- publicystyka: Autorów wielu, a ja tylko jeden – recenzja NF 08/2013 (SIERPNIOWIEC 2013)

publicystyka:

Autorów wielu, a ja tylko jeden – recenzja NF 08/2013 (SIERPNIOWIEC 2013)

Jeszcze przed zakupem sierpniowego wydania „Nowej Fantastyki” długo nie mogłem się zdecydować, czy mężczyzna z okładki jest podobny do Matta Damona, choć stara się nie być, czy też właśnie usiłuje być do niego podobnym, wcale takim nie będąc. Odpowiedź okazała się inna: to jest Matt Damon. Cóż, łysina robi swoje.

Może lepiej przewróćmy więc stronę i zajrzyjmy do środka.

 

Artykuły

Publicystyka w sierpniowej NF stoi na bardzo różnym poziomie. Z wielką przyjemnością czytałem artykuły Wawrzyńca Podrzuckiego o komputerowej ewolucji oraz „Spotkania [Andrzeja Kaczmarczyka] z Łowcą Śmierci”. Po drugiej stronie barykady mamy duet tekstów „Droga do Elizjum” oraz „Nocni Łowcy podbijają kino”. Oba traktują o filmach, które niedługo trafią do kin – a przy tym stanowią swoje przeciwieństwa. „Droga…” prezentuje dość ciekawą treść w niezjadliwej formie; w „Nocnych Łowcach…” natomiast autor dobrze pisze, ale zupełnie nie ma o czym. To zaś, że potrzebuje tylko lepszego tematu, potwierdza jeszcze w tym samym numerze, ciekawie przedstawiając życiorys Richarda Mathesona. A wywiad z Anną Kańtoch… z nim mam problem.

 

Jan Żerański napisał „Drogę do Elizjum” na szybko – nie wiem tego, ale mam taką nadzieję. Redagowano ją także na szybko – tego jestem niemal pewien. Tym bardziej nie mogę się nadziwić, że właśnie ten artykuł otwiera sierpniowy numer „Nowej Fantastyki”.

„Elizjum” zapowiada się przednio. Ale co z tego, jeśli traktujący o nim artykuł w NF jest napisany w taki sposób? Autor chyba chciał zamieścić w nim jakąś treść, sam jednak nie wiem jaką, bo odbijam się od niechlujnej formy. Kilka przykładów: informacja o tym, że liczba mieszkańców Ziemi przekracza 100 miliardów, pojawia się dwukrotnie w jednej, trzyakapitowej sekcji. Czytelnik traktowany jest jak półinteligent odkrywczym nagłówkiem „Grecy też mieli Elizjum”. Także stylistycznie tekst kuleje – długie, wielokrotnie złożone zdania zwyczajnie się nie kleją, a sformułowania takie jak „kalendarium odnośnie wydarzeń” przelewają czarę goryczy. No bo jakie inne kalendarium?

 

Do czytania „O powstawaniu (mechanicznych) gatunków” Wawrzyńca Podrzuckiego przystępowałem z dużymi nadziejami i nie zawiodłem się. Artykuł przybliża technikę tworzenia programów komputerowych przy pomocy mechanicznej ewolucji, bliźniaczo podobnej do tej występującej w przyrodzie.

Mimo że już wcześniej miałem pewne pojęcie o zagadnieniu, w żadnym stopniu nie umniejszyło to przyjemności z lektury. Szkoda tylko, że nie zdecydowano się wydłużyć artykułu o jeszcze jedną stronę, aby poświęcić więcej miejsca na dyskusję o możliwych konsekwencjach szerokiego użytkowania tej metody. Że jest o czym pisać dowodzi choćby Neal Stephenson w opowiadaniu „Jipi i elektroniczny paranoik”, które ukazało się dokładnie rok temu, w NF 8/2012. Tym niemniej – takich właśnie artykułów oczekuję w „Nowej Fantastyce”.

 

Podobno pisząc swoje książki, Anna Kańtoch „porusza się we mgle”. Tak samo czułem się i ja, gdy czytałem rozmowę, którą przeprowadziła z nią Joanna Kułakowska. Przyznaję się bez bicia, że nie znam książek Kańtoch, dlatego pytania i odpowiedzi dotyczące jej twórczości nie były dla mnie w pełni zrozumiałe – to oczywiście nie zarzut, zwyczajnie nie jestem zamierzonym adresatem tego tekstu. Zarzut mam jednak inny: rozmowa przypomina bardziej sesję Q & A niż wywiad jako taki. Kułakowska zdaje się mieć przygotowaną listę pytań, którymi strzela w Kańtoch bez zastanowienia, skacząc od tematu do tematu bez ładu i składu. Tylko we fragmencie o literaturze kobiecej nawiązuje się faktyczny dialog – a po chwili: ciach! Jak trafiłaś do fandomu? Czy studia arabistyczne zaowocują książką? Czy ŚKF różni się od Klubu Tfurcuf? Trochę szkoda.

 

Podejrzewam, że artykuł Andrzeja Kaczmarczyka stanowi lepszą rozrywką niż oglądanie filmów, o których opowiada. Historia kultowego ponoć cyklu „Łowca śmierci” jest bowiem fascynująca. Który producent po sukcesie filmu zamawia drugą część, ale wymienia całą ekipę, włącznie z aktorem w roli tytułowej? Jak zły musi być scenariusz, że przyszły reżyser takiego tytułu jak „Dinokrokodyl kontra supergator” odrzuca go na korzyść zaimprowizowania nowej fabuły podczas kręcenia, w czasie dwóch tygodni?

Całość czyta się z przyjemnością – a może po prostu jestem odpowiednim targetem? Nie wiem, czy to coś, do czego powinienem się przyznawać, ale autentycznie podobała mi się „Czerwona Sonja” z 1985 r.

 

Można napisać tekst o zbliżającej się premierze nie mając na jej temat zbyt wiele wiadomości. Choćby lipcowy artykuł o „Pacific Rim” dobrze poradził sobie z tym problemem, przedstawiając w kontekście filmu historię wielkich robotów w kulturze. W tekście „Nocni Łowcy podbijają kino” Tymoteusz Wronka pozostaje przy samej produkcji, a w efekcie pozbawia się tematu.

Zaczyna się dobrze – pół strony autor poświęca na przybliżenie treści książki, na której kanwie powstaje film „Miasto Kości”. Problem w tym, że dalej autor nie ma o czym pisać, bo na dobrą sprawę niewiele jeszcze o filmie wiadomo. Przytacza więc słowa aktorki grającej główną bohaterkę, która mówi ni mniej ni więcej, a to, że na planie jest fajnie i dobrze im się pracuje. A chwilę później Wronka odkrywa Amerykę, stwierdzając, że jeśli pierwsza część cyklu odniesie sukces kasowy, to z pewnością powstanie następna.

 

Drugi artykuł Tymoteusza Wronki w numerze jest zdecydowanie lepszy. „Był legendą” przybliża czytelnikowi sylwetkę giganta (ze stali) światowego science fiction: Richarda Mathesona. Tym razem nie okazuję się przesadnym ignorantem, nie kojarząc nazwiska – artykuł skierowany jest właśnie do takich jak ja, których w Polsce jest sporo, gdyż na naszym rynku ukazało się zadziwiająco mało przekładów prozy Mathesona.

Trochę szkoda, że w tym samym numerze nie pojawia się – na potwierdzenie świetności Mathesona – żadne z jego licznych niepublikowanych jeszcze w Polsce opowiadań, jestem jednak w stanie zrozumieć, że termin gonił, jeśli artykuł miał się ukazać „na czasie”.

 

Felietony i pokrewne

 

…a także recenzje, od których zacznę. Tak jak zawsze, w numerze jest ich całkiem sporo, więc każdy powinien znaleźć wśród nich coś dla siebie. Mnie zainteresowały trzy pozycje: „Requiem dla lalek” Cezarego Zbierzchowskiego, „Podwójny dług” Josepha Campbella oraz antologia koleżanek i kolegów z Szortalu. To miły gest, że w NF pojawia się jej recenzja.

 

Widząc nietypowy tekst o grze komputerowej pod sam koniec gazety, na chwilę nabrałem podejrzeń, że w sierpniu mogę nie zobaczyć „Orbitowania po kinie”. Znalazłem je jednak stronę dalej – szczerze mówiąc, nieco ku mojemu rozczarowaniu. Moim problemem z serią Orbitowskiego jest to, że nie rozumiem sensu jej istnienia. Autor opisuje jakiś film, który oglądał (tym razem „The Revenant”, ponoć zgrabne połączenie horroru, który straszy, z komedią, która śmieszy) – ale ani nie wychodzi od niego do jakichś bardziej uniwersalnych przemyśleń, ani nie sprawia, że będę chciał go obejrzeć, bo relacjonuje film niemal scena po scenie, nie zostawiając dla potencjalnego widza nic, nawet twistów z zakończenia. Ot, jak opowiadanie kumpla przy piwie – tylko co mi do tego?

 

Bardzo sobie natomiast cenię felietony Rafała Kosika. Stara się on spleść kwestie fantastyczne z otaczającą nas aż nazbyt przyziemną rzeczywistością. Teksty te kojarzą mi się z moją ulubioną, niestety już nieistniejącą serią felietonów Jarosława Grzędowicza na ostatniej stronie „Science Fiction, Fantasy i Horror”. W sierpniowcu przemyślenia Kosika nie są przełomowe, ale za to autor podaje je w ciekawej formie nawiązującej do fizyki kwantowej. Trochę mi tylko żal, że (wbrew temu, co napisałem kilka linijek wyżej) fantastyki tym razem jak na lekarstwo: jedyne zdanie na jej temat to to powtórzone w leadzie: „Fantastyka socjologiczna przedstawia dziesiątki światów, które radykalizm zamienił w piekło”. Liczyłem, że w samym tekście myśl zostanie rozwinięta.

PS: Mimo że nie czytałem felietonu o piwie, PS pod tym tekstem mnie urzekł.

 

Idąc mniej więcej à rebours, natykam się na „Rady dla piszących” Michaela J. Sullivana. Tym razem jest to raczej polecanka (bo autor podkreśla, że nie recenzja) książki Stephena Kinga o rzemiośle pisarza. Wygląda na to, że seria artykułów jest już u kresu – świadczy o tym nawet czas przeszły dokonany, w którym Sullivan wspomina, że już „napisał” swoje rady dla piszących. Pozostaje pytanie, czy był to ostatni odcinek (tak kończyć bez pożegnania?), czy zobaczymy jeszcze coś nowego.

 

W „Zaniedbanym Zajdlu” przygnębiony Jerzy Rzymowski spogląda znad tekstu i analizuje, dlaczego statuetka nie jest już tym, czym kiedyś. I rzeczywiście, przytoczonym apelom o głosy pojawiającym się na przestrzeni ostatnich lat daleko do idei poszukiwania wybitnej prozy. Sam zresztą, niestety, nie robię nic w kierunku poprawienia tej sytuacji. Problem w tym, że (jak pewnie wiele innych osób) z polską fantastyką jestem do tyłu. Zanim jakiś tytuł trafi na moją listę lektur, zanim odczeka swoje, zanim wreszcie go przeczytam – już dawno jest po Zajdlach, a najczęściej i po kolejnych dwóch czy trzech edycjach.

 

Pozostaje jeszcze artykuł, w którym Maciej Parowski tłumaczy, „Dlaczego Zajdel jest królem”. Muszę jednak przyznać się tutaj do porażki. Nie będę udawał, że mam na jego temat wiele do powiedzenia. Artykuł skierowany jest dla nieco bardziej „zaawansowanych” ode mnie. Jestem zbyt młodej daty, żeby znać wspominane przez Parowskiego książki w sposób naturalny, a i nie nadrobiłem w wystarczającym stopniu klasyki polskiego science fiction. Cóż zrobić, nie mogę znać się na wszystkim – autorów w NF wielu, a ja tylko jeden.

 

Opowiadania

 

Na koniec zostawiłem sobie danie główne sierpniowca – belestrystykę. Wśród pięciu tekstów tym razem zaserwowano nam trzy opowiadania polskie i dwa zagraniczne. Zobaczmy, co każde z nich sobą prezentuje…

 

Ucieszyłem się, kiedy zobaczyłem, że „Archiwum” to tekst okolicznościowy – o Powstaniu Warszawskim. Tym bardziej, że Adam Przechrzta już od pierwszych wersów wciągnął mnie w swoją historię. Trochę na swoją zgubę, ponieważ „Archiwum” okazało dla mnie się jednym z tych tekstów, które nastawiają na prawdziwą ucztę literacką, a zostawiają nieco rozczarowanym, bo – choć dobre – jednak nie dosięgają własnej poprzeczki.

Przez większość tekstu Przechrzta jest pisarzem, który po prostu umiejscawia własną opowieść w trybach historii, na końcu zaś jakby ustąpił naturze historyka i skręcił w stronę pogadanki dydaktycznej – kontynuowanej zresztą już całkiem jawnie w odautorskim posłowiu. W moim odczuciu buduje przez to napięcie, którego potem nie wykorzystuje, zostawiając mnie z poczuciem niedosytu (może nawet oszukania?).

Zaletami tekstu z pewnością są klimat oraz sposób, w jaki stopniowo dowiadujemy się coraz więcej o postaciach męskich. Wśród wad wymieniłbym nienaturalność relacji między Martą i Aleksem. Nie jestem natomiast zdecydowany co do sposobu wykorzystania elementu fantastycznego. Z jednej strony, czytając, poczułem się trochę zawiedziony; z drugiej – gdy myślę o nim już na chłodno, nabiera dla mnie pewnego uroku.

 

Jak pod tekstem wspomina Michał Cetnarowski, „Sztuka w zaścianku” Jakuba Małeckiego to literacka impresja na temat obrazu Jacka Malczewskiego pod tym samym tytułem – warto mieć go zatem przed oczami podczas lektury.

I jak to w impresji – nie znajdziemy tu szczególnie rozbudowanej fabuły, bo też nie ona jest najważniejsza. „Sztuka w zaścianku” to raczej gawęda, zgrabnie dobrane słowa, które układają się w leniwie płynącą opowieść. Zupełnie nie moja bajka, a jednak tekst przeczytałem z przyjemnością. Być może dlatego, że jest wystarczająco krótki, żebym nie zdążył zadać sobie pytania: „Po co?”.

 

Następne opowiadanie to „Uczeń Abdulla al-Hazzreda” Bartosza Kalinowskiego – szansa na rehabilitację arabskich klimatów po „Racicach i szałasie Abdela Dżamili”. Klimaty szansę wykorzystały, choć sam „Uczeń…” nie powala na kolana.

Wykorzystanie Wielkich Przedwiecznych w orientalnej otoczce to materiał na ciekawy eksperyment, choć nie wiem, czy na opowiadanie, które zapadnie w pamięć na dłużej – z pewnością nie w tym przypadku. W warstwie językowej tekst jest przekombinowany, miejscami musiałem czytać akapity po kilka razy, żeby ze słowotoku autora wyłowić fragmenty, które faktycznie coś wnoszą.

Do tego Kalinowski najwyraźniej umówił się z Przechrztą, żeby wstawić bezsensowną scenę seksu, a po niej rozczarowujące zakończenie – jedno i drugie w „Uczniu…” na większą skalę niż w „Archiwum”.

 

Nareszcie. Z „Pieśnią o śmierci i śniegu” doczekałem się opowiadania, które w pełni mnie usatysfakcjonowało. Szkoda, że musiałem na to czekać do czwartego tekstu i że nie znalazł się taki na rodzimym podwórku, ale cóż – może następnym razem.

Wbrew temu, jak opowiadanie klasyfikuje w komentarzu Marcin Zwierzchowski (a także redaktorzy „Nightmare Magazine”, sądząc po tytule), ja nie uważam go za horror. Sprawa jest prosta: horrorów nie lubię, uwielbiam natomiast mroczne, choć nie straszne opowieści – tekst Lairda Barrona zdecydowanie zalicza się do tej drugiej grupy.

Od „Pieśni o śmierci i śniegu” aż bije chłodem Alaski, Barron z łatwością przenosi czytelnika na bezkresne, mroźne pustkowia Ameryki Północnej. A do tego wszystkie elementy opowiadania pracują jak w szwajcarskim zegarku: poza wspomnianym już klimatem mamy intrygującego bohatera, ciekawe tło fabularne, zgrabnie zaadaptowaną legendę i dobre zakończenie. Czego chcieć więcej?

 

„Epizod siódmy: Ostatnia bitwa ze Stadem w Królestwie Fioletowych Kwiatów” (alias: „Opowiadanie o bardzo długim tytule”) Johna Langana to kolejny udany tekst w najnowszej NF. Do eksperymentalnej formy trzeba było się chwilę przyzwyczajać, a w dłuższym tekście prawdopodobnie by męczyła, jednak w opowiadaniu tych rozmiarów sprawiła się znakomicie i stanowiła ciekawą odmianę od klasycznej narracji.

Na szczęście nietypowy zapis to nie jedyne, co Langan ma do zaoferowania – wciągająca jest też sama warstwa fabularna, przywodząca na myśl „Żywe trupy” i film „Przetrwanie” z Liamem Neesonem. Ten ostatni, swoją drogą, to jakby połączenie elementów z obu zagranicznych opowiadań w sierpniowcu.

Podsumowując

 

Z opowiadaniami jest w sierpniowcu całkiem dobrze. Dwa naprawdę mi się spodobały, a czterdzieści procent to chyba zupełnie niezły wynik; do tego w żadnym przypadku nie odniosłem wrażenia, że do numeru wrzucono coś, pod czym (nad czym) „Nowa Fantastyka” w żadnym razie nie powinna się podpisywać.

W części publicystycznej trafiły się dwa potknięcia w postaci tekstów o „Elizjum” oraz o „Mieście Kości”, no i jak zawsze strona zmarnowana na „Orbitowanie po kinie” – nazwa zresztą trafna, bo orbitowanie ma to do siebie, że do niczego nie prowadzi. Gdybym miał sobie urządzić koncert życzeń, to chciałbym widzieć w NF więcej tekstów okołonaukowych – podobnych do „O powstawaniu (mechanicznych) gatunków” – albo okołohistorycznych – jak choćby tekst o mesmeryzmie z zeszłego miesiąca.

Życzyłbym sobie też lepszej korekty, bo nie chciałem marnować na to miejsca przy omawianiu poszczególnych artykułów i opowiadań, ale w większości z nich znajdowałem znośną bądź nieznośną ilość brakujących przecinków i literówek (na ileż sposobów zostało zapisane imię i nazwisko Abdulla al-Hazzreda…).

Miłym akcentem jest też zniżka na Polcon. Na pewno przyda się osobom, które genialnie przegapiły tańszą akredytację. Na przykład mnie.

Komentarze

Ludzie recenzje piszą, konkurencja rośnie, a ja płodzę głupotki o kosmitach :(  Diriad , naprawdę bez bólu przebrnąłeś przez "Epizod siódmy"?

Muszę zrobić do niego drugie podejście. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Naprawdę, nie oszukuję ;) A nawet podchodziłem do niego z nieufnością, bo (mimo że miałem tego unikać) zerknąłem wcześniej na fragment recenzji Bellatrix i zobaczyłem, że "Epizod siódmy" zjechała. Jeśli mam zgadywać, to może nie mam z nim problemu dlatego, że zawsze "odgrywam" sobie w głowie czytany tekst (co okrutnie mnie spowalnia), a dzięki temu raczej nie tracę wątku w tak długich zdaniach… Ale kto wie, może po prostu mnie to podeszło, a Wam nie.

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Zobaczymy. Ja byłem jakiś taki "rozmyty" po Pokrzywie i pewnie dlatego. Odezwę się sooooon.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Przeczytałem. Wersja pisana boldem bardzo mi się spodobała, a i całość, choć piekielnie rozwleczona IMO, też przyzwoita. Dobre, może nie genialne wg mnie, ale przynajmniej "inne", w pewien sposób świeże. Ale wiersza mu (opowiadaniu) nie napiszę. :D

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Parę słów wyjaśnienia, bo się uczciwie należy. :) Za wpadki redaktorskie w tekście o "Elizjum" zwyczajnie przepraszam. Nie mogę obiecać, że w przyszłości się nie zdarzą inne, bo czasami zdarza się utrata czujności, zmęczenie materiału czy sto innych powodów, dla których artykuł po redakcji nie wygląda tak, jak powinien. Ale zawsze staram się, żeby było jak najlepiej. Natomiast forma rozmowy z Anną Kańtoch i wrażenie poszarpania to niestety efekt skracania. Bo w pełnej formie ta rozmowa była dwukrotnie (!) dłuższa i kiedy ją dostałem, stanęło przede mną bardzo trudne zadanie wyciśnięcia z niej tyle, ile tylko się da, ale na trzech kolumnach. Niestety, strony pisma nie są z gumy – nie możemy sobie pozwolić na zamieszczenie tak obszernego materiału w całości, a odpadła nam możliwość puszczenia go w pełnej wersji w naszym pdf-ie (tak, jak to robiliśmy choćby w przypadku wywiadu z Davidem Weberem). Wyszło jak wyszło – natomiast muszę podkreślić, że nie jest to na pewno wina Asi Kułakowskiej, która wywiad przeprowadzała.

Żal tego pdf-u…

Chcemy całość! Ja bym chciał… :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Jak ja mam wziąć udział w SIERPNIOWCU po tej recenzji ?!? Diriad, nie mogłeś zając się czym innym? :P

Żal pdf-u, żal, ja też przeczytałbym całość. W imię mniejszych cięć chętnie bym też zrezygnował z podziwiania wściekłego Mikołaja i przystał na zmniejszonego węża… ale przestaję już narzekać, wiem, że skracanie to niewdzięczna robota, bo czego się nie pozbędzie, to coś się traci. (Choć w przypadku mojej recenzji odchudzenie o ćwierć chyba dobrze jej zrobiło ;) ).

 

Prokris – nie jestem chyba w stanie wyobrazić sobie bardziej pochlebnego komentarza, dzięki :)

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Ta recenzja też się podoba :)

Mee!

JeRzy, a może po ukazaniu się wrześniowca umieścicie na fantastyka.pl pełną wersję tego wywiadu z Anną Kańtoch, skoro nie ma pdf-u ? Szkoda, żeby się zmarnował…

Albo nam podesłać? Fanom… Strasznie bym chciał…

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Nowa Fantastyka