- Opowiadanie: eMBe - Duch Londynu

Duch Londynu

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Duch Londynu

Jest to opowiadanie, które przeszło wiele zmian. Ma już ponad rok, jednak od samego początku mi się podobało i jestem ciekaw jak inni na nie spojrzą.

---------------------------------------------------------------------–

 

 

 

 

Była ciepła, wiosenna noc. Duch delektował się londyńskim powietrzem, które tak bardzo kochał. Stał na prawym brzegu Taimizy, patrząc na Pałac Westminsterski. Nadal nie mógł uwierzyć w to, co widział. A raczej w to, czego nie widział. Big Ben powinien właśnie wskazywać pierwszą. Powinien, ale nie wskazywał. Big Ben gdzieś zniknął.

 

Od dawna były z nim problemy. Nie był zadowolony ze zmian, które zachodziły w mieście. Nowoczesność wkraczała w każdy element krajobrazu. Wszystko szło na przód. Ben od czasu do czasu żartował, że jeszcze trochę i zamiast wskazówek zamontują mu wyświetlacz cyfrowy. Dołowały go te zmiany. Duch wiedział, że z jego przyjacielem jest coraz gorzej. Apatia, niechęć do towarzystwa i zgorzkniałość stały się codziennością. W godzinach szczytu potrafił wskazywać złą godzinę, przez co tysiące ufających mu londyńczyków spóźniało się do pracy. Ale to? Nie, Duch nadal nie mógł uwierzyć w ucieczkę Bena.

 

Martwił się o niego. Nie chciał, żeby zrobił sobie coś złego. Czy gorzej, coś głupiego. Nadal wszyscy mieli w pamięci wybryk Davida Bowiego, który gdy miał depresję nagrał z Jaggerem ten przerażający teledysk do Dancing In The Street. Stansfield Road już na zawsze pozostanie obiektem żartów, jako miejsce gdzie urodziła się gwiazda Glam Rocka.

 

Szedł parkową alejką i wypatrywał znajomych twarzy, konkretnie dwóch znajomych twarzy, choć zanim ich poznał nigdy nie powiedziałby, że będą kręcić się w swoim towarzystwie. Przeczesał czarne włosy dłonią, poprawił kołnierz kurtki. Denerwował się.

 

Niestety jedyną atrakcją w parku były koty, które postanowiły urządzić sobie zawody w marcowaniu, co przywołało mu wspomnienia tortur czarownic. Wzdrygnął się i zrezygnowany usiadł na ławce. Zaczął wymyślać co zrobi czerwonemu strażnikowi, który go okłamał. Mieli tu być, a co ważniejsze mieli coś wiedzieć.

 

Z zamyślenia wyrwał go wrzask kobiety. Młoda dziewczyna biegła trawnikiem i krzyczała.

 

– Ratunku! Zboczeniec! Ratuuuuunnnnkuuuu!

 

Duch niewiele myśląc zerwał się na pomoc. W końcu na tym między innymi polega jego rola. Pomoc bezbronnym. Dodatkową, miłą motywacją były bujne kształty damy w opresji.

 

Przestraszona patrzyła wielkimi zielonymi oczami.

 

– Co się dzieje? – zapytał tonem niezobowiązującej pogawędki.

 

Kobieta oddychała ciężko, poprawiła krótki szary płaszcz sięgający do połowy uda. Blond loki przysłaniały czoło.

 

– Wie pan co. Jak tak teraz sobie myślę… wydaje mi się, że… wie pan co… – zaczęła kręcić głową, by po chwili powiedzieć – Może mi się przywidziało… tak, chyba tak – wyprostowała się i poszła.

 

Duch nic z tego nie rozumiał, wzruszył tylko ramionami, wsadził ręce w kieszenie i ruszył w drugą stronę. Przed nim wyrósł roześmiany i zdyszany Hugh Grant.

 

– Cześć Duch! – Jego uśmiech olśniewał nieskazitelną bielą, podkreśloną przez ciemną noc.

 

– Czy ty? Czy ona… uciekała przed tobą? – zapytał Duch, a Hugh rozwiał jego wątpliwości odchylając poły płaszcza i ukazując strój Adama. Zniesmaczony Duch odwrócił głowę. – Dobra, dobra rozumiem, schowaj to.

 

– Widziałeś jak uciekała?! Stary! A wiesz co jest najlepsze?

 

– Nie mam pojęcia.

 

– Jej się podobało, że gonił ją taki przystojniak! – spojrzenie Ducha nie pozostawiało złudzeń co do jego oceny sytuacji. – Ty nudziarz jesteś i tyle, wiesz?

 

– A cóż to, skończyłeś pościg? – zza drzewa wyłonił się mężczyzna w eleganckim fraku.

 

– Cześć Alfred!

 

– Witam panie Hitchcock – skłonił się Duch. – Ten baran gonił młodą kobietę.

 

– Ależ naturalnie, sam go o to poprosiłem. Taka mała rozrywka – powiedział, po czym oblizał nerwowo górną wargę rozglądając się dookoła.

 

– Co takiego?! – głośno wypowiedziane słowa spłoszyły wrony, które zawtórowały skrzeczeniem.

 

Słynny reżyser przybrał surową minę. Przetarł łysą czaszkę chusteczką, aby zetrzeć krople potu.

 

– Nie tym tonem. Rozumiem, że jest tu pan znacznie dłużej niż ktokolwiek inny, ale szanujmy się – zapadła krępująca cisza. – To miasto potrzebuje oddechu. Gdy ta młoda dama opowie w mediach, że gonił ją sobowtór Hugh Granta, a do tego chciał ją zasztyletować Kuba Rozpruwacz… wie pan ilu turystów zastanowi się przed przyjazdem na olimpiadę? Nawet jeśli jedna, to i tak będzie już sukces. Potrzebujemy takich akcji więcej.

 

– Przecież to jakiś absurd! Jak wy w ogóle na to wpadliście? – Hugh nie przestawał się podśmiewać, natomiast Alfred patrzył swoim przenikliwym wzrokiem, wskazującym, że jest przekonany o swojej słuszności. – Zaraz, zaraz… powiedziałeś Kuba Rozpruwacz…? Krwawe piekło! Przecież ten maniak nie poprzestanie na nastraszeniu jej!

 

Gazowe latarnie oświetlały parkową alejkę, cień szybko przesuwał się za Duchem. Nie znajdę jej w tym ogromnym parku, myślał zdesperowany. Jak na zawołanie, usłyszał przeraźliwy krzyk na granicy pisku mogącego tłuc szklane przedmioty.

 

Zdyszany dobiegł do czerwonej budki telefonicznej. Dziewczyna skuliła się w środku, a przed wejściem stał ogromny mężczyzna, wyglądający jak przerośnięta cegła w czarnym płaszczu i cylindrze. W jego ręku błyszczał długi nóż. Rzucił się na napastnika i wywrócił go.

 

– Uciekaj! – zdołał krzyknąć do kobiety, gdy kotłował się na ziemi z seryjnym mordercą.

 

Nie trwało to długo, Kuba położył się na plecach. Duchowi wydawało się, że płacze. Prawie miał rację, morderca śmiał się wniebogłosy, a po policzkach spływały mu łzy radości.

 

– Widziałeś jaka przerażona była? Nadal to mam, tak, nadal to mam! – krzyczał zadowolony z siebie.

 

Duch zerwał się na równe nogi i już miał kopnąć leżącego, kiedy pojawili się Alfred z Hugh’em.

 

– Spokojnie, spokojnie – uspokajał filmowiec – to wszystko było wyreżyserowane. Kuba już rozumie różnice między nastraszyć, a rozpruć brzuch.

 

– Miał być w odosobnieniu. – rzucił chłodno Duch.

 

– Ale przecież zrozumiał. Nic jej się nie stało, poza zastrzykiem adrenaliny – Duch miał powiedzieć, że nic się nie stało tylko dzięki przypadkowi.

 

– Jaka kobieta łazi o tej godzinie sama po parku – wtrącił Hugh, śmiejąc się z niewiadomo czego i w tym monecie, z całej trójki to on wyglądał na seryjnego mordercę… i gwałciciela. Zaczął gęsto tłumaczyć ich pobudki, wtórował mu w tym Alfred, a i Kuba dorzucał swoje trzy grosze, w wyniku czego wszyscy trzej mówili w jednym czasie.

 

– Cisza! – warknął. – Koniec z gadaniem. Mam ważniejszą rzecz na głowie. Big Ben gdzieś się zaszył i może… może próbować się zabić. Ma depresje. Potrzebuję pomocy, podobno coś wiecie – wszyscy jak jeden mąż zaczęli patrzeć wszędzie, tylko nie na Ducha – Śmiało, śmiało, nie mamy czasu! Rano musi być na miejscu bo królowa urwie mi głowę! – Milczenie przeciągało się w nieskończoność.

 

– Dobrze już, szanowny panie – nie wytrzymał napiętej atmosfery Alfred. – Jest w muzeum figur woskowych.

 

– Alfred… – pisnął Hugh.

 

– I tak po prostu mi to mówisz? – zapytał Duch.

 

– Jest z kimś, kto zaszedł mi za skórę i nie przypominam sobie, abym złożył obietnicę, że nie powiem gdzie jest.

 

Duch nic nie odpowiedział, obrzucił żartownisiów lodowatym spojrzeniem i ruszył przed siebie.

 

Kopuła muzeum za dnia zielona, w środku nocy przypominała obcą planetę, która zderzyła się z ziemią. Ulicą nieopodal, co jakiś czas przejeżdżał samochód, burząc swym warkotem harmonię nocy. Mężczyzna, śpiący na kartonach za budynkiem, rozbudził się i pomachał do Ducha. Stary John nigdy nie nauczy się, że po wizycie w pubie lepiej wrócić do domu. Choć w jego wypadku, lepszy chłód ulicy, niż ognie piekielne zapewnione przez żonę, pomyślał Duch i uśmiechnął się pod nosem.

 

Stanął przed tylnim wejściem. Zapukał dwa razy w stalowe drzwi. Otworzyły się z głuchym jazgotem, wychyliła się głowa strażnika. Pomimo ciemności widać było, że ochroniarz przysypiał. Przetarł lewą dłonią twarz.

 

– Kto tam? – zapytał.

 

– Królowa Elżbieta. Nie poznajesz mnie Poul?

 

– Ha, Ha, bardzo śmieszne, nie jesteś królową bo ona jest w… No tak, to ty Duch.

 

– Cieszę się, że mamy to za sobą. Wpuść mnie – powiedział zerkając na zegarek, niemiłosiernie odliczający czas do wschodu słońca.

 

– Yyy wpuścić? Ale wiesz… monitoring, ja nie mogę.

 

Duch spojrzał się krzywo na Poula, złapał za drzwi i szarpnięciem otworzył szerzej.

 

– Jak tam Betty? Nadal nie wie o twoim zamiłowaniu do zakładów bukmacherskich? Arsenalowi coś nie szło ostatnio, prawda? – zapytał Duch.

 

Strażnikowi skwaśniała mina.

 

– Właź.

 

– Dobra, gdzie jest Big Ben? – zapytał po przekroczeniu progu. Poul przez dłuższy moment patrzył na twarz Ducha badawczo. Spojrzenie musiało go przekonać.

 

– W Sali Piratów z Karaibów.

 

– Co?! – pokręcił głową.

 

Przechodząc przez salę strachu, która nawiasem mówiąc ani trochę go nie przerażała, zastanawiał się czemu akurat to miejsce. Brak w tym sensu. Spodziewałby się jakieś starej katedry, czy zaniedbanego ogrodu. Do takich miejsc idzie się w depresji. Ale muzeum figur woskowych? Mijając figury The Spice Girls, zimny dreszcz przeszedł po karku, widok Spice’setek sprawił, że tym razem zrzedła mu mina.

 

Zza kotary oddzielające sale, dobiegały niepokojące dźwięki. Duchowi podskoczyło tętno, martwił się o przyjaciela. Jeśli coś sobie zrobi… Odciągnął kotarę. Na widok tego, co ujrzał ugięły się pod nim kolana.

 

Jack Sparrow napełniał butelkę rumem z beczki. Z głośników wydobywały się dźwięki London Calling. Przy wielkim okrągłym stole trzy osoby grały w karty. Wśród nich Big Ben, który gdy nie jest sobą, ani trochę nie przypomina arystokraty, raczej kloszarda, proszącego przechodniów o funta na piwo. Po jego prawicy siedziała… królowa Elżbieta, w jednej ze swoich wyjściowych sukien, z masą falbanek, klnąc niemiłosiernie na swoje karty i Bena jakoby oszukiwał przy rozdawaniu. Obraz uzupełniał Tony Blair, ubrany w szykowny garnitur, z zamyśloną miną przyglądał się swoim kartom, jakby ponownie planował atak na jakieś państwo na bliskim wschodzie. On pierwszy dostrzegł w tym galimatiasie Ducha, który patrzył na niego oskarżająco.

 

– No co? – krzyknął były premier. – Nie mam za wiele rzeczy do robienia teraz…

 

Do stołu, taneczno-zataczającym się krokiem, zdążył dołączyć Johnny Depp, nalewając królowej, trunku piratów. Duch złapał za barki Big Bena i zerwał go ze krzesła. Dopiero wtedy ten zorientował się, że ktoś jeszcze jest w pomieszczeniu. Elżbieta nawet nie zauważyła, wychylając się do tyłu, zaangażowana we wlewanie rumu do gardła.

 

Ciągnięty po ziemi Ben zaczął się bulwersować.

 

– Duch, do cholery, co ty odwalasz? Zobacz jak mi karta idzie!

 

Utyskiwania na niewiele się zdały.

 

Duch musiał zrobić to co do niego należy. W końcu jest Duchem Londynu, jego duszą i strażnikiem zarazem. Kimś kto pilnuje, aby wszystko było na swoim miejscu. A Big Ben oddalił się bez pytania i nawet jeśli miałby wygrać w pokera Pałac Buckingham, to jego miejsce nie jest przy stole do kart.

Koniec

Komentarze

    Od pierwszych zdań Autor gubi podmiot. Dalej jest podobnie. A to zle, a nawet bardzo zle, bo nie wiadomo, kto, co i dlaczego.  A to jest ipowiadanie.

Faktycznie, trochę można się pogubić na początku. Opowiadanie ani dobre, ani złe. Łatwo się czyta, ale ani specjalnie nie bawi, ani specjalnie nie straszy. Trochę postaci historycznych, które równie dobrze mogłyby nosić imiona zwykłych ludzi. Nie podobało mi się za bardzo, ale przeczytałam bez specjalnego niesmaku.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Podoba mi się, że skrzyżowałeś świat żywych i umarłych (takie osobiście odniosłem wrażenie) oraz zestawiłeś w dowcipny sposób postacie zarówno z różnych okresów historii jak i całkowicie fikcyjne, co stanowi przy tym mieszankę tak absurdalną, co komiczną. Za to wielki plus. Nawet jeśli językowo nie jest idealnie, to i tak nie jest źle. Potraktuj ten tekst jako zachętę do pisania kolejnych opowiadań i zamieszczania ich na stronie ;-) 

Podoba mi się, że skrzyżowałeś świat żywych i umarłych (takie osobiście odniosłem wrażenie) oraz zestawiłeś w dowcipny sposób postacie zarówno z różnych okresów historii jak i całkowicie fikcyjne, co stanowi przy tym mieszankę tak absurdalną, co komiczną. Za to wielki plus. Nawet jeśli językowo nie jest idealnie, to i tak nie jest źle. Potraktuj ten tekst jako zachętę do pisania kolejnych opowiadań i zamieszczania ich na stronie ;-) 

     Pomieszanie z poplątaniem, absurd z nonsensem, niby zabawnie miało być i śmiesznie, ale nie jest. Gdyby choć szczypta tzw. angielskiego humoru. Bo tego mogłabym się spodziewać po opowiadaniu znad Tamizy.

     Niestety, sypnąłeś tylko garścią znanych nazwisk i zrobiło się jak w kolorowym pisemku plotkarskim.  

 

„Stał na prawym brzegu Taimizy…” –– Literówka.

 

„Jego uśmiech olśniewał nieskazitelną bielą, podkreśloną przez ciemną noc”. –– Uśmiech nie ma koloru. Natomiast nieskazitelną bielą mogą olśniewać zęby, odsłonięte w uśmiechu. ;-)

 

„…natomiast Alfred patrzył swoim przenikliwym wzrokiem, wskazującym, że jest przekonany o swojej słuszności…” –– Powtórzenie. Alfred nie mógłby patrzeć cudzym wzrokiem.

 

„…wtrącił Hugh, śmiejąc się z niewiadomo czego…” –– …wtrącił Hugh, śmiejąc się z nie wiadomo czego

 

„Zaczął gęsto tłumaczyć ich pobudki, wtórował mu w tym Alfred, a i Kuba dorzucał swoje trzy grosze, w wyniku czego wszyscy trzej mówili w jednym czasie”. –– Ja napisałabym: Zaczął gęsto tłumaczyć ich pobudki, wtórował mu Alfred, a i Kuba dorzucał swoje trzy grosze, w wyniku czego wszyscy mówili równocześnie.

 

„…co jakiś czas przejeżdżał samochód, burząc swym warkotem harmonię nocy”. –– W jaki sposób warkot burzy harmonię czasu? ;-)

 

„Stanął przed tylnim wejściem”. –– Stanął przed tylnym wejściem.

 

„Nie poznajesz mnie Poul?” –– Czy nie powinno być Paul?

 

Poul przez dłuższy moment patrzył na twarz Ducha badawczo”. –– Moment, to bardzo krótki odcinek czasu. Dłuższy moment, przestaje być momentem.

 

„Duch złapał za barki Big Bena i zerwał go ze krzesła”. –– Ja napisałabym: Duch złapał za barki Big Bena i podniósł go z krzesła.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za opinie. Jeszcze pewne rzeczy niestety nie są dla mnie tak uchwytne jakbym chciał.

@RogerRedeye następnym razem będę zwracał baczniejszą uwagę na to co jest podmiotem.

@bemik cieszy mnie, że dało się przebrnąć. Mam nadzieję, że to oznacza choć mały progres.

@LaLocco dzięki za dobre słowo! Jest to dla mnie miła motywacja do dalszej pracy :)

@regulatorzy dziękuję ogromnie za rozpisanie tych błędów. Dopiero jak je wypunktowałaś, przyszło mi do głowy: o matko, faktycznie tu jest błąd! Jest to konkretny materiał, nad którym mogę pracować i ciesze się, że jesteś tutaj tak dokładną recenzentką. Uważam, że takie osoby jak Ty są bardzo potrzebne i kto wie, może dzięki m.in. Tobie wyrośnie tutaj nowy mistrz :)

Pozdrawiam serdecznie!

eMBe, cieszę się, że mogłam pomóc. Mam nadzieję, że Twoje słowa o wyrastającym mistrzu, są prorocze.

Pozdrawiam. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pomysł bardzo mi się spodobał, ale niestety wykonanie trochę rozczarowuje. Mam odczucie takiego humoru na siłę. Niemniej jednak, kierunek słuszny :)

Niestety --- tekst jest i przeciętnie napisany, i niezbyt zabawny.

pozdrawiam

I po co to było?

Wciągnęło mnie to opowiadanie. Bardzo ciekawe,  podoba mi się Twój pomysł.

Dziękuje wszystkim za opinie :)

Ważne dla mnie jest, że pomysł się podoba. Bo pomysł jest czymś najmniej uchwytnym. Nad stylem będę pracował!

Pozdrawiam serdecznie.

Nowa Fantastyka