- publicystyka: Technologia w rzucie teologicznym

publicystyka:

artykuły

Technologia w rzucie teologicznym

Artykuł ukazał się w kwartalniku Czas Fantastyki  nr 1/2014

 

Jednym z kluczowych dzieł Stanisława Lema – filozofa jest Summa technologiae. Nawiązując do dzieła świętego Tomasza z Akwinu Summa theologiae, Lem analizuje antropologiczne aspekty fenomenu technologii.

Chciałbym podążyć za tym skojarzeniem i podjąć próbę obejrzenia zjawiska technologii przez okulary teologa. Innymi słowy, zamierzam dokonać rzutu. Rzut w geometrii jest rozumiany jako odwzorowanie przestrzeni trójwymiarowej na daną powierzchnię. W efekcie rzutu uzyskujemy obraz przedmiotu zredukowany do jego widoku na płaszczyźnie, który może mieć różną postać w zależności zarówno od kształtu przedmiotu, jak i od kierunku rzutowania (patrzenia). Przykładowo, rzut walca może mieć postać prostokąta lub okręgu, stożka – trójkąta lub okręgu, zaś kula odwzorowuje się zawsze w okrąg niezależnie od kierunku rzutowania.

Redukcja taka pozwala czasem na uwypuklenie niektórych cech przedmiotu kosztem ukrycia (osłabienia widoczności) innych. I o tę własność rzutu mi chodzi, gdy stosuję jego metaforę w tytule szkicu.

 

Ofensywa technologii

 

Zacznę od spektakularnego przykładu. Przyjrzyjmy się rozwojowi elektronicznej techniki obliczeniowej, która stanowi ledwie wycinek przeobrażeń świata materialnego przez człowieka zwanych technologią:

 

1946    Pierwsza na świecie elektroniczna maszyna licząca ENIAC zawierająca około 18 tys. lamp elektronowych, zajmująca 140 m2 powierzchni i ważąca 30 t wykonuje 500 operacji dodawania na sekundę;

1954    Komputer IBM NORC osiąga wydajność 67 tys. operacji na sekundę;

1961    IBM 7030 Stretch z Los Alamos National Laboratory osiąga 1,2 megaflopsów[1]

1964    Seymour Cray uruchamia pierwszy superkomputer CDC 6600 o wydajności 3 megaflopsy;

1969    Kolejny superkomputer Craya CDC 7600 osiąga wydajność 36 megaflopsów;

1974    CDC STAR-100 przekracza granicę 100 megaflopsów;

1976    Superkomputer CRAY-1, uruchomiony w Los Alamos, ma moc obliczeniową 250 megaflopsów,

1983    Superkomputer Cray X-MP/4 osiąga 941 megaflopsów;

1984    W grę wchodzą Rosjanie: ich M-13 osiąga 2,4 gigaflopsów!;

1985    Amerykanie kontratakują: model Cray-2/8 ma wydajność 3,9 gigaflopsów;

1989    Superkomputer ETA 10 osiąga prędkość obliczeniową 10,3 gigaflopsów;

1990    Dołącza Japonia z komputerem SX-3/44R mającym wydajność 23,2 gigaflopsów;

1993    Japoński model Fujitsu Numerical Wind Tunnel ma wydajność 124,5 gigaflopsów;

1993   Odpowiedź Amerykanów: Intel Paragon XP/S 140 z Sandia National Laboratories w Nowym Meksyku osiąga 143,4 gigaflopsów;

1997    Intel przekracza kolejną granicę: ASCI Red/9152 ma wydajność 1,338 teraflopsów.

1999    Intel wciąż na topie: ASCI Red/9632 osiąga 2,380 teraflopsów;

2000    IBM ASCI White (IBM Power3) ma wydajność 7,226 teraflopsów;

2002    Japoński superkomputer Earth Simulator liczy z szybkością 35,86 teraflopsów;

2005   Superkomputer BlueGene/L produkcji IBM mający 32768 GB pamięci operacyjnej i 131072 procesorów osiąga 280,6 teraflopsów;

2008    Pęka kolejna granica. IBM Roadrunner z 122400 procesorami dysponuje mocą obliczeniową 1,3 petaflopsa (dla uzmysłowienia sobie jak potężna to moc, zauważmy, że 4-rdzeniowy procesor AMD Phenom X4 9600 ma wydajność 0,00002936 petaflopsa);

2010    Sensacja! Chiński komputer Tianhe-IA (po polsku „Droga Mleczna”) wykorzystujący 14336 procesorów Xeon X5670 i 7168 procesorów Nvidia Tesla M2050 osiąga wydajność 2,507 petaflopsa;

2011    Odpowiedź Japończyków: K-komputer wyprodukowany przez Jujitsu wyposażony w 88128 procesorów osiąga wydajność 10,51 petaflopsa;

2012    Amerykanie wracają na pozycję lidera. Wyprodukowany przez Cray superkomputer TITAN, uruchomiony w październiku 2012 r. w Oak Ridge National Laboratory zawierający 299 008 rdzeni procesorów oraz ponad 50 milionów rdzeni obliczeniowych CUDA (Compute Unified Device Architecture) osiąga moc obliczeniową 17,59 petaflopsów;

2013    Chińczycy nie poddają się. Tianhe-2 posiadający 1,34 PB pamięci operacyjnej i 12,4 PB pamięci masowej osiąga wydajność 33,86 petaflopsów.

 

A tak to wygląda na wykresie, gdy moc komputerów odłożymy w skali logarytmicznej (czyli reprezentującej rzędy wielkości: 1 to 10, 2 to 100, 3 to 1000 itd.)[2]

 

Powyższa ilustracja rozwoju elektronicznej techniki obliczeniowej sta­nowi ledwie wycinek działań człowieka zwa­­nych technologią[3]. To dziecko rewolucji naukowej, która rozpoczęła się trzy wieki temu, w osza­łamiającym tempie zmienia obraz naszego globu. Jej oręż: natych­miastowe niemal skutki w sferze materialnych przeobrażeń świata poraża dziś kultury krań­cowo odmienne od tej, która ją wydała. Każde państwo, nie wyłączając tak kulturowo odmiennych Indii, Chin, Japonii, krajów Czar­ne­go Lądu, chce mieć komputery i energię jądrową, ma ambicje okre­ślać poziom cywilizacyjny miarą wytopionej stali, zużytej energii, prze­tworzonej informacji.

Rozprze­strzeniając się tak, technologia pociąga za sobą różne konsekwencje, niestety również żałosne. Z jej powodu transplantuje się na inne, naj­częściej unikatowe i bezcenne or­ga­nizmy społeczne tkankę kultury o europej­skich źródłach, którą wymiar ma­sowy, będący skutkiem inwazji technologicz­nej, mocno pogmatwał i zu­bo­żył. Dokonuje się na naszych oczach kulturowa unifikacja na prymitywnym poziomie, który lansują prosperujące w świecie biznesu i techniki media: film, telewizja, Internet. To wysoka cena za dobrobyt materialny.

Mimo ostrzeżeń i nawoływań (dotyczących głównie militarnych i ekologicznych konsekwencji technologicznej ekspansji) niewielu doce­nia istotę zjawiska. Technolo­go­wie raczej nie dysponują umiejętnością integrującej refleksji filozoficz­nej, zaś filozofowie z reguły słabo orien­tują się w sub­telnościach technicznych szczegółów. Jakaż ma być zresztą reakcja pro­fa­nów techniki, skoro sami inżyniero­wie tracą rozezna­nie we wła­snych dokonaniach, oddając stronę konceptualną projektów ma­szynom. Współczesne duże ma­szy­ny liczące (zwa­ne superkomputerami) nie posiadają ani indywidualnego twórcy, ani też nikogo, kto umiałby ogarnąć je w całości. W grę wchodzi zawsze zespół ludzi i... komputerów.

Niemniej jednak filozofowie o wiele częściej ulegają frustracji spowodowanej in­wazją technologii niż sami jej animatorzy. Ci ostatni nie mają na to ani cza­su, ani mo­ty­wacji, wiecznie w pośpiechu, w pogoni za kon­ku­rencją, uwikłani w swoistą walkę o byt, której filtrem jest bezwzględny rynek, zaś stymulatorem ludzki rozum.

Frustracja filozofów byłaby jeszcze większa, gdyby świat tech­nologii poznali bliżej. Na razie podnoszą alarm zaniepokojeni utratą kontroli na przebiegiem przemian. Taka szlachetna troska nie powinna wyczerpywać ambicji filozofa. Pora zastanowić się nie tylko nad tym, co człowiek już może, lecz dlaczego właśnie tyle już może. Mimo respektu dla osiągnięć technologii, istota jej możliwości ciągle nie jest, moim zdaniem, doceniana.

Można owe lęki i frustracje próbować obejrzeć przez pryzmat wiary. Szukać nowych określeń na relacje między ludzką twórczością a boskim przyzwo­leniem, gdyż te wypracowane zawodzą. Stąd z jednej strony zagubienie, z drugiej rosnąca sekularyzacja, efekt porzucania postaw religijnych na rzecz złotego cielca technologii, który poraża i imponuje swoją skutecznością. Zdumienie (przeradzające się nawet w zatrwożenie) tak gwałtownym tempem rozwoju technologii owocuje różnymi postawami: od hura­optymistycznej, bezkrytycznie afirmu­jącej naukę i technologię, jako dumę i nadzieję ludzkości, przez prag­ma­tyczną, dostrzegającą jedynie aspekt praxis inżynieryjnej działalności czło­wieka, aż do też zrozumiałego psychologicznie odrzucenia.

Gdzie w tym krajobrazie umieścić sposób myślenia, dający się pogodzić z chrześcijańską wizją świata?

 

W kręgu Ksiąg Objawionych

 

Przy okazji podobnych rozważań wracają słowa Jahwe za­warte w Księdze Rodzaju: „Czyńcie sobie ziemię poddaną” (Rdz 1, 28). Interpretacja tych słów wyrwanych z kontekstu całego Objawienia może jednak zabrzmieć fałszywie, zwłaszcza gdy zmierzać będzie ku usprawiedliwieniu ludzkiego panowania nad światem, usankcjonowania bezwzględnej walki człowieka z przyrodą. Spojrzenie na Biblię winno być integralne. Trzeba nauczyć się trudnej sztu­ki myślenia biblijnego, operowania duchem, a nie literą Pisma. Odnajdu­jemy i podziwiamy tę umiejętność u ks. Józefa Tischnera w  rozważa­niu Zło w dialogu kuszenia[4]. Pochylając się nad fundamen­talnym dla Księgi Rodzaju problemem fenomenologii i onto­logii zła, dotyka Autor kwestii nas tu intere­su­jących. Czy rzeczywiście istniało w Bożym zamiarze bezwzględne panowanie człowieka nad świa­tem?

„Po stworzeniu pierwszych ludzi Bóg rzekł «czyńcie sobie ziemię pod­daną». Sło­wa te (...) przede wszystkim ukazują miejsce ziemi w hie­rarchii wartości czło­wiek jest «ponad ziemią» a ziemia «poniżej człowieka». Ziemia jest sceną. (...) Człowiek jest zdolny zapanować nad ziemią, ziemia nie jest  więc ziemią niewoli. Ale na ziemi-scenie rosną również drzewa z za­ka­zanymi owocami. Ziemia nie jest więc ziemią swawoli”. (s. 5)

Jaki sens mają owe słowa Jahwe? Jaką rolę na ziemi przypisują człowie­kowi? Pisze Tischner: „Jesteśmy tutaj jako gospodarze (...) ani nie niewol­nicy, ani nie swa­wolnicy, lecz wolni i rozumiejący naturę ziemi”. (s. 6)

W takim kontekście należy rozumieć status człowieka na ziemi – status gospodarza.

Jednym ze sposobów gospodarowania jest praca. Ma ona zdolność kon­stru­owania. Potwierdza wielką prawdę gospodarowania: ziemia i jej skarby są dla człowieka. Wędrując za Tischnerem po ziemi-scenie trafiamy jednak na cmen­tarz. Jest to miejsce tragiczne: „Cmentarz głosi klęskę gos­po­da­rowania zadomo­wienia, zakorzenienia, fiasko przywiązania do ziemi” (s. 16). Na sce­nę wchodzi na­dzie­ja. Jeśli bowiem mimo świadomości cmentarza gos­podarujemy, dokonuje się to w obszarze nadziei, przez nadzieję. „Dra­mat człowieka dopuszcza jednak możliwość, że siła nadziei słabnie (...) wtedy rodzi się podejrzenie, że żyjemy na ziemi wygnania, ziemi wrogiej, ziemi zbuntowanej” (s. 17). W gospodarowanie wkra­da się lęk. Nie jestem u sie­bie. Jes­tem złodziejem. „Odpowiedzią natury na lęk jest ucieczka. Ale od ziemi uciec nie można (...). Pozostaje walka”(s. 17). Gospodarowanie staje się pożąda­niem – tego, by mieć, panować, rządzić. Praca przybiera również formę walki. Ze smutkiem dostrzegamy, że cywilizacja nau­ko­wo-tech­niczna coraz częściej lansuje taki właśnie model gospodarowania. Tischner podaje za Hei­deggerem: „W tej (nowożytnej – przyp. T. S.) technice nie idzie już o wy­do­bywanie na jaw naturalnej prawdy rzeczy, bo rzeczy nie ma­ją w sobie żad­nej prawdy naturalnej, lecz o opanowanie lęku przed nie­szczęściami idą­cymi ku człowiekowi ze strony ziemi i jej żywiołów, opa­nowanie poprzez przemoc nad ziemią”. (s.21)

Jak widać traktowanie techniki jedynie jako środka do zapa­no­wa­nia człowieka nad światem, wzięcia go przemocą w niewolę, ma źródło w lęku. W poczuciu, że jesteśmy tu intruzami. No i wynika z utraty na­dziei, że ziemia jest nam dana do gospodarowania, co sprowadza się do odmowy zaufania Bogu. Człowiek, chcąc być (z włas­nego wyboru) swawolnikiem, staje się niewolnikiem.

Nie jest kwestią przypadku, że w rozważaniu nad istotą zła uwagę Tischnera w znacznej mierze absorbują problemy aktywności w świecie, w szczególności ta jego ze światem relacja, którą określa mianem gospoda­rowania. Odczytanie stosunku Boga do owej aktywności bywa zakłócane jej schorzeniem. Tischner mówi tu o „patologii gospodarowania”. Dopiero roz­poz­nawszy syndrom owego scho­rzenia możemy próbować niejako „od­filtrować” obraz, ujrzeć go w świetle rzeczywistym, nie zabarwionym ludzkim wys­tępkiem. Bez tego tech­no­logia jawi się nam jako produkt szatana, jeszcze jedna z metod zniewolenia człowieka, topienia go w kulcie walki i przemocy.

Nieszczęściem naszych czasów jest właśnie całkowita niemal de­sakralizacja obszaru ludzkiej praxis. Postępująca sekularyzacja w kra­jach uprzemysłowionych wydaje się uzasadniać niesłuszną tezę o konflikcie między wiarą i nauką, religią i techno­logią. Będąc jeszcze do nie­dawna powszechną nadzieją na likwidację wszelkich ludzkich bolączek, le­karst­wem na biedę, choroby i niesprawiedliwość, dziś staje się religia w społecznej per­cepcji coraz większym złem.

 

Od Augustyna do Teilharda

 

Cóż sądzić o owej ocenie? Na ile jest wiarygodna? Spróbujemy roz­strzy­g­nąć tę kwestię, patrząc przez okulary teologa. A to znaczy, że przyjdzie nam rozważyć rzecz z boskiej, nie ludzkiej perspektywy. Jak On może wartościować te ludzkie zmagania ze światem, ten sposób jego przetwa­rzania zwany technologią?

Czy człowiek może odpowiedzieć na to pytanie? Pomysł wygląda na szalony, lecz przecież cała historia ludzkości przesiąknięta jest usiłowaniami ogarnięcia przez człowieka natury Boga. Splata się w nich praw­da objawiona ze zwykłym, często mylnym, ludzkim osą­dem. Toteż nie odwa­żył­bym się prowadzić dociekań sam. Skorzystam ze spuś­cizny wielkich Koś­cioła. Cóż powie ten, który w poszukiwaniach odbył długą wędrówkę od upad­ku ku świętości?

Odnajduję u św. Augustyna frapującą intuicję pojmowania zła z innej niż ludzka perspektywy. Jeśli mu wierzyć, rozwa­żania, które prześledzimy, powstały wskutek niezwy­kłej ilumi­nacji[5], dzięki której ujrzał trapiące go problemy w nowej, in­nej perspektywie. Dotyczy to przede wszystkim proble­mu zła, z którym borykał się dotychczas[6]. Warto pochylić się nad jego imponującym rozważaniem rozjaś­nia­ją­cym ten problem.

„Stało się (też) dla mnie jasne, iż rzeczy, które ulegają zepsuciu, są dobre. Gdyby były najwyższymi dobrami, nie mogłyby ulec zepsuciu. Nie mogłyby się też zepsuć, gdyby w ogóle nie były dobre. Będąc najwyższymi dobrami, byłyby niezniszczalne; gdyby zaś zupełnie nie były dobrami, nie byłoby w nich niczego, co można by zepsuć. Zepsucie jest szkodą; a przecież nie byłoby szkodą, gdyby nie polegało na zmniejszeniu dobra. Albo więc ze­psucie nie wyrządza żadnej szkody (co oczywiście jest stwierdzeniem niedo­rzecznym), albo (co jest oczywistą prawdą) wszelkie rzeczy, które ulegają ze­psuciu, są pozbawiane jakiegoś dobra. Jeśli zaś zostaną pozbawione wszel­kiego dobra, w ogóle przestaną istnieć. Bo przecież jeśliby nadal istniały i już nie mogły ulec zepsuciu, byłyby lepsze, niż były przedtem, gdyż trwa­łyby w stanie niezniszczalności. A czy można wymyślić okropniejszą niedo­rzeczność niżeli twierdzenie, iż rzeczy stały się lepsze przez utracenie wszel­kiego dobra? Trzeba więc wyciągnąć wniosek, że jeśli zostaną pozbawione wszelkiego dobra, nie będą w ogóle niczym. Dopóki istnieją, są dobre. Wszy­stko więc, co istnieje, jest dobre. A owo zło, którego pochodzenie chci­ałem odkryć, nie jest substancją. Gdyby bowiem było substancją, byłoby dobrem. Byłoby przecież albo substancją niezniszczalną, czyli dobrem wyso­kiego rzędu, albo substancją zniszczalną, która nie mogłaby ulec zepsuciu, gdyby nie była dobra”[7].

Zło nie jest substancją. Jest – jak pisze Tischner – zjawiskiem, zjawą. Au­gu­s­tyn wskazuje, jak może wyglądać zło z perspektywy Boga:

„Dla Ciebie w ogóle nie ma zła, i nie tylko dla Ciebie, lecz i dla twego stwo­­rzenia jako całości, bo poza Tobą nie ma niczego, co mogłoby się we­drzeć do stworzenia i zepsuć ład, jaki w nim ustanowiłeś. W niektórych jednak częściach stworzenia istnieją pewne rzeczy, które uważamy za złe, gdyż nie harmonizują z innymi rzeczami. Ale są jeszcze inne, takie, z któ­rymi one harmonizują – a więc i one są dobre; tamże w samych sobie rzeczy te są dobre. I wszystkie rzeczy, które się z sobą nawzajem nie zgadzają, harmonizują z niższą częścią świata, którą nazywamy ziemią; niebo jest chmurne i wietrzne, lecz właśnie takie jest odpowiednie dla ziemi”[8].

Percepcja zła zależy więc od perspektywy spojrzenia. Odbicie tej głę­bo­kiej myśli Augustyna odnajdujemy u wielkiego wizjonera naszych cza­sów Pierre’a Teil­har­da de Chardin. Ten francuski jezuita, teolog, filozof, antropolog i paleontolog, ale nade wszystko mistyk zdu­mie­wa­ł nie­zwy­kłej wielkości ładunkiem optymizmu: oto, przeżywszy dwie najokropniejsze wojny, jakie zna historia (w tym jedną ja­ko bezpośredni uczestnik, sanitariusz spod Verdun), zakosz­to­wawszy do wo­li zła i małości czło­wieka – roztaczał pełne uf­ności perspektywy dla rodzaju ludzkiego. Czy można być optymistą, poz­naw­szy dokładnie i daw­szy wiarę (trudno nie dać, wbrew faktom) teorii ewo­lucji, gdzie prze­strzeń bio– a także antropogenezy jawi się jako prze­rażające pole bez­względ­nej walki o byt?

Otóż można. Teilhard dowodzi, że jego optymizm ma uzasadnienie, a zło bez­­ustannie pojawiające się w ewoluującym świecie przeraża, o ile świat ten obserwujemy w wąskiej perspektywie. Dość jednak spoj­rzeć szerzej, by dostrzec trendy dające podstawy do optymizmu. Właśnie ta rozszerzona pers­pe­ktywa pozwoliła Teilhardowi wyróżnić cel, ku któ­remu nieuchronnie zmierza ewoluujący świat: punkt Omega, zespolenie z Du­chem. Trzeba było jednak zauważyć, że pozornie odległe procesy ewo­lucyjne materii nieożywionej i oży­wionej podlegają identycznym pra­wom, identycznej dialektyce: dywergencja – konwergencja, skupienie się w kolej­nej, nowej jakości. Tak dzieje się na szcze­blu subatomowym, ato­mowym, molekularnym, biologicznym i antropolo­gicz­nym. Ekstrapolacja od niż­szych szczebli ewolucji pozwoliła Teilhardowi wy­wnios­kować, że musi tak­że istnieć ognisko konwergencji gatunku homo sapiens. Zgodnie z obserwo­wanymi na niższych szczeblach mechanizmami ewolucji og­ni­sko to musi za­chować cechy gatunku i przekraczać je. Teilhard dowodzi, że jedynym czyn­nikiem spełniającym te wymagania jest osobowa, wieczna, imma­nen­tna, transcendentna Miłość[9]. Tak oto proces ewolucyjny, który po­rażał nas ogromem zła, gdyśmy obserwowali ledwie jego fragment (bioge­neza) ma być uwieńczony przebóstwieniem (Chrystogenezą), gdy obser­wuje­my go w pers­pektywie całej kosmogenezy.

W proces przebóstwienia świata włącza Teilhard wszelką działalność czło­­­wie­­ka. Nieodparta logika konstruowanego modelu kosmogenezy każe wi­dzieć roz­wój i wzrost znaczenia techniki, jako ściśle powiązany z zacieś­nianiem się konsolidacji społecznej mającej „w końcu na zasadzie reakcji wy­tworzyć jeden ogólnoziemski organizm społeczny”[10]. Nie­uchronność owego trendu winniśmy odbierać nie ja­ko zło konieczne, lecz jako element dążenia do rzeczywistości Chrysty­cznej.

„Rosnąca unifikacja, technicyzacja i racjonalizacja ludzkiej Ziemi: Trzeba by chy­ba być ślepym, by twierdzić, że ludzkość może uniknąć któregoś z tych nurtów. Muszę natychmiast dorzucić, iż trzeba by również być zu­pełnie nie­czu­łym na to, co w braku lepszego określenia nazwę «dobrocią» wszechświata, by lę­kać się lub buntować przeciwko temu, co tylko w zupełnie fałszywej interpre­tacji wydać się może poniżającym zamachem na naszą wolność. Czyż to równo­czesne przyspieszenie rozwoju społecz­nego, technicznego i intelektualnego, ten troisty nurt niosący nas w przy­szłość nie jest przejawem podstawowego, elemen­tarnego procesu ewolucji życia, procesu polegającego na zwijaniu się w sobie tworzywa kosmicznego, w którego następstwie w coraz bardziej złożonych ukła­dach tworzy się coraz ściślejsza jedność związana z coraz potężniejszą świado­mością? Na po­zór wymuszona erupcja myśli, dzięki strukturze ukształtowanej pod wpływem ciśnienia. Nawet w tym początkowym, na wpół biernym studium uczłowiecza­nia się ludzkości powinno być dla nas oczywiste, że oddziałują na nas siły wyz­walające, a nie ujarzmiające”[11].

Optymizm nie przesłania Teilhardowi trudnych i nieraz bolesnych kon­s­e­kwencji, jakie rodzi technicyzacja świata. Mimo wszystko jest to opty­mizm rea­li­sty­czny, ostrożny, postrzegający człowieka nie jako bezwolny trybik w ma­szynie ma­jący odegrać swoją bezwiedną rolę w procesie przebóst­wienia. Chodzi o osobę obdarzoną wolnością, od której może zale­żeć los całego przed­sięwzięcia. Dlatego optymizmowi towarzyszy lęk, zatroskanie i potrzeba głoszenia przestróg.

„Pospieszny marsz naprzód nie może odbywać się kosztem rabunkowej gos­podarki naszymi zasobami, jeśli nie chcemy się nagle zatrzymać wskutek ich wy­czerpania. W dziedzinie energii fizycznej, a nawet substancji nieorga­nicznych nauka będzie mogła dostarczyć albo już dostarczyła łatwych do wytwarzania (w nieograniczonej ilości) materiałów, które zastąpią węgiel, ropę naftową i nie­które metale. W dziedzinie środków spożywczych sytu­acja przedstawia się jed­nak znacznie gorzej. Upłynie jeszcze wiele czasu, nim chemicy opracują sposoby (jeśli to w ogóle będzie możliwe) ich bezpo­średniego wytwarzania z węgla, azotu i in­nych pierwiastków. Tymczasem ludność globu rośnie w zawrotnym tempie, a obszary ziemi ornej są stale lekkomyślnie pomniejszane na wszystkich kon­tynentach. Bądźmy ostrożni! Ludzkość – to wciąż jeszcze kolos na glinianych nogach!”[12].

Potęga wiary w świat ewoluujący ku rzeczywistości duchowej każe Teilhardowi do­strze­gać światło wszędzie tam, gdzie inni widzą tylko mrok i de­s­trukcję. Spektakularnym tego przykładem są rozmyślania pow­stałe pod wra­że­niem zwiedzenia cyklotronu w Berkeley. Budząca pod­ówczas grozę ro­dząca się technika jądrowa jest dla Teilharda okazją do integrującego spojrzenia na fenomen aktywności poznawczej i inżynie­ryjnej. Zachwyt, któ­remu ulega, nie ma tu nic wspólnego z entu­zjaz­mem profana zauroczonego potęgą człowieka w jego panowaniu nad mo­cami przyrody:

„W istocie wstrząsnęły mną, upoiły mnie jak gdyby nie miliony czy biliony elek­tro­nowoltów, lecz stwierdzenie, że nasze rzekomo ustalone ostatecznie cechy, osiągnąwszy pewien stopień intensywności i zespolenia, dążą do zjed­noczenia się w zupełnie nową, niezbadaną rzeczywistość psychiczną”[13].

Dzięki umiejętności syntetyzującego spojrzenia widzi Teilhard znacz­nie wię­cej niż cyklotron:

„Zaledwie bowiem zyskałem zdolność wyczuwania „zapachu” pierwiastka ultra-ludzkiego, unoszącego się wokół ogromnych turbin atomowych, na które patrzałem, a już rozpoznałem te same fluidy wokół wszystkich wiel­kich maszyn wyrastających od pięćdziesięciu lat wokół nas, niby gigantyczne baśniowe rośliny.

Mikroskopy elektronowe i wielkie teleskopy.

Rakiety międzyplanetarne.

Maszyny matematyczne...

Różne są ich formy, różna geneza, lecz powstanie każdego z tych cen­trów ludzkiej aktywności wiąże się zawsze z takim samym procesem łań­cuchowym, z procesem zespalania i syntezy, doprowadzającym w każdym przy­padku do tego samego rezultatu: człowiek, pracownik zostaje jak gdyby wchłonięty, ujarz­miony przez przedmiot swojej pracy, a później – prze­istoczony (przez osiągnięcie nad-jedności) przez własne działanie i przez własne dzieło.

Powtarzam: przez własne działanie – w takiej mierze, w jakiej zmusza go ono do duchowego zjednoczenia się z innymi i do duchowego zjed­noczenia się w sobie.

Przez własne dzieło – w takiej mierze, w jakiej dzięki temu, co stwarza wyz­nacza człowiekowi wyższe miejsce; w takiej mierze, w jakiej stwarzając, roś­nie…”[14].

Dostrzegając wspólne cechy łączące poszczególne aspekty działalności in­ży­­nie­ryjnej i łącząc je w pełen logicznej harmonii proces, uzupełnia Teil­hard i po­twierdza całą swą wizję ewoluującego ku Chrystusowi Wszech­świata:

„Im uważniej się wpatrywałem w tę sferę ludzkiej aktywności, tym bardziej oczywiste stawało się dla mnie, że wszystkie związane z nią wysiłki i nadzieje muszą się ostatecznie koncentrować, muszą się zbiegać w jakimś ognisku Bożym”[15].

 

Pod czujnym okiem Ojca

 

Próby przeniknięcia natury Boga nieuchronnie wiążą się z an­tro­­­po­­morfizacją; zanurzeni wraz ze swym systemem pojęciowym w świe­cie nie jesteśmy wszak w stanie objąć Nieogarnionego. Toteż, budując model, musimy poprzestać na mniej lub bardziej złożonej aproksy­macji tego, co nas prze­kracza. Sama antro­pomorfizacja znaj­duje uzasadnienie w Objawieniu biblijnym: Bóg stworzył nas na obraz swój i po­dobieństwo (por. Rdz. 1,26)

Spośród licznych określeń Boga, wziętych ze świata ludzkiego pojmowania, szcze­gólne miejsce zajmuje nadawany Mu przymiot Ojca. Chociaż pojawia się on w wielu (także prymitywnych) religiach, to pierwszoplanową rolę spełnia głów­nie w wierze Izraela. Charakterystyczne, że ten Ojciec niemal zupełnie nie występuje tu w roli małżonka, który płodzi. Jak pisze Gerardus van der Leeuw: „Ojcowską postać bóstwa należy rozumieć jedynie w relacji do (tej) pod­wójnej formy aktywności: już to płodząco-twórczej, już to auto­ry­ta­tywnie pa­nu­jącej – w relacji do absolutnej wyższości, z której wywodzi się wszelka moc, zarazem jednak udzielając się i ofiarowując, poświęcając”[16].

Taka aproksymacja Boga wynika z głębokiej wiary w Jego zakorzenienie w świecie, w historii. Relacje między Nim a światem nie kończą się na ak­cie stwórczym. Bóg ze swym ojcowskim stosunkiem do człowieka otacza go troską, jest obecny na dobry i zły czas (wzruszającą ilustrację wiary w takie­go Boga możemy obserwować u Tewjego Mleczarza, bohatera musicalu Skrzypek na dachu).

Dowodząc swej ojcowskiej troskliwości, daje Bóg obietnicę odkupienia świa­ta. Jak pisze dalej van der Leeuw: „Wszechogarniającą aktywność wo­li, pełną postać Ojca ukazuje dopiero chrześcijaństwo w idei Wcielenia. (...) Oglą­da ono postać Tego, który przyszedł, aby czynić wolę Ojca, który go posłał”[17].

Spójrzmy na interesujący nas pro­blem w świetle takiej antropomorfizacji. Relację Bóg–człowiek możemy określić per analogiam, obserwując ojca wychowu­jącego dzieci. Choć model to uprosz­czo­ny, można  ufać, że nie narusza aksjomatu „na obraz i po­dobieństwo”.

Dobry, troskliwy ojciec kupuje dziecku zabawki. Nie czyni tego jedynie, by poczuć zadowolenie, widząc uśmie­ch na małej twarzyczce. Zabawka ma funkcje wychowawcze. Ma ukierun­kować dziecko w jego poznawaniu świata. Dobry ojciec dyskretnie kontroluje zabawy swoich dzieci. Ingeruje tam, gdzie może być niebezpieczne. Czyni to, kierując je ku innym zabawom, czasem udzielając wyjaśnień. W miarę jak dziecko dorasta, ojciec wspiera jego samodzielność w za­ba­wie. Zabawki są bardziej skomplikowane, niektóre (np. mały maj­ster­kowicz) mogą stwarzać pewne zagrożenie. Ojciec jest jednak blisko. Dziecko, czując na sobie jego troskliwy wzrok, śmielej i ufniej bierze młotek, uderza w pierwszy gwóźdź. Wbije go jednak w specjalną deskę, nie w parkiet. Z biegiem czasu stosunki między nim a ojcem stają się partnerskie: od zabawy kolejką elektry­czną przez konsolę gier do wspólnej naprawy samochodu. Ojciec ze spokojem pozwala dziec­ku wziąć wier­tarkę, wsiąść na motocykl. Dziecko wychowywane przez do­brego, spra­wiedliwego ojca czuje rozsze­rza­jący się z wiekiem obszar wolności, lecz naturalnie przyjmuje ojcowskie ograniczenia, choć­by ich (będąc np. jeszcze w wieku przedszkolnym) nie rozu­miało. Sprawia to autorytet ojca.

 

Czy są przesłanki pozwalające sądzić, że ta antropomorfizacja relacji Bóg–człowiek jest wiarygodna?

Myślę, że tak. Na przykład czy nie dlatego właśnie świat jest tak skonstruowany, że stopień jego poznania nie osiągnął od razu pewnego maksimum, lecz ro­śnie w miarę – nazwijmy to – dojrzewania ludzkości? Sam fakt, że wiedzę zdobywamy w procesie poznania, stopniowo, ewolucyjnie daje do myślenia. Czyż Bóg nie mógł zastosować tu opcji „transferu” informacji, skoro już teraz umie to człowiek?

Nasze mózgi biolo­gicznie nie­wie­le różnią się od mózgów naszych przodków sprzed kilku ty­sięcy lat. Zatem i oni mieli wirtualne predyspozycje ogarnięcia intelektem ogólnej teorii względności, fizyki jądrowej, genetyki. Dowodzą tego wielcy filozofowie starożytności, któ­rych przemyślenia do dziś inspirują intelektu­alistów (znane jest np. zafascyno­wa­nie myślą Platona wielkich fizyków: Wernera Heisenberga i Carla Friedricha von Weizsäckera).

Ktoś może oponować, że filozofia jest wiedzą oderwaną od doświad­cze­nia, które z samej swej natury musiało się rozwijać przez wieki, ewolu­cyjnie. To dyskusyjna teza, lecz zauważmy rzecz inną: oto ma­te­matyka jest rów­nież wiedzą abstrakcyjną. Jednak myśl matematyczna sta­ro­żytności jest o wiele bardziej uboższa od myśli współczesnej w porównaniu z ana­logicznymi relacjami w dziedzinie filozofii. Czy jest tylko sprawą przy­padku, że ta pierwsza nadaje się do wyjaśniania mechanizmów świata ma­te­rialnego, będąc podstawowym narzędziem fizyki? A może z tych właśnie po­wo­dów wiedza matematyczna była w jakiś sposób przed starożytnymi ukryta?

Można tę koncepcję uznać za fantastyczną, opartą na spekulacjach. Nie można wszelako zaprzeczyć, że oparta jest także na faktach. Pewne jest, że hory­zont po­z­nania przyrodniczego rozszerza się stopniowo, lecz coraz szyb­ciej. Mo­żna oczywiście twierdzić, że za szybko. Można wierzyć i w to, że Bóg utracił kontrolę nad jego ruchem. Ba, uwierzyć można we wszystko, włącznie z tym, że Bóg umarł. Ale, pragnąc pozostać w przestrzeni wiary, wolimy jednak widzieć Boga, który niczym Ojciec rozsze­rza możliwości działania swym dorastającym dzieciom. Ufać, że Bóg jest dobrym, mądrym Ojcem. Że nie dał nam młotka za wcześnie. Że – mimo wielu alarmujących sygnałów o pojawianiu się wciąż nowych zagro­że­ń po­wodowanych przez tech­nikę – nie jesteśmy jeszcze jed­ną ślepą uli­czką ewolucji. Mając taką nadzie­ję, może bo­leśnie nie ude­rzymy się w palec.

Zakończę te rozważania jeszcze jednym cytatem z wielkiego optymisty Teilharda de Chardin:

„Dla chrześcijanina ostateczny biologiczny sukces człowieka na Ziemi jest nie tylko prawdopodobny, lecz pewny, skoro Chrystus (a w Nim wirtualnie i świat) już zmartwychwstał. Jednakże ta pewność, wypływająca z aktu wiary «nadprzy­rodzonej», należy do porządku ponadzjawiskowego. Znaczy to, że wszelkie nie­pokoje związane z kondycją ludzką pozostają we właściwej im płaszczyźnie nie zmienione – nawet w świadomości człowieka wierzącego”.[18]

 

Przypisy

 

[1] Flops (float-point operations per second) – ilość operacji zmiennoprzecinkowych na sekundę, miara wydajności obliczeniowej komputerów (dokładniej wydajności układów realizujących obliczenia zmiennoprzecinkowe). Uwaga: dwie pierwsze pozycje podane są w ops – jest to liczba operacji stałoprzecinkowych wykonywanych w ciągu sekundy.

[2] Bardziej szczegółowe zestawienie i zaktualizowane wykresy zob. https://pl.wikipedia.org/wiki/Superkomputer

[3] „Technologia – warunkowane stanem wiedzy i sprawności społecznej sposoby realizowania celów przez zbiorowość upatrzonych, jak również takich, których przystępując do dzieła, nikt nie miał na oku.” (S. Lem, Summa Technologiae, wydanie II poszerzone, Wydawnictwo Literackie Kraków 1967, str. 13 1963 r.

„Technologia: metoda przygotowania i prowadzenia procesu wytworzenia lub przetwarzania jakiegoś dobra (także informacji). Technologia może oznaczać konkretny proces (np. technologia klejenia, technologia malowania).” Wikipedia, http://pl.wikipedia.org/wiki/Technologia  (link z 25.03.2014 r. godz. 16:00)

[4] J. Tischner, Zło w dialogu kuszenia, Znak nr 328 [rok 1982, s. 3)]

[5] „(...) wzrokiem duchowym, jaki był mi dany, dojrzałem w górze, ponad owym wzrokiem, ponad moim umysłem światłość Boga niezmienną” – Św. Augustyn, Wyznania, PAX, Warszawa 1987, s. 149.

[6] „Ale chociaż mówiłem i mocno wierzyłem, że Ty, Panie nasz, Boże prawdziwy (...) jesteś nieskalany i niezmienny, nie mogłem znaleźć wyraźnego i jednoznacznego wyjaśnienia przyczyny zła” (ibidem,  s. 136).

[7] Ibidem, s. 151.

[8] Ibidem, s. 152.

[9] „Ekstrapolując od niższych stadiów ewolucji Teilhard wyodrębnia rysy charakterystyczne naukowo określonego ogniska ludzkiej konwergencji. Aby uświadomić sobie zróżnicowaną jedność, która zachowa to, co już zostało osiągnięte, mianowicie osobowość ludzką, duchowość i indywidualność, wynosząc jednocześnie człowieka na wyższy szczebel jedności, trzeba przyjąć, że nowe ognisko musi: być osobowe, gdyż ludzkość nie może zjednoczyć się wokół jakiegoś bezosobowego punktu. By pociągać istoty duchowe, ognisko musi być samo duchowe, i aby pociągnąć ludzi posiadających niezniszczalną wolę życia, ognisko to musi być wieczne. Musi działać wewnątrz człowieka; musi być immanentne. Jednocześnie musi być ponadosobowe i pozaosobowe; musi być przeto transcendentne. Jedynym czynnikiem, który odpowiada tym wszystkim wymaganiom, jest osobowa, wieczna, duchowa, immanentna, transcendentna miłość. Miłość jest jedyną siłą, która może zjednoczyć ludzi w trwałym związku zdolnym do udoskonalenia ich niepełnych osobowości, przy jednoczesnym zachowaniu tego, co jest nieprzekazywalne w tych osobowościach.] Teilhard nadaje temu naukowo określonemu ognisku miano „Punktu Omega”, z jawnym odniesieniem do Chrystusa, Alfy i Omegi Apokalipsy” (R.T. Francoeur, Horyzonty ewolucji, PAX, Warszawa 1969, s. 125–127).

[10] P. Teilhard de Chardin, Wybór pism, PAX, Warszawa 1966, s. 313.

[11] Ibidem, s. 315.

[12] Ibidem, s. 318.

[13] Ibidem, s. 356.

[14] Ibidem, s. 357.

[15] Ibidem, s. 363.

[16] G. van der Leeuw, Fenomenologia religii, Książka i Wiedza, Warszawa 1978, s. 225.

[17] Ibidem, s. 227.

[18] P. Teilhard de Chardin, Wybór pism…, s. 323.

Komentarze

Bardzo interesujące. Zwłaszcza koncepcja dorastania człowieka do wiedzy. Wracając do podstaw: czymże, innym, jeśli nie zbyt szybkim wzięciem wiedzy, na którą człowiek nie był jeszcze moralnie i etycznie gotowy, było zerwanie owocu z drzewa Wiedzy? Kimże jeśli nie upostaciowaniem tej pychy polegającej na nakłanianiu do "bawienia się przez Dziecko zabawkami, na które jest jeszcze dla niego za wcześnie" jest Wąż? Mądry tekst, tsole. Dzięki. I pozdrawiam. Uważajcie tam na siebie..

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Dzięki za wizytę i bardzo celny komentarz. Cieszy mnie on szczególnie, bo obserwujemy zjawisko ośmieszania tekstów biblijnych przez dosłowne ich odczytywanie podczas gdy prawda tam zawarta kryje się pod kotarą symboli. Gdybyś chciał kiedyś zgłębić ten temat, to polecam książkę Mariana Grabowskiego (fizyk teoretyk i filozof) “Pierwociny stworzenia. Pomiędzy filozofią a fizyką.” Tu namiar: https://wydawnictwo.umk.pl/pl/products/5137/pierwociny-stworzenia-pomiedzy-filozofia-a-fizyka

Pozdrawiam wzajemnie! Ty też ciesz się zdrowiem i nie igraj z koronowanymi głowami :)

 

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Rzucam okiem, nie redaktorskim, lecz filozoficznym.

Początek – to raczej podsumowanie dzisiejszego stanu wiedzy, nihil novi.

    W takim kontekście należy rozumieć status człowieka na ziemi – status gospodarza.

O, to, to. "Panować" i "rozdeptać" to nie to samo.

    „Cmentarz głosi klęskę gospodarowania zadomowienia, zakorzenienia, fiasko przywiązania do ziemi”

Tego, przyznaję, nie rozumiem – przydałoby się więcej kontekstu. Chodzi o to, że jesteśmy śmiertelni i prędzej czy później tę ziemię opuścimy? A czy to odbiera wartość pracy?

    technice nie idzie już o wydobywanie na jaw naturalnej prawdy rzeczy

Technice nigdy o to nie chodziło. Nauce, tak. Polecam C. S. Lewisa "Abolition of Man".

    wynika z utraty nadziei, że ziemia jest nam dana do gospodarowania, co sprowadza się do odmowy zaufania Bogu

Celne.

    aktywności w świecie

Proszę Cię serdecznie – działania w świecie. Nie kalkujmy angielszczyzny, skoro nie gęsi, a swój język mamy. W ogóle mógłbyś się trochę pochylić nad mową ojczystą, a nie wyrzucać z siebie myśli, skądinąd rozsądne, nie dbając o ich oprawę. Ale więcej o stylu nie napiszę.

     Będąc jeszcze do niedawna powszechną nadzieją na likwidację wszelkich ludzkich bolączek, lekarstwem na biedę, choroby i niesprawiedliwość, dziś staje się religia w społecznej percepcji coraz większym złem.

Mmm, nie do końca pojmuję – jeśli ktoś traktuje religię jako lekarstwo na cokolwiek (czyli instrumentalnie), to jej nie rozumie.

    Percepcja zła zależy więc od perspektywy spojrzenia.

Tak, jak wszystkiego innego, a Augustynowi (jego stanowisko w tej kwestii nadal pozostaje częścią doktryny Kościoła) idzie o ontologiczny status zła. Zło jest brakiem bytu, brakiem Boga, pustką, oddaleniem się od Niego. Jeśli nie widzę dziury w skarpetce, to nie znaczy, że skarpetka nie jest dziurawa, prawda?

    pozwoliła Teilhardowi wyróżnić cel, ku któremu nieuchronnie zmierza ewoluujący świat: punkt Omega, zespolenie z Duchem

Transhumanizm wyrosły na przetrawionym Spinozie (który był człowiekiem kryształowej uczciwości) i Heglu (celebrycie). Mnie osobiście de Chardin nie przekonuje wcale, więc możliwe, że się wyżywam, ale raz jeszcze polecam Twojej uwadze "Abolition of Man".

    Zgodnie z obserwowanymi na niższych szczeblach mechanizmami ewolucji ognisko to musi zachować cechy gatunku i przekraczać je.

Primo – co to właściwie znaczy? Secundo – ewolucja biologiczna nie zachowuje cech gatunkowych, nie w dłuższej perspektywie.

    Teilhard dowodzi

Z Twojego przypisu to nie wynika, a ja nie pamiętam, czy faktycznie tego dowodził, czy tylko założył. Zdaje się, że czegoś podobnego dowodził McTaggart, musiałabym poszperać.

     Teilhard nadaje temu naukowo określonemu ognisku miano „Punktu Omega”, z jawnym odniesieniem do Chrystusa, Alfy i Omegi Apokalipsy”

Nie wiem, co ma nauka do miłości (polecam także "Oblicze Boga" niedawno zmarłego R. Scrutona), a omega to po prostu ostatnia litera greckiego alfabetu, więc nie przesadzałabym z mistycznymi interpretacjami.

    Tak oto proces ewolucyjny, który porażał nas ogromem zła, gdyśmy obserwowali ledwie jego fragment (biogeneza) ma być uwieńczony przebóstwieniem (Chrystogenezą), gdy obserwujemy go w perspektywie całej kosmogenezy

Czysty żywy heglizm. W dodatku (to nie moje, tylko Lewisa, ale się z nim zgadzam) niebezpiecznie flirtujący z gnozą (ubóstwienie człowieka). Wyznaję pokornie, że u Philipa Dicka to samo mi się podoba – ale jako element fikcyjnego świata, część dzieła sztuki, fantazji, nie obserwacja dotycząca mojej rzeczywistości. Ponadto – uznanie tzw. postępu za konieczny kłóci mi się z dość istotnym założeniem o wolności woli. Da się pogodzić – ale nie wiem, doprawdy, do jakiego stopnia.

    łatwych do wytwarzania (w nieograniczonej ilości) materiałów

Ekhm. Zasada zachowania energii.

    Taka aproksymacja Boga wynika z głębokiej wiary w Jego zakorzenienie w świecie, w historii.

Wiesz, doprawdy nie jestem tego pewna. Na ile się orientuję, początki hebrajskiego monoteizmu miały charakter kontraktu, Przymierza (Ty nas nie będziesz więcej podtapiał, my obiecujemy porządnie się prowadzić) – Ojcem Bóg staje się chyba dopiero w Nowym Testamencie. Ale nie jestem tu specjalistką.

    Relacje między Nim a światem nie kończą się na akcie stwórczym.

Wyszperaj creatio continua.

    Na przykład czy nie dlatego właśnie świat jest tak skonstruowany, że stopień jego poznania nie osiągnął od razu pewnego maksimum, lecz rośnie w miarę – nazwijmy to – dojrzewania ludzkości?

Hmm, to jedno wyjaśnienie. Ale zdaje mi się, że nie jedyne możliwe. Ostatecznie:

    Czyż Bóg nie mógł zastosować tu opcji „transferu” informacji, skoro już teraz umie to człowiek?

Człowiek pisze opowiadania i powieści, kiedy tę samą informację mógłby przekazać kilkoma słowami. Niewydajne, co? A kto powiedział, że tu chodzi o wydajność? Dlaczego właśnie ona miałaby być jedynym (czy nawet głównym) kryterium oceny działań?

    A może z tych właśnie powodów wiedza matematyczna była w jakiś sposób przed starożytnymi ukryta?

A może po prostu nie mieli motywacji, żeby się grzebać w rachunku różniczkowym?

    uwierzyć można we wszystko

Otóż to.

    Mając taką nadzieję, może boleśnie nie uderzymy się w palec.

Nadzieja matką głupich ;)

 

No, tak. Uprzedzałam, że nie jestem fanką transhumanizmu, a z heglistów uznaję tylko brytyjskich. Na pewno podjąłeś ciekawy temat, ale czy naświetliłeś go z wszystkich stron, nie sądzę. Szczególnie, że to jest temat na książkę, którą można by komuś załatwić wstrząs mózgu, nie na trzydzieści tysięcy znaków felietonu – fizycznie nie byłbyś w stanie w nich upchnąć pełnego ujęcia wszystkich powiązanych kwestii. Poza tym – połowę tekstu stanowi streszczenie poglądów de Chardina, do których, jako się rzekło, podchodzę mocno sceptycznie.

Tak więc nie porwałeś mnie tym razem.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Bardzo dziękuję za poświęcenie swojego czasu na lekturę, a następnie skomentowanie tego tekstu, co jest dla mnie miłą niespodzianką, więc przyjmij moje wyrazy wdzięczności. Szczególnie ujął mnie brak gifów, których zwykłaś w swoich komentarzach nie szczędzić, a ja do tej maniery mam stosunek, eufemistycznie mówiąc, negatywny.

Sam komentarz jest rzeczowy, w wielu miejscach celny; jednak nie umiem się oprzeć wrażeniu, że Ciebie bardziej interesuje technologia filozofii niż filozofia technologii. Brakło mi tu spojrzenia syntetyzującego, a nie przyglądania się cegiełkom w murze. Takiego choćby jakie widać w komentarzu rrybaka – krótkiego ale dotykającego sedna, istoty przekazu.

Z tymi zastrzeżeniami odniosę się do niektórych konkretów.

„Cmentarz głosi klęskę gospodarowania zadomowienia, zakorzenienia, fiasko przywiązania do ziemi”

Tego, przyznaję, nie rozumiem – przydałoby się więcej kontekstu. Chodzi o to, że jesteśmy śmiertelni i prędzej czy później tę ziemię opuścimy? A czy to odbiera wartość pracy?

Konkret jest w cytowanym tekście Tischnera, który pisze o tym nie tylko w szkicu „Zło w dialogu kuszenia”, z którego ja korzystałem, ale także (a może przede wszystkim) w książce „Filozofia dramatu” – jednego z najważniejszych dzieł w Jego dorobku. Fragment tej książki dotyczący niniejszego wątku możesz znaleźć tutaj: https://tischner.pl/cmentarz-miejsce-spotkania/

 A czy to odbiera wartość pracy?

Zależy jaką wartość. Obiektywna pozostaje, ale subiektywna, ta, która motywuje do działania jest IMO mocno nadwątlona.

technice nie idzie już o wydobywanie na jaw naturalnej prawdy rzeczy

Znów mamy do czynienia z cytatem Tischnera, który na domiar powołuje się na Heideggera, więc tam należałoby szukać szerszego kontekstu, choć trzeba zauważyć, że Ty sama ten kontekst tutaj dramatycznie już ograniczasz. Patrząc na sens całego wątku, można się domyślić, że chodzi tu o swoisty mariaż nauki (w rozumieniu science) z techniką. Wszak są one związane ze sobą ściśle. Np. wiele uczelni o charakterze technicznym i technologicznym (np.MIT) uprawia naukę par excellence. Taką, której „idzie o wydobywanie na jaw naturalnej prawdy rzeczy”. W ten sposób dochodzi do czegoś, co Stanisław Grygiel nazywa technologizacją poznania (na marginesie pod wpływem tej myśli napisałem opowiadanie „Muzyka Sfer Niebieskich”, o czym świadczy motto: „Rzeczywistość przestaje dziś mówić, przynajmniej my, ogłuszeni skutecznością naszych hipotez, teorii i równań, przestajemy słyszeć, co ona mówi.” S. Grygiel – „Przeciwko stechnologizowanej nauce”

     Będąc jeszcze do niedawna powszechną nadzieją na likwidację wszelkich ludzkich bolączek, lekarstwem na biedę, choroby i niesprawiedliwość, dziś staje się religia w społecznej percepcji coraz większym złem.

Mmm, nie do końca pojmuję – jeśli ktoś traktuje religię jako lekarstwo na cokolwiek (czyli instrumentalnie), to jej nie rozumie.

Zauważ, że piszę o społecznej percepcji – a ta społeczność cierpi na „ukąszenie marksistowskie” (Religia opium ludu).

Transhumanizm wyrosły na przetrawionym Spinozie

To właśnie miałem na myśli pisząc o „technologii filozofii”  :) Zaszufladkować, przyczepić łatkę i sprawa załatwiona. To uproszczenie, to tak nie działa. Owszem można traktować transhumanizm jako inwektywę, ale z tej gotującej się zupy intelektualnych idei można wyłonić transhumanizmów skolko ugodno. Wśród nich ten będący in statu nascendi transhumanizm katolicki powstały na zrębach przemyśleń Teilharda, psu spod ogona nie wypadł.

Ciebie „osobiście de Chardin nie przekonuje wcale”, więc jesteś skażona subiektywnym podejściem do tematu. Mnie przekonuje, więc też jestem skażony subiektywnym podejściem do tematu. Uznajmy to za dziejowy kompromis dotyczący tj uwag i kilku następnych w podobnym klimacie. :)

Czysty żywy heglizm.

Czysty? Raczej mocno wstrząśnięty i zmieszany :)

Ponadto – uznanie tzw. postępu za konieczny kłóci mi się z dość istotnym założeniem o wolności woli. Da się pogodzić – ale nie wiem, doprawdy, do jakiego stopnia.

A do jakiego stopnia umiesz pogodzić przyciąganie grawitacyjne z wolnością woli?

 

Wyszperaj creatio continua.

Znam. To truizm przywołany w stosownym kontekście.

 

Ekhm. Zasada zachowania energii.

Porzuć na chwilę czepialstwo gdy o ważnych sprawach mowa :) „Nieograniczonych” w sensie praktycznym a nie matematycznym.

 

A może po prostu nie mieli motywacji, żeby się grzebać w rachunku różniczkowym?

Józef Życiński wyraził bardziej finezyjnie: „To, że świat kamieni, krzeseł i komputerów jawi się nam jako bardziej podstawowy niż świat pól fizycznych i teoretycznych możliwości, świadczy przede wszystkim o mechanizmach biologicznych walki o byt, w której sprawne operowanie maczugą lub kamieniami było bardziej przydatne niż umiejętne rozwiązywanie równań pola”.

 

Nadzieja matką głupich ;)

Infantylizm niestosowny na tym poziomie argumentacji :)

 

Tak więc nie porwałeś mnie tym razem.

 

Nihil novi quia tsole :) Czy kiedyś czymkolwiek porwałem?

 

Raz jeszcze dziękuję i zdrowia życzę!

 

Edit

Dołożę jeszcze ciekawostkę dot. zmieniającego się stanowiska KRK wobec koncepcji o. Teilharda de Chardin, który dotąd nie miał u hierarchów dobrej prasy. W 1962 r. Kongregacja Doktryny Wiary ogłosiła monitum (ostrzeżenie), według którego pisma de Chardina zawierają niejasności i poważne błędy doktrynalne. Przez minione pół wieku idee ewolucyjne i transhumanistyczne nie miały prawa bytu w oficjalnych pracach katolickich teologów (choć w środowiskach naukowych związanych z KRK były przedmiotem ożywionych badań, dyskusji i polemik). 

Tymczasem Benedykt XVI (było nie było katolicki “beton”) w swoich „Zasadach Teologii Katolickiej” pisze:

"Sygnał wysłany przez Teilharda zaszedł nawet dalej. W jego wielkiej wizji, zawarł on historyczny ruch Chrzyścijaństwa w kosmicznym procesie ewolucji od Alfa do Omega. Proces ten był wyobrażany jako Noogeneza (z greckiego : noös=umysł + genos=narodziny, przyp. tłumacza) , jako rozwój świadomości w ewolucji człowieka, aby w końcu uformować Noosferę ponad Biosferą.

Znaczy to, że ewolucja jest odtąd rozumiana jako typ technicznego i naukowego rozwoju w którym Materia I Duch , indywidualnie i społecznie konstytuują globalne zespolenie boskiego świata. Konstytucja soborowa na temat Kościoła i Nowoczesnego Świata [Gaudium et spes] podążyła tym samym torem myślenia. Maksyma Teilharda: ‘Chrześcijaństwo oznacza większy postęp, więcej techniki” był zachęceniem ojców Soboru zarówno z biednych jak i bogatych krajów aby w poczuciu prostoty i w konkretach mieli nadzieję na to, że będą mogli tłumaczyć i rozprowadzać tę ideę zamiast prowadzić skomplikowane dyskusje o kolegialności Biskupów, prymacie Papieża, Piśmie Św. i Tradycji, księżach i laikacie"

(Les Principes de la Theologie Catholique – Esquisse et Materiaux, Paris: Tequi, 1982, pp. 374-375).

A 24 Lipca 2009, podczas swoich wakacji w pł. Włoszech, Papież Benedykt XVI wygłosił homilię w katedrze w Aosta przed Nieszporami. Był to komentarz do listu Apostolskiego Św. Pawła (Rz8:1-2). Przy końcu komentarza, wychwalał francuskiego Jezuitę Pierre Teilhard de Chardin podając jego przykład jako model dla księży, przypisując mu ideę kosmicznej liturgii, stanowiącą cel do którego księża powinni zmierzać.

W listopadzie 2017 r. Papieska Rada Kultury zwróciła się do Papieża Franciszka z apelem o uchylenie monitum na prace de Chardina. Apel został jednogłośnie poparty przez wszystkich uczestników konferencji. List mówi o “nieuchronnej konieczności” wzięcia pod uwagę ewolucyjnego opisu Kosmosu i wywodzącej się z ewolucji świadomości człowieka. Sam Franciszek już zresztą powoływał się na de Chardina w swojej kosmiczno-ewolucyjnej encyklice Laudato si, min. pisząc, że “Cel drogi wszechświata to Boża pełnia, którą osiągnął już zmartwychwstały Chrystus, będący fundamentem powszechnego dojrzewania” (par. 83), a sam “Syn Boży w swojej osobie przyjął materialny wszechświat, w który wprowadził zalążek ostatecznej transformacji” (par. 235). W przypisie Franciszek jednoznacznie potwierdza, że korzystał z teologicznego dorobku de Chardina.

Jeśli Papież przychyli się do prośby Rady Kultury i cofnie monitum, droga do katolickiego transhumanizmu może zostać otwarta.

Więcej: https://steemit.com/polish/@assayer/katolicki-transhumanizm-poczatki

 

 

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Nie ma sprawy – o gifach nie wiedziałam, postaram się zapamiętać na przyszłość. Po prostu nie mam ostatnio wielkiej ochoty na ich szukanie, więc dobrze się trafiło.

    nie umiem się oprzeć wrażeniu, że Ciebie bardziej interesuje technologia filozofii niż filozofia technologii

Wrażenie, zdaje się, słuszne.

    Brakło mi tu spojrzenia syntetyzującego, a nie przyglądania się cegiełkom w murze.

Argh, trafiłeś w mój problem – nieumiejętność syntezy. Usiłuję się tego nauczyć, ale, jak widzisz, idzie tak sobie. Za bardzo się rozpraszam?

     Fragment tej książki dotyczący niniejszego wątku możesz znaleźć tutaj

Dziękuję. Hmm, faktycznie trafiłam kulą w płot. Strasznie trudno dostać coś z filozofii dialogu, Tischnera właśnie nie czytałam, a fragment bardzo zachęcający. Może niedługo otworzą księgarnie...

     chodzi tu o swoisty mariaż nauki (w rozumieniu science) z techniką. Wszak są one związane ze sobą ściśle

Hmm. Nie mogę Ci tu odmówić racji, ale nie to miałam na myśli. Chciałam raczej odróżnić naukę, czyli poznawanie dla samego poznania (które, nawiasem mówiąc, Heidegger potępia jako próżną ciekawość) od techniki skierowanej na podbój świata, na podporządkowanie go swoim zachciankom. Z drugiej strony, trudno poznać gwiazdy bez teleskopu...

    „Rzeczywistość przestaje dziś mówić, przynajmniej my, ogłuszeni skutecznością naszych hipotez, teorii i równań, przestajemy słyszeć, co ona mówi.”

O, właśnie. Przestajemy słyszeć, bo przestajemy słuchać. Bo nas to nie obchodzi.

    Zauważ, że piszę o społecznej percepcji – a ta społeczność cierpi na „ukąszenie marksistowskie” (Religia opium ludu).

Prawda. Niekoniecznie cała społeczność, ale głośniejsza jej część, owszem.

    Zaszufladkować, przyczepić łatkę i sprawa załatwiona. To uproszczenie, to tak nie działa.

Dobra, masz mnie. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć tylko, że słowa są ogólne ;)

    Ciebie „osobiście de Chardin nie przekonuje wcale”, więc jesteś skażona subiektywnym podejściem do tematu. Mnie przekonuje, więc też jestem skażony subiektywnym podejściem do tematu.

Zaraz "skażony". Do wszechwiedzy też stworzeni nie jesteśmy, nieprawdaż?

    Raczej mocno wstrząśnięty i zmieszany :)

Z oliwką :)

    A do jakiego stopnia umiesz pogodzić przyciąganie grawitacyjne z wolnością woli?

A to zupełnie różne sprawy. To, że dzieje się ze mną coś, co może mi się nie podoba, nie ma nic wspólnego z wolnością mojej woli, a tylko z efektywnością mojego działania. Natomiast postęp technologiczny zależy od woli jednostek – ktoś postanawia zrobić wynalazek, inny postanawia go sprzedawać, ludzie decydują się kupować, i tak dalej. Oczywiście, efektywność działania też ma tu swój udział, ale zaczyna się od wyborów.

    Porzuć na chwilę czepialstwo gdy o ważnych sprawach mowa :)

Nie wiem, czy jestem do tego zdolna :D

    Infantylizm niestosowny na tym poziomie argumentacji :)

Mój ojciec uzupełnia to twierdzenie: ale lepiej być głupim z nadzieją, niż beznadziejnie mądrym XD

    Czy kiedyś czymkolwiek porwałem?

O, nie przesądzam niczego. Mamy jeszcze tyle czasu przed sobą...

    Raz jeszcze dziękuję i zdrowia życzę!

I wzajemnie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Może niedługo otworzą księgarnie...

Przecież księgarnie cały czas pracują! Tu kupisz najbliżej źródeł: https://www.znak.com.pl/ksiazka/filozofia-dramatu-ks-jozef-tischner-3241

Chciałam raczej odróżnić naukę, czyli poznawanie dla samego poznania

To jest w ogóle ciekawy problem. Osobiście za szlachetne pobudki uważam ciekawość (choć nie nazwałbym jej próżną) choć rzeczywiście trudno badać świat bez narzędzi (mam rzecz jasna na myśli rzeczywistość materialną, choć i to pojęcie zaczyna się niepokojąc o rozmywać). Chyba potrzebny jest tu jakiś złoty środek, abyśmy nie stracili z oczu to, co istotne, abyśmy też nie patrzyli z bezgranicznym zaufaniem na to, co nam owe narzędzia pokazują. O tym właściwie jest ten artykuł Grygiela. Żeby nie było tak jak piszesz: “Bo nas to nie obchodzi.” To, co się dziś w świecie dzieje i co Grygiel opisuje, płynnie łączy się z tezą Tischnera: “Ale od ziemi uciec nie można (...). Pozostaje walka” i Heideggera: “nie idzie już o wydobywanie na jaw naturalnej prawdy rzeczy (...) lecz o opanowanie lęku przed nieszczęściami idącymi ku człowiekowi ze strony ziemi i jej żywiołów, opanowanie poprzez przemoc nad ziemią”.

 

Zaraz "skażony".

Sorry za “skażony”, podświadomość bryka w czasach pandemii :)

Do wszechwiedzy też stworzeni nie jesteśmy, nieprawdaż?

Nieprawdaż. Na obraz i podobieństwo stworzeni jesteśmy, więc do wszechwiedzy także. Ale nie zaraz, dopiero jak dorośniemy. No i jeśli nie pójdziemy w ślady syna marnotrawnego. Ale to argumentacja dla tych, którzy wierzą w mądrość Ojca :) Ale Ty wierzysz przecie: “Mój ojciec uzupełnia to twierdzenie: ale lepiej być głupim z nadzieją, niż beznadziejnie mądrym” :)

Mamy jeszcze tyle czasu przed sobą...

Nie znamy dnia i godziny niewiasto...

I tym optymistycznym akcentem...heart

 

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

    Przecież księgarnie cały czas pracują!

Tak przez Internet, to trochę nie teges... Za sznurek dzięki, zawsze można coś związać ;)

    Chyba potrzebny jest tu jakiś złoty środek, abyśmy nie stracili z oczu to, co istotne, abyśmy też nie patrzyli z bezgranicznym zaufaniem na to, co nam owe narzędzia pokazują.

A co to ma do złotego środka? Oczywiście, że każdy przyrząd ma jakiś zakres stosowalności. Nauka jako całość też.

    Na obraz i podobieństwo stworzeni jesteśmy, więc do wszechwiedzy także.

Primo – obraz i podobieństwo to nie identyczność, vide anegdota:

Pewien pan zagadnął Pabla Picassa, pytając – Dlaczego nie maluje pan ludzi takimi, jacy są?

Na co malarz poprosił o zdjęcie żony rozmówcy. Obejrzał je i spytał – Czy pańska żona naprawdę jest taka mała i płaska?

Secundo – wszechwiedzący może być tylko Nieskończony, a Nieskończony może być tylko jeden, zob. Baumgarten, Metafizyka par. 748. (Nie tylko, ale akurat Baumgartena właśnie czytam i jest pod ręką).

    Nie znamy dnia i godziny niewiasto...

Zdaję sobie z tego sprawę, o mężu, ale czyżbyś zapomniał o nieśmiertelności duszy i świętych obcowaniu? ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Secundo – wszechwiedzący może być tylko Nieskończony, a Nieskończony może być tylko jeden

Na to dictum odpowiem fragmentem mojej polemiki z nieodżałowanym Tadeuszem Żychiewiczem, jaką odbyłem na łamach miesięcznika “W drodze” gdzieś w latach 80. XX w.:

Analizując powiedziane tam (w Biblii – przyp. TS) „na obraz i podobieństwo”, Autor (p. Żychiewicz – przyp. TS) – posu­wa­jąc się do trywialnej wręcz analogii między obrazem jabłka i praw­dziwym owocem – sugeruje nam rzecz przerażającą – zwłaszcza, jeśli prze­nieść owej analogii sens z powrotem: „gdyby obraz taki obdarzono reflek­sją, nie byłaby szczególnym dowodem jego inteligencji nadzieja, że dany mu będzie także aromat jabłeczny”.

Wielkim Mistrzem dla mnie i Nauczycielem jesteś, Panie Tadeuszu; tu wszelako zgody dać nie mogę. Bo ja, przyjmując do wiadomości, żem stwo­rzony na obraz i podobieństwo, mam czelność żywić tę nadzieję, że dany mi będzie ów aromat – czyli Boskie przymioty. Być może nie stawia to w najlepszym świetle mej inteligencji (już mi nieraz na to wskazywali mędrcy, zgoła odmiennej niż Pańska proweniencji), wszelako wypływa z wia­ry, którą zachowuję. Z Obietnicy, której zaufałem.

Jest tu założony implicite model statycznych relacji między Stwórcą i czło­wiekiem. Jest założone pewne status quo, które istotnie występuje w re­lacjach między przedmiotem i obrazem ów przedmiot przedsta­wiającym.

Ta statyka kłóci się z zasadniczym fenomenem, jaki w stworzonym świe­cie postrzegamy: ewolucją. Świat jest dynamiczny. Byłoby dla mnie (i nie tylko dla mnie) rzeczą zdumiewającą, nawet pewnym dysonansem zakłócającym harmonię Rzeczywistości, gdyby naczelny ów fenomen nie znalazł potwierdzenia w Bosko – ludzkich relacjach. Za Teilhardem de Chardin wierzę więc, iż człowiek dąży (ewoluuje) ku Rzeczywistości Chry­sty­cznej. Ku punktowi Omega. Żeby było dosadniej: wierzę, iż w an­tro­pogenezie jest postęp.

czyżbyś zapomniał o nieśmiertelności duszy i świętych obcowaniu?

Moja  odpowiedź dotyczy zdania “Mamy jeszcze tyle czasu przed sobą...”; czas dotyczy naszego bytowania w tym świecie, a nie Tam, gdzie jest Nieskończony, z którym – tak wierzę – się spotkam (gdy nadejdzie ów dzień i owa godzina) w punkcie Omega w ramach ogólnoświatowej akcji “świętych obcowanie”. :)

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Czepiałabym się tu nie tyle Twojej inteligencji, co podstawowych założeń, które przyjmujesz. Nie wydaje mi się, żebyś tę Obietnicę odczytał tak, jak to zostało zamierzone przez Składającego.

Bo mówisz tu przecież o zbawieniu, o Królestwie Niebieskim – dobrze. Ono zostało nam przyobiecane. Ale przypominam sobie tylko "dziś jeszcze będziesz ze mną w Raju", nie "dziś jeszcze będziesz mną w Raju".

Bóg jest osobą i człowiek jest osobą – przemiana jednej w drugą nie wydaje mi się ani czymś możliwym (o tym za chwilkę), ani czymś, do czego należałoby dążyć (gdyby było możliwe), oto dlaczego.

Po pierwsze, każda osoba jest czymś niepowtarzalnym i cennym, i świat zawierający tylko jedną osobę na pewno nie byłby najlepszym z możliwych, nie sądzisz? A takim właśnie powinien być Raj. Zlanie się nas wszystkich w jedną magmę – to nie miłość, ale śmierć, zniszczenie indywidualnych punktów widzenia. Przemienienie i udoskonalenie zbawionych, oczywiście, ale połączenie ich w jeden byt kłóci się z postawami chrześcijaństwa.

Po drugie, przypomnij sobie Anzelma z Canterbury definicję Boga: to, od czego niczego doskonalszego nie można pomyśleć. Bóg jest doskonały – zatem nie może się stać lepszy, ani gorszy – jest statyczny. Co prawda, Anzelm umieścił Go w ogóle poza czasem, ale sedno argumentu się nie zmienia – poza czasem nie ma zmian.

Po trzecie: potwierdzanie fenomenów? Ależ fenomeny, czyli zjawiska, albo są, albo ich nie ma – nie miałeś na myśli tego, że w przyrodzie obserwujemy pewną prawidłowość? Tj. zmienność? Jeśli tak, to owszem, obserwujemy. Ale co z tego wynika? Może chodzi Ci o to, że ta zmienność wydaje się celowa – to przyjmę, można to jednak wytłumaczyć na różne sposoby (choćby tak, że świat realizuje boski plan).

Po czwarte: jak już powiedziałam, wizerunek nie jest samą rzeczą, a żadne podobieństwo nie musi być pełne (Leibnitz, a za nim Baumgarten, wprost zakładają, że dwa byty identyczne muszą być tym samym bytem, że nie ma dwóch takich samych rzeczy).

Jeszcze sznurek do artykułu, co prawda popularnego: https://filozofuj.eu/jacek-wojtysiak-transcendencje/ i już mogę czekać na Twoją odpowiedź :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Jupi, ciekawe. Zostawiam gwiazdkę, aby przeczytać. :)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Tarnina:

Przysięgam, że ostatnim z moich celów było wzniecenie tu dyskusji światopoglądowej! Jeszcze tego brakowało, żeby mnie miłośnicy tzw. (w czasach mojej młodości) „naukowego światopoglądu” stąd  wyrzucili :)

Ale do kilku Twoich uwag jeszcze się odniosę.

podstawowych założeń, które przyjmujesz.

Jedynym moim założeniem w tej kwestii jest „na obraz i podobieństwo” o którym jest mowa w Księdze Rodzaju. Nie wynika stąd, że uważam iż człowiek jest Bogiem bądź jest równy Bogu, więc nie rozumiem skąd Twoja parafraza "dziś jeszcze będziesz mną w Raju".

Podobnie jak Ty uważam, że „Zlanie się nas wszystkich w jedną magmę”, „połączenie ich w jeden byt kłóci się z postawami chrześcijaństwa”. Więcej: uważam, że ta wizja jest przerażająca i gdyby św. Piotr przy wrotach do Nieba poinformował mnie, że tak właśnie jest, czym prędzej poprosiłbym o odesłanie mnie z powrotem. Ja mam na myśli zjednoczenie z Bogiem, a nie zlanie się z Nim. Dlatego podpisuję się pod słowami prof. Wojtysiaka „Ludzkie wykraczanie poza siebie ku Bogu ma być zwieńczone zjednoczeniem z Nim. Należy jednak przy tym pamiętać, że owo zjednoczenie nie jest utożsamieniem oraz że nie dokonuje się ono wyłącznie siłami ludzkimi.” Dodam tylko, że za de Chardinem uważam, że dzieje się to w procesie przebóstwienia świata.

Nie wejdę jednak w dyskusję dotyczącą natury Boga. Jeden z bohaterów dramatu Mrożka „Ambasador” mówi: „Niech mnie Bóg uchowa, żebym się starał o dowody na Jego istnienie. Szukanie dowodów na istnienie Boga jest grzechem”. Uważam, podobnie, że także dociekanie natury Boga jest grzechem, a przynajmniej, że nikt żyjący nie ma takich kompetencji. Z całym szacunkiem dla Augustyna, Tomasza, Anzelma i innych, którzy ten sport uprawiali i uprawiają. Jedynym przymiotem, który jestem w stanie Mu przypisać to „Istnienie”. Czyli Byt Absolutny. YHWH.

Podobnie nie wejdę też w dyskusję jak wygląda Niebo. Swoją wizję przedstawiłem w opowiadaniu „Gwiazda Wieczorna”, ale jest to fantazja literacka, a nie dociekanie na serio. A na serio jest to: „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy Bóg przygotował tym, którzy Go miłują." (1 Kor 2,9.)

potwierdzanie fenomenów?

Nie bardzo rozumiem, o co Ci tu chodzi. Miałem na myśli to, że zjawiska coś nam mówią o naturze tego świata (np. to, że nie jest statyczny, tylko zmienia się).

Oczywiście, chodzi mi o to, że „ta zmienność wydaje się celowa”, równie oczywistym jest to, że „można to jednak wytłumaczyć na różne sposoby”. To, co głosi T. de Chardin jest wizją, a nie teorią, jednak IMO trudno jej odmówić logiki czy racjonalności. Mnie ona przekonuje, ale nie znaczy to, że tych, których nie przekonuje uważam za głupców. Jeszcze raz odeślę do wypowiedzi Ratzingera.

Leibnitz, a za nim Baumgarten, wprost zakładają, że dwa byty identyczne muszą być tym samym bytem

Leibnitz i Baumgarten nie mieli pojęcia o klonowaniu :)

 

Na koniec jedno wyjaśnienie: pierwowzór tego szkicu powstał w latach 80. XX w.; był publikowany w miesięczniku „W drodze 6/1989”. Stąd nie ma w nim mowy o transhumanizmie.

 

Asylum: Zapraszam! :)

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Ha, nie obejdzie się bez rozbioru założeń na części pierwsze. Ale teraz muszę zmykać, niestety. Może później.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie wiem, czy cokolwiek to wniesie, ale napiszę trochę o swoich odczuciach i skojarzeniach. Artykuł wydał mi się ciekawy, jednak ta optymistyczna historiozofia punktu Omega, w którym dokonuje się poprzez technologię ostateczne zespolenie z Duchem, nieprzypadkowo pomija faktyczny punkt Omega, który opisano z grubsza tutaj:

A siedmiu aniołów,

mających siedem trąb,

przygotowało się, aby zatrąbić.

I pierwszy zatrąbił.

A powstał grad i ogień – pomieszane z krwią,

i spadły na ziemię.

A spłonęła trzecia część ziemi

i spłonęła trzecia część drzew,

i spłonęła wszystka trawa zielona.

I drugi anioł zatrąbił:

i jakby wielka góra płonąca ogniem została w morze rzucona,

a trzecia część morza stała się krwią

i wyginęła w morzu trzecia część stworzeń

– te, które mają dusze -

i trzecia część okrętów uległa zniszczeniu.

I trzeci anioł zatrąbił:

i spadła z nieba wielka gwiazda, płonąca jak pochodnia,

a spadła na trzecią część rzek i na źródła wód.

A imię gwiazdy zowie się Piołun.

I trzecia część wód stała się piołunem,

i wielu ludzi pomarło od wód, bo stały się gorzkie.

I czwarty anioł zatrąbił:

i została rażona trzecia część słońca

i trzecia część księżyca i trzecia część gwiazd,

tak iż zaćmiła się trzecia ich część

i dzień nie jaśniał w trzeciej swej części,

i noc – podobnie.

I ujrzałem,

a usłyszałem jednego orła lecącego przez środek nieba, mówiącego donośnym głosem:

«Biada, biada, biada

mieszkańcom ziemi

wskutek pozostałych głosów trąb trzech aniołów, którzy mają [jeszcze] trąbić!»

Czasy ostateczne nie będą, z tego co czytamy, mlekiem i miodem płynące.

Poza tym – i to nie jest jakiś osobisty przytyk, tylko raczej luźna uwaga co do natury tego typu rozważań – sugerowanie, że technologia, czyli coś w oczywisty sposób cielesnego i światowego, jak powiedzieliby świadkowie Jehowy, może nieść zbawienie (czy coś podobnego do zbawienia, żeby nie używać tego słowa, bo to byłoby za dużo?), wydaje mi się bardzo niereligijna i wprost sprzeczna z tym, co czytamy tutaj:

Bożki pogańskie to srebro i złoto,

dzieło rąk ludzkich.

Mają usta, ale nie mówią,

mają oczy, ale nie widzą.

Mają uszy, ale nie słyszą;

i nie ma oddechu w ich ustach.

Podobni są do nich ci, którzy je robią,

i każdy, co w nich ufność pokłada.

IMO – nauka czy technologia nie mają zbyt wiele wspólnego z samym zbawieniem, chociaż oczywiście wpływają na historię zbawienia i wydarzenia, które się dokonują w naszej ziemskiej perspektywie (prawdopodobnie negatywnie, ponieważ w duchu chrześcijańskim jest moim zdaniem historiozoficzny pesymizm). Augustyn modlił się: Daj mi poznać siebie, bym mógł poznać Ciebie – i nie chodziło mu o poznawanie procesów fizycznych, które za nim stoją, tylko o poznanie swojej duszy, która nie należy do świata materialnego (a więc tego, którym się zajmuje technologia).

Swoją drogą bardzo ciekawy jest wątek “obrazu i podobieństwa”, ta jedna linijka ma jednak taką literaturę, że trudno o niej krótko mówić – jednak znowu w Twoim jej rozumieniu, Tsole, ujawnia się o nastawienie “na zewnątrz”:

Na obraz i podobieństwo stworzeni jesteśmy, więc do wszechwiedzy także. Ale nie zaraz, dopiero jak dorośniemy.

Być może – być może – tak jest, ale ja sobie wyobrażam ten obraz i to podobieństwo trochę inaczej. Bóg maluje swoją podobiznę, nie? Czyli autoportret. Czy wszystkie właściwości modela są zawarte w obrazie? No nie, np. jego barwa głosu zostaje utracona. Więc może jest tak, że tylko pod pewnymi względami, konkretnie pod jednym kluczowym względem, jesteśmy podobni do Boga. Pod którym? Podpowiada nam moim zdaniem największy fantastyczny prorok, Philip K. Dick, w swojej ostatniej książce “Transmigracja Timothy’ego Archera”:

 

<cytat>

Ja jestem Pan, twój Bóg, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli.

Pierwszym hebrajskim słowem jest tu anokhi albo anochi, które znaczy “Ja”, jak w zdaniu “Ja jestem Pan”. Jeff pokazał mi, co mówi oficjalny żydowski komentarz do tej części Tory:

Bóg, któremu oddaje część judaizm, nie jest jakąś bezosobową Siłą, Czymś, o czym mówimy jako o Naturze czy Rozumie Świata. Bóg Izraela jest Źródłem nie tylko mocy i życia, ale również świadomości, osobowości, moralnego celu i etycznego działania.

Nawet dla mnie, niechrześcijanki, a może powinnam powiedzieć nieżydówki, jest to coś wstrząsającego. Jestem wzruszona i zmieniona, nie jestem już taka sama. Tym, co znalazło tu swój wyraz, wytłumaczył mi Jeff, w tym jednym słowie, w dwóch literach alfabetu, jest jedyna w swoim rodzaju samoświadomość Boga:

Tak jak człowiek wznosi się ponad wszystkimi innymi stworzeniami dzięki swojej woli i świadomemu działaniu, tak Bóg “panuje nad wszystkim, jako jedyny nieograniczenie samoposiadający się Umysł i Wola [...]

</koniec>

 

Więc może to bycie “kimś” a nie “czymś” jest tym obrazem Boga. I tylko tyle.

Mając taką nadzieję, może boleśnie nie uderzymy się w palec.

Mnie się wydaje, że się uderzymy, i właśnie wtedy przyjdzie jakiegoś rodzaju ratunek. Cytując dość ciekawy tekst, “Manifest neomesjanistyczny” Rafała Tichego:

Dość mydlenia nam oczu, że ten świat da się naprawić w oparciu o coraz to nowe gospodarcze, polityczne, kulturowe i pseudoreligijne utopie. Dość resetowania nam mózgów hasłami miłości, pokoju i tolerancji, które jakoby zapanują w tym świecie, gdy zostaną ostatecznie pokonane religijne i narodowe uprzedzenia, rozsadzone ostatnie tabu. Ten, kto wierzy w Mesjasza z Nazaretu, nie może mieć złudzeń co do kondycji tego świata. Z perspektywy krzyża nie wygląda on zbyt optymistycznie: pełno tu cierpienia, szyderstwa, małostkowości, ignorancji, okrucieństwa, masakry. Nie wierzymy w spokojny sen zrealizowanej ludzkości. Żyjemy w czasach ostatecznych. Wojna światów trwa i trwać będzie aż do końca. Kultura współczesna potrzebuje więc pewnej dozy ozdrowieńczego katastrofizmu.

A, i dodam, że tego typu artykuły na tej stronce są bardzo mile przeze mnie widziane, poczytałbym więcej. O ile sam na razie jeszcze chyba nie mogę nic oryginalnego napisać, to zachęcam np. Tarninę do podzielenia się czymś ciekawym o Bogu itd...

Bardzo dziękuję za odwiedziny i niezwykle frapujący komentarz. Tytułem raczej wyjaśnienia czy usprawiedliwienia, a nie polemiki odniosę się do niektórych wątków.

w którym dokonuje się poprzez technologię ostateczne zespolenie z Duchem

technologia, (...) może nieść zbawienie

Aż tak daleko idącej koncepcji nie śmiałbym formułować. W tym szkicu chciałem wyrazić jedynie wiarę, że technologia jest też darem Boga i nadzieję, że przemyślanym :) Można tej wiary i nadziei nie podzielać, jednak nie należy jej wyrażania nadinterpretować.

Zatem w pełni zgadzam się z tym, że

nauka czy technologia nie mają zbyt wiele wspólnego z samym zbawieniem, chociaż oczywiście wpływają na historię zbawienia i wydarzenia, które się dokonują w naszej ziemskiej perspektywie

ale już nie do końca z tym, że

prawdopodobnie negatywnie, ponieważ w duchu chrześcijańskim jest moim zdaniem historiozoficzny pesymizm

A to dlatego że jestem zwolennikiem wizji (zaryzykowałbym wręcz określenie  „światopoglądu” Teilharda de Chardin), ergo podzielam jego optymizm w tej materii, który, wydaje mi się, dość wyraźnie w tym szkicu przedstawiłem i uzasadniłem. I znów: można tego optymizmu nie podzielać, tak jak nie podzielali tego ówcześni hierarchowie KRK, o czym pisałem w szkicu „Fizyka cudów” (zapraszam do lektury, jest także w dziale artykułów):

Dokonana przezeń synteza intuicji i wiedzy przyrodniczej wypchnęła go poza obręb jakiejkolwiek paradygmatyki, skutkiem czego myślenie Teilharda było obce obu stronom – zarówno teologom (nacierpiał się on sporo od ówczesnej hierarchii, dla której był niewygodny, przeto wysyłano go byle dalej, m.in. do Chin, gdzie zapisał się jako współodkrywca tzw. człowieka pekińskiego), jak i przyrodnikom, którzy nigdy nie traktowali jego pomysłów serio, umieszczając je w getcie mistyki.

ale dziś sprawa ma się nieco inaczej, o czym pisałem w jednym z komentarzy wyżej.

Niemniej widok wizji Teilharda przez pryzmat Apokalipsy może być ciekawy, ale to osobny temat. Abyś jednak nie myślał o mnie jako bezrefleksyjnym piewcy technologii, zapraszam do lektury opowiadań „Arka Noego” i „Muzyka Sfer Niebieskich”. Zwłaszcza to pierwsze stanowi pewną oryginalną wizję apokalipsy, która chyba nie bardzo spodobałaby się o. Teilhardowi...  :)

Na obraz i podobieństwo stworzeni jesteśmy, więc do wszechwiedzy także.

W rzeczy samej temat szeroki jak rzeka. Wątek ten jest w moim szkicu raczej drugoplanowy, ale zgadzam się z Twoją końcową opinią, że

Więc może to bycie “kimś” a nie “czymś” jest tym obrazem Boga.

Choćby dlatego, że nie wyobrażam sobie, by „coś” mogło być wszechwiedzące :)

Ale nie zaraz, dopiero jak dorośniemy.

Dorastamy do tego w procesie przebóstwienia, a nie w jakimś jednorazowym, konkretnym akcie. Pełny obraz osiągniemy w pełnym zjednoczeniu (nie stopieniu się!) z Bogiem.

Mając taką nadzieję, może boleśnie nie uderzymy się w palec.

Mnie się wydaje, że się uderzymy

Słowa „boleśnie” użyłem tutaj z wielkim namysłem.

„Manifest neomesjanistyczny” raczej mnie nie porwał. Wolę oglądać świat i jego przyszłość z perspektywy Zmartwychwstania, nie z krzyża. A już to „Żyjemy w czasach ostatecznych.” jest tak rozpaczliwie wyświechtanym sloganem, że odechciewa się dalszej lektury. Zaryzykowałbym twierdzenie, że w każdych czasach dałoby się znaleźć co najmniej jednego „proroka” twierdzącego, że „żyjemy w czasach ostatecznych.”

Wojna światów trwa i trwać będzie aż do końca.

Myślę podobnie ale całkiem inaczej: nie wojna światów, lecz „wojna Przypadku z Koniecznością”. Tak się składa, że jest to tytuł jednego ze szkiców, który w najbliższej przyszłości planuję tu zainstalować, więc już dziś zapraszam do lektury!

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Tarnino, czekam oczywiście na ten rozbiór założeń na czynniki pierwsze, choć samo słowo “rozbiór” niezbyt fortunnie mi się kojarzy. No i ponownie zachęcam do refleksji syntetycznej, bo, jak powiadają, w szczegółach tkwi diabeł, a stąd wynikałoby, że synteza jest domeną Boską :)

 

A przy okazji chciałbym zilustrować temat zjednoczenia z Bogiem cudowną poetycką sceną wizji śmierci Symeona autorstwa Romana Brandstaettera znajdującą się w powieści “Jezus Z Nazaretu”.

 

I Symeon skonał wraz z jagnięciem, i równocześnie z tą jagnięcą śmiercią oddalał się od siebie, a chociaż się oddalał, był jednak w pełni sobą i świadomy był swojej odrębności i swojego imienia, tak bardzo świadomy, że nawet był gotów na każde zawołanie Pana: – Gdzie jesteś, Symeonie? – odpowiedzieć pokornie: – Tu jestem, Panie. – Ale mimo to wiedział, że już dawno przestał być sobą, że jest tylko drobną, niewidzialno-widzialną częścią oddechu Eliona, jednak tak ważną, iż nie może się rozpłynąć bez śladu, w pustkę, w nicość, a ta ważność była jego radością i słodyczą, gdyż na tej ważności – to było nawet trochę śmieszne i wręcz nieprawdopodobne – spoczywała równowaga całego Bytu i – o ironio! – równowaga Bytu spoczywała na wieczności jego marnego i znikomego istnienia, na jego kruchym imieniu, na pyle. Symeon był szczęśliwy, że umarł. Krążąc w oddechu Pańskim, wyzwolony z ciała i równocześnie tkwiący w odcieleśnionym ciele, obwiedzionym Nieskończonością i Wiecznością, rozumiał niezniszczalną wartość swojego istnienia, a to uczucie napełniało go pokorną dumą i wdzięcznością dla Elohim, który zamknął go miłosiernie w swojej pamięci i nie wyrzucił na brzeg niepamięci, co równałoby się piekłu i zagładzie, a więc doszczętnemu wymazaniu z oddechu Pańskiego.

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

    Tarnino, czekam oczywiście na ten rozbiór założeń na czynniki pierwsze,

A, tak, dobrze, że mi przypomniałeś.

Teza I: "Na obraz i podobieństwo stworzeni jesteśmy, więc do wszechwiedzy także. Ale nie zaraz, dopiero jak dorośniemy."

Zakłada:

1. że jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo, więc do wszechwiedzy

Tu z kolei kryje się założenie:

1.a. że obraz i podobieństwo są pełne (bo jeżeli nie są pełne, to czemu właśnie do tego konkretnego atrybutu? Czemu do wszechwiedzy, a nie do wszechmocy na przykład? I to też zakładając, że poszczególne atrybuty Boga dadzą się od siebie oddzielić, że mogłyby istnieć w różnych bytach, niezależnie od siebie, a to nie wydaje mi się sensowne – czym jest wszechmoc bez wszechwiedzy, jeśli nie chaosem?)

2. że jesteśmy jakoś niedojrzali do tej wszechwiedzy (i całej reszty?) i mamy do niej dojrzeć

Dalej mówisz:

    Jest tu założony implicite model statycznych relacji między Stwórcą i człowiekiem. Jest założone pewne status quo, które istotnie występuje w relacjach między przedmiotem i obrazem ów przedmiot przedstawiającym.

Czyli zakładasz jakiś model relacji przedmiot-obraz (znak ikoniczny), ale nie mówisz wprost, jaki. Mam wrażenie, że coś tu widzę, ale wolałabym jednak, żebyś wyeksplikował swoje stanowisko, bo naprawdę nie wiem, czy dobrze to rozumiem.

 

Druga teza, którą rozbiorę: "Ta statyka kłóci się z zasadniczym fenomenem, jaki w stworzonym świecie postrzegamy: ewolucją. Świat jest dynamiczny. Byłoby dla mnie (i nie tylko dla mnie) rzeczą zdumiewającą, nawet pewnym dysonansem zakłócającym harmonię Rzeczywistości, gdyby naczelny ów fenomen nie znalazł potwierdzenia w Bosko – ludzkich relacjach."

Zakłada:

1. Świat jest dynamiczny

Ale! wnioskujesz o tym z empirii ("fenomenem, jaki w stworzonym świecie postrzegamy"), a wnioskowanie z empirii (przypominam – indukcyjne) jest niepewne, nie można go odnieść do tej części rzeczywistości, której nie postrzegamy (stary, wyświechtany przykład czarnych łabędzi).

Zatem – to założenie jest słabe. Ponadto, skoro nie postrzegamy Boga (ani całości świata, ale pozostańmy przy temacie), nie możemy o Nim nic powiedzieć na podstawie empirii.

2. Rzeczywistość jest harmonijna. To można zinterpretować na (co najmniej) dwa sposoby:

2.a. Taki, że masz na myśli izotropię (jednolitość w przestrzeni) praw przyrody. Jest ona dość dobrze potwierdzona – ale patrz wyżej. Jednakowe prawa obowiązują w całej znanej przyrodzie, ale może poza polem naszego postrzegania obowiązują inne? Więc to też słabe założenie.

2.b. Ale możesz też mieć na myśli, że wszechświat opiera się na ogólnej strukturze matematycznej (z czego wynikałoby 2.a., ale nie odwrotnie), czyli wziąć tę harmonię a priori. Mam jednak problem z Twoim sformułowaniem tezy 2 – nie jest jasne, zaryzykuję nawet twierdzenie, że nie jest to prawidłowy język techniczny (filozofii). Primo, fenomen jest to zjawisko (to, co postrzegane) lub (sensu largo) fakt fizyczny (zob. słownik PWN). Fenomen to przejaw czegoś głębszego, np. praw fizyki. Można z niego wnioskować o prawach, ale prawa fizyki fenomenu nie wyznaczają (jest wręcz odwrotnie). Secundo, fenomeny fizyczne mają niewiele wspólnego z relacjami międzyosobowymi. Oczywiście, Ty i ja rozmawiamy za pośrednictwem fizycznego świata, możemy nie zrozumieć fizycznych sygnałów, które wysyła nam rozmówca, źle je rozkodować – ale sens nie jest rzeczą fizyczną, a to sensy sobie przekazujemy.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, dziękuję za ten rozbiór; jednocześnie pragnę zauważyć, że zachęcałem Cię również do refleksji syntetycznej sugerując, że jej pozycja na mojej skali wartości jest wyższa niż pozycja analizy. Jednak tę sugestię przemilczałaś, do czego jako dyskutant masz święte prawo, niemniej po lekturze Twojego ostatniego wpisu pozostał mi delikatny posmak manipulacji. No, może przesadzam, może tylko niedosytu :-).

Wobec powyższego odniosę się tylko do tych miejsc, które domagają się sprostowań lub uściśleń.   

 

Cytat „więc do wszechwiedzy” jest niepełny. Brakuje słowa „Także”, które ma tu niebagatelne znaczenie. Zwłaszcza gdy dokonuje się „rozłożenia na czynniki pierwsze”. Poza tym jużeśmy roztrząsali kwestię „na obraz i podobieństwo” i podpisałem się pod zdaniem cytowanego przez Ciebie prof. Wojtysiaka „Ludzkie wykraczanie poza siebie ku Bogu ma być zwieńczone zjednoczeniem z Nim. Należy jednak przy tym pamiętać, że owo zjednoczenie nie jest utożsamieniem oraz że nie dokonuje się ono wyłącznie siłami ludzkimi.” A Ty brniesz dalej w próby dociekania jak „skonstruowany” jest Bóg, w czym towarzyszyć Ci nie mam zamiaru. Dlatego podsunąłem Ci cytat z Brandstaettera pokazujący poetycką wizję takiego zespolenia. Do mnie przemawia ona bardziej niż wszelkie dociekania „szkiełkiem i okiem”.

 

„Jest tu założony implicite model statycznych relacji między Stwórcą i człowiekiem” i nast.

Jest to cytat większej całości i może nienajwyraźniej widać, że cały ten akapit dotyczy poglądów Żychiewicza, z którymi polemizuję w akapicie następnym.

Pisząc że „świat jest dynamiczny” mam na myśli rzeczywistość – czyli świat materialny. U podstaw jego badania i orzekania o jego cechach leży empiria.

Stwierdzenie „świat jest dynamiczny” to nic innego jak efekt filozoficznej syntezy opartej właśnie na obserwacji rzeczywistości materialnej. Dobrze Ci wiadomo, że taka synteza zawarta jest w filozofii procesu, której podstawy sformułował Whitehead, choć za protoplastę tego kierunku uznaje się często Heraklita z Efezu a myśl ta nieobca jest także w systemach filozoficznych starożytnych Indii i Chin.

Natomiast tam gdzie używam słowa „Rzeczywistość” mam na myśli całość istnienia. Dlatego bliższy jestem drugiej opcji  (2b) Twojej interpretacji zdania „Rzeczywistość jest harmonijna.”  Pragnę zauważyć, że jest to sugestia o charakterze intuicyjnym, a nie stricte filozoficznym (choć, jak wzmiankuję, wielu, w tym także z grona filozofów myśli podobnie), więc prawdopodobnie nie jest to prawidłowy język techniczny (filozofii). Podobnie jak wspomniany cytat Brandstaettera; zapewne nie skomentowałaś go, bo nie ma nic wspólnego z filozoficzną sztuką analizy :-)

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Jednak tę sugestię przemilczałaś, do czego jako dyskutant masz święte prawo

Na razie miał być rozbiór. Trzeba oczyścić cegły, zanim zaczniemy budowę.

Brakuje słowa „Także”, które ma tu niebagatelne znaczenie. (...) A Ty brniesz dalej w próby dociekania jak „skonstruowany” jest Bóg, w czym towarzyszyć Ci nie mam zamiaru

Ale “także” łączy różne atrybuty... coś mi tu chyba umyka.

Stwierdzenie „świat jest dynamiczny” to nic innego jak efekt filozoficznej syntezy opartej właśnie na obserwacji rzeczywistości materialnej. Dobrze Ci wiadomo, że taka synteza zawarta jest w filozofii procesu, której podstawy sformułował Whitehead

O ile wiem (nie jestem specem od Whiteheada) podstawowym założeniem filozofii procesu jest ontyczna pierwotność procesów właśnie. To znaczy, że dopiero zmiany wytwarzają przedmioty  – ale to jest właśnie założenie. Inna rzecz, że faktycznie nie wzięło się znikąd. A jeszcze inna – że skoro pierwotna jest zmiana, to co się zmienia?

Pragnę zauważyć, że jest to sugestia o charakterze intuicyjnym, a nie stricte filozoficznym

Tak, owszem.

 

Cytatu nie skomentowałam, bo jest fragmentem narracji powieści i jako taki odnosi się bardziej do emocji i przeżyć bohatera, a może i autora. Do tego, co odczuwa konkretna osoba. Nie ma zatem mocy dowodowej, kiedy rozmawiamy o ogółach – a o nich rozmawiamy, nieprawdaż?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

podstawowym założeniem filozofii procesu jest ontyczna pierwotność procesów właśnie.

Ale to założenie ma podstawę w obserwacji świata; na tej podstawie Whitehead zbudował swój filozoficzny konstrukt.

W odległych czasach moich studiów kosmologię dzielono na obserwacyjną, teoretyczną i matematyczną. Ta druga dotyczyła budowy modeli Wszechświata na podstawie tej pierwszej, a ta trzecia – do budowy modeli wszechświata nie uwzględniających tej pierwszej; ważne było tylko to, aby model był wewnętrznie spójny. Taka sztuka dla sztuki.

Nie ma zatem mocy dowodowej, kiedy rozmawiamy o ogółach

No tak. Szkiełko i oko. W tej optyce fragment 1 listu do Koryntian znany jako “Hymn o Miłości” jest psinco wart, nieprawdaż?

 

Dziękuję za ciekawą wymianę poglądów :)

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Ależ nie ma za co, nie ma za co.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ależ jest, jest! Mam na myśli zarówno erudycję, głębię myśli szanownej interlokutorki, jak też całkowity brak animowanych gifów :)

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Ciekawy artykuł, jeszcze ciekawsza dyskusja!

Podejść do tematów omawianych powyżej jest pewnie tyle, ilu wierzących. Każdy ma swoją wizję Rzeczy Wielkich.

Chyba dobrze?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nie chciałbym udawać Miodka, ale... Jako technik (nie technolog) po Politechnice (nie po Politechnologii) bardzo bym prosił, aby w publikacjach nie mylić tych pojęć, bo jednak w naszym języku one mają różne znaczenia. To nie jest krytyka i nie chciałbym także, aby zostało odebrane jako czepialstwo. Rozumiem, że świat jest zdominowany przez język angielski, a już świat techniki w szczególności. Rozumiem, że język jest żywy i się zmienia, ulega wpływom i ewoluuje. W dodatku wszelkiej maści politycy najzwyczajniej język dewastują. Tutaj jednak, o ile pamiętam, przynajmniej o język bardzo się dbało.

Serdecznie pozdrawiam i już znikam, nie marudzę więcej.   

Nie kryguj się, bo masz rację. Technika i technologia to nie to samo (”technika” jest pojęciem szerszym).

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Staruch: No chyba :)

Unfall: Jako technik mechanik odróżniam pojęcie techniki od technologii. W przypisach podaję dwie definicje technologii: za Lemem i za Wiki. W tekście natomiast określam ją bardziej ogólnie – jako jako sposób przetwarzania świata. Oczywiście, przetwarzania z użyciem środków technicznych. Z kolei technika pojawia się w tekście raz tylko (”mariaż nauki (w rozumieniu science) z techniką”). Nie umiem znaleźć miejsca, gdzie mylę te pojęcia, zatem proszę je wskazać, bym mógł tę usterkę wyeliminować.

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Mnie się zdaje, że Unfall mówi o ogólnej tendencji, bo mu się skojarzyło. Sama tak miewam. Bo nie pamiętam, żeby w tekście był taki błąd, ale to, że ja czegoś nie pamiętam, nie jest dowodem.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dla mnie pojęcie technologii niemal nie powinno występować samo (technologia obróbki skrawaniem, technologia wytwarzania procesorów, technologia produkcji żywności). Technologia zawsze opisuje sposób przetwarzania czegoś konkretnego, w coś innego, ale równie konkretnego. Jednym słowem opisuje dokładnie proces produkcji (w sumie tak jak w przytoczonej definicji za Wiki). Dlatego już czytając tytuł “Technologia w rzucie teologicznym” zadawałem sobie pytanie: ale technologia czego? Moim zdaniem technologia nie jest pojęciem ogólnym i odnosi się do konkretnego procesu. Już tutaj bardziej pasuje mi “Technika w rzucie teologicznym”, ale przyjmuję do wiadomości, że w odczuciu autora takie sformułowanie nie wyraża tego, co chciał przekazać.

Zaraz dalej mamy podtytuł “Ofensywa technologii”, a pod nim chronologiczną listę osiągnięć w rozwoju techniki komputerowej. No właśnie – techniki, a nie technologii. Oczywiście każdy z wymienionych w niej komputerów wykonano w jakiejś technologii (lampowej czy półprzewodnikowej), ale znów chodzi o stworzenie tych wszystkich urządzeń, a nie o konkretny sposób ich wytworzenia. I tak dalej.

Technologia “jako sposób przetwarzania świata.” – ok. Jestem w stanie przyswoić sobie taką konstrukcję myślową, ale mimo to ona do mnie nie przemawia. Coś mi tu nie pasuje. Oczywiście świat zmienia się pod wpływem rozwoju techniki, ale czy na pewno jest przetwarzany i to w jakiejś technologii? Technologia konkretyzuje sposób produkcji. Co produkujemy ze świata i w jakim procesie? Dla mnie brzmi to karkołomnie.

I jeszcze chciałem przeprosić, bo nie odniosłem się do treści, a uczepiłem sformułowań. Tak już mam, jak mnie coś kole to mówię. Z drugiej strony, jak mnie coś kole, nie oznacza to, że nie jest w porządku. Wcale nie muszę mieć racji.

Technologia “jako sposób przetwarzania świata.” (...) do mnie nie przemawia.

A o czym pisał Lem w “Summie technologiae”? 

 

Z tym że rzeczywiście, jest tu pewne pomieszanie pojęć.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

to, że ja czegoś nie pamiętam, nie jest dowodem

Rumieniec. Mam jakąś plamkę ślepą w rozumie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Staruchu,

Niech będzie że za Wiki:

“Podstawowym zagadnieniem jakim zajmuje się Lem w książce, są problemy cywilizacji pozbawionej ograniczeń – zarówno technologicznych, jak i materialnych. Autor spogląda także na etyczne i filozoficzne konsekwencje przyszłych technologii. “

O rety! Ograniczenia technologiczne? Przyszłe technologie? Nawet tu?

Na ograniczenia technologiczne to ja muszę uważać podczas projektowania, aby nie zaprojektować odlewu tak, że się go nie da wyjąć z formy. Ale czy to jest problem całej cywilizacji? Interesuje mnie też przyszła technologia wytopu stali (może będzie mniej energochłonna), ale niezbyt zajmują mnie jej konsekwencje filozoficzne i etyczne, przynajmniej dopóki w procesie tym nie będą zalewać żywych ludzi surówką.

Czuję się jak taki jeden don, z kopią szarżujący na wiatraki. Chyba już za późno... Tego już się nie da odkręcić. Komentarz Unfalla w najlepszym przypadku przeczyta kilka osób, a do Wiki zaglądają miliony. Przepadło. A jeszcze jakiś czas temu mieliśmy ograniczenia techniczne, a może nawet technikę przyszłości, czy chociaż przyszłe rozwiązania techniczne. No cóż. Technikę mają Niemcy, Francuzi, Włosi... My będziemy mieli technologie jak Amerykanie. Przyjdzie mi się z tym pogodzić.

Posłużę się wyrazem, które zdaje się ewoluuje tak jak “technologia”.

Używający tego słowa są problematyczni :D

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Unfall, technologia w znaczeniu ogólnym to nauka – wiedza o wytwarzaniu za pomocą środków technicznych  – w odróżnieniu od techniki, która jest “dziedziną działalności obejmującej wytwarzanie zjawisk i przedmiotów niewystępujących naturalnie w przyrodzie” (znów za Wiki). Patrzysz na zagadnienie po inżyniersku (i chwała Ci za to!) stąd Twoje ograniczenia technologiczne są konkretne, niemniej i one powstają w toku działalności naukowej, czyli gromadzenia wiedzy o procesach. I nie byłoby np. techniki komputerowej bez owej wiedzy czyli technologii. Filozof zaś patrzy na te zagadnienia  ogólnie – w tym także – a nawet przede wszystkim, bo ma on inną hierarchię wartości – “na etyczne i filozoficzne konsekwencje technologii.” A ja sobie umyśliłem popatrzeć na ten fenomen przez pryzmat teologii. I nie frustruje mnie fakt, że nie przeczytają tego miliony (jak hasła Wiki), czy choćby tysiące (jak np. lemowską Summę), tylko ledwie kilkanaście, a skomentuje kilka, co jest już dla mnie sporą satysfakcją :)

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Pozwolę sobie troszkę się w mym zdaniu różnić.

Przytoczmy definicję ze słownika PWN:

 

Technologia

  1.  metoda przeprowadzania procesu produkcyjnego lub przetwórczego
  1.  dziedzina techniki zajmująca się opracowywaniem nowych metod produkcji wyrobów lub przetwarzania surowców

Jednym słowem to Technika jest pojęciem ogólniejszym, obszarem wiedzy, który zawiera wiele dziedzin nauki. Moim zdaniem to rozwój techniki ma etyczne i filozoficzne konsekwencje, a nie technologie wykorzystywane w technice. To komputery wpływają na otaczającą nas rzeczywistość, bez względu na technologie w jakich je wyprodukowaliśmy. To internet powoduje zmiany społeczne, a nie fakt, jakich technologii użyto do jego realizacji. To techniczne środki komunikacji i transportu zmieniają świat w globalną wioskę, bez względu na to, jak się je produkuje.

Nie frustruje mnie fakt, że tylko kilka osób przeczyta mój komentarz, tylko fakt, że nie potrafimy uchronić ojczystego języka przed zniekształceniami. Problemem jest tłumaczenie z języka angielskiego i ogrom publikacji w tymże języku. Angielskie słowo “technology” jest pojęciowo pojemniejsze od naszej “technologii” a często błędnie tak tłumaczone. Efekt jest taki, że powoli przejmujemy to amerykańskie znaczenie dla naszego określenia. Szkoda. Ale zostawię to już, bo dyskusja zaczyna przypominać tę o jajku i kurze. Pozdrawiam raz jeszcze. Co złego to nie ja ;)

dyskusja zaczyna przypominać tę o jajku i kurze.

Dokładnie :) Pozdrawiam wzajemnie!

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Nie frustruje mnie fakt, że tylko kilka osób przeczyta mój komentarz, tylko fakt, że nie potrafimy uchronić ojczystego języka przed zniekształceniami.

Pójdź w me ramiona, powiedziałeś bowiem prawdę tak prawdziwą, jak prawdziwe jest słońce i księżyc, jak prawdziwe są gwiazdy. A, co w pewnym sensie zabawne, rzecz sprowadza się do nauk humanistycznych, czyli do semantyki i przekładu. Bo pola semantyczne słów w różnych językach nie muszą się pokrywać, niezależnie od ich wspólnego pochodzenia. A bezmyślne kopiowanie słów angielskich nie jest uzasadnione niczym, poza lenistwem tłumacza. I może jego niekompetencją, ale co ją wywołuje, jeśli nie lenistwo?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Angielskie słowo “technology” jest pojęciowo pojemniejsze od naszej “technologii” a często błędnie tak tłumaczone. Efekt jest taki, że powoli przejmujemy to amerykańskie znaczenie dla naszego określenia.

Po raz drugi pada tu sugestia jakobym operował w tym tekście “amerykańskim” znaczeniem określenia “technologia”. Technologię rozumiem tu w znaczeniu wynikającym z etymologii – jako naukę (analogicznie do biologii, antropologii, archeologii, etc.), czyli dziedzinę wiedzy dotyczącej sposobów i metod wytwarzania i przetwarzania świata przy pomocy techniki. Zatem technologia jest związana z wiedzą, technika z wytwarzaniem. Ta granica jest nieostra, bo oba pojęcia wzajemnie się zazębiają i uzupełniają, zatem nie ma sensu deliberować która z nich jest “ważniejsza” bo np. komputery są wytworem zarówno techniki jak technologii.

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Nie chodzi o to, która jest ważniejsza, ale o sprecyzowanie znaczenia słów. Sam zauważasz, że wszelkie “-logie” (od “logos”) mają naturę teoretyczną, są dziedzinami wiedzy. Nie praktyki.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Śledzę Waszą dyskusję z boku, gdyż nie przeczytałam jeszcze artykułu. Natomiast w kwestii technologia i technika, jeżeli myślimy o zakresie pojęć i ich znaczeń są to zbiory nakładające się na siebie, a nie rozłączne. Zgadzam się w pełni z Tsole (ale Tsole pamiętaj, że tylko w tym konkretnym przypadku, bo co do reszty jeszcze nie wiadomo:DDD)

Tarnino, :-), czym był “logos” dla Greków?

Odnośnie zniekształceń języka polskiego, proszę przyjrzeć się innej rzeczywistości, np. francuskiej.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Których Greków, carissima?

Odnośnie zniekształceń języka polskiego, proszę przyjrzeć się innej rzeczywistości, np. francuskiej.

Mój brat nie pierze bluzy, dopóki nie osiągnie ona konsystencji serka owocowego. Czy to znaczy, że ja też mam?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie zapytałam, kto użył, ale czym dla nich był “logos”?wink

Mój brat nie pierze bluzy, dopóki nie osiągnie ona konsystencji serka owocowego. Czy to znaczy, że ja też mam?

Hmm, raczej z różnych względów nieporównywalne.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, mam cichą nadzieję, że po lekturze tego szkicu dasz głos i nawet jeśli nie zostawisz na nim suchej nitki będę uradowany :)

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że... jesteś i wstawiasz. :-)

A głos dam!

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Zawsze kiedy ktoś bierze na tapetę rozwój techniki oraz nauki i stawia je naprzeciw etyce ludzkiej, zastanawiam się dlaczego wybierany jest konkretny zbiór zasad (religia, tutaj chrześcijaństwo), zamiast sięgnąć do samego źródła?

Nie jestem antropologiem, ale swoje już przeczytałem i zdążyłem zauważyć pewną zbieżność Naszej religii z wiarą zaczerpniętą ze Starożytnego Egiptu (i nawet wcześniej) – dlaczego brane jest pod uwagę jedynie spojrzenie relatywnie nowe, sięgające kilkuset lat wstecz, zamiast pomyśleć dlaczego i jak się to wszystko zaczęło? Wszystkie rozważania oparte są na Nowym Testamencie, z pewnymi skrzywieniami na jej nagłą ewolucję w średniowieczu i później (pojawienie się wcześniej nieznanych Aniołów etc.).

Wiadomo, że protokultury (nazewnictwo moje) skupiały się raczej na pewnego rodzaju magii, próbie opisania zauważanych zależności w otoczeniu na podstawie osobistych doświadczeń. Tak też rodziły się pierwsze przesądy. Jeśli zacznę udawać opady deszczu plując wodą na suche pole, wówczas być może uda mi się sprowokować chmury do tego samego? Najlepszym (a przynajmniej najlepiej udającym) udawało się zostać szamanami, potem królami-kapłanami, potem ich funkcje zmieszały się i przeobraziły w dzisiaj nam znanych królów i królowe. Podobnie miało się z religią i wiarą – tutaj odetnę się od systemów politeistycznych spoza naszego kręgu kulturowego. Od bóstw chtonicznych, po bóstwa zajmujące się konkretnymi domenami, po scalenie w jedną i najwyższą Istotę. Wszystko zostawało nadpisywane, adaptowane, poprawianie, zapominając o właściwym źródle. Próbie wpływania na otoczenia, naginania go do własnej woli, a jeśli to niemożliwe – próbie przekonania Istoty, która ma do tego lepsze środki albo posiada odpowiednie możliwości. Dzisiejsza religia nie różni się wiele od tamtych zamierzchłych – wciąż kiedy czegoś potrzebujemy (zarówno materialnego lub pomocy duchowej, różnego rodzaju wsparcia), idziemy i przyjętymi przez wieki zasadami, próbujemy na Istocie wymusić oddanie nam tych należności, spełnienia potrzeb.

Czy nie tym są w ogromnej mierze modlitwy? Pochodnymi starych obrzędów, potem starych "zaklęć", teraźniejszymi prośbami?

Będę w Ciebie wierzył, przepraszał Cię, wielbił Cię, ale niech mi ktoś bliski wyzdrowieje.

Oddaje się Tobie, ale pomóż mi w trudnej życiowej sprawie.

I tak dalej.

 

Natrafiłem kiedyś na twierdzenie mówiące, że magia, tudzież religia, jest bękartem nauki, wynikłym z zawodu, kiedy brakowało odpowiedzi. I nadal ich szukanie trwa, tym mocniej im nauka i poznanie Wszechświata pcha nas do przodu. Kto nie nadąża, wątpi, komu brakuje odpowiedzi – szuka ich tam, gdzie można je otrzymać. Z tego wnioskuję, że wiara (niekoniecznie religia) potrzebna jest nauce, jako swoisty bezpiecznik. Wiara wyewoluowała z niedoskonałej nauki i mam teraz, bardzo subiektywne doświadczenie, że biorąca się z niej religia przegrywa z nią wyścig, próbując odpowiedzieć na pytania, które w samej teologii nie zostały nawet wymyślone. Nauka, jej coraz szybszy rozwój, jest karmicielem religii (i pytań oraz wszystkich powstających wątpliwości). Z jakiego jednak powodu zastanawiając się nad sensem i zasadnością używania aplikacji mobilnych, opartych na technikach przesyłu bezprzewodowego, jako katalizatora ludzkich relacji społecznych, z jakiego powodu mam szukać odpowiedzi u Tomasza z Akwinu lub z podobnej epoki? Wiem, że przytoczyłeś kilku “świeżaków”, ale ich poglądy opierają się wszak na doświadczeniach swoich poprzedników. W jaki sposób myśliciele z przeszłości, nie związani z nowymi technologiami, nie rozumiejącymi ich (zatem nie mogący uzasadnić swoich za i przeciw), mają kierować naszą etyką?

Szukałbym więc odpowiedzi na pytanie: dlaczego musimy jej szukać dopiero po natrafieniu na problem, cofając się do starych źródeł i z wielkim trudem rozciągać je jakby były z gumy, naciągać ich przesłanie, żeby pokryć kolejny wątpliwie etyczny (bo nierozwiązany) problem? Czy brakuje nam nowego i świeżego spojrzenia, czy kryzys wśród teologów albo filozofów jest na tyle poważny, żeby brakowało teraźniejszym ludziom budować swoje spojrzenie, sprzęgając je z teraźniejszymi wydarzeniami oraz odkryciami?

Albo inaczej: czy to na pewno, ten sam skostniały i niebywale odporny na zmiany katolicyzm, jest jedynym sposobem, żebym mógł sobie szczerze odpowiedzieć – czy czynię to dobrze, pracując nad takim a takim rozwiązaniem?

 

Zanim zjawi się ktoś sugerujący mi negatywne nastawienie, tu uprzedzę – to nie jest wbijanie kija w mrowisko – po prostu pytam, z czystej i ludzkiej ciekawości. Nie przepadam za teraźniejszą wersją religii, toteż sam mam kilka wątpliwości, które powyższymi pytaniami próbuję rozwiać.

stn:

Dziękuję za ten „kij w mrowisko” które, bez względu na to, czy nastawienie jest pozytywne czy negatywne, spełniać może rolę kreatywnego fermentu. :)

Postaram się odnieść do kliku problemów i pytań które stawiasz. Nie do wszystkich, bo to wymagałoby szerszej analizy, na którą obecnie nie mam czasu; ponadto wiele z nich jest luźno związanych w moim szkicem, zaś niektóre „bon-moty” (np. „magia, tudzież religia, jest bękartem nauki, wynikłym z zawodu, kiedy brakowało odpowiedzi”, „Wiara wyewoluowała z niedoskonałej nauki”) są IMO po prostu niedorzeczne.

Zawsze kiedy ktoś bierze na tapetę rozwój techniki oraz nauki i stawia je naprzeciw etyce ludzkiej, zastanawiam się dlaczego wybierany jest konkretny zbiór zasad (religia, tutaj chrześcijaństwo), zamiast sięgnąć do samego źródła?

zdążyłem zauważyć pewną zbieżność Naszej religii z wiarą zaczerpniętą ze Starożytnego Egiptu (i nawet wcześniej)

Wyjaśnienie należałoby zacząć od tego, że obserwacja antropologiczna rejestruje występowanie w świecie przeogromnego bogactwa religii. Ich różnorodność może przyprawić o zawrót głowy, ale w jednym są zgodne: zakładają wiarę w Boga (czasem w bogów, nie kłóćmy się teraz o szczegóły).

We wspomnianym w tekście dziele Fenomenologia religii Gerardusa van der Leeuw'a, autor zadał sobie trud zestawienia religii w optyce zjawiskowej, kategoryzując podobieństwa i pokazując niezbicie, jak wiele jest cech wspólnych łączących religie funkcjonujące w nawet całkiem niezależnych od siebie kulturach. Są to motywy Ojca, Matki, Syna Bożego, Wcielenia, Odkupienia, Sacrum, etc. Dla ilustracji przedstawię tu bliżej motyw Ojca, widoczny w wielu religiach, które rozwijały się niezależnie od siebie, często do tego stopnia, że można wykluczyć tezę o dyfundowaniu kultur. Czasem przybiera on inne formy, np. w starożytnym Babilonie wuja (sic!), w prastarym Egipcie byka, a na Wyspach Triobriandzkich zaciera się różnica między ojcem i synem. Oczywiście, motyw Ojca najwyraźniej widoczny jest w wierze Izraela, choć tu pojęcie to zupełnie nie ma związku z płcią. Motywy te, choć w sposób zjawiskowo odmienny, powtarzają się w antropogenezie jak muzyczne frazy w fugach Bacha. Moim (i nie tylko) zdaniem to rezultat Objawienia, które jest immanentne w noosferze. Objawienie to, w zderzeniu z ludzką, a więc ułomną świadomością owocuje zróżnicowanymi formami kultur religijnych w antropogenezie. Zróżnicowanymi, lecz wykazującymi powtarzalność w wielu cechach. Stąd też pojawiające się zbieżności.

Odwoływanie się do tych źródłowych, najstarszych, co zdajesz się tutaj lansować, nie jest najlepszym pomysłem. Objawienie (oczywiście przede wszystkim jeśli w nie wierzymy) przekazywane jest przez ludzi, zatem jest ich ułomnościami „skażone”. Z reguły nie znajduje się ono w warstwie literalnej (dosłownej) lecz w warstwie symboli, którą badacze mozolnie przez wieki penetrują, usiłując owe symbole odkryć. Dobrym przykładem jest tutaj Księga Rodzaju. Przecież nikt (prawie?) dziś już chyba nie wierzy w dosłowność opisanego tam stworzenia świata. Polecam tutaj prof. książkę Mariana Grabowskiego (fizyk teoretyk i filozof) “Pierwociny stworzenia. Pomiędzy filozofią a fizyką.” gdzie autor przedstawia spójną, logiczną interpretację filozoficzną pierwszych dziesięciu zdań Księgi Rodzaju, proponując oryginalną translację terminów tam używanych na pojęcia filozoficzne. W efekcie autor pokazuje, że Pramyśliciel zbudował ów biblijny passus w taki sposób, że niesie on treści ukryte przed naiwną mentalnością, które otwierają się dopiero wtedy, gdy użytkownik prowadzi lekturę w porządku myśli, a nie samych narzucających się wrażeń.  

Jest chyba oczywiste, że to „skażenie” Objawienia ludzką ułomnością (że już nie wspomnę o błędach przekazu) jest różne w różnych systemach religijnych.

  

Jeśli jednak Twoja uwaga odnosi się bezpośrednio do mojego tekstu, odpowiedź jest prostsza. Deklaruję się jako chrześcijanin, ściślej katolik, ergo ten system religijny jest mi najbliższy nie tylko w sferze doktrynalnej, ale także ontologicznej, aksjologicznej, czy społecznej. Dodatkowym argumentem jest fakt, że rewolucja naukowo-techniczna będąca źródłem cywilizacji naukowo-technicznej rozpoczęła się w krajach, których etos oparty był na judeochrześcijaństwie i stąd właśnie promieniowała na pozostałe społeczności, o czym piszę w rozdziale „Ofensywa technologii”.

 

Będę w Ciebie wierzył, przepraszał Cię, wielbił Cię, ale niech mi ktoś bliski wyzdrowieje.

Oddaje się Tobie, ale pomóż mi w trudnej życiowej sprawie.

 

W chrześcijaństwie jest dokładnie na odwrót: Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich. Wszakże nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie! (Łk 22, 42)

W jaki sposób myśliciele z przeszłości, nie związani z nowymi technologiami, nie rozumiejącymi ich (zatem nie mogący uzasadnić swoich za i przeciw), mają kierować naszą etyką?

 

czy to na pewno, ten sam skostniały i niebywale odporny na zmiany katolicyzm, jest jedynym sposobem, żebym mógł sobie szczerze odpowiedzieć – czy czynię to dobrze, pracując nad takim a takim rozwiązaniem?

Odnajduję tu przesłankę jakiejś wiary w to, że owi „myśliciele z przeszłości” intelektualnie nie dorastają do pięt myślicielom współczesnym. Obserwując wypociny dzisiejszych „mędrców” (np. ideologów marksizmu kulturowego) widzę ich miałkość intelektualną w porównaniu z „myślicielami z przeszłości”, takimi jak Platon, Arystoteles, św. Augustyn i wielu innych). Owoce tych „myślicieli z przeszłości” były też wielokrotnie w historii ludzkości inspiracją dla kolejnych pokoleń (Newton powiedział ponoć „Jeśli widzę dalej, to tylko dlatego, że stoję na ramionach olbrzymów.”, a twórcy fizyki kwantowej inspirowali się myślą Platona).

Natomiast co do „odpornego na zmiany” katolicyzmu: etyka mojej wiary oparta jest na dwóch przykazaniach:

Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego.

Będziesz miłował oznacza uznanie miłości za nasze jedyne dobro, za źródło naszego życia. Miłowanie staje się źródłem szczęścia. Wszystko w ludzkim życiu powinno być przesiąknięte miłością. Wszystko winno być nią ogarnięte. Miłość domaga się wszystkiego, domaga się całej osobowości, całego ludzkiego życia, całego ludzkiego czasu.

Czy uważasz, że człowiek, który odkrył nowe technologie i je rozumie, jest w stanie zaproponować jakąś lepszą etykę? Bo ja, obserwując destruktywny wpływ owej techniki na jednostki i społeczności uważam, że ten „odkrywca” byłby ostatnim, któremu zaufałbym w kwestiach etyki. I przyznam, że w tej materii chcę pozostać i pozostanę „odporny na zmiany”.

po prostu pytam, z czystej i ludzkiej ciekawości. Nie przepadam za teraźniejszą wersją religii, toteż sam mam kilka wątpliwości, które powyższymi pytaniami próbuję rozwiać.

Wątpliwości nie da się rozwiać pytaniami; można je pytaniami przedstawiać. A rozwiać je mogą odpowiedzi. Tych trzeba szukać. Ze swej strony proponuję lekturę dwóch wspomnianych w tym komentarzu dzieł: Fenomenologia religii Gerardusa van der Leeuw'a i Pierwociny stworzenia. Pomiędzy filozofią a fizyką. Mariana Grabowskiego. Tu namiar: https://wydawnictwo.umk.pl/pl/products/5137/pierwociny-stworzenia-pomiedzy-filozofia-a-fizyka

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

    Nie zapytałam, kto użył, ale czym dla nich był “logos”?

A ja zapytałam, dla których – bo dla różnych Greków był różnymi rzeczami (gramy w Ponga XD).

    Hmm, raczej z różnych względów nieporównywalne.

Nie, to argument "gdyby wszyscy twoi przyjaciele skoczyli z dachu, też byś skoczył?", tylko innymi słowami przedstawiony. Choć przyznam, że można tenże argument uznać za wymówkę.

 

Stn, tak, magia jest czymś w rodzaju nauki, ale religia, przynajmniej religia chrześcijańska sensu stricte – nie. Spieszę się troszkę, więc odeślę Cię do Rogera Scrutona "Oblicza Boga" – wszystko tam jest. Powiem tylko, że tłumaczenie religii ewolucyjnie to strzał kulą w płot (o tym też tam jest).

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

No i porozmawiać można, i to lubię. Nie mogę odnieść się jednak do wszystkiego – prawie sto tekstów czeka w konkursie na wyżurkowanie. Wyrosły jak grzyby, ech.

 

Wspomniane “bon moty” zostały przytoczone, bo składały mi się do całości opinii – nie jestem z nimi jakoś bardzo przywiązany. Chciałem spróbować ugryźć problem z innej strony, a że retoryki nie uczyłem się nigdzie, to i może poszło jak po grudzie. ;)

 

rewolucja naukowo-techniczna będąca źródłem cywilizacji naukowo-technicznej rozpoczęła się w krajach, których etos oparty był na judeochrześcijaństwie i stąd właśnie promieniowała na pozostałe społeczności, o czym piszę w rozdziale „Ofensywa technologii”.

No, zaczęła się dużo wcześniej. I wcale nie musiała być związana z chrześcijaństwem – są inne kultury, które radziły sobie równie dobrze i pojawiły się wcześniej (konfucjanizm choćby, patrząc jeszcze dalej – Grecy, którzy zaczęli już “bawić się” pierwotnymi maszynami parowymi). Doskonale zdaję sobie sprawę, że możemy gdybać albo szukać więcej przykład – pewnym jednak nadużyciem jest stwierdzenie, że rewolucja techniczna wynikła tylko ze wspomnianego przez Ciebie judeochrześcijaństwa. Dość ponurym jest fakt, że większość wynalazków powstała z daleka od jakiegokolwiek etosu czy Boga.

 

Heh, o tym cytacie z Newtona to nawet opowiadanie napisałem.

 

W chrześcijaństwie jest dokładnie na odwrót: Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich. Wszakże nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie! (Łk 22, 42)

To mi tylko przypomina jak bardzo mam problem zrozumieć fakt uznania czyjegoś wolnego sumienia i pełnej odpowiedzialności za swoją duszę (sąd ostateczny), wobec poddaństwa Bogu (co skądinąd bardzo ogranicza “wolną” wolę) i nakazu nie dopuszczania innych do grzechu (grzechem jest, jeśli jesteś świadomy czyjegoś zamiaru związanego z popełnieniem grzechu). Nie optuję tutaj za całkowitą wolnością czy anarchią – zatem rozumiem, że grzechem jest uniemożliwienie komuś kradzieży albo popełnienia gwałtu (czy to fizycznego, czy psychicznego), ale taka forma poddaństwa jak w podanym cytacie, po prostu mi chrzęści w zębach.

 

Odwoływanie się do tych źródłowych, najstarszych, co zdajesz się tutaj lansować, nie jest najlepszym pomysłem. Objawienie (oczywiście przede wszystkim jeśli w nie wierzymy) przekazywane jest przez ludzi, zatem jest ich ułomnościami „skażone”. (...)

Otóż właśnie i bardzo świadomie ich szukam, tych skaz oraz ich źródeł. Chcę je prześledzić i zrozumieć ten pierwotny rys psychologiczny – mam wrazenie, że im bardziej zbliżam się do tej pierwotnej surowości, tym łatwiej znaleźć w tym całym antropologiczno-filozoficznym bagnie jakiś porządek.

 

Myśliciele “z przeszłości” mają nad teraźniejszymi tylko jedną przewagę – udało im się spisać swoje spostrzeżenia wcześniej. Z kolei:

Czy uważasz, że człowiek, który odkrył nowe technologie i je rozumie, jest w stanie zaproponować jakąś lepszą etykę? Bo ja, obserwując destruktywny wpływ owej techniki na jednostki i społeczności uważam, że ten „odkrywca” byłby ostatnim, któremu zaufałbym w kwestiach etyki. I przyznam, że w tej materii chcę pozostać i pozostanę „odporny na zmiany”.

Raczej – boisz się zmian, świadomie odrzucając ich potencjalne korzyści. Zamiast ich użyć w celu do tego przeznaczonym, odgradzasz się od nich fosą i zamykasz w zamku.

Wydaje mi się również, że przerzucasz winę ze świadomego użytkownika na użytkowany przedmiot. (Wiem, że zwracam się bezpośrednio do Ciebie, ale to już fakt wynikający z dyskusji – na myśli mam również cytowanych przez Ciebie autorów).

Czy winą wybranej substancji chemicznej jest to, że niektórzy ludzie się od niej uzależniają? Czy winą młotka (i wytapiającej go huty) jest fakt wykorzystania go do morderstwa? Czy winą Internetu (i łączności bezprzewodowej) jest ludzka i patologiczna chęć do lenistwa i akceptacji standej – a więc tworzenia wszelkich “mydlanych baniek i kółek wzajemnego lajkowania”?

Nie jest etycznym nakładaniem większości zakazów na używanie/wykorzystywanie/poznawanie potencjalnie szkodliwych technologi – podstawowym brakiem etyki i zdrowego rozsądku jest ich niewłaściwe wykorzystanie. Tym bardziej świadome, tym bardziej z takich błahych powodów jak lenistwo albo “przyzwyczajenie”. Dlatego tez twórcy, doskonale rozumiejąc (przynajmniej taką mam nadzieję), co właśnie stowrzyli, albo do jakiego fenomenalnego wniosku doszli, będą zdecydowanie bliżsi właściwego ich opisywania. Bliżsi od teoretyków.

Do problematycznych technologii trzeba wychować, a nie jej zakazywać. Ale to takie narzekanie dla narzekania – ze szkolnictwem mającym swoje korzenie w systemie pruskim, to nawet na skrawek nadziei na zmiany sobie nie pozwolę.

 

Dzięki też obojgu za wskazania i teksty – jestem akurat w “zajawce antropologicznej” i przekopuję się przez wszystkie możliwe źródła opisujące pochodzenia (i narodziny) różnorakich motywów czy archetypów. Tym bardziej fajnie rozbudować listę potencjalnych lektur.

stn poczytaj sobie Rudolf Otto “Świętość” proszę

stn:

No i porozmawiać można, i to lubię.

I ja uwielbiam takie rozmowy :) (przy okazji: co to jest „wyżurkowanie.”?)

Chyba nieudolnie przedstawiałem swoje argumenty, bo widać, że nie zostałem do końca zrozumiały, zatem pozwolę sobie niektóre wątki wyjaśnić obszerniej.

pewnym jednak nadużyciem jest stwierdzenie, że rewolucja techniczna wynikła tylko ze wspomnianego przez Ciebie judeochrześcijaństwa.

Napisałem zupełnie co innego, przypomnę: „rewolucja naukowo-techniczna będąca źródłem cywilizacji naukowo-technicznej rozpoczęła się w krajach, których etos oparty był na judeochrześcijaństwie i stąd właśnie promieniowała na pozostałe społeczności” – to jest prawda niezależnie od tego czy się to komuś podoba czy nie. W poważnej dyskusji nie uchodzi bawić się w gdybanie, tylko opierać się na faktach. A fakty są takie, że nowożytne, oparte na empirii nauki przyrodnicze zapoczątkowały przewrót, który symbolicznie zaczął się od Kopernika (nb. duchownego) i Newtona (nb. wnikliwego badacza Pisma Św., głęboko wierzącego człowieka, który „gdy ktoś w jego obecności wspomniał o Bogu, zdejmował kapelusz, a zapytany, dlaczego tak czyni, odpowiedział: Korzę się głęboko przed Tym, który takie mądre prawa nadał wszechświatowi” (za Wiki)).

Potem przyszli Thomas Young, Michael Faraday, James Clerk Maxwell, Wilhelm Röntgen, Joseph Thompson i wielu innych (ograniczam się tu do przyrodników, choć powinienem wspomnieć także o myślicielach pokroju Kartezjusza, Leibnitza, Kanta), a wszyscy wywodzili się z krajów, których cywilizacja – powszechnie zwana śródziemnomorską lub zachodnioeuropejską (chętniej użyłbym tu określenia „cywilizacja białego człowieka”, lecz naraziłbym się zwolennikom politycznej poprawności, którzy dopatrują się w nim oznak rasizmu) – opiera się na trzech filarach: greckiej filozofii, rzymskim prawie i judeo-chrześcijańskiej religii. Ów przewrót w nauce zaowocował następnie rozwojem techniki, a skuteczność tego modelu cywilizowanego i ekspansywny charakter europejskiej cywilizacji doprowadziły do „zarażenia” nim innych społeczności w wymiarze globalnym. Nieprzypadkowo dziś język angielski jest w praktyce dominującym w komunikacji światowej, i, jak wzmiankuję w tekście, „dokonuje się na naszych oczach kulturowa unifikacja na prymitywnym poziomie, który lansują prosperujące w świecie biznesu i techniki media: film, telewizja, Internet”. Wzmiankuję i ubolewam nad tym.

ale taka forma poddaństwa jak w podanym cytacie, po prostu mi chrzęści w zębach.

To zdanie uprzytomniło mi jak daleki jesteś od rozumienia istoty chrześcijaństwa. Podany cytat to modlitwa Chrystusa w Ogrójcu, która jest dla chrześcijan wzorem. Cytując ją chciałem Ci uświadomić, że dopuszczasz się rażącej manipulacji sugerując, jakoby chrześcijanin traktował modlitwę interesownie („Będę w Ciebie wierzył, przepraszał Cię, wielbił Cię, ale niech mi ktoś bliski wyzdrowieje” – z pewnością są tacy, którzy w ten sposób się modlą, lecz nie jest to zgodne z tym wzorem jaki nam zostawił Pan).

Otóż właśnie i bardzo świadomie ich szukam, tych skaz oraz ich źródeł.

Sądzę, że w tym szukaniu lepiej skorzystać z wiedzy biblistów – badaczy Pisma, czy ogólniej religioznawców, którzy poświęcili temu swoje życie. Problem w tym, że znajdziesz bardzo różne, wzajemnie sprzeczne koncepcje, z których każda wydaje Ci się (w sensie racjonalności) wiarygodna – i ostatecznie będziesz skazany na wybór, komu zaufać :)

Raczej – boisz się zmian, świadomie odrzucając ich potencjalne korzyści ( i nast.)

Masz rację, boję się zmian, tyle że nie zauważyłeś, że ja piszę o etyce. Przypomnę, co uznaję za jej filar:

Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego.

Boję się zmian, jakie w etyce mógłby mi zaserwować technokrata. Co byłoby jej filarami? Może to:

Będziesz mordował świat, uprawiając gospodarkę rabunkową, zmieniając klimat i generując katastrofy ekologiczne, pozbawiając człowieka podmiotowości przez indoktrynację i manipulację środkami masowego przekazu. Będziesz mordował swego bliźniego jak już zamordowałeś siebie samego.

Do problematycznych technologii trzeba wychować, a nie jej zakazywać.

Nigdzie do tego w swoim szkicu nie nawołuję, przeciwnie, jestem wielkim entuzjastą rozwoju techniki i technologii. Ale rozwoju opartego na solidnych fundamentach etycznych – bo ten rozwój dostarcza narzędzi mogących stanowić coraz większe zagrożenie, a to wymaga coraz większej odpowiedzialności i rozumu w działaniach – a to z kolei jest możliwe tylko wtedy, gdy cywilizacja rozwija się na bazie etyki, której filarem jest miłość i solidarność, a nie nienawiść i egoizm. Tylko na takich filarach można, IMO, skutecznie wychowywać.

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

    prawie sto tekstów czeka w konkursie na wyżurkowanie. Wyrosły jak grzyby, ech.

Wspieramy Cię. Nie, serio, znam ten ból :)

     pewnym jednak nadużyciem jest stwierdzenie, że rewolucja techniczna wynikła tylko ze wspomnianego przez Ciebie judeochrześcijaństwa.

Ano, niestety albo stety, ale tak było. Mówimy tu o rewolucji naukowo-technicznej, nie o samych wynalazkach. Wynalazki może robić każdy wariat, ale rewolucji z tego nie będzie, dopóki się nie przyjmą. A po co komu silnik parowy, kiedy może kupić ze trzech niewolników, i oni też uciągną?

Ponadto – chrześcijaństwo tkwi u źródeł idei, że świat jest przygodny, a zarazem poznawalny – więc metody naukowej (był o tym taki fajny artykuł w sieci, tylko teraz nie mogę znaleźć, ale jakby co, to jest u Hellera).

    Dość ponurym jest fakt, że większość wynalazków powstała z daleka od jakiegokolwiek etosu czy Boga.

Dlaczego tak uważasz? (Pytanie-pułapka.)

    wobec poddaństwa Bogu (co skądinąd bardzo ogranicza “wolną” wolę)

Nie ogranicza. Pisałam już o tym w moim sławnym elaboracie, więc krótko: prawo stanowione nakazuje Ci płacić podatki. Czy to oznacza, że nie możesz nie zapłacić? Otóż nie. To oznacza tylko tyle, że jeśli nie zapłacisz, spotka Cię sankcja. Tylko tyle.

    nakazu nie dopuszczania innych do grzechu (grzechem jest, jeśli jesteś świadomy czyjegoś zamiaru związanego z popełnieniem grzechu)

Nie ma takiego nakazu. Jeśli wiesz, że ktoś zamierza popełnić grzech, powinieneś go od tego odwieść (i ostrzec ewentualną ofiarę, jeśli jest takowa). Ale jeżeli nie możesz tego zrobić – to on jest odpowiedzialny za to, co zrobił.

    rozumiem, że grzechem jest uniemożliwienie komuś kradzieży albo popełnienia gwałtu

A ja nie rozumiem. Chyba Ci się litery poplątały.

    taka forma poddaństwa jak w podanym cytacie, po prostu mi chrzęści w zębach

Kontekst! Nie chodzi tu o poddaństwo, ale o agape. Weź dickowski obraz agape: ojca, który wbiega do płonącego budynku, bo tam są jego dzieci. Wbiega z pełną świadomością, że może zginąć. To może być przerażające, jasne, ale nie jest zrzeczeniem się własnej woli ani podmiotowości. W przypadku Ogrodu Oliwnego dochodzi jeszcze kwestia zaufania Bogu, ale ja jestem od logiki, nie od teologii.

    podstawowym brakiem etyki i zdrowego rozsądku jest ich niewłaściwe wykorzystanie

Tak, technika to narzędzie – ale też jest w społeczeństwie bardzo niepokojąca tendencja do traktowania jej jako przekształcającej ludzką naturę, przerabiającej ludzi w anioły. Tego technika zrobić nie może, i nie należy tego od niej oczekiwać.

    Sądzę, że w tym szukaniu lepiej skorzystać z wiedzy biblistów – badaczy Pisma, czy ogólniej religioznawców, którzy poświęcili temu swoje życie. Problem w tym, że znajdziesz bardzo różne, wzajemnie sprzeczne koncepcje, z których każda wydaje Ci się (w sensie racjonalności) wiarygodna – i ostatecznie będziesz skazany na wybór, komu zaufać :)

Otóż to. Tylko, że ten sam problem dotyczy każdej dziedziny – cała epistemologia usiłuje się na tym nie wywrócić.

    Masz rację, boję się zmian, tyle że nie zauważyłeś, że ja piszę o etyce.

Ciasto dla tsole. Dla stna: C. S. Lewis. (Zrobiłam kiedyś przekład, ale dysk odleciał do krainy Wiecznej Defragmentacji... zresztą, czytasz w langłydżu.)

    Tylko na takich filarach można, IMO, skutecznie wychowywać.

Jak wyżej.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tsole, wreszcie dotarłam, choć ze wszech miar okropne, że tak późno i komentarz będzie strasznie długi, choć o mały włos i byłby dłuższy, ale urwałam, gdy zorientowałam się, że zaczynam kolejną stronę. Ciekawy tekst i cholernie polemiczny, ciągle musiałam przypominać sobie, że jest z 2014. Dzisiaj wydaje się światem z kosmosu, ale nie przez “technologię” lecz inne pogłębiające się procesy, które przy koronie na wierzch wypłynęły i zaczynamy je oglądać, niejako w powiększeniu.

 

Oświetlasz snopem myśli religijnej rozwój, postęp technologiczny i rzucasz jego cień na ścianę. Próbujesz uzasadnić tezę o koniecznej dobroci w nim zawartej, bo w skrócie człowiek od Boga pochodzi i na jego wzór został stworzony, więc i efekty jego działań – summa summarum – do dobrego prowadzić muszą. Ludzie bawiąc się na Ziemi, gospodarując na niej, dobrze czynią, a ich ścieżki wyprostuje Bóg, bądź jego szczególna cząstka, rodzaj esencji obecnej w człowieku. Nie podzielam optymizmu.

Pozostając w „rzucie” teologicznym, a doprecyzowując religijnym, i jeszcze zawężając go do  chrześcijańskiej perspektywy wyjaśniania świata, w tym poczynań ludzi, przez relację człowieka z Bogiem, tenże oddał mu Ziemię w lenno, wcześniej obdarzając każdego wolną wolą. Co byśmy, o tej woli niej nie myśleli, oznacza ona możliwość (prawo) do działania podług ludzkiego wyboru, niezależnego, bo rozłączeni zostali – Bóg i człowiek. Jeśli przeprowadzamy karkołomne rozważania o zaszczepieniu dobra w ludzkiej istocie (tak po cichu, samemu się do tego nie przyznając) i „prawilnego” kierunku postępu, oznaczałoby to ni mniej, ni więcej, bezpośrednią ingerencję. Ponadto, również rodzaj antropomorfizacji relacji człowieka z Bogiem na podobieństwo związku rodziców z dziećmi. Te, odchodząc z domu są wyposażone w pakiety naszych przekonań (wszystko jedno czy za, czy na buncie, jeden pies, możemy pominąć, ponieważ wpływ i tak jest). 

Przyjmując, Tsole, przymioty Boga: wszechmocnego, wszechwiedzącego, niepoznanego, miłosiernego powinniśmy taką opcję wykluczyć, czyli założyć, że jesteśmy sami, a nie trzymani na szelkach, liczący na to, że jakby co, to mama/tato nas podniesie, odkaży ranę i pochucha, aby mniej piekło. Nasz los, nasz świat i nasza za niego odpowiedzialność, a Bóg mieszka w drugim człowieku i każdej istocie.

Piszesz o tischnerowskim dramacie. W swoich ostatnich esejach „Inny” (zebranych i wydanych po jego śmierci) próbował po raz kolejny zmierzyć się z nim, niejako zapowiadały one nową książkę filozofa dramatu. Starał się być stróżem człowieka, czujnym, lecz nie takim zaganiającym stado, lecz próbującym go zrozumieć. 

Dla Heidegerra „stróżowanie polega na tym, że dopełniają się jawności bycia; dzięki ich opowieści jawność ta staje się mową i w mowie jest przechowywana. Myślenie nie staje się działaniem przez to, że wynika z niego jakiś skutek albo że znajduje jakieś zastosowanie. Myślenie działa, gdy myśli”.  Z kolei dla Tischnera tym, co wzywa do myślenia jest drugi człowiek. Heidegerrowskie bycie pojawiało się u Tischnera tylko wtedy, gdy dotykało ludzkich spraw. 

„Substancją dramatu” jest czas płynący pomiędzy ludźmi, czas spotkań i rozstań, nie mający wiele wspólnego z tym fizykalnym. Niewiele się o nim dowiadujemy. Drugą jego intuicją jest, jak pisze: „Być istotą dramatyczną to wierzyć – prawdziwie czy nieprawdziwie – że zguba lub ocalenie są w rękach człowieka”. Ja dramatyczne wierzy, że ta perspektywa wisi nad naszymi wyborami i dramatami oraz, że to od nas w dużej mierze zależy, która z tych możliwości dojdzie do skutku. 

Czy jest to apoteoza indywidualności, tak obecnie powszechna? Nie. Czy oddaje naszą przyszłość w ręce Boga, ufając że kieruje naszymi ścieżkami, prostuje je, gdy zboczymy? Nie. Próbuje utrzymać wolność i Boga. Też ciut karkołomne, ale nie dokończył, niestety, a myśli zdają mi się bardzo przekonywujące i nośne.

W artykule „Inny” pojawia się nowa metafora – miejsce skrzyżowania dróg, na którym mija się dwoje ludzi. Ich ścieżki przecinają się, ich odmienności są niejako równorzędne, znika asymetria, pojawia się jakiś skręt.. Tischner pisze o wzajemnym „trawieniu” (kolejna metafora, chyba szukał nowego języka, sposobu opisania). Sednem dramatu staje się spotkanie dwojga żywych ludzi, nie wyabstrahowanych. To nie dzieje się samo z siebie.  I tu T. wraca do czasu. Rozwija „mowę”, która najpierw może być „do”, potem „z”, a nawet może stać się „dla”.

Pierwsza jest otwarciem, druga – możliwa pod warunkiem wzajemności (mamy wspólne wędrowanie z kimś). T. chodzi o poziom uczestnictwa. W szczególnych przypadkach pojawia się mowa „dla”. Jest, jak pisze, mową ocalenia i zbawienia. Hmm, mogę niezgadzać się/nie pojmować końcowych wniosków, ale intuicję przyjmuję, bez zastrzeżeń.

Jeszcze jedno, T. zdaje się jawić jako filozof spraw przegranych sięgający po pojęcia (substancję, człowieka, wartości) stare i zdyskredytowane, dając im nowe życie. Człowiek wędrujący po manowcach. „Obecność jest doświadczeniem pozajęzykowym. Jest tym, co jeszcze nie zostało ujęte w języku lub już wypadło z języka. Obecność jest naddatkiem mowy. Zarazem jest dążeniem do mowy. Idzie o to, by inny przemówił.”

 

Dlaczego to napisałam, skąd takie myśli? Piszesz o technologi, o przeobrażaniu, o Bogu. Hmm, będę obrazoburcza, Tsole, bo usankcjonowana religia stała się dla mnie mitem, wierzeniami, rodzajem magii, czyli tłumaczeniem (nie przyjmowaniem) niewiedzy, jakimś narzucanym hokus-pokus. Niestety i szkoda, że nie mam już tej wiary, pewności, co kiedyś. Wierzę, ale inaczej.

 

Rozwój myśli obliczeniowej obrazuje przyrost ilościowy, na jakość specjalnie nie przechodzący, przestałam się już tym zachłystywać, raczej budzi się we mnie przerażenie. Przyrost pomaga być efektywniejszą maszynką, bardziej przydatną, gdy chodzi tu o szybkość przetwarzania (weryfikowania) miliardów opcji. Kierunki czasem są wartościowe, lecz w większości bezmyślne i nie skoordynowane. Specjalizacja i powielactwo osiąga swoje kolejne maksima i je przekracza pod dyktatem ponoć wolnego rynku, ale i tak się cieszę, żyjąc w tym świecie, nawet z “korona”. Nie zazdroszczę i Bogu dziękuję.

Piszesz o kulturowej unifikacji, którą lansują media: film, telewizja, Internet. Casus Syrenki (tej grimmowskiej, nie disneyowskiej), zyskała nogi i otrzymała niewyobrażalny ból. Twój skrót jest duży, IMHO, bo to nie media lansują. Budujemy oświeceniowy świat na zysku, na wartości monetarnej, sprycie. Oceniają masy, te z Ortegi y Gasseta. Pisałeś to w 2014, a ja nie wiem, co wtedy myślałam. Dopiero w 2015 zaczęłam pisać jakieś notki codzienne, niestety udało mi się to robić tylko przez półtora roku. Słabo.

Piszesz o ostrzeżeniach, w mainstreamie ich nie było, raczej – idziemy .

 

Kolejny ciekawy przystanek: technologowie i ci, filozofujący. Ano, technologowie (ujmując ich jako jedną grupę) nie dysponują rozeznaniem we własnych dokonaniach i nie dysponują umiejętnością integrującą refleksję filozoficzną, a jeśli to nieliczni. Jednak, odnośnie filozofów – nie zgodziłabym się z Tobą, gdyż oni ogarniają subtelności, lecz pytanie czy ich głos coś znaczy, bo przecież po co się zastanawiać, lepiej wiedzieć, co się lepiej sprzeda lub pójść za głosem tych, którzy już wiedzą.

Dlaczego? Przecież rzecz nie w szczegółach, wykonaniu, ale możliwych wariantach konsekwencji w krótszym i po dłuższym upływie czasu.

 

Zastanawiałam się też nad słowem technologia, technika, jednak po części zaczynam podzielać zdanie @Unfalla, choć nie do końca, bo rozróżnienie (pytanie) zaczyna być inne. Dzisiaj, teraz, największy rozziew widzę pomiędzy teorią i praktyką. Pierwsza jest per noga, a druga wychwalana pod niebiosy, a przecież  bez teorii nie ma praktyki. Bez myśli nie ma postępu, i nie ma jej też bez rozmowy, dialogu.

Tsole, nie widzę żadnego rozwoju technologii od dwudziestu lat, raczej replikacje i zastosowania byłych myśli i cząstkowe osiągnięcia na różnych wycinkach. Nie ma czego doceniać, stoimy na rozdrożu, a religia, która oferuje szczęście w przyszłym życiu nie może być odpowiedzią na budowanie świata tu i teraz.

Z kolei teoria ewolucji nie jest przerażającym polem bezwzględnej walki, toć to nic nowego – mamy z tym do czynienia na codzień, ponadto od lat próbujemy jakoś ucywilizować tę determinację, uczynić mniej agresywną, nawet jeśli miałoby to trwać chwilę. 

Choć nasze mózgi się zbytnio nie różnią, to jednak szmat myślenia i dociekania mamy już za sobą i nasze aparaty pojęciowe różnią się od należących do zaprzeszłego człowieka.

 A na koniec Stasiukowe pisanie (fragment):

„– Mnie zawsze porusza widok starych ludzi w wielkich sklepach. Mają najmniej w wózkach i bardzo ostrożnie się poruszają, nieśmiało oglądają te wszystkie rzeczy. Czasami podchodzą do kasy, nie sprawdzając wcześniej ceny, i wtedy: „Nie, to ja dziękuję”, i odkładają.

To opowieść o okrucieństwie tego świata, który im zafundowaliśmy naszym zgodnym: „Hura, hura, oto się cywilizujemy, oto będziemy tak jak wszyscy”, a oni zostali. I snują się z tymi malutkimi wózeczkami. Wstrząsające. A teraz jeszcze maski. Nie mają pieniędzy, nie rozumieją tego świata za bardzo, a jednocześnie grozi im śmierć.

Jeśli zabraknie respiratorów…

– No co? Przyroda zabija słabych. Cywilizacja jest krucha, a jej siłę poznajemy po tym, na ile jesteśmy w stanie chronić słabszych.”

Serdeczności :-)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, wielkie dzięki za wizytę i obszerny komentarz, który jest kolejnym ubogaceniem dyskusji pod tym szkicem, dyskusji rozszerzającej jego spektrum niebagatelnymi, celnymi uwagami i spostrzeżeniami. W szczególności dziękuję za refleksje dotyczące myśli i twórczości nieodżałowanego ks. Tischnera, który przez większość Polaków kojarzony jest z żartobliwym bon motem o trzech prawdach, a tylko garstka zna i wczytuje się w jego spuściznę powalającą swą humanistyczną wrażliwością.

Odniosę się tylko do kilku miejsc, które, w moim odczuciu, domagają się komentarza.

ciągle musiałam przypominać sobie, że (tekst) jest z 2014.

W uwagach kierowanych do Tarniny wspomniałem, że pierwowzór tego szkicu powstał w latach 80. XX w.; był publikowany w miesięczniku „W drodze 6/1989”

Ludzie bawiąc się na Ziemi, gospodarując na niej, dobrze czynią, a ich ścieżki wyprostuje Bóg, bądź jego szczególna cząstka, rodzaj esencji obecnej w człowieku. Nie podzielam optymizmu.

Ja też nie. Lecz jako człek wierzący wyrażam jedynie zaufanie. Wyraźnie to sygnalizuję w końcówce: „Ale, pragnąc pozostać w przestrzeni wiary, wolimy jednak widzieć Boga, który niczym Ojciec rozszerza (nie ogranicza!) możliwości działania swym dorastającym dzieciom. Ufać, że Bóg jest dobrym, mądrym Ojcem. Że nie dał nam młotka za wcześnie. Że – mimo wielu alarmujących sygnałów o pojawianiu się wciąż nowych zagrożeń powodowanych przez technikę – nie jesteśmy jeszcze jedną ślepą uliczką ewolucji”. Przy czym liczba mnoga nie jest z powodu pluralis maiestatis, tylko faktu, że targetem pierwowzoru byli chrześcijanie (W Drodze to wydawnictwo Dominikanów) :)

Przyjmując przymioty Boga: wszechmocnego, wszechwiedzącego, niepoznanego, miłosiernego powinniśmy taką opcję wykluczyć

Właśnie w tej optyce „miłosiernego” (wciąż operując w przestrzeni wiary – wszak to rzut teologiczny!) nie da się wykluczyć tej opcji „że jakby co, to mama/tato nas podniesie, odkaży ranę i pochucha”. Wszak miłosierdzie to (za definicją Wiki) – „aktywna forma współczucia, wyrażająca się w konkretnym działaniu, polegającym na bezinteresownej pomocy”. Natomiast w chrześcijaństwie ufamy, że Bóg nie zostawił nas na pastwę ślepego losu. Nawet Jego Syn (który jak sam twierdził stanowi z Bogiem Jedno) woła w Ogrójcu: „Wszakże nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!” (Łk 22, 42)

 

Edit: Zapomniałem umieścić w tym miejscu aforyzm przypisywany s. Augustynowi: “Pracuj tak, jakby wszystko zależało od ciebie ale ufaj tak, jakby wszystko zależało od Boga.”

Czy jest to apoteoza indywidualności, tak obecnie powszechna? Nie. Czy (Tischner, jak rozumiem) oddaje naszą przyszłość w ręce Boga, ufając że kieruje naszymi ścieżkami, prostuje je gdy zboczymy? Nie. Próbuje utrzymać wolność i Boga.

Tischner zawsze optował na mariażem wolności z odpowiedzialnością. Wolność bez odpowiedzialności jest swawolą – powiadał.

Wierzę, ale inaczej.

Ja też. Moja wiara to wciąż zaufanie, ale bazujące na gruncie racjonalności. To mnie skutecznie (póki co) chroni przed pojmowaniem i traktowaniem religii jako mitu czy magii.  Czytelnie i IMO przekonująco pisze o tym w swoich publikacjach ks. prof. Michał Heller.

Rozwój myśli obliczeniowej obrazuje przyrost ilościowy, na jakość specjalnie nie przechodzący

Zdecydowanie przechodzący! W takich np. elementach jak rozdzielczość obrazu przyrost ilościowy sprawił, że jakość fotografii i filmów skoczyła na niewyobrażalne jeszcze 50 lat temu poziomy. Podobnie przyrost wydajności procesorów zaowocował nową jakością software, co pozwala na realizację algorytmów po stokroć bardziej złożonych niż wcześniej. Weźmy choćby pod uwagę symulatory – osiągana dziś jakość iluzji była nie do pomyślenia ledwie 20 lat temu. Jesteśmy już bliscy wizji S. Lema przedstawionej w rozdziale „Fantomatyka i fantomologia” w dziele „Summa Technologiae”.

Nie widzę żadnego rozwoju technologii od dwudziestu lat, raczej replikacje i zastosowania byłych myśli i cząstkowe osiągnięcia na różnych wycinkach..

Tak, rzeczywiście mamy do czynienia z pewną stagnacją. Owszem postęp jest szalony, ale w technikach będących na topie. Nie ma jednak przełomu, czegoś odmiennego. Dziś jest era informatyki, która pojawiła się nieoczekiwanie i swoją skutecznością wręcz wyeliminowała całą konkurencję. W latach 50. XX w. nadzieja ludzkości była skoncentrowana na technice jądrowej – widziano w niej nie tylko zagrożenie, ale i zbawienie, zwłaszcza w energetyce. W tych latach wynaleziono tranzystor, wynalazcy dostali za to Nobla, ale nikt nie przypuszczał, że technika półprzewodnikowa tak zrewolucjonizuje świat. Dziś też nikt nie jest w stanie powiedzieć, czy i kiedy pojawi się jakaś alternatywna technika, która wyprze z rynku i ambicji ludzkich działań intelektronikę. Być może tutaj także obowiązują zasady mechanizmu ewolucji: dywergencja – konwergencja, skupienie się w kolejnej, nowej jakości. A może  będzie tak, jak wieszczy Lem (ale już jako literat SF): że ewolucja biologiczna, tworząc gatunek homo sapiens osiągnęła kres możliwości. Postęp jednak jest możliwy, choć dzięki podstępowi: następny wytwór powstanie... dłońmi człowieka. Komputer, praprzodek sztucznej inteligencji – oto ta nowa alternatywa!

religia, która oferuje szczęście w przyszłym życiu nie może być odpowiedzią na budowanie świata tu i teraz

Religia (przynajmniej ta moja, bo nie wiem jak to jest np. u wyznawców latającego potwora spaghetti) daje odpowiedź na to jak budować świat „tu i teraz” aby być spełnionym w przyszłym życiu.

Przyroda zabija słabych. Cywilizacja jest krucha, a jej siłę poznajemy po tym, na ile jesteśmy w stanie chronić słabszych.

Czyli przenieść ewolucję z przestrzeni biologicznej w przestrzeń duchową (noosfera) i budować cywilizację Miłości :)

Serdeczności odwzajemniam!

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

O, kurcze, piszesz, że artykuł był z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych! Tak, to zdecydowanie zmienia postać rzeczy. Masz rację. Wtedy mogły być tylko przeczucia, bo jechaliśmy na wdrożeniach z wcześniejszych dziesieciolatek. Nie zdążyłam jeszcze przeczytać komentarzy, za wyjątkiem komentarza Unfalla (technologia czy technika). Przebiegłam tylko wzrokiem po dyskusji i widząc wymiany filozoficzne, stwierdziłam, że najpierw muszę sama przeczytać artykuł, ale, będąc pochopna, musiałam natychmiast wtręt technologia/technika wstawić. Ciężko wyuczalna jestem pod tym względem.

 

Zaraz zabiorę się za dyskusję, natomiast tymczasem odpowiem na odpowiedź. :-)

Ale, pragnąc pozostać w przestrzeni wiary, wolimy jednak widzieć Boga, który niczym Ojciec rozszerza (nie ogranicza!) możliwości działania swym dorastającym dzieciom. 

Tak, i to było dziwne. W ogóle odnosiłam wrażenie (nie do końca do nazwania), że artykuł był jakby niespójny z uwagi na tezę, lecz nie mógł być pewnie innym, gdyż wiara jest po prostu wiarą.

Zdaję sobie sprawę z mętności tego, co powyżej napisałam, ale pozostając w przestrzeni wiary, nie wiem, czy coś bardziej prawdziwego mogłabym napisać.

w chrześcijaństwie ufamy, że Bóg nie zostawił nas na pastwę ślepego losu. Nawet Jego Syn (który jak sam twierdził stanowi z Bogiem Jedno) woła w Ogrójcu: „Wszakże nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!”

Taka ufność i konstrukcja zdaje mi się niezmiernie sprytnym marketingowym „mykiem” organizacji, którą był i jest kościół. Łatwo, szybko i przyjemnie, nagroda wiekuista w przyszłym świecie i im bardziej cierpisz w tym zostanie Ci to zrekompensowane kiedyś, gdzieś, tam. Przepraszam, gdyż wychodzę (tymi słowami) z przestrzeni teologicznej.

Doktryna Trójcy jest dla mnie nie do pojęcia i nie na moją głowę, coś jak nieskończoność.

Zapomniałem umieścić w tym miejscu aforyzm przypisywany s. Augustynowi: “Pracuj tak, jakby wszystko zależało od ciebie ale ufaj tak, jakby wszystko zależało od Boga.”

A wiesz, że Augustyn jest mi bliższy niż Tomasz, pewnie zrozumiałe. wink

Tischner zawsze optował na mariażem wolności z odpowiedzialnością. Wolność bez odpowiedzialności jest swawolą – powiadał.

Tak, to było sedno, ale rozwijał, próbował uchwycił dramatyczną sytuację człowieka i to było mocne.

Czytelnie i IMO przekonująco pisze o tym w swoich publikacjach ks. prof. Michał Heller.

Pamiętam, wspominałeś już kiedyś ks. profesora. Ja podchodzę do niego ostrożnie.

Rozwój myśli obliczeniowej obrazuje przyrost ilościowy, na jakość specjalnie nie przechodzący

 

Zdecydowanie przechodzący! W takich np. elementach jak rozdzielczość obrazu przyrost ilościowy sprawił, że jakość fotografii i filmów skoczyła na niewyobrażalne jeszcze 50 lat temu poziomy. Podobnie przyrost wydajności procesorów zaowocował nową jakością software, co pozwala na realizację algorytmów po stokroć bardziej złożonych niż wcześniej. 

Inaczej to postrzegam, chociaż może to kwestia rozłożenia akcentów. Postęp jakościowy się dokonuje, lecz dla mnie jest bardziej upowszechnianiem zastosowania przez masowość (obniżka kosztów) i w dużej mierze króluje statystyka plus metody agregacji danych. Zobacz, w takiej rzekomo bezlitośnie efektywnej i szybko zmieniającej się domenie (It) przeglądarki internetowe na świecie używają  przez 20 lat JavaScriptu, który jako język programowania jest… nie dopowiem, czyli postęp jest, ale czy szybki, chyba byłabym z tym była ostrożna. Tym bardziej, że poziom trudności jest skalowalny pionowo, czyli każdy przeskok do szybszej prędkości (zwiększania mocy) kosztuje nas uderzeniem w technologiczny limit, stąd postęp dla mnie wynika bardziej z takich przełomów. 

Jednak zgoda, nawet dostawianie serwerów, czyli skalowanie poziome, zmienia się w jakość, musze się rakiem wycofać. wink

Religia (przynajmniej ta moja, bo nie wiem jak to jest np. u wyznawców latającego potwora spaghetti) daje odpowiedź na to jak budować świat „tu i teraz” aby być spełnionym w przyszłym życiu.

I dla mnie to ważne. :-)

Czyli przenieść ewolucję z przestrzeni biologicznej w przestrzeń duchową (noosfera) i budować cywilizację Miłości :)

Hi, hi i zaraz się zakopiemy w definiowaniu Miłości. :-)

 

A serdeczności odwzajemniam!

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

No i fajnie się dyskutuje, byłoby nudno, gdybyśmy mieli identyczne poglądy, prawda :)

Ale ode mnie tylko dwie repliki:

Łatwo, szybko i przyjemnie, nagroda wiekuista w przyszłym świecie i im bardziej cierpisz w tym zostanie Ci to zrekompensowane kiedyś, gdzieś, tam.

Nihil novi, żywcem zapożyczone od bon motu Karola Marksa „religia opium ludu”, który tak sobie upodobał Lenin. Z punktu widzenia ateisty zrozumiałe (wiem bo takim byłem, ale z tego wyrosłem :))

Hi, hi i zaraz się zakopiemy w definiowaniu Miłości. :-)

Zauważ, że pisałem o cywilizacji Miłości, a to całkiem solidnie zdefiniowane pojęcie. Pochodzi ono od św. Pawła VI, ale On odnosił je tylko do katolików. Natomiast św. Jan Paweł II rozszerzył jego rozumienie na cały świat, wzywając wszystkich ludzi do budowania cywilizacji Miłości. Przypomnę tu Jego tezy, bo ostatnio rzadko się o tym mówi.

Tak więc cywilizacja miłości wg św. Jana Pawła II opiera się na czterech filarach:

1. Prymat osoby nad rzeczą.

2. Prymat miłosierdzia nad sprawiedliwością.

3. Prymat „być” nad „mieć”.

4. Prymat etyki nad techniką.

Aby pogłębić rozumienie, czym jest cywilizacja miłości, można pokazać jej opozycję – cywilizację śmierci, która posługuje się przede wszystkim brakiem szacunku do drugiego człowieka, kłamstwem i manipulacją. W aksjologii cywilizacji śmierci mamy:

1. Uprzedmiotowienie człowieka.

2. Walka o byt (walka klas, płci etc.) jako mechanizm napędowy dziejów.

3. Kult pieniądza (bogactwa, upodobanie w rzeczach).

4. „Kanonizacja” techniki.

Czyli po prostu “negatyw” prymatów cywilizacji Miłości.

 

Teraz do serdeczności dołączam buziaka (wirtualnego, żeby nie było że naruszam społeczny dystans w warunkach epidemii!) laugh

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Fajnie się dyskutuje, to prawda, wszystko inne to nudziarstwo, z wyjątkiem kilku rzeczy, o których nie wspomnę, gdyż poza tematem. wink 

Ano, nie mamy identycznych poglądów i żem nie taka młoda, wyrosnąć z krótkich majtek już zdążyłam. ;-)

Nihil novi, żywcem zapożyczone od bon motu Karola Marksa „religia opium ludu”, który tak sobie upodobał Lenin.

Hi, hi, jak sarna, rączo oddaliłeś się hen, hen na koniec łąki. Widzisz, ani Marksa nikt już nie czyta, ani tym bardziej rozumie, a on sam był nieznośnym człowiekiem, w dodatku nienawidzącym klasy robotniczej, ale przytacza się ten bon mot, wywalając do kosza całą resztę. Natomiast intuicje miał ciekawe, zwłaszcza kiedy dotyczyły, że tak powiem, naturalnych ograniczeń kapitalizmu, z kolei Lenin to już zastosowanie i wykorzystanie idei. Podobnie naziści posłużyli się Nietzschem i jego „nadczłowiekiem”, czy nam współcześni to robią, wkładając do głów grecką maksymę „Poznaj samego siebie”. Tak to już bywa w historii myśli. 

Dla Nietzschego „nadczłowiek” był tym, który ciągle musi przekraczać swoje granice, starać się; Grekom chodziło o „troskę w stosunku do duszy, wartości, o to co ważne, o swój sposób istnienia, szczęście” (refleksja miała dotyczyć woli, zmiany, nastawienia, a więc tym samym przekonań) i w samym centrum stawiali sposób istnienia, a nie wiedzę. I cóż, my używamy w znaczeniu samopoznania, wiedza o sobie, wbrew Grekom. 

Jednak wracając do naszej dyskusji, nie chodziło mi o marksowską konstatację, lecz nietzscheańską maksymę „Got ist tot”, która niestety również przyjęła się jako „Bóg umarł”, gdy jemu (filozofowi) chodziło o to, że „Bóg jest martwy”. Czujesz różnicę.

Królestwo Boże to stan serca i nie ma go w kościele, a przynajmniej nie większej dawce niż gdzie indziej. „Piekło i niebo są pomiędzy ludźmi”, powiada Nietzsche, a my wpatrzeni w Boga, ślepniemy na ludzi.

 

pisałem o cywilizacji Miłości, a to całkiem solidnie zdefiniowane pojęcie.

Słusznie, pisałeś o cywilizacji Miłości, a nie o Miłości. Właściwie, gdyby rozpatrywać cel, po co ją budować, nie za daleko upadłoby to jabłko od marksowskiego bon mota, odmienne są tylko narzędzia, środki i pomysł jak dotrzeć do tej – utopii. Pewnie, napiszesz, że różnica diametralna, tu głęboki humanizm, dbałość o człowieka i jego dusze, tam tylko koncept negacji idei, wartości i organizacji ją propagującej. I tak, i nie, gdyż na poziomie zachwytu i pociągnięcia za sobą (przekonania) mas można znaleźć punkty wspólne.

 

Tsole, gdyby zrobić check listę punktów cywilizacji Miłości, które wypisałeś, i przyjrzeć się ostatnim trzydziestu latom – co zostało zrobione, przedsięwzięte przez tych, którzy budowali tę cywilizację, co  się zdarzyło? Jesteśmy w pewnym punkcie historii, zdaje się w czasie zmierzchu pewnej epoki, można się łatwo obejrzeć i sprawdzić, co pomagało, co utrudniało. 

„Jesteśmy osadzeni w życiu” jak powiadał Dilthey i jest ono w swej istocie „niedomierzone” (w sensie policzalności i wiedzy), nie da się go poznać, uczynić przedmiotem wiedzy, poznawania, choć ciągle przymierzamy się do tego. 

Życie widzimy też z perspektywy języka i może dlatego mam spory dystans do słów. Popatrz na to nieszczęsne, obecne sformułowanie „dystans społeczny”. Dlaczego nie nazwano go np. przestrzennym.

Pisząc do Ciebie, próbuję dojść tego, o co mi chodzi, budzi mój szczególny sprzeciw. W tym momencie chyba powiedziałabym, że chodzi o ustawianie człowieka w postaci figuranta przez słowa, organizacje, system. O, przypomniały mi się osiemnastowieczne automatony – androidy (znasz je? Marię Antoninę cymbalistkę, pisarza, ptaki). Precyzyjnie wykonane, obraz idealnego człowieka. Można je nakręcić, wyłączyć. Budzą niepokój. Osiemnasty wiek to wiek reform, budowania systemów itd.

Kiedy zaczął się obecny kryzys, pierwsze słowa, diagnozy, konkluzje władz zachodniego świata do swoich społeczeństw były symptomatyczne: „Nie jesteście chińskim społeczeństwem”. Ba, pewnie, najlepsza byłaby terakotowa armia.

 

Żeby nie zakończyć na smutno, obrazek “Cymbalistki” i link do androidów Jaqueta Droza.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jaquet Droz

 

pzd srdlaugh

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

żem nie taka młoda, wyrosnąć z krótkich majtek już zdążyłam

dopiero czytając te słowa uświadomiłem sobie, że moje “wiem bo takim byłem, ale z tego wyrosłem” mogło zostać odebrane jako protekcjonalizm, więc śpieszę oznajmić, że takowych intencji nie miałem. Ja “wyrosłem z ateizmu” w czasach studiów, czyli (z mojej dzisiejszej perspektywy) młodzieńczych. Znam takich, którzy “wyrośli” w wieku dojrzałym, nawet zaawansowanym. Także takich, którzy nie wyrośli do śmierci (mój najlepszy nieżyjący już od lat 10 przyjaciel był ateistą i muszę rzec, że swoją wrażliwością wobec bliźnich bił na głowę większość znanych mi chrześcijan). Znam też wierzących, którzy “wyrośli” ze swojej wiary, stając się ateistami. Tak więc słowo “wyrośli” nie jest tu zamienne ze słowem “dorośli” :)

Pewnie, napiszesz, że różnica diametralna, tu głęboki humanizm, dbałość o człowieka i jego dusze, tam tylko koncept negacji idei, wartości

Tak, napiszę, że różnica diametralna, lecz zupełnie z innych powodów. Takich mianowicie, że tu miłosierdzie i solidarność jako mechanizm napędowy dziejów, tam walka jako mechanizm napędowy dziejów.

Oczywiście mam świadomość, że budowa cywilizacji miłości postępuje w tempie takim jak budowa naszej elektrowni atomowej, ale mam też świadomość, że tempo przemian ewolucyjnych może i rośnie ale w kosmicznej, a nie historycznej skali czasu. :)

heart

 

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

tu miłosierdzie i solidarność jako mechanizm napędowy dziejów, tam walka jako mechanizm napędowy dziejów.

Wolę, chyba systemowe rozwiązania, bo więcej gwarantują, mimo wszystko, bo utarty jest konsensus. Jak wiesz, dla mnie to pozytywne słowo. Nie wierzę w indywidualizm połączony z ideą, w dodatku bez przykładu, przynajmniej tych, którzy moim zdaniem powinni, bo szerzą. Słowa. I nawet myślę, że popełniane w dobrej wierze, jak nowożeńcy przysięgający sobie miłość na wieki, które w tym momencie są prawdziwe, bezsprzecznie, a potem życie przygniata, wybory, interesy. Dlatego myślę o minimum i bezpieczeństwie, o ile to jeszcze możliwe. Przyznam się, sądzę, że nie. 

Historię, naszej atomówki znam stosunkowo dobrze. Ojciec mój ją budował, w części oprzyrządowania elektrycznego. Byłam za, bo wspinał się na palce, aby było ok. Co było potem, pominę milczeniem.

Kłopot dla nie z tą ewolucją jest taki, że się cofa i  czuję, że to naturalne. 

heart

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Też miałem swój malutki wkład w plany budowy elektrowni atomowej w Żarnowcu. W ramach współpracy z firmą która przeprowadziła badania geofizyczne strefy poddennej jeziora opracowywałem cyfrową mapę opartą na tych pomiarach.

Więc powiadasz, że ewolucja się cofa?  Więc niedługo dojdziemy do tego :)

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Może i koty będą miały coś do powiedzenia :-)

 

Bardziej myślałam o akwareli Paula Klee Angelus Novus, czyli figurze Anioła Historii.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Nowa Fantastyka