- Opowiadanie: Fasoletti - Krag Nucejańczyk - Narodziny Bohatera

Krag Nucejańczyk - Narodziny Bohatera

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krag Nucejańczyk - Narodziny Bohatera

– Leżysz! – krzyknął czarnowłosy chłopak trzymając czubek drewnianego miecza przy szyi swojego przeciwnika – Leżysz i kwiczysz, Krag!

Młodzieniec podniósł się szybko i chwycił broń, która chwilę wcześniej została wytrącona z jego dłoni. Walka została wznowiona. Krag uderzył z góry, ale jego cios został zablokowany. Spróbował z boku, jednak nim ostrze doszło do celu, otrzymał kopniaka w brzuch. Padł na ziemię jak długi i podwinął nogi pod siebie, kaszląc głośno.

– Jesteś beznadziejny – stojący nad nim Halik rechotał głośno – każdy w wiosce pokona cię bez problemu! Żaden z ciebie wojownik.

Krag wstał i otrzepując skórzana koszulę z piasku rzucił drewniany miecz na ziemię.

– Nie mam ręki do tego… – odparł smutnym głosem i spuścił głowę.

Pozostali chłopcy, tworzący krąg wokół walczących, szeptali miedzy sobą. Słońce stało w zenicie i zalewało plac straszliwym skwarem. Gorący, pustynny wiatr co chwilę wzbijał w powietrze tumany złocistego piasku. Kibicujący walczącym powoli rozchodzili się do domów. Krag i Halik także odłożyli broń i ruszyli w swoim kierunku. Krag splunął na ziemię. Nienawidził siebie, za swoja nieudolność. Odkąd pamiętał obsługa jakiejkolwiek broni sprawiało mu trudność. Oszczep, łuk, proca, miecz. Każdą z nich władał jednakowo źle i nie było w osadzie nikogo, kto nie dałby mu rady. Zawsze chciał zostać wielkim wojownikiem, ale słaby refleks, wątła budowa fizyczna i brak talentu przekreślały te marzenia. Zajęty rozmyślaniem o swojej nieudolności nawet nie zauważył, jak stanął przed domem. Niewielki, ułożony z posklejanych gliną kamieni budynek wyglądał skromnie. W środku stał stół i kilka krzeseł oraz trzy posłania. Z tyłu zbudowana była drewniana stodoła, w której trzymali kury, kozę i dwa konie. Ze smutną miną wkroczył do pokoju. Ojciec siedział na pniaku i ostrzył krzemienną włócznię.

– Znów? – zapytał nie przerywając zajęcia.

Krag pokiwał tylko głową. Po jego policzkach spłynęły dwie, wielkie łzy.

– Ja w twoim wieku też nie byłem w tym dobry – ojciec pogładził go po jasnych włosach – ale z czasem, po długich treningach, zacząłem sobie radzić. Nie jestem i nigdy nie byłem wielkim mistrzem, ale gdy trzeba, potrafię o siebie zadbać. Ty też się tego nauczysz synu.

Ich rozmowę wycie rogu. Długie i przeciągłe, przypominające ryk rannego bawoła.

– Alarm! Uciekaj do świątyni! – krzyknął ojciec, złapał naostrzoną broń i wybiegł z chaty.

Krag biegiem ruszył do przybytku Gruzga Miażdżyciela, opiekuna wioski. Odwrócił na chwilę głowę, aby zobaczyć co się wydarzyło. Przez bramę, na koniu, wparował jeden z wioskowych zwiadowców. Z jego piersi wystawał grot strzały. Kaszlał i pluł krwią. Brunatna posoka kapała mu ze straszliwej rany. Wskazał palcem na północ, gdzie rozciągała się pustynia Nucejańska. Po chwili już nie żył.

 

Najpierw na horyzoncie pojawiła się ogromna chmura pyłu, z której po chwili wynurzyło się kilkudziesięciu jeźdźców, uzbrojonych w miecze, topory i włócznie. Na ich czele jechał ubrany w czarną togę, łysy osobnik. Jego twarz, oraz głowę pokrywały dziwne symbole. Czarny rumak na którym jechał parskał głośno, a ludzie stojący na drewnianych wieżach mogli by przysiąc, że brzmiało to niczym demoniczny śmiech. Oczy zwierzęcia płonęły intensywną czerwienią. Cała banda podjechała pod chroniące osadę wysokie, drewniane wrota.

– Kim jesteś i czego chcesz?! – krzyknął jeden ze strażników.

– Me imię brzmi Alkatos! Przybywam po kobiety i dzieci, oraz wasze dusze! – powiedział syczącym głosem, na dźwięk którego wojowników przeszył lodowaty dreszcz.

Jeden z nich wzniósł w górę włócznie i rzucił nią w stronę Alkatosa. Ten wykonał drobny gest ręką i broń zawróciła z powrotem, przebijając brzuch swojego właściciela, który wrzasnął głośno i padł na ziemię.

– Wasz opór jest daremny! Wszyscy umrzecie, a Ci którzy przeżyją, zostaną moimi niewolnikami!- wrzasnął i nakreślił w powietrzu kolejne symbole.

Zamknął oczy. Na jego czoło wystąpił pot. Stojący za nim ludzie rozmawiali w dziwnym języku, nie mogąc doczekać się bitwy. Nagle wrota zaskrzypiały i wydęły się, jakby coś ogromnego naparło na nie z niewyobrażalną siłą. Po chwili z trzaskiem pękły, rażąc stojących w pobliżu ludzi tysiącami odłamków. Alkatos dał rozkaz do ataku i stojący za nim bandyci wkroczyli do wioski. Kilku z nich wpadło od razu na ostre włócznie obrońców. Rozgorzała bitwa. Choć Nucejańczycy stawiali zaciekły opór, to ustępowali w umiejętnościach swoim przeciwnikom. Pole bitwy zasłały trupy. Mag jeździł na swoim ognistookim rumaku, co chwilę wykonując w powietrzu tajemnicze gesty. Zawsze gdy kończył, z tłumu dał się słyszeć przejmujący wrzask, jak gdyby obdzierano kogoś żywcem ze skóry. Każdy kogo dosięgła jego straszna magia padał na ziemię i brocząc krwią z nosa, ust, uszu i odbytu skręcał się i wił niczym wyjęty z wody węgorz. Żyły pękały mu wewnątrz ciała, kości łamały się, a ścięgna drętwiały. Straszliwa to była śmierć. Po kilkunastu minutach wioski nie miał już kto bronić. Przed bramą leżało pełno zakrwawionych, pociętych i poskręcanych w nienaturalnych pozach ciał.

– Szukać niewiast! Brać żywcem – rozkazał Alkatos i patrzył, jak jego ludzie plądrują chaty, wyciągają z nich kobiety i dzieci, oraz jak podpalają słomiane dachy.

– Ruszamy! – zawyrokował ponownie mag, gdy zebrano potrzebną ilość niewolników.

Wskazał kierunek z którego przybyli i wyprzedzając swoich ludzi pogalopował przodem.

 

Krag leżał krzyżem i płakał. Ponad nim wyrastał ogromny pomnik brodatego mężczyzny, o wyraźnie zarysowanej szczęce, muskularnej budowie i jednym, wielkim oku.Nad głową trzymał wzniesiony ogromny, dwuręczny miecz, gotowy do zadania ciosu.

– Gruzgu Miażdżycielu! Boże wojowników! Daj mi siłę, bym mógł ochronić wioskę! Nie pozwól bym stchórzył… – mówił przez łzy

Gdy skończył modlitwę wstał i wyszedł przed budynek. Na szczęście najeźdźcy tutaj nie zajrzeli. Zobaczył jak odjeżdżają, ciągnąc za sobą powiązane grubą liną kobiety i dzieci. Wśród nich ujrzał swoją matkę. Padł na kolana chowając twarz w dłoniach i przez palce patrzył, jak wrogowie znikają w ogromnej chmurze piasku. Tuman po chwili opadł, przykrywając porozrzucane wszędzie martwe ciała. Krag wstał i płacząc wrócił do środka. Padł przed rzeźbą i wznowił modlitwę. Nagle z góry spłynęło na niego żółte światło. Pomnik ożył.

Chłopak z przerażeniem w oczach patrzył, jak kamienna postać Gruzga kieruje wzrok w jego stronę.

– A więc tylko ty pozostałeś? – zapytał bóg grzmiącym głosem, od którego zatrzęsły się ściany świątyni.

– Ttttak… – nieśmiało odpowiedział Krag

– Pomścisz więc moich wyznawców!!

Na głowę młodzieńca spłynęło jasne światło. Uniósł się w powietrze. Poczuł jak blask wypełnia go i przenika. Jego mięśnie urosły do niespotykanych rozmiarów, ścięgna stały się rozciągnięte, ruchy pewne i szybkie. Czuł wstępującą w swoje ciało energię i moc. Gdy opadł, nie był już sobą. Czuł, że w dłoniach potrafi zmiażdżyć ludzką głowę niczym robaka. Spojrzał na swoje umięśnione ręce i nogi. Przyjrzał się klatce piersiowej i twardemu niczym granit brzuchowi. Po chwili zerknął w górę. Trzymany przez Gruzga miecz spłynął w jego dłonie. Kamień został zmieniony w stal tak wytrzymałą, jak nic na świecie.

– Od teraz twe imię to Krag Błękitne Ostrze – mściciel z Nuceji! Idź i zabijaj tych, którzy gwałtem wzięli osadę! Odpłać im wedle ich uczynków. Niech spadną głowy twych wrogów! – po tych słowach Gruzg na powrót skamieniał.

Krag wywinął mieczem kilka ósemek. Zwykle miał z tym problemy, ale tym razem jego ruchy były zwinne. Broń którą otrzymał wyglądała na potwornie ciężką, jednak zdawało mu się iż nie waży ona zupełnie nic. Gdy skończył wywijać nią w powietrzu, wykonał przed pomnikiem głęboki ukłon i wybiegł ze świątyni. Zwykle po kilkuset metrach sprintu dostawał potwornej zadyszki, ale teraz czuł, że mógłby biec i biec. Gdy podszedł pod bramę, ujrzał poorane i pokłute ciało swego ojca. Klęknął nad nim, wzniósł ręce w górę i wrzasnął:

– Przysięgam pomstę na tym, kto tego dokonał!!

Następnie powstał i ruszył śladem końskich kopyt.

 

Trop prowadził na północ. Wiejący wiatr zatarł część śladów, lecz nie tyle, by Krag nie mógł za nimi podążać. Wieczorem ujrzał na horyzoncie ogromny ziggurat. Pod nim kłębiły się tysiące ludzi. Gdy podszedł bliżej, zobaczył, że byli to niewolnicy. Przeważały kobiety i dzieci. Wciągali na górę olbrzymie, kwadratowe głazy, a uzbrojeni w bicze żołnierze poganiali ich niczym bydło. Krag powoli przemykał pomiędzy niewielkimi skałkami. Piramida mierzyła kilkadziesiąt metrów wysokości, a na górę prowadziły setki kamiennych schodów. Na dole widać było niewielkie, kamienne drzwi i to właśnie nimi Nucejańczyk postanowił wejść do środka. Ruszył biegiem w ich stronę. Przebił na wylot stojącego w pobliżu strażnika, a ciało wrzucił w ruchome piaski, które natychmiast pochłonęły zwłoki. Kopniakiem otworzył drzwi.

– Co do pioruna! – wrzasnął jeden z czterech wojowników jedzących kolację przy drewnianym stole – ktoś ty?!

– Twój kat!! – krzyknął Krag i jednym ciosem pozbawił go głowy.

Pozostali trzej wycofali się i z przerażeniem obserwowali, jak tajemniczy napastnik unosi w górę bezgłowe ciało i ciska je na nich. Dwaj padli, jeden uskoczył. Wyciągnął włócznię i natarł. Krag odbił ją i pięścią rozkwasił oponentowi nos. Twarz włócznika zalała fontanna krwi. Zawył niczym ranny pies i zaatakował ponownie. Tym razem ostrze miecza weszło w jego czaszkę, przebijając ją na wylot. Mózg wytrysnął, a żołnierz padł konwulsyjnie drgając. Następnie Krag doskoczył do pozostałej dwójki, usiłującej wyjść spod ciała swojego kompana i rozpruł im brzuchy. Gdy skończył, wybiegł do szerokiego korytarza pełnego wrogów. Zasłał kamienną posadzkę krwawiącymi z okropnych ran trupami.

– Pomóż mi! – do uszu Kraga doszedł nagle cienki, kobiecy głos.

Spojrzał za siebie i zobaczył leżącą w niewielkiej celi kobietę. Wejście blokowała gruba krata. Normalnie Krag nie miałby co marzyć o sforsowaniu tej przeszkody, lecz teraz bez problemu wyrwał pręty z kamiennej ściany i cisnął obok.

– Dziękuję, jestem Gizela, czarodziejka z plemienia pustynnych amazonek? A jak brzmi twoje imię wojowniku?

– Krag Nucejańczyk, co tutaj robisz? Dlaczego jesteś więźniem? I kto rozkazał budować tutaj tę piramidę?

– Czarownik Alkatos zniewolił moje plemię, a mnie pozbawił mocy i odizolował, bym nie mogła pomóc siostrom. Nie wiem w jakim celu buduje ziggurat, ale co dzień ściągają tu setki nowych niewolników. Głównie kobiet i dzieci. Pracują dzień i noc, a gdy umrą z wycieńczenia, zastępowani są przez nowych.

– Przybyłem by zabić Alkatosa.

Amazonka wybuchnęła histerycznym śmiechem.

– Chyba postradałeś zmysły. Zabić Alkatosa? To najpotężniejszy mag jakiego znam. Nikt tego nie dokona.

– Ja tego dokonam – oczy wojownika zabłysły– napadł na moją osadę, porwał matkę, wraz z innymi niewiastami i za to zatknę jego głowę na palu. Przyda mi się czarodziejka. Pomożesz mi?

– Jesteś zaiste szalony przybyszu, ale udzielę Ci mego wsparcia. Te kraty które wyrwałeś, ograniczały moją moc, teraz jednak nic nie stoi na przeszkodzie bym z niej korzystała. Rezydencja maga jest na najwyższym piętrze piramidy. Chodźmy zatem.

 

Krag i Gizela ruszyli niczym dwie rozjuszone bestie. Błękitne ostrze torowało drogę, zadając przeciwnikom straszliwe rany. Odcinało kończyny i podrzynało gardła. Im wyżej wchodzili, tym strażników było więcej. Gizela, przy pomocy magicznych formuł sprawiała, że broń zamieniała się w płonące żelazo i parzyła swoich właścicieli, włócznie opadały zaraz po rzuceniu, a gałki oczne wrogów wybuchały, zostawiając ich oślepionych na pastwę furii Kraga. Wreszcie, po wyrżnięciu niezliczonej ilości żołnierzy Alkatosa, dwójka bohaterów stanęła przed jego komnatą. Jakież było zdziwienie czarnoksiężnika, gdy nagle drzwi od apartamentu z hukiem wyleciały z zawiasów i stanął przed nim sapiący z wściekłości, wyglądający niczym rozjuszony byk wojownik i amazonka, którą kilka dni temu zamknął w magicznym więzieniu.

– Kultura nakazuje by pukać, ale po was, bydlętach z Nuceji nie ma się co spodziewać znajomości naszych obyczajów – rzekł spokojnie, gdy zaskoczenie minęło i zobaczył z kim ma do czynienia.

– Zdechniesz niczym pies Alkatosie! Zatknę twoją głowę na palu, a ciało rzucę sępom na pożarcie! – ryknął potwornym głosem Krag i skierował ostrze w stronę czarownika.

– Wątpię – Alkatos pstryknął palcami.

Buchnęła chmura dymu, maskująca go całkowicie, a gdy opadła, na jego miejscu stał przewyższający Kraga o głowę stalowy posąg.

– To Golem – wrzasnęła Gizela – moja magia na nic się nie zda przeciw niemu.

Krag ruszył na potwora a gdy podszedł bliżej, z całej siły uderzył w niego mieczem. Broń odskoczyła nie czyniąc golemowi żadnej szkody. Teraz z kolei on zaatakował. Z metalicznym chrzęstem uderzył Nuceańczyka w szczękę. Chrupnęło i kilka zębów spadło na podłogę. Krag poczuł w ustach krew. Rozjuszyło go to jeszcze bardziej. Jął okładać golema mieczem, jednak bezskutecznie. Wymieniali uderzenia, gdy tymczasem do komnaty wpadły niedobitki strażników piramidy. Nimi z kolei zajęła się Gizela. Unikając ciosów kreśliła w powietrzu magiczne symbole. Atakujący ją konali w niewysłowionych mękach. Oślepieni, rzygali na podłogę zmienionymi w miazgę wnętrznościami. Lecz choć amazonce walka wręcz nie była obca, to brakowało jej zwinności i siły Kraga. Dosięgło ją kilka ciosów, w tym jeden śmiertelny. Siłujący się z golemem pomazaniec Gruzga zobaczył w pewnym momencie jak Gizela pada na ziemię z wbitym w pierś sztyletem. Na jej szacie wyrosła ogromna, brunatna plama, a ona sama, blada niczym wapienna skała umarła. W Kraga wstąpiły nowe siły. Kopniakiem przewrócił golema i skoczył do atakujących czarodziejkę wrogów. Dwóch z nich jednym cięciem pozbawił głów. Niektórzy umierali zbierając z posadzki wyprute jelita i poodcinane palce lub kończyny. Nim potwór pozbierał się po upadku, garstka pozostałych wojowników Alkatosa nie żyła. Krag spojrzał na nacierającego stwora i w myślach zmówił modlitwę do swojego boga. Przed oczyma zobaczył jego głowę. Jednooką, poznaczoną wieloma bliznami i groźną.

– Gruzzzgggg!!!! – ryknął, a ostrze jego miecza zalśniło błękitem.

Napiął wszystkie mięśnie i uderzył. Cios był niewyobrażalnie silny. Oślepiający błysk wystrzelił nagle, gdy błogosławiona stal rozcięła żelazo. Zgrzyt metalu niemalże ogłuszał. W powietrze poleciały snopy iskier, a głowa golema spadła na ziemię. W chwilę później powróciła do swojej naturalnej postaci. Przed Kragiem leżał odcięty czerep Alkatosa. Wojownik podniósł go w górę, przerzucił przez ramię ciało Gizeli i wyszedł z komnaty.

 

Strażnicy pilnujący kobiet stanęli nagle jak wryci. Praca na całym obiekcie zamarła. Wszyscy wskazywali palcami na szczyt zigguratu i przerażeni szeptali pomiędzy sobą. Na czubku piramidy stał potężny wojownik. W jednej dłoni trzymał wzniesiony w górę miecz, w drugiej zaś włócznię. Promienie zachodzącego słońca oświetlały nabitą na jej czubku owalną rzecz. Była to głowa Alkatosa. Jedna z niewiast widząc to podniosła z ziemi spory kamień i trzasnęła nim w głowę najbliższego strażnika. Inne szybko poszły za jej przykładem. Krag stał w milczeniu, wpatrzony jak niewolnice mordują swoich niedawnych oprawców i w duchu dziękował Gruzgowi Miażdżycielowi. Już nie był niedołężnym młodzieńcem, nie umiejącym poprawnie utrzymać broni w dłoniach. Teraz był herosem z Nuceji.

Koniec

Komentarze

Fasoletti, to jest inne niż opowieści z cyklu Bolkowego, ale też jest niezłe. Ode mnie mocne 4.
Pozdrawiam. 

Nowa Fantastyka