- publicystyka: Od "Golema" do głowy Balcerowicza - robot, cyborg w noowczesnej polskiej SG

publicystyka:

Od "Golema" do głowy Balcerowicza - robot, cyborg w noowczesnej polskiej SG

Od „Golema” do głowy Balcerowicza – robot,

cyborg w nowoczesnej fantastyce polskiej

 

1.

W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku niewiele, zdawało się nas dzielić nas od udanej transmisji człowieczeństwa do maszyny (komputera, robota). Lem w „Summa Technologiae” wymyślał fantomatykę, czyli technologię kreowania iluzji nieodróżnialnej od rzeczywistości, zaś w „Dialogach” rozważał problem człowieka, który paradoksalnie nadal boi się śmierci, mimo iż całą swą osobowość pomieścił w cybernetycznej replice. Literackim wyrazem tych wiar ale też zapisem defetystycznych przeczuć i próbą oswojenia problemu robota przy pomocy groteski, ironii, była Lemowa „Cyberiada” i „Bajki robotów”. Więcej jednak w zapisanych tam historiach psychologii, filozofii, politycznych aluzji i literackich gier niż mechaniki czy cybernetyki.

 

W latach siedemdziesiątych powstał słynny „Robot” Adama Wiśniewskiego Snerga i nawiązująca doń „Maska” Lema. Pokazana w tych dziełach figura maszyny, robota, cyborga jest nosicielem wątpliwości, poszukiwań, tęsknot, kłopotów z tożsamością i uczuciowością typowych dla człowieka. Pretekstowa figura robota jest tu metaforą nas samych.

 

Jeszcze dalej to idzie w latach osiemdziesiątych i następnych. „Golem” w buntowniczym filmie Piotra Szulkina to użyty zupełnie instrumentalnie składnik przypowieści o społeczeństwie poddanym medialnemu praniu mózgów. Ćwierć wieku póśniej w opowiadaniu „Łabędzi śpiew ministra dświęku” Bartka świderskiego z głośnej antologii „PL+50” Jacka Dukaja, odcięta głowa Balcerowicza, zarządza jak gdyby nic Polską. Ciało zmógł trywialny zawał; głowa a z nią wola i myśl – dzięki cybernetyce i medycynie przetrwały. Szulkina i świderskiego, nie interesują robot i golem jako taki. W takie cudeńka po prostu nie wierzą. Używają ich jako artystycznych i intelektualnych kluczy do rozwiązania, to znaczy nazwania, problemów z bieżącą rzeczywistością.

Dotyczy to większości, jeśli nie całości, nowoczesnej fantastyki polskiej.

 

2.

Zapewne nie bezstronnie, początek nowoczesnej fantastyki polskiej widzę w 1982 roku. To wtedy ruszyły lawinowo procesy istotne do dziś dla naszej, nie tylko fantastycznej świadomości. Po stanie wojennym opadły maski, autorzy zrozumieli metaforyczność gatunku, przestali serio projektować nowe światy, odkryli za Zajdlem moc aluzji, dlatego fantastyka jako sugerująca swoistą techniczność (naukowość) proza do „Problemów”, do „Młodego Technika” – zanikła. Powstał natomiast miesięcznik „Fantastyka”, trybuna nowych autorów, rozumiejących gatunek bardziej literacko, i towarzyszącej im poważnej krytyki. Wydawnictwo Poznańskie wydało „Zaczarowaną grę” profesora Antoniego Smuszkiewicza, krytyczną summę o kilku stuleciach polskiej literatury wyobraśni. Startował ruch klubowy, fanziny, konwenty. Fantastyka stała się zjawiskiem literackim – nowa tematyka, poetyka, plejada nowych nazwisk, nowy model życia literackiego.

 

Jest bowiem wyraśne cięcie, cezura między dekadami lat 70 i 80 – na poziomie świadomości świadomości, mentalności, etosu. Także technologii . W latach osiemdziesiątych zjawiły się w Polsce komputery osobiste, a dzięki inwazji video fantastyka spod znaku Kina Nowej Przygody poszła w lud, zanim jeszcze zyskała placet oficjalnych central rozpowszechniania. Materialistyczny z definicji (i cenzorskiego nadzoru) system bez szemrania wchłonął tęgą dawkę popkulturowej metafizyki niesionej przez filmy w rodzaju „Poszukiwaczy zaginionej Arki” , Ducha”, „Odmiennych stanów świadomości”. Traktujący teoretycznie o cyborgach i sztucznej inteligencji film „Blade Runner” Ridley’a Scotta okazywał się w którejś z warstw ewangeliczną opowieścią o poszukiwaniu Boga, miłości i odkryciu humanistycznej jedni między zbuntowanym robotem i jego ułomnym kreatorem, a zarazem bliśnim – człowiekiem. Metafizykę na najwyższym poziomie dostali Polacy parokrotnie podczas wizyt Jana Pawła II.

 

W dziedzinie polityki skończyło udawanie. Władza ludowa pokazała nagą twarz gotowych do przemocy namiestników z obcego nadania bezwzględnie zarządzających pobitą prowincją, a Związek Radziecki odsłonił się nie jako potęga kosmiczna, lecz gnijące mocarstwo kierowane przez opętanych starców. Bezczelnie odczytywaliśmy metaforą tego stanu z powieści Zajdla i z pozostałych książek nurtu socjologicznego (Wnuk Lipiński, Oramus, Żwikiwicz, Wolski, Parowski), które akurat wysypały się na lady. Także z jednej z pożegnalnych powieści Lema „Wizja lokalna”, z wpisanymi w nią wyraśnie karykaturami/alegoriami Wschodu i Zachodu. Mogły sobie te książki udawać opowieści kosmiczne, fantazje miejskie, opowieści o elektronicznych cinkciarzach, kurdlach i miastochodach – a wszyscy i tak wiedzieli o co chodzi.

 

Właśnie ten stan nazywam świadomą metaforycznością. Przedtem fantasta polski miał pewne złudzenie. Fantaści z pokolenia Borunia, Trepki, Hollanka pracowali jakby na jednej przyszłości i starali się ustalać wspólne, przynajmniej jeśli idzie o kosmos, pojęcia techniczne. Opowiadamy historie o niezerowym prawdopodobieństwie – powtarzał na spotkaniach jeden z ich następców, ale pisał o światach zmieniających strukturę pod wpływem ruchu swoistej kostki Rubika, albo o zamachowcach próbujących dotrzeć do złego władcy pod postacią elektronicznej repliki, albo o obcych bytach, które można zabić niechcący – po prostu w zabawie, strzelając do nich z palca. No więc w 1982 roku fantaści, między z pomocą czołgów i gazów łzawiących, uświadomili sobie że nie są projektantami przyszłych technologicznych rajów, ani piekieł, jeno literackimi wizjonerami, którzy mają inne zadania. Że, odwrotnie niż pan Jourdain, mówią swoistym wierszem, nie prozą (SĽ RACZEJ POETAMI NIŻ PROZAIKAMI).

 

Do wydanego u nas już w latach dziewięćdziesiątych zbiorku opowiadań Ursuli Le Guin dołączono jej posłowie ze znamienną tezą: w fantastyce przyszłość jest metaforą. Nowoczesna fantastyka polska odkrywała w latach 80 i 90, że metaforą w fantastyce jest wszystko – gwiezdne miasto, obcy, robot, statek kosmiczny... Także cyborg. I rzecz jasna – cyberpunk. Kiedy twórca tej odmiany science fiction, William Gibson, wymyślał „Neuromancera” nie miał przecież komputera. Używał maszyny do pisania.

 

3.

Prawdziwą tragedią naszych czasów jest stres jakiego doświadczamy w związku z rozwojem technologii – powtarza w wywiadach Bruce Sterling, przyjaciel i współpracownik Gibsona, jeden ojców założycieli cyberpunku. Od ćwierć wieku zajmuję się młodą i dojrzałą fantastyką polską i zupełnie nie potwierdzam tej konstatacji – kłopoty jakie mamy z technologią są niczym w porównaniu z tymi jakie mamy sami ze sobą. To znaczy z aniołem i diabłem jaki siedzi w nas i w tym drugim, z płcią przeciwną, społeczeństwem, z władzą, ze światem.

 

Technologia jest najprostszą rzeczą. Kiedy w 1969 roku mój kolega żenił się i wyprowadzał z osiedla, nauczył mnie wiązać krawat, bo zawsze przed prywatkami zawracałem mu głowę. Kiedy trzydzieści lat póśniej mój syn wyprowadzał się do żony – to ja nauczyłem go wiązać krawat, o on mnie programować video. O czym tu gadać!? Oswoiłem video, w tydzień nauczyłem się komórki, w miesiąc komputera, w trzy dni cyfrowego aparatu, a jak czegoś nie wiem, to pytam. Zupełnie dobrze radzę sobie też z bankomatem (byle w okularach) oraz w metrze i na ruchomych schodach. Natomiast nadal mam kłopoty z rolą męża, ojca, teścia, dziadka, szefa i podwładnego, czy słuchacza niektórych radiowych i telewizyjnych programów, który powinien unikać przekleństw. Po staremu boję się dentysty i śmierci. Wszystkich moich autorów dotyczy to także. Czasem, czytając ich teksty długo w noc, pytam sam siebie – ile można pisać o chłopie szukającym baby, tyle że w różnych przebraniach? Potem cofam się o trzydzieści parę lat i przypominałem sobie, że można bez końca. I tu jest prawdziwy stres. Technologia – wielkie mi mecyje!

 

Pamiętam że było inaczej. Fantomatyka, póśniej virutal reality – mieliśmy już nawet podniecające zdjęcia w niemieckich magazynach – oferowała wyjście nieszczęśliwym w miłości. Technologia miała nam pozwolić terraformować inne planety, dopóki się nie spostrzegliśmy, że i na swojej nie dajemy rady suszom i huraganom. Komputer wydawał się kluczem do ludzkiej głowy, nie odwrotnie. Od technologii zależało wszystko – w jednej z pierwszych redakcyjnych wielkich dyskusji „Fantastyki” w Staszowie („Przemiany”) w 1984 roku, kiedy stare gryzło się jeszcze z nowym, Leszek Bugajski zasugerował wręcz, że nie możemy mieć dobrej fantastyki, bo nie mamy techniki na poziomie. A przecież przypadek Lema zaprzeczał istnieniu takich prostych więzi. Praw robotyki Asimova nie redefiniowano jeszcze jako mitologicznego, niewiele mającego wspólnego z cybernetyką bajdurzenia. Komputerowe programy szachowe (sowieckie i amerykańskie) były utajniane bo przecież dotyczyły gry strategicznej i jeszcze by ktoś z ich pomocą nauczył się lepiej wojować. Zapomniano że szachy – właśnie one – również są metaforą. Wierzono, że człowiek zrobił swoje, a następnie wkroczą maszyny. „Kto zastąpi człowieka?” – pytał Aldiss.

 

No więc teraz stan ducha (i technologii) jest teraz taki, że człowieka zastąpić się nie da. A jak się nawet da, to rzecz nie będzie ciekawa z literackiego punktu widzenia. Już Lem żalił się na okoliczność „Maski” że mu zakochana robocica morderczyni wyszła za bardzo człowiecza. A Scottowi co wyszło w „Blade Runnerze”? – wyżej du... duszy nie skoczysz.

 

4.

Pewnie, że są wyjątki. Jacek Dukaj, ten jest zdolny napisać wszystko, tak jak Lem, a nawet jeszcze bardziej. Toteż ma przykład w „Extensie”, w „Perfekcyjnej niedoskonałości” Dukaj dokonuje swoistego przekroczenia człowieczej kondycji nadawcy i potencjalnego odbiorcy, wymyślając nowe prawa kierujące zbiorowością, nowe języki i płcie.

Dukaj przepisuje ludzi na wyższe technologie – twierdził Marek Oramus w „Nowej Fantastyce” i skarżył się, że w wyniku tej operacji odczytujemy tych nowych ludzi jako obcych i że kontakt z nimi jest odrażający, przygnębiający. Dukaj uważa to za interpretację zubażającą i błędną, ale ten błąd (JEŚLI TO RZECZYWIŚCIE BĄD) ma ZARAZEM moc diagnozyjną, bo tam gdzie zaczyna się nadmiar obcości, tam chyba kończy się rozmowa o doznaniach literackich.

 

Dukaj wyznaczył, może nawet przesunął granice, ale lepiej będzie pamiętany z powodu tych dzieł w których był nieco cofnięty na stricte ludzkie tereny. Na przykład, gdy jako skłócony z katechetą nastolatek pisał mistrzowską antyklerykalna (bo wcale nie atyreligijną) „Złotą Galerę”. Albo gdy 10 lat póśniej dał przerażającą „Szkołę” w której jest medyczna przeróbka bezdomnego chłopca ze slumsów na zdolną dialogować z kosmitami istotę ale nie ma ani jednego obcego. Albo gdy opowiadaniem „Katedra” podpowiadał Tomkowi Bagińskiemu żywy kryształ (żywokryst), który Tomek tak wspaniale zwizualizował w swej krótkie animacji, że aż otarł się (otarli się obaj) o Oscara.

 

A jak to wygląda w szerszej perspektywie, no i także u innych. Na miano dłuższej polskiej prozy cyberpunkowej zasłużyły (mikro)powieści: „Irrehaare” Jacka Dukaja („NF” 6-7/95) oraz „Pieprzony los Kataryniarza” (1995) Rafała A. Ziemkiewicza. Dukaj wrzucił wirtualnego Zbawiciela w cyberprzestrzeń bujniejszą mitologicznie i akcyjnie od tej przedstawionej w „Matrixie” (1999) Wachowskich. U Ziemkiewicza haker i twórca gier zderzają się w cyberprzestrzeni z rzeczywistością i historią, by oddziaływać na obie. Elementy cyberpunku znajdziemy w powieści „Opuścić Los Raques” (2000) Macieja Żerdzińskiego; Obcy/Diabeł próbuje omamić tu ludzi fantomami i podbić świat. W „Inqusitorze” (1996) Jacka Inglota aztecki Tezacatlipoka kusi uczniów z ekranu i w cyberprzestrzeni komputera. Mniej w tym wszystkim punk; sporo zainteresowania artystycznymi możliwościami jakie stwarza cyber – wzięta jeszcze od Lema fantomatyka, także cybeprzestrzeń, komputer, sieć.

 

Podobnie w opowiadaniach. Bodaj tylko „Manipulatrice” („NF” 11/94) Grzegorza Wiśniewskiego i „Freefootball” (8/96) Mieszka Zagańczyka oraz „Pielęgniarka” (7/99) Piotra W. Lecha nawiązują wprost do szkoły gibsonowsko/sterlingowskiej. Wcześniej, bo w maju 1986 r. Marek Pąkciński w „Możliwości wnikania” wykreował odmianę postmodernistyczną polskiego cyberpunku – w komputerze materializują się mitologiczni bohaterowie i ich zaklęcia. Aleksander Bukowiecki wysnuł z komputera przypowieść erotyczno-kryminalną „Sensorita i Ferty” (8/87), a Krzysztof Bartnicki w „Galerni” (12/98) zderzył bohaterów Szekspira z chandlerowskim prywatnym detektywem. W prekursorskich opowiadaniach Janusza Cyrana – „Wylęgarnia” (2/93), „śpiochy z Ulro” (5/95), „Behemot” (4/96) – świat wirtualny ingeruje w rzeczywistość materialną i duchową, sieciowe osobliwości osaczają i przemieniają człowieka. Podobnie w opowiadankach Krzysztofa Kochańskiego: „D.L. NET” (4/98), „Powrót do raju” (4/99), „Homo internetus” (4/2000).

 

Rozwijana i modyfikowana konwencja cyberpunku służyła w Polsce do uprawiania nowoczesnej fantastyki psychologicznej, socjologicznej, religijnej. Z udziałem elektroniki rozegrał Marek Hołyński nostalgiczną emigracyjną przygodę „bóg@niebo.org” (7/96), a Mirosław P. Jabłoński aluzyjną przypowieść awanturniczo-polityczną „Sierpem i młotem” (5/96). W cyberprzestrzeni komputerów bankowych zindywidualizuje się i zagra przeciw kanciarzom „Żywa gotówka” (11/98) Rafała Ziemkiewicza. W cyberprzestrzeni medyczno-elektronicznego snu „Psychonautki” (11/97) Wojciecha Szydy dokona się nowa męka i odkupienie (gdzie płód nowego Odkupiciela jest krzyżowany/abortowany w łonie matki). Zaś w „Upadku anioła” (1/2000) Ewy Pośpiech wirtualnemu uzdrowieniu rannego bohatera towarzyszy destrukcja realnego świata... Cyberprzestrzeń nie ogłupiła naszych autorów. Jak kiedyś kosmos, figura Obcego, jak kategoria przyszłości i ona okazała się artystycznym środkiem – metaforą, nie fetyszem.

 

5.

Czyli robot, cyborg, komputer praktycznie nie są analizowani w fantastyce polskiej dla siebie samych. Nikt poza Lemem (zobaczymy co zrobi Dukaj) nie spróbował napisać spowiedzi i wyzwania jakie nam rzuca sztuczna inteligencja „Golema”. Robot cyborg, komputer jeśli już, to bywają maską, metaforą jakiegoś kłopotu jaki człowiek ma z samy sobą. Czasem zdają się stanowić intelektualnych klucz do owych kłopotów czy sekretów, pozwalają je zdefiniować.

Z taką sytuacją mamy do czynienia w dwu wydanych niedawno zbiorach opowiadań dziennikarskich heroldów IV Rzeczpospolitej. Myślę o „Gorszych światach” Cezarego Michalskiego i „Mocnym programie” Rafała A. Ziemkiewicza. Znamienne, że wspólne dla tych książek jest uczucie porażki, Trzecia Rzeczpospolita jaką w swych opowiadaniach diagnozują (Ziemkiewicz) i alegoryzują (Michalski) przegrała już wszystkie istotne wewnętrzne i globalnych procesy.

 

Bajkowa, niosąca emocjonalną satysfakcje ale i przerażenie, symulacja komputerowa z opowiadania „Żadnych marzeń” (RAZ) pokazuje jakie jest właściwe miejsce liderów naszych dzisiejszych elit. Linie genealogiczne bohaterów naprawdę zasłużonych dla Rzeczpospolitej zostały dramatycznie zerwane w masowych grobach w Katyniu albo pod Węgorzewem. Z kolei u Michalskiego w stworzonej przez komputery cyberprzestrzeni mogą się wyhasać polityczni buntownicy ale tym samym wystawiają się na cel czyhających tam na nich służb i staro nowych elit, które nie pozwolą wysadzić się z siodła. Znamienne, że w obu tych zbiorkach jest więcej smutku i rozpaczy, niż w powieściach Zajdla, który choć wołał do nas z wnętrzności grośniejszego i większego Lewiatana, to przecież przechował więcej nadziei. Ale, że prowadzi to nas do kwestii z tytułowymi robotami i cyborgami związanymi dość luśno, dlatego na tym rzecz skończę.

Maciej Parowski

Komentarze

To był tekst n a konferencję w Gnieźnie wiosną 2007.
Ukazął się w pokonkonferencyjne publikacji zwartej
"Taniec z robotami" czy jakoś tak
Dokładnie po tej konferencji był Pyrcon
więcej szczegółów nie pamiętam
maciejp

Problemy z polskimi znakami się pojawiły.

Z całym szacunkiem - a czy gdziekolwiek, w jakiejkolwiek fantastyce robot, cyborg, komputer "są analizowani dla siebie samych"? Jakiś przykład?

Przeczytałem tekst z wielkim zainteresowaniem. Wydaje mi się, że najwartościowszą rzeczą w tym artykule jest zebranie w systematyczną całość obszernej literatury podmiotu. Przyda mi się taka podróż w literackim wehikule czasu. Dobrze będzie przypomnieć sobie opowiadania, książki, o których Pan wspomina.

Tak się składa, że jako młody, dwunasto, dwudziestoletni szczeniak wychowywałem się na opowiadaniach zamieszczanych w Fantastyce w latach 80. i 90. Zgadzam się, że to były przełomowe lata dla polskiej (zresztą, chyba nie tylko polskiej) SF. Wtedy te opowiadania czytało się inaczej niż dziś, bo i nadzieje, oczekiwania związane z naszą rzeczywistością polityczną, ekonomiczną, społeczną były diametralnie inne niż teraz. Technologia miała być lekarstwem na całe zło świata. Wiara w technologię przysłaniała problem erozji człowieczeństwa, braku poznania siebie i swego bliźniego.

Myślę, że przyszłość SF leży nie w opisie samych technologii, ale w opisywaniu kondycji człowieka w tych technologiach zanurzonego. Możliwe, że za parę dekad dystans pomiędzy człowiekiem a maszyną zostanie zmniejszony do minimum (już teraz nawigacja mówi do mnie czułym, przekonującym głosem – jak najlepsza przyjaciółka), ale nie wyobrażam sobie sytuacji, w której maszyna stanie się „ważniejsza” od gatunku homo sapiens (bo „mądrzejsza” przecież już jest). Tak czy inaczej dla mnie w literaturze, nie tylko spod znaku SF, najważniejszy jest człowiek – jego wartości, motywy, zachowania… A świat zewnętrzny, choćby najbardziej udziwniony i uprzemysłowiony, jest tylko zgrabnie ustawioną teatralną dekoracją.

Pozdrawiam serdecznie.

Aha, zapomniałbym… Ode mnie za artykuł 6.

...always look on the bright side of life ; )

Nowa Fantastyka