
The Uses of Pessimism: And the Danger of False Hope
Oxford University Press, 2010
Cytaty z:
„Władcy Pierścieni” w przekładzie M. Skibniewskiej
„Doliny Muminków w listopadzie” w przekładzie T. Chłapowskiej
Zacznijmy od tego, że to nie jest książka o pesymizmie.
Jej pełny tytuł brzmi „O pożytkach z pesymizmu i niebezpieczeństwie fałszywej nadziei”, co już trochę wskazuje na treść, ale jeszcze jest mylące, bo nie chodzi o pesymizm spod znaku „jest źle, a będzie gorzej”. Przeciwnie – Scrutonowski pesymista uważa, że jest nieźle i nie należy niczego bezmyślnie ulepszać, bo wtedy dopiero będzie fatalnie. Czym w takim razie jest dla autora optimum, czym pessimum, a czym – fałszywa nadzieja?
Już we wstępie, na razie posługując się przykładami z literatury (pięknej), Scruton rozróżnia dwa sposoby myślenia:
optymistyczny: nakierowany na osiągnięcie celów bez względu na to, co się przy tym zniszczy, obalający przeszkody, niepytający o wartości (później autor określi takie myślenie jako odpowiednie w czasach wojny),
i pesymistyczny: zainteresowany pokojowym współżyciem z sąsiadami i światem wokół, szanujący ich, skłonny do kompromisu (ten sposób myślenia jest właściwy czasom pokoju, Scruton kilka razy nazywa też swego pesymistę „prorokiem” – w sensie starotestamentowym, to taki maruda, który nawołuje do opamiętania).
Może lepiej byłoby nazwać „optymistę” wojownikiem, a „pesymistę” mieszczaninem? Ale Scruton opisuje dalej: optymista patrzy w przyszłość i widzi tam świat doskonały, bez konfliktów, świat, w którym wszystkim kieruje jedna ludzka wola, a w szczęściu wszystkiego są wszystkich cele. Rozpalony tą wizją, optymista dąży do niej i po trupach, bo co tam parę trupów, skoro dzięki temu wszyscy będziemy żyć w komunizmie.
Ale pesymista mityguje: każdy ma swoje dążenia, swoje potrzeby, swoją niepowtarzalną osobowość. Nie wydaje się ani możliwe, ani pożądane, żeby cała ludzkość mówiła jednym głosem. Spójrz, co niszczysz, usiłując osiągnąć nieosiągalne – i może daj sobie spokój?
Ktoś mógłby nazwać takie podejście pesymizmem w kwestii ludzkiej natury, ale, szczerze mówiąc, nie rozumiem tego kogoś. „Optymista” (czyli transhumanista) chce tę naturę zmieniać, naginać, przerabiać (czyli to jemu się wydaje, że jest zła! Że jest przeszkodą do celu, co dla „optymisty” oznacza zło) – a „pesymista” po prostu stwierdza, że ona jest, że jest taka, jaka jest i że należałoby się z tym faktem liczyć.
Więc może nie „optymiści”, tylko fantaści, i nie „pesymiści”, tylko realiści? Bo, choć Scruton twierdzi, że „optymistą” kieruje przede wszystkim resentyment wobec „pesymisty”, muszę przyznać, że nie jestem tego taka pewna. Poszłabym raczej za Chestertonem i jego podziałem ludzkości na tych, którzy rozum czczą – i tych, którzy go używają. „Optymistów” nazwałabym w takim układzie fetyszystami rozumu, czy Rozumu, który ich zbawi (a guzik). Ale nie omawiam tu własnych poglądów.
Mimo wszystko chciałabym zaproponować zmianę terminologii na mniej mylącą. Scrutonowych „optymistów” nazwę paszczakami, a „pesymistów” – hobbitami. Czemu tak?
Hobbici profesora Tolkiena tworzą zwartą, harmonijną społeczność. Nie mają szczególnych ambicji („niemal cały czas wypełniania im produkcja żywności oraz jej zjadanie”, „nie rozumieją i nigdy nie rozumieli, ani nie lubili, maszyn bardziej skomplikowanych niż miechy kowalskie, młyn wodny czy ręczne krosna, choć narzędziami rzemieślniczymi posługiwali się zręcznie”), ich przedsięwzięcia ekonomiczne są przeważnie małe i przechodzą z ojca na syna, nie potrzebują nie tylko władzy zwierzchniej (than i burmistrz Michel Delving to właściwie stanowiska ceremonialne, wewnętrzna policja przed nastaniem Sharkeya liczyła dwunastu hobbitów, „przestrzegali [praw] zazwyczaj z dobrej woli, ponieważ były to, jak powiadali, prawa starożytne i sprawiedliwe”), ale nawet tego spoiwa, którym jest dla społeczeństw religia (o tym jeszcze wspomnę).
Jest im dobrze tak, jak jest. Ale też – kiedy Lotho i Sharkey wykorzystują ich własne urządzenia przeciwko nim (Lotho zaczął od wykupu wszystkiego, co się kupić dało), hobbici nie potrafią się obronić. Z drugiej strony, po szczęśliwym usunięciu Sharkeya odbudowują Shire, swoją wyspę porządku i spokoju w niebezpiecznym świecie, nawet bardziej harmonijną, niż była. Nie potrzebują jej opuszczać. Są u siebie.
Paszczaki za to myślą w kategoriach „jak być powinno”: „Wszyscy dookoła wiedli niedbałe, bezcelowe życie, gdziekolwiek spojrzeć, wszędzie było coś do ustawienia we właściwy sposób i Paszczak wychodził z siebie, żeby uprzytomnić innym, jak mają żyć.”
Zauważcie, że nigdy ich nie pytał o zdanie… Paszczaki ogólnie mają skłonność do fascynacji jedną, wybraną ideą i podporządkowywania jej życia własnego oraz wszystkich dookoła. Usiłują wszystko organizować, wszystkimi dyrygować, wydają głupie zakazy (tablice Dozorcy Parku) i robią „duże rzeczy”, chociaż zupełnie się nie znają na tym, co próbują robić. Nie twierdzę, że nie chcą dobrze – ale wychodzi jak zwykle, bo w myśleniu paszczaków tkwi błąd.
A może nawet kilka, bo Scruton, poświęciwszy większą część książki omówieniu błędów paszczakowego myślenia, podaje także przykłady, w których widzi tych błędów więcej niż jeden, ale nie wywodzi ich ze wspólnego pnia, na ile się zorientowałam. Możliwe, że tym wspólnym pniem miałaby być fałszywa nadzieja (na osiągnięcie utopii?). Scruton stawia wprawdzie hipotezę co do ich powstania, ale explicite ich z sobą nie wiąże i omawia osobno, każdy w jednym rozdziale.
Przewija się jednak w książce, kilka razy podana wprost, teza ogólna. Można się na niej potknąć, ponieważ przeczy pewnym podstawowym założeniom współczesnego myślenia (co prawda, dlaczego te podstawowe założenia musimy brać od osiemnastowiecznego skandalisty, to chyba tylko Opiekun Wszystkich Małych Zwierzątek raczy wiedzieć). Jest to mianowicie teza o naturze wolności. Bliżej Scruton omawia ją razem z błędem „wolnego urodzenia”, który polega w zasadzie na przyjęciu tezy przeciwnej.
Otóż: błąd „wolnego urodzenia” to koncepcja wolności jako braku ograniczeń, czyli postulat stanu natury Rousseau. Dzisiaj wydaje się tak oczywista, że niepodważalna – ale Scruton nie jest wcale jej pierwszym krytykiem (streszcza, zresztą o wiele bardziej zrozumiale, niż którekolwiek znane mi dotąd źródło, krytykę Hegla z jego metaforą pana i niewolnika – wychodzi to tak zgrabnie, że aż trochę podejrzewam Scrutona o nagięcie metafory do tezy).
Przypomnę: w stanie natury ludzie mają być wolnymi, niezależnymi jednostkami, które robią sobie, co im się podoba, dopóki jednej z nich nie spodoba się wynaleźć własności prywatnej, w wyniku czego pojawia się społeczeństwo (tzw. umowa społeczna), na które Rousseau zresztą kręcił nosem. Nie potrzebujemy nawet podstaw wiedzy z dziedziny biologii (mówiącej chociażby, że H. sapiens jest gatunkiem społecznym, nie samotniczym), żeby zauważyć, że to się kupy nie trzyma. Nikt przed Rousseau, o ile wiem, zresztą niczego takiego nie postulował, niekoniecznie dlatego, że na to nie wpadł, ale raczej dlatego, że pochodzenie prawa stanowionego i własności prywatnej nie było uważane za problem do rozwiązania.
Teza Scrutona o naturze wolności brzmi natomiast: wolność jest możliwa tylko w warunkach ograniczeń nakładanych przez społeczeństwo, ponieważ nie polega ona na samowoli, tylko na byciu osobą, podlegającą osądowi innych osób i odpowiedzialną przed nimi. Nie będę tu za tą tezą argumentować (przeczytajcie książkę!), ale moim zdaniem brzmi dobrze. Tak, naprawdę. Jest zdecydowanie hobbicka („nigdy o nim za wiele nie mówiono”) i bardzo niepaszczakowa („A skąd wiesz, co Tatuś by wolał? Ty i tak robisz tylko to, co tobie odpowiada!”). Ale – przeczytajcie książkę.
Scruton omawia błąd „wolnego urodzenia” na przykładzie ruiny brytyjskiego (i w ogóle zachodniego) systemu szkolnictwa, który gdzieś w latach sześćdziesiątych zaczął się opierać na pomysłach, cóż. Rousseau. Czyli: dzieci mają same robić, co chcą, nie wolno ich do niczego skłaniać (a tym bardziej zmuszać), wszystkie różnice między dziećmi wynikają z różnego traktowania, więc, jeśli będziemy je traktować tak samo, tak samo się rozwiną. Nie bardzo potrafię sobie przedstawić umysł, który wytwarza takie idee, a Scruton też nie próbuje. Omawia tylko skutki, czyli rozkład kultury (nie byłoby uczciwie podsumowywać ten rozdział krótkim „ta dzisiejsza młodzież”, bo akurat rozwydrzeniem młodzieży on się nie zajmuje).
Z optymizmem potocznie rozumianym najbardziej jest po drodze błędowi, który Scruton opatruje nazwą „najlepszego scenariusza”, tj. myślenia: będzie tak, jak my chcemy, nie trzeba się szykować na możliwość, że jednak nie (ani zajmować możliwymi przyczynami tego, że sprawy pójdą nie po naszej myśli); błędowi utopii (do idealnego, bezkonfliktowego świata trzeba koniecznie dążyć) i może jeszcze błędowi sumowania (można mieć wszystko – naraz). Przykładami ich skutków są, odpowiednio: bańka kredytowa (ale jak to, może ludzi nie będzie stać na spłatę kredytów?), rewolucja (francuska i rosyjska) oraz klęska polityki imigracyjnej współczesnego Zachodu, która to polityka już w 2010 powodowała skutki z dawna przewidziane przez „pesymistów” (trochę dalej Scruton wspomina, jak potraktowano w związku z jej krytyką Enocha Powella – nie słyszałam o tym wcześniej, ale przypadek wydaje się wart badania).
Ale ulubione przez paszczaki błędy planowania (można zorganizować i zaplanować, no, wszystko zgoła – odgórnie) i postępu (heglowski determinizm historyczny zastosowany do współczesności – jest duch czasu i trzeba za nim nadążać), jeśli są przejawami optymizmu, to tylko co do… hmm. Chciałam napisać „natury ludzkiej”, ale wzdragam się przed uznaniem za dobrą tak pojętej natury. Przy okazji (ale o wiele za długo by to streszczać) omawiania tych dwóch błędów dostaje się, i słusznie, Unii Europejskiej, z jej całkowitym brakiem odpowiedzialności rządzących przed rządzonymi (która jest jednym z warunków demokracji) oraz sztuce współczesnej, czyli nastawionej na wartość szokową, nie na sens (który jest możliwy tylko w kontekście – odrzucanej przez „performerów” – przeszłości).
Zupełnie nie potrafię przyporządkować kategoriom optymizmu i pesymizmu błędu sumy zerowej, czyli przeświadczenia, że jeśli A zyskuje, to B musi tracić (tj. że interakcje między ludźmi są zawsze grą o sumie zerowej, jak kółko i krzyżyk). Przypisałabym go raczej płytkości ludzkiego myślenia. Scruton łączy ten błąd z resentymentem, który jest ostatecznie uczuciem, ale wynikającym z głupich idei (nie jest prawdą, jakoby rozum i uczucia stanowiły niezależne sfery; z drugiej strony, może u źródeł resentymentu leży racjonalizowanie własnej zawiści?). Wyprowadza z niego również częste, choć płytkie, przekonanie, że „sprawiedliwie” znaczy „po równo” (czemu też przypisuje rolę w zniszczeniu szkolnictwa, bo skoro „sprawiedliwie” jest, żeby wszystkie dzieci, niezależnie od zdolności, uczyły się tego samego, to oczywiście musimy równać w dół).
Szczególnie przyda się hobbitom rozdział 9, omawiający – za krótko! – nieuczciwe chwyty erystyczne paszczaków:
zrzucanie na krytyka ciężaru dowodu, że ukochana nowinka paszczaka spowoduje niepożądane skutki (taki dowód jest niemożliwy, bo dotyczy przyszłości, której nie znamy, możemy tylko o niej spekulować – czy krytyk miał rację, dowiemy się, kiedy będzie za późno)
i argumentację przez onieśmielanie, czyli przedstawienie jako autorytetów specjalistów, których jedyny tytuł do bycia specjalistą stanowi dyplom (niemający nic wspólnego z omawianą sprawą), oraz posługiwanie się niezrozumiałym żargonem;
oraz chwyty właściwie nie erystyczne, ale też powszechne:
zajmowanie się nie prawdziwą przyczyną problemu (bo np. jest nią własna działalność paszczaków, którzy musieliby się przyznać do błędu; albo coś poza ich zasięgiem), tylko czymś zupełnie innym (za to takim, że można się tym efektownie – nie efektywnie! – zajmować)
i demonstracyjny ostracyzm wobec krytyków (który Scruton nazywa robieniem z nich kozłów ofiarnych – przykładów każdy znajdzie aż nadto).
Za najsłabszą część książki uznałabym rozdział 10, upatrujący źródeł paszczakowego myślenia w przystosowaniach z epoki paleolitu. Samo to, że tłumaczenie wszystkiego przystosowaniami z epoki paleolitu jest ostatnio modne, jeszcze nie oznacza, że konkretne tłumaczenie musi być fałszywe, ale na podstawie moich skąpych wiadomości o grupach łowców – zbieraczy mogę powiedzieć, że nie jestem przekonana. W każdym razie np. błąd „wolnego urodzenia” wydaje mi się tu przyciągnięty za uszy do tezy, podobnie błąd postępu.
O wiele solidniej, choć może trochę zbyt poetycko, wypada porównanie społeczeństwa hobbitów z plemieniem paszczaków, czyli: miasta, w którym sąsiedzi dogadują się, tolerują nawzajem i uznają wzajemnie swoją godność osobową (czyli wolność) z grupą terrorystów usiłujących to miasto zburzyć, żeby nastał raj na ziemi. W tym miejscu pojawia się wprawdzie zastanawiająca teza, że religia jest (w jakiej mierze?) przekierowaniem paszczakowych skłonności na tory, na których nie grożą one wykolejeniem cywilizacji, a hobbici mogą się obyć bez niej. Byłabym bardzo ostrożna w stosowaniu tej tezy, zwłaszcza do religii, które nie mają mocnego pierwiastka eschatologicznego, jak np. shinto czy taoizm (bardzo hobbickie, o ile wiem), ale nie jest ona podstawą argumentacji, tylko propozycją.
Nie wiem też, czy paszczakami faktycznie kieruje tylko resentyment, choć spotykałam się z tą opinią gdzie indziej.
Za to twierdzenie, że ludzkość ewoluuje nie tylko biologicznie, ale także społecznie, wydało mi się tak oczywiste, że tylko bardzo bystry człowiek mógł na nie wpaść. Teza o naturze szczęścia mnie zaciekawiła, byłabym skłonna ją przyjąć, ale nie bez uzasadnienia, którego mi tu brak.
Warto przeczytać, co Scruton ma do powiedzenia o przebaczeniu i jego (fundamentalnej!) roli w społeczeństwie hobbitów, w mieście, którego mieszkańcy nie są rodziną, nie dążą do sprecyzowanego wspólnego celu – ale potrafią wypracować reguły, dzięki którym żyją ze sobą w pokoju (głównie reguły negatywne, czyli zakazy – nakazów nie potrzebują), innymi słowy – prawo stanowione. Scruton podkreśla, że źródłem tego prawa nie jest żaden konkretny autorytet, żadne bóstwo – tylko praktyka i tradycja. I dopiero dzięki temu prawu, a głębiej – dzięki uznaniu, że mamy zobowiązania, że umów należy dotrzymywać – możliwe są umowy. Nie odwrotnie!
Reasumując. Tego i owego mi w tej książce brakuje. Paru rzeczy bym się pozbyła („resentyment” niewiele w sumie tłumaczy). Ale zawarty w niej punkt widzenia uważam za wart poznania, nawet, jeśli czytelnik akurat jest paszczakiem.
A ja? Ja jestem Buką XD
(I jak, cezary – dostatecznie długi tytuł? )
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
O, o, zostawiam znak, żeby nie zapomnieć przeczytać i skomentować. :D
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Ech. Myślałem, że poczytam tu o optymizmie i pesymizmie, natomiast artykuł i najwyraźniej książka, począwszy od kuriozalnych definicji tych dwóch pojęć, mówią o zupełnie innych kwestiach. Tak czy inaczej, przebrnąłem. Do czytania Scrutona zachęcon nie zostałem.
"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski
A gdzie te pożytki z pesymizmu? XD
Bo nie wydaje mi się, żeby Hobbici byli pesymistami, bardziej realistami. ;p
Szukanie źródeł w paleolicie? Z jednej strony wydaje się, że ma to podstawy, ale z drugiej: co my, tu i teraz, wiemy o tamtych ludziach? Co wiemy, a co jedynie przypuszczamy, interpretując stosownie do własnych zapatrywań i bieżących potrzeb?
Pozdrawiam
natomiast artykuł i najwyraźniej książka, począwszy od kuriozalnych definicji tych dwóch pojęć
A dlaczego kuriozalnych? A nie wyjaśniłam, dlaczego wolałabym zmienić pojęcia, choć definicji nie?
Do czytania Scrutona zachęcon nie zostałem.
Nie wiesz, co tracisz :P Zwłaszcza “Dialogi ksantypiczne” fajne, i nawet przyzwoicie przetłumaczone na nasze.
A gdzie te pożytki z pesymizmu? XD
A nie widać? :(
Bo nie wydaje mi się, żeby Hobbici byli pesymistami, bardziej realistami. ;p
Otóż to!
co my, tu i teraz, wiemy o tamtych ludziach? Co wiemy, a co jedynie przypuszczamy, interpretując stosownie do własnych zapatrywań i bieżących potrzeb?
I to jest właśnie powód, dla którego wszelkie szukanie źródeł w paleolicie traktuję jako miękciuchne science fiction, a w żadnym wypadku jako science. Nic nie wiemy. Na pewno nie wiemy nawet tego, że byli, bo może świat został uruchomiony wczoraj?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Piszesz, że optymistę nazwałabyś wojownikiem, a pesymistę mieszczaninem. Ja, na podstawie zaproponowanych tu definicji, optymistę nazwałbym dupkiem, a pesymistę, no, powiedzmy, pokojowym realistą. Po co więc Scruton robi z tego takie pomieszanie z poplątaniem? No i wspominając o tej książce na SB w żaden sposób takiego plot twistu nie sugerowałaś. Dlatego przeczytałam artykuł na temat, który mnie niezbyt interesuje, ale to tam mała strata, mimo wszystko to Twój artykuł, co ma swoją wartość.
Natomiast Scruton jawi mi się jako stary zgred, którego dywagacje były już rozkminiane sto lat temu, niewiele wnoszą, a do tego to cudaczne mieszanie pojęć.
Nie wiem czy coś tracę, bo pobieżne przedstawienie treści książki daje jednak dość dobre wyobrażenie. Filozofia zawsze była oderwana od rzeczywistości, ale że kiedyś nauka raczkowała, to jakieś rozważania o liczbie demonów na czubku szpilki miały swój urok. Zresztą jeszcze na studiach zaczytywałem się Historią filozofii Tatarkiewicza jak wciągającym kryminałem. Ale teraz? Po co mam brnąć przez takie testy, skoro czekają na mnie intelektualne uczty Kahnemana, de Waala, czy Harariego, a czas nie jest z gumy.
"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski
Po co więc Scruton robi z tego takie pomieszanie z poplątaniem?
Odpowiadam – nie wiem.
No i wspominając o tej książce na SB w żaden sposób takiego plot twistu nie sugerowałaś.
Bo wtedy też jeszcze o tym nie wiedziałam.
Natomiast Scruton jawi mi się jako stary zgred, którego dywagacje były już rozkminiane sto lat temu, niewiele wnoszą, a do tego to cudaczne mieszanie pojęć.
Twoja wola, czy tam percepcja.
że kiedyś nauka raczkowała, to jakieś rozważania o liczbie demonów na czubku szpilki miały swój urok
A to akurat jest pojęcie o filozofii wzięte zupełnie, ale to zupełnie z drugiego końca. Twoja_ulubiona_emotka.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Skąd wzięte, to wzięte, skoro przeczytałem Tatarkiewicza, to o pozostałych końcach też pojęcie mam ;>
"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski
And you are sooo wrong :P
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
But where
Że filozofia potrafi mieć swój urok?
"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski
Powiedzmy tak: a ja przeczytałam, eee, jakiś tam artykuł Haidta, nie pamiętam tytułu. Znaczy, mam pojęcie o psychologii :P
ETA: Ale serio, z tymi aniołami – to zmyślenie paszczaków, czyli oświeceniowa propaganda. Scholastycy owszem, wprowadzali bardzo drobiazgowe rozróżnienia, łatwo się pogubić – ale te rozróżnienia były po coś. Trzeba też odróżnić filozofię (metafizykę) od nauki, bo to nie jest to samo i nie można jednego zastępować drugim.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Cieszę się, że masz jakieś pojęcie
Oświeceniowa propaganda, noted
Nikt nie twierdzi, że rozróżnienia nie były po coś
Nikt też nie twierdzi, że metafizyka to to samo co nauka w sensie science
"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski
Niestety, niektórzy twierdzą. Nie mówię, że Ty. Ale są tacy. Ich konstrukcje myślowe przypominają troszkę piramidę Cheopsa postawioną na boku, ale są.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Niektórzy twierdzą też, że Ziemia jest płaska
Ciężko odpowiadać za tych urwisów Niektórych
"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski
Ano, ciężko.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Główną zaletą powstania tego artykułu jest fakt, że można sobie na poziomie podyskutować, a i śmiesznych żartów Leclerca i pamiętnika Vactera tu jakby mniej, niż na SB
"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski
Jeszcze zwąchają XD
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Ale tu jest łatwiej zgłaszać
"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski
Twoja_ulubiona_emotka
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Myślę, że spokojnie możesz pisać Moja_ulubiona_emotka
Teraz częściej używam innych, pieseła, sunglasses i takie tam :P
"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski
Ale ta emotka jest Twoja.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski
ŚleDzik
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Jaka opłata obowiązuje przy słaniu dzików? XD
ETA: A swoją drogą, idealni ludzie paszczaka mocno przypominają mi hatifnatów. Nie?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Na giełdzie w Olsztynie bodajże 5 talarów warmińskich za świniodzikogodzinę
"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski
Poprawka:
Scruton twierdzi, że „pesymistą” kieruje przede wszystkim resentyment wobec „pesymisty”, -> optymistą...
I nikt z Was tego nie zauważył, what's the point of having you all? ><
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
To o tym tekście wspominałaś pod moim opkiem, tak? Śledzik, żeby nie zapomnieć przeczytać :)
Kto wie? >;
Na giełdzie w Olsztynie bodajże 5 talarów warmińskich za świniodzikogodzinę
Nie obrażaj najlepszego miasta
Kto wie? >;
O tym, o tym. A taniość wysyłki dzika nie obraża Olsztyna :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
A to przeczytam w wolnej chwili :) Dziki to u nas prawdziwy rarytas.
Kto wie? >;
U nas pełno, podeślę Ci.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Hej!
Zacznę od tego, że z dosyć osobliwych definicji pesymizmu i optymizmu wychodzi autor. Śmiem twierdzić, nieco krzywdzących obie strony, przy czym “paszczakom” dostaje się mocniej (paszczaki, uuuuu).
Ale może tak jest to w tamtym kręgu kulturowym postrzegane?
Wychodząc z podanych definicji widzę siebie (podobnie jak lwią część społeczeństwa) jako pesymistę (choć daleko mi do hobbickiego podejścia) ponieważ – wg własnej definicji – za optymistę się uważam. Natomiast optymistów – zgodnie z definicją – widzę głównie wśród polityków: tam każdy jeden ma gotowy przepis na lepszy świat i aż mu się ręce palą, by go realizować (przy okazji ładując najbliższą rodzinę do rady nadzorczej KGHM czy innego Orlenu). Więc może słowa “z aspiracjami politycznymi” i “bez aspiracji” byłyby nieco bardziej adekwatne. Są dłuższe, ale w obecnej rzeczywistości samotłumaczące ;-)
Przykładami ich skutków są, odpowiednio: bańka kredytowa (ale jak to, może ludzi nie będzie stać na spłatę kredytów?), rewolucja (francuska i rosyjska) oraz klęska polityki imigracyjnej współczesnego Zachodu, która to polityka już w 2010 powodowała skutki z dawna przewidziane przez „pesymistów”
Imho śmiałe, bardzo daleko idące przykłady. Zdecydowanie wina “tych z aspiracjami” ;-)
Czy artykuł zachęcił do lektury, nie wiem, muszę trochę pomyśleć, na pewno zachęcił do zgłębienia znaczeń “pesymista” i “optymista” w kulturach ościennych, bo to jest świetne paliwo do budowania emocji między bohaterami ;-)
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Zacznę od tego, że z dosyć osobliwych definicji pesymizmu i optymizmu wychodzi autor.
Prawda, prawda. Coś mi się zdaje, że można to uzasadnić, ale uzasadnienie schowało się głęboko w tekście.
Śmiem twierdzić, nieco krzywdzących obie strony, przy czym “paszczakom” dostaje się mocniej (paszczaki, uuuuu).
Nie, nie – jeśli mamy definicję projektującą, to nie możemy nią nikogo skrzywdzić, bo to my ustalamy, co obejmuje. Może się okazać, że tak zdefiniowane pojęcie jest puste, ale to inna sprawa.
Ale może tak jest to w tamtym kręgu kulturowym postrzegane?
Raczej nie, to chyba autorski pomysł.
Natomiast optymistów – zgodnie z definicją – widzę głównie wśród polityków
Ano, jest ich tam około stu procent.
Imho śmiałe, bardzo daleko idące przykłady.
Łoj, czyli chyba nie za dobrze streściłam książkę :D Trudno. Przypomnę tylko, że hobbici i paszczaki pochodzą w całości ode mnie XD
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Przypomnę tylko, że hobbici i paszczaki pochodzą w całości ode mnie XD
Co świadczy głównie o tym, że Ty napisałabyś lepszą książkę i zapewne bym ją przeczytał
"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski
ETA: A swoją drogą – czytam teraz Bocheńskiego i on jedną sprawę pomija, pisząc o patriotyzmie. Owszem, nie trzeba kalać własnego gniazda – ale trzeba spokojnie, na zimno rozważyć własne błędy, a nie histerycznie się ich wypierać. Bo się powtórzą. Jak właśnie się powtarzają. Taka refleksja obok tematu.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Przeczytałem :)
Ale fajnie to wytłumaczyłaś na hobbitach i paszczakach :D
Kto wie? >;
Dzięki ^^ teraz pora na Scrutona :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
:D
Kto wie? >;
Kto czyta, nie błądzi!
ETA: kurczaki, czytam sobie o tym Hansie Jonasie i jego badaniach nad gnozą (coś z tego już przeczuwałam dzięki Philipowi Dickowi) i tak mnie olśniło – przecież ten paszczak to czysty gnostyk! Świat jest mu wrogiem, więc skopać de światu!
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.