- publicystyka: Trzecia droga Netosapiens

publicystyka:

Trzecia droga Netosapiens

Marcin Szerenos

TRZE­CIA DROGA NE­TO­SA­PIENS

 

 

 

 

 

In­ter­net to okno na świat ubo­gich. Nie mu­si­my po­sia­dać pięk­nych al­bu­mów w swo­jej bi­blio­tecz­ce, ani płyt CD, gdy go mamy. Wy­star­czy wy­ku­pić abo­na­ment. Poza tym kogo dzi­siaj stać na do­mo­wą bi­blio­te­kę? Naj­bo­gat­szych. Ci nie mają z tym pro­ble­mu. Tak, więc In­ter­net to do­sko­na­łe na­rzę­dzie dla ludzi mniej za­moż­nych. I kon­ku­ren­cja dla mo­no­po­li­stów. Nasze praw­dzi­we wy­ba­wie­nie.

 

Pa­kiet moż­li­wo­ści In­ter­ne­tu wzra­sta z każ­dym dniem. Prze­wo­dy świa­tło­wo­do­we umoż­li­wia­ją do­sko­na­ły prze­kaz da­nych. Mo­że­my oglą­dać filmy w świet­nej ja­ko­ści. A nawet pro­gra­my na żywo. I bę­dzie jesz­cze le­piej, szyb­ciej i ta­niej. Nie od dziś wia­do­mo, że kom­pu­ter to do­mo­we cen­trum roz­ryw­ki. Nie trze­ba mięć te­le­wi­zo­ra, bo wy­star­czy karta te­le­wi­zyj­na. Od­twa­rza­cza płyt CD wbu­do­wa­ne­go w wieżę hi-fi. Na kom­pu­te­rze mo­że­my oglą­dać filmy DVD oraz słu­chać mu­zy­ki. Aż trud­no uwie­rzyć, że daw­niej kom­pu­ter mie­ścił się na całym pię­trze Pa­ła­cu Kul­tu­ry i Nauki (Odra)!

 

Świat dąży do mi­nia­tu­ry­za­cji i tak się skła­da, że to słusz­ny kie­ru­nek. W końcu jest nas coraz wię­cej na tej i tak już za­tło­czo­nej pla­ne­cie. Do 2050 roku bę­dzie nas kil­ka­na­ście mi­liar­dów. Mia­sta to ogrom­ne sku­pi­ska ludzi, gdzie liczy się każdy metr. Wie to każdy miesz­czuch. W na­szych po­ko­jach liczą się cen­ty­me­try. Płyty CD, czy DVD zaj­mu­ją sto­sun­ko­wo mało miej­sca. Mniej niż ka­se­ty VHS, które od­cho­dzą do la­mu­sa. Poza tym na jed­nej pły­cie mo­że­my zmie­ścić ogrom­ne ilo­ści in­for­ma­cji, go­dzi­ny na­grań mu­zycz­nych, ty­sią­ce zdjęć, czy kilka fil­mów z wa­ka­cji. Aż włosy stają na gło­wie z wra­że­nia. A wła­ści­cie­le wiel­kich kon­cer­nów kom­pu­te­ro­wych za­po­wia­da­ją, że no­śni­ki da­nych będą w naj­bliż­szych la­tach jesz­cze bar­dziej chłon­ne. Ale poco nam płyty CD, skoro mamy In­ter­net. Na ser­we­rach naj­róż­niej­szych firm mo­że­my od­na­leźć in­te­re­su­ją­ce nas rze­czy. Niech o prze­cho­wa­ne dane mar­twią się ich wła­ści­cie­le. Zresz­tą duże firmy stać na zakup no­wych twar­dych dys­ków dla swo­ich klien­tów ser­we­ro­wych. Nam wy­star­czy zu­peł­nie jeden i spraw­na na­gry­war­ka.

 

Wy­daw­nic­twa wy­sył­ko­we róż­nej maści dzwo­nią do mnie i na­ma­wia­ją na zakup ich po­zy­cji. Naj­czę­ściej pro­po­nu­ją al­bu­my. Od­po­wia­dam, że to samo mam w In­ter­ne­cie. Ku ich roz­pa­czy i roz­pa­czy wy­daw­ców ksią­żek, na rynku po­ja­wił się nowy ga­dżet – e-czyt­nik. I bar­dzo do­brze, na­le­ży oszczę­dzać drze­wa. Poza tym nic się nie zmie­ni oprócz tego, że nie­dłu­go bę­dzie można kupić książ­kę bez wy­cho­dze­nia z domu, czy pod­czas po­dró­ży po­cią­giem i chwi­lę póź­niej przy­stą­pić do jej lek­tu­ry. Jak? Wy­śle­my od­po­wied­nie zgło­sze­nie do wy­daw­cy za po­śred­nic­twem te­le­fo­nu ko­mór­ko­we­go, czy In­ter­ne­tu i otrzy­ma­my elek­tro­nicz­ną wer­sję po­wie­ści na nasz e-czyt­nik. To jesz­cze nie wszyst­ko. Na­ukow­cy od lat pra­cu­ją nad elek­tro­nicz­nym pa­pie­rem. Ale stwo­rze­nie e-czyt­ni­ka wy­da­je się ge­nial­nym roz­wią­za­niem. Dla­cze­go? Książ­ki też zaj­mu­ją dużo miej­sca w po­ko­ju. Opła­cal­niej jest gro­ma­dzić je w for­mie bitów. Cho­ciaż daw­niej było pre­sti­żem po­sia­dać do­mo­wą bi­blio­tecz­kę. Po­zo­ranc­two – powie czło­wiek z przy­szło­ści.

 

Jak bę­dzie wy­glą­dał czło­wiek wy­kształ­co­ny w XXII wieku? To nie lada wy­zwa­nie dla wy­obraź­ni. Jak jego miesz­ka­nie? Dom bez skraw­ka pa­pie­ru, nie li­cząc to­a­le­to­we­go? Osta­tecz­nie może i on znik­nie, a po­ja­wią się mu­szel­ki (Czło­wiek De­mol­ka).

 

 

 

 

Ne­to­sa­piens, czyli zła­pa­ny w sieć

 

 

 

Two­rzy­my stro­ny in­ter­ne­to­we, żeby cho­ciaż­by po­ka­zać świa­tu swoją twór­czość, gdy mil­czą wy­daw­cy i re­dak­cje. Cza­sa­mi wo­li­my nie cze­kać na ich znak i od razu „opu­bli­ko­wać" nasze prace w In­ter­ne­cie. Nie rób­cie nam łaski! Zda­nie osób trze­cich to prze­cież su­biek­tyw­na ocena. Obiek­tyw­ni są tylko In­ter­nau­ci. Czy­tel­ni­cy.

 

Przez to we­dług mnie robi się z In­ter­ne­tu nie­zły śmiet­nik. Ale grze­biąc w tych śmie­ciach można od czasu do czasu na­tra­fić na nie­oszli­fo­wa­ny dia­ment. Tylko trze­ba chcieć. Jed­nak komu to się opła­ca?

 

„Od mo­men­tu wy­da­nia pierw­sze­go nu­me­ru Roz­praw Fi­lo­zo­ficz­nych Kró­lew­skie­go To­wa­rzy­stwa w Lon­dy­nie dla Roz­wi­ja­nia Wie­dzy o Przy­ro­dzie – a było to pierw­sze cza­so­pi­smo na­uko­we – upły­nę­ło 170 lat zanim nauka osią­gnę­ła pierw­szy „próg ab­sur­du": W roku 1830 żaden uczo­ny nie był już w sta­nie prze­czy­tać wszyst­kich prac na­uko­wych ze swo­jej dzie­dzi­ny wie­dzy. W roku 1830!

 

Wy­my­ślo­no potem spe­cjal­ne cza­so­pi­sma, po­świę­co­ne tylko skró­to­wym in­for­ma­cjom o do­ko­na­nych od­kry­ciach i ba­da­niach. Na­zy­wa się je abs­trak­ta­mi. Ale po na­stęp­nych 120 la­tach, w roku 1950, uka­zy­wa­ło się już prze­cięt­nie po 300 abs­trak­tów w każ­dej dzie­dzi­nie i żaden uczo­ny nie był w sta­nie ich wszyst­kich prze­stu­dio­wać. Prze­kro­czy­li­śmy drugi „próg ab­sur­du". W ciągu ostat­nie­go dzie­się­cio­le­cia ilość cza­so­pism na­uko­wych na świe­cie po­dwo­iła się, sięga obec­nie 50000; ilość zaś dru­ko­wa­nych rocz­nie ar­ty­ku­łów – 3 mi­lio­nów. I nadal ro­śnie. Przy tym sta­ty­sty­ka wska­zu­je, że co 8 lat ich pro­duk­cja się po­dwa­ja."

 

Po­wyż­szy cytat po­cho­dzi z książ­ki Ste­fa­na Brat­kow­skie­go, pod ty­tu­łem: Księ­ga Wróżb Praw­dzi­wych z 1970 r. Obec­nie mamy rok 2009. Tak więc, od wy­da­nia książ­ki Brat­kow­skie­go mi­nę­ło 39 lat. Zgod­nie z twier­dze­niem au­to­ra dzi­siaj po­win­no się dru­ko­wać na całym Świe­cie prze­szło, uwaga, 100 mi­lio­nów ar­ty­ku­łów rocz­nie. Czy to moż­li­we? Tego nie po­mie­ści nawet In­ter­net!

 

Czy w roku 2010 bę­dzie ktoś z nas w sta­nie je wszyst­kie prze­czy­tać? Lub cho­ciaż­by po­bież­nie przej­rzeć? Osią­gnie­my wtedy ko­lej­ny „próg ab­sur­du" nauki. I, co dalej?

 

Dzię­ki no­wo­cze­snej ko­mu­ni­ka­cji za­rzu­ca­ni je­ste­śmy mi­lio­na­mi bitów no­wych in­for­ma­cja­mi, któ­rych nie je­ste­śmy w sta­nie prze­ana­li­zo­wać, czy po­bież­nie spraw­dzić. Z tego po­wo­du mamy nie małe kom­plek­sy. Mimo wszyst­ko po­wo­li sta­je­my się spo­łe­czeń­stwem ne­to­sa­piens.

 

Żaden czło­wiek na świe­cie nie jest w sta­nie przy­swo­ić sobie tak wiel­kiej ilo­ści in­for­ma­cji, którą „pro­du­ku­je­my" każ­de­go dnia. Se­lek­cja wy­da­je się więc wła­ści­wym po­su­nię­ciem. Jak i wybór spe­cja­li­za­cji, czy kie­run­ku stu­diów. Omni­bu­sem mo­że­my być prze­cież po faj­ran­cie. Tylko jakiś An­dro­id po­ra­dził­by sobie z wchło­nię­ciem tych wszyst­kich da­nych i nie zwa­rio­wał­by od tego, z racji swo­jej „wro­dzo­nej" tę­po­ty. Wszak­że pod­sta­wo­wym prze­zna­cze­niem ro­bo­tów jest wy­słu­gi­wa­nie się nimi w cięż­kich i nie­bez­piecz­nych pra­cach. Nie abs­trak­cyj­ne my­śle­nie, które niema nic wspól­ne­go z my­śle­niem ana­li­tycz­nym.

 

Cza­sa­mi osoby zaj­mu­ją­ce się in­for­ma­ty­ką po­pa­da­ją w ro­dzaj pa­ra­noi na ła­mach róż­nych pism kom­pu­te­ro­wych. Zda­rzy­ło mi się prze­czy­tać, że obec­nie mamy do czy­nie­nia z „in­te­li­gent­ną sie­cią". Jed­nak, we­dług mnie, to tylko senne ma­rze­nie. In­ter­ne­to­wi da­le­ko do ta­kiej. Chodź za­pew­ne sto­imy u progu cze­goś, co za kil­ka­na­ście lat bę­dzie ją przy­po­mi­na­ło. Co to za in­te­li­gen­cja, która mo­że­my wy­łą­czyć wy­cią­ga­jąc wtycz­kę z kon­tak­tu?

 

Poza tym, po dłuż­szym za­sta­no­wie­niu, stwier­dzam, że „in­te­li­gent­na sieć" jest mało komu po­trzeb­na. Nikt nie dąży do two­rze­nia „in­te­li­gent­nej sieci", po­nie­waż sieć ma speł­niać pro­ste za­da­nie, jak urzą­dze­nia. Co praw­da, staje się coraz do­sko­nal­sza z de­ka­dy na de­ka­dę, ale jej rola jest ukie­run­ko­wa­na – ma prze­ka­zy­wać dane, różne in­for­ma­cje po­mię­dzy ludź­mi. Ale, gdy ma się do na­pi­sa­nia fe­lie­ton, to trze­ba coś na­pi­sać, nawet kom­plet­ną bzdu­rę.

 

Dzi­siej­sze urzą­dze­nia speł­nia­ją formę au­to­ma­tów. To jesz­cze za mało, aby pisać o „in­te­li­gen­cji" sieci i wpra­wiać mnie w zde­ner­wo­wa­nie. Nawet, gdy pod­łą­czy­my nasz su­per­no­wo­cze­sny dom do sieci i nasza lo­dów­ka bę­dzie nas in­for­mo­wać w for­mie sms'u, że skoń­czy­ło się mleko, to nie za spra­wą in­te­li­gen­cji, ale opro­gra­mo­wa­nia. Co in­ne­go, gdy na ce­low­nik weź­mie­my ro­bo­ty, an­dro­idy itp. W naj­bliż­szej przy­szło­ści będą one coraz bar­dziej „in­te­li­gent­ne" i po­dob­ne lu­dziom.

 

Widzę ina­czej świat i przy­szłość niż nie­któ­rzy „fa­chow­cy". Za­gro­że­nie czai się gdzieś in­dziej. Sieć to tylko do­sko­na­ły au­to­mat. Do­pra­co­wa­ny. Po­dob­nie, jak po­spo­li­ty pecet. Kiedy bę­dzie można mówić o in­te­li­gen­cji sieci?

 

Za­sta­nów­my się wpierw, co czło­wiek okre­śla mia­nem – in­te­li­gent­ny? Zo­ba­czy­my co twier­dzi słow­nik! In­te­li­gen­cja – zdol­ność ro­zu­mo­wa­nia, ko­ja­rze­nia; po­jęt­ność, by­strość; zdol­ność znaj­do­wa­nia wła­ści­wych, ce­lo­wych re­ak­cji na nowe za­da­nia i wa­run­ki życia[1].

 

Cóż, na pewno sieć nie żyje, tylko dzia­ła. To po pierw­sze.

 

Po dru­gie. Czy kom­pu­ter jest w sta­nie stwo­rzyć ko­deks praw? Na przy­kład praw do po­sza­no­wa­nia in­ne­go kom­pu­te­ra oraz sa­me­go czło­wie­ka?

 

Ist­nie­je Po­wszech­na De­kla­ra­cja Praw Czło­wie­ka. Ar­ty­kuł pierw­szy wspo­mi­na o su­mie­niu czło­wie­ka, god­no­ści. A także o jego ro­zu­mie i rów­no­ści. Czy kom­pu­te­ry stwo­rzą swoje prawa? Czy ich ar­ty­kuł nr 1 bę­dzie wspo­mi­nał coś o su­mie­niu? Czym jest su­mie­nie sieci? Ro­bo­ta? A co do­pie­ro mówić o god­no­ści? Rów­no­ści?!

 

In­te­li­gen­cja kom­pu­te­rów musi wyjść od nich sama. Ich prawa, będą może przy­po­mi­nać prawa, które wy­my­ślił Isaac Asi­mow.

 

„Trzy Prawa Ro­bo­ty­ki:

 

•1. Robot nie może wy­rzą­dzić szko­dy czło­wie­ko­wi, ani też przez bez­czyn­ność do­pu­ścić aby czło­wie­ko­wi taka szko­da zo­sta­ła wy­rzą­dzo­na.

 

•2. Robot po­wi­nien pod­po­rząd­ko­wać się roz­ka­zom wy­da­wa­nym przez czło­wie­ka, z wy­jąt­kiem roz­ka­zów sprzecz­nych z pierw­szym pra­wem.

 

•3. Robot po­wi­nien dbać o swoje bez­pie­czeń­stwo, o ile nie staje to w kon­flik­cie z pierw­szym i dru­gim pra­wem."

 

 

 

 

Przy­szłość ocza­mi fu­tu­ro­lo­ga

 

 

 

Trud­no jed­nak prze­wi­dzieć to, co się wy­da­rzy za lat kilka. Może jakiś skok tech­no­lo­gicz­ny przy­bli­ży nas do „buntu ma­szyn" (Ter­mi­na­tor). Ale na razie sztucz­nej in­te­li­gen­cji da­le­ko do sztucz­nej. In­te­li­gent­ne by­wa­ją pro­gra­my.

 

Na tym eta­pie roz­wo­ju In­ter­ne­tu trud­no mi zgo­dzić się z po­dob­ny­mi neo­lo­gi­zma­mi, jak „in­te­li­gent­na sieć". Dla mnie, pod­kre­ślam, dla mnie In­ter­net, to tylko do­sko­na­ły au­to­mat. Być może ko­lej­na ge­ne­ra­cja kom­pu­te­rów, która po­wsta­nie w przy­szło­ści już z or­ga­nicz­nych czę­ści przy­bli­ży ma­szy­ny do tego miana.

 

To fa­scy­nu­ją­cy temat dla twór­ców scien­ce fic­tion i fu­tu­ro­lo­gów.

 

W przy­szło­ści Me­ga­kor­po­ra­cje będą wal­czyć o do­mi­na­cje nad świa­tem i nasze dusze. Nie są to jed­nak kor­po­ra­cje pań­stwo­we, ale kon­ty­nen­tal­ne i mię­dzy­na­ro­do­we. Po­nie­waż lubię licz­bę trzy, umów­my się, że po­wsta­nie ich wła­śnie tyle: ame­ry­kań­ska, eu­ro­pej­ska oraz azja­tyc­ka. Bo­ha­te­rem jest szary czło­wiek. Try­bik w ma­szy­nie. Ale nawet nie try­bik, bo nie ma ludzi nie za­stą­pio­nych! Wład­cy kor­po­ra­cji, wład­cy z przy­szło­ści – pre­zy­den­ci kor­po­ra­cji, dy­rek­to­rzy, pre­ze­si bo­ga­cą się kosz­tem ludzi. Naj­więk­sze szan­se na pełny roz­kwit ma fuzja kor­po­ra­cji eu­ro­pej­skiej i azja­tyc­kiej. Ame­ry­kań­ska nie bę­dzie miała wyj­ścia, jak przy­łą­czyć się do resz­ty. W ten spo­sób two­rzy się jedna po­tęż­na kor­po­ra­cja. Mię­dzy­kon­ty­nen­tal­na. Czemu ma to słu­żyć? Po­ko­jo­wi. Wy­eli­mi­no­wa­nia wojen re­li­gij­nych i na­ro­do­wych.

 

Wojny w przy­szło­ści przy­bio­rą inny cha­rak­ter. Toczą się na po­zio­mie pra­cow­nik – pra­co­daw­ca. Sza­rzy lu­dzie kon­tra szy­chy. Chodź to obraz od­le­głej przy­szło­ści. Wieku XXII. Po­wiedz­my 2222 roku. W tym roku, je­że­li prze­trwa­my epokę zbro­jeń nu­kle­ar­nych, po­wsta­nie na Ziemi Su­per­me­ga­kor­po­ra­cja zrze­sza­ją­ca wszyst­kie kor­po­ra­cje. Or­ga­ni­za­cja sku­pia­ją­ca w rę­kach całą pla­ne­tę oraz różne rasy, wy­zna­ją­ce od­mien­ne re­li­gie i men­tal­no­ści; co jest zna­czą­ce ze wzglę­du na ist­nie­nie głę­bo­kie­go po­dzia­łu mię­dzy kra­ja­mi trze­cie­go świa­ta, a tymi naj­bar­dziej roz­wi­nię­ty­mi i za­awan­so­wa­ny­mi tech­nicz­nie.

 

To bę­dzie nowe spo­łe­czeń­stwo. Nie za­ma­rzy­my za pa­pie­ro­wy­mi książ­ka­mi, ani współ­cze­sny­mi ga­dże­ta­mi, bo prze­sta­ną ist­nieć o wiele wcze­śniej.

 

Dla­cze­go myślę o ta­kich rze­czach, jak Su­per­kor­po­ra­cja? Oglą­dam Wia­do­mo­ści o 19.00 i sły­szę o ko­lej­nych pró­bach ją­dro­wych Korei pół­noc­nej i za­sta­na­wiam się do czego to wszyst­ko zmie­rza? Korea grozi świa­tu, że użyje ra­kiet. Po­ka­zu­je, że je ma. Chiny za­pew­ne przy­kla­sku­ją ca­łe­mu temu spek­ta­klo­wi, jed­no­cze­śnie cho­wa­jąc głowę pod pie­rzy­nę na widok ame­ry­kań­skich ne­go­cja­to­rów, a zwy­kli Ko­re­ań­czy­cy jedzą zupę z kory. W sumie to wszyst­ko bar­dzo dziw­ne, tro­chę smut­ne. Jak ten sos do spa­ghet­ti, słod­ko-gorz­kie. Bo to i śmiesz­ne i za­ra­zem chore. Bo uprzy­wi­le­jo­wa­ni oby­wa­te­le Ziemi wsz­czy­na­ją nową Zimną Wojnę. Do tego ob­li­ga­cje ame­ry­kań­skie wy­ku­pi­li Chiń­czy­cy. Ich sprze­daż może spo­wo­do­wać re­ce­sję w USA. Na­stą­pi efekt do­mi­na w go­spo­dar­ce świa­to­wej.

 

Ale pewne rze­czy widać, jak na gołej dłoni i nie trze­ba koń­czyć stu­diów po­li­to­lo­gicz­nych. Ist­nie­je zmowa. Wy­raź­ny po­dział świa­ta. Chiń­ska po­tę­ga roz­sze­rza stre­fę swo­ich wpły­wów tak da­le­ko, jak się­ga­ją ko­re­ań­skie ra­kie­ty. Chiny są do­mi­nu­ją­cą siłą na Wscho­dzie. Ame­ry­ka na Za­cho­dzie. A po środ­ku my. Eu­ro­pej­czy­cy. Czyli Unia Eu­ro­pej­ska.

 

Czy ktoś mnie wy­słu­cha? Nie chcę za­gła­dy ato­mo­wej? Nie chcę po­wtór­ki z Hi­ro­szi­my w Pol­sce! Je­stem małym try­bi­kiem w wiel­kiej ma­szy­nie. Co oni robią? Co ja mogę zro­bić? Może w za­sa­dzie po­ło­żyć się i cze­kać aż kilku wa­ria­tów się po­wy­sa­dza? W jaki sens jest co­kol­wiek robić, gdy wa­riat z Korei ma bombę ato­mo­wą i grozi jej uży­ciem?

 

Wa­riac­twem jest po­sia­da­nie ar­se­na­łu ra­kie­to­we­go. I wa­riac­twem jest go nie po­sia­da­nie przez Mo­car­stwo świa­to­we, jak USA. Wa­riac­two do po­tę­gi jest wtedy, gdy jest on w rę­kach ma­łe­go, gru­be­go i za­kom­plek­sio­ne­go Azja­ty.

 

Cały ten ar­se­nał broni nu­kle­ar­nej po­win­ni­śmy zli­kwi­do­wać albo sku­pić w jed­nym miej­scu. Ra­czej go nie zli­kwi­du­je­my. To mało praw­do­po­dob­ne. Ra­czej sku­pi­my w jed­nym miej­scu. To bar­dziej lo­gicz­ne i praw­do­po­dob­ne. Kto tego do­ko­na? Tylko Su­per­me­ga­kor­po­ra­cja w 2222 roku. A wtedy prze­sta­nie­my to­czyć wojny re­li­gij­ne i na­ro­do­wo­ścio­we. Kiedy się zjed­no­czy­my, jako rasa wol­nych ludzi. Ludzi, któ­rzy chcą żyć w kom­for­to­wych wa­run­kach, a nie jeść zupę z kory i słu­chać fał­szy­wych in­for­ma­cji w ser­wi­sie o 19.00. Nie mu­si­my nisz­czyć ar­se­na­łu ra­kie­to­we­go. Gdy bę­dzie nam za­gra­żać jakiś obiekt z ko­smo­su prze­cież mo­że­my go zli­kwi­do­wać za jego po­mo­cą. Na przy­kład. Ale wielu po­li­ty­ków-cwa­nia­ków obec­nie robi in­te­res swo­je­go życia na na­szym stra­chu, wsz­czy­na­jąc nową Zimną wojnę. Trzy­ma­ją spo­łe­czeń­stwo w na­pię­ciu. Zwra­ca­ją uwagę na zwięk­sze­nie do­ta­cji rzą­do­wych na Armię, lecz tymi pie­niędz­mi chcą wy­pchać je­dy­nie wła­sne port­fe­le. Grożą, że blok ten, czy tam­ten może za­ata­ko­wać, więc roz­bro­je­nie nie wcho­dzi w grę. Zresz­tą, mu­sia­ły­by tego chcieć obie stro­ny. Tylko, że po dru­giej stro­nie ba­ry­ka­dy nie bra­ku­je po­dob­nych cwa­nia­ków, kar­mią­cych się naszą na­iw­no­ścią.

 

Je­ste­śmy agre­syw­ną rasą. Wojna jest praw­do­po­dob­na. W to łatwo uwie­rzy­my, więc two­rzy­my ar­se­na­ły broni ato­mo­wej. Ra­kie­ty kon­ty­nen­tal­ne. Tajne i jawne bazy. A w za­sa­dzie nie my tylko Su­per­mo­car­stwa. Bo na pewno nie ja. Ale my lu­dzie je­ste­śmy go­to­wi po­wy­bi­jać się. Nie­mniej teraz chce po­dzię­ko­wać Bogu, że ist­nie­ją bo­ga­ci. Chodź ich nie­na­wi­dzi­my. Chodź im za­zdro­ści­my wszyst­kie­go, od pięk­nych żon do szyb­kich sa­mo­cho­dów i luk­su­so­we­go, baj­ko­we­go życia. Dla­cze­go? Oni na pewno nie chcą umie­rać. Gdy zwy­kli zja­da­cze chle­ba by się po­wy­bi­ja­li o prze­ter­mi­no­wa­ny bilet do metra, oni mają w rę­kach metro. Więc jaki to in­te­res dla nich – wojna ato­mo­wa?

 

Co in­ne­go, gdy ra­kie­ty znaj­du­ją się w ręku wa­ria­ta z Korei. W ogóle w rę­kach wa­ria­tów. Co in­ne­go, gdy tech­no­lo­gia ją­dro­wa służy nie do ogrze­wa­nia domów (elek­trow­nie ją­dro­we) ale do szyb­kie­go wzbo­ga­ce­nia się (sprze­daż tech­no­lo­gii ter­ro­ry­stom). Bo­ga­ci nie chcą ginąć. Two­rzą po­dob­ne hi­sto­rie, jak ta o nowej Zim­nej woj­nie do na­pę­dza­nia ko­niunk­tu­ry zbro­je­nio­wej i dla wła­snych zy­sków.

 

Cho­dzi o po­dział wpły­wów Su­per­mo­carstw, ta­kich jak USA, czy Chiny. Oni to dzie­lą pla­ne­tę mię­dzy sie­bie, jak pizzę. Czy ist­nie­je zmowa mil­cze­nia po­mię­dzy wła­dza­mi tych kra­jów? Czy świa­tem rzą­dzi ra­czej grupa ludzi, która wzno­si się poza wy­ży­ny wła­dzy (ma­so­ne­ria)? Tego nie wiemy. Nie­mniej kilka rze­czy jest pew­nych. Bo­ga­ci chcą się nadal bo­ga­cić. Nie chcą się dzie­lić zło­tem i pie­niędz­mi z in­ny­mi. Robią to nie­chęt­nie. Chyba, że spo­łe­czeń­stwo de­mo­kra­tycz­ne robi to za nich po­słu­gu­jąc się in­stru­men­ta­mi praw­ny­mi. Chyba, że datki można sobie od­pi­sać od po­dat­ku. Żaden bo­gacz nie chce umrzeć. Woli trwo­nić swój ma­ją­tek. I każdy z nas na ich miej­scu, by nie chciał.

 

Lu­dzie bo­ga­ci dbają o kom­fort. O swój i swo­ich ro­dzin. Ale nie­któ­rzy z nich two­rzą też struk­tu­ry po­st­zim­no­wo­jen­ne. Robią przed ka­me­ra­mi te­atral­ne pozy, ale w za­sa­dzie to ka­mu­flaż. To wszyst­ko in­te­re­sy. Ofi­cjal­nie Za­chód nie­sie ka­ga­nek oświa­ty. Wschód roz­pra­wia się ostro z prze­ciw­ni­ka­mi po­li­tycz­ny­mi i sze­rzy za­bo­bo­ny. Ale nie gorsi są Ame­ry­ka­nie. Oni uży­wa­ją bia­łych rę­ka­wi­czek. Chiń­czy­cy na po­ka­zów­kach wie­sza­ją ku prze­stro­dze. Oba sys­te­my po­li­tycz­ne są agre­syw­ne. Ale za­wsze cho­dzi o ogół. O ca­łość. Nie wygra jed­nak żaden. Każdy jest spla­mio­ny krwią.

 

Trze­cia droga nie musi być ideą. Ta trze­cia droga, która nas wy­zwo­li. To nie musi być sys­tem po­li­tycz­ny, chodź z pew­no­ścią, gdy po­wsta­nie po­wsta­ną rów­nież przy nim in­sty­tu­cje po­li­tycz­ne. Mu­zuł­ma­nie wie­sza­ją ho­mo­sek­su­ali­stów. To nie jest wła­ści­we roz­wią­za­nie. Bud­dyzm wy­da­je mi się naj­cie­kaw­szą re­li­gią za­pro­po­no­wa­ną do tej pory. Być może istot­ne jest to, że Budda był nie­zwy­kłym czło­wie­kiem, zwano go czę­sto „wiel­kim uzdro­wi­cie­lem", mu­siał mieć więc w sobie nie­ogra­ni­czo­ny, boski po­ten­cjał. Być może re­li­gia Wscho­du jest na tyle in­te­re­su­ją­ca, że po­tra­fi le­piej utoż­sa­mia się z ludz­kim cier­pie­niem po­da­jąc dia­gno­zę cier­pie­nia, któ­re­go do­świad­cza każda isto­ta ludz­ka. Poza tym, ścież­ka bud­dyj­ska za­wie­ra ko­deks mo­ral­ny opar­ty na współ­czu­ciu i wy­rze­cze­niu się prze­mo­cy, bez na­ka­zu w ja­kie­kol­wiek bó­stwo, które miesz­kań­com Za­cho­du jest sobie coraz trud­niej wy­obra­zić.

 

Mimo wszyst­ko Chiń­czy­cy u wła­dzy za­cho­wu­ją się, jak pi­ra­nie, i po mimo tego, że Tybet znaj­du­ję się sto­sun­ko­wo nie­da­le­ko Pe­ki­nu. Izra­eli­ci po­rzu­ci­li swoją wiarę. Kie­dyś sta­wia­li bier­ny opór oku­pan­to­wi. Obec­nie uczą swo­ich ro­da­ków za­bi­ja­nia i mają naj­lep­szą Armie na świe­cie. A za­bi­ja­ją głów­nie Ara­bów.

 

Wszyst­kie sześć naj­więk­szych re­li­gii świa­ta ma ręce spla­mio­ne krwią nie­win­nych. Żadna idea i żadna re­li­gia nie może przez to stać się trze­cią drogą. Twier­dzę tak, chodź je­stem wie­rzą­cy. Nie mają sensu stu­dia nad tymi dzie­dzi­na­mi nauki. To ślepe ulicz­ki. W końcu, po pew­nym cza­sie, za­wsze oka­zu­je się, że na końcu jest mur, nie do prze­bi­cia głową. Jed­nak ist­nie­je roz­wią­za­nie tej ła­mi­głów­ki bez wgry­za­nie się w to, czy Brac­two Ilu­mi­na­tów ist­nie­je.

 

 

 

 

Po­szu­ki­wa­ny: dobry bo­gacz

 

 

 

In­te­lek­tu­ali­ści na całym świe­cie po­szu­ku­ją ta­jem­nej „trze­ciej drogi", jak świę­te­go Grala. Two­rzy się trze­cia kul­tu­ra. To skrót my­ślo­wy. Czym jest trze­cia kul­tu­ra? To ucze­ni, my­śli­cie­le i ba­da­cze świa­ta, któ­rzy dzię­ki swym pra­com i pi­sar­stwu przej­mu­ją rolę tra­dy­cyj­nej elity in­te­lek­tu­al­nej w po­szu­ki­wa­niu od­po­wie­dzi na py­ta­nie od za­wsze nur­tu­ją­ce ludz­kość – czym jest życie, kim je­ste­śmy i dokąd zmie­rza­my.

 

Tak przy­naj­mniej twier­dzą mądre książ­ki pi­sa­ne wła­śnie przez ów in­te­lek­tu­ali­stów. Ale we­dług mnie to tylko ich po­boż­ne ży­cze­nie. Po­nie­waż tzw. trze­cia droga nie może na­ro­dzić się na grun­cie na­uko­wym. W końcu ma nas wy­ba­wić z „wię­zień" róż­nych sys­te­mów po­li­tycz­nych ku wol­no­ści. In­te­lek­tu­ali­ści tego nie zro­bią. Czym by się wtedy zaj­mo­wa­li?

 

„Trze­cia droga" do droga wy­pad­ko­wa po­mię­dzy nauką oraz re­li­gią. Po­mię­dzy ideą i wiarą. Pla­ton twier­dził, że tylko fi­lo­zof może być wład­cą. To błęd­ne ro­zu­mo­wa­nie. Naj­wi­docz­niej miał wy­gó­ro­wa­ne am­bi­cje i pra­gnął tronu dla sie­bie. We­dług mnie wład­cą po­wi­nien być Ka­płan. Czło­wiek, który wy­rze­ka się bo­gac­twa dla dobra in­nych i który sam żyje skrom­nie (nie­ko­niecz­nie ubó­stwo), któ­re­go nie skusi nie­mo­ral­na pro­po­zy­cja, jak po­da­na pod sto­łem ko­per­ta z pie­niędz­mi, ale który trosz­czy się o wszyst­kich oby­wa­te­li. Któ­re­mu obca jest ko­rup­cja. Prze­pych. Pycha i chci­wość. Który wy­zna­je de­ka­log i sie­dem grze­chów głów­nych.

 

Tak więc trze­cia droga ozna­cza na pewno JED­NO­CZE­NIE. Zjed­no­cze­nie ludzi. Uni­fi­ka­cję praw. Uni­wer­sa­li­za­cję oby­cza­jów. Nie na­stą­pi ono na po­zio­mie re­li­gij­nym ani ide­olo­gicz­nym. Zbyt wiele nas dzie­li. Zjed­no­cze­nie jed­nak na­stą­pi, i na­stę­pu­je już dziś. Gdzie? W sfe­rach wyż­szych.

 

Na ban­kie­tach bo­ga­tych dy­gni­ta­rzy. Na sa­lo­nach. Wśród ludzi oby­tych. Zna­ją­cych nie jedne ma­nie­ry i zwy­cza­je. Po­dró­żu­ją­cych czę­sto po świe­cie. Obie­ży­świa­tów. Ko­smo­po­li­tów. Wła­da­ją­cych róż­ny­mi ję­zy­ka­mi. Czer­pią­cy­mi to, co naj­lep­sze z róż­nych kul­tur. Za­ko­cha­nych w ko­bie­tach o orien­tal­nej uro­dzie. Za­ko­cha­nych w całym świe­cie. I w ogóle, ko­cha­ją­cych życie.

 

„Trze­cia droga" nie może być ideą. Wszyst­kie się de­wa­lu­owa­ły. Skur­czy­ły do prze­pi­sów praw­nych. „Trze­cia doga" nie może być już ob­ja­wie­niem re­li­gij­nym. Wszyst­kie się już ośmie­szy­ły. Dajmy lu­dziom wie­rzyć w to, co chcą. Dajmy lu­dziom gło­so­wać na to co chcą. Dajmy im być tym, kim chcą. Ubie­rać się w to, co chcą. Oczy­wi­ście w pew­nych nor­mach, ra­mach oby­cza­jo­wych, i bez wy­rzą­dza­nia krzyw­dy bliź­nim.

 

Nie bądź­my na­iw­ni. Wła­dza i tak sku­pio­na jest w rę­kach wy­bra­nych, uprzy­wi­le­jo­wa­nych Zie­mian, któ­rzy żyją ponad po­glą­dy po­li­tycz­ne i re­li­gij­ne. I noszą je na sobie, jak kra­wat. Bo tak jest mod­nie i wy­twor­nie. Ci lu­dzie słu­cha­ją róż­nej mu­zy­ki i robią in­te­re­sy na całym świe­cie. Kon­su­mu­ją wszyst­ko, co naj­lep­sze.

 

Kogo ob­cho­dzi walka ma­lucz­kich o okru­chy z ich stołu? Taki bój toczą in­te­lek­tu­ali­ści róż­nej maści na całym świe­cie po­mię­dzy sobą. „Trze­cią drogę" stwo­rzą biz­nes­me­ni na sa­lo­nach. Da­le­ko od za­py­zia­łych auli wy­kła­do­wych. Da­le­ko od pu­stych Ko­ścio­łów. Oni też wal­czą mię­dzy sobą. Ale to zu­peł­nie inna walka.

 

Bo świat bo­ga­czy to inny świat. Bo­gacz z dzia­da pra­dzia­da za­cho­wu­je się ina­czej niż ten, co nagle się wzbo­ga­cił. Pre­zy­den­tem pla­ne­ty i jed­no­cze­śnie dy­rek­to­rem Su­per­kor­po­ra­cji w naj­bliż­szej przy­szło­ści po­wi­nien być bo­ga­ty czło­wiek. Nie tylko we­wnętrz­nie bo­ga­ty. Ale bo­ga­ty z dzia­da pra­dzia­da. Nie ten, co się nagle wzbo­ga­cił na sprze­da­ży gumek do maj­tek. Tylko ten oswo­jo­ny z bo­gac­twem. Dobry bo­gacz, to dobra wróż­ba na przy­szłość. Dobry bo­gacz to dobry wład­ca. Tylko w takim ręku świat jest bez­piecz­ny. Nie zmie­nią tego żadne wy­bo­ry, czy też nowi pro­ro­cy.

 

Nowi pro­ro­cy, to nowa re­wi­zja świa­ta. To nowe po­dzia­ły. To nowe czar­ne owce. To nowi szy­ka­no­wa­ni. A więc po­wrót do sta­rych metod. Po­wrót do bólu i cier­pie­nia, jakie lu­dzie będą spra­wiać innym lu­dziom. Pro­ro­cy po­win­ni po­dej­mo­wać ka­płań­ską drogę i dbać o dobro bliź­nich. Nie do­ma­gać się walki z nie­wier­ny­mi. Nie two­rzyć no­wych kast. Jed­nak szyb­ko za­plą­czą się w ide­olo­gii i je­że­li nie zwa­riu­ją od wy­my­śla­nia od­po­wie­dzi wier­nych to za­pcha­ją sądy po­zwa­mi lu­stra­cyj­ny­mi. A więk­szość po­li­ty­ków to lu­dzie, któ­rzy wy­bra­li życie pod sztan­da­rem cwa­niac­twa. Czę­sto zmie­nia­ją par­tię, ale nadal chcą żyć tak jak daw­niej, czyli na­szym kosz­tem i upra­wiać po­li­ty­kę, nie ważne w ja­kiej opcji. Liczy się kom­for­to­we życie na gar­nusz­ku spo­łe­czeń­stwa.

 

I tak, gdy Unia Eu­ro­pej­ska się ujed­no­li­ca, uni­fi­ku­je prze­pi­sy praw­ne, a żan­dar­mów mamy w Bruk­se­li, więc z czy­stym su­mie­niem mo­że­my zre­zy­gno­wać z wła­snych w Pol­sce. Po co nam Sejm? Zo­staw­my se­na­to­rów. Po dwa man­da­ty w każ­dym wo­je­wódz­twie. Niech se­na­to­ro­wie two­rzą usta­wy, a spo­łe­czeń­stwo bę­dzie je za­twier­dzać w re­fe­ren­dum. Za­osz­czę­dzo­ne pie­nią­dze prze­znacz­my na re­mont za­byt­ków na­szych miast. Na usprzą­ta­nie góry śmie­ci za­le­wa­ją­cych ulice. Wstyd wpusz­czać do kraju oj­czy­ste­go tu­ry­stów. Prze­cież w za­sa­dzie droga Pol­ski do lep­sze­go świa­ta jest jedna. Bo dobra droga jest tylko jedna.

 

Za­po­mnij­my o ide­ach, in­te­lek­tu­ali­stach, fi­lo­zo­fiach i sa­mych fi­lo­zo­fach. Re­li­giach i Bogu, w któ­re­go i tak nie wszy­scy wie­rzą, a róż­ni­ce w wie­rze dzie­lą nas. I dajmy wresz­cie szan­sę czło­wie­ko­wi. Do­bre­mu czło­wie­ko­wi z sa­lo­nów.

 

Tech­ni­ka przy­cho­dzi nam z po­mo­cą. Dzię­ki niej wiemy, co dzie­je się w Ira­nie, mimo że po­li­cja i po­li­ty­cy sku­tecz­nie bro­nią swo­ich in­te­re­sów i za­bra­nia­ją nor­mal­nej pracy me­diom. Drogą sa­te­li­tar­ną do­cie­ra­ją zdję­cia do na­szych domów ro­bio­ne czę­sto przez zwy­kłych oby­wa­te­li Iranu. Wy­star­czy mieć In­ter­net albo te­le­fon ko­mór­ko­wy.

 

Świat po­wo­li staje się jedną, wiel­ką glo­bal­ną wio­ską. Czy tego chce­my czy nie. To ruch trwa­ły i kon­se­kwent­ny. A my sta­je­my się spo­łe­czeń­stwem nowej ery. Spo­łe­czeń­stwo to na­zwa­łem ne­to­sa­piens.

 

Ne­to­sa­piens ma roz­sze­rzo­ną świa­do­mość. Pa­trzy bar­dziej per­spek­ty­wicz­nie. Ale nie bra­ku­je mu kom­plek­sów. Są to już jed­nak zu­peł­nie nowe kom­plek­sy, które po­wsta­ły w XXI wieku i któ­rych symp­to­mów jesz­cze nie je­ste­śmy w sta­nie nawet do­strzec. Ich dia­gno­zą zajmą się le­ka­rze z przy­szło­ści. Lecz kto za sto lat bę­dzie o nich pa­mię­tał? Teraz nie to jest ważne. Waż­niej­sze jest to, aby­śmy w końcu zro­zu­mie­li, że ży­je­my na jed­nej pla­ne­cie.

 

Stąd mój apel. Na­to­sa­piens wszyst­kich kra­jów, łącz­my się, za nim kom­plet­nie damy się zwa­rio­wać!

 

 

 

 

Mar­cin Sze­re­nos

War­sza­wa, 20 czerw­ca 2009 r.

 


[1] Wła­dy­sław Ko­pa­liń­ski, Słow­nik wy­ra­zów ob­cych i zwro­tów ob­co­ję­zycz­nych. Wyd. WP. War­sza­wa, 1988.

Komentarze

Za­in­te­re­so­wał mnie tytuł, dla­te­go zaj­rza­łam, żeby prze­czy­tać.
Prze­czy­ta­łam tylko pierw­szy aka­pit, bo nie­wie­le mam czasu.
Sens pierw­sze­go zda­nia byłby le­piej za­cho­wa­ny, gdy­byś dodał "dla". W sło­wie mó­wio­nym in­to­na­cja za­ła­twi­ła­by spra­wę, ale w druku nie­ste­ty zda­nie zmie­nia sens :)
Od kiedy pa­mię­tam, książ­ki były naj­po­pu­lar­niej­szym z da­wa­nych pre­zen­tów... Bio­rąc pod uwagę licz­bę oka­zji, do­ro­sły czło­wiek może się po­szczy­cić cał­kiem nie­złym księ­go­zbio­rem, zwłasz­cza, jeśli i jego ro­dzi­ce kul­ty­wo­wa­li ten miły zwy­czaj (da­wa­nia ksią­żek). Moim skrom­nym zda­niem lep­szym ar­gu­men­tem by­ła­by ra­czej mo­bil­ność użyt­kow­ni­ka in­ter­ne­tu niż inne za­le­ty sieci.

Przy oka­zji, ro­zu­miem, że nie za­wsze się chce, ale by­ło­by miłym ge­stem z two­jej stro­ny, gdy­byś przed opu­bli­ko­wa­niem tek­stu ze­chciał go przej­rzeć i po­pra­wić błędy (nie me­ry­to­rycz­ne mam na myśli, oczy­wi­ście).

Ależ mnie to nie prze­szka­dza, że zo­stał opu­bli­ko­wa­ny. Jak nie prze­szka­dza­ło mi wy­szu­ki­wa­nie ga­li­cy­zmów we fran­cu­skich tłu­ma­cze­niach Boya. Ogól­nie taka już je­stem cze­pli­wa.
Oczy­wi­ście mogę nie ko­men­to­wać two­ich tek­stów, jeśli sobie tego nie ży­czysz.
Chęt­nie po­czy­tam rów­nież ko­men­ta­rze in­nych :).

Ta szóst­ka, która uka­za­ła się tuż po pu­bli­ka­cji, za­po­wia­da głę­bo­kie i godne uwagi dzie­ło.

Dla­te­go uwa­żam, że oce­nia­nie wła­snych tek­stów po­win­no być nie­mo­zli­we. Fakt, że coś zo­sta­ło wy­da­ne, nie ozna­cza, że jest dobre. Kwe­stia stan­dar­dów :)

First - nie je­stem z re­dak­cji, więc w nosie to mam, że się tak wy­ra­żę ko­lo­kwial­nie. Po to jest moż­li­wość ko­men­to­wa­nia, żeby ko­men­to­wać. Ko­men­tu­ję, zwra­ca­jąc uwagę na błędy, po­nie­waż błędy utrud­nia­ją mi czy­ta­nie tek­stu. Jeśli autor wy­ka­zu­je nie­dbal­stwo i pu­bli­ku­je coś, co nie na­da­je się do czy­ta­nia, to... Pu­bli­ka­cja mija się z celem, czyż nie? A jeśli nie zdaje sobie spra­wy z błę­dów, na pewno ucie­szy się z moż­li­wo­ści po­pra­wie­nia ich. Tylko jed­nej oso­bie spró­bo­wa­łam zro­bić coś na kształt praw­dzi­wej ko­rek­ty i tylko dla­te­go, że nie­zmier­nie chcia­ła­bym zo­ba­czyć pro­dukt fi­nal­ny - ide­al­ny, bez­błęd­ny.

Na­to­miast póź­niej do­da­łam w ko­men­ta­rzu, jak *moim zda­niem* wy­glą­da dany wy­ci­nek pro­ble­mu, za­chę­ca­jąc do dys­ku­sji. Jak sam na­pi­sa­łeś można po­dejść do tego tek­stu jak do ob­ra­zu go­to­we i wy­sta­wio­ne­go, z tym, że ja do niego tak pod­cho­dzić nie chcę i nie za­mie­rzam. Bo za­wsze może być le­piej.
Dys­ku­sje na ten temat uwa­żam za nie­po­trzeb­ne.

Oh ah, nawet tek­stu nie prze­czy­ta­łem. No ale zdą­ży­łem prze­czy­tać ko­men­ta­rze wiel­ce sza­now­ne­go au­to­ra (i in­nych). Wiesz, prze­czy­ta­łem pierw­szy i aż się prosi za­py­tać "CO TO ZA KOLEŚ"? Opi­nia nie­zgo­dy jest słusz­na, fak­tycz­nie w pierw­szym zda­niu bra­ku­je tego dla, nie wiem czy to ubo­dzy mają do­stęp do świa­ta dzię­ki in­ter­ne­to­wi, czy cała resz­ta ma do­stęp do "świa­ta ubo­gich" cho­dzi o to, że mogę w in­ter­ne­cie oglą­dać gło­du­ją­ce dzie­ci w Afry­ce? Ten atak był nie­po­trzeb­ny i głupi. Fakt, że coś zo­sta­ło opu­bli­ko­wa­ne nie ozna­cza, iż jest bez­błęd­ne, nie ozna­cza też, że każdy musi się z tym tek­stem zgo­dzić. Nie­zgo­da po­dzie­li­ła się tylko swoją opi­nia, do tego służy ten por­tal.

Lubię "grze­bać", prze­czy­ta­łem ko­men­ta­rze pod in­ny­mi opo­wia­da­nia­mi/fe­lie­to­na­mi Liska, za­wsze i wszę­dzie ma jakiś pro­blem. Za­wsze i wszę­dzie ma pro­blem z ludź­mi któ­rzy ośmie­lą się go skry­ty­ko­wać. Na­pi­sał nawet, że jego fe­lie­ton nie zo­stał za­kwa­li­fi­ko­wa­ny do kon­kur­su bo go jeden z człon­ków re­dak­cji nie lubi. W innym miej­scu Lisek pisze, że wrzu­ca na por­tal tylko słab­sze tek­sty, bo naj­lep­sze wy­sy­ła bez­po­śred­nio do re­dak­cji. Bo szko­da mu po­my­słów na ten ser­wis. Lisek, za­sta­nów się pro­szę, czy aby ten por­tal jest miej­scem dla cie­bie. I gówno nas ob­cho­dzi, że zna­lazł się ktoś kto Cię wy­dru­ko­wał.
Nie­ste­ty ko­le­ga uległ czę­ste­mu na­sta­wie­niu: pu­bli­ka­cja! pu­bli­ka­cja! OPU­BLI­KUJ­CIE MOJE OPO­WIA­DA­NIA! Zro­bię wszyst­ko, żeby mnie opu­bli­ko­wa­li, prze­cież na pewno stanę się dru­gim Sap­kow­skim/Du­ka­jem. No i sam wsta­wię sobie 6, prze­cież je­stem naj­lep­szy! PO­KO­RA tego wam bra­ku­je, żeby pisać trze­ba słu­chać opi­nii in­nych, nawet jeśli się z nimi nie zgo­dzi­my.

PS. Za ode­zwa­nie się do mojej panny per "la­secz­ko" masz gwa­ran­to­wa­ny strzał w ryj. Wy­obraź sobie, że nie­któ­re ko­bie­ty tego nie lubią. 
PS2. Jutro prze­czy­tam ten tekst, widać jest wy­bit­ny skoro ma śred­nią 6.0. 

Lisek, weź ty się opa­mię­taj - że po­słu­żę się twoją po­ety­ką w sto­sun­ku do ko­biet - fa­ga­sie, bo re­kla­my to Ty sobie nie ro­bisz, oj nie, chyba, że taki twój cel - wkur­wić wszyst­kich i do­war­to­ścio­wać swoje sam­cze ego i utwier­dzić się, że uno­sisz się w nie­bo­sięż­nych po­zio­mach za­je­bi­zmu.

Jeśli cho­dzi o war­stwę ję­zy­ko­wą, to na­pi­szę: nie wie­rzę, po pro­stu w gło­wie mi się nie mie­ści, że za­mie­ści­łeś tekst PO re­dak­cji, bo tu i tam po­ja­wia­ją się mniej­sze lub więk­sze błędy. Przy frag­men­cie: "Nie­mniej teraz chce po­dzię­ko­wać Bogu, że ist­nie­ją bo­ga­ci. CHODŹ ich nie­na­wi­dzi­my. CHODŹ im za­zdro­ści­my wszyst­kie­go, od pięk­nych żon do szyb­kich sa­mo­cho­dów i luk­su­so­we­go, baj­ko­we­go życia" (pod­kre­śle­nie moje) za­krzyk­ną­łem z nie­do­wie­rza­niem: NO, COME ON! Albo twoje, jak sam wspo­mi­nasz, "pi­sa­nie w na­tchnie­niu" re­ali­zu­je się w po­sta­ci ka­ry­god­nych - pod­kre­ślam: dys­kwa­li­fi­ku­ją­cych - błę­dów, albo re­dak­tor wy­jąt­ko­wo skiep­ścił spra­wę (i jesz­cze, o zgro­zo, wziął za to kasę).

Ale dość już pa­stwie­nia się nad ję­zy­kiem, bo nie ma co kopać le­żą­ce­go...

Co do tre­ści ar­ty­ku­łu to do­sko­na­le pod­su­mo­wu­je go cytat: "Ale, gdy ma się do na­pi­sa­nia fe­lie­ton, to trze­ba coś na­pi­sać, nawet kom­plet­ną bzdu­rę."

Ar­gu­ment, że "na do­mo­wą bi­blio­te­kę stać tylko naj­bo­gat­szych" jest tak durny, że ocie­ra się o śmiesz­ność. Na ten przy­kład za­rob­ki mojej nie­skrom­nej osoby nie sta­wia­ją mnie w sze­re­gu ludzi za­moż­nych, a ksią­żek mam bez liku. Dla­cze­go? Bo lubię czy­tać i chęt­nie do­rzu­cam swój gro­sik do trzo­su wy­daw­ców. Nie zmie­niam za to aut ni­czym rę­ka­wi­czek, nie mam dro­gich gu­stów, więc po opła­ce­niu ra­chun­ków zo­sta­je mi dość kasy na książ­ki. Szcze­rze po­le­cam - może się z nich cze­goś na­uczysz.

In­ter­net jest oczy­wi­ście jak naj­bar­dziej po­ży­tecz­nym na­rzę­dziem, ale no wła­śnie - na­rzę­dziem, a nie całym świa­tem. Ja zde­cy­do­wa­nie wolę czy­tać wy­dru­ko­wa­ną książ­kę niż na e-czyt­ni­ku. Nic nie za­stą­pi do­ty­ku pa­pie­ru i za­pa­chu farby dru­kar­skiej (a co, za­cią­gam się, nie wolno?). Mi­nia­tu­ry­za­cja i cy­fry­za­cja za­so­bów też się przy­da­ją, ale w pełni ste­ryl­ne­mu świa­tu, a do tego mogą do­pro­wa­dzić te prak­ty­ki po­su­nię­te do eks­tre­mum, mówię sta­now­cze: spier­da­laj! Ja chcę dru­ko­wa­nych ksią­żek, zdjęć w na­ma­cal­nych al­bu­mach, mu­zy­ki z wi­ny­li i sta­rych mebli!

Potem roz­wo­dzisz się nad ko­lej­ny­mi "po­zio­ma­mi ab­sur­du" - rze­czą oczy­wi­stą jak wynik do­da­wa­nia liczb pro­stych. Od uro­dze­nia ży­je­my w świe­cie, w któ­rym nie da się wszyst­kie­go prze­czy­tać, obej­rzeć i prze­słu­chać. I co z tego? Z dóbr kul­tu­ry ko­rzy­stam su­biek­tyw­nie - biorę z tej skarb­ni­cy to, na co aku­rat mam chęt­kę. I kij z tym, że mógł­bym w tym cza­sie za­po­znać się z czymś innym. Dla­te­go nie­na­wi­dzę jak ktoś z bez­brzeż­nym zdzi­wie­niem wy­rzu­ca mi: "Dżi­zaz, nie czy­ta­łeś/nie wi­dzia­łeś tego?" A co w tym dziw­ne­go niby?! Uzna­nych twór­ców i au­to­ry­te­ty mam w głę­bo­kim po­wa­ża­niu, póki nie będę miał OCHO­TY tknąć ich dzieł choć­by kijem od mio­tły.W tym frag­men­cie Twoje prze­my­śle­nia są rów­nie głę­bo­kie co bez­den­nie nu­uuuuuud­ne. Jeden wiel­ki ziew.

Potem na­stę­pu­je coś, co można by na­zwać "ma­ni­fe­stem" (sko­ja­rze­nia z ko­mu­ni­zmem za­mie­rzo­ne). Wku­rzasz się na po­li­ty­ków, a sam na­pi­sa­łeś co­kol­wiek po­li­ty­kier­ską "ode­zwę" do na­ro­du ne­to­sa­piens. Choć wła­ściw­szym okre­śle­niem by­ło­by - "odę do wła­snej miał­ko­ści in­te­lek­tu­al­nej", żeby nie po­wie­dzieć "głu­po­ty". Swady ci nie bra­ku­je, przy­zna­ję, ale wszyst­ko to ja­kieś mdłe, ni­ja­kie, bez­pł­cio­we. Nawet nie chce mi się strzę­pić ję­zy­ka (a ra­czej nad­wy­rę­żać pal­ców stu­ka­jąc ryt­micz­nie w kla­wia­tu­rę), bo i tak będę mówić po próż­ni­cy, a Ty utwier­dzisz się tylko za­pew­ne w prze­ko­na­niu o wła­snej racji. A wia­do­mo - z racją jest jak z dupą, każdy ma swoją. I już wiesz, gdzie mo­żesz mnie po­ca­ło­wać.

Zu­peł­nie nie ro­zu­miem zwišzku przy­czy­no­wo-skut­ko­we­go po­mię­dzy sta­wianš przez Cie­bie tezš otwie­rajšcš ar­ty­kuł, czyli „In­ter­net to okno na œwiat ubo­gich” a tym co pi­szesz dalej, a więc, że wy­star­czy wy­ku­pić abo­na­ment, że bę­dzie można kupić ksišżkę bez wy­cho­dze­nia z domu itd. Jaka jest więc róż­ni­ca po­mię­dzy wyjœciem z domu i ku­pie­niem pa­pie­ro­wej ksišżki, a za­mó­wie­niem jej po­przez smsa? Po­mi­jam fakt, że pa­pie­ro­wa ksišżka ma w sobie „to coœ”, czego nie po­sia­da bez­dusz­ny e-bo­ok, ale i za jedno, i za dru­gie trze­ba za­pła­cić, a więc jest to nie­osišgalne dla kogoœ ubo­gie­go. Ubó­stwo poj­mu­ję jako brak pod­sta­wo­wych œrod­ków do życia. Co jest naj­waż­niej­sze w pierw­szej ko­lej­noœci? Je­dze­nie, sen, za­pła­ce­nie ra­chun­ków za pršd, wodę. Jak więc osoba, któ­rej bra­ku­je pie­nię­dzy na za­pew­nie­nie sobie bytu, bę­dzie za­ma­wiać smsa­mi e-bo­oki, filmy itp.? Po­dej­rze­wam, że w ogóle nie będš jej takie rze­czy in­te­re­so­wać. Naj­pierw trze­ba mieć za­gwa­ran­to­wa­ne pod­sta­wo­we wa­run­ki do eg­zy­sten­cji, a potem można myœleć o dal­szym roz­wo­ju. Czy każde dziec­ko w Afry­ce ma kom­pu­ter pod­pię­ty do sieci? Wštpię. Nie trze­ba zresztš tak da­le­ko szu­kać. Wy­star­czy się ro­zej­rzeć do­oko­ła. Jeœli ktoœ ma po­trze­bę roz­wo­ju po­przez sztu­kę i sze­ro­ko pojętš kul­tu­rę, to zna­czy, że jest już co naj­mniej œred­nio upo­sa­żo­ny. W tym mo­men­cie Twoja teza padła. Z in­ter­ne­tu ko­rzy­sta każdy, kogo na to stać - i Ty, i ja, i kró­lo­wa An­glii, bo jest to ol­brzy­mia baza da­nych, z któ­rej można się do­wie­dzieć jakie ksišżki na­pi­sa­no na dany temat, jakie płyty na­gra­no. Po­zwa­la to na zo­rien­to­wa­nie się w te­ma­cie w spo­sób dużo bar­dziej efek­tyw­ny, niż opie­rajšc się je­dy­nie na tym co po­le­ci sprze­daw­ca w księ­gar­ni. To jest za­sad­ni­cza isto­ta ca­łe­go tego zja­wi­ska, które nie­zgo­da.b okreœliła jed­nym sło­wem – mo­bil­noœć.

Ojej, a co to się stało z moim tek­stem? Same krzacz­ki :| Więc jesz­cze jedna próba :/

Zu­peł­nie nie ro­zu­miem związ­ku przy­czy­no­wo-skut­ko­we­go po­mię­dzy sta­wia­ną przez Cie­bie tezą otwie­ra­ją­cą ar­ty­kuł, czyli „In­ter­net to okno na świat ubo­gich" a tym co pi­szesz dalej, a więc, że wy­star­czy wy­ku­pić abo­na­ment, że bę­dzie można kupić książ­kę bez wy­cho­dze­nia z domu itd. Jaka jest więc róż­ni­ca po­mię­dzy wyj­ściem z domu i ku­pie­niem pa­pie­ro­wej książ­ki, a za­mó­wie­niem jej po­przez smsa? Po­mi­jam fakt, że pa­pie­ro­wa książ­ka ma w sobie „to coś", czego nie po­sia­da bez­dusz­ny e-bo­ok, ale i za jedno, i za dru­gie trze­ba za­pła­cić, a więc jest to nie­osią­gal­ne dla kogoś ubo­gie­go. Ubó­stwo poj­mu­ję jako brak pod­sta­wo­wych środ­ków do życia. Co jest naj­waż­niej­sze w pierw­szej ko­lej­no­ści? Je­dze­nie, sen, za­pła­ce­nie ra­chun­ków za prąd, wodę. Jak więc osoba, któ­rej bra­ku­je pie­nię­dzy na za­pew­nie­nie sobie bytu, bę­dzie za­ma­wiać smsa­mi e-bo­oki, filmy itp.? Po­dej­rze­wam, że w ogóle nie będą jej takie rze­czy in­te­re­so­wać. Naj­pierw trze­ba mieć za­gwa­ran­to­wa­ne pod­sta­wo­we wa­run­ki do eg­zy­sten­cji, a potem można my­śleć o dal­szym roz­wo­ju. Czy każde dziec­ko w Afry­ce ma kom­pu­ter pod­pię­ty do sieci? Wąt­pię. Nie trze­ba zresz­tą tak da­le­ko szu­kać. Wy­star­czy się ro­zej­rzeć do­oko­ła. Jeśli ktoś ma po­trze­bę roz­wo­ju po­przez sztu­kę i sze­ro­ko po­ję­tą kul­tu­rę, to zna­czy, że jest już co naj­mniej śred­nio upo­sa­żo­ny. W tym mo­men­cie Twoja teza padła. Z in­ter­ne­tu ko­rzy­sta każdy, kogo na to stać - i Ty, i ja, i kró­lo­wa An­glii, bo jest to ol­brzy­mia baza da­nych, z któ­rej można się do­wie­dzieć jakie książ­ki na­pi­sa­no na dany temat, jakie płyty na­gra­no. Po­zwa­la to na zo­rien­to­wa­nie się w te­ma­cie w spo­sób dużo bar­dziej efek­tyw­ny, niż opie­ra­jąc się je­dy­nie na tym co po­le­ci sprze­daw­ca w księ­gar­ni. To jest za­sad­ni­cza isto­ta ca­łe­go tego zja­wi­ska, które nie­zgo­da.b okre­śli­ła jed­nym sło­wem - mo­bil­ność.

 

Jesz­cze do po­wyż­szej od­po­wie­dzi chcia­łam dodać, że nie wiem ja­kie­go ubo­gie­go stać na e-czyt­nik, te­le­fon ko­mór­ko­wy i inne ga­dże­ty przy­dat­ne do od­czy­ty­wa­nia tych me­ga­ta­nich za­so­bów in­ter­ne­tu. Myślę, że ar­ty­kuł tro­chę wy­mknął Ci się spod kon­tro­li.

Nie będę się pa­stwić nad war­stwą ję­zy­ko­wą, ale we­dług mnie tekst nie jest do­sko­na­ły i wolny od błę­dów. Na­szpi­ko­wa­ny jest krót­ki­mi zda­nia­mi, które po­win­ny być po­łą­czo­ne prze­cin­ka­mi, a nie od­dzie­lo­ne krop­ka­mi. Cięż­ko się go czyta, co w tym wy­pad­ku nie jest atu­tem, lecz wadą. Ale ro­zu­miem, że taki masz styl. Dla mnie jest nie­straw­ny, ale może komuś się spodo­ba.

"Wciąż cze­kam na cie­ka­we posty z py­ta­nia­mi"

Oba­wiam się, że Twoja aro­gan­cja w końcu spo­wo­du­je, że bę­dzie ich coraz mniej, a chyba nie o to Ci cho­dzi? :) Cóż, nikt nie prze­pa­da za tym, jak się z nim dys­ku­tu­je z nudów, dla­te­go nie widzę tu miej­sca dla sie­bie :) Moje usza­no­wa­nie. Do­bra­noc :)

Lisek, nor­mal­ne ku­la­sy opa­da­ją, jak się czyta Twoje ko­men­ta­rze. Jak Ci się nudzi, to sko­rzy­staj pro­szę z rady, któ­rej moja sza­now­na ro­dzi­ciel­ka udzie­la­ła mi, gdy mia­łem jesz­cze mleko pod nosem: "zdej­mij ubra­nie i pil­nuj". To roz­wią­za­nie z po­żyt­kiem dla wszyst­kich - także dla Cie­bie, bo po­grą­żasz się z każ­dym na­pi­sa­nym sło­wem i za­czy­nasz już skro­bać od spodu za­mu­lo­ny dół zwany to­tal­ną kom­pro­mi­ta­cją. Waruj, Lisku, waruj!

Cze­kasz na py­ta­nia? To się chyba nie do­cze­kasz, bo nikt chyba nie lubi dys­u­to­wać ze świ­ra­mi. Może to i cza­sem za­baw­ne, ale za­wsze - bez­ce­lo­we.

Och, dzię­ki ci, ła­skaw­co, że zde­cy­do­wa­łeś się (choć­by z nudów) od­po­wie­dzieć na mój ko­men­tarz.

Ja, zwy­kły robak co pełza po ziemi po­pio­le, nie je­stem go­dzien wią­zać ci rze­my­ków, ca­ło­wać twych stóp i roz­ma­so­wy­wać zbo­la­łych od stu­ka­nia w kla­wi­sze pal­ców. Ni­niej­szym po­zwa­lam ci się nie przej­mo­wać moimi sło­wa­mi. Znaj łaskę pana.

"Je­że­li nie masz nic cie­ka­we­go do po­wie­dze­nia, to się za­mknij."

A może byś tak sko­rzy­stał z wła­snej rady, hm?

KaEl, nie dawaj temu ża­ło­sne­mu typ­ko­wi sa­tys­fak­cji. Niech dys­ku­tu­je sobie sam ze sobą na swoim beł­ko­tli­wym po­zio­mie ;) Pew­nie nie ma przy­ja­ciół i nie ma z kim po­ga­dać. Nie zni­żaj­my się do tego po­zio­mu, są dużo bar­dziej war­to­ścio­we rze­czy ;)

Lisek, po za­po­zna­niu się z tre­ścią Two­ich wy­po­wie­dzi tuaj na por­ta­lu, na forum NF, z któ­re­go zo­sta­łeś usu­nię­ty oraz kilku miejsc w in­ter­ne­cie, uprzej­mie kie­ru­ję do Cie­bie proś­bę, żebyś trzy­mał się ode mnie i moich tek­stów z da­le­ka.


Ja gwa­ran­tu­ję oczy­wi­ście to samo, bo ten tekst, jak i po­zo­sta­nie i tak nie wnio­sły ni­cze­go war­to­ścio­we­go do mo­je­go życia, więc bar­dzo łatwo uda mi się speł­nić moje zo­bo­wią­za­nie.

Pokaż mi choć jedno miej­sce, gdzie się pod­li­zy­wa­łam :D Ty na­praw­dę wy­ma­gasz po­mo­cy spe­cja­li­sty :D

Lisek, z cie­bie to praw­dzi­wa cnota, co kry­tyk się nie boi (a ra­czej ma je tam, gdzie woda nie sięga). Na­praw­dę nie wiem, co chcesz osią­gnąć ko­men­ta­rza­mi w stylu: "twoje py­ta­nie też było ża­ło­sne" skie­ro­wa­nym do El­le­tha. Aż boję się po­my­śleć, jakie py­ta­nie uwa­żasz za godne two­jej od­po­wie­dzi.

Ach, no tak, skoro nic nie opu­bli­ko­wa­łem na por­ta­lu, to za­iste nie wolno mi (nie mam prawa wręcz) kry­ty­ko­wać.

A na por­ta­lu za­re­je­stro­wa­łem się nie po to, by ob­ra­żać, ale po to, by stać się czę­ścią grona ama­to­rów fan­ta­sty­ki i wie­dzieć, co w tra­wie pisz­czy. Nie in­te­re­su­je mnie pu­bli­ka­cja wła­snych tek­stów, bo i bez tego mam masę li­te­rac­kiej ro­bo­ty i pracy nad tek­stem. Którą tobie ser­decz­nie po­le­cam, bo jak bóg mi świad­kiem - przy­da­ła­by ci się.

Lisek, jeśli "nie pod­li­zy­wa­nie się" jest rów­no­znacz­ne z "by­ciem PRAW­DZI­WYM pi­sa­rzem", to tyś mistrz pióra nie lada. Chylę czoła i padam do nóżek.

Szko­da tylko, że nie widać tego po two­ich tek­stach. Ale cóż, jak sam wspo­mnia­łeś kie­dyś - wrzu­czasz na por­tal tylko tek­sty opu­bli­ko­wa­ne (ergo wy­śmie­ni­te, do­pra­co­wa­ne, prze­my­śla­ne itp.) albo te opo­wia­da­nia, które mo­żesz "zmar­no­wać" ku ucie­sze ga­wie­dzi, bo w końcu PRAW­DZI­WY pi­sarz nie trwo­ni do­brych tek­stów i po­my­słów na pu­bli­ka­cje w in­te­re­ne­cie, tylko od razu wy­sy­ła do re­dak­cji.

Po­ta­rzał­bym się ze śmie­chu na dy­wa­nie, ale za le­ni­wy je­stem :-)

"Zo­stań przy tłu­ma­cze­niach, bo nie masz po­ję­cia o pi­sa­niu". A ty masz? No wolne żarty. Wolę już nic nie pu­bli­ko­wać (z braku czasu np.) niż idąc za twoim przy­kła­dem za­su­wać czy­tel­ni­kom takie nie­do­pra­co­wa­ne "głod­ne ka­wał­ki". Ni­ko­mu nie bro­nię mnie kry­ty­ko­wać - każdą opi­nię przyj­mu­ję z po­ko­rą i zda­rza mi się bić w pier­si i po­sy­py­wać głowę po­pio­łem.

Ni­niej­szym dzię­ku­ję za uwagę. Wra­cam do przy­jem­niej­szych zajęć. Over and out.

A ja cze­kam na do­wo­dy, że się pod­li­zu­ję re­dak­cji.

Do­brze :) Na po­czą­tek trosz­kę Ci uła­twię, zaj­rzyj do mojej baśni, któ­rej dałeś 2, msz­cząc się nie­mi­ło­sier­nie. Tam pod­li­za­łam się Je­Rze­mu :) A resz­tę znajdź sam.

No i w końcu sam to na­pi­sa­łeś :) Każdy ma prawo ko­men­to­wać co mu się po­do­ba i wy­ra­żać swoje zda­nie, nie­za­leż­nie od tego czy jest po­zy­tyw­ne, czy nie. Ja nie mam o to do ni­ko­go pre­ten­sji.

Do­wo­dy mam je­dy­nie po­szla­ko­we, po­nie­waż zda­rzy­ło się to już w sto­sun­ku do kilku użyt­kow­ni­ków. Dziw­nym tra­fem ich tek­sty oce­niasz jako słabe. Ale mniej­sza o to, nie cier­pię na me­ga­lo­ma­nię i przyj­mu­ję wszel­ką kry­ty­kę z otwar­tą przy­łbi­cą. Nikt nie musi oba­wiać się, że zo­sta­nie prze­ze mnie znie­wa­żo­ny, jeśli na­pi­sze coś ne­ga­tyw­ne­go o moim tek­ście. Zresz­tą po co komu wi­wa­tu­ją­ca pu­bli­ka, jeśli ma świa­do­mość, że jest ona nie­szcze­ra? Po­wiem wię­cej, cie­szę się z po­zy­tyw­nych opi­nii, ale do­ce­niam i biorę pod uwagę ne­ga­tyw­ne.

W przy­pad­ku tego ar­ty­ku­łu spra­wa wy­glą­da na­ste­pu­ją­co: chcia­łeś dys­ku­sji me­ry­to­rycz­nej, do­sta­łam w od­po­wie­dzi po­ni­ża­ją­cy mnie ko­men­tarz, w któ­rym uzna­łeś, że je­stem takim śmie­ciem, że od biedy można mi od­pi­sać z nudów. Nie­zgo­da też zo­sta­ła ofuk­nię­ta, mimo, że jej ko­men­tarz był bar­dzo po­ko­jo­wo na­sta­wio­ny. Ro­bisz ja­kieś alu­zje nt gejów, po­rów­nu­jesz ludzi do iska­ją­cych się małp.

Ten czło­wiek jed­nak mnie bawi :D

Sze­re­nos ty je­steś ja­kimś psy­cho­pa­tą!

A idź się wal oszo­ło­mie :D

Nowa Fantastyka