- publicystyka: Ślepej kurze ziarno się nie trafia

publicystyka:

Ślepej kurze ziarno się nie trafia

Od razu, na wstępie zaznaczę, że w poniższym artykule(?) poruszam wyłącznie kwestię literatury fantasy. Być może i w innych kategoriach panują podobne obyczaje, tego nie wiem, toteż nie wypada mi się wypowiadać.

A więc zaczynam.

Proszę rozsiąść (lub rozłożyć) się leniwie i poruszyć nie nogą, nie ręką, lecz wyobraźnią. Księgarnia, to miejsce naszej wyimaginowanej akcji. Najlepiej ta, którą najczęściej odwiedzamy, co by nie przeholować z fantazją. Podejdźmy zatem do regału z literaturą fantastyczną. Z miejsca zostaliśmy oczarowani. Okładkami rzecz jasna, kolorowymi, świecącymi (najczęściej damskimi wypukłościami), w kratkę, w paski, w smoki, cycki we wszystko co tylko da się narysować!

Dobrze jeśli stoimy przed tym niewątpliwym bogactwem z jasno oświetlonym celem. Gorzej jeśli cel owy w postaci autora i tytułu nie jest znany. Krócej, nie wiemy co chcemy ale coś napewno wybierzemy. I jak to teraz dobrze zrobić? Problem, ten nie ma rozwiązania. Absolutnie żadnej sprawdzonej recepty. TO czym dysponujemy to intuicja, kilka słów od wydawcy i sympatyczny rysunek odzwierciedlający zawartą między okładkami treść.

Niewiele prawda?

A zatem, jak przebrnąć przez ten mrok by dojść do skarbca? Niejaką pochodnią może okazać się wydawnictwo. Runa, Mag, Fabryka Słów, Supernowa, to ślad po którym można nieśmiało kroczyć.No i poszłam raz, bo cóż było robić?

Moją pochodnią okazał się być Behemot. Wydawnictwo jak dotąd kojarzone z solidną, ambitną i skomplikowaną w przekazie lekturą. Przeglądam opasłe tomiska (bom głodna literatury), aż tu nagle natrafiam na taką oto informację:

"Nowa powieść zdobywcy nagród(...) którego dokonania stawiane są na równi z dziełami takich mistrzów gatunku jak J.R.R.Tolkien czy Ursula Le Guin."

Ho ho myślę sobie, no to trafiło się ślepej kurze ziarno. No i niosę mój skarb do domu. Rozkładam się w swojej pieczarze z kubkiem ciepłej herbaty w dłoni(z powodzeniem zastępującym świeżą rybkę), obracam w dłoniach mój cenny artefakt, badając go strona po stronie i nagle.. Mój skarbie! Ktoś nas oszukał! Okpił i wyrolował! By artykuł ten nie stał się, od momentu tego recenzją, pominę rodzaj rozczarowań i zawiedzonych nadzieji. Pominę też zdroworozsądkowe oczekiwania, którymi każdy kto poznał i zrozumiał fenomem mistrza Tolkiena, by się pokierował.

Czy zdarzyło się komu paść ofiarą tego samego błazna? Wierzę, że tak. I gdy emocje opadły,myślę sobie eureka! To właśnie jest wskazówka!

Im coś chwalebniej i bogobojniej opisane, pod niebo wychwalone, tym bardziej należy trzymać się od tego z daleka. Bo tam gdzie cielęcy zachwyt, tam tylko ciemnota.

Komentarze

Nie będę ukrywał, że w twoim wywodzie ziarno prawdy, ale należy też spojrzeć z drugiej strony. Trzeba zauważyć, że każdy ma inne upodobania i kryteria w doborze lektury, więc jednym "boskie książki" - te zachwalane przez wydawców, mogą się spodobać, a innym nie.
Osobiście pochłaniam książki niczym wodę, a przy doborze prozy staram się nie kierować opinią innych, bo nie zawsze mają rację ( co już zauważyłaś ;)). Ale każdy sam uczy się na swoich błędach ;)

Oczywiście, że "boskie książki" mają swych boskich czytelników, nie mniej mam wrażenie, że te wychwalane pod niebiosa są co najwyżej przeciętne. Rzadko, naprawdę rzadko, zdarza się być inaczej. Mówisz, że starasz się nie kierować opinią innych, czym więc się kierujesz, gdy sięgasz po nowy tytuł?

I mi zdarzylo się coś podobnego. i to kilka razy. Kiedyś też kupilem książkę fantasy, zachwalaną niby ósmy cud świata, z piękną okladką, ale jej treść okazala się totalną chalą.

Ale prawie każda anglosaska książka fantasy ma takie coś z tyłu okładki. Swego czasu nawet na "Diunie" w wydaniu Zysk i S-ka było porównanie do "Władcy Pierścieni" (sic!). Dlatego zachodniej fantasy z założenia nie czytam.

Może to głupio zabrzmi, ale w pierwszej kolejności okładka, a później tytuł. W końcu okładka musi przedstawiać treść książki, a tytuł nawiązywać do zawartości ;)

A czy to przypadkiem nie była książka George'a R. R. Martina?
A jeśli chodzi o przedmiot dyskusji, to owszem, jest w tym ziarnko prawdy. Wszystko sprowadza się do promocji książki. A wyliczanie nagród, które zdobył autor, i porównywanie go do największych geniuszy gatunku jest najlepszym możliwym chwytem marketingowym.

A, i jeszcze jedno: dobrym chwytem marketingowym jest też podawanie liczby sprzedanych egzemplarzy. Zabieg stosowany chociażby na każdej nowej książce Dana Browna.

przy każdej nowej książce Dana Browna*

Piękny artykulik przedstawiający sfrustrowanego czytelnika. Naprawdę w dzisiejszych czasach kupowanie na chybił trafił, przy takim nasyceniu rynku, jest po prostu głupotą. Chcesz dobrą książkę? Odpal interneta, poczytaj recenzje, zerknij kto zdobył jakie nagrody. Wizyta w księgarni na końcu, i to po dokonaniu wyboru.

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Niby masz rację, Snow, ale nic nie zastąpi wzięcia książki do ręki i zajrzenia w kilka miejsc...
Zachwalankom okładkowym, epatowaniem sprzedażą nigdy nie ulegam. Po kilku wpadkach, czyli kupieniu chłamu, zachowuję wielką ostrożność.

Niby głupota, ale czasem się zdarza, bo nie zawsze jest czas, ochota i warunki na internetowe poszukiwania. Pewnie, w większkości przypadków, tak właśnie postępuje, ale zdarza się, że dokonuję zakupu sugerując się tym co mam pod ręką. Okładka i jej treść. Zauważcie, że teraz co druga książka  jest na "światowej liście bestsellerów", obłęd. 

Ależ jaka to jest przyjemność, wejść do księgarni i samemu coś sobie znaleźć? Jakże by było miło, by na tej drodze towarzyszył nam oczytany księgarz? W rezultacie, konsekwentne oszukiwanie czytelników przez wydawców doprowadziło do tego, że czytam książki wyłącznie z biblioteki i wyłącznie wypróbowanych autorów. W ciągu ostatnich dziesięciu lat trafił mi się tylko jeden ślepy traf: "Bradnon Sanderson". Też raczej nie genialny, ale przynajmniej ten jeden raz nie plułem sobie w brodę, że wydawca mnie naciągnął. Szukanie recenzji w internecie też jest zdradliwe. Taki recenzent zazwyczaj dostał książkę od wydawcy do zrecenzowania. Co zatem ma pisać taki skorumpowany ciemniak?
Wiele osób typuje wysokie marże dystrybutorów jako problem czytelnictwa w naszym kraju. Co jednak ma powiedzieć nie czytający za wiele Kowalski, skoro na tylnej okładce napisali mu, że nowatorskie i że przełomowe? Przeczyta w mękach i dojdzie do wniosku, że to nie dla niego. Że on woli napić się wódki z kolegami. Bo tańsza i ma lepszą fabułę. Ponadto niesie więcej myśli ponadczasowych.
Powinno istnieć jakieś prawo przeciw wprowadzaniu konsumenta w błąd. Jeżeli wydawca twierdzi, że książka zapewnia niezapomniane doznania miłośnikom podróży w kosmosie, to niech Hermaszewski ma prawo ich zasądzić za kłamstwo marketingowe, które jest tak naprawdę oszustwem. Jako zaś zwykłe oszustwo podpada to pod prokuratora. Nie powinno być konieczności ścigania czegoś takiego z powództwa cywilnego!

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Wiesz jak jest, sprzedawcy nie zależy na Twoim zadowoleniu, działa zasada kup i spier***, a nawet gdyby zależało i tak nie masz pewności, że utrafi w Twój gust i poleci Ci coś, co faktycznie uznasz za dobre. Nie takie to łatwe. Jeśli zaś chodzi o recenzje internetowe, polecam portal:   http://www.biblionetka.pl/ . Recenzje są pisane od serca, nie od wydawcy. Jeszcze się na nich ani razu nie zawiodłam.                                                                                                             No i właśnie, robi się problem, bo zachęcająca okładka ze słabą treścią, zniechęci każdego przypadkowego czytelnika, który akurat podszedł do półki z fantastyką. Mnie, przyznam szczerze, na jakiś czas też odrzuciło, po kilku nieudanych próbach. Zjawisko psuje rynek.

Ale! Nie jest jeszcze tak źle, przynajmniej w Polsce, a przynajmniej jeszcze. O ile widać, że w Ameryce każdy może wydać książkę, choćby nie wiem jak banalna, nielogiczna i niekonsekwentna była pod względem fabuły i treści,           (o błędach w pisowni nie wspominając) o tyle, u nas, panują jeszcze jako takie zasady, a droga kręta i długa  eliminuje niezdrowe zapędy.

Ups... coś tu się porobiło...

 

Im trudniej się wybić, tym lepiej :)

Niewątpliwie piszemy " nadziei " - może nawet mimo bólu, jaki sprawia to niektorym osobom.

Nowa Fantastyka