- publicystyka: Dziesięciu Murzynków - o serialowym odświeżeniu kryminału Agathy Cristie

publicystyka:

recenzje

Dziesięciu Murzynków - o serialowym odświeżeniu kryminału Agathy Cristie

Kiedy słyszę słowo „kryminał” jako jedne z pierwszych skojarzeń zaistnieje w moim głowie nazwisko Agathy Christie. I to niekoniecznie z powodu uwielbienia dla autorki (ucinam spekulacje, nie uwielbiam), co po prostu przez ogromną rozpoznawalność. Co więcej kryminałów czytam niewiele, a do zeszłego tygodnia nie znałem żadnej książki Christie poza tytułami, okładkami i chwalącymi opiniami klientów księgarni (prym w wychwalaniu autorki wiódł profesor Bralczyk, który wpadał od czasu do czasu „po kryminalik”), w której kilka lat temu pracowałem. Lecz nadszedł w końcu czas, że sięgnąłem po Dziesięciu Murzynków, jedną z najlepiej ocenianych powieści królowej kryminału (nie mylić z Katarzyną Bondą okrzykniętą tym tytułem przez własnego wydawcę – ale, oddajmy, popularność na naszym rynku pisarstwa pani Katarzyny jest imponująca).

Jeśli nie słyszeliście o Dziesięciu Murzynkach, to nie znaczy, że nie czytaliście tej książki. A to dlatego, że w środowiskom antyrasistowskim (a raczej amerykańskiemu wydawcy, który zastosował prewencję wobec ewentualnych narzekań) niekoniecznie spodobałby się tytuł. Tym samym został zmieniony raz, drugi i trzeci, a powieść znana jest też jako Dziesięciu Małych Żołnierzyków, Dziesięciu Małych Indian oraz I nie było już nikogo. Pod tym ostatnim szyldem powstała serialowa ekranizacja (2015) – a tą chce przez pryzmat książki w tym miejscu zrecenzować.

Historyjka wygląda tak: osiem osób na zaproszenie zjeżdża się na Wyspę Murzynków (będę używał terminologii z wersji kryminału, który czytałem) – miejsce owiane plotkami i niekoniecznie dobrą, ale jednak, sławą. Na miejscu znajduje się jeszcze dwuosobowa służba (państwo Rogers), co daje razem dziesięć dusz… a raczej żyć, co będzie precyzyjniejszym określeniem (czy morderca to zwierzę bez duszy?). Podczas kolacji, gdy goście się ze sobą zapoznają, następuje klasyczne „trzęsienie ziemi”. Bohaterowie – cała dziesiątka – zostaje oskarżona o zbrodnie z przeszłości. I tutaj pojawia się dziesięć zwrotek wierszyka o Dziesięciu Murzyniątkach; opisują one jak po kolei Murzyniątka mają ginąć. Nie trudno się domyślić, że z wyspy nie ma ucieczki, a bohaterowie muszą znaleźć i unieszkodliwić mordercę, nim ten ich zabije wedle kolejności z rymowanki.

Tak było w książce, tak jest i w serialu. Stąd obszerne wprowadzenie – spokojnie, nie dałem spoilerów większych niż okładka książki.

Widzicie, trzyodcinkowy serial (niecałe 3 godziny) jest prawie stuprocentowo wierną adaptacją powieści Christie. Co więcej, ekranizacja przewyższa powieść.

W książce brakowało mi poczucia strachu. W końcu ci ludzie siedzą z mordercą na wyspie odciętej od świata i nie mogą liczyć na żadną pomoc, a każdy sojusznik może okazać się zdrajcą. Choć z drugiej strony może recydywiści tak mają? (pamiętajmy o oskarżeniu każdego z bohaterów o niecne czyny). Ja raczej wątpię. Strachu i grozy niespecjalnie w powieści doświadczyłem, z pewnością nie w takiej skali, w jakiej bym sobie życzył. Jedyną pochodną tych uczuć jest popadanie w rezygnację niektórych (nie zdradzę liczby) bohaterów (ani ich imion). Natomiast serial: w nim aktorzy popisują się warsztatem. Dodają głębię swoim postaciom poprzez krzyki, drżenia dłoni, przestrach w oczach, które nie zostały zapisane przez Christie.

Zresztą autorka nie była pejzażystką – raczej intrygantką. A pejzaże filmu – oj, zapędzam się w malarskie interpretacje – to znaczy zdjęcia, są fenomenalne. Więcej chyba nie mogę tu napisać. To trzeba obejrzeć, żeby zrozumieć mój zachwyt; od pierwszych kadrów wygląda to wspaniale. Muzyka także nie przynależy do powieści (chyba że powstało jakieś słuchowisko tego tytułu, ale nic o tym nie wie), a w serialu jest całkiem dobra. Co prawda nie jest równie wymowna co w Psychozie, ale tożsama z surowością Wyspy Murzynków, pochmurną i burzową pogodą, czyli tłem wydarzeń.

Włączę się jeszcze do dyskusji o poprawności w wyrażaniu się o kolorze skóry (ktoś i gdzieś zawsze o tym czy podobnym dyskutuje, więc nie wskazuję konkretnie, do której). Wspominałem w drugim akapicie o perypetiach tytułu (i co za tym idzie nazwy wyspy oraz słów użytych w wierszyku). Zmieniano go, aby nie narażać się osobom czarnoskórym i potomkom Indian. W samej książce poza słowem „Murzyniątko” (w mojej wersji) i postacią rasisty (jeden z bohaterów, który jest oskarżony o liczne morderstwa w Afryce – ale bez spoilerów) nie zauważyłem jakiegoś negatywnego (i piętnowanego) stosunku do kogokolwiek. A w serialu pada w ciągu kilku minut zwyzywanie od Żydów, od Iroli (wstrętnych Irlandczyków), od pedałów (to cytat dla zachowania negatywnego obrazu z dialogów, choć chyba powinienem napisać: homoseksualistów). Zważając na całe zamieszanie z tytułem od roku 1939 (rok wydania książki) i trendy zachowywania wszelkiej poprawności, wydaje mi się to niekonsekwencją.

To, co jeszcze dodali od siebie filmowcy (a wg mnie, czym ubogacili kryminał), to artystyczne (zabiegi podobne stosuje się w horrorach) przedstawienie wyrzutów sumienia, które dręczą bohaterów. Oskarżenia o przeszłe zbrodnie i poczucie bliskiego końca powinny wprowadzać atmosferę w rodzaju sądu ostatecznego… Gdzieniegdzie się taka pojawia i z pewnością w serialu jest wyraźniejsza niż u Christie. Również dialogi są bardziej uwspółcześnione i naturalniejsze od sztywno-dżentelmeńskiej, pozbawionej przerażenia twórczości autorki. Cóż, może to sygnał, że książka od 1939 odrobinę się postarzała?

O obsadzie wspominałem, że daje radę. Ale wyróżnię z nazwiska (nie mylić z „wskażę lufą rewolweru”) kilku aktorów: Maeve Dermody (w roli Very), Sam Neill (generał), Charles Dance (sędzia) i… A wiecie co? Cała dziesiątka głównych aktorów popisuje się kunsztem. Dopiszę tu też reżysera, bo gdzieś wypada wcisnąć tę informację: Craig Viveiros.

Książka podobała mi się średnio, ponieważ wydała się nieco naiwna (objawy starzenia?, choć doceniam, że Christie rozpropagowała kryminały na świecie). Serial powiela zachowania bohaterów, choć ubarwia tłem i wykonaniem zaproponowaną historię. I szczerze? Jest bardzo dobry, a może i by wbijał w fotel, gdybym bardziej miłował się w kryminałach.

 

Mocne strony:

– zdjęcia,

– aktorstwo,

– muzyka.

 

Słabsze strony:

– pierwsze morderstwo było efektowniejsze w książce ;)

 

Moja ocena: 7,5/10 – polecam. Solidny i krótki miniserial. Warto spędzić z nim niespełna 3 godziny.

 

Warto się zapoznać:

link do książki

link do filmu, źródło okładki i technikaliów

Komentarze

Serialu nie znałem więc dzięki za uświadomienie, że takowy istnieje. Dodatkowym plusem jest to że tylko trzy odcinku bo i tak już za dużo seriali na raz oglądam (Walking Dead, Better call Saul, Viking, Daredevil). Znajdę czas i zalukam, bo recenzja zachęcająca, chociaż Christie nigdy nie czytałem to ostatnio kryminały (Dziewczyny, które zabiły Chloe) polubiłem.

Christie to klasyka. I jak każda klasyka, może się wydawać trochę staroświecka. Ale poznać należy koniecznie, choćby dla samego klimatu!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

A jak jest z książkami/filmami innymi? Może ktoś pokusi się o recenzje książka-film Morderstwa w Orient Expressie? :)

Książkę znam, choć też fanką Christie ani kryminałów w ogóle nie jestem. Recenzja porządna, zawiera wszystko to, co recenzja powinna... ale raczej po miniserial nie sięgnę, nawet pomimo zachęcającego wydźwięku i wysokiej Twojej oceny. Jest tyle innych seriali na świecie ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Prawda, jest sporo ;) A to w sumie jest takim dłuższym, trzygodzinnym filmem. Wydaje mi się, że to po prostu smaczek warty uwagi szczególnie dla osób zainteresowanych Christie.

Dzięki za pozytyw ;) Recenzje mam opanowane, gorzej z inną publicystyką cheeky

A ja poczułem się przekonany do serialu :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka