
Dzień dobry Państwu.
Naczelny ponownie „wygnał” mnie do tego działu. Najdrobniejsza myśl o proteście nie postała mi w głowie – po raz drugi zabieram głos w tej samej sprawie, gdzież więc kontynuować temat, jak nie w tej samej rubryce...
Wydawnictwo „InSpe” nie ma tym razem niczego wspólnego z powrotem do kwestii przyszłości polskiej fantastyki. Niczyim zdaniem nie podpieram się więc i nie zasłaniam. Trochę to ryzykowne, potakiwanie autorytetom zza ich pleców jest bezpieczniejsze, ale cóż, nie zawsze tak można, nie zawsze opiniotwórczy guru wypowiadają się w odpowiadającym nam czasie i/ lub na interesujący nas temat...
Przed kilkoma miesiącami nie przyznałem się wprost, iż po lekturze „To nas czeka” zapoznałem się z niejednym spośród omawianych w książce tekstów. Jak to bywa przy takich okazjach rzuciłem okiem na inne opowiadania – jak się przedstawiają w porównaniu. Entuzjazmu (mojego oczywiście) nie wzbudziły, ale dwa lub trzy zainteresowały mnie. Umiarkowanie, przyznaję, lecz zaciekawiły. Poczytać jeszcze? Poczytałbym zapewne, gdyby nie telefon. Czy pamiętam o terminie, który sam podałem? Ależ tak, jak najbardziej, już kończę czytać tę cegłówę i lada moment, tak, tak, ależ szefie, nie ma obaw, środa na bank... Na który? No tak, na ten, w którym nie opóźniają przelewów...
Przez wspomnianą cegłę przebrnąłem zaledwie do połowy, ale słowo się rzekło i nie ma zmiłuj; największą wadą szefa – pod każdym innym względem prawie idealnego – jest nadwrażliwość na niesłowność. Internet sio! z ekranu; gdzie te nudy na pudy? A, są...
Ile razy zaglądałem na stronę pewnego znanego miesięcznika, jak często to czyniłem i co najczęściej wymrukiwałem pod nosem, nie ma większego znaczenia. Wielu trudności przysporzyło mi nauczenie się czytania tekstów z mnóstwem przeróżnych błędów oraz ignorowania tychże grzechów przeciw ortografii, składni oraz niejednokrotnie logice, ale w końcu opanowałem tę sztukę w stopniu dostatecznym do tego, by zwracać uwagę na treści, a ignorować formy. Od tego sukcesu zaczęły się dość osobliwe kłopoty...
Początkowo przeglądałem stronę metodą chybił – trafił. Nick, pokaż teksty. Najczęściej oceniane, pokaż. Najwyżej oceniane, najczęściej komentowane... Kierowała mną zwykła ciekawość. Oceniać, polecać, recenzować nie miałem zamiaru. Szaleństwem byłoby porwanie się na odrębne analizowanie każdego z blisko dwóch tysięcy tekstów. Poza tym, że szaleństwem, byłoby to zanudzaniem mych Szanownych Czytelników. Owszem, można jedno czy drugie opowiadanie polecić uwadze, trzecie i czwarte omówić w kilku zdaniach, ale taką myśl porzuciłem natychmiast po jej powstaniu. Co komu po serii milimikrorecenzyjek nanopowieści? Mnie też to niepotrzebne... Po co więc przeglądam i czytam? Pytanie uznałem za retoryczne – czytam, bo chcę i nikomu nic do tego – i zaglądałem na stronę nadal. Niezobowiązująco – tak to nazwę za domniemanym łaskawym przyzwoleniem Czytelników – niezobowiązująco do momentu, w którym coś zauważyłem.
Odkrycie podniosło mnie na duchu i zmusiło do iście katorżniczej pracy – przejrzenia wszystkiego od początku, skatalogowania i usystematyzowania wyników przeglądu, podsumowanie zaś wyników ciężkich robót pozwala mi powiedzieć sobie i rzeszom miłośników gatunku, że nie musi być aż tak źle, jak sugerują autorzy „To nas czeka”. Pozwolę sobie od razu i nieco złośliwie dodać, że dobrze też nie musi być, gdyż podstawy nadziei są dość kruche i niewielkie – ale są, i to najważniejsze.
Tę nadzieję dają nieliczni – chciałoby się napisać, że żałośnie nieliczni – autorzy tekstów ze strony wiadomego miesięcznika. Nie chodzi mi bynajmniej o tych, których na własny użytek zwę meteorami – raz błysnęli i zniknęli. Nie chce im się pisać w ogóle poza tym jednym razem czy większe szanse dla siebie dostrzegli poza fantastyką? Jeśli to pierwsze, to szkoda. Jeśli drugie – też szkoda, lecz wypada życzyć powodzenia. Może kiedyś powrócą i już nie błysną, lecz zaświecą i poświecą dłużej, wpasowując się w dzisiejsze konstelacje? Zobaczymy... Lecz nie oni jedni są źródłem mojego, oby nie bezpodstawnego, optymizmu.
Daje się zauważyć istnienie drugiej, niestety podobnie trudno dostrzegalnej grupy autorów, których przez analogię do meteorów nazwałem kometami. Dają po oczach jakimś opowiadankiem, dostają za nie baty – za temat, za błędy, czasem za całokształt – bardzo przydatne słowo – zwijają i podwijają ogony, znikają. Na zawsze, jak przytłaczająca większość zawiedzionych, że się na ich wielkości nikt nie poznał? Nie. Komety wracają. Proponują inne ujęcie tego samego tematu albo nowy motyw, nie powtarzają – przynajmniej nie z takim samym natężeniem... – starych błędów. Robią nierzadko nowe, ale kto jest bez grzechu... Odlatują, powracają – i okazuje się, że już nie ma czego wytykać, dał sobie jeden z drugim spokój z modyfikacją właściwości neutronów, bo zrozumiał, że w ten sposób stwarza nową fizykę i, w ślad za nią, odmienny od fundamentów świat, zrezygnował z bimbrowni na pokładzie międzygalaktycznego superstatku, przestał przyozdabiać ściany przydrożnej karczmy – speluny portretami hrabiowskich przodków właściciela – mordotłuka oraz wmawiać, że nad brzegiem morza, z którego paruje siarkowodór, rybacy mają z czego żyć.
Ale dlaczego jest ich tak niewielu? Meteorów i – zwłaszcza – komet?
A jakie konkretnie to odkrycie podniosło kolegę na duchu? Bo, jak rozumiem, nie chodzi o to, że niektórzy łatwo się zniechęcają, a inni uparcie się rozwijają?
Ależ to właśnie było odkryciem. ;-)
O tyle mało warte wzmianki, że po początkowej aktywności ze strony pana Adriana, nikt tu nikogo nie gnoi, tylko marcheweczką zachęca, żadnych bacików, żadnej zjadliwości. Tylko pisać i czekać na miód i pochwały...
Jesteś wyznawcą poglądu o wyższości kija nad marchewką, malkontisie?
Preferuję umiar. Ostatnio przeważają komentarze w tonie słodkim, co sprawia wrażenie, że wszyscy grafomani pochowali się wystraszeni do swoich nor, a na światło dzienne pyszczki wystawili nieśmiali i zawstydzeni dotąd mistrzowie pióra. Możliwe, że rzeczywiście ci pierwsi zorientowali się, że błądzą, ale czemu do tej pory nie było tych drugich? Czekali i patrzyli? Czy warto wysłać? W jakim towarzystwie się znajdą? Zachodzi obawa, że tym razem, ośmieleni łaskawością redaktorów, znowu objawią się ci mniej krytyczni wobec swoich dokonań i wahadło wróci na poprzednią stronę. A może ci sprawniejsi w piórze już pozostaną na pozycjach i nastanie epoka lepszych proporcji ziarna do plew?
A tak zupełnie serio, to witryna sprawia wrażenie przygotowanej przez nie mających doświadczenia w obcowaniu ze społeczeństwem internetowym amatorów, którzy nie dość, że nie przemyśleli wystarczająco samej mechaniki publikacji materiałów tutaj, ani kanałów komunikacji z i pomiędzy użytkownikami, to przede wszystkim nie mają, wbrew zapowiedziom, koncepcji jak rozegrać tę grę z autorami prac - komentować, recenzować, oceniać, ignorować, gnoić, chwalić, szczuć na siebie czy zachęcać do konstruktywnej wzajemnej krytyki? Sądząc po tym, że do dzisiaj zaledwie jedno z dwustu opowiadań zasłużyło na uwage redakcji, to nadzieje, jakie wiążą z witryną jej właściciele są raczej płonne, chyba, że właśnie takich proporcji chały do literatury się spodziewali. W tym jednak wypadku witryna już wkrótce przybierze raczej charakter wysypiska śmieci, w którym wyspecjalizowani pracownicy szukają przez pomyłkę wyrzuconych pełnowartościowych przedmiotów. Czy na pewno o to chodzi?
Umiar jest pojęciem względnym. Co napisać osobie, która zamieściła tekst z błędami natychmiast i jednoznacznie poświadczającymi nieznajomość/ lekceważenie reguł języka? Pokazać przykłady popełnionych błędów, i to chyba wszystko, jeśli nie liczyć tonu i stylu komentarza. Totalnie zniechęcać jest łatwo.
Słowa „grafoman” używam rzadko i niechętnie — wszyscy najpierw odczytują jako pejoratyw, co setnemu zechce się sprawdzić etymologię i przypomnieć pierwotne znaczenie. Nigdzie nie jest powiedziane i dowiedzione, że spod pióra grafomana nie może wyjść dobry tekst.
A tak zupełnie serio do Twoich ocen strony dodałbym — po raz kolejny — kilka bluzgów na edytor. Gdy się chce zbierać teksty, nie można pomijać strony typograficznej. Walić podwójne interlinie, żeby akapity jednoznacznie zaznaczyć? Poza tym stworzyłbym mini forum bezpośrednio „adresowane” do tej i tylko tej strony. Tam byłoby miejsce na dyskusje, poglądy przedstawiane szerzej i tak dalej. Z żywym udziałem redakcji, oczywiście. Warunek sine qua non.
Pozdrawiam.
Przeczytałem oba felietony. To, co mnie zdziwiło, to właśnie zdziwienie autora. Bo niby czemu nagle miałoby się okazać, że mamy tysięcy utalentowanych prozaików, do togo takich, którzy mają do przekazania jakieś ważne treści i jeszcze dysponują dobrym warsztatem? Pisanie to trudne rzemiosło, trzeba mu sporo poświęcić - dużo pracy, może nawet wyrzeczeń, a i tak nie daje to jeszcze gwarancji sukcesu...
Chyba po prostu chodzi o zwrócenie uwagi na brak podatności na wiedzę, dobre rady, komentarze. O to, że Polak-artysta przed cudzą (i własną) publikacją, i po publikacji głupi. Niektórzy uczą się całe życie i cieszą się, że mogą się uczyć. Inni, ledwo przebrnąwszy przez gimnazjum, z trudem skończywszy szkołę średnią, wdzięczni są losowi za to, że już nigdy nie będą musieli słuchać niczyich porad. Zjadłszy wszystkie rozumy dzielą się tym, co ta konsumpcja dała. Ale ona daje efektowne „owoce", tyle że nie z tej strony przewodu pokarmowego (brutalne?). A pisanie to sztuka słowa, werbalna, rodząca się wyżej, bliżej mózgu.
Zapraszam do mojego nowego opowiadania "Oszalała Opowieść Zmarnowanego Mężczyzny". Liczę na Twoją opinię :)