- publicystyka: Mars jakiego nie znacie. Recenzja filmu John Carter.

publicystyka:

Mars jakiego nie znacie. Recenzja filmu John Carter.

Film Andrew Stantona jest drugą już próbą ekranizacji pierwszej powieści z cyklu o Marsie autorstwa amerykańskiego pisarza Edgara Rice'a Burroughsa. Pierwszą był film Księżniczka Marsa reżyserii Marka Atkinsa z 2009 roku, zresztą niezbyt udaną.

 

O produkcji Stantona można powiedzieć, że jest nieco spóźniona. Wyprzedziły ją Gwiezdne wojny czy Avatar. Jednakże w fazie rozwoju współczesnej kinematografii John Carter to film nakręcony jakby na luzie. Zdecydowanie mniej widowiskowy niż wyżej wspomniane, zachowujący w niektórych momentach swój styl, momentami rodem z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.

 

Oczywiście fani efektów specjalnych będą narzekać na brak spektakularnych wybuchów, niesamowitych dział laserowych czy zaawansowanej techniki, którą odkryli Marsjanie. Ale gdy się nad tym dobrze zastanowić, bez tego wszystkiego film jest ciekawszy, a widzowie skupiają się na fabule. Ponadto niech każdy przyzna się przed samym sobą, czy rozpoznał w roli wodza Tharków (wielkich zielonych stworów z czterema rękami) Williama Defoe.

 

Jeśli chodzi o fabułę, to tu nie znajdujemy nic odkrywczego. Ot, młody człowiek dostaje spadek po wuju i czyta jego dziennik, w którym John Carter opisuje przedziwne wydarzenia. Tu akcja przenosi się na dziki zachód, gdzie poszukiwacz złota natrafia przez przypadek na dziwną istotę, a ta teleportuje go na Marsa czy może na Barsoom, jak mówią tubylcy.

 

Dla Marsjan Carter jest mocarzem. O wiele od nich silniejszym i bardziej wytrzymałym. Potrafi oddawać skoki na ogromne odległości i zabijać potężnych wojowników jednym ciosem pięści. Jednak nie wszystko jest takie proste i piękne, jakby mogło się wydawać na pierwszy rzut oka.

 

Najpierw John trafia do niewoli Tharków – dość prymitywnego plemienia – a później zostaje uwikłany w marsjańską wojnę domową. Piękna księżniczka Helium, jednego z miast, rozbudza w nim wolę walki w nie swojej wojnie. Oczywiście pozaziemska piękność jest po tej dobrej stronie, a władca Zodangi, wrażej metropolii, po tej złej.

 

I tak oto John Carter, kapitan kawalerii z Wirginii, jest zmuszony do zostania bohaterem, i to na obcej planecie. Nagrodą jest oczywiście księżniczka i królestwo, a także uwielbienie tłumów. Ale żeby nie było tak łatwo musi najpierw pokonać złego księcia, który jest uzbrojony w niezwykłą, potężną, nieznaną nikomu broń. Fabuła niby przewidywalna, ale zdarzają się momenty, że widz chce wykrzyknąć głośno: O!!! Nie spodziewałbym się.

 

Reasumując, film da się oglądnąć. Oczywiście wszechobecne 3D na dłuższą metę robi się męczące, a ten obraz wyglądałby tak samo dobrze w dwóch wymiarach. Twórcy popełnili jeden okropny błąd: nie trafili z tytułem. Na dobrą sprawę sam tytuł niewiele mówi, o czym jest film i jakoś tak nie pasuje do klimatu science fiction.

 

No, ale przynajmniej jest wojna, jest kobiece serce do zdobycia, jest głośna muzyka, jest 3D, są efekty specjalne. Dodając do tego bohaterskiego, nieśmiertelnego Amerykanina, który ratuje cały świat (w dodatku nie swój) i zdobywa serce pięknej kobiety, otrzymujemy klasyczną historię, rodem prosto z Hollywoodu. Coś w sam raz na niedzielne popołudnie.

Komentarze

Nie wiem dlaczego, ale jak patrzę na tytuł i na plakat, to mam wrażenie, że to dwa różne światy. Zdecydowanie nietrafione i niezachęcające to "John Carter";/

 Recenzja może być, chociaż nie zachwyca. Spokojnie można by było darować sobie tak szczegółowy opis fabuły i skompresować go do jednego, dłuższego akapitu zamiast czterech krótkich. 
Poza tym No, ale przynajmniej jest wojna mi się nie podoba. "No", to się z kumplami przy piwie mówi, a nie w recenzji pisze.
No i nieszczęsne Reasumując, film da się oglądnąć. Reasumując jest imieslowem odnoszącym się do czynności podmiotu. Zdanie z imiesłowem i innym podmiotem niż wykonującym czynność (a takie jest u ciebie) jest błędne. np. myjąc zęby, dzień był ciepły. To ty reasumujesz, a film da się oglądać. trzeba by to było zmienić na np. reasumując, można powiedzieć (podmiot domyślny) albo reasumując, mogę stwierdzić. Niestety ten błąd jest bardzo częsty i mnie osobiście bardzo irytuje. 
To takie czepianie się malutkie:) 

Chyba twórcy popełnili znacznie więcej błędów niż z tytułem. Ja ogólnie mam wrażenie, że twórcy (i osoby odpowiedzialne za promocję) tego filmu zrobili wszystko żeby mnie do niego zniechęcić. Żadnego haka na widza. Beznadziejny zwiastun, film sprawia wrażenie jakby był nakręcony za słowo honoru na Pustyni Błędowskiej z efektami specjalnymi z gier komputerowych sprzed 15 lat. Gdzie ta kasa w niego władowana? Koszmarne plakaty. Nawet czcionka tytułu mnie irytuje bo wygląda jak z jakichś "Iniemamocnych" ;) Nie widzę żadnego powodu, żeby na niego pójść. Recenzja też mnie nie zachęca... Za to rozwalają mnie komentarze na filmwebie twierdzące że "to wszystko już było" :P 

Melambret! Defoe ma na imię Willem, nie William!
(wiem, że zaglądam tu już po czasie dopuszczalnych poprawek, ale wiesz - jak Cię ścigam, to Cię ścigam, nie?)

Aaa... masz rację, znowu! :D

staram się ^^

Może być i William: http://pl.wikipedia.org/wiki/Willem_Dafoe
Film do tak zwanego wciągnięcia, w dodatku bez większych torsji żołądka. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Nowa Fantastyka