
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Papieros przed śniadaniem. To jego codzienny rytuał, który narodził się w lepszych czasach, a w gorszych, czyli obecnie, nie było sensu go porzucać.
Wyszedł przed dom i rozejrzał się. Zima trzymała mocno. Był już koniec drugiej dekady kwietnia, a wszystko wokół przysypane było białym puchem. Dym z papierosa unosił się i mieszał z mgiełką jego oddechu. Było koło 5-6 stopni mrozu. To dobra temperatura.
Rzucił niedopałek do starej doniczki i wrócił do domu. Zamknął drzwi na klucz. Po cichu wszedł do pokoju, gdzie na rozłożonej sofie spała jego żona i dwie córki. Zajrzał do kominka, dorzucił gruby kawałek dębiny do ognia. Poszedł do kuchni i wstawił wodę na herbatę.
Kiedyś o tej porze skrobał samochód ze szronu. Potem wiózł dzieci do szkoły i jechał z żoną do pracy. Zwykle nie byli w stanie się wyrobić, ale teraz nigdzie nie musieli się spieszyć. Choć gdyby chciał, mógłby wsiąść do samochodu i pojechać. W baku było paliwo, a droga za bramą osiedla, choć oblodzona, nadawała się do ostrożnej jazdy.
To była najdziwniejsze w tym wszystkim. Na początku wydawało się, że zapanuje chaos. Komunikacja stanęła, pociągi nie kursowały, niektóre elektrownie przestały pracować. Wtedy zdobycie chleba było poważnym problemem. Na szczęście jeden z sąsiadów pracował w wielkim magazynie kilka kilometrów dalej. Którejś nocy pojechali tam w kilka samochodów i włamali się. Wprawdzie bali się ochrony, ale budynku nikt nie pilnował. Załadowali do samochodów wszystko, co dało się zjeść, wypić albo mogło się przydać, i przywieźli na osiedle. Zrobili kilka kursów i teraz każdy miał co jeść.
On wtedy zapakował do samochodu urządzenie do pieczenia chleba. Zawsze chciał mieć coś takiego. Inni się z niego śmieli, bo w tamtych dniach prądu nie było. Potem jednak dostawy energii zostały wznowione. Najpierw dlatego, że rząd zdecydował się znacjonalizować bezczynne elektrownie, a wojsko siłą ściągnęło potrzebnych pracowników. Z czasem okazało się, że coraz więcej osób przychodzi do pracy. Właściwie nie wiadomo dlaczego. Być może uznali, że skoro nie mają gdzie pójść, wrócą do swoich zajęć. W gniazdkach znowu pojawił się prąd, a w rurach gaz. Płynął z wielkich podziemnych magazynów, które zostały napełnione, zanim wszystko się zaczęło. Rosjanie, którzy wcześniej dostarczali ten surowiec, przestali go sprzedawać za granicę. Potrzebowali go do ogrzania swoich miast, bo panowały u nich syberyjskie mrozy.
Życie zaczęło wracać do normy. Piekarze znowu wypiekali chleb, a sklepy sprzedawały żywność. Jednak dzięki maszynie do pieczenia chleba nie musiał, jak inni sąsiedzi, biegać codziennie do piekarni. Choć czasem, gdy miał ochotę na normalne pieczywo, wstawał raniutko i szedł z innymi. Wszyscy stawali przed budynkiem i czekali, aż zostaną wyczytani. Każdy dostawał po bochenku i podpisywał się na liście. Sumy do oddania rosły. Wszyscy mieli spłacić długi, gdy to wszystko się skończy.
Trochę zazdrościł piekarzom zajęcia. Pewnie sam wróciłby do pracy, gdyby nie to, że pracował w gazecie. A teraz nikt nie chciał czytać o zmianach przepisów prawnych czy wynikach firm. Więc tylko od czasu do czasu pomagał przy rozładunku mąki, żeby nie zostać skreślony z listy. To była przyjemna odskocznia od ciągłego siedzenia w domu. Wracał zmęczony, z zesztywniałymi od wysiłku mięśniami. Jadł obiad i wszyscy zasiadali przed telewizorem. Telewizja też działała, choć leciały same powtórki. Wielu seriali nie dało się oglądać jeszcze bardziej niż kiedyś. Ale jego – tak jak wszystkich– najbardziej interesowała prognoza pogody.
Oglądał ją kilka razy dziennie. Pamiętał, jak któregoś dnia w lutym prowadząca wpadła w histerię. Od początku było widać, że jest przerażona, z oczu płynęły jej łez. – Drodzy państwo, idzie odwilż – powiedziała, a potem zaczęła szlochać na całego. Plansze za jej plecami dopowiedziały resztę – czerwone strzałki znad Grecji pędziły niczym karabinowe kule nad Polskę. Temperatura miała wzrosnąć do 4 stopni. Jeszcze cieplej miało być w kolejnych dniach.
To byłby koniec. Jego żona i dwie córki siedziały na sofie przy kominku. Wszystkie płakały. Sam miał ochotę się rozpłakać, ale od początku zimy zdawał sobie sprawę, że mrozy kiedyś się skończą. Miał tylko nadzieję, że nie stanie się to w lutym.
Następnego dnia okazało się jednak, że przyszło ocieplenie, ale nie odwilż. Temperatura, która utrzymywała się w okolicy -10 stopni, podskoczyła do -2. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Nawet kobieta z telewizji z radością oświadczyła, że synoptycy się pomylili.
Zrobili sobie wówczas uroczystą kolację. Dziewczynki piły dziecięcego szampana, a on i jego żona otworzyli przedostatnie wino. Potem się kochali i chyba nawet udało się im zapomnieć, że świat się kończy.
Od tamtego dnia jednak zaczęli się zastanawiać, co będzie potem. I on, i żona bali się. O siebie, o dzieci. Przede wszystkim o dzieci.
– Czy ty słyszałeś, jak to jest? – zapytała żona.
Od razu wiedział, o co pyta.
– Podobno szybko. Mówili w telewizji, że czasami wszystko trwa mniej niż pół godziny.
– Ale czy boli?
– Nie wiem. Chyba tak.
– To straszne. Jak dzieci to wytrzymają?
Chciał powiedzieć, że nie wytrzymają, ale ugryzł się w język.
– Nie myśl o tym – przytulił ją. – Po prostu o tym nie myśl.
Nie bał się bólu. To znaczy, bał się, ale nie on go najbardziej przerażał. Przede wszystkim bał się, że zabraknie jego i żony. Że dzieci zostaną same, a wtedy nikt ich nie przytuli, nie okryje kocem, gdy przyjdzie ich czas. Były za małe, aby sobie z tym poradzić. Starsza miała 6 lat, a młodsza 4. Były ich szczęściem i utrapieniem. Dla nich warto było żyć i warto będzie umrzeć – ale nie za szybko.
Wiedział jednak, że nikt nie jest w stanie się oprzeć. Nie było reguły – dorośli i silni umierali błyskawicznie, a dzieci czasem walczyły tygodniami. Tak mówili naukowcy. Choć tak naprawdę nie było jasne, skąd to wiedzieli. Tylko przez kilka tygodni na początku ze świata dochodziły jakieś wieści. Kiedyś chodził do sąsiada, który miał satelitę, żeby przy wódce obejrzeć jakiś mecz. Potem oglądali głównie kanały informacyjne. Któregoś dnia jeden z nich podał informację, że zamilkła Al Jazeera. Przełączyli na kanał, na którym nadawała kiedyś ta telewizja, ale na ekranie widać było tylko tańczące jak oszalałe białe punkciki. Potem białym szumem zapełniały się kolejne kanały. Zostały już tylko CNN i FOX News, które nadawały z Alaski oraz rosyjskie Wiedomosti. Funkcjonowały też dwa kanały niemieckie. Reszta zamilkła.
Usłyszał głos młodszej córki. Jak zwykle, budziła się pierwsza. Zaraz zerwie wszystkich i zacznie się dzień. Prawie normalny. Ostatnio często rozpaczała, że nie ma mleka. Z jakiegoś powodu bowiem ze sklepów zniknęło zarówno mleko, jak i większość nabiału. Można było kupić tylko jogurty. To pokazywało, jak bardzo są one naturalne. Ale i tak je jedli, bo dzieciaki potrzebowały białka.
Tym razem będzie miała niespodziankę. Wczoraj udało mu się załatwić mleko u sąsiada, który z kolei dostał je od znajomego rolnika. Dzisiaj na śniadanie będzie i kakao, i płatki na mleku. Zapalił gaz pod garnkiem i po chwili zapach rozszedł się po całym domu.
– Mleko, będzie mleko! – krzyczała mała radośnie.
To był miły dzień. Wprawdzie dziewczyny w pewnym momencie się pobiły o zabawkę, więc trzeba było je rozdzielić, ale potem znowu było bardzo przyjemnie. Czytał starszej Bajki robotów, które oboje uwielbiali. Zawsze podziwiał język, którego używał Lem. Córka śmiała się przede wszystkim z tego, jak ci elektrycerze i cybermędrcy mówili. Potem jednak spoważniała.
– Tato, ale chyba nikt nie poleci już w kosmos – powiedziała.
– Nie wiem. Może ktoś kiedyś poleci – odparł. „Ale nie my" – dopowiedział w myślach.
Kosmos – to była jedna z teorii. W końcu podobno wszystko, co żyje, przyleciało z kosmosu. Pojawili się więc i tacy, którzy uznali, że wszystko zaczęło się od meteorytu, który spadł w Afryce. Ale było też mnóstwo innych podejrzanych – Arabowie, Chińczycy, Rosjanie, CIA czy jacyś popieprzeni ekologowie. Każda z teorii miała swoje zalety, ale i sporo wad. Arabów już nie było, problem zbyt dużej populacji Chin także przestał istnieć. Zaszkodziło im zaangażowanie gospodarcze w Afryce. Pracowało tam setki tysięcy Chińczyków, którzy zaczęli wracać, gdy zrobiło się źle. W akcie rozpaczy Chińczycy próbowali zmusić Rosję do wpuszczenia pozostałych przy życiu na Syberię. Bez spodziewanego efektu – Rosjanie szybko zlikwidowali prawie całe siły atomowe Chin i cały komitet centralny chińskiej partii na dokładkę.
On sam uważał, że winni są Rosjanie. Mieli gigantyczne tereny za kołem podbiegunowym i gotową infrastrukturę. Zarabiali masę pieniędzy na najbogatszych, których stać było za zakup miejsca w hotelu blisko bieguna. Rubel nawet zaczął zyskiwać na wartości, ale okazało się, że Chińczykom zostało jeszcze kilka rakiet dalekiego zasięgu. W rezultacie Rosjanie też już nie mieli dokąd uciekać.
CIA też było mocno podejrzane. Kanadyjczycy nie mieli rakiet, więc Amerykanie dość szybko przekonali ich do przyjęcia dużej liczby uchodźców. I wprawdzie brakowało tam żywności, ale istniała szansa, że sporo Amerykanów dożyje następnego Bożego Narodzenia.
Ostatecznie, ekologowie też mogli wywołać epidemię. Jednak jeśli to zrobili, to przy okazji wybili tak kochane przez nich małpy, tygrysy, słonie i żyrafy. Ginęły wszystkie ssaki.
Ktoś kiedyś zażartował, że wszystkiemu winne są pingwiny. W końcu one na tym wyjdą najlepiej. Im nic nie grozi, a gdy znikną ludzie, ryb im nie zabraknie.
Na kolację zjedli szynkę Krakus. To był już standard. Rano mielonka z puszki, na obiad danie ze słoika, wieczorem szynka z puszki. Albo odwrotnie – rano szynka, wieczorem mielonka. Kiedyś miałby dość takiej diety po tygodniu, ale teraz wszystko mu smakowało. Zastanawiał się, czy to samo odczuwa skazany na śmierć, gdy je ostatni posiłek przed egzekucją.
Przed snem obejrzeli prognozę pogody. Była dobra, zapowiadał się kolejny tydzień zimy. Temperatura w dzień miała się utrzymywać w okolicach -5 stopni, a w nocy – nawet -10. Jakiś mądrala zaczął wyjaśniać, że długa i sroga zima to zasługa wojny atomowej między Chinami a Rosją. Do atmosfery dostał się pył, więc klimat się oziębił. Rozbawiło go to. – Dzięki rosyjskim i chińskim bombom atomowym pożyjemy dłużej – powiedział. Potem żona zaczęła czytać dziewczynkom bajkę, a on założył kurtkę i wyszedł na papierosa.
Zaciągnął się. – Pół roku – pomyślał. Wystarczyło pół roku, żeby zmienił się świat. Pół roku oraz wirus, który pojawił się w Afryce, przenosił się z wiatrem i miał tylko jedną słabą cechę – ginął w temperaturze poniżej zera stopni Celsjusza. W cieple potrafił wytrzymać wiele miesięcy nim znalazł żywiciela. Wtedy zabijał, ale przed śmiercią zarażony wydychał miliony nowych wirusów, które wiatry roznosiły po całym świecie.
Skończył papierosa i wrócił do domu. Dorzucił do kominka, a potem położył się na rozkładanym fotelu, na którym spał od kilku miesięcy. Zasnął.
Za oknem zaszumiały drzewa, a śnieg zawirował. Powiał wiatr od zachodu. Był wilgotny i ciepły. Przynosił zapowiedź wiosny.
"Zima trzymała mocno" - niby tak się mówi, ale czy to jest poprawna forma?
"Którejś nocy pojechali tam w kilka samochodów" - może pojechali kilkoma samochodami?
"W gniazdkach znowu pojawił się prąd" - jestem przyszłym elektronikiem, więc to szczególnie mnie ubodło ;p
"Jednak dzięki maszynie do pieczenia chleba nie musiał jak inni sąsiedzi biegać codziennie do piekarni" - przykład braku interpunkcji.
Co rozumiesz przez "normalny chleb", jaki chleb jest nienormalny?
"Wielu seriali nie dało się oglądać jeszcze bardziej niż kiedyś" -?
"Jadł obiad i wszyscy zasiadali przed telewizorem." - nie trzyma się kupy.
i jeszcze więcej, ale nie chcę wszystkiego kopiować. Za dużo powtórzeń. Można dostać czegoś od nagromadzenia "był, były, było". Pozostawiam bez dawania oceny.
Pomysł nienowy, ale (przeważnie) zawsze interesujący. Z wykonaniem gorzej, na co wskazała raisa1.
Jakoś mnie to opowiadanie nie ruszyło. Niby wirus, apokalipsa, ale po zachowaniu ludzi nie widać zbytnio żeby się tym przejęli... Żyją jak za stanu wojennego :P
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Acha, oceniam na 3.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Dzięki za komentarze.
Raisa1
Co do Zimy - skoro tak się mówi, to nie wolno napisać? Podobnie jest z "pojechali w kilka samochodów" - tak się mówi. Nie wydaje mi się, żeby tekst musiał być napisany niczym rozprawka gramatyczna na polonistyce, bez użycia wyrażeń potocznych.
Nie do końca zrozumiałem zarzutu w sprawie gniazdek, ale nie jestem elektronikiem.
Co do "normalnego" i "nienormalnego" chleba - użyj takiego automatu, sama zobaczysz, jaka jest różnica.
"Wielu seriali..." - nie zdarzyło ci się siedzieć, oglądać durnego serialu w typie daleko od noszy, psioczyć, że zły, ale oglądać nadal?
"Jadł..." może i lepiej byłoby "Jadał..." czy "Zjadał...", postaram się zmienić.
Z było - obawiam się - masz rację.
Fasoletti - każdy ma własne wyobrażenie. Wiem, że pewnie mad max i takie rzeczy wydają sie atrakcyjniejsze, pożary, wojny, szaleństwo - ale moim zdaniem koniec świata wyglądałby właśnie tak. Za ocenę dziękuję, rzadko mi ktoś daje jakiekolwiek :)
Ok - zmieniłem z normalnego na zwykły :)
Nie oglądałem Mad Maxa, więc nie porównam :P Ale albo Ty mnie nie zrozumiałeś, albo ja nie zrozumiale napisałem. Rodzaj apokalipsy jest ok, tylko opis tego wszystkiego do mnie nie przemawia. No ale jak to mówia, jeszcze sie taki nie urodził, co by każdemu dogodził. Pozdrawiam
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
No cóż - jak to ktoś napisał o pięknym, zwyczajnym dniu - innego końca świata nie będzie
Fasoletti, obejrzyj "Ostatni brzeg" albo przeczytaj.
Gdy już nie ma dokąd uciekać, gdy nie ma szans na ocalenie, jedną z reakcji nie tylko może, ale musi być trwanie w pozornej normalności do ostatka. To mało widowiskowe --- od porąbanych spektakli i mało wiarygodnych bohaterów mamy Hollywood --- za to bardziej prawdziwe.
Nie trzeba szukać aż tak daleko - jak sądzicie, czy ludzie w gettach w okupowanej Polsce czytali dzieciom bajki?
Na 4, jak dla mnie. Ludzie w sytuacji zagrożenia zachowują się różnie, to fakt. Pisarz jednak powinien jednak w swoim tekście umieć, ze tak powiem, ładnie dramatyzować. Myślę, że o to chodziło Fasolettiemu.
Pozdrawiam.
Ładnie dramatyzować? Nie do końca rozumiem...
Maxencius, to, że się mówi, że "pojechali w kilka samochodów", nie znaczy, że trzeba to przenieść w narrację. Źle brzmi w tekście. Co do "normalnego" i "nienormalnego" chleba, to można by to określić inaczej, np. "wypiekany tradycyjnym sposobem".
Co do tego: "Wielu seriali nie dało się oglądać jeszcze bardziej niż kiedyś", po prostu nie rozumiem sensu tego zdania.
I jeszcze co do "Jadł obiad i wszyscy zasiadali przed telewizorem." - co ma jedno do drugiego?
Myślę, że Jakubowi z "ładnym dramatyzowaniem" chodziło o to, że pisarz powinnien oddać nastrój paniki bohatera, który znalazł się w ekstremalnych warunkach, przedstawić jego sposób myślenia w niecodziennej, trudnej sytuacji tak, żeby czytelnik też mógł się wczuć w klimat.
Raisa, zrozumiałem, że wg Ciebie "pojechali w kilka samochodów" źle brzmi albo ma inną wadę, ale ja pozostanę przy swojej opinii. Co do chleba sie zgodziłem, choć nie "wypiekany tradycyjnym sposobem" - bo to kalka z reklam. O serialach napisałem powyżej. Zaś - Zjadał obiad i wszyscy zasiadali przed telewizorem - ma to do siebie, że gdy bohater wracał z pracy, czasem późno, to dostawał odgrzewany obiad, który inni zjedli - a potem całą rodziną siadali przed telewizorem. Szczerze mówiąc, nie rorzumiem, czego nie rozumiesz.
A jeśli mowa o tym, co to Jakub miał na myśli - dziękuję za wyjaśnienie. Nie ma to jak osoba a wyjaśnia, co miała na myśli osoba b. I zapewniam Cię, że gdybym chciał dramatyzowania, to spróbowałbym dramatyzowania. Tylko wyjaśnij mi, jak można przez 6 miesięcy ulegać nastrojowi paniki. Tak dzień w dzień? Być może i jest to możliwe, ktoś przez te 6 miesięcy mógłby żyć na granicy załamania nerwowego. Najwyraźniej to nie mój bohater.
Generalnie - rozumiem, że dla wielu takie spokojne, pełne rezygnacji umieranie jest niewiarygodne. Jednocześnie jednak większość ludzi nieuleczalnie chorych tak właśnie umiera. Oczywiście, czasami mają lepsze, a czasami gorsze dni. Ale ten był dobry.
Wierz mi, że jest to możliwe, bo znam takie przypadki osobiście (najbliższa rodzina). Poza tym umieranie spokojne też jest możliwe, w końcu każdy ma inny charakter i prawo do zupełnie innego przeżywania różnych rzeczy.
Przyznaję Ci rację, Maxenciusie, w kwestii dramatyzowania. Nie każdy musi chlać na umór, oznajmiać gromko otoczeniu, że oto Pan zesłał karę, i tak dalej.
Uważam, że mylicie się w argumentacji dotyczącej chleba. Po pierwsze: zanim reklamy zdominowały świadomość językową większości telewizjożerców, tradycyjny sposób oznaczał tradycyjny. Po drugie: jak się piecze chleb tradycyjnym sposobem? Czy kryterium jest łopata do zadawania kęsów ciasta, czy skład ciasta, czy co jeszcze? Czy piekarnia, zaopatrująca cztery dookolne sklepy, stosuje tradycyjne metody? Spór o pietruszkę... Ponazywać odpowiednio chleb ze sklepu i z tego piekarnika, nie będzie o czym gadać.
Raisa - przykro mi, że musiałaś coś takiego przeżyć. Ja po prostu uznałem, że w moim tekście będzie inaczej. Rozumiem, że może nie jest dostatecznie przejmująco, ale to już jest inna sprawa.
Adamie - dzięki za wsparcie. Co do chleba - też masz rację. Aczkolwiek nim pojawiły się reklamy oraz polepszacze nie było innego chleba jak wypiekany tradycyjnie. Tak czy owak - ja już zmieniłem słowo normalny na inne.
Autobahn nach Poznań - początki.
A mógłbyś rozwinąć myśl?
Hm, skojarzyło mi się z wypuszczeniem shenów - czasami zastanawiałam się, jak mogła ginąć populacja nim osiągnęła to, co było widać w opowiadaniu A. Ziemiańskiego. Tutaj zaczyna się trochę inaczej, ale tzw. "klimat" jakoś mi się skojarzył.