- publicystyka: W której Tarnina rozjeżdża dzieło geniusza

publicystyka:

recenzje

W której Tarnina rozjeżdża dzieło geniusza

Operacja „ZNAK”

Wojciech Szyda

Młody Technik”, nr 3/2025

 

Tarnina (27.05.25, g. 07:39)

(...)Tatko kupił w marcu “Mło­de­go Tech­ni­ka” i w po­rów­na­niu z nu­me­ra­mi sprzed nie­ca­łych 40 lat, które tu za­le­ga­ją, to po pro­stu tra­ge­dia. Ar­ty­ku­ły brzyd­kie, nie­sty­li­stycz­ne, w do­dat­ku zwy­czaj­nie nudne; opo­wia­da­nie nie­god­ne tego miana – ależ bym je zje­cha­ła, gdyby się tutaj uka­za­ło! nic, że w swo­jej wtór­no­ści uważa się za ge­nial­ne, ale ta pur­pu­ra! ten beł­kot! – po pro­stu smut­no się robi).

 

Słowo się rzekło, recenzja u płota.

 

Na wstępie – jedna uwaga.

 

Bardzo wątpię, żeby autorem był ten Wojciech Szyda, który figuruje w Encyklopedii Fantastyki – to nie jest tekst zawodowego pisarza(i). Umieściłabym go w dolnych warstwach świeżynkowych – owszem, gramatyka poprawna, ale patos! Ten patos, to zadęcie, to używanie mądrych słów (tekst ma dziesięć przypisów!), których sens autor nie do końca zna i ogólne napawanie się własną wspaniałością – to nie wskazuje na zawodowca, ani nawet na trzeźwego amatora.

 

A teraz przejdźmy do tekstu. Liczy on sobie 461 słów (plus 185 słów przypisów, co daje ok. 4 słów przypisów na 10 słów tekstu). Traktuje o inwazji obcych na Ziemię i wyraźnie usiłuje tę inwazję pokazać jako coś strasznego, przed czym ludzkość nie zdoła się obronić, jako zagładę. Jak dotąd mamy więc typowy horror-sf.

 

Mniej typowy jest brak głównego bohatera, ale przy takiej małej długości i tak nie byłoby go gdzie rozwinąć, zresztą nietypowy – to jeszcze nie jedyny w swoim rodzaju. Czytałam (znacznie dłuższe) opowiadanie oparte na zbliżonym pomyśle, nieco bardziej strawne(ii), które bohatera miało (choć zwariował), w każdym razie – ten tekst jest krótki. Nic poza pomysłem i atmosferą się w nim nie zmieści. To nie zarzut.

 

Pomysł, jak to pomysł, jest umiarkowanie odkrywczy: bez języka człowiek jest zupełnie bezradny, wystarczy go pozbawić mowy i już można sobie brać planetę.

 

Umiarkowanie odkrywcze. Ale dobrze odrobiony, głębiej zbadany, otoczony odpowiednio parną atmosferą, nawet bez podkreślania motywów wanitatywnych (bo już trochę się przeżyły), ten pomysł mógłby zrodzić coś, co czytałoby się mimo naglącej potrzeby wycieczki do łazienki.

 

Tutaj nie zrodził. A winić o to trzeba atmosferę, gęstością i zdatnością do oddychania przypominającą jowiszową, bo nic innego tu nie ma. Ale dlaczego atmosfera zniszczyła cały efekt? Otóż tekst zaczyna się tak:

 

Obgryza słowo niczym kość; już prawie dotarł do wnętrza. W gadzim przełyku znikają resztki mięsa, tłuszczu, pozostałości ścięgien, ciemne żyłki i martwe powrósła… Pod zębami ustępują chrupkie chrząstki stawowe.

 

Mamy tu metaforę dość plastyczną, choć przerośniętą. Gorzej, że „powrósło” nijak do niej nie pasuje(iii). Przy okazji zwracam uwagę na szyk drugiego zdania – dlaczego autor podkreśla, że gryzienie odbywa się przy użyciu zębów, wie tylko on sam. W każdym razie przez dwa pierwsze akapity słowo jest kością (szpikową):

 

Pora na szpik. Trzeba przegryźć okostną i go wyssać. Z całą zawartością. Jaszczur wbija zęby przy końcówce kości i zaczyna transferować ciemną treść.

 

I tutaj metafora się załamuje. Szpik, miły autorze, to właśnie zawartość kości. A jaszczur, który tę kość ogryzał i miażdżył, nagle zmienia się w wampira, który „transferuje ciemną treść” – co to znaczy? Ciemną w sensie koloru? Chyba nie, skoro jej nie widać, więc może ciemną w ten sposób, w który ciemny jest ten akapit? „Transferować” to „przenosić”(iv), co wymaga jakiegoś uzupełnienia, ale zdaje mi się, że autorowi chodziło o to, żeby zastosować jak najmądrzej brzmiące słowo.

 

To wrażenie potwierdza kolejne zdanie:

 

Semantyka słowa skapuje do jego gardzieli; potem do żołądka, gdzie już trawią się połknięte wcześniej strzępy syntaktyczne i komunikacyjne.

 

I to już jest czysta abstrakcja. Przypis głosi, że semantyka to:

 

Warstwa znaczeniowa wyrazu (szerzej znaku), jego treść, sens, znaczenie.

 

Co jest nie do końca poprawne, ale można na to machnąć ręką (semantyka to dziedzina wiedzy zajmująca się badaniem znaków w aspekcie ich znaczenia, ludziom zdarza się popełnić skrót myślowy i nazwać nazwą dziedziny to, co ona bada), gdyby nie to, że – jak się za chwilę dowiemy, mamy tu do czynienia z dosłownymi gadami, dosłownie zżerającymi... coś. Jakim cudem gady żrą strzępy syntaktyki i komunikacji (nie można żreć strzępów jeleniowości, a tylko strzępy jelenia, czyż nie?) – nie mam pojęcia. Ale żrą:

 

Przemiana słowa w materię musi być możliwie dokładna, a temu sprzyja powolny proces trawienny [powinno być: „proces trawienia” T.]. W tym celu wybrano i zmodyfikowano odpowiednie gady. Ich układ pokarmowy połączono z silnie [sic!] udoskonalonym prekorteksem, wyposażonym w bioprocesor czytający znaki słowne.

 

I tak gady – dosłowne – wcinają niematerialną semantykę, aż im się uszy trzęsą, dostarczając autorowi okazji do popisania się nieznajomością wielu trudnych słów. Bo oprócz tych, które wymieniłam, są tu użyte rażąco niezgodnie ze znaczeniem: „lingwistyczny”, „desygnat”, „omatidium” (pisane przez dwa „m”, p. dalej), „inkluzja” (które to inkluzje ścielą się warstwą na powierzchni planety, bo autor nie ma doświadczenia językowego, żeby się połapać, że inkluzje mogą być tylko w środku czegoś), czy „deszcze derywacyjne” wyjaśnione w przypisie:

 

Derywacyjne, czyli pochodne – odnoszące się do pochodzenia danego wyrazu, jego źródła znaczeniowego i gramatycznego.

 

Czego nie podejmuję się komentować, albowiem nie ma sensu(v).

 

Pośrodku tego oceanu purpury pływa beżowa meduza:

 

Eksperyment zakończył się sukcesem i można było przejść do dalszego etapu operacji. Do końca jednak nie wiedzieli, czy się uda. W razie porażki trzeba by odwołać misję. Potrzebny był przesądzający wynik testu omega. Ostatnie trawione słowo okazało się niezbędne dla semiotycznego nakarmienia pożeraczy.

 

Bo normalnie eksperymenty mają zagwarantowane powodzenie... Już wyżej było kilka krótkich zdań zaburzających rytm, ale tutaj widać, że to chyba nie wypadek przy pracy – akapit brzmi po prostu niedobrze. Nie mam też pojęcia, o czym ma przesądzać(vi) wynik „testu omega” ani dlaczego autor nie wie, że coś jest niezbędne do nakarmienia, a nie dla(vii).

 

W tym miejscu wzniosłość ogólnie idzie się czochrać, bo gady robią to, co wszystkie najedzone zwierzątka:

 

Jego klatka miała specjalną wnękę na odchody. Leżał tam błyszczący bursztyn znaku. Pusta syntaktyczna skorupka, zbędny produkt przemiany niematerii.

 

Przy okazji przypominam, że „syntaktyczny” znaczy „składniowy” i ma niewiele wspólnego z materią (troszkę ma – ale niewiele). Ale oto wzniosłość podnosi gadzi łeb, bo dowiadujemy się że ten piękny koprolit to:

 

Pozostałość po słowie „człowiek”.

 

I tu chyba autor chce nami wstrząsnąć. W moim przypadku mu nie wychodzi. Bo oto:

 

Sprzęgnięty z napędem czarny robak uruchamia właz i ładuje wyrzutnię.

 

Pomijając to, że powinno być „sprzężony”, ten robak pojawił się znikąd. Wyrzutnia zresztą też. Następnie:

 

szybki ommatidiów [sic] odbijają rozmnożenie tego widoku [Ziemi].

 

Czyli – widok się mnoży? Hmm? A może po prostu odbicie jest wielokrotne? Dalej mamy:

 

Wkrótce zjedzą im cały język. Siatka podatności gramatycznej zostanie wyssana z genomu Homines sapientes. Z każdą zawartą w niej informacją.

 

Poza tym, że łacińskich nazw gatunków raczej się nie odmienia – czy ktoś z Was wie, co to jest „siatka podatności gramatycznej”, co robi w genomie i jak ją stamtąd wyssać? Bo ja nie.

 

Autor wprost stwierdza, że pozbawieni języka Ziemianie będą bezradni, bo

 

Są tylko znakami odciśniętymi w glinie materii…

 

Co brzmi ogromnie patetycznie, ale co właściwie znaczy? Mam rozumieć, że inne byty rozumne (ci kosmici, co to z inwazją przylecieli) operują na innych zasadach? Fajnie, ale na jakich? I po co im Ziemia, skoro są tacy inni? I chyba też nie do końca są aż tak inni, skoro sami potrafią się językowo zeżreć (czy coś):

 

Dowódca wydał rozkaz, samemu zamieniając się w słowo i umierając w ułamku sekundy w akcie modalnej anihilacji – perswazyjnego samounicestwienia

 

Pomijając błędne zastosowanie imiesłowów, to po prostu nie ma sensu. Ani w świetle przypisu:

 

Perswazja – jedna z funkcji języka, odnosząca się do jego siły oddziaływania i zdolności przekonywania za pomocą komunikatów językowych.

 

który jest mętny i niepoprawny, ani w świetle normalnej wiedzy przeciętnego użytkownika polszczyzny („perswazja” jako taka to przekonywanie, funkcja perswazyjna języka to zastosowanie go do przekonywania – proste?). Czym, do ciężkiej choroby, ma być „modalna anihilacja”, nie mam pojęcia. PWN podaje nie do końca poprawną definicję modalności(viii), ale w jej świetle „modalna anihilacja – perswazyjne samounicestwienie” też nie da się zrozumieć. O co chodzi? Że sam siebie przekonał do zniknięcia? A priori?

 

Poza główną metaforą zżerania (i poboczną, operacji chirurgicznej, której dałam już spokój, bo szanuję swoje neurony) mamy tu jeszcze takie cudo:

 

Niczym pszczoła zostawił żądło w tkance ludzkiego świata, samemu przechodząc w byt-niebyt.

 

Nijak się ono ma do gadów, żarcia i czegokolwiek, co mieliśmy dotąd (oraz sensu), ale na szczęście tekst się kończy.

 

Przerażona zawartą w nim wizją – cóż, nie jestem. Jest to wizja mało przekonująca. Podana jest, owszem, z rozmachem, patosem i lejącą się uszami purpurą, ale ta purpura nie jest nawet śmieszna – jest przegadana, bełkotliwa, pozbawiona sensu i jako taka – nudna.

 

Celem napisania tego tekstu mogłoby być popisanie się znajomością trudnych słów – bieda w tym, że autor ich nie zna. Przypisy (normalne, „naukowe” przypisy w tekście literackim, który ani nie udaje naukowego, ani nic z tych rzeczy) wyjaśniają te trudne słowa błędnie. Błędy są mniej („atawizm”) lub bardziej („desygnat”) subtelne, ale są we wszystkich dziesięciu przypisach.

 

Celem napisania tego tekstu mogłoby być wstrząśnięcie czytelnikiem przez ukazanie mu własnej marności – ale znowu motyw wanitatywny ginie pod wszystkimi tymi mądrymi, trudnymi, a nic nie znaczącymi słowami. Ginie też horror, bo jeśli muszę mozolnie rozszyfrowywać, dlaczego mam się bać, to się nie przestraszę. Myślenie zabija strach. Myślenie wykrywa nonsensy.

 

A co jest celem napisania tej recenzji? Cóż. Wołanie na puszczy. Ludzie! Nie róbcie takich rzeczy! Nie przykładajcie ręki do zagłady naszej cywilizacji. Może i prawda, że ona i tak ginie, ale musicie to przyspieszać? Jeśli będziecie wszystko robili na odwal się, to świat będzie na odwal się. Jeśli skupicie się na napawaniu własną wielkością, to, no, jak wyżej.

 

Po prostu opadły mi ręce i spodnie.

 

Błagam. Myślcie przy pisaniu. Wasze pisanie jest wyrazem waszego człowieczeństwa, a nie puszeniem się. Pozostańmy ludźmi. Dobrze?

 

i Wg. rejestru nazwisk jest w Polsce 399 panów noszących nazwisko Szyda https://polskienazwiska.pl/n/SZYDA Może to któryś z nich.

ii https://www.infinityplus.co.uk/stories/questioneaters.htm 

iii https://wsjp.pl/haslo/podglad/114007/powroslo nie jest terminem anatomicznym, może chodziło o powięź.

iv https://sjp.pwn.pl/slowniki/transferowa%C4%87.html 

v https://wsjp.pl/haslo/podglad/101698/derywacyjny/5244869/proces Tu chodzi o słowotwórstwo, nie o etymologię...

vi https://wsjp.pl/haslo/podglad/19124/przesadzac/3859265/wplywac-na-cos 

vii https://wsjp.pl/haslo/podglad/32583/niezbedny łączy się z tym i z tym, ale przez „do” z innymi rzeczownikami niż przez „dla”.

viii https://sjp.pwn.pl/slowniki/modalno%C5%9B%C4%87.html W logice modalność konieczne/możliwe ma związek nie ze stopniem pewności sądu, tylko z tym, czy świat nie podzieliłby się przez zero, gdyby sąd był fałszywy, istnieją też inne modalności, ale to są skomplikowane rzeczy, nie do wyjaśnienia jednym zdaniem. Sposób istnienia też tu nie pasuje, poziom asercji – nie pasuje, modalności zmysłowe (których w definicji PWN nie ma) nie pasują. To jaka to ma być modalność?

Komentarze

Póki co komentarz taktyczny.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Po prostu opadły mi ręce i spodnie.

Hej, ręce rozumiem, ale ze spodniami to przesadziłaś, i pamiętaj, że czytelnik może wyobrażać sobie to, co piszesz XD

 

No dobra, to na serio, moje zdanie. Jesteśmy zalewani obrazami i słowami. Kiedyś książek wydawano mniej. Teraz publikować na różne sposoby w zasadzie może każdy (czasem musi za to sporo zapłacić, i to w kilku znaczeniach tego słowa).

Kusi nas, żeby się wyróżnić. Żeby ktoś nas czytał. Mamy marzenia o książkach, które będą poruszać serca, wyobraźnię i myśli milionów czytelników.

Kusi nas również, żeby się dowartościować. Jeszcze zanim powstanie to wiekopomne dzieło, które będzie zbierać kurz na półkach w milionach domów. W swoim pisaniu jesteśmy delikatni i wrażliwi, podatni na krytykę.

Dlatego czasem chcemy stworzyć coś, co będzie nas wyróżniać. Błyszczeć. Coś, co ludzie oglądają, kiwają głowami, wirtualnie głaszczą nas po łebku (jaki mądry chłopiec/dziewczynka). Potwierdzenie tego, że jesteśmy mądrzy, inteligentni, że potrafimy trafić do wyobraźni.

 

Hm, a może by tak napisać coś porządnie, tak jak rzemieślnik robi wygodny but? But nie będzie stał na wystawie galerii, nie znajdzie się na okładce pisma. Nie będzie krwistoczerwony, a jego szpilą nie będzie można przetkać sitka w zlewie ani napowietrzyć trawnika. Ale ktoś założy go rano i ucieszy się, jaki jest wygodny. A nawet jeśli się nie ucieszy, to i tak ucieszą się jego stopy.

 

Taką mam myśl w głowie po przeczytaniu Twojego tekstu: robić wygodne opowiadania tak, jak potrafię i tak, jak sprawia mi to przyjemność. Nie chcę błyszczeć i być wymieniany obok Tolkiena. Chcę, żeby ktoś je czytał i żeby było mu przyjemnie. Od czasu do czasu zaniepokoić, zmusić do myślenia, ale zostawiać podpowiedzi, by czytelnik nie czuł się zagubiony. By zaprosić go do swojego świata, i żeby chciał tam wracać. Nie dlatego, że ten świat jest modny, kolorowy i głośny, tylko dlatego, że dobrze się tam czuje.

 

Nie wiem, czy taki był Twój zamiar, Tarnino, ale dziękuję za przypomnienie tego, jak powinno się pisać :)

 

 

Stare powiedzenie głosi, że co człowiek, to rozum. Spokojnie i trafnie można je zmodyfikować na co człowiek, to styl. Dokładając do nich obu też stare de gustibus non est disputandum dostajemy triadę, pozwalającą na stwierdzenie, że jak nie było recepty na pisanie takie, aby się wszyscy bez wyjątku zachwycali (o)powieścią, tak jej nie ma i nie będzie. A to dlatego, że o wiele częściej występuje rozbieżność niż zbieżność między ,,podażą” a ,,popytem”. Pod tymi określeniami rozumiem cechy tekstu, nadane mu przez autorkę / autora, i cechy tekstu, jakie preferuję jako czytelnik. Pełna ich zgodność to bardzo rzadkie zjawisko, kwestia raczej przypadku, niż świadomych zabiegów autorskich. Pełna zgoda, że można pisać w sposób ,,celowany” w określoną grupę odbiorców, ale i to nie gwarantuje, że nikt spośród dwustu jedenastu tysięcy wielbicieli danego gatunku nie będzie marudził, że coś nie tak.

Żartobliwy komentarz do recenzji Tarniny: taki kwiatek można zrecenzować jeszcze dokładniej, a do tego krócej: w sumie bełkot...

Przerażające i porażające. Nadzieja w tym, że “Młodego Technika” tylko młody pasjonat techniki dotyka (albo człowiek pamiętający z młodości, że było to fajne pisemko) i nie czyta takich głupot. :)

Mam wrażenie, że wszystko zapoczątkował dialog w stylu (przepraszam za niedopieszczenie interpunkcji oraz półpauz):

– Stary, bo wiesz, ja redaguję takie pisemko i potrzebuję czegoś, żeby nie było nudno. Ty coś wydałeś ostatnio, to może mi też coś skrobniesz?

– Ale ja pracuję nad innym tekstem, a to by musiało być coś nowego...

– Eee tam, nowego, to takie pisemko dla techników, oni łykną byle co. Zwykle czytają tylko instrukcje.

– To może jakieś SF... ale ja naprawdę pomysłu nie mam... I jak czytają technicy, to się znają. Co, jak jakiegoś babola strzelę?

– No nie marudź, napisz cokolwiek, tak żeby trochę odchamić tych techników! Takie wiesz, zawiłe, żeby podziwiali, a nie rozkręcali to na śrubki.

– Ale mówię ci, nic nie mam!

– A może stare jakieś? No wiesz, takie co napisałeś kiedyś, ale poszło do szuflady? Bo ty, chłopie, nazwisko masz, to oni wszystko kupią!

Nowa Fantastyka