- publicystyka: Gra o Tron - Epizod 1 (recenzja)

publicystyka:

recenzje

Gra o Tron - Epizod 1 (recenzja)

Krótko o końca początkach...

 

Pogoda za oknami to istna „Pieśn Lodu i Ognia”. Jednego dnia natura obdarowuje nas błękitnym niebem i rozgrzewającymi promieniami słońca, by kolejnego zrzucić nam na głowy deszcz, grad lub najprawdziwszy śnieg. W ten jakże uroczy okres HBO postanowiło uraczyć nas kontynuacją tak bardzo pasującej do pogodowych uroków tego miesiąca „Gry o Tron”.

 

Piąty sezon rozpoczyna się pierwszą, o ile pamięć mnie nie zawodzi, retrospekcją w historii serialu. Scena, która prezentuje nam młodą Cersei Lannister, przepełniona jest aurą tajemnicy i mistycyzmu, jakich nie spodziewałbym się po losach najbardziej nienawistnej cudzołożnicy w Westeros. Całe wspomnienie, wydawałoby się, chce nam zasugerować, że Cersei stanie się w tym sezonie o wiele istotniejszą postacią. Jednak reszta pierwszego epizodu już tego nie manifestuje, bowiem kolejne sceny z udziałem wspomnianej cudzołożnicy nie wnoszą do fabuły nic istotnego poza delikatnym przypomnieniem, dlaczego jest ona właśnie za nienawistną uznawana. Nic wartościowego do „Gry o Tron”, za wyjątkiem kilku ujęć czarującej golizny, nie wnoszą również Tyrellowie. Prawdę powiedziawszy, największą dawkę emocji w Królewskiej Przystani zapewnia nam… Lancel Lannister, o ile rzecz jasna pamięta się, kim on w ogóle jest. Młodzieniec wprowadza do gry nową frakcję polityczną zwaną „Wróblami”, a robi to w sposób niezwykle… hm… zaskakujący.

 

Jesteście fanami Tyriona i Varysa? Cóż, pierwsza scena z ich udziałem może was zawieść, gdyż jest to głównie góra lub – powinienem raczej powiedzieć – kupa niecenzuralnego słownictwa oraz ujmujące opróżnianie żołądka drogą wejściową. Niemniej już drugie ujęcie losów tych postaci oferuje bardziej błyskotliwy dialog, zapowiadający, miejmy nadzieję, nad wyraz ciekawe wydarzenia. 

 

Oprócz karła i euncha za Wąskim Morzem witają nas również wątki dotyczące Daenerys. Te sceny, choć nie zawierają w sobie niczego przełomowego, oglądało mi się całkiem przyjemnie. Pierwszy epizod ukazuje nowe zmartwienia, z którymi Matka Smoków będzie się musiała zmierzyć i które, niestety, zapewne znowu odwleczą jej podbój Siedmiu Królestw. Oby tylko te trudności okazały się na tyle interesujące, by całe to odwlekanie się opłaciło.

 

Najciekawsze rzeczy mają miejsce na Północy. Trójca w postaci Jona Snow, Stannisa Baratheona i Mancea Reydera zapewnia nam wciągający konflikt sił i charakterów, który swój finał otrzymuje w intrygująco… skwierczącej postaci. Sprawy dotyczące Północy najwidoczniej nie zamierzają nas nużyć. 

 

Choć jestem wielkim fanem serialu, pierwszy epizod delikatnie mnie rozczarował. Oglądając go, miałem wrażenie, że „Gra o Tron” skończyła się na czwartym sezonie, a teraz po prostu… zaczyna się od nowa. Wyjąwszy przygody Jona, nie dzieje się tutaj nic szczególnie ważnego. Odcinek prezentuje tylko przyszłe problemy poszczególnych postaci, które to (problemy) odciągają uwagę od ważniejszych spraw… nie wspominając nawet o wielu pomniejszych, niepotrzebnych wątkach. Czy w czasach, kiedy z Północy nadciągają Biali Węrdowcy, a smoki Daenerys są już na tyle duże, że same mogłyby podbić Królewską Przystań, naprawdę chcemy poznawać umiejętności rycerskie Robbina z Doliny lub dowiadywać się więcej na temat romansu między byłą niewolnicą a Nieskalanym-eunuchem? Pierwszy epizod piątego sezonu jest w moim mniemaniu jednym z najwolniejszych, ale to wciąż ta sama porządna „Gra o Tron” z interesującymi postaciami, ciekawymi interakcjami i świetnym wykonaniem. Dlatego też daję mu 7/10.

 

 

Po więcej recenzji z cyklu “Krótko o...” oraz opowiadania fantastyczne bazujące na greckiej mitologii zapraszam na swojego bloga: http://jack-felix-omega.blogspot.com/

 

 

P.S. Jeszcze jedno... Ciekawe, jak wiele osób zauważyło, że piąty sezon złamał tradycję i odebrał nam scenę przed rozpoczęciem? A szkoda, bo takowa mogła być naprawdę ciekawa.

Nowa Fantastyka