- Opowiadanie: Fumiko Ijiri - (WAMPIREZA) List do kolacji

(WAMPIREZA) List do kolacji

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

(WAMPIREZA) List do kolacji

Drogi Dominiku!

Rozbawiłeś mnie swoim uparciem i determinacją, dlatego odpowiadam, nim wpakujesz się w jakieś kłopoty. Wbrew pozorom rozumiem doskonale twoją fascynację. Wasz gatunek darzę podobnym… uczuciem. Do rzeczy.

 

Mamy w sobie to coś, czego ludzie pragną. Mamy swego rodzaju siłę i moc. Tak, jesteśmy niebezpieczni, jesteśmy dzikimi, nieokiełznanymi drapieżnikami, ale jednocześnie potrafimy chronić to, co dla nas najcenniejsze. Czysta krew – to jest to.

 

Nocą nie wychodzimy na ulice, by zabijać. Wychodzimy, by zaznaczać terytoria i ludzi na nich mieszkających. Chronimy ich. Chronimy ich krew. Nie pozwalamy, by młodsze pokolenia wkraczały na nasze tereny i mordowały naszą zwierzynę. My nie mordujemy, o nie. Pożywiamy się i zostawiamy ich w spokoju. Czasami zaglądamy do dwudziestu mieszkań w ciągu jednej nocy, ale nigdy nie zostajemy wystarczająco długo, by życiodajnej krwi zabrakło w ciałach naszych ofiar. W końcu nie tylko my żyjemy dzięki niej. Trzeba szanować swoją kolację, w przeciwnym razie będzie jej coraz mniej i w coraz gorszym stanie.

 

To nie jest tak, że potrafimy latać i czytać myśli innych. To wszystko mity. Bujdy. Nie mamy nadprzyrodzonych zdolności. Owszem, nasze ciała są silne, ale nie tak, jak można by się tego spodziewać. One są martwe. Nie czujemy bólu. Dlatego możemy zacisnąć palce wokół czyjejś szyi i skruszyć czyjś kark bez zbędnego wysilania się.

 

Nasze oczy są matowe. Nie widzimy lepiej w ciemnościach, jeśli jesteśmy dobrze odżywieni. To głód wyzwala w nas demony i potwory. Zwierzęta. To on sprawia, że lepiej słyszymy, że nasz węch staje się wrażliwszy, że nasze oczy przyzwyczajają się do ciemności i wyłapują każdy ruch. Trzeba jednak uważać, ponieważ ten stan osiągnie tylko ten, kto potrafi się opanować i zna swoje granice. Ciężko jest utrzymać głód na odpowiednim poziomie, jeśli czuje się go praktycznie cały czas. Zbyt głodni potrafimy dać się ogłupić naszym instynktom. Najedzeni niemal do syta potrafimy dać się ogłupić euforii, jaka ogarnia nasze ciała, gdy dookoła wciąż panuje zapach tętniącej krwi, a my już jej nie potrzebujemy tak bardzo.

 

Euforia to najcudowniejszy moment w naszej egzystencji. Głód to oznaka umierania, euforia natomiast jest oznaką powracania do życia i odbieramy ją tak gwałtownie i wyraźnie…

 

Wysuszone z krwi ciało, wygłodniałe, poszukuje źródła życia. Krew przelewa się przez usta i wędruje po ciele, w głąb jego najdalszych, najciemniejszych, najbardziej sekretnych zakamarków. Wnika w wysuszone tkanki i nawilża je, łaskocząc tak przyjemnie. Serce na krótko przyspiesza rytm, po ciele roznoszą się fale gorąca. Przed oczami pojawiają się czarne plamy, gdy młot tętna uderza do mózgu. Góra staje się dołem, lewo staje się prawym i przez krótką chwilę unosimy się w powietrzu, poza otoczeniem, poza słuchem, węchem i wzrokiem.

 

Nasze ciała stygną. Nie stają się lodowate, tylko po prostu chłodne. Ruszają się płynnie, póki starczy im krwi. Potem się zacinają. Potem schną i rozpadają się. Najszybciej dochodzi do tego na słońcu, dlatego prowadzimy nocny tryb życia. Brzmi strasznie, wiem. To jednak nadal nie boli, a przynajmniej nie fizycznie. Bo myśl nadal trwa, nieprzerwanym ciągiem: jeść, jeść, pić, pić, serce, słuchaj, euforia.

 

Myśl trwa, tylko ciało jest martwe. Nie uczucia, lecz zwierzęca logika trwa, trwają instynkty. Być może jest to dowód na istnienie duszy. Albo wszyscy jesteśmy demonami, istotami rodem z piekła, ale nawet wtedy oznaczałoby to, że jakaś forma duszy istnieje gdzieś w tym świecie. Po prostu nam ją odebrano i strącono do podziemia.

 

Lecz jeśli istnieje piekło, istnieje i raj. Tam posyłamy tych, których czas dobiega końca. Przynajmniej taką mamy nadzieję. Staramy się zawsze, by bolało jak najmniej, by nie zostawiało śladów, ani fizycznych, ani psychicznych.

 

Najzabawniejsze jest jednak to, że prawdopodobnie żadne z nas o to nie prosiło. To przypadek, czysty przypadek, że teraz tu jesteśmy. Nikt z nas nie miał kontroli nad tym, czy urodzi się zdolny do przeżycia własnej śmierci, czy nie.

 

Jedni twierdzą, że to jest jak choroba, jak HIV. Przenosi się krwią. Potem wystarczy ją tylko w jakiś sposób aktywować, zamienić na pełnowymiarowe AIDS. Zarazić się jest więc łatwo, ale do przemiany potrzeba czegoś więcej, niż własnego, chorego genu. Potrzeba jeszcze kogoś i nie może to być ta sama osoba, która nas zaraziła. Potrzeba mieszanki dwóch wirusów tego samego pochodzenia, by stać się wystarczająco silnym, by w trakcie śmierci ten HIV mógł związać myśl z ciałem w ten sposób.

 

Inni uważają, że to przystosowanie genetyczne, że przenoszone jest z rodzica na dziecko i tylko dziecko, którego rodzice oboje posiadali to magiczne coś ma szanse przeżycia swojej śmierci i ujrzenia wielu dni następujących po niej. Ponoć jesteśmy kolejnym krokiem ewolucji – tak twierdzą ci, którzy w rzeczywistości panicznie się boją własnych możliwości. Jesteśmy wyzwoleni i nie musimy bać się śmierci – tak mówią. Oni mordują w kółko, a my musimy ich uspokajać. Czasami na amen. Bo w końcu jak możemy być kolejnym stopniem, czymś lepszym od człowieka, jeżeli nadal go potrzebujemy? To absurdalne.

 

Owszem, możemy pić krew drugiego osobnika i możemy pić krew zwierząt, ale nic nie równa się z krwią człowieka. Być może jednak te szarlatańskie teorie mają na myśli, że mamy moc, by przemienić człowieka w niewolnika? Ha. Nie, nie mamy tej mocy. Moglibyśmy spróbować, jak najbardziej, ale oni też mogą się przed nami bronić. Wystarczy, że połkną tabletki powodujące krzepnięcie krwi. Wystarczy, że będą trochę pijani. Wystarczy, że nadejdzie zima i wszyscy będą chodzili grubo ubrani, a już nie będziemy mogli się do nich dobrać bez zabijania ich, a to jest ciężkim pogwałceniem naszych niespisanych praw. Złamanie prawa jest jednoznaczne z kolejną śmiercią, a takiej już raczej niewielu z nas przeżywa.

 

A więc mamy w sobie to coś, czego ludzie pragną – życie praktycznie wieczne, spokój ducha, nie zaślepiony uczuciami oraz silne instynkty, pomagające nam przetrwać w dowolnej sytuacji. Oni jednak też mają coś, czego my pragniemy i za czym tęsknimy i nie jest to krew. Bo tak właściwie to my jesteśmy ich niewolnikami. Bo jakby na to nie spojrzeć, człowiek jest zdrową, żywą istotą, a my jesteśmy tylko chodzącymi zwłokami, zarażonymi i zarażającymi tą chorobą, żerującymi na ludziach pasożytami. Nie ma w tym nic pięknego, a trwać może wieki.

 

Na szczęście żalu też już nie czujemy. I to by było na tyle, z tych najistotniejszych faktów.

 

Nie oczekuj dłuższej i owocnej korespondencji. To jest pewnie pierwszy i ostatni list, który do Ciebie napiszę. Widzisz, nie wypada nam zadawać się z naszą potencjalną kolacją w ten sposób. W końcu jak Ty byś się czuł, gdybyś zobaczył kobietę konwersującą z leżącym na talerzu pieczonym kurczakiem? Nie zrozum mnie źle, ale to mniej więcej właśnie tak wygląda.

 

Z wyrazami szacunku

Antoinette Bouleviour

Koniec

Komentarze

Zaklasyfikowane do WAMPIREZY. :)
Pozdrawiam. 

Mam lekko mieszane uczucia. Do tej pory zdążyłam przeczytać trzy inne Twoje opowiadania i to wydaje mi się trochę słabsze od tamtych. Dobrze napisane, pomysł z listem całkiem ciekawy, a jednak czuję pewien niedosyt, może dlatego, że nie wiemy praktycznie nic ani o autorce listu, ani o adresacie, cała wiadomość to opisanie cech wampira. Chyba bardziej przemówiłoby do mnie jako część większej całości, ale limit znaków był bezlitosny.
Dałabym czwórkę, ale za ostatni akapit - konwersację z kurczakami - niech będzie pięć;)

Dziękuję serdecznie :)
Kiedyś, bardzo dawno temu napisałam opowiadanie o wampirach, którego w tej chwili nie jestem w stanie przeczytać (cóż, typowym chyba jest, że w wieku trzynastu lat człowiek pisał z wielkim zaangażowaniem, by cztery lata później odkryć, że do niczego się to nie nadaje). To właśnie stamtąd wyciągnęłam pomysł konwersacji z kurczakiem, jest to praktycznie moja ulubiona część tamtego opowiadania (z dwudziestu siedmiu stron tylko cztery linijki okazały się warte uwagi). Pomyślałam, że chociaż stare opowiadanie jest raczej beznadziejne, pomysł mógłby dostać nową oprawkę. Jak widać to jeszcze nie jest do końca TO, ale chyba pomału zbliżam się do oprawienia go w godną ramę.
Autorką listu jest oczywiście wampirzyca, adresatem natomiast wampirzy fanatyk. Chciałam skupić się bardziej na tym, jak ja postrzegam wampiry i jakie jest moje wyobrażenie o nich, być może nieco przesadziłam z cieniem, jaki nałożyłam na dwie "główne postacie" w opowiadaniu.

Nowa Fantastyka