- Opowiadanie: Barcz_Krzysztof - Brama Azylu Cz 4 - Łowy czas zacząć

Brama Azylu Cz 4 - Łowy czas zacząć

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Brama Azylu Cz 4 - Łowy czas zacząć

Łowy czas zacząć

Rano przed domem skryby panował spory ruch, służba dworska pomagała pakować ekwipunek dla wyprawy. Skryba iKrill dyskutowali na temat zadań, przydzielonych dla każdego.

Na czym ma polegać moje zadanie?

Berold z racji tego, że jest zielarzem, będzie odpowiedzialny za opiekę medyczną, Kalias i Dantan będą naszymi przewodnikami, tak przy okazji Krill tylko oni mają prawo polować na zwierzynę w tych lasach. Pozostali będą płacić karę pieniężną lub poniosą inne konsekwencje. Przypominam ci o tym bo wiadomo, że wy Varadowie miłujecie się w polowaniach.

Może inni, ja nie. Poluje kiedy muszę, nie kiedy mam na to ochotę.

Zobaczymy. Teraz ty, Ytena, Zathalia, Zandra, Aligard i Kastus bierzecie na swoje barki ochronę, straż. No i interwencje zbrojne.

A gdzie ty wtedy będziesz?

Będę was ubezpieczał. Jestem cywilem nie żołdakiem. Nie będę się wam pałętał pod nogami. Potrafię za to posługiwać się kuszą. Zawsze przyda się wam wsparcie, prawda?

O ile umiesz z niej strzelać w sytuacjach stresowych.

Na turniejach zawsze znajduje się w ścisłym finale. Uniósł się skryba i oddalił.

No właśnie, na turniejach. A kiedy przyjdzie co do czego to portki będą pełne i kogoś postrzelisz – tego chyba już adresat nie usłyszał albo zignorował. Usłyszał za to kto inny.

Coś mi się zdaje, ktoś tutaj wstał lewą nogą z łóżka. Mam rację?

Co? A to ty Berold, nie strasz tak. Jeszcze gotów jestem następnym razem wziąć cię za wilkołaka… – zielarz się uśmiechnął – W takim razie będę uważać. A tak przy okazji mów mi Brold.

Brold… może być. Po prostu nie ufam temu człowiekowi. A wolę mieć pewność, że wsparcie nie okaże się przeszkodą. Nie raz takich widziałem co się przechwalali, a kiedy przychodziło co do czego nawet w zamek by nie trafił.

Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie. Uczestniczyłeś już w takim przedsięwzięciu?

Nie, to mój pierwszy raz. A ty?

Nie, jeszcze nie polowałem na zwierzołaki, to będzie ciekawe doświadczenie… Czemu się tak na mnie spojrzałeś?

Nie, nie na ciebie spójrz tylko na Ytenę i jej dziewczyny.

Co? Ładne? Jeszcze ci mało?

Te kobiety. Nie jestem jakimś tam zagorzałym zwolennikiem czy przeciwnikiem emancy… tego ich tam równania praw dla kobiet z mężczyznami. U nas kobiety są waleczne, i mają takie samo prawo do łupów jak mężczyźni ale nie słyszałem jeszcze o zakonie Ate Walczącej ani o mittyllydzkich niewiastach w zbrojach i mieczach w ręku.

A, o biesobójcach słyszałeś?

Oczywiście, że tak. Chociaż u nas nazywa się ich inaczej i wyglądają też trochę inaczej…

– Wiedźmini lub biesiarze… Krill był zdziwiony, bo zielarz wymówił te słowa w jego ojczystym varadzkim, Brold dostrzegł jego wyraz twarzy i uśmiechnął się.

Podróżuje się z miejsca na miejsce to i Varad też się odwiedzało. A wracając do rozmowy, wiedz że ten zakon to taka żeńska filia tego zgromadzenia. Przynajmniej tak to u nas w Mittyllydzie działa. Wam Varadom jest bliżej do Sparthepolis niż myślicie. To jedyne z trzech mittyllydzkich królestw, w którym kobiety traktuje się tak samo… No właściwie to prawie tak samo jak mężczyzn. To znaczy mogą walczyć, ale nie mogą rządzić. Dlatego uważaj, są bardzo dumne i szukają okazji aby to udowodnić. Widziałeś jak im się wczoraj oczy zaświeciły kiedy usłyszały czego będzie dotyczyć misja?

Tak. Myślałem, że z tej radości podskoczą pod sufit. I nie wiem czy spodobał mi się ten błysk.

– Co było w nim złego?

– Podniecenie, euforia, fanatyzm.

Fanatyzm?

– Nie lubię fanatyków, z nimi nie da się rozmawiać, ani przemówić do rozsądku. Jak się taki zaprze to gorzej od osła,. Słyszałeś wczorajszą wypowiedź o dręczącym złu, klątwach… Mówię ci.

Nie przesadzasz? Są ludzie, którzy mają poczucie misji, a nie są fanatykami.

Poczucie misji? Wiesz z czym mi się kojarzy poczucie misji?

Nie.

Z frajerem, który daje się wykorzystać. Z naiwniakiem, który za darmo odwala czyjeś brudne sprawy. I ginie w paszczy jakiegoś stworzenia, w jakimś zakichanym zgniłym dole. A kiedy zrobi swoje i przeżyje dostanie w nagrodę najwyżej dobre słowo, a co prędzej kopa w dupę na do widzenia. Jak ktoś chce zbawić świat własnym kosztem to proszę bardzo. Droga wolna. Ale dobrym słowem za piwo czy dziewkę w karczmie nie zapłacisz.

Zielarz, przez chwilę milczał, po czym spojrzał się ponownie na osobistą straż słynnej biesobójczyni.

Przyznam, że jest w tym trochę gorzkich słów i prawdy. Lepiej nie rozmawiaj z nimi na taki temat. Jesteśmy w jednej drużynie. A w takiej sytuacji lepiej żyć ze wszystkimi w zgodzie. Nic nie słyszałeś o Ytenie D' arc?

Nie.

Ciekawe zdawało mi się, że jest znana we wszystkich królestwach i nie ma takich co by o niej nie słyszeli. Zabójcza dla potworów, nieludzi, biesów. Jeśli gdziekolwiek rozprzestrzeni się wieść o jakimś potworze ludobójcy, możesz być pewny, że ona tam będzie.

Hej? Co tak stoicie i się obijacie? Pomoglibyście załadować sprzęt! – Krzyknął do nich Kastus, dźwigając jakąś skrzynkę.

Dokończymy później.

Dalej część załadunku potrwała dość sprawnie i bez zakłóceń. Dantan i Kalias dali znak do wymarszu Berold zajął miejsce woźnicy. Krill z racji tego, że nie posiadał konia zasiadł obok niego. Ytena dzisiaj nie nosiła już bogato zdobionej zbroi. Tylko kolczugę, jej złote włosy i urodę maskował hełm, tylko wypolerowane nagolenniki skrzyły się w tym upalnym słońcu. Swoją drogą to by wyjaśniało dlaczego nie nosi zbroi. W takim upale, który nadal nie dawał za wygraną, wyczerpałby to ją szybciej niż walka z kilkoma przeciwnikami naraz. Po jej prawicy podążała Zathalia, po przeciwnej stronie Zandra. Aligard, Kastus pilnowali tyłu wozu, Pontylius również dosiadł się do wozu i tak opuścili bezpieczne tereny miasta by udać się na polowanie.

Po godzinie ciszy, pierwszy odezwał się Brold. – Cholerny upał, jak oni mogą wytrzymać w tych blachach? – Lepiej nie pytaj. Nie masz, może czegoś do picia? Wiesz, u nas zielarze oprócz umiejętności leczenia często słyną z produkcji ziołówki. Jak się ma zielarza w rodzie to cię nera w boku bodzie jak to się u nas mówi.

To chyba kiepskich macie zielarzy?

Nie, wręcz przeciwnie. Po prostu połowa z nich robi tak mocną gorzałkę, że niewytrenowanym mogą się wnętrzności poprzekręcać. Jestem ciekaw czy tutejsi zielarze mogą się pochwalić takim kunsztem?

Moje maści i nalewki nie szkodzą, ale spróbuj. – Wyjął spod szaty nie dużą metalowa formę. Przypominała kwadrat z korkiem podobnym do skórzanego bukłaka, tyle, że też był wykonany z metalu. Kiedy Krill wziął metalowy przedmiot do ręki zaczął mu się uważnie przyglądać.

Wykonał to dla mnie na zamówienie pewien kowal, zwdzięczności za uratowanie jego pierworodnego i małżonki wtrakcie porodu. Nie wiedział jak to nazwać, ale powiedział, że świetnie nadaje się to trzymania w kieszeni, najlepiej wewnętrznej. Ja to nazywam piersiówką, poręczna rzecz. Należy odkręcić ten korek o tak… Kiedy korek został odkręcony uwolnił się intensywny słodkawy zapach ziół.

Uhm… niezła rzecz, całkiem mocne… Berold przypatrzył się ze zdumieniem.

Tylko mocne? Chyba nie wszystkie stereotypy o Varadach są wyssane z palca.

Nie takie rzeczy się już piło. Ale przyznam, że nie pali w gardło jak każdy samogon, który dotąd piłem.

To dzięki pewnemu specjalnemu rodzajowi trawy, nazywam to Źdźbłówką.

Niezła nazwa, całkiem orzeźwiająca. Zdrowie twórcy… – Twoje zdrowie Krill.

Hej! Co tam pijecie? – Dopytywał się Pontylius, zaciekawiony zapachem.

To Źdźbłówka, chcesz spróbować? – Czemu nie, w taki upał chce się strasznie pić.

Kiedy skryba wziął piersiówkę, najemnik i mnich spojrzeli na siebie kryjąc uśmiech. Spróbował i pierwszą reakcją było łapczywe łykanie powietrza – O rzecz kurw… Pali!… Ja wy to możecie pić?! Wody! Wody! – Wy mittyllydzi, zawsze tacy delikatni?

Wszyscy spojrzeli się w stronę pisarza królewskiego, wybuchli śmiechem. Nawet Ytena, która zrównała się z wozem.

Pokażcie co tam macie.

Proszę bardzo. – Pociągnęła długi łyk, nawet się nie skrzywiła. Puściła do nich oczko.

Zostawcie to na koniec, gdy ostatni z zwierzołaków padnie od mojego miecza. Do tego czasu ani kropelki, zalatuje od was na mile, a zwierzołaki mają wyczulony zmysł węchu. Zdążą was wyczuć nim się do nich zbliżycie i przygotują jakąś niemiłą niespodziankę. Jeszcze jedno, rekwiruję to na wszelki wypadek. Tak aby was nie kusiło.

Obaj nie mieli zachwyconych min, ale co było robić?

– Ty tu dowodzisz pani.

Ytena dogoniła przednia straż i zaczęła o czymś rozmawiać zswoimi towarzyszkami, one zachichotały ale równie szybko przyjęły obojętny wyraz twarzy.

No i nie mamy co pić…

Nie masz co się martwić, mam jeszcze zapas w wozie ale na razie cicho sza, dopiero kiedy zatrzymamy się na postój. Skryba natomiast zniechęcony ostatnim doświadczeniem odwrócił się w swoją stronę. Łowcy królewscy dali znak do zatrzymania orszaku. Dalej przed nimi na drodze pojawiły się postacie ludzkie. Dwie nosiły długie fioletowe szaty, trzecia między nimi była półnaga.

Co tam się dzieje? Czy ja dobrze widzę? – Odezwał się skryba.

Tak, to kapłanki Ate, prowadzą jakiegoś mężczyznę. Odpowiedział mu Berold.

Raczej go niosą. Dlaczego mam wrażenie, że właśnie odnaleźliśmy właściwy trop. – Sprecyzował kpiąco najemnik.

Krill, nie komentuj tylko z Aligardem pomóżcie im! Berold przygotuj się do przyjęcia rannego. Zathalia, Zandra miejcie oczy otwarte to może być pułapka. Kastus i Pontylius pilnujecie wozu. Ytena wydała rozkazy i wraz najemnikiem iprefektem ruszyła w stronę zbliżających się kobiet. Obie kapłanki z trudem niosły pod ramię rannego mężczyznę. Pierwsza z nich starsza wiekiem kiedy zobaczyła zbliżających się mężczyzn odetchnęła z ulgą przekazując swój bagaż. Krill i Aligard zanieśli rannego do zielarza.

Jest ciężko ranny wymaga natychmiastowej opieki, zrobiłyśmy najprostszy opatrunek ale trzeba przemyć mu rany, zmienić bandaż, i modlić się aby przetrwał.

Nam też przydałaby się woda – dodała młodsza kapłanka.

Oczywiście, podejście do nas siostry. Przy nas znajdziecie schronienie.

Niech Ate wam błogosławi, pani!

Co tu robicie siostry? – Jesteśmy w drodze powrotnej do klasztoru, podróżowałyśmy traktem z północy jakieś pięć kilometrów stąd, gdy ten człowiek po prostu wyłonił się znikąd ipadł przed naszymi stopami. Majaczył coś o potworach, bandytach. Ostrzegał, abyśmy uciekały i powiadomiły kogoś wmieście o wielkim niebezpieczeństwie. Postanowiłyśmy jednak z Margot, że nie możemy go tak zostawić. Już trzecia godzinę go tak niesiemy, powiedz mi pani, czy daremny był nasz trud?

Tego nie wiem. Musimy poczekać, co powie nasz medyk. Berold w tym czasie, uwijał się jak mrówka przy rannym. Sprawdził stan opatrunków, zaczął czegoś szukać w swojej torbie.

Wykazałyście się wielką odwagą i miłosierdziem siostry. To mogła być pułapka. Od kilku tygodni grasuje tu niebezpieczna grupa. Ten człowiek najprawdopodobniej padł ich ofiarą.

Kto by się ośmielił atakować służki boże?! Toż to grzech.

Grzech jak grzech, ale istoty przepełnione złem takmii rzeczami mało się przejmują, moje siostry. – Aligard i Zandra z bliska przyglądali się działaniom medyka. Aligard wyraźnie zmartwiony, spuścił głowę wyszeptał coś do Kastusa. Wszyscy zebrali się przy wozie.

Co z nim?

Stracił przytomność i dużo krwi. Są szanse, że przeżyje, niewielkie szczerze mówiąc.

Galard, tym razem naprawdę się doigrałeś… – westchnął prefekt Aligard.

Znasz go?

Tak to mój stary druh. On, ja i Kastus znaliśmy się od lat, razem zaczynaliśmy służbę w prefekturze.

Zandra! Ma ślady zębów, kłów lub pazurów?

Nie.

Rany są zbyt gładkie zadano je najprawdopodobniej ostrym i prostym narzędziem, mają raczej charakter wynikłych zwalki. Zmieniłem opatrunki, zastosowałem maści gojące. Teraz pozostaje nam czekać i jak siostry doradzały modlić się o to aby przeżył tę noc. Upał też mu nie służy.

Jak nam wszystkim.

Trzeba będzie dużo wody do robienia okładów. Niedaleko jest niewielki strumyk. Ktoś powinien się tam udać i przynieść wodę.

Racja, w ten upał tracimy jej aż nadto. Zgoda, ty i Krill udacie się po wodę.

Co ja jestem? Nosiwoda?

To rozkaz Krill! Kondotierem jesteś, więc traktuj to jak rozkaz! A Dantan i Kalias coś dla nas upolują. Wygląda na to, że tu rozbijemy obóz, miejsce może nie najlepsze, ale musimy odpocząć. Jeżeli nasz odnaleziony odzyska przytomność, może się czegoś dowiemy.

Chciałaś powiedzieć kiedy?

Tak, Aligardzie. Oczywiście, kiedy odzyska przytomność, wtedy z pewnością się czegoś dowiemy. Ruszajcie!

Co czai się w ciemnościach?

Krill, masz nie wyraźną minę. To od gorzałki? Rozbili obozowisko, teraz biesobójczynie wraz z łowcami trzymali straż. Reszta odpoczywała. Kapłanki nie chciały opuszczać Galarda. Varad, zielarz, prefekci usiedli wokół małego ogniska. Noc była ciepła. Nie mniej ognisko było niezbędne. Pontylius położył się na ziemi, na kocu i usnął. Odpoczywający przy ogniu zabijali nudę zwyczajem żołnierzy. Popijając dobrą gorzałką. Ponieważ nie chcieli aby powtórzyła się sytuacja z południa i konfiskata butelki Berold rozcieńczył nieco swoją źdźbłówkę. Smak pozostał, mocy nieco może straciła ale zapach nie był tak intensywny.

Nie, ale teraz sobie uświadomiłem, że skoro mamy do czynienia z przeciwnikiem, który poradził sobie z oddziałem straży najemnej, a więc wyszkolonymi żołdakami, jakie my mamy szanse, kiedy mamy dokładnie tak samo liczną ekspedycję?

Nie do końca. Galard, poprzedni dowódca, wziął ludzi złapanki, wszystko było organizowane na łeb, na szyję. Najprawdopodobniej zgłosili się mało doświadczeni lub nie przygotowani do takiej walki. Tak, naprawdę mało kto wtedy dawał wiarę w wersję o zwierzołakach. Teraz licząc się z taką możliwością mamy w drużynie biesobójców, a właściwie biesobójczynie i znakomitych szermierzy.

Znaczy się, kogo? A masz na myśli was.

Bardzo śmieszne.

No dobra Kastus, nie obrażaj się, tylko żartowałem.

A nie wyglądasz na zdolnego do żartów. Zaczęli się śmiać i rozpoczęli kolejną kolejkę.

Co sądzicie o Ytenie? – Zapytał Varad – Gdyby walczyła tak dobrze jak wygląda nie chciałbym być w skórze tych zwierzoludzi. Ale jej strażniczki też są niczego sobie. Chociaż ciężko się do nich zbliżyć.

Niestety panowie. – Wtrącił się zielarz. – Są w okresie święceń, nie wolno im zażywać alkoholu, ani innych przyjemności.

A to pech! – Znowu śmiech - jednak Aligard tym razem się nie śmiał.

No co jest? To jakaś epidemia z tymi smutnymi minami? Teraz ty?

Dziwisz się? Tam nasz przyjaciel leży, Berold jesteś medykiem powiedz, wyjdzie z tego?

Ciężko powiedzieć, ale jeśli to będzie dla ciebie pocieszeniem. To jeżeli przetrwa tę noc jego szanse wzrosną.

Ale tak czy siak nie chcesz udzielić twierdzącej odpowiedzi.

Jedyne co wiemy na pewno w medycynie to, to że wszystko jest możliwe.

Przyznasz, że to nie wielkie pocieszenie?

Może? Ale lepsza gorzka prawda niż słodkie kłamstwa, jeśli nawet mogą pomóc pacjentowi lub jego rodzinie lub przyjaciołom.– Zapanowała cisza. Krill wyjął miecz i zaczął nim grzebać w ognisku.

Broń sobie zniszczysz.

Spokojnie to całkiem porządny miecz, a jeżeli nawet to wypłacie kupie sobie nowy, może nawet nowego konia z siodłem? Przydałby się, ciężko tak piechotą pokonywać długie odległości.

Chcesz powiedzieć, że z Varadu dotarłeś do Athepolis na piechotę?

Mały kawałeczek, nie? Dwa tygodnie marszu, mało przyjemnie mnie traktowano. Co zajad czy karczma okazywało się, że miejsc nie ma, a cisza aż biła po uszach. Od razu poczułem, że nie jestem u siebie. Miałem wałacha, ale musiałem go sprzedać kiedy przekroczyłem granicę, kupiłem sobie z niego ten właśnie miecz. Dobrze się złożyło akurat w kilka dni potem spotkaliśmy się w tej karczmie. Będzie okazja go wypróbować.

Ponoć na takie stworzenia jak zwierzoludzie zwykła broń nie działa.

A tam gadanie, jak coś żre i sra to znaczy że żyje, jak żyje to krwawi, jak krwawi to można to zranić.

Można zranić, nie zawsze znaczy można zabić!

Mamy biesobójców w drużynie.

A skoro o… wilczycach mowa właśnie, tu idą więc szykuje się zmiana warty.

A tak miło się, nic nie robiło.

Nie zapominaj Krill za co ci płacimy!

Wiem doskonale za co mi płacą. Za trzymanie warty, jak będzie się coś działo na pewno was zawołam.

Przez następną godzinę zasadniczo nic się nie działo, prefekci pozostawali w zasięgu wzroku, kroczyli w te i z powrotem po wyznaczonych trasach. Krill nie uważał się za przesądnego, ale poczuł niepokój w duchu i mrowienie na karku spoglądając wciemności przed nim. Wydawało mu się jakby kroczył na granicy dwóch światów. Z jednej strony oświetlony ogniem bezpieczny azyl, z drugiej mroczny las, w którym gdzieś czają się niebezpieczni zwierzoludzie. Zrodziło się nim pytanie: Kto tak naprawdę kogo obserwuje? Czy to on ich wypatruje czy też może oni właśnie go obserwują? Wzdrygnął się, ale spojrzał na lewo, Aligard był na swoim posterunku, na prawo Kastus również. Dał się ponieść wyobraźni, nie dobrze. Im szybciej się to skończy tym lepiej! – Usłyszał kroki za plecami.

Brold wiesz chyba, że nie powinieneś zagadywać wartownika na służbie?

Nie mogę wysiedzieć na miejscu, mam wrażenie, że nie jesteśmy tu sami.

Kto to wie? Ciężko coś dostrzec w tych ciemnościach.

Zielarz stanął obok niego wpatrywał się w jakiś punkt w mrocznej przestrzeni przed nimi, wziął głęboki wdech. Zmrużył oczy, na jego twarzy pojawił się, jakby spokój. Jeszcze raz spojrzał w las przed nimi po chwili niemalże wyszeptał.

Uwielbiam leśne powietrze, jest takie inne od miejskiego, pozwala poczuć się bliżej natury, od której człowiek oddala się coraz bardziej.

Widzę, że twoja źdźbłówka na niektórych działa nadzwyczaj kojąco, ale wołałbym, żeby ta natura nie przekroczyła strefy bezpieczeństwa. Niech zostanie tam gdzie jest.

Czego?

Strefy oświetlonej, tam gdzie światło już nie dociera może się schować każdy, a ludzkie oko tego nie wychwyci.

Zgodnie z powiedzeniem, że najciemniej jest pod pochodnią?

– Tak, nie lubię takich ciemności, za łatwo wtedy przeprowadzić zasadzkę.

nie pocieszę cię tym zbytnio ale mam przeczucie, że dzisiaj nie będziemy mieli spokojnej nocy.

Masz rację, nie pocieszyłeś mnie tym. Nie poruszaj tego tematu w rozmowach z innymi bo wszyscy zaraz zwariujemy. Jeszcze ten upal nie odpuszcza nawet w nocy.

Zobaczę co u naszego rannego, czas najwyższy aby kapłanki należycie odpoczęły, Hesaryte niech nas strzeże!

Na wieki wieków!

Dziwny człowiek – pomyślał Krill – Ale cóż, było coś w powietrzu co nie dawało mu spokoju już wcześniej. To pewnie nerwy, to był jego pierwszy raz kiedy uczestniczył w polowaniu na zwierzoludzi. Wartownik i tak musi mieć oczy otwarte, więc czas było wrócić do roboty. Nie zrobił jednak kilku kroków kiedy jego uszu dobiegł świst i tępy ból wypełnił czaszkę. Świat zawirował, nie był w stanie utrzymać równowagi. Padł, przed oczami wszystko wirowało, jego uszu dobiegł natomiast przeraźliwe wycie wilka. Od strony lasy poleciały jeszcze kilka kamiennych pocisków oraz strzał, królewscy łowczy posyłali strzały na ślepo w stronę lasu, Ytena próbowała wydawać rozkazy.

– Zandra do kapłanek! Zathalia wspomóż Krilla! Dantan, Kalias! Poślijcie strzały w tamtym kierunku. Aligard! Kastus! Do mnie przegrupować się! Berold, Pontylius chwytajcie za broń!

Nie wiadomo ilu ich było ale co najmniej kilku, patrząc chociażby po gęstym ostrzale uniemożliwiającym bezpieczne poruszanie wewnątrz obozowiska. Większość strzał było wystrzeliwanych szybko i mało celnie na szczęście dla Yteny, bo to w nią uporczywie strzelano, choć nie mniej lekko mieli łowczy. Któryś z napastników wykrzykiwał obelgi.

Balia zastrzel wreszcie tę sukę, bo jak nie, to sam cię ukatrupię! – Rundo! - Kolejny okrzyk nie wiadomo skąd? – Teraz! Nagle z nad skraju lasu wybiegło włochate coś. Miało pysk stanowiący wyjątkowe groteskowe połączenie pyska niedźwiedzia z ludzką twarzą, chociaż człowiekiem zdecydowanie nie było. Obrośnięte gęstym futrem, przypominającymi ludzkie, ramionami i masywnymi tylnymi niedźwiedzimi łapami. Dwa wielkie kły wystawały ze szczęk. Niedźwiedzio-człek rzucił się na Kastusa uzbrojony w wielką drewnianą maczugę, stanowiąca po prostu kawałek pnia wyrwanego z ziemi, którą wymieniał razy na przemian z dłonią „uzbrojoną” w ostre i wielkie pazury. Kastus pomimo przerażenia zachował odrobinę rozsądku i nie uciekł wpanice, tylko starał się uniknąć kontaktu z wielkim kawałkiem drzewca, jednocześnie zmierzając do Yteny. Aligard z rozpędu pomógł podnieść Zathali Krilla i pobiegł w stronę przyjaciela. Natomiast Pontylius zupełnie zszokowany, schował się pod wóz próbując nieskładnie napiąć swoją kuszę. Berold wpatrywał się wciemność i nagle zaczął biec w stronę Krilla i Zathali, Krill mimo pomocy nadal miał kłopoty z utrzymaniem pełnej równowagi i w zgiełku walki dosłyszał tylko fragmenty nawoływań zielarza… – z tyłu, za wami … , ale było za późno. Krillowi spadło coś na plecy i przeorało jego plecy ostrymi pazurami, i gdyby nie młoda strażniczka Yteny najpewniej następną i ostatnią rzeczą jaką poczułby Varad byłyby pazury lub kły na jego karku. Zathalia na szczęście natychmiast zaatakowała dziwne stworzenie absorbując jego uwagę. Krill nie mniej nie chciał być tylko elementem dekoracji. Złość i gniew zaczęły robić swoje. Najmocniej jak tylko mógł odepchnął się od ziemi próbując tym samym zrzucić „coś” z swoich pleców. Stworzenie zdołało samo jednak zeskoczyć. Kiedy Krill wreszcie mógł wziąć udział wwalce, jego oczom ukazał się wyjątkowo szkaradny przedstawiciel zwierzoludzi.

Wyglądem przypominał olbrzymiego szczura o ludzkiej postawie, zupełnie łysego, z szarą, szorstką i pomarszczoną skórą i wrednym nienaturalnie długim pyskiem. Gdzieś z głębi ciemności słychać było mrożące krew w żyłach wycie wilka, a raczej wilkołaka. – Balia zajmij się łucznikami, biorę ją na siebie! – Zdecydowałbyś się w końcu? – Zamknij się i szyj! Czy ja wszystko muszę robić sam?! – Intensywne ostrzeliwanie Yteny ustało, teraz Dantan i Kalias musieli się kryć. Niestety byli wkiepskiej sytuacji nie, jedynym większym obiektem był wóz, konie dopiero kiedy usłyszały wycie, zaczęły wierzgać w miejscach w których były uwiązane, jeden wierzchowiec Yteny pozostawał spokojny, wyglądało jakby nawet próbował pilnować pozostałych. Łucznicy mieli problem, bo znali co prawda kierunek ostrzeliwania, ale jedynie co mogli to szyć w ciemność, na oślep. Co, zasadniczo, sensu najmniejszego nie miało. Wreszcie dowódczymi wydala rozkaz.

– Zandra poślij świetlika w tamtą stronę! – Ytena wskazała mieczem wciemność. Zandra miała problem ze skupieniem. Jednak udało jej się jakoś opanować pierwsze drżenie rąk, po chwili i krótkiej inkantacji w jej dłoniach pokazała się jasnobłękitna jaśniejąca kula, którą rzuciła niczym kamieniem w ciemną stronę lasu. Kula roztrysnęła się wśród drzew światłem podobnym do swojej barwy ale zaraz zgasła.

– Ate broń nas! Zandra jeszcze raz, tym razem się skup, bo po wszystkim wyznaczę ci chłostę w dwustu razach! – Drugi świetlik był już szybciej sformowany i trwalszy, rzucony między drzewa jakby zawisł, stanowiąc dobre źródło światła. Odsłaniając niezwykły widok. Istoty strzelający z łuku, przypominały koty. W dodatku płci żeńskiej. Jasno ciemne pasy zdobiły ich futra. Dwa identyczne, kotołaki stały się teraz wiadomym celem i łowcom nie trzeba było niczego tłumaczyć. Nareszcie mogli się odwdzięczyć pięknym za nadobne. Oczywiście, kotołaki nie były na tyle nie rozsądne aby pozostać w tym samym miejscu. Dantan pozostał wokręgu obozu, osłaniał Kaliasa, który przedzierał się do drzew stanowiących dobrą osłonę. Światło świetlika pokazało kim był przywódca zwierzoludzi. A była to największa istota jaką do tej pory widział Krill w swoim życiu. W magicznym blasku, kolczuga biesobójczyni biła bielą po oczach, w miejscu złotych ozdób gęstniał cień. Oboje ruszyli na siebie w bojowych okrzykach.

Wilkołak przewyższał ją o ponad pół jej wzrostu. Był cały porośnięty futrem, stał na tylnich wilczych łapach, ramiona miały ludzki kształt. Pysk był typowo wilczy, a oczy wydawały się diaboliczne i przerażające. Kapłanki z przerażeniem w oczach rozpoczęły modły w obronie przed złym. Krill nie miał dość czasu aby się przyglądać. Zathalia jak na przyszłą biesobójczynię radziła sobie nie gorzej, niż Ytena, ale szczurołak, przed przemianą musiał być cyrkowcem-akrobatą, bo skakał z miejsca na miejsce, wykonywał salta i obroty w powietrzu, wyciągając nogi do kopnięć. Przypominało to trochę taniec. Kiedy miecz dziewczyny miał już dosięgnąć przeciwnika, przecinał próżnię. Krill dołączył do walki, ale i on trafiał na próżnię. Zandra w tym samym czasie posłała jeszcze kilka świetlików w różnych kierunkach, pomagając łucznikom. Teraz kotołaki nie mogły szyć do nich bezkarnie, nie mniej, przewaga wzroku i zręczności była nadal po stronie atakujących.

– Krill, uważaj! – Było za późno, pobiegł, nie zauważył, szczurołak odskoczył i z siłą bata uderzył ogonem napierającego Varada w udo. Ten się przewrócił i miał problemy zpodniesieniem się. Po wszystkim będzie miał potężnego siniaka, najpewniej na całe udo. Zathalia musiała radzić sobie chwilowo sama, cięła na skos, wykonała piruet i wykończyła cios ponownym cieciem teraz poziomym, na wysokości podbrzusza. Szczur, wykorzystał leżącego na ziemi najemnika jak trampolinę, odbił się od niego, jednocześnie po raz kolejny go powalając, wskoku zdołał jeszcze boleśnie drapnąć Zathalię w ramie. Dziewczyna krzyknęła, Krill zmusił się do wysiłku, wstał, kierował nim gniew, który hamował ból nogi, szczur zrobił coś czego, Krill długo miał nie zapomnieć. Kiedy już się do niego zbliżył, szczur wyskoczył w górę, wykonując jednocześnie pełne salto, i kopnął go w plecy z obu nóg, jakimś zbiegiem okoliczności Krill się nie przewrócił, ale nie wiele brakowało awpadłby na Zathalię. Dziewczyna była jednak na tyle przytomna i przewróciła się na bok, wstała szybko wykręciła ósemkę mieczem i cięła z góry na dół, szczur dzięki niebywałej zwinności znowu się odwrócił i Zathalia przekonała się o skuteczności jego ogona, podcięta strażniczka, leżała w bezruchu, szczurołak rozwarł szczeki – Krill widząc, że stwor ma najwyraźniej zamiar przygryzienia gardła dziewczynie, rzucił w jego stronę kamieniem. Potwora na moment ogłuszyło, to był właściwy moment, ruszył w jego stronę, wiedząc że to jedyna okazja.

O takich momentach bardowie milczą lub dodają elementy dramaturgii, ale prawda jest taka, że Krill, gdy biegł, najzwyczajniej w świecie potknął się i nie utrzymał równowagi, padł na ziemie jak długi, ale jego wysiłek całkowicie na marne nie poszedł. Zdołał zranić przeciwnika, pozbawiając go kawałka, ogona. Szczurołak niczym zwierze wściekłe, zaczął wydawać z siebie bełkotliwe warknięcia i ludzkie przekleństwa

Kuuurrwa! Zaabiiijjeee! – Z ogona, sączyła się krew, plamiąc wszystko i wszystkich dookoła. Zathalia również wykorzystała dobry moment, cięła stwora w podbrzusze, rozcięła szorstka skórę, stwór odskoczył odruchowo w tył. Krill zdołał już jakoś stanąć na nogi. Stwór który znalazł się tuż przed nim stracił już płynność i grację ruchów. Krilla uderzył impuls, wszystko potoczyło się błyskawicznie.

Zathalia, nabijemy skurwiela! – Chwycił za latający chaotycznie ogon, szczurołaka sparaliżowało, był lżejszy od Krilla, Varad naparł na niego całym ciałem, od Zathali dzieliło ich kilka kroków, odległość była wystarczająca, dająca to jedną sekundę potrzebną strażniczce biesobójczyni, jeżeli zrozumiała. Jej reakcja była właściwa uniosła swoje ostrze, Krill przewrócił się, tym razem celowo, przygniótł szczura i ten nabił się na metal, przez chwilę wierzgał kończynami, rozdzierając przy tym skórzaną zbroje Zathali, ale poza tym nie wyrządził jej krzywdy. Iskra i ogień w szczurzych ślepiach wygasła, jeden stwór poległ. Na razie jako jedyny. Niestety w międzyczasie jeden z łowców został śmiertelnie trafiony strzałą prosto w oczodół, oko za oko. Kalias nie miał czasu na opłakanie przyjaciela. Zdołał się schować za drzewem, ale miał teraz przeciwko sobie dwójkę łuczników, przewyższających go zręcznością i bystrzejszym wzrokiem. Magiczne świetliki błyskały już jasno-błękitną poświatą nad całą polaną, Zandra podczołgała się po jego zwłoki, chociaż strzała w trakcie ostrzeliwania obozu drasnęła ja boleśnie w ramię zacisnęła żeby i zaciągnęła martwy już korpus do nie przytomnego Galarda, czyniąc z ciała łowcy tarczę dla rannego. Kapłanki schowały się za wozem, naprzeciw kierunkowi padania strzał napastników. Mimo, że celem łuczników był Kalias, ale co jakiś czas spadała za wozem to jedna to druga strzała. Zaczęły się gorączkowo modlić. Pontylius wreszcie napiął swoja lekką kuszę, nie wiedział co z nią zrobić, albo dokładnie w kogo mierzyć? Obok niego znalazł się Brold, chwycił kusze i celował w jedną kocich napastniczek, chybił o centymetr.

Niech to! Oczy już nie te. Napinaj! – Krill, doczołgał się do Zathali, nie było czasu na złapanie oddechu, trzeba było działać, napastników nie przybyło ale nie walczyli z byle kim. – Ytena toczyła walkę z wielkim wilkołakiem, Aligard i Kastus zajęci byli niedźwiedzio-człekiem. Wszyscy potrzebowali ich pomocy.

Wspomóż swoją panią! Ja zajmę się tymi strzelającymi kotami. – Kiwnęła akceptując głową. – Niech Cię Ate strzeże!

Hadesu otrzyma daninę, ale nie ze mnie, Biegnij! Teraz! Zaraz! Co do…?

Ich walka ze szczurołakiem odsunęła ich z dala od grupy. Wszystko wydało się proste, szanse zaczęły się wyrównywać, ale nie był to koniec niespodzianek dzisiejszej nocy. W zamieszaniu zapomniano o jednym szczególe, ślady o których wspomniano pasowały do innego zwierzoczłeka, a który objawił się na placu boju w tym właśnie momencie. Głośny ryk, i kurz wzniósł się gdy zaszarżował. Jego wygląd można było porównać do legendarnego Minotaura, z tą różnicą, że głowa stanowiła ryj dzika. Zamiast rogów posiadał dwa wielkie kły, Krill miał okazje dobrze się przyjże, choć stwór nie zaszarżował na niego tylko w stronę kapłanek, strażniczki Yteny i zielarza. Oboje z Zathalią widzieli ale nie mogli nic zrobić. Strażniczka biesobójczyni spojrzała na niego, zrozumiał jej pytanie, nie musiała nic mówić.

Biegnij do pani! Muszą radzić sobie sami. – Zandra wstała sięgnęła po broń znalazła się wprost na linii jego ataku dzikoczłeka. Brold wyrwał kuszę z drżących rak skryby nie miał czasu na celowanie.

Zandra na bok! – Przyszła biesobójczyni usłuchała wostatnim momencie odskoczyły na bok, sięgając uwagę atakującego stwora, bełt powędrował w bok potwora, jemu najwyraźniej nie czyniąc najmniejszej szkody. Dziewczyna wykonała jeszcze obrót, cięła z drugiej strony. Rana też zdaje się, że nie była głęboka ale bardziej szkodliwa niż bełt. Napastnik uderzył w wóz przewracając go i niszcząc jego tylną część. Kapłanki, które dotąd były względnie bezpieczne potrzebowały schronienia, młodsza z nich chciała uciec, ale powstrzymała ją starsza, nakazując zajęcie się mężczyzną którego przyniosły. – Berold donośnym głosem pogonił skrybę.

Pontylius! Pomóż siostrom zabrać z stąd rannego! Ale już! – Skryba był spanikowany ale w tym zamęcie każdy donośniejszych ton głosu był dla niego rozkazem. – Biegnijcie na skraj lasu! Ja i Zandra go zatrzymamy!. – Łatwo powiedzieć trudniej zrobić, zwłaszcza kiedy przeciwnik jest nabuzowaną testosteronem maszyną do zabijania. Oczy bestii były przekrwione, z ust skapywała gęsta ślina. Otrząsnęła się po uderzeniu i kłami uderzyła zielarza. Kieł rozdarł jego szatę, i skórę. Zandra zaatakowała pchnięciem w miejscu w którym plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Rozjuszony zwierzołak obrócił się i łbem dosłownie posłał dziewczynę dwa metry w górę. Upadek był bolesny i pozbawił ją tchu. Zielarz podniósł z ziemi kawałek deski z rozbitego wozu. Uderzył z całej siły w plecy bestii. Drewno rozpadło się drzazgi. Bestia wykonała ruch jaki wykonują mokre psy, aby się osuszyć. Małe przekrwione oczka, zrobiły się jeszcze mniejsze. Rykniecie wzbudzające strach. Błędem, było rozjuszenie takiego monstrum, ale odwrócił uwagę bestii. Medyk musiał tak zrobić.

Ewakuacja kapłanek i rannego wlokła się, nie uszli więcej niż kilka metrów a chaotyczne starcie z dziko-człekiem rzucało walczącymi, wbrew intencji broniących, w niebezpieczną odległość od uciekających.

Berold okrzykami i gestami prowokował przeciwnika. Dzik nie miał miejsca na szarżę, ale uległ prowokacji. Zielarz uskakiwał, a kły przecinały powietrze. Brolda wstrzymał połamany wóz. Zandra zdążyła powstać, ale nie mogła pomoc. Było pewne, zielarz nie miał dokąd uciec, było po nim. Stwór ruszył do ataku. Berold nie odskoczył na bok jakby wskazywała logika. Stało się coś co wręcz sprzeciwiało się wszelkiej logice i pozorom. Kiedy stwór zaatakował Berold zaparł się o wóz i kopnął przeciwnika w środek czoła. Widok komiczny, co tragiczny. Wóz się przesunął, zielarz pozycji nie zmienił, dziki zwierzołak, który w walce jak dotąd używał głowy i to całkiem dosłownie, zmienił taktykę – mianowicie przeszedł do zapasów. Wykorzystał sytuację kiedy obie ręce Berolda były zajęte. Chwycił zielarza za nogę, obrócił i rzucił niczym workiem kartofli, w stronę nadbiegającej Zandry. Dziewczyna nie popisała się refleksem, zamortyzowała natomiast lądowanie biedaka i wypuściła broń z ręki. Zyskany tak dystans, dziko-człek wykorzystał do rozpędu. Opadł na górne kończyny. Znowu wyglądem przypominał monstrualnego dzika. Przeorał racicami ziemię, ryknął i ruszył. Strażniczka i zielarz cudem uniknęli stratowania, przeturlali się na prawy bok, bestia zahamowała, wniosła gęstą chmurę pyłu i trawy powietrze, zrobiła nawrót, wstrząsnęła łbem. Krill wszystkiego nie widział, jedynie katem oka dostrzegł jak kapłanki niosą rannego mężczyznę za ręce a skryba za nogi. Najemnik i tak nie mógł pomóc ani jednym ani drugim. Chyba, że za pomoc uzna się ściągnięcie na siebie uwagi kotołaków-łuczników. Obydwa zdarzyły w międzyczasie wystrzelić po półtora tuzina strzał. Wiadomo, że nie ma niekończących się kołczanów ze strzałami, wiadomym jest też to w rękach dobrego łucznika nawet niecały tuzin strzał stanowi śmiertelną broń. A strzały łuczniczek chybiały za każdym razem na coraz mniejszą odległość. Jedna minęła się z tętnicą Krilla o włos gdyby biegł ciut szybciej padłby natychmiast z poprzecznie sterczącym kawałkiem drewna w gardle. Kalias był w stanie odpowiedzieć na nie więcej niż jeden za dwa strzały. Świetliki Zandry dawały światło. Ale mimo wszystko jego wzrok nie mógł się szybko przyzwyczaić do ciemności. Pień, za którym się skrył został nie jako już przyozdobiony siedmioma przepierzonymi gałęziami. Pnie stanowiące osłonę dla kotołaków ledwie czterema. Gdyby nie Krill biegnący w stronę drzew, pozycja królewskiego łowcy byłoby znacznie bardziej niż stracona. Atmosferę wypełniała chaotyczna wariacja odgłosów walki. Świsty strzał, porykiwanie, wycie, okrzyki, przekleństwa. Starcie przybrało postać pojedynków.

Krew buzowała, serce biło mu jak oszalałe. Wszystko spowijała jakaś dziwna mgła, przerażenie mieszało się zpodnieceniem. Pot spływał już z całego ciała. Krill kiedy dobiegł i uchował się przed kolejną strzałą, łapał łapczywie powietrze. Spojrzał się na Kaliasa. On też łapał oddech napinając łuk. Kotołaki również na moment wstrzymały ostrzeliwanie. Może nawet one potrzebowały jednego pełnego oddechu? Wszystko działo się błyskawicznie, jednocześnie wielu miejscach ważył się los zarówno jego samo jak i reszty kompanii. Ale każda sekunda wydawała się wiecznością, każda na zawsze miała mu się wyryć w pamięci. Jego perspektywa pozwoliła mu ujrzeć pełne oblicze tej… porażki.

Zathalia wraz Yteną walczyły z wilkołakiem. Zawsze mu się wydawało, że wiedźmini czy biesobójcy zawsze dyktują tempo walki. Teraz to wyglądało, że jedynie wtórują wilkołakowi. Zawsze był przed nimi, w jasnobłękitnym świetle magii biesobójczyń kolczuga Yteny przestała świecić blaskiem w kilku miejscach. Była to niezwykle gęsta i mocna kolczuga, mimo to nie oprała się pazurom zmiennokształtnego.

Dalej prefekci Kastus i Aligard mierzyli się paskudnym niedźwiedzio-człekiem. Gęste futro nie uwidaczniało żadnych ran, nie można było ocenić jakie obrażenia zdołali zadać zwierzołakowi stróże prawa, ale widać było po Kastusie że jest ranny, lewa ręka wisiała bezładnie, Aligard dwoił się i troił ściągając uwagę na siebie.

I zielarz z drugą strażniczką Yteny. Nie było istotnym jak to się stało ale teraz widział jak Berold szamocze się na ziemi z dziko-człekiem. Zandra obok podnosiła się chwiejnie z opuszczoną głową.

Krill!!! – Nagle wołanie z prawej – Krill!!! Będę cię osłaniał. Biegnij zygzakiem do tamtych drzew i obejdź te śmierdzące zwierzołaki! – Krill zrozumiał, ten bieg mógł się skończyć źle, jego nogi chciały mu odmówić posłuszeństwa, nie wiedział czy nad nimi zapanuje.

Teraz!!! – Biegł, a za sobą słyszał przelatujące strzały, jedna trafiła go w ramie. A siła odrzutu obróciła go w biegu. Nie było czasu na roztrząsanie, zacisnął zęby biegł dalej, za drugie drzewo. Kalias posłał strzałę w kierunku Balii, drugi kotołak krzyknął.

Biorę tego, który załatwił Biffa na siebie, załatw wkońcu tego łowcę to ci coś zostawię.

Ha! Nie zdąrzysz! Saar! Zajęłabyś się zielarzem?

Niech psiak się nim zajmie, po to nas tu zaciągnął.

Krill ułamał strzałę, ból był paraliżujący, poczuł jak krew gęstym strumienie wypełnia rękaw kurtki i spływa na rękojeść miecza. Jego myśli przybrały formę chaotycznych próśb i modlitw o znieczulenie, adrenalinę, cokolwiek, co pozwoliłoby zapomnieć o bólu ramienia. Jego prośba została w pewnym sensie wysłuchana. Bo zamiast skupiać się na bólu musiał skupić się na kotołaku.

Saar wyskoczyła po jego prawej stronie. Z zakrzywionym nie dużym mieczem. I łukiem przewieszonym przez ramię. Ognik posłany przez Zandrę zaczynał tracić blask ale pozwolił teraz Krillowi dokładniej przyjrzeć się kotołakowi. Jej ciało było drobne, pokryte puszystym futrem. Talia, osłoniona jedynie niewielka przepaska na biodrach, była wąska, nogi prezentowały idealne krągłości. Piersi miała drobne, a ich jedyne okrycie stanowiło futro. Właściwe gdyby nie ono i ogon z daleka można byłoby ją pomylić z kobietą. Ale twarz była typowo kocia, robiłaby nawet uroczę wrażenie jakie robią małe kotki, słodkie aż do bólu, ale oczy już tak sympatyczne nie były. Widział w nich żar, spryt i arogancję. Cechy zgubne w walce, ale i czyniące ją jeszcze trudniejszą.

Najgorsze miało nadejść, ból nie pozwalał na nic innego jak na obronę. Musiał wesprzeć się drugą ręką. Prawa dłoń z każdą mijająca sekundą traciła siły. Saar nie potrzebowała wielkiego wysiłku aby go pokonać, ale chyba jej kocia natura wzięła górę, gdyż kilkukrotnie mogła śmiertelnie ciąć, ale zamiast tego skakała z miejsca na miejsce wokół niego, podobnie jak szczurołak, raniąc nieznacząco go w nogę to w ramie lub w plecy. Za każdym razem zmniejszała siłę się uderzenia, rozcinała tylko skórę. Zdawała mu dodatkowy ból. Mówiąc inaczej jak kot bawiła się swoją ofiarą. Opadł w końcu na kolana, a ona zamiast zakończyć całą walkę zachęciła go gestem dłoni do poswatania i do atakowania.

– Skoro tak prosisz, zdziro. Dostaniesz to czego chcesz!

Miał już dość, gierka rozjuszyła go wolał skończyć to w walce niż na kolanach. Wyrzucił miecz, mówi się o Varadach, że wciąż pozostają dzikusami z buszu. Może jest w tym trochę prawdy. Ona o dziwo również wyrzuciła swój miecz – grymas podobny do lodowatego uśmiechu zmienił jej kocią twarz. Chaos myśli pozwolił wyłączyć strach, jakiekolwiek obawy. Kondotier dał się ponieść żądzy krwi. Podobnie jak dzikołak rzucił się na Saar. Ale Saar była bardziej zwinna, szybsza, w pełni sprawna, krążyła wokół niego, co raz pazurami celując w ramie, albo w brzuch. Nie była to karczemna bójka. Przeciwnik umykał przed nim, gdy on zdołał wyprowadzić cios, a zanim sam zdąrzył się uchylić otrzymywał obrażenia.

Miau! Balia, ludzie to cudowna zwierzyna! Potrafią dostarczyć tyle rozrywki, szkoda, że wszystko się skończy kiedy złapiemy naszego uciekiniera.

Zamknij się kocico. Kończ to! – Wycedził przez zaciśnięte zęby Krill.

O nie słonko! Nie mówiłam do ciebie. To jeszcze nie koniec. Wielki psiak inaczej to zaplanował. A ciebie zostawię sobie na wielki finał.

Po co z nią w ogóle rozmawiał? To nie miało najmniejszego sensu. Jego ciosy były coraz wolniejsze, w głowie zaczynało wszystko wirować. Nie czuł już ręki. Wiedział co to znaczy. Opadł już na kolana, opuścił ręce czekając na wielki finał. Wszystko przebiegało w zwolnionym tempie. Poczuł jak Saar puszystym meszkiem na twarzy ociera się o jego policzek i jej ostre pazury pod gardłem. Zamruczała. Uniósł w jej stronę powieki, świat był coraz ciemniejszy, jasnobłękitny kolor zamienił się w ciemno błękitny. Dostrzegł jej oczy, świeciły się w ciemnościach – jakiś krzyk za pleców, i nagle siłą skierowała go w stronę walki, aby patrzył. Aby jeszcze chwile pocierpiał widząc lęk i utratę towarzyszy.

– Patrz na tego kto będzie twoją zgubą…

Było to tylko ułudą. Zapewne wynikłą ze zmęczenia i nie typowości sytuacji, ale Krill gotów był przysiąc, że Berold zmienił się. Wydawał się być tak silny niczym legendarny Kerkules wykonujący swoich dwanaście prac. Tylko, że w legendzie dzik nie miał podobnych do ludzkich dłoni, którymi mógł udusić bohatera. Dlaczego mu to pokazywała? Jak cholerną sadystyczną przyjemność z tego czerpała?

Tak jak Kerkules tak Berold uchwycił nie naturalnie grubą szyję bestii, która wpiła palce jednej ręki w jego twarz, druga bijąc go po żebrach. Musiały to być potwornie silne ciosy, jakim cudem zielarz nie zrejterował? Nie puścił, ale krzyczał. Krzyczał coś w stronę Zathalii. Dziewczyna otrząsnęła się, Spojrzała w stronę nawoływań. Podniosła swój miecz, ujęła rękojeść w dwie ręce, skoczyła, i cięła na skos z góry. Dało się usłyszeć jeszcze głośne kwiczenie, kojarzące się jedynie z ubojnią. Wierzganie racicami wydało się teraz dziwnie żałosne, i nie podobne do furii, którą jeszcze przed chwilą kipiał zwierzołak. Z nozdrzy bestii buchało gwałtownie powietrze, ale ustało. Polujący zdobyli kolejne trofeum.

Ale zwierzyna nie była typowa. Równa w sile i sprytowi myśliwych. Miał się jeszcze o tym przekonać. Usłyszał szept – Do zobaczenia… Kurz bitwy jeszcze nie opadł kiedy zmęczony przytulił się do matki ziemi bezładnie opadając. Teraz świat pokryła nie przenikniona ciemność i zapomnienie.

Gdy opada kurz

Nie zapisywałem się na coś takiego, do kurwy nędzy! – Był zły, żywy i czuł każdy mięsień. Zwłaszcza ramię. Ocknęli go przed kilkoma minutami. – No! Żyjesz, skurkowańcu, nie wiem jak ale żyjesz! Strzała na szczescie nie uszkodziła powaznie mięśni. – Pierwszą przyjazną twarzą witającą go wśród żywych był zielarz, ale potem to co zobaczył nie zdziwiło go ani nawet nie zasmuciło. Po tym wybuchu złości, był chyba zbyt zmęczony na wyrażenie jakichkolwiek emocji. Kilka ciał spoczywało ułożonych obok siebie, w dwie oddzielne kupki. Na jednej dzikoczłek i szczurołak – paskudny grymas satysfakcji na twarzy najemnika przeraził nawet Berolda. Obok – cena, danina złożona bogom. Łowcy i Galard leżeli martwi. Jak to się stało? Zauważył przecież jak kapłanki wraz z Pontyliusem odnosiły go na skraj lasu. I gdzie Kastus? Nim stracił przytomność widział go ciężko rannego. Jęk z oddali dały mu odpowiedź. Leżał z opatrunkiem na szyi, goły w połowie, lewe ramie też miał obandażowane. Każdy opatrunek był przesiąknięty krwią. Pozostali trzymali się na nogach, kolczuga biesobójczyni nie miała prawego rękawa.

Jak to się stało? -Wskazał głową na Galarda.

Nie wiem, w pewnym momencie z miejsca w którym walczyliście z kotołakami została posłana strzała.

A Kastus? – Zielarz spuścił wzrok i w jego oczach Krill zobaczył coś nieprzyjemnego.

Ten wilczy skurwysyn chwycił go w pewnym momencie kiedy powalił Ytenę i Zathalię. Ugryzł go i patrzył się prosto na mnie. Zawył i wszyscy uciekli do lasu.

Powalił Ytenę? Pięknie, po prostu kurewsko pięknie!

Sądziłeś, że to będzie sielanka, a potwory same będą grzecznie czekać aż Ytena je znajdzie i zetnie im łby? – Zielarz wręczył mu metalowy dobrze znany przedmiot. Którego zawartość wydała się teraz najlepszym lekarstwem na obrażenia zewnętrzne i wewnętrzne. Chociaż jej słodki posmak omal go nie zemdlił, było to jednak krótkotrwałe wrażenie. W głowie wszystko zaczynało odzyskiwać właściwy pion. Chwilowo

Hesaryte dziękuj, że cię odratowałem wraz z kapłankami! Coś z tym kotołakiem wyprawiał, chędożyć się z nią chciałeś, czy jak?

– Nie, to ona chciała się pobawić zdobyczą, mówiła coś że zostawi mnie sobie na wielki finał. Jak sądzę ten jeszcze nie nadszedł? Długo byłem nie przytomny? – Co najmniej godzinę.

Próbował podnieść rękę syknął z bólu, próbował przejść kilka kroków, nie uszedł za daleko. Brold położył mu delikatnie dłoń na rannym ramieniu. Krill ugiął kolana i syknął jeszcze głośniej.

Powiem to tak przyjacielu, dorobiłeś się kilku blizn, ale wojak z ciebie teraz żaden. Chyba, że potrafisz regenerować się jak jaszczurka? Ale jeśli nie, to sugerowałbym ucieczkę, wycofanie się z kontraktu jak wolisz. W walce nie przydasz się na wiele.

Uciekać? Kiedy gdzieś tam – wskazał na las za sobą – Czają się te zwierzołaki? Nie! Ty byłoby samobójstwo. W grupie bezpieczniej chociaż jak rzadko, bogowie wiedzą, że chciałbym to uczynić – Westchnął – To wszystko, cała ta pieprzona wyprawa to jedno wielkie niepowodzenie, durny byłem, zbyt ufny wopowieści o wyczynach biesiarzy, myślałem, że to będzie łatwa okazja zarobku, bez większego wysiłku. Jak zawsze rzeczywistość brutalnie rewiduje poglądy. – Pociągnął głęboki łyk źdźbłówki – Wybacz, ale musiałem odreagować. Ten upał nawet w nocy, nie daje żyć, a zwierzoludzie na których polujemy, postanowili najwyraźniej nie czekać biernie. A teraz wybacz, muszę zwymiotować – co kondotier natychmiast uczynił.

Najlepszą obroną jest atak, jak mówi stare przysłowie.

Co jak widać odniosło pożądany efekt. Łowcy martwi, Kastus ciężko ranny, Aligard załamany. A Ytena?! Co z niej za biesobójczyni?! Dlaczego ich nie wyczuła?! – Mówił to bardzo głośno, tak aby Ytena go słyszała – Gdzie ten jej cholerny medalion?!

Medalion? – Odpowiedziała zbliżająca się do rozmawiających Ytena, wyraźnie podniesionym głosem i ogniem złości w oczach. Awantura był więcej niż pewna.

Tak, medalion. W Varadzie nasi biesiarze noszą takie wisiorki, aby ostrzegały ich przed niebezpieczeństwem, patrz potworami, czarami i całym tym podobnym cholerstwem!

Ci wasi wiedźmini są chciwymi i na poły przeżartymi czarną magią mutantami, nie wasz się mnie do nich porównywać! A te medaliony to przeżytek, odrobina magii neutralizującej i stają się bezużyteczne. Wykryć najmniejszą cząstkę mocy z ciemnosfery, pozwala mi medytacja, wiara i wola mojej bogini. Być może postanowiła poddać nas próbie?

Dla mnie to wygląda, że wystawiła cię i nas do wiatru.

Jak śmiesz?! Za takie bluźnierstwa powinnam cię kazać wychłostać!

– Wystarczy, oboje! Mam wam przypomnieć po co tu jesteśmy? Nie czas teraz szukać winnych. Najważniejszym jest aby jak najszybciej wylizać się z ran, ustalić jakiś rozsądny plan działania. Zacznijmy od Kastusa.

Biesobójczyni i najemnik podążyli za zielarzem. Było coś kojącego w jego zdecydowanej postawie. dawało punkt zaczepienia. Trójka zbliżyła się do pozostałych. Aligard, miał mokre policzki, nie mówił ani słowa, klęczał nad ciężko rannym druhem. Pontylius pomagał zakładać bandaż Zandrze. Zathalia przyglądała się uważnie ranom Kastusa. Ten marnie wyglądał, niemalże w oczach robił się coraz bladszy, jego naga klatka piersiowa, poruszała się w przyspieszonym tempie, łapał krótkie oddechy, jakby powietrze wdychane zadawało mu ból od środka, był już mokry od potu.

Zatahlio? Czarne obrzęki, nabrzmiałe żyły? – Tak pani, czarne obrzęki wokół ran, ale żyły są w porządku. Po takiej ilości utraconej krwi jest całkiem blady – Nie dobrze, nie mamy odpowiednich środków do przeprowadzenia rytuału…

Chyba nie chcesz powiedzieć…

Obawiam się, że musimy liczyć się z taką możliwością.

Jaką możliwością ? – Odezwał się prefekt. Biesobójczyni zwiesiła głowę, jej milczenie było już odpowiedzią. Krill i wszyscy zrozumieli.

Nie… Nie ma sposobu?

Jeżeli stracił dużo krwi jest niewielka szansa, że wirus nie zdołał zakazić całego organizmu. Ale z drugiej strony, zbyt mała ilość ludzkiej krwi może przyśpieszyć proces przemiany – Kiedy biesobójczyni wypowiadała te słowa, ranny zaczął się rzucać w drgawkach. Zandra chwyciła jakiś kawałek korzenia i wsadziła mu między zęby, aby nie odgryzł sobie języka. W jego oczach nie widać już było nawet iskry normalności.

Bogini miej nas w swojej opiece! Teraz stanowi dla nas wielką niewiadomą, czyli śmiertelne zagrożenie. Jest jeszcze człowiekiem, ale w każdej chwili może nastąpić przemiana. Nie będę wdawać się w szczegóły, ale rzecz opiera się na tym, że wtrakcie pierwszej przemiany ilość wydzielanych hormonów jest na tyle duża, że facet dostanie szału, kompletnego amoku. Będzie nim kierować żądza mordu. Żadne słowa do niego nie dotrą, nawet niektóre czary. Jeżeli przemiana nastąpi w trakcie starcia, dostaniemy nożem w plecy. Jako dowódca, nie mogę narażać nas na takie ryzyko. I co gorsza, to nie jest zwykła przemiana, postępuje zbyt szybko.

A klasztor? Może zdąża ze wszystkimi przygotowaniami?

To zbyt ryzykowne. Dotrzemy tam najwcześniej rankiem. A jak widzę, nie mamy tyle czasu. Nie mamy ich nawet jak zawiadomić, poza tym narazilibyśmy kapłanki na niebezpieczeństwo. – Do rozmowy włączył się Pontylius

– Pani, teraz kiedy wróg jest w odwrocie powinniśmy wykorzystać nasza szansę, zaprowadzą nas do swojej kryjówki, bez łowców nie odnajdziemy później śladów i wszystko ponownie może się powtórzyć. Jeżeli teraz udamy się do klasztoru stracimy cenny czas i okazję. – Ytena na moment zamknęła oczy, wzięła głęboki wdech.

– To co mówi skryba jest słuszne, ja… – Aligard nie dał jej dokończyć – Daruj, mi pani te słowa, ale chędożyć to! Jesteście biesobójczyniami powinniście pomóc temu biedakowi. Czy nie taka jest między innymi treść waszej przysięgi? Kastus został dotknięty złem, jest prefektem, służy prawu i porządkowi. Jeśli nie pomagasz takim jak on, to komu?

Pontylius najwyraźniej nie dawał za wygraną – W walce przeciw ciemności, należy liczyć się z ofiarami, ich poświęcenie przysłuży się sprawie.

Sprawie czy twoim interesom skrybo? – Skomentował najemnik.

Krill jeszcze słowo a pożałujesz!

Teraz do kłótni włączył się zielarz.

Posłuchajcie mnie wszyscy, bo jak widzę, wciąż adrenalina w was buzuje. Każda zmarnowana na czcze gadanie iprzekrzykiwanie się minuta, przekreśla jego szanse. Nie mamy czasu na podróż do klasztoru, przemiana trwa normalnie co najmniej dobę, ta przebiega zbyt szybko, zbyt gwałtownie. Ale iniezwykły wilkołak go zranił. Yteno, wiesz o czym mówię, prawda? To, że wyczułaś jego obecność za późno, gdy był zbyt blisko, ma swoje uzasadnienie.

To o czym mówisz jest mało prawdopodobne, ale nie… niemożliwe! Ale skąd o tym wiesz?

Czy któreś z was może nas oświecić?

To był człeko-wilk czystej krwi.

To źle czy bardzo źle?

Jak najbardziej źle. Istoty zmiennokształtne czystej krwi, nie noszą w sobie takiej skazy mrocznej mocy, którą można wykryć zwyczajnie. Dla nas biesobójców są jak zwykli śmiertelnicy, jakby to powiedzieć…? Magicznie obojętni. Potrafimy wyczuć mroczną energię, jeżeli jej ładunek przekracza wrodzoną cząstkę w ludzkiej duszy.

Z tą różnicą, że zachowują wszelkie inne cechy zwierzoludzi, w tym pełni ludzki, nie zdeformowany kształt.

Polowało na nie kilka pokoleń biesobójców, poświęciło swoje życie, aby wytępić te plagę. Od półwieku nie było śladu, cienia podejrzeń.

Aż do teraz.

Powalenie takiego monstrum to dopiero wyczyn! – oczy Zathali zapłonęły.

Załóżmy, że to wszystko prawda, tym bardziej nalegam pani, jako królewski sługa i hesarytianin aby natychmiast się za nimi udać, pani Yteno.

Prefekt nie wytrzymał.

Zamilcz skrybo, bo dłużej twojego jadu nie zdzierżę! Chcesz zostawić Kastusa? Ciekawe czy myślałbyś tak, gdybyś to ty był na jego miejscu?

Spróbuj tylko, Aligardzie! A do końca życia będziesz zbierał odchody z ulicy! Mam na dworze przyjaciół!

A kto im, o tym doniesie? – Spojrzał na skrybę i sięgnął do rękojeści swojego miecza, ale skończyło się tylko na groźnym geście. Pontylius potraktował to poważnie, schował się za plecami strażniczki Zandry. Aligard zwrócił swoje zaczerwienione oczy do Yteny.

Co jest potrzebne do przeprowadzenia rytuału?

Poświęcony ołtarz, nieparzysta ilość kapłanek, znających inkantacje, srebrne ostrze. Aligard wiem, że chcesz ratować przyjaciela…

To zróbcie to! Jest was pięć, masz srebrne ostrze…

Tak, ale nie mamy poświęconego ołtarza. A takie rzeczy w przeciwieństwie do drzew w lesie nie rosną.

A może wystarczy poświęcony przedmiot?

Nie wiem. Świętość ołtarza gwarantuje odpowiedni ładunek mocy z jasnosfery. Przedmioty poświęcone mają taką energie, ale grozi to utratą mocy lub zniszczeniem danego przedmiotu.

Skoro służą do walki z takimi istotami, dlaczego nie mogą posłużyć do przeprowadzenia rytuału?

Właśnie dla tego. Łatwiej jest pokonać zło mieczem, niż wypędzić je z ludzi. Nie mogę ryzykować utraty mojej zbroi, ani miecza. Przykro mi.

Być może jest wyjście, z tej sytuacji?

Słuchamy cię zielarzu.

Bory Athepolis są stare, w dawnych czasach sprzed nastania hesarytian, druidzi mieli tu swój azyl.

Bogom niech będą dzięki, że udało się wyplenić tą pogańską sektę czcicieli dębów.

Jak już mówiłem, mieli tu swoje sanktuarium. W kilku miejscach znajdowały się ołtarze, święte ołtarze.

Beroldzie! Mówisz o reliktach przeszłości, które dawno temu uległy zniszczeniu…

Nie wszystkie moja pani, nie wszystkie. Wciąż w nich tkwi potencjał, który można wykorzystać jako skupiska mocy.

To pogańskie miejsca kultu!

Pogańskie czy hesaryckie, co za różnica? Jesteś biesobójczynią. Znasz zasady ciemno– i jasnosfery. Co by o druidach nie mówić wiadomym jest, że czerpali z jasnosfery. Mam silne środki uspakajające, powinny go znieczulić. To nie daleko stąd. Może nawet niecała godzina szybkiego marszu. – Biesobójczyni zamilkła na chwilę rozpatrując jego propozycję. Nie przyszło jej to łatwo, skinieniem głowy przywołała swoje strażniczki. Po krótkiej naradzie Ytena zwróciła się do Berolda.

Postanowione, mam zwalczać zło i pomagać tym którzy padli jego ofiarą. Jeśli można to uczynić bez rozlewu krwi, należy próbować. Następnej okazji te bestie już nie będą miały. Beroldzie zaserwuj mu swoje zioła. Reszta niech zmontuje jakieś nosze. Krill podejdź do mnie.

Powiedzieć jej o tym, co czym myślał. O słowach które teraz sobie przypominał? O tym co mu zostało pokazane? Nie, za wcześni.

Tak, pani?

Zauważyłam, że często ze sobą rozmawiacie, dlatego tobie chcę powierzyć dość delikatne zadanie, być może nieco kontrowersyjne? Nie mniej nie mam wyboru. Obserwuj naszego przyjaciela zielarza. Jego wiedza wykracza ponad przeciętną jak

Koniec

Komentarze

To pozostała cześc opowiadania. Mam nadzieje że doczytaliście do końca i że podobało się. - Autor

Tak wiele tekstu, że jeszcze będę musiał zajrzeć. Na razie fragment przyswoiłem i widzę, że dialogi fajne, ale dekoracji jak na lekarstwo. Ale może to wcale nie wada.
Pozdrawiam. 

Zawyczaj zaczynałem pracę nad dialogami i na nich sie koncemtrowałem. Pewnie w nastepnych opowiadań dodam więcej dekoracji :)

Nowa Fantastyka