- publicystyka: Errare humanum est – czyli o erracie i szacunku dla czytelnika

publicystyka:

felietony

Errare humanum est – czyli o erracie i szacunku dla czytelnika

Jako szczęśliwa córka fajnych rodziców, którzy znają mnie i moje upodobania od podszewki, mogę liczyć na podrzucanie mi książek, mimo że jestem pisklęciem w pełni już opierzonym. W sumie wcale nie jestem pisklęciem. Proces podrzucania książek trwa nieprzerwanie od momentu, kiedy nauczyłam się czytać – oprócz własnych nowiutkich wydań posiadałam zawsze stare książki należące do moich rodziców. Ostatnio moja mama przyniosła z biblioteki opasłe tomiszcze i wręczyła z mi z lakonicznym wyjaśnieniem, że to fantastyka, wygląda na dobrą i miłego czytania. W to mi graj! Wgryzłam się w lekturę z entuzjazmem typowego mola książkowego i byłoby cudownie, gdyby nie dwa drobiazgi.

Idiotyczne wpadki tłumacza typu „grawitacja jego spojrzenia” (ale może to moje skrzywieni zawodowe) oraz... literówki. Mnóstwo literówek, które doprowadzały mnie do szału. I nagle z prawdziwą nostalgią pomyślałam o tych pożółkłych karteczkach, wypadających zza okładki czy spomiędzy stron. Erraty. Tajemnicze słowo, które fascynowało mnie w nieco późniejszym dzieciństwie, ilekroć na nie natrafiałam. Bawiłam się w wynajdowanie błędów wyszczególnionych na tej magicznej karteczce, śledziłam je z uporem psa gończego i kiwałam z aprobatą głową, ilekroć je odnajdywałam.

Dlaczego? Dlaczego sprawiało mi to satysfakcję (pomijając fakt, że zawsze wymyślałam sobie dziwne rozrywki)? Bo wydawca dbał o czytelnika.

Z ciekawości wrzuciłam słowo „errata” do internetu i nie siląc się na oryginalność, weszłam na Wikipedię. Jako przyczyny zarzucenia zwyczaju dołączania erraty podano:

– nowoczesne metody, które pozwalają na wprowadzanie poprawek do tekstu na dalszych etapach niż kilkadziesiąt lat temu i sprawiają, że ogólnie jest to tańsze, przez co błędów jest MNIEJ (w tym momencie autorka niniejszego felietoniku uśmiecha się ironicznie)

– ogólnie nakłady są mniejsze, ale pojawiają się z większą częstotliwością (są to nie tyle kolejne wydania, ile dodruki z drobnymi poprawkami) – ergo można puścić nakładzik z błędami, ewentualnie poprawi się w dodruku

– obniżenie poziomu edytorskiego publikacji oraz fakt, że „wydawcy traktują erratę jako antyreklamę swoich publikacji”.

Naprawdę? Antyreklamę swoich publikacji? Dla mnie prawdziwą antyreklamą jest dopuszczenie do druku tekstu z tyloma literówkami i wzruszenie ramionami. I nie dotyczy to podrzędnych wydawnictw, o których mało kto słyszał, ale znanych i zadomowionych na rynku. Czytając stare wydania, nigdy nie natknęłam się na tyle błędów, co w wydaniach współczesnych. A przecież skoro poprawianie tekstów stało się takie proste, a z pewnością prostsze niż w latach 60., to dlaczego, u licha, literówka goni literówkę i literówką pogania? Errata była rodzajem wyznania: „przeoczyliśmy kilka potknięć, ale spojrzeliśmy drugi raz i jesteśmy świadomi, że pomyłki są tu, tu i tu, przepraszamy, przyznajemy się do niedopatrzenia”. Ja, jako czytelnik, czuję się usatysfakcjonowana, mogę pokiwać głową i powiedzieć, że mylić się jest rzeczą ludzką, ja się wcale nie gniewam i miło, że państwo o mnie pomyśleli.

Naprawdę rozumiem, że literówki się zdarzają – sama je popełniam (inna rzecz, że nie zajmuję się takimi rzeczami zawodowo, ale mniejsza o to) i wcale nie oczekuję, że nagle znikną. Drażni mnie tylko lekceważenie wobec czytelnika, który często płaci ciężkie pieniądze za książkę (bo umówmy się, jeszcze trochę, a cofniemy się do średniowiecza, a przynajmniej renesansu, i posiadanie książki stanie się wyznacznikiem bogactwa i prestiżu) i potyka się o błędy, za które nikt nawet nie przeprosi, których nikt nie sprostuje. Może to moje skrzywienie, tropienie literówek i gromienie ich wzrokiem, ale naprawdę nie mogę zrozumieć, dlaczego w czasach, które obecnie postrzegamy jako przaśne (biorąc pod uwagę skok technologiczny), tak dbano o czytelnika, skoro było to trudniejsze niż teraz. (Tu miejsce na westchnienie nad przemijaniem dobrej literatury i dobrych tradycji edytorskich).

 

Źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Errata

Komentarze

Dołączam się do wzdychania, Blodeuwedd.

Hmm... Dlaczego?

Wzdycham i ja.

Babska logika rządzi!

Wzdychu, wzdychu.

W osobistych książkach, jeśli spomiędzy kart wypadła magiczna karteczka, przyklejałam ją na wewnętrznej stronie okładki. Nie wypadała ponownie, nie ginęła, pozostawała na zawsze.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zadajesz, Blodeuwedd, pytania nie z tej epoki. Kto się przejmuje opinią? Sprzedało się, i to tylko się liczy. Sto złotych więcej na koncie, reszta nieważna.

Nie zaglądałem na Wikipedię pomimo linku, wystarczy mi Twoje streszczenie. Ogólnie mniej błędów... Śmiech homerycki. Hasło powstało na zamówienie olewających czytelnika wydawnictw? Kto wie, może i tak...

<><><>

Przytaczałem przykłady takich byków, że się w pale, nawet najnowszym modelu tonfy, nie mieszczą. Jakie widzę przyczyny? Czas. Dziś zakwalifikowane do druku, jutro maszyny muszą się kręcić, konkurencja nie śpi. Kadry redaktorskie i korektorskie. ilustracja: od czasu powzięcia przez RJP uchwały o dopuszczalności łącznego pisania zaprzeczenia z imiesłowami przymiotnikowymi niezależnie od pełnionej przez te imiesłowy funkcji, przymiotnikowej czy czasownikowej, wszyscy piszą łącznie, bo tak łatwiej, nie trzeba myśleć... Oczekujesz, że nygusy przeprowadzą rzetelną korektę? Obudź się...

regulatorzy – ech, szkoda, że sama na to nie wpadłam... Ale jak znowu trafię na jakąś erratę, to z pewnością przykleję!

Adamie – bardzo, ale to bardzo nie lubię tej epoki. Nie znoszę wszechobecnej bylejakości... Wiem, że marzycielka ze mnie, ale nigdy nie pojmę, dlaczego to, co było dobre w innej epoce, nie może wrócić.

A czy pamiętacie książki z ekslibrisami? Czy one jeszcze istnieją?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Och, to było coś! Ja mam książki z ekslibrisami po dziadkach – plus całą kopertę takich nieużywanych, które można przylepić. :)

Nie może wrócić, bo się nie opłaca.

Zaiste, autorka popełnia literówki:

to moje skrzywieni zawodowe

Zjadła “e” w trzecim wyrazie :)

 

Rozumiem natomiast dlaczego powodem zarzucenia errat może być “antyreklama swoich publikacji”. Otóż z literówkami to jest tak, że bardzo łatwo je przegapić. Możliwe więc, że wielu czytelników zupełnie nie zwraca na nie uwagi, a zatem przyznawanie się do nich wprost, może być rzeczywiście odczytane jako złe z punktu widzenia marketingu.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nigdy nie byłam emocjonalnie przywiązana do errat – choć wielokrotnie przecież się na nie natknęłam w “starych, dobrych książkach” – ale zdecydowanie podpisuję się rękami i nogami pod westchnieniem. I mnie straszliwie drażni, gdy natykam się na literówki i innego rodzaju błędy w książkach, zwłaszcza jeśli są to książki wielkich wydawnictw. No ale co poradzisz, jak nic nie poradzisz? Pozostaje wzdychać.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

O, mój ulubiony temat smiley.  Niestety, takie mamy chyba czasy – “się  poprawi”. Później, a czasem nigdy. Ogólnie wypuszczanie bubli na rynek nie jest tylko sprawą literatury. Programy czy gry komputerowe dotyka to samo zjawisko, a wydaje mi się że nawet takie przedmioty jak nowe modele samochodów. Klient kupi, przetestuje, wyłapie błędy, a my wypuścimy nową poprawioną wersję. Jeśli nowej wersji nie będzie – bierz taką jaką ci dajemy albo żadną. Nam się śpieszy – wypuścić nowy model, nowy numer, nową książkę...

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nowa Fantastyka