- Opowiadanie: Barcz_Krzysztof - Brama Azylu Cz 1 - Powitanie

Brama Azylu Cz 1 - Powitanie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Brama Azylu Cz 1 - Powitanie

Powitanie

Lato było wyjątkowo gorące, żar z nieba zagonił wszystkich pod strzechy własnych domostw albo karczm. Athepolis, stolica, największe miasto największego królestwa, nomen omen Athepolis. Największy smród. Pot, brud, wylewki z nocników. – Bogowie co za wredny odór! Przenika ubranie, obezwładnia nozdrza i pozostałe zmysły, nawet wzrok cierpi na widok tego syfu.

Nie powinien się dziwić – był w najgorszej części miasta, tej dla biednych, odrzuconych i przegranych lub tych, którzy chcieli zniknąć. Nie było tu strażników ani patroli. Tu panowały proste prawa: „nie wtrącaj się do spraw innych, a inni nie będą wtrącać się do twoich spraw” oraz „miej broń pod ręką, zawsze”. I on chciał się ich trzymać, wybrał karczmę, gdzie nie było szyldu znazwą, albo i był, tylko połamany i oparty o front budy i nie informował o nazwie lokalu. Napis już dawno się starł, domyślił się przeznaczenia budynku po jeszcze widocznym wizerunku kufla. Wszedł do środka, nikt nie zwrócił na niego uwagi, mijało południe i najgorszy skwar, prawie nikogo na ulicach ani wśrodku. Dobrze, miał ochotę być sam. Wybrał ławę w rogu, ciemnym i brudnym. Z pewnością i on pasował teraz do tego wystroju, ubrany w najlżejszy kubrak jaki miał. Miecz, zawieszony na pasie przy lewym biodrze. I kaptur, spod którego nie było widać twarzy. W pomieszczeniu było ciemno, kilka skrawków świec oblepiało stopionym woskiem szynkwas izawieszone na starych linach deski. Karczmarz oddawał swym wyglądem wystrój jego lokalu. Mały, szerszy niż wyższy, łysy. Jego twarz pokrywało kilka blizn. Wszystkich karczmarzy łączy podobieństwo w wyglądzie, przynajmniej tych prowadzących tego typu lokale.. Może był weteranem, albo jego lokal był nieciekawym miejscem.

W sumie, kogo to obchodzi?

Róg pomieszczenia dawał cień, jedyną ochronę przed wzrokiem i problemami innych. Jego nos jeszcze się nie przyzwyczaił do zapachu tego miejsca, ale miał ochotę porządnie się upić. Aby zapomnieć ostatnią rozmowę z nią. To nie była nawet rozmowa, najwyżej kilka pojedynczych słów, których ona pewnie nie usłyszała. I pewnie nigdy ich nie usłyszy, tak jak on nigdy więcej jej nie zobaczy.

W tym zapomnianym przez wszystkich miejscu mieli jedynie ciepłe, rozwodnione w dodatku piwo – szczyny, jakich mało próbował w swoim życiu. Były tanie, ale to nie miało znaczenia, torbę z resztą dobytku położył obok siebie. Niewiele tego było. Ale to wszystko co miał. Bluza, onuce, rękawice z ćwiekami, miecz prosty, długi, z wypłowiałą rękojeścią. Metal już stracił blask, ale nie potrzebował go teraz polerować. Zawiesił go sobie przez plecy, tak aby w razie czego łatwo mógł po niego sięgnąć. Śmiał się z tego, ale ludzi, którzy tak noszą broń, kojarzy się zosobnikami, których lepiej nie zaczepiać. Mógł sobie w ten sposób zapewnić trochę spokoju.

Pierwsze piwo szło bardzo powoli, gliniany i popękany na krawędziach kubek zataczał piruety i ósemki po klejącym się blacie stołu. Krill sam też się lepił do wszystkiego, czego dotknął, kubrak stanowił integralną część jego skóry. Pociągnął, aby go odkleić. Palce zawędrowały w okolice mostka, mały trójkątny kształt jakoś sam trafił do dłoni, trochę wbrew jego woli – ale nie mógł go puścić. Wzrok mimowolnie powędrował za palcami. Srebrny trójkąt zkrzyżem po środku.

– Ty też cierpiałeś męki, Hesaryte, ale za nas wszystkich – mówił w myślach sam do siebie – I było ci z tym lepiej? Lżej? Po co? Kto sam nie potrafi o siebie zadbać i tak nie jest nic wart… Cóż, na darmo zdał się twój trud. I tak jesteśmy nieszczęśliwi. Wypiję za twoje zdrowie, miej chociaż tyle.

Podniósł wysoko kubek i przechylił głowę.

Tak było łatwiej – ciepłe piwo przelało się przez gardło pozostawiając w ustach cierpki smak, a jego samego przyprawiając o lekkie mdłości. W dodatku ten upał na zewnątrz izaduch w środku. Potrzebował jeszcze jednego. Gorzej być nie może. Drugi kubek, podobnie jak pierwszy, kręcił ósemki. Jakiś szum albo gwar dotarł do jego uszu, na chwilę odrywając uwagę od kubka i lepkiego blatu. Kilku pijaków, pomarszczonych i z przepitymi oczami, w których czaił się obłęd. W innych miejscach nikt by ich nie wpuścił. Teraz nie było nikogo. Pieniądz nie śmierdzi, żaden, nawet w takiej zapadłej i zapuszczonej karczmie. Teraz pasował do tego miejsca. Chciał wtopić się mrok rogu, jego rogu. Jeden z żebraków przysiadł się na chwilę. Tylko na chwilę. Spod cienia kaptura musiała razić wyjątkowo nieprzyjazna mina, bo nawet ten doświadczony życiem w rynsztoku wyrzutek odsunął się od niego i poszedł tam, skąd go diabli ponieśli. Nikt już więcej nie próbował się do niego dosiąść ani rozmawiać. Oprócz karczmarza. Oni zawsze pytają. Są przyzwyczajeni, to jest wpisane w ich zawód. Ale on nie chciał rozmawiać z nikim. Znał mittyllydzki na tyle, aby się porozumieć, ale język można było sobie połamać, próbując chociażby wymówić to słowo. Ale nie miał wyjścia, w tych stronach nikt nie znał jego rodzimego varadzkiego.

Karczmarz, jeszcze jeden, chce mi się pić.

Jak wszystkim w taki upał – odpowiedział zachrypiałym głosem karczmarz i przyniósł zamówienie.

Ze wschodu przybyłeś, prawda? Vengardczyk z ciebie żaden, im pić piwa nie wolno, to pewnie Varad? Nazwy do siebie podobne, łatwo was pomylić z poganami. Trójkrzyż nosisz, to ci pić pozwolę. Dobrze, że chociaż trochę znasz język, ostatnio trafił się tu taki, co nie znał i wdał się w nieliche kłopoty, rozumiesz? – Karczmarz wymownie przeciągnął kciukiem od ucha do ucha. Varad uśmiechnął się ponuro, wręcz paskudnie, ale najwidoczniej miał przed sobą doświadczonego karczmarza, co nie poszedł od razu, zaczekał i domyślał się, co ten chciał powiedzieć.

Dzięki za ostrzeżenie, pamiętam, że u was nas nie lubią. Pokój u was dostać można?

Można.

Ile?

Piętnaście srebrników, masz tyle?

Dziś jeszcze mam.

No to dzisiaj tu pośpisz.

Potem do wieczora już nikt z nim nie rozmawiał i on nie szukał już żadnego rozmówcy. Wypił jeszcze trzy kolejki rozwodnionego piwa. Nim poprosił o następną, próg lokalu przekroczyła osoba, ktoś, kogo ciężko byłoby się spodziewać po takiej dzielnicy. Wyglądał na zdenerwowanego. Gorzej dla niego, bo to oznaka słabości, a ta przyciąga kłopoty. Nowo przybyły rozejrzał się po sali i, niech go diabli, spojrzał się w stronę Krilla.

Czego się gapisz? Nie widziałeś pijącego varada czy jak? – Myślał Krill i patrzył nań. Miał nadzieje, że nowo przybyły po konfrontacji z jego wzrokiem przestanie się wreszcie gapić. Niestety przybysz nie zrozumiał, co gorsza, wziął głęboki wdech, jakby dodając sobie odwagi, i podążał w stronę stolika przy którym siedział Krill. Chwilę po nim pojawił się jeszcze jeden tak samo ubrany. Cienkie płytówki z herbami, wymalowanymi na klatkach piersiowych. Wzory i barwy herbów były identyczne, należeli więc do jednego rodu. Typowi przedstawiciele, mittyllydzi, wysocy, jasnoocy blondyni. Było jeszcze trochę wolnych miejsc, a oni musieli się przysiąść właśnie do jego stolika. W ten upał, zgodnie z zasadami wszelkiej logiki, alkohol podziałał jak należy, mocno już mu szumiało w głowie, ale wszystko jakoś go denerwowało, upał, zapach powietrza, ci dwaj którzy się przysiedli. Na szczęście dla niego nie odzywali się. Szeptali, lub mówili przyciszonymi głosami, ale nie zwracał na nich uwagi. Nie zauważył, kiedy zrobiło się tłoczno i gwarno. Drzwi karczmy otworzyły się z hukiem, do środka wtargnęła hałaśliwa kompania kilku mężczyzn, sądząc z wyglądu, murarzy lub cieśli. Było ich czterech, wszyscy już podpici, pewnie po wypłacie. Jeden wysoki, z równie wielkim brzuszyskiem, ubrudzony białym pyłem, reszta przeciętnej postury. Jeden spośród nich był nienaturalnie chudy, o chytrej, lisiej mordzie. Kiedy tylko go zobaczyli, natychmiast doń podeszli. Krill wiedział już, co się stanie. Może to i lepiej? Przynajmniej wyładuje swoją złość. Nic nie poprawia humoru jak obicie mordy jakiegoś mittyllydzkiego dupka.

Ty! Varad! Spieprzaj stąd. Miejsce dla psów jest na ulicy albo pod stołem, czekając grzecznie na resztki!

Temu psu podoba się siedzenie przy stole, ale jeśli boisz się, że będziesz głodować, proponuję ci podejście do innego stołu.

Słyszałeś? On potrafi pyskować, musiał go pan wytresować, ale chyba zerwał się z łańcucha?

Pokaż mu, Tabul, gdzie jego miejsce! – Krzyknął ten z lisią mordą.

Spójrzcie na jego owłosienie na rękach, to chyba jednak prawda, co mówią o Varadach, że dopiero co wyszli z buszu.

Ej! A może on jest jednym z tych, co grasują w naszych lasach, o których tyle się ostatnio słyszy? – Zapytał z obawą któryś z pozostałych mężczyzn.

Co ty mi tu… Chociaż racja, prewencję obywatelską trzeba zastosować.

Brzuchaty dosięgnął go umorusanymi rękami przez stół i chcąc nie chcąc Krill powstał. Biały pył osiadł na ramionach ubrania. Krill spojrzał na biały proszek, potem w lekko mętne oczy murarza, zauważył, że obie ręce ma zajęte…

Przerywasz mi odpoczynek, brudzisz swoimi łapskami, obrażasz inwektywami. Dam ci ostatnią szansę na powiedzenie słowa przepraszam.

Pierdol… brzuchaty murarz nie zdołał dokończyć, gdyż Krill chwycił za łokcie murarza, ściągnął z całej siły w dół, zginając w ten sposób pijanego napastnika i skracając dystans tak, że mógł uderzyć głową. Krilla aż zamroczyło, murarz musiał mieć cholernie grube kości. Puścił go i zachwiał się, jednak nie padł. Dwóch innych ruszyło z pomocą, lisia morda wyciągnął duży nóż. Krill nie zauważył, jak sięgnął po miecz, wykonał błyskawiczną ósemkę, ostrze zawirowało przed ich nosami. Ci dwaj postanowili wycofać się. Lisia morda próbował pchnąć z boku, Varad jednak odskoczył, uderzył barkiem, odtrącił przeciwnika, ciął po ręku. Trafił i pozbawił cieślę trzech palców. Wysoki pisk wypełnił pomieszczenie. Jeden z pozostałych napastników rzucił ławą wjego stronę, to rozbiła się o blat stołu, drugi wybiegł na zewnątrz. Ten, który rzucił ławą, potknął się i zaliczył płaskie lądowanie na podłodze. Murarz, podniósł się i niczym dzik zaszarżował w stronę Varada. Krill wycofał się pod ścianę, zrobił krok prawo. Brzuchaty wyhamował przed ścianą, ale było dla niego za późno. Najemnik kopnął go w łydkę. Tabul osunął się. Krill chwycił go za resztkę włosów i z całej siły trzasnął nim o kant stołu. Twarz Tabula szybko zaczęła czerwienieć od krwi wyciekającej z rozbitego czoła. Krill poczuł, jak murarz zamienił się w worek kości i luźnych mięśni, nieprzytomny w dodatku. Broń miał w pogotowiu, obejrzał się po sali, czy ktoś może nie postanowił pomścić rodaka. Jednak zebrani goście tylko patrzyli podejrzliwie. Ci dwaj w płytówkach wstali, sięgnęli po miecze, ale spojrzenia kierowali również w stronę sali. Jakaś grupka siedząca po przeciwnej stronie chciała chyba wstać, ale widok trzech uzbrojonych w długą broń osobników zniechęcał do wzięcia pomsty. Wszyscy odwrócili się w swoją stronę. Krill pozostawił nieprzytomnego murarza, spojrzał się na gości przy jego stoliku, podziękował skinieniem głowy, schował broń.

– Witaj, panie – zaczął ten który wszedł pierwszy – Nazywam się Aligard, a to mój towarzysz broni Kastus, byliśmy tylko świadkami tego incydentu. Jeśli chcesz skarżyć tych ludzi przed sądem, gotowi jesteśmy…

Obejdzie się. Sąd nie będzie potrzebny. Jak widzieliście, dałem sobie radę.

Tak, widzieliśmy. Może napijesz się z nami? Chociaż w ten sposób wynagrodzimy ci naszą spóźnioną pomoc… My stawiamy.

Darmowego trunku nie odmawiam!

Usiedli. Kastus zawołał karczmarza. Ten, jak gdyby nigdy nic, podszedł obsłużyć swoich gości.

– Co podać?

Najlepsze wino jakie masz karczmarzu.

Dla mnie najmocniejsze piwo, ciemne z pianą na dwa palce – tylko te w poziomie, nie w pionie – dodał Krill.

Wybacz, panie, to pytanie, może wydać się ono może niegrzeczne, ale jak na Varada nieźle radzisz sobie z naszym językiem. I nie tylko z językiem, że to tak ujmę.

Po pierwsze, darujcie sobie tego pana, nie jestem szlachcicem tylko… powiedzmy, że mieszczaninem. Po drugie, nie jestem nacjonalistą czy nadgorliwym patriotą, ale przypominam, że my, Varadowie, jesteśmy takimi samymi ludźmi jak wy: mamy język, kulturę i rozum. Nie jesteśmy, wbrew temu, co głoszą stereotypy, pijackimi dzikusami, warchołami, którzy dopiero co wyszli z buszu. Jeżeli ktoś tak twierdzi, jestem skłonny dobitnie mu to wyperswadować! Ale tak w ogóle, to od jakiegoś czasu bawię w tym królestwie, to wystarcza aby opanować choć trochę waszego języka.

Na pewno udowodniłeś, że język znasz. Jak widzieliśmy, umiesz sobie poradzić w karczemnej bójce. Powiedz, czy poradziłbyś sobie w polu z wyszkolonym przeciwnikiem?

Sądzę, że tak. Jak by nie było, zarabiam tak na życie, jestem, jak to się u was nazywa… Gondolierem… nie… no, tym… zawodowym żołnierzem…

Kondotierem?

O! Dokładnie! Kondotierem!

Jesteś zrzeszony w jakimś cechu?

Nie, pracuję jako wolny strzelec.

Czyli nie możesz tego poświadczyć jakimś dokumentem?

A po jaką cholerę? Zresztą… żaden wasz cech nie chce mnie przyjąć, a w Varadzie większość takich rzeczy załatwiamy na gębę, tzn. u nas wystarczy ustne poświadczenie.

Jest jedna drobna usługa do wyświadczenia – wtrącił Kastus – A tak… faktycznie – podjął wątek Aligard – Jest pilnie potrzebny tłumacz z varadzkiego. Obecny tłumacz jest mocno niedysponowany.

To wszystko?

Tak.

Nie wygląda zbyt skomplikowane, a o co chodzi dokładniej?

Potrzebny jest ktoś do przesłuchania świadka, mogącego pomóc w schwytaniu pewnej grupy. Zeznania miałyby charakter poufny, stąd pytanie o poświadczenie cechowe. Pewnie wiesz, że każdy cech ma klauzulę o tajemnicy cechowej.

I tak staniesz się tłumaczem przysięgłym, to zawsze jakiś argument do życiorysu, kolego.

Chyba biegłym?

Przysięgłym. Bo będziesz musiał przysiąc, że to, co usłyszysz, zostanie między tobą, świadkiem, a przesłuchującym.

Dobra, umowa stoi.

Gdy dobili targu, poszli w swoją stronę. Krill kończył piwo, kiedy zbliżył się karczmarz.

Podobno w tutejszych lasach grasuje jakaś niebezpieczna banda. Prawda to?

To zależy, jedni mówią, że to kłusownicy, inni, że religijna sekta czcicieli drzew, a jeszcze inni, że to wilkołaki.

Wilkołaki?

A pełno tego paskudztwa ciągnie do miast, to nie ma co się dziwić. Postęp ma swoją cenę. Wysłano już kilka ekspedycji, większość wróciła z niczym, ale mówi się, że ostatnia nie wróciła w ogóle. A ci, którzy byli na tyle durni, aby zapuścić się do lasów, przysięgali na trójkrzyż, że słyszeli wilcze nawoływania. Jakby całe watahy polowały po lasach.

Potwierdził to ktoś?

A skąd, to tylko plotki. Ci, co tak się zaklinali, byli najczęściej pijakami, chcącymi wyciągnąć kilka groszy od naiwnych. Ale gdyby coś z tego było prawdą, to obstawiam na kłusowników. Bory tutejsze należą do króla, ten – bodaj by mu ziemia najcięższą możliwą była – nie urządza częstych polowań, więc pełno zwierzyny po lasach. Okazja dla kłusowników nie do przepuszczenia. A wiedząc, że grozi im za to co robią wnajlepszym przypadku stryczek, działają bezwzględnie i nie zostawiają świadków. Ale ja tam jestem tylko karczmarz, co się znam?

Dzięki. – dorzucił mu jeszcze pięć srebrników – Za informacje. Teraz rozumiem, dlaczego jeden z tych idiotów wziął mnie za… wilkołaka.

Wstał i zdecydowanie chwiejnym krokiem dotarł do swego pokoju. Moc trunku ostatecznie znieczuliła jego zmysł węchu. Nareszcie nie czuł tego smrodu, było mu dobrze. Na chwilę, ale było to lepsze niż nic. Pokoik był malutki, zamiast łóżka kilka kupek słomy, trochę przegniłej i przykrytej kocem, na którym widniały ciemne plamy. Gdyby miał zgadywać, to obstawiałby poprzedniego lokatora. Nie miał jednak nastroju na zgadywanie, chciał się położyć, po czym zasnąć i najchętniej w ogóle się nie przebudzić. Jednakże jutro miał się spotkać ze zleceniodawcą.

Koniec

Komentarze

To opowiadanie skalda sie z kliku czesci, a samych opowiadan o tej postaci, tj Krilla z Varadu stworzyłem 3 - na razie. Piszę z pasji i zamiłowania do Fantasy, mam nadzieję będzie się podobać. - Autor.
CZekam na komentarze

Pasję i zamiłowanie widać. :)
Pozdrawiam. 

Nowa Fantastyka