- publicystyka: Gra o tron2 w odcinknach - wrażenia part V

publicystyka:

Gra o tron2 w odcinknach - wrażenia part V

Z lekkim opóźnieniem, ale jest. W Westeros jak widać, nic sobie z majówki nie robią. Wojna trwa i nic jej nie zatrzyma. Za nami odcinek piąty, który to, jak dotąd, najbardziej przypadł mi do gustu. Przede wszystkim pojawiło się bardzo wielu bohaterów, byli prawie wszyscy. Każdy wątek zaś obfitował w wydarzenia, było więc sporo akcji, czyli tego, co tygrysy lubią najbardziej.

 

W końcu się doczekaliśmy, a Snow chyba najmocniej. „Król Renly nie żyje! Ten pogodny samozwaniec zginął w bardzo ponurych okolicznościach. Tak ponurych, że aż niewiarygodnych. Dlatego też Lady Catelyn i lady Brienne, jedyni świadkowie zdarzenia, uciekły z miejsca zbrodni, by ratować się przed oskarżeniami. Tak właśnie rozpoczyna się odcinek piąty. Kopnięciem z półobrotu.

Przyznać trzeba, nie po raz pierwszy zresztą, że filmowa Brienne spisała się na medal. Jej gra aktorska jest rewelacyjna. Sposób w jaki rozpacza nad swym umiłowanym królem, a także późniejsza scena, w ktorej składa przysięgę lady Catelyn, nic dodać i absolutnie nic ująć.

A skoro już przy pochwałach jestem, rzadko kiedy mówi się o samej lady Catelyn. W sezonie pierwszym przesłonięta przez swego męża, Neda Starka, a poza filmem Seana Bena, nie doczekała się większego aplauzu. A przecież każdy kto ogląda, przyzna że lady Catelyn jest taka, jaką być powinna. Surowa, jak na kobietę północy przystało, honorowa jak mąż, rzadko uśmiechnięta i bezgranicznie oddana swej rodzinie.

 

Nadprogramowy wątek Littlefingera wyjaśnia, co dzieje się z Tyrrelami, po śmierci ich króla. No może jeszcze nie wyjaśnia, ale już daje do myślenia. Margarey wygląda prawie, jak dziewczyna. Prawie, jak niewinna dziewczyna.

 

Tymczasem Stannis, płynie ku niedawnym wrogom, a teraz swym przyszłym chorążym, czyli całej świcie Renly’ego. Po śmierci króla nie pozostaje im nic innego, jak dołączyć do jego brata. Taką nadzieję ma przynajmniej Stannis. Davos z kolei przeżywa wewnętrznie, nocną wyprawę z Melisandre. I nic w tym dziwnego, nie ma komu się wygadać, król kazał zapomnieć, a on nie potrafi. Cóż, psychologów jeszcze, niestety nie było.

 

Tyrion, klasycznie sprzecza się z Cersei. Znów daje dowód swemu wrodzonemu sprytowi i nabytej przebiegłości. Tym razem szpieguje siostrę, która dając dowód swej głupocie, nie wtajemnicza brata w swe zamierzenia, odnoszące się planów obronnych miasta. Rywalizacja tych dwojga na królewskim dworze, to najbardziej radosny wątek filmu. Czasem myślę, że Martin stworzył karła, by ten swym humorem przeciwważył całej ponurej historii Westeros.

 

Theon z kolei, próbuje z całych sił udowodnić swą przynależność do Żelaznych Ludzi. Niestety, im bardziej się stara, tym bardziej mu nie wychodzi. Siostra się śmieje, załoga się śmieje, co w takiej sytuacji począć? Ano, zrobić coś absolutnie szalonego. Swoją drogą, Yara Greyjoy nie podoba mi się. Z początku nie było tak źle, ale im dalej tym gorzej. Otóż, książkowa Yara, czyli Asha, jest charyzmatyczna. Ma ikrę, energię, jest głośna i drapieżna. A jaka jest filmowa, jeśli nie sztywna i burkliwa? Kompletna porażka. W filmie odarto ją z cech, za które najbardziej ceniłam ją w książce.

 

Dla Aryi to wyczerpujący odcinek. Nadal przebywa w Harrenhal i pracuje w pocie czoła, spełniając lordowskie zachcianki. Tym razem staje oko w oko z Tywinem Lannisterem, najgroźniejszym z lwów. Nim dobrze ochłonie po tym spotkaniu, natrafia na Jaqena H’ghara, który niczym złota rybka, oferuje jej trzy życzenia. Charakteryzacja „mężczyzny”, nie podoba mi się. Wcześniej narzekałam na brak podobieństw do bohatera książkowego, jednak teraz, kiedy Jaqen paraduje w kolorowych włosach, myślę inaczej. Niestety, w nowej odsłonie zbyt blisko mu do śmieszności.

 

Wreszcie powrócił Jon Snow. Nocna Straż dotarła do Pięści Pierwszych Ludzi i natknęła się na ślady Dzikich. Mam wrażenie, że to właśnie ten wątek, został najbardziej okrojony, kosztem nowych. Działania za murem przyprawiają o znużenie. Ale jest nadzieja, że w następnym odcinku coś się tutaj ruszy.

 

Zgodnie z mym założeniem, akcja za morzem rozkręciła się. Quarth oczarowuje, tym razem od środka. Dany poznaje zwyczaje i życie mieszkańców tego bajecznego miasta, biorąc udział w egzotycznym przyjęciu. Boryka się też z wielbicielami. Ser Jorah nieopatrznie, w nagłym przypływie szczerości, mówi swej królowej o kilka słów za dużo. Tutaj twórcy filmu przegięli. Czarownik z Quarthu wygląda jak, jak... draq queen!

 

Zastanawia mnie też decyzja scenarzystów, co do usunięcia z filmu Jojena i Meery Reedów. W książce to oni zwracają uwagę, na sny Brana o trójokiej wronie. W filmie całkowicie zastępuje ich dzika Osha. Prawdopodobnie więc to ona, będzie mu towarzyszyć we wszystkich perypetiach.

 

Odcinek, tak jak rozpoczyna się śmiercią, tak samo się kończy. Drugą ofiarą, jest Łaskotek, mój faworyt z poprzedniego odcinka. Ginie z drobną pomocą ducha Harrenhal.

 

Podsumowując, odcinek piąty traktujący o wydarzeniach, gdzieś z połowy drugiego tomu, dopiero właściwie rozkręcił akcję. Ginie kolejny król, znów Baratheon, choć ten nie miał nawet okazji zasiąść na Żelaznym Tronie. Stannis porzuca odgrażanie się, na rzecz działania. Za murem wreszcie „widać” dzikich, Dany nie dość, że dotarła do cywilizacji, to jeszcze zadomowiła się w niej. Ogólna filmowa sytuacja napawa optymizmem i daje ciekawe widoki na kolejne odcinki.

Komentarze

Głównie streszczenie tutaj widzę, a mniej recenzji. ;)

Właśnie. Streszczasz ładnie, ale Twoiej opini tu nie wiele, tylko tyle by w ogóle coś było.

Nowa Fantastyka