Profil użytkownika


komentarze: 19, w dziale opowiadań: 16, opowiadania: 3

Ostatnie sto komentarzy

Ajwenhoł: dzięki za kolejny powód, żeby przeczytać Wichry – chodzą za mną już od jakiegoś czasu. Ceterari: zaciekawiłaś mnie bardzo panią Terakowską. Jeszcze raz dźwięki wielkie wszystkim!

Dziękuję, dziękuję, bardzo dziękuję wszystkim!

belhaj: zobaczymy, ale odgórnego wymogu "poważności" nikt mi nie postawił; z literatury światowej będę na pewno zajmować się śmiercią z "Brudnej roboty" Christophera Moore'a, której poważną nikt raczej nie nazwie.

Mój komputer zwie się Ponury (bo jeszcze nigdy nie widziałam, żeby się uśmiechał), ale jest bardzo miły – puszcza mi muzykę, ogląda filmy ze mną i ze znajomymi i oczywiście razem stawiamy literki w Wordzie. Także żywi się prądem (nie upiera się przy włączonym, ale na ogół tylko taki jest w karcie). Ja żywię się czym innym, a do niego także żywię żywsze uczucia. On tak żywych nie żywi, może dlatego, że zbyt żywotny to on nie jest ;) Witamy w krainie absurdu! Z góry uspokajam, że nie w każdej lodówce trzymamy niedźwiedzie.

Opowiadanie czuje się lubiane, a ja z kolei zaczynam lubić tę naszą wymianę komentarzy ;)

Nie jestem wymagająca – osiedle wystarczy ;) Mieszkam na obrzeżach, a dwie ulice za moim blokiem zaczyna się stary poligon wojskowy, czyli jakieś 15 tysięcy kilometrów kwadratowych lasu, piachu, grzybów i niewybuchów. Gdyby więc padł ten prąd, a ja bym sobie wyszła na balkon, myślę, że byłoby nieźle… A na pewno lepiej, niż jest normalnie. Laptop przy świecach, powiadasz? Klimatycznie. I ciekawie – dotąd słyszałam tylko o kolacjach ;)

Widzisz, a ja na przykład (tfu, odpukać) od dobrych paru lat nie miałam wyłączanego prądu na dłużej niż jakieś paręnaście minut ;) Z drugiej strony, gdzieś tam po cichu chciałabym, żeby jakiegoś pogodnego wieczora elektryka siadła na chwilę przynajmniej na naszym osiedlu, żeby można było w końcu podziwiać rozgwieżdżone niebo.

Wiem, że nie muszę, ale lubię takie polemiki – zawsze może się okazać, że moje myślenie jednak nie jest do końca dobre i dzięki temu mogę się nauczyć czegoś nowego. Może się też okazać, że myślałam nienajgorzej i wtedy też jestem zadowolona ;) I tak, pomogłaś w pozostałych przypadkach, a za to, z czym się nie zgodziłam, też jestem wdzięczna.

Powiem tak – to prawda, że większość autorów tworzy opowieści z przesłaniem. Ale spotkałam się już nie raz z tworami, które powstały ot tak, bez narzuconego przekazu, a mimo to bronią się całkiem nieźle. Przykład? Choćby piosenka Kultu "Lewe lewe loff" – bodajże w "Niepiosenkach" albo "Kulcie Kazika" pojawia się wyznanie piosenkarza, że tytułowa fraza była tylko zaśpiewką, którą zespół śpiewał przy tworzeniu piosenki  dla wypełnienia pustego miejsca w tekście. Zaśpiewka tak się spodobała, że została na stałe. A spotykałam się nawet z takimi hipotezami odbiorców, że tytułowe "lewe loff" oznacza "lewą miłość", czyli miłość homoseksualną :) Czy piosenka traci przez to, że nie wszystko ma w niej sens? Albo inaczej – nie powstało celowo, "sensownie"? Według mnie wręcz przeciwnie – dzięki temu mamy coś ciekawego, innego. A ile to razy odbiorca doszukiwał się w dziele czegoś zupełnie albo trochę różnego od tego, o czym myślał twórca? Z pewnością nie raz. Nie twierdzę, że zawarcie przekazu w tekście jest niemożliwe lub niepotrzebne. Chcę powiedzieć, że tekst bez jasnego przesłania także może być ciekawy. Czy mój jest? To zostawiam odbiorcy. Że nie wciąga jak Pan Lodowego Ogrodu, to na pewno :) Ale jeśli ktoś uznał, że chociaż któraś z tych absurdalnych scenek jest interesująca sama w sobie, albo tekst skłonił go do jakichś przemyśleń, będę zadowolona. Co by się stało, gdyby coś, co w naszym życiu dotąd było zwykłe, naturalne, nagle zaczęło iść innym torem? Ilu rzeczy nie zauważamy, dopóki coś się nie zepsuje? Czy można podgrzać pizzę, używając wulkanu? Czy da się trzymać pingwina w lodówce? To nie muszą być takie przemyślenia. Cokolwiek innego od tego, że tekst jest do "d" i się nie podoba to już pewien sukces. Zgodzisz się ze mną, regulatorzy? Uff… Ale esej mi wyszedł :) Odnośnie rzeki magmy – będę się bronić, Wysoki Sądzie. To nie była przecież dosłownie rzeka, a raczej określenie ilości. Tak jak "miska" w stwierzdzeniu "miska zupy". Dlatego właśnie odniosłam imiesłów do "rzeki", a nie "magmy". Proszę o uznanie tego za okoliczność łagodzącą i, co za tym idzie, łagodny wymiar kary.

ryszard – czuję się zmotywowana Twoim komentarzem. Dziękuję! regulatorzy – po dłuższym zastanowieniu ośmielę się polemizować z czterema komentarzami: „Jak zafascynowana patrzę spod plandeki, jak zbliżamy się do tego czegoś”. –– Jak zafascynowana patrzę spod plandeki, gdy zbliżamy się do tego czegoś. Nie chodziło mi o moment zbliżania się, ale właśnie o to, że postać obserwuje całą scenę: wóz, który ją wiezie, sunie w kierunku czegoś. Można przecież powiedzieć potocznie, że ktoś patrzył jak coś się działo: jak ktoś na kogoś krzyczał, jak mleko kipiało, jak ktoś dokądś się skrada… I właśnie dlatego użyłam słowa "jak". Wiem, że przez to pojawia się powtórzenie, ale uznałam, że dzięki temu wypowiedź wypada bardziej naturalnie. Gdybym miała się pozbyć jakiegoś "jaka", prędzej wyrzuciłabym ten zaczynający zdanie. „Wreszcie jakby się całkiem szaleju najadł”. –– Wreszcie, całkiem jakby się szaleju najadł. Taki a nie inny szyk wydaje mi się bardziej naturalny, potoczny, właściwy słowu mówionemu; poza tym Kapelusznik w poprzednim zdaniu wspominał, że ten ktoś wariował – tu chciałam zaznaczyć, że w opinii Kapelusznika w końcu całkiem zwariował. A kiedy użyć zwrotu "całkiem jakby", "całkiem" przestaje się odnosić do najedzenia się szaleju i razem z "jakby" pełni funkcję porównania. „No bez szans, żebym się przez to przedostała”. –– No, nie ma szans, żebym się przez to przedostała. W tym wypadku również stawiałam na język potoczny, z normy niższej – zdanie być może traci nieco na poprawności, ale zyskuje na naturalności. Gdyby to był narrator trzecioosobowy, niekonkretny, nie zrobiłabym tego. Ale przy narratorze pierwszoosobowym, który jest jednocześnie bohaterem, narracja staje się zapisem doznań i myśli tej postaci, a myśli formułuje się najczęściej w mowie potocznej. Dlatego właśnie uznałam, że czasem (nie za często) mogę sobie pozwolić na takie zabiegi. Przyznaję się bez bicia, że sama tak nieraz mówię i moja postać formułuje wypowiedzi w sposób podobny do mojego. „Jedyne schody, jakie znajduję…” –– Jedyne schody, które znajduję… Jak wyżej – język potoczny, ustępstwo na rzecz naturalności formułowania wypowiedzi. Jeśli idzie o słowo mówione, postać, która cały czas mówi hiperpoprawnie i przy tym nie jest erudytą, wydaje się zwykle odrobinę sztuczna.

regulatorzy – bardzo dziękuję za uwagi. Mówią, że diabeł tkwi w szczegółach, postaram się więc, żeby dzięki tym uwagom mój diabełek stał się trochę bardziej "wydarzony" :) AdamKB – szczerze mówiąc, całe to opowiadanie jest wiernym opisem snu, który kiedyś mi się przyśnił. Dodałam je głównie dlatego, że byłam ciekawa jak się sprawdzi jako samodzielny tekst.

Dziękuję wszystkim serdecznie za uwagi, zachęty i poświęcony czas.

PS Szczególnie urzekła mnie wizja eleganckiej, umalowanej kobiety w małej czarnej, która bez wahania hopsa sobie do kanału ratować swoją szminkę.

Bardzo ciekawy, oryginalny pomysł, a jak na tak szybko napisane opowiadanie (jak to wynika z komentarzy), naprawdę świetne. Jak to już chyba parę osób stwierdzało, przyjemnie się czyta. Tak na marginesie – może to moje subiektywne odczucie, ale podczas lektury miałam takie nikłe wrażenie, że czegoś mi tu odrobinkę brakuje, choć nie jestem w stanie określić, czego; może właśnie tego ostatniego szlifu, zrobionego na spokojnie? Tak czy inaczej, podobało mi się, chylę czoło i przyznaję Ci bez bicia, że masz potencjał :)

Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka