- publicystyka: Gra o Tron III w odcinkach - wrażenia część V

publicystyka:

Gra o Tron III w odcinkach - wrażenia część V

Było pewnym, że po fali wydarzeń, jaka zalała miłośników magii i miecza podczas odprawiania cotygodniowego rytuału, kolejna fantastyczna ceremonia odbędzie się w atmosferze względnego spokoju. I mimo słuszności tego niepoddanego w wątpienie twierdzenia, „Kiss the Fire” wcale nie wypadł mdło ani nudno. Fabuła, niczym huśtawka, zdążyła się już rozbujać, a poszczególne wątki nabrały rumieńców. I nie ma się co dziwić, bo to już połowa trzeciego sezonu.

 

Odcinek rozpoczął się od starcia Ogara z Berickiem Dondarrionem. Panowie walczyli zawzięcie i pewnie niejeden widz, znający upodobania twórcy sagi – Martina przy rozprawianiu się ze swymi bohaterami, spodziewał się, że obsada aktorska dozna poważnego cięcia. Możliwe, że autor powieści opisując scenę był w dobrym humorze, gdyż zakończył pojedynek w dość niespodziewany i zarazem nietypowy dla siebie sposób. Pojawienie się Bractwa Bez Chorągwi z Berickiem Dondarrionem na czele, w wątku opowiadającym o losach Aryi, przyćmiło postać aktorki. Nie dość, że sceny z udziałem Sophie Turner od początku sezonu stanowiły krótki przerywnik pomiędzy bardziej intrygującymi wydarzeniami, to jeszcze została w nich zdominowana przez innych bohaterów. Dlatego też miłą odmianą był odcinek, gdzie wreszcie zdecydowano, by zrobić trochę miejsca dla młodej Starkówny.

 

Na skutej lodem Północy wybuchł ogień. Ygritte i Jon Snow zagrali w odważnej, pełnej namiętności scenie. Jak się okazało Jon Snow, który niczego nie wie, co nieco potrafi. Jednak nie samej sielanki uświadczył niedoszły Czarny Brat. Kolejna demonstracja relacji pomiędzy Wroną a Dzikimi przybrała ostrego tonu. Nie da się ukryć, że pojawienie się pełnokrwistych bohaterów z frontu Wolnych Ludzi ożywiło wątek zza Muru. Czarni Bracia w porównaniu z Dzikimi są nijacy i pewnie tak właśnie ma być, bo to nie królewska armia, a banda wyrzutków pełniąca służbę „za karę”, jednak wiedza ta jakoś nie pociesza, podczas śledzenia scen z udziałem samych Wron.

 

Całkiem sporo czasu poświęcono w odcinku perypetiom Jaimiego i Brienne. Bohaterowie docierają do Harrenhall, gdzie lord Bolton wyzwala ich z rąk okrutnej szajki Kozła. Bardzo dobrze wypadła scena w łaźni, na co po cichu liczyłam, gdyż opisana w książce działała na wyobraźnię. Ma też swoją wagę, Jaimie otumaniony winem, w gorączce, zdobywa się na spowiedź przed Brienne. Zatrzymam się na chwilę przy Królobójcy, bo warto przyjrzeć się metamorfozie, jakiej uległ podczas kolejnych sezonów. Z początku jednogłośnie zły, pozbawiony kręgosłupa moralnego typ, który nie zawahał się wypchnąć chłopca z okna wieży, wywoływał wyłącznie niechęć. Jednak z upływem czasu coraz trudniej jest zaszufladkować Lannistera w kategorii „bohater negatywny”. Tak jak wcześniej Jaimie był tylko pełnym buty i złości wtrąceniem, pojawiającym się tu i ówdzie przy okazji podczas scen z udziałem innych, tak doczekał się własnego wątku, w którym Nikolaj Coster-Waldau z powodzeniem i sukcesem rozwija jego osobowość.

 

Drugim bohaterem, który przeszedł widoczną metamorfozę jest Robb Stark. Z wesołego chłopaka nieustannie szlifującego fechtunek, jakim pamiętam go z sezonu pierwszego, z czasem przemienił się w poważnego i ponurego władcę. W odcinku widzimy, jak Robb dołożył kolejną porcję drewna pod własny, królewski stos. Młody Wilk popełnia błąd za błędem. Kierując się honorem udowadnia, że nauki ojca nie poszły w las, ale też coraz bardziej zbliża się do porażki w wojnie z Lannisterami. Śledząc wątek bardzo byłam ciekawa, w jaki sposób Freyowie powrócą do gry. Scena, w której Robb wspomina o dumnym rodzie, zmieniając strategię działań wojennych, nie wypadła ani trochę sztucznie.

 

Nie dla wszystkich w Westeros honor i poczucie sprawiedliwości są przeszkodą w drodze do sukcesu. Nie każdy też potrafi postępować równie nieetycznie, co Littlefinger. Biada tym, którzy zwrócą na siebie uwagę lorda Baelisha! Bezwzględny gracz wykorzysta każdą słabość przeciwnika. I jak przed kimś takim mogłaby obronić się Sansa? Lord Baelish dokłada wszelkich starań, by zbałamucić córkę Catelyn Stark. Gdyby matka wiedziała, co dzieje się z Sansą, z pewnością wskoczyłaby na konia i popędziła na złamanie karku do Królewskiej Przystani.

 

Drugim, zaraz po Littlefingerze, pozbawionym skrupułów intrygantem w Królewskiej Przystani jest Cersei. Królowa Regentka nie zatruwa już jadowitymi szeptami umysłu Joffreya, ani Jaimiego, jedyną uciechę odnajdując w przyglądaniu się, jak ojciec doprowadza do szału Tyriona. Tym razem lord Tywin wyjątkowo okrutnie potraktował syna. Jednak Cersei nie miała dużo czasu, by drwić z brata. Chyba każdy uśmiechnął się pod nosem, widząc minę Leny Headey pod koniec filmu. Nie da się ukryć, że należało się, jak nikomu innemu.

 

Tymczasem na Smoczej Skale odkrywamy ponure sekrety Stannisa. Lady Selyse Baratheon (Tara Fitzgerald) pojawia się we własnej osobie i demonstruje przed widzem rozmiar swego szaleństwa. Wreszcie jest okazja, by przyjrzeć się małżeństwu wypalonemu z wszelkich uczuć. Można wreszcie pokusić się o porównanie książkowej bohaterki do tej z ekranu. Odnoszę wrażenie, że nie dołożono wszelkich starań, by oddać cechy przypisane pierwowzorowi. W powieści, po całym Westeros krążyły plotki o szpetocie lady Selyse, tymczasem przyglądając się wizerunkowi stworzonemu w filmie, nie można powiedzieć, że kobieta jest odrażająca.

 

Daenerys uparcie walczy o przywrócenie tożsamości swym nowym poddanym. Smocza Królowa za wszelką cenę chce zrzucić z Nieskalanych piętno niewolników. Jednak o wiele ciekawszym od zmagań Khaleesi wydaje mi się dialog pomiędzy ser Jorahem i Barristanem Selmym. Ser Jorah nie wygląda na zachwyconego perspektywą, że pojawił się ktoś z kim musi dzielić się królową. Tym bardziej, że Barristan Selmy może okazać się przydatniejszym Daenerys w wojnie o Siedem Królestw, czego były Lord Dowódca nie ukrywa przed Niedźwiedziem.

 

Mniej czynów, a więcej słów padło w piątym odcinku „Gry o tron”. Były groźby, okrutne rozkazy, zaprawione fałszem słodkie słówka. I choć nie są tak efektowne, jak zataczający młyńca miecz czy zionący ogniem smok, są zalążkiem każdego zamieszania. Z każdym kolejnym tygodniem będziemy nieuchronnie zbliżali się do końca trzeciego sezonu, mam więc nadzieję, że zbierzemy bogaty plon zasiany w „Kiss of Fire”.

Komentarze

Pewnie mnie zaraz zlinczujecie, ale "perypetie Jamiego" zniechęciły mnie do kontynuowania lektury całej sagi. O ile pamiętam, to mniej więcej w tym miejscu, w którym teraz znalazł się serial (wiadomo, pewne wątki są przesunięte).

Zrobiła się z tego opera mydlana (Jamie jest zły, ale już dobry, a w szesnastym tomie pojawi się UFO; oki, wiem,przesadzam).:)
Może potknął się i wypchnął chłopca. Zresztą, często się potykał i wpadał na siostrę... :)

Serial za to dooglądam do końca (idę na łatwiznę). I nie zrozumcie mnie źle. Martin odwalił kawał wspaniałej roboty. To ja nie jestem do takiej socjologicznej fantasy przekonany. Podobnie mam z Trudi Canavan. Przez jedną (oczywiście dobrze napisaną i ciekawą) trylogię przebrnąłem. Przy drugiej (kalce) padłem w połowie.
A może tylko "odbiłem się" i potrzebuję czasu? Zobaczymy, co pokaże serial, który dla mnie jest teraz o wiele ciekawszy, bo nie wiem, co się stanie (zazdrościcie?), a żona obiecała mi nie zdradzać fabuły. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

khem... Aryę gra Maisie Williams...

Sophie Turner to starsza Starkówna.

Ktoś już wspominał, że Martin oszalał tworząc armię bohaterów? :D

Koik, mnie też rozwaliło w książce to "uszlachetnienie" postaci Lannistera poprzez prosty argument - no dobrze, pukał swoją siostrę, ale za to był jej wierny, a ona jemu nie, a to sucz :D

Potknął się! Dowiecie się tego w następnym tomie. :) A ona potykała się częściej...

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Nowa Fantastyka