- Opowiadanie: LamBerT - Blues na drogę

Blues na drogę

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Blues na drogę

Popielaty Lincoln Navigator wypadł na skrzyżowanie i zarzucając tylną osią, z piskiem opon skręcił w niewielką uliczkę. Kiedy auto odzyskało już równowagę, kierowca ponownie wcisnął gaz w podłogę. Ośmiocylindrowy silnik zawył przeraźliwie i samochód wystrzelił przed siebie. Facet siedzący za kierownicą przestawił wsteczne lusterko i przez kilkaset metrów sprawdzał jeszcze czy udało mu się zgubić goniących go policjantów. Mknął wąskim pasem, pomiędzy budynkami, bez mrugnięcia okiem rozjeżdżając wszystko, co stanęło mu na drodze. Alejka w końcu skończyła się i samochód, nie zwalniając, wypadł na główną drogę, prosto w popołudniowy szczyt ruchu. Kierowca zaklął głośno i omijając desperacko inne samochody, ruszył slalomem w kierunku autostrady prowadzącej do Meksyku. Gnało go, słuszne z resztą, przeświadczenie, że kilka przecznic za nim, większa część policji z Los Angeles stara się nie dopuścić, żeby wyjechał z miasta. Na pierwszych dwóch większych skrzyżowaniach trafił na zielone światło. Pomijając fakt, że pozostali kierowcy trąbili i odgrażali mu się zza szyb, szło mu wyśmienicie.

– Zanim gliniarze przedrą się przez te korki, będę już dawno w Tijuanie. – pomyślał, coraz spokojniejszy.

Ostatnie światła przed zjazdem na autostradę były czerwone. Nie zastanawiał się, nie było na to czasu. Zerknął pobieżnie w lewo i prawo, po czym płynnie wymijając chwiejące się przed nim Winnebago, wpadł na krzyżówkę.

No. – schylił się, sięgając do schowka po papierosy – Teraz to już z górki.

 

«»

 

Zatrzymał samochód i wysiadł z niego. Zgniótł obcasem rzucony na ziemię niedopałek, podniósł głowę i przymrużył oczy. Neon jarzący się mętnym, zielonym blaskiem głosił „Ostatnia Szansa”. Wsunął na nos okulary przeciwsłoneczne i skierował się do wejścia. Zwinnie pokonał kilka schodków prowadzących do drzwi i złapał za klamkę. Stare, odrapane, drewniane drzwi uchyliły się, a z wnętrza buchnął potworny żar.

– Meksyk. – dotarło do niego – Będzie trzeba kupić sandały i bermudy.

W środku było pusto. Nie licząc śpiącego za kontuarem barmana oraz gitarzysty. Ten drugi siedział na wysokim stołku, ustawionym na scenie. W pierwszej chwili, mężczyźnie wydawało się, że muzyk zasnął, jednak jak się okazało, po prostu skupiał się całkowicie na strojeniu instrumentu. Zauważywszy przybysza, podniósł wzrok, ukryty za czarnymi okularami i uśmiechnął się szeroko.

– Abe! – krzyknął w kierunku baru – Mamy gościa. Obudź się i nalej panu kolejkę.

Wyrwany ze snu, wyprostował się i mruknął coś niezrozumiale. Przejechał wzrokiem po pustej sali i zatrzymał go na facecie w garniturze.

– Witajcie. – zagadał – Proszę, niech pan siada. Zaraz coś przygotuję.

Mężczyzna posłusznie spoczął na stołku przy barze i zdjął okulary.

– Czego się pan napije? – barman szerokim gestem wskazał na pokaźny arsenał trunków.

– Czegoś zimnego. – odparł gość – I bez alkoholu. Długo tu nie zabawię, mam jeszcze dzisiaj przed sobą kawał drogi.

Czarnoskóry muzyk zarechotał ironicznie.

– Słyszałeś Abe? – kopnął stojący tuż obok wzmacniacz, włączając go wypracowanym sposobem – Pan tu długo nie zabawi…

Barman machnął lekceważąco dłonią, dając klientowi do zrozumienia żeby nie przejmował się artystą. Postawił przed nim wysoką szklankę i napełnił ją gęstym sokiem z kaktusa.

– Orzeźwiający – powiedział – W taki upał, jak znalazł.

Gość upił sporego łyka i rozejrzał się ponownie po sali.

– Niespecjalny tłok tu macie. – zauważył – Interes nie idzie?

– Jakoś idzie. – odparł barman – Bywało gorzej.

Gitarzysta podpiął instrument i zagrał kilka wprawek. Słychać było, że nie jest początkujący. Postukał w scenę obcasem lakierka, nadając rytm. Zanucił kilka dźwięków i zaczął grać. Z wyglądu przypominał starego, profesjonalnego bluesmana i tak właśnie brzmiał. Ktoś, kto znał się na gatunku, od razu doceniłby jego kunszt. Muzyka, którą grał, wypełniała całe pomieszczenie i choć nie była nachalna, nie sposób było się na niej nie skupić. Dźwięki, jak to w bluesie bywa, przywodziły na myśl smutek. Gdzieś głęboko, na samym dnie świadomości, mężczyzna przy barze poczuł ciężar. Znał go doskonale. Było to brzemię, o którym wciąż starał się zapomnieć i ukryć je najgłębiej jak potrafił. W dziwny sposób jednak, blues nie piętnował. Przypominał jedynie dobitnie o smutku i złości oraz zdawał się mówić „Za wszystko, kiedyś trzeba zapłacić”. Stary muzyk zaintonował jeden z najbardziej znanych standardów i zaśpiewał. Przedziwna była to kombinacja. Z jednej strony muzyka, w której dało się słyszeć dziesięciolecia cierpienia i bólu. A z drugiej głos, jak gdyby krzyk pracownika plantacji, nadzorującego niewolników, wymierzającego co kilka taktów siarczyste razy biczem. Mężczyzna przy barze zdławił w sobie poczucie winy, podsycane jeszcze przez muzykę. Najwyraźniej o to właśnie chodziło, bo gitarzysta uśmiechnął się i mrugnął doń porozumiewawczo.

– Napij się. Przyda ci się. – barman podsunął klientowi pod nos szklankę z whisky i wyciągnął do niego rekę. – Na imię mi Absalom, ale możesz mi mówić Abe.

Facet, nie wiedząc w zasadzie dlaczego, odwzajemnił się.

– Ethan. – powiedział – Ale możesz mówić mi Ethan.

Barman zaśmiał się serdecznie i uścisnął mu dłoń.

 

«»

 

Mężczyzna w garniturze poczuł, że sok z kaktusa i whisky to „pędząca” kombinacja. Poszukał wzrokiem toalety i skierował się w jej kierunku. Pojemnik z mydłem w płynie był pusty, a woda w kranie mętna i śmierdziała chlorem.

– Meksyk. – pomyślał znowu – Trzeba będzie kupić sprzęt filtrujący do wody w nowym domu.

Spłukał ręce i obmył twarz. Napawał się przez moment przyjemnym chłodem na policzkach, by w końcu podnieść wzrok. Krzyknął. Z lustra spoglądał na niego potwór, o głęboko osadzonych, płonących wściekłością oczach i zaciśniętych w szale ustach. Burza zmierzwionych włosów na przerażającej głowie, dopełniała jedynie cały ten, obrzydliwy obraz. Najgorsze jednak było to, że Ethan, z rosnącym przerażeniem, uświadamiał sobie, że doskonale zna tę twarz. W końcu widywał ją codziennie przez trzydzieści trzy lata. Przy każdym porannym goleniu. Podniósł dłoń, chcąc przejechać nią po odbiciu i wtedy zauważył, że jego bliźniak także wyciąga doń rękę. Jednakże tamta była zakrwawiona. Aż po sam łokieć. Postrzępiony rękaw garnituru zwisał smętnie w okolicach stawu, dyndając szyderczo i przypominając mu o tym, co zrobił. Spod ubrudzonych ziemią, połamanych paznokci, wypływała czerwona ciecz. Wiedział doskonale czyja to krew, ale w tej chwili oddałby wszystko, żeby przekonać siebie samego, że się myli.

 

«»

 

Gitarzysta przerwał utwór i pociągnął solidnie ze stojącej przy nim butelki Budweisera.

– Chyba trochę przegiąłeś. – powiedział w kierunku baru.

Abe parsknął lekceważąco i odłożył na półkę wytartą szklankę.

– Ty masz swoje metody, – zaczął – a ja swoje. I tego się trzymajmy.

 

«»

 

Ethan, kiedy już uświadomił sobie, że to wszystko to tylko jego własne sumienie, uspokoił się i wrócił do baru. Usiadł ciężko z powrotem na stołku i zamówił jeszcze jedną whisky…

A potem jeszcze pięć. Czarnoskóry kontynuował utwór. Teraz grał coś mniej znanego, ale bynajmniej nie brzmiał gorzej. Wręcz przeciwnie. Można było dać głowę, że to co gra, to nie zwykły blues, ale czyste cierpienie i samotność w perfekcyjnej formie muzyki.

I got to keep moving, I got to keep moving

Blues falling down like hail, blues falling down like hail

Mmm, blues falling down like hail, blues falling down like hail

And the day keeps on remindin' me, there's a hellhound on my trail

Hellhound on my trail, hellhound on my trail

Abe nalał gościowi następną kolejkę. Jego klient siedział w barze już prawie godzinę i barman wiedział, jak niewiele czasu mu pozostało. Ocenił fachowo, że facet jest już dobrze zaprawiony.

– Widzę, przyjacielu, – zagadał jak to tylko najlepsi barmani potrafią – że coś cię trapi. Jeżeli chcesz o tym porozmawiać, chętnie posłucham.

Ethan czuł, że kręci mu się w głowie. Bardzo dawno już nie pił i był świadom, że nie powinien. Wtedy sumienie gryzło go najmocniej.

– Jestem… – zaczął, z trudem dobierając słowa – …bardzo złym człowiekiem…

Abe zerknął na bluesmana, uśmiechnął się do niego triumfalnie i odpowiedział gościowi:

– Każdy z nas jest trochę zły. Nikt nie jest idealny, rozumiesz przyjacielu. Wszyscy popełniamy błędy. Grunt to umieć przyznać przed samym sobą, że żałuje się swoich błędów. Pan jest miłościwy i wybacza wszystkim swoim dzieciom, jeśli tylko okażą skruchę…

Ethan, który wychował się w sztywnej, katolickiej rodzinie, słysząc te słowa wyprostował się i zabełkotał coś w wyraźnym sprzeciwie. Za wiele lat musiał wysłuchiwać swojej zdewociałej do szpiku kości matki, żeby teraz znowu dać się wpędzić w poczucie winy.

– Baaa… – zaczął – Ty też … chcesz … mnie … namawiać … na wspólny … różaniec?

Gitarzysta, z radością pogłośnił wzmacniacz i podniósł głos, śpiewając kolejny, rzewny utwór.

 

Born under a bad sign

I been down since I begin to crawl

If it wasn't for bad luck,

I wouldn't have no luck at all

Barman, ewidentnie podenerwowany, chwycił gościa za dłoń.

– Źle mnie rozumiesz, przyjacielu. Różaniec z resztą nic tu nie pomoże. Chciałem tylko…

– OK! – wrzasnął Ethan, podrywając się jednocześnie – Jestem mordercą! Zadowoleni?

– Tak. – mruknął sam do siebie bluesman, tak żeby nikt nie usłyszał.

– Jestem mordercą i złodziejem! – krzyczał dalej facet w garniturze – Zabiłem dziewięć osób, w tym kilkuletnią dziewczynkę! I ukradłem dziewięć milionów dolarów!

Skończywszy krzyczeć, zatoczył się i usiadł na krześle przy jednym ze stolików. Ukrył głowę w rękach i zawył jak potępieniec.

Barman i gitarzysta spojrzeli na siebie. Wiedzieli, że to co zrobią teraz, przesądzi o tym, co stanie się za dziesięć minut.

Abe, błyskawicznie przeskoczył przez kontuar i przysiadł się do klienta. Gitarzysta zaś, podkręcił jeszcze mocniej wzmacniacz, jakby chciał zagłuszyć wszystko w lokalu i świdrującym głosem zaśpiewał:

 

My mother told me these days would surely come,

but I, wouldn't listen to her, said, "I gotta have some fun"

Aah, I must-a did somebody wrong,

uuh, it's all my fault, I must-a did somebody wrong

Barman złapał gościa za ramiona i wyprostował. Przyjrzał mu się uważnie. Facet był pijany. Nie kompletnie zalany, ale właśnie w idealnym stopniu. Był w takim stanie, w jakim większość ludzi nie potrafi kłamać. Podpity, gryziony sumieniem i przerażony. Abe potrząsnął nim silnie.

– Słuchaj! Jeszcze nie wszystko stracone. Jeszcze możesz coś z tym zrobić… – nie wiedział, czy powinien pytać już teraz, ale godzina dobiegała końca i nie miał już wyboru.

– Ethan! – powiedział Absalom, Ostatecznym Głosem – Czy żałujesz tego, co zrobiłeś? Czy jesteś gotów zapłacić za zło, które uczyniłeś bliźnim, by dostać się do królestwa niebieskiego?

Przez tę jedną, krótką chwilę, nigdy nic nie było pewne.

Chociaż muzyka zagłuszała wszystko i wwiercała się głęboko w świadomość, łomocząc i otumaniając, Ethan doskonale znał odpowiedź na zadane mu pytanie.

– Nie. – odparł cicho – Ani trochę. Warto było to wszystko zrobić i zrobiłbym to jeszcze raz, dla tych pieniędzy.

Bluesman w jednej chwili skończył grać. Najspokojniej w świecie odłączył kabel od gitary i wyłączył wzmacniacz. Wstał ze stołka i zaczął, nie spiesząc się, pakować do futerału zabytkowego Gibsona Les Paula. Barman zaś, wrócił za kontuar i jak gdyby nigdy nic, nalał sobie whisky.

Mężczyzna w garniturze był kompletnie zdezorientowany. I pijany. O wiele bardziej niż jeszcze przed chwilą. Wstał, rozejrzał się po lokalu i krzyknął:

– I co? Zadzwonicie teraz po policję? W Meksyku nic mi nie zrobią. – czknął, zaśmiał się szyderczo i z powrotem opadł na krzesło.

Barman ziewnął przeciągle i nie zwracając uwagi na gościa, zwrócił się do muzyka.

– Ten od początku był Twój, Murmurze. Nie miałem pojęcia, że to taki oszołom.

Czarnoskóry nie odpowiedział. Pokiwał tylko twierdząco głową i podszedł do człowieka, żałośnie zwisającego z krzesła.

– Tobie naprawdę wydaje się, że jesteś w Meksyku? – powiedział – To chyba jeszcze szok po wypadku. Wstawaj, nędzna duszo. Zabieram Cię tam, gdzie Twoje miejsce.

– Wypadku? – odpowiedział z wyraźną ironią w głosie Ethan – Jakiego znowu wypadku?

Murmur westchnął ze znudzeniem i dotknął jego głowy.

 

«»

 

Kierowca tira próbował hamować. Niestety, kiedy „na plecach” ma się ponad trzydzieści ton ładunku, pięćdziesiąt metrów to stanowczo za mało żeby zatrzymać rozpędzoną ciężarówkę.

Jeden z sanitariuszy kończył właśnie opatrywać rozbity łuk brwiowy u kierowcy tira. Podniósł głowę, tak żeby koledzy go usłyszeli i krzyknął:

– Temu nic nie jest. A co z tym drugim?

Inny medyk przyglądał się właśnie wrakowi samochodu, wprasowanemu w mur, okalający kościółek. Obszedł go dookoła już drugi raz i ni jak nie mógł ocenić, jakiej marki był to wóz. W końcu, znalazł leżący na ziemi emblemat, który najwidoczniej odprysnął od miażdżonego auta.

– Lincoln Navigator – powiedział sam do siebie – Kawał fury. Nie miałeś koleś szczęścia. – następnie odwrócił się w kierunku pozostałych i odpowiedział – Nie ma się co spieszyć. Ten już stygnie. Dzwońcie po koronera.

 

«»

 

Do Ethana dopiero docierało, co przed chwilą pokazał mu gitarzysta.

– Czy to znaczy, że ja…?

– Tak. – potwierdził muzyk – Od jakiejś godziny.

Przełknął ślinę.

– A to? – zapytał rozglądając się po barze.

– A czytałeś reklamę nad wejściem? Hm? – instrumentalista był wyraźnie znudzony i zniecierpliwiony.

Teraz dopiero, przypomniał sobie zielony i mętny neon.

– Nie ociągaj się. – kontynuował Murmur ze zniecierpliwieniem – Miałeś godzinę czasu. A wspaniałomyślny Absalom dał Ci przynajmniej dwie szanse.

Ethan zrozumiał. Wstał i wraz z czarnoskórym, poszli na zaplecze. Kilka minut potem, gitarzysta wrócił. Sam. Wdrapał się na scenę i wyciągnął gitarę. Usiadłszy na stołku zajął się jej mozolnym strojeniem. Po każdym takim występie, zabytkowe struny zawsze traciły wymagany naciąg. Ale nie przeszkadzało mu to. W końcu grał na niej już tyle lat.

Za kontuarem, na wyślizganym taborecie, Absalom właśnie zasypiał.

Koniec

Komentarze

Świetne.

dziękuję :)

Rozkręca się i końcówkę czyta się już naprawdę dobrze. Czekam na kolejne teksty. Za ten - ode mnie - 5.
Pozdrawiam.

świetny tekst, dobre pióro, ciekawy pomysł - wielki pozytyw, duże uznanie
gratuluję i czekam na więcej

Nowa Fantastyka