
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
50. dzień obserwacji szkoły, 29 luty anno domini 2010
Powinienem był się przyzwyczaić, ale nie mogłem. Zawsze, od samego początku roku szkolnego przechodząc obok sali 218 miałem ciarki na plecach. Czasem słyszałem dochodzące stamtąd krzyki i piski ofiar pożeranych przez potwora, które były prawie wytłumione przez ściany. Gardło ściskało mi się wtedy wnieprzyjemny węzeł, a nogi odmawiały posłuszeństwa, dostawałem rewolucji żołądkowej, który wprost robił przewroty ze strachu. Dzisiaj jednak było gorzej, o wiele gorzej.
Zadzwonił dzwonek na lekcje. Nie przejąłem się nim. Nic nie mogło zakłócać moich uczniowskich badań. Potrzebowałem do nich ciszy i spokoju. Stanąłem za drzwiami pracowni geograficznej. Czekałem przyczajony i zdecydowany do moich działań badawczych. Z wcześniejszych obserwacji wywnioskowałem, że bezwzględna nauczycielka najpierw używała słodkich słówek, aby omotać swoją potencjalną ofiarę. Proponowała mu udział w jakimś konkursie czy też zawodach. Tak długo naciskała, aż w końcu człowiek się zgadzał i przychodził do niej po skończonej lekcji na zaplecze.
Przez ścianę słychać było zduszone śmiechy i chichoty. Zajrzałem przez dziurkę od klucza. Ona, Szeloba (tak ją nazwałem, bo jej zachowanie przywodziło mi na myśl wielkiego, włochatego pająka z Władcy Pierścieni) kucała przy czyjejś ławce. Patrzyła biednemu uczniowi prosto w oczy. Hipnotyzowała go. Obserwowałem dalej. Mamiła go i kusiła. Chłopaczyna próbował grzecznie odmawiać. Przecież nauczycielowi nie można udzielić ostrej jak brzytwa odpowiedzi. Nie odstępowała go na krok. Żal mi się go zrobiło. Chciałem tam wejść, przerwać jej, zaalarmować klasę. Jednak musiałem trwać na swoim miejscu, w końcu jestem wybitnym naukowcem i specjalistą w sprawach potworów. Biedaczek w końcu uległ i się zgodził. Rozpoczęła normalny temat.
Usiadłem sobie na ławce próbując uspokoić rozkołatane serce. Oddech miałem płytki i przyspieszony, tętno nierówne. Musiałem poczekać do dzwonka, do końca tej lekcji. W międzyczasie obmyślałem sobie plan mojej dalszej obserwacji. Porządkowałem myśli, zamykałem je w odpowiednie szufladki mojego umysłu. Robiłem notatki, aby później móc uzupełnić Księgę Potworów. Zadzwonił dzwonek.
Z podejrzanej klasy wytoczył się tłumek uczniów. Kilku z nich zostało w środku i oblegało biurko nauczycielki. Przyczaiłem się. Kiedy następna grupka wychodziła, ja wśliznąłem się do środka i schowałem się za rozłożystą paprocią. Poszukałam wzrokiem ofiary Szeloby. Stał przy oknie i obserwował smętnie lecący z nieba śnieg. Żal ścisnął moje serce. Mógłbym go uratować, ale nauka potrzebowała jego ofiary. Z klasy wyszli ostatni uczniowie. Nauczycielka podeszła do chłopaka. Z uśmiechem zaprosiła go na zaplecze pod pretekstem pożyczenia książek do nauki. Zamknęła drzwi. Szybko podbiegłem do nich i przytknąłem oko do dziurki od klucza. Odskoczyłem przerażony. Nasza Szeloba zmieniała się w pająka. Wyrosły jej jeszcze dwie pary kończyn. Tułów zamienił się w paskudny, atramentowy odwłok pokryty ostrą szczeciną. Okulary z nosa, który nagle znikł, potoczyły się pod szafę. Pojawiły się kolejne pary błyszczących oczu. Chłopak z zaplecza przeraźliwie krzyczał, darł się i piszczał. Uderzył w drzwi próbując się wydostać. Walił w nie rozpaczliwie i drapał. Nagle wszystko ucichło, a ja usłyszałem nieprzyjemny trzask łamanego karku. Inne, ohydne odgłosy świadczyły o tym, że ofiara została pożarta. Chyba smakował jej, bo mlaskała, jakby zajadała niewiadomo jak pyszną potrawą, ot na przykład lodami bananowo-czekoladowymi z bitą śmietaną i wisienką na wierzchu.
Popatrzyłem po raz ostatni przez dziurkę od klucza. Szeloba na powrót zmieniła się w milutką, przesłodzoną nauczycielkę od geografii. Znowu miała na nosie okulary. Jednak jeden element szpecił cały obraz idealnej i ułożonej obywatelki naszego państwa. Otóż stała w kałuży krwi, a dookoła pałętały się kawałki ubrań i kłaczki włosów chłopaka, które mogłyby jej zaszkodzić. Na dodatek wokół ust miała czerwoną obwódkę, która nie pozostawiała złudzeń. Pożarła go.
Zaraz potem, najkrócej mówiąc, wziąłem nogi za pas i zwiałem jak ostatni tchórz. Nie mogłem tam dłużej zostać, aby moje imię doskonałego naukowca i znawcy potworów nie zostało splugawione. Ogłuszył mnie głos dzwonka wzywający nieposłusznych uczniów na lekcje. Zdziwiłem się, że trwało to zaledwie kilka minut, a nie godziny. Wieczorem sporządziłem w Księdze Potworów taką oto notatkę:
Szeloba
Szeloba jest to olbrzymi pająk, który bynajmniej nie występuje tylko na stronach powieści Tolkiena. Nienawidzi światła słonecznego, a zarazem go pragnie całym swoim robaczywym sercem. Wysysa go i pozyskuje z niego marne ilości energii, dlatego przebywając w otoczeniu Szeloby czujemy się wyzuci ze szczęścia i nadziei, wywołuje w nas strach. Będąc wśród ludzi przybiera ich postać. Aby zaspokoić swój monstrualny głód, kusi, mami i hipnotyzuje ofiarę. Następnie porzuca ludzką skórę i w swojej własnej niezmienionej postaci pożera zwabionego. Według potworologa wszechczasów, J.R.R. Tolkiena pajęczyca Szeloba jest ostatnią córką Ungolianty i zamieszkuje jaskinie na granicach Mordoru w Górach Cienia. Z moich obserwacji wynika, że jej naturalny ekosystem został zniszczony i musiała przenieść się do naszego świata.
Opowiastka zyskałaby, gdyby ktoś z kimś pogadał (dialogi), gdyby zaistniał jakiś konflikt i były kłopoty na drodze bohatera do celu (fabuła, akcja), czyli - jednym słowem - gdyby narracja była inaczej poprowadzona. W formie obecnej to wygląda na wypis z pamiętnika gimnazjalisty o bujnej wyobraźni.
Pozdrawiam.
niezłe, choć trochę za mało się tu dzieje
dostawałem rewolucji żołądkowej, który wprost robił przewroty ze strachu - nie wiem jak dla was, ale dla mnie to zdanie nie ma sensu...
I zgadzam się z Jakubem. Ogólnie opowiadanie sprawia wrażenie kartki wyjętej z pamiętnika gimnazjalisty, który przeczytał niedawno "Władcę Pierścieni", a przed lekcjami strzelił solidną porcję LSD. Co nie znaczy oczywiście, że jest złe. Daję tróję.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Kompletny brak pisarskiej dyscypliny. Co w głowie, to na papierze. Słabe. Bez oceny.
Niestety dziecinne. Nie ma w tym wyobraźni. Proponowałbym stosowanie własnej nazwy tego potwora, a nie odwoływać się do Tolkiena. Ale tekst nie jest wcale źle napisany. A Tolkien - potworolog, całkowicie mnie to rozwaliło. Nie ma co oceniać. Postaraj się napisać coś innego.
Infantylny kawałek.