- publicystyka: Infini [recenzja]

publicystyka:

recenzje

Infini [recenzja]

 

                                                                   

 

 

Horrory science fiction umierają śmiercią naturalną. Gatunek ten święcił triumfy na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, kiedy rozentuzjazmowani sukcesem Obcego twórcy postanowili zasypać rynek dziesiątkami bliźniaczych produkcji. Po latach tłustych przyszła jednak trwająca do dziś posucha, przerywana pojedynczymi wyskokami w postaci Ukrytego Wymiaru, Pandorum, czy nieudanego Prometeusza, a wśród widzów zaczęły dominować głosy, jakoby potencjał gatunku w końcu się wyczerpał.

Na przekór tym opiniom postanowił wyjść uzbrojony w pięciomilionowy budżet australijski reżyser Shane Abbess i jego najnowsze dzieło – Infini. Czy to mogło się udać?

 

 

Jest schyłek XXIII wieku. Większość populacji żyje w głębokiej nędzy, na przeludnionej i zanieczyszczonej Ziemi. Jedyną szansą na poprawę bytu są tyleż opłacalne, co ryzykowne prace w sektorze górnictwa międzyplanetarnego. Podróż do rozmieszczonych na krańcach poznanego wszechświata kopalń umożliwia slipstreaming – wyjątkowo niebezpieczna forma teleportacji.

Do historii wkraczamy w momencie, gdy załoga jednej z takich placówek – tytułowej Infini – zapada na tajemniczą infekcję. Wysłany na pomoc oddział żołnierzy wraca zdziesiątkowany, a pośrodku całego zamieszania znajduje się świeżo upieczony rekrut, Whit Carmichael. Zmuszony do dramatycznej ucieczki na skażoną stację, staje się jedynym ocalałym świadkiem wydarzeń. Sprawy przybierają jeszcze gorszy obrót gdy okazuje się, że konsekwencje wypadku na Infini mogą zagrozić całej ludzkości. Na miejsce zostaje oddelegowana więc elitarna jednostka poszukiwawczo-ratunkowa. Cele misji: Odnaleźć Carmichaela. Zapobiec katastrofie.

 

Brzmi znajomo? I powinno. Abbess nie ukrywał inspiracji tuzami gatunku, pokroju ObcegoThe Thing, czy Ukrytego Wymiaru.  Mamy tu więc takie atrakcje jak opuszczoną stację kosmiczną, zespół komandosów, wreszcie tajemniczą chorobę. Nie zabrakło także miejsca dla kilku filozoficznych pytań o istotę życia, czy ewolucję gatunków.

Jak widać, twórcy Infini nie usiłują odkryć koła na nowo. Ich film przypomina bardziej potrawę sporządzoną ze sprawdzonych składników i wedle tradycyjnego przepisu, przyprawioną ledwie garścią autorskich pomysłów. W przypadku tego typu dzieł nie chodzi jednak o oryginalność na siłę – tu zdecydowanie większą rolę odgrywa umiejętność twórców, do wyłuskania z tonących w mroku korytarzy atmosfery zaszczucia i paranoi – a ta sztuka Infini udaje się co najmniej dobrze.

Duży wpływ ma na to sposób opowiadania historii.  Informacje o wykreowanym uniwersum są dawkowane nad wyraz oszczędnie. Nie oznacza to jednak, że element ten został potraktowany całkowicie po macoszemu – a to gdzieś na drugim planie przemknie jakiś emblemat, a to któraś z postaci wspomni coś na temat pobocznych wydarzeń. Sprytny zabieg, szczególnie pod względem ograniczonego budżetu, wymuszający na widzu samodzielne zbudowanie sobie świata przedstawionego, podsuwający jednak tropów na tyle, by w wizji twórców się nie pogubić.

Słowem, fabuła sprawia wrażenie wyjątkowo przemyślanej. I choć można zżymać się na widok słabo rozwiniętych postaci drugoplanowych, czy fakt, że w kilku momentach reżyser ucieka się do ogranych chwytów, zaciekawia.

                                                       

 

Aktorsko jest dobrze. Shane Abbess niewątpliwie miał nosa, wybierając na odtwórcę głównej roli znanego głównie z prowadzenia telewizyjnego show Daniela MacPhersona. Jego Whit Carmichael prezentuje całą paletę emocji, bez problemu dźwigając na barkach ciężar filmu. Reszta załogi również nie zawodzi, wiarygodnie dopełniając obrazu gdzieś w tle. I choć nie doszukamy się tu kreacji wybitnych, dość powiedzieć, że ani razu nie uśmiechnąłem się z politowaniem na widok odgrywanych emocji – i to w zupełności wystarcza.

Również realizacja stoi na bardzo przyzwoitym poziomie. Biorąc pod uwagę, że film nakręcono za przysłowiowe "ogryzki", można wręcz przecierać oczy ze zdumienia. Scenografia mimo, że nie wyróżnia się niczym oryginalnym na tle innych filmów z tego gatunku, jest wykonana z dbałością o szczegóły. Mamy tu charakterystyczne dla opuszczonych stacji kosmicznych ciasne, ginące w kłębach pary korytarze. Jest brudno, jest obskurnie. Dokładnie tak, jak powinno być. Podobnie sprawa ma się z efektami specjalnymi – których może nie ma wiele, ale kiedy już się pojawiają, stanowią integralną część obrazu, nie pozostawiając wrażenia sztuczności. Śmiem twierdzić, że pod tym względem australijski film bez większych kompleksów może stawać w szranki z kilkukrotnie droższym Pandorum.

 

                                             

 

Ostateczny odbiór Infini uwarunkowany będzie zapewne indywidualnymi preferencjami. Na tle dzisiejszych, pękających od CGI wysokooktanowych hitów, dzieło Australijczyków prezentuje się bowiem ubogo, niekiedy wręcz ascetycznie. Na pewno warto jednak dać mu szansę, szczególnie jeżeli zdarza nam się od czasu do czasu nostalgicznie westchnąć za klimatem dzieł z dawnych lat.

I choć Infini nie ma szans wskrzesić mody na space horrory, wciąż pozostaje jedną z ciekawszych filmowych propozycji, dumnie stojących na fundamentach minionej epoki kinematografii.

 

7/10

Komentarze

Bardzo dobra recenzja. Zacheciles mnie do obejrzenia tego filmu. A co do podobnych klimatów to czytałem gdzieś że ma powstać filmowa wersja gry "Dead space". A to space, survival horror pełną gębą :)

Z dwa dni temu obejrzałam trailer tego filmu. Spodobał mi się, a po Twojej recenzji, z pewnością obejrzę. Nie mam problemu z odgrzewaniem starych pomysłów, byleby było sprawnie zrobione i przykuwało uwagę. 

Późno się budzę, ale dzięki wam wielkie za komentarze :)

Filmowy “Dead Space” – przy ząłożeniu, że to będzie zrobione z odpowiednią dbałością o klimat i kategorię wiekową(nie wyobrażam sobie niższej niż R): oby. Dodałbym do mojej “chcęlisty” jeszcze “SOMĘ”, bo nie zdradzając nic z fabuły, ta gra grzeje czerep lepiej niż najcieplejszy moher ;)

 

A “Infini” obejrzyjcie i dajcie znać :). Ocena 7/10 i sama recenzja – starałem się postawić w sytuacji widza który nie jest aż takim fanem tych klimatów jak ja. Czyli możliwie obiektywnie.

W mojej osobistej skali to minimum półtora punktu w górę. :)

And one day, the dream shall lead the way

Ja obejrzałem po przeczytaniu Twojej recenzji. Średnio mi się podobał, chociaż w tej kategorii filmowej Ukryty wymiar jest dla mnie niedoścignionym wzorem.

Definitywnie "Ukryty Wymiar" jest poza konkurencją – no, może oprócz scen z tym "miśkiem" murzynem, bo to humor niskich lotów jednak. :)

And one day, the dream shall lead the way

A możesz podrzucić jeszcze jakieś filmy w podobnych klimatach? 

Klimatycznie podobne do “Ukrytego Wymiaru”/”Cosia” bądź stanowiące miks tychże – z tych co pamiętam:

 

Ze starszych: “Leviathan”, “Deepstar  Six”, “The Rift”, “Abyss (ta Camerona)”, “The Dark Side of the Moon”  – tyle, że tutaj oprócz ostatniego masz akcję pod wodą.

Z trochę nowszych: “Deep Rising”, “Sphere”, “Cargo”, “Supernova”, “Pandorum”, “Virus”, “Harbinger Down”, “The Thaw”, “The Last Days on Mars”.

 

Z tym, że to nie zawsze są filmy wysokich lotów. Taki “Harbinger Down” to wręcz żenada, nadająca się tylko dla fanów gatunku ;) Pamiętam jeszcze coś o grupce żołnierzy którzy uciekają przed jakąś maszyną w jakimś kompleksie – ale za diabła nie mogę skojarzyć tytułu.

 

Z klimatów bliżej “Cosia” ciekawy jest ponoć jeszcze “Blood Glacier”, ale póki co nie oglądałem, więc własnej opinii wyrazić nie mogę. :)

And one day, the dream shall lead the way

Gdyby nie Twoja recenzja, to chyba bym ten film pominął. Dodam sobie do listy.

A co do samej recenzji – powtarzasz dwukrotnie budżet filmu, nie trzeba :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

A no widzisz, rzeczywiście z tym budżetem. Poprawiam, bo kijowo to wygląda :)

A film warto :)

And one day, the dream shall lead the way

Porządna recenzja. Przeczytałam z zaciekawieniem. SF nie lubię, ale jeśli Beryl dodał sobie film do listy, to kto wie, może kiedyś obejrzymy ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka