- publicystyka: "Przebudzenie mocy" w oczach niefanatycznego widza

publicystyka:

recenzje

"Przebudzenie mocy" w oczach niefanatycznego widza

Najnowsza cześć Gwiezdnych Wojen oczekiwana była przez miliony ludzi na całym świecie. Fani z niecierpliwością odliczali dni i godziny, marząc o triumfalnym powrocie swojej ukochanej sagi. Nic w tym dziwnego – jeszcze kilka lat temu musieliśmy żyć ze świadomością, że nierówna i pełna wad Zemsta Sithów będzie naszą ostatnią wizytą w odległej galaktyce. Na szczęście Myszka Miki postanowiła otworzyć walizkę z pieniędzmi, którymi skusiła samego George'a Lucas'a. Transakcja ta bez wątpienia zwróci się ze sporą nawiązką. Pytanie jednak, czy okaże się ona korzystna dla fanów?     

 

Gdy pierwsi widzowie zasiadali fotelach, w powietrzu dało się wyczuć zarówno nieskrywany entuzjazm, jak i uczucie trwogi. Nad salą kinową unosiło się bowiem złowrogie widmo, w postaci niesymetrycznego łba Jar Jar Binksa. Na szczęście tuż po seansie wszyscy mogli odetchnąć z ulgą. Przebudzenie Mocy w kilku miejscach dorównuje oryginalnej trylogii i o całe lata świetlne wyprzedza znienawidzone przez wielu prequele. Reżyser J.J. Abrams przywrócił gwiezdnej sadze magię, która w latach 80-tych zawładnęła umysłami setek tysięcy ludzi. Do tego celu posłużył się jednak odrobinę dyskusyjnymi metodami. O tym jednak za chwilę. 

 

Jasna i ciemna strona mocy

 

Fabuła Przebudzenia Mocy rozgrywa się 30 lat po zwycięskiej dla rebeliantów bitwie o Endor. Twórcy filmu wykorzystują ten fakt, aby dokonać koniecznej zmiany pokoleniowej. Ciężko przecież oczekiwać, że sześćdziesięcioletni Mark Hamill będzie nadał hasał po planie filmowym z gracją gazeli. Tym razem na pierwszym planie umieszczone zostały nowe postacie – Finn (John Boyega) i Rey (Daisy Ridley). Wielka presja ciążyła zwłaszcza na młodej aktorce, dla której była to pierwsza poważna wizyta na planie filmowym. Ze swojej roli wywiązała się jednak znakomicie, automatycznie zjednując sobie serca fanów i boleśnie drażniąc środowisko antyfeministyczne. Jest to szczególnie istotne, biorąc pod uwagę fakt, że gwiezdna saga nie może poszczycić się dużą ilością interesujących bohaterek. Nie gorszy był również Boyega, którego obecność w filmie wywołała atak wścieklizny u większości rasistów świata. Chemia między młodymi aktorami była świetnie widoczna, co znacząco pomogło zaangażować widzów w losy ich postaci. Losy, które splotły się ściśle z historią ukochanych bohaterów oryginalnej sali – głównie Hana Solo (Harrison Ford). Legendarny aktor ponownie wślizgną się w skórę postaci, która przyniosła mu światową sławę. W swoją rolę zaangażował się bez reszty, dostarczając fanom pokaźne dawki nostalgicznej rozkoszy. W realizacji tego celu pomogła mu obecność innych bohaterów sagi – sędziwego rycerza Jedi, byłej księżniczki i wiernego, dwumetrowego futrzaka.  

 

Nie sposób nie wspomnieć również o nowych przedstawicielach ciemnej strony mocy. Kylo Ren (Adam Driver) okazał się zupełnie inną postacią, niż pierwotnie spodziewałem się zobaczyć. Mocno zawiedzione będą osoby, które spodziewały się typowego bad guya – żującego siarkę i plującego płomieniami. Zamiast tego otrzymaliśmy człowieka – pełnego wątpliwości moralnych i słabości, a czasami wręcz godnego politowania. Moim zdaniem jest to kreacja dużo ciekawsza niż kolejny złowieszczy smok, tylko czekający na ucięcie łba. Jestem świadomy jednak, że wiele osób może się ze mną nie zgodzić. Całkiem nieźle wypadł również Domhnall Gleeson, odgrywający rolę młodego Hiltera ... to znaczy generała Huxa. Natomiast znana z Gry o Tron Gwendoline Christie będzie chyba musiała poczekać na kolejną część sagi.

Najnowsza odsłona Gwiezdnych Wojen jest filmem wyjątkowo dynamicznym. Akcja zaczyna się już od pierwszych minut i trwa praktycznie do końcowych napisów. Pamiętacie dziesiątki nudnych rozmów i debat politycznych, znanych z filmów drugiej trylogii. Tutaj zastąpione zostały przez widowiskowe i porywające sceny batalistyczne. J.J. Abrams szumnie zapowiadał powrót do praktycznych efektów i swoje obietnice spełnił z nawiązką. Zarówno krajobrazy, jak i postacie wyglądają prawdziwie, nie zaś jak wygenerowane przez komputer obrazki. Oczywiście w filmie nadal pełno jest efektów specjalnych. Nie rażą one jednak oczy swoją sztucznością, jak miało to miejsce np. w Ataku klonów. Połączone z utworami niezrównanego John'a Williams'a zapewnia prawdziwą ucztę dla wszystkich zmysłów. 

 

Warto zaznaczyć również, że w filmie można znaleźć sporo humoru. Tym razem nie przypomina on jednak żałosnych popisów sparaliżowanego klauna. Żarty umiejętnie wplatają się w wydarzenia na ekranie i stają się ich nierozłączną częścią. Mała rzecz, a jednak cieszy. 

 

Gdzieś już widziałem tą historię

 

Musimy przejść jednak do rzeczy, która boleśnie ubodła wielu fanów sagi – fabuły. Od razu uspokoję wasze obawy – nie jest ona zła. Problemy pojawiają się dopiero wtedy, gdy weźmie się do ręki scenariusz Nowej nadziei. Twórczy najnowszej części sagi obficie skorzystali z wątków, które wyniosły wielkiego poprzednika na szczyty popularności. Na ekranie zobaczymy m.in. bohatera mieszkającego na pustynnej planecie i niewielką, animowaną istotę, zaznajomioną w tajnikach Mocy. Powielanie znanych wątków może okazać się niezwykle denerwujące dla ludzi, którzy spodziewali się oryginalnego materiału. Odrobinę uboga jest również tzw. fabuła tła. Niewiele dowiadujemy się o odwiedzanych planetach oraz o wydarzeniach, które ukształtowały polityczny wygląd galaktyki. Jednak moim zdaniem twórcy filmów musieli pójść tą drogą. Abrams wziął na siebie tytaniczne zadanie pozbycia się fetoru prequeli oraz rozkochania w Gwiezdnych Wojnach całego pokolenia współczesnych widzów. Uważam, że zadanie to zrealizował najlepiej, jak tylko było to możliwe. Nie warto oburzać się faktem, że musiał wykorzystać do tego znaną już historię, wzbogaconą o kilka nowych wątków. Mogło przecież spotkać nas coś zdecydowanie gorszego. Przebudzenie Mocy to dopiero pierwsza część zaplanowanej trylogii. Teraz z większym spokojem i ciekawością możemy oczekiwać kolejnych (miejmy nadzieje odrobinę bardziej oryginalnych) historii. 

 

W najbliższej przyszłości w odległej galaktyce

    

Podczas pisania tego tekstu Przebudzenie Mocy zapewne pobiło kolejne rekordy kasowe. Gwiezdne Wojny triumfalnie powróciły na należyte im miejsce – szczyt światowej popkultury. Najnowsza część sagi nie jest oczywiście filmem idealnym. Zapewne nie zgarnie też tegorocznego Oskara dla najlepszej ekranizacji roku. Dokonała jednak czegoś zdecydowanie ważniejszego – przywróciła światu magię Gwiezdnych Wojen. Dzięki temu możemy z nadzieją i optymizmem wypatrywać kolejnych rozdziałów tej historii.  

Komentarze

Przyznam, że nie zgadzam się z Tobą, Pherinie, w prawie żadnej kwestii ; )

Nie jestem wielką fanką Gwiezdnych Wojen, choć je znam,  na seans szłam absolutnie bez żadnych oczekiwań – i wyszłam mocno zawiedziona. Ani nie poczułam “magii GW”, ani nie uważam filmu za udany jako tworu samodzielnego, w oderwaniu od dwóch poprzednich trylogii.

Gra aktorska Finna i Hana była słaba, na przykład, moim zdaniem (to drugie boli szczególnie, nie przyłożył się Ford, oj nie). Muzyka Williamsa tym razem w ogóle nie wpadała w ucho. W oderwaniu od charakteru Rena – ok, kupuję inny typ czarnego charakteru, podoba mi się – twarz mu dali straszną, bo śmieszną. Dziury fabularne, brak tła i nagromadzenie zbiegów okoliczności pogrążają dynamikę i efekty specjalne – z których komputerowość wychodziła jednak czasami dość wyraźnie, jak na mój gust.

 

No ale, co widz, to opinia, a relacja jest obszerna i sprawnie napisana ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

boleśnie drażniąc środowisko antyfeministyczne

którego obecność w filmie wywołała atak wścieklizny u większości rasistów świata

Jezu, naprawdę? Naprawdę nie dało rady napisać recenzji bez takich wtrętów?

 

Natomiast znana z Gry o Tron Gwendoline Christie będzie chyba musiała poczekać na kolejną część sagi.

Ewentualnie nie ma na co czekać, bo chyba wylądowała w zgniatarce do śmieci :)

 

Twórczy najnowszej części sagi obficie skorzystali z wątków

Literówka – twórcy.

 

J.J. Abrams szumnie zapowiadał powrót do praktycznych efektów i swoje obietnice spełnił z nawiązką.

To znaczy – zrobił więcej praktycznych efektów, niż obiecywał? :)

 

Na ekranie zobaczymy m.in. (...) niewielką, animowaną istotę, zaznajomioną w tajnikach Mocy.

Czyli kogo? Bo nie pamiętam nikogo takiego w tym filmie. A nawet jeśli już – to analogia do Nowej Nadziei chybiona, bo Yoda pojawia się w Imperium Kontratakuje.

 

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka