- publicystyka: Brion i Ron - fantastycznie charakterystyczni aktorzy

publicystyka:

Brion i Ron - fantastycznie charakterystyczni aktorzy

Brion i Ron – fantastycznie charakterystyczni aktorzy

 

W kinie zdarzają się takie twarze, o których trudno zapomnieć. Aktorzy obdarzeni charakterystyczną fizjonomią nie są, rzecz jasna, obsadzani w roli amantów, jednak nierzadko znacznie bardziej zapadają w pamięć niż lalkowaci i podobni jeden do drugiego gwiazdorzy. Przypominając sobie ostatnio z racji sporej ilości wolnego w Święta czasu stare, lecz wciąż wywołujące emocję filmy, przypadkowo trafiłem na dwóch niezwykle charakterystycznych aktorów. Niniejszy tekst nie jest oczywiście studium porównawczym, ani kompletnym przeglądem dokonań, a jedynie zestawieniem dokonań tytułowych postaci na polu fantastycznego kina, opartym na oglądanych przeze mnie niegdyś filmach.

 

Przegląd ów pozwolę sobie zacząć od aktora już nieżyjącego, który z racji swoich kreacji zapewne nie jest anonimowy dla miłośników sf&f.

 

Brion Howard James (ur. 20 lutego 1945 w Beaumont, zm. 7 sierpnia 1999 w Malibu) zaistniał dla miłośnika fantastycznego kina jako Leon Kowalski we wciąż znakomitym, mimo prawie trzydziestu lat od premiery, filmie Ridley'a Scotta „Blade Runner" („Łowca androidów"). Zagrał w nim co prawda epizodyczną rolę zbuntowanego androida, ale wielce charakterystyczną. Dzięki temu, że ten nieskalany zębem czasu film przypominam sobie od czasu do czasu znam wręcz na pamięć przesłuchanie Leona albo scenę ze słynnym „Wake up!, Time to die"

 

Potem przyszła u rola kolejnego negatywnego charakteru – Stubbsa, kapitana nielegalnie wydobywających surowce piratów w filmie „Enemy Mine" („Mój własny wróg") z roku 1985. Film wyszedł spod ręki kolejnego wielkiego reżysera i wielce dla kina sf zasłużonego, Wolfganga Petersena. Niestety rola ta zaciera się w pamięci, pozostawiając głównie Dennisa Quide'a oraz ukrytego pod maską obcego Louisa Gossetta Juniora.

 

Podobnie niedużą rolą, choć sygnowaną w nagłówkach plakatów była rola Tarka w filmie „Steel Down" („Stalowy Świt") z 1987 roku. Film z dzisiejszej perspektywy nie jest nadzwyczajny, ale dwadzieścia pięć lat temu robił całkiem dobre wrażenie, chociaż tu też pamiętam głównie Patricka Swayze. Kolejna rola przypadła Brionowi także w filmie o post-apokaliptycznym tle. Mowa o epizodycznej roli Stacy'ego w obrazie „Cherry 2000" z roku 1987.

 

Po kilku rolach w filmach akcji, w 1992 roku James zagrał filmie „Nemezis", a potem w „Steel Frontier" (1995). I wreszcie przyszedł czas na – znowu epizodyczną, jednak znakomicie zagraną rolę generała Munro w „The Fifth Element" („Piaty element") z 1997 roku. Ten widowiskowy film Luca Bessona to oczywiście popis gwiazd, ale także świetne role drugoplanowe, wśród których podszyta komizmem postać generała Munro wyróżnia się i powoduje, że twarz Jamesa wrzyna się nam w pamięć. Osobiście uwielbiam scenę, gdy generał 'chce kilka zdjęć... dla archiwum'.

 

James zagrał także w serialu „Galactica 1980", który miał być kontynuacja słynnej „Battlestar Galactica", jednak ze względu na złe recenzje wyprodukowano jedynie 10 odcinków.

 

Podsumowując, wydawać by się mogło, że zmarły przedwcześnie na atak serca Brion James nie ma aż tak nadzwyczajnego dorobku na polu kina s-f, jednak kilka ról (szczególnie w Blade Runner i Fifth Element) oraz niezwykle charakterystyczna twarz sprawiły, iż zapisał się na trwałe w pamięci fanów filmów s-f.

 

Podobnie, choć znacznie pod każdym względem okazalej prezentuje się sylwetka drugiego z naszych tytułowych bohaterów.

 

 

 

Ronald Francis „Ron" Perlman (ur. 13 kwietnia 1950 w Nowym Jorku) zaistniał dla kina dwiema rolami, które osobiście wspominam bardzo ciepło. W 1981 roku zadebiutował w filmie „Walka o ogień", na który musiałem dostać się sprytem, bo anonsowany był jako obraz dla dorosłych, na który nie wpuszczano szczeniaków z piątej klasy. Odbierałem ten film wtedy przez pryzmat kilku 'scen', a doceniłem (także Rona jako Amoukara) dopiero po kilku latach. Pięć lat później, w 1986 roku Ron brawurowo zagrał upośledzonego zakonnika Salwatora w „Imieniu Róży".

 

W obu filmach podziwiłem charakteryzatorów i zdębiałem jakiś czas później, gdy zorientowałem się, że zarówno w „Walce o ogień", jak i w „Imieniu Róży" zbyt wiele pracy nie mieli. Bowiem Ron Perlman to chyba najbardziej charakterystyczny aktor, jeśli chodzi o fizjonomię twarzy i, jak zapewne wszyscy wiedzą (albo zaraz się przekonają) wykorzystuje ów atut znakomicie.

 

Perlman dał się bliżej poznać w serialu „Beauty and the Beast" (1987-1990), gdzie zagrał, rzecz jasna zmienionego z bestie Vincenta, partnerując Lindzie Hamliton. Film kilka miesięcy temu został wydany na DVD dla regionu 2, ale nie widziałem go jeszcze w polskich sklepach ani w TV, a szkoda, bo po kilku odcinków, jakie obejrzałem oceniam serial wysoko.

 

Od tego czasu wiele ról, jakie zagrał Perlman w filmach kinowych i telewizyjnych w jakiś sposób związana była z tematyką fantastyczną. Zainteresowanych filmografią aktora odsyłam na strony internetowe . Ja przytoczę tylko kilka, moim zdaniem najbardziej znanych i charakterystycznych przykładów.

 

Bardzo dobrą rolę zagrał Ron we francuskim filmie „Miasto zaginionych dzieci" z 1995 roku, gdzie wcielił się w role One'a, poszukiwacza dziecka porwanego przez kradnącego dziecięce sny szaleńca. Mimo bardzo dobrej kreacji, dwa lata później Perlman zagrał już nie główną, lecz chyba szerzej zauważoną rolę. Mowa o czwartej odsłonie serii o Obcym: „Alien Resurrection" („Obcy: Przebudzenie"), gdzie Perlman wcielił się w rolę Johnera, jednego z kupców (piratów) ze statku Betty. Zagrał z jednej strony złego i złośliwego typa (scena z Ripley w sali gimnastycznej, albo wtedy, gdy rzuca nóż w nogę Vriessa, odgrywanego przez równie charakterystycznego Dominique Piniona), zaś w innych momentach o kalekiego Vriessa się troszczy i pomaga w pokonywaniu przeszkód.

 

Potem, w roku 2002, w fantastycznej części filmografii Rona pojawia się rola Reinhardta, członka grupy Bloodpack, na czele której staje Blade w walce ze zmutowanymi wampirami. Rola w filmie „Blade II", to znowu drugoplanowa, ale nie pozostająca niezauważoną kreacja. Jednak w 2004 roku, a potem cztery lata później Ron Perlman zagrał pierwsze skrzypce w dwóch częściach przygód komiksowego bohatera Hellboya. Przyznam, że jakkolwiek oceniać oba filmy, „Hellboy" i „Hellboy II: The Golden Army", to nie można powiedzieć złego słowa o bohaterze tytułowym – Hellboyu. Perlman bowiem, choć skryty za lateksową charakteryzacją, oddał swą grą niezwykły, trudny charakter Hellboya.

 

Ostatnich kilka lat to spora obecność Rona w całkiem przyzwoitych i pewnie dobrze znanych nawet młodym miłośnikom kina s-f&f produkcjach. Zagrał brata Samuela w, moim zdaniem, udanym obrazie „Mutant Chronicles" („Kroniki Mutantów"), potem, partnerując Nicolasowi Cage'owi, wcielił się w rolę rycerza Felsona w filmie fantasy „Season of the Witch" („Sezon na czarownice") z ubiegłego roku, zaś ostatnio mogliśmy zobaczyć Rona w najnowszej odsłonie przygód Howardowskiego bohatera Conana: „Conan the Barbarian" („Conan barbarzyńca"), gdzie zagrał Corina, ojca tytułowego bohatera. Choć film jest przez wielu oceniany nienajlepiej, po niedawnym ponownym obejrzeniu nadal jestem zdania, że nowy Conan jest lepszy od tego z 1982 roku, a już z pewnością całkiem dobrze wypadł w nim Ron Perlman.

 

Ostatecznie więc, niezwykle charakterystyczny Ron Perlman całkiem sporo udzielał się (i pewnie nadal będzie, bo już jest zapowiedź obrazu s-f „Pacific Rim", który ma wejść na ekrany w 2013 roku) w filmach fantastycznych. Ale Perlman to nie tylko twarz. To także znakomicie brzmiący głos, co zaowocowało licznymi dubbingami, zarówno w filmach animowanych, jak i w grach komputerowych.

 

A najbardziej charakterystycznym z dubbingowych dokonań aktora jest głos narratora w serii gier Fallout..."War never changes..."

 

http://www.allrovi.com/name/ron-perlman-mn0000562075

Komentarze

po niedawnym ponownym obejrzeniu nadal jestem zdania, że nowy Conan jest lepszy od tego z 1982 roku, - Za to zdanie idziesz na stos :P

Cóż, przekrój ciekawy. Fakt faktem, że wszystko to można znaleźć w biografiach obu aktorów, ale i tak plus, że chciało Ci się przybliżyć te sylwetki. Mnie Perlman chyba już do końca życia będzie się kojarzył z Walką o ogień, którą też jako łebek oglądałem dla kilku ciekawych scen :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dodam jeszcze, co jakoś mi umkneło, że Perlman  pojawił się także  jako Horus w obrazie "The Scorpion King 3 Battle for Redemption" z tego roku. Niestety, recenzje filmu nie wóżą mu sukcesu...

Nowa Fantastyka