- publicystyka: MOCKUMENTARIES - Fikcja na nowym poziomie

publicystyka:

MOCKUMENTARIES - Fikcja na nowym poziomie

Oglądając film fabularny możemy powiedzieć, że jesteśmy świadkiem przedstawiania pewnych problemów, historii czy sytuacji pod płaszczykiem fikcji. Prawdziwy świat i jego elementy, czasem przejaskrawione, czasem spłycone, pokazane nam zostają w zwierciadle zmyślenia i kreacji. Czasem jednak twórca się buntuje, i robi coś zupełnie odwrotnego. Historię fikcyjną ukrywa pod pozorem prawdy, autentyzmu. I tu pojawia się pozornie nowy termin – mockumentary.

 

Z czym to się je?

 

Czym właściwie jest mockumentary? Sama semantyka może nam coś na ten temat powiedzieć: nazwa tego podgatunku filmowego to zlepek dwóch słów: dokumentary – czego chyba nie trzeba wyjaśniać, oraz mock, oznaczającego drwinę. Intuicyjnie rozumiemy, że mockumetary jest wiec filmem, który ma być pastiszem dokumentu – opowiada on historię zmyśloną, jednak podaną w taki sposób, by widz miał wrażenie, że ma przed sobą fakty, a nie fikcję.

 

Początki wcale nie filmowe

 

Co ciekawe, za nieśmiałe początki mockumetary można uznać nie film, a audycję radiową. Mowa oczywiście o słynnym słuchowisku „Wojna światów”, które zostało wyemitowane w 1938 roku przez stację radiową CBS. Próba adaptacji na żywo opowieści H.G. Wellsa skończyła się ogólną paniką wśród słuchaczy – wielu z nich uwierzyło bowiem w autentyczność zaczerpniętych z powieści komunikatów. Nastroje społeczne odegrały tym oczywiście ogromna rolę, jednak słuchowisko na zawsze stało się symbolem manipulacji, jakiej może zostać poddany odbiorca. Dzięki niemu twórcy mogli zdać sobie sprawę z tego, jak łatwo jest oszukać słuchacza, czytelnika czy też właśnie widza.

 

Historie prawdziwie nieprawdziwe

 

O czym ma opowiadać mockumentary? Przy wyborze tematu filmu musimy pamiętać o tym, że widz ma uwierzyć w autentyczność opowiadanej historii lub też tylko częściowo zdawać sobie sprawę z puszczanego do niego oka.

 

Pierwszym ze sposobów na stworzenie iluzji jest wybór historii kontrowersyjnej, poruszającej, która faktycznie mogłaby się stać tematem dokumentu. Filmem takim może być chociażby „Żona na zamówienie”, w którym poznajemy historię małżeństwa zawartego przez Internet, a także dramat młodej Azjatki, która naiwnie się na nie zgodziła. Innym przykładem jest kontrowersyjny, zakazany w wielu krajach „Człowiek pogryzł psa”, w którym to filmie kamera towarzyszy zawodowemu mordercy. Silna osobowość bohatera sprawia, że powoli zaciera się granica między filmowcami i filmowanymi. Podobny schemat, czyli taki w którym główną osią jest interesująca postać, wybrał aż dwa razy Woody Allen. W „Bierz forsę i w nogi” poznajemy Virgila Starkwella, nieudacznika i złodziejaszka, którego życie wydaje się pasmem niepowodzeń. Natomiast w „Zeligu” tytułowy bohater obdarzony zdolnością zmieniania ciała szuka swojej tożsamości. Wszystkim tym filmom pseudo-dokumentalny rys nadaje niezwykłą formę. Dzięki formule reportażu nie tylko udostępnione zostają nowe poziomy interpretacji, ale co najważniejsze utworzony zostaje dystans, pozwalający na wnikliwszą ocenę zdarzeń i bohaterów.

 

Tylko muzyka jest autentyczna

 

Gry już wyeksploatujemy wątek ciekawego człowieka, przychodzi czas na wykorzystanie motywu fascynującego środowiska. Tu dochodzimy do grup muzycznych, które świetnie się do tego nadają, jako adresaci nieustającego uwielbienia i zainteresowania. Mockumentaries w swojej historii mają wiele pozycji, które ukazują dzieje fikcyjnych lub prawdziwych zespołów. Wspomnieć tu można chociażby o „Oto Spinal Tap”, obrazie który ukazuje życie i problemy popularnej grupy metalowej, czy jego punkowej wersji, „Hard Core Logo”. Najbardziej znaną produkcją pseudo-dokumentalną dotyczącą zespołu, jest oczywiście „Noc po ciężkim dniu”. Ten film wprowadza nas w życie i codzienności członków grupy The Beatles. Dla fanów jest to wyjątkowy obraz: widzimy ukochanych muzyków, grających samych siebie, cieszymy ucho ich piosenkami i wyłapujemy przeróżne smaczki. Jest to jednak również obraz gwiazd w krzywym zwierciadle, zabawa, gra. Dzięki formie mocumentary otrzymujemy gwarancję autentyczności – gdy czujemy puszczane do nas oczko, ignorujemy je, zajęci fikcyjną czy może aż nazbyt prawdziwą historią.

 

Prawdziwa groza

 

W przypadku mockumentaries na pytanie, czy historia jest fikcyjna czy prawdziwa, czasem trudno odpowiedzieć. W tym miejscu warto sobie przypomnieć kultowy „Blair Witch Project”. Jego promocja opierała się na utrzymywaniu, że jest on autentycznym materiałem, porzuconym przez studentów. Jest to oczywiście zabieg marketingowy, jednak bardzo konsekwentnie i bezczelnie przeprowadzany. Dziś chyba nikt już nie wierzy w to, że ten film jest zapisem z kamer grupki młodych filmowców, którzy trafili do nawiedzonego lasu i zniknęli w tajemniczych okolicznościach. Jednak jego popularność dała do myślenia innym twórcom horrorów. Tak powstał film „Projekt Monster”, bazujący na zapisie z kamery należącej do Roba, będącego świadkiem ataku potwora na Nowy Jork. Innym przykładem może być też trylogia „Rec”. W jej pierwszej części okiem kamery duetu dziennikarskiego poznajemy wnętrze i mieszkańców mrocznego domu pełnego niebezpieczeństw. W drugiej części proponowana jest podobna konwencja. Możemy w tym miejscu wymienić też film „Troll Hunter”, przedstawiający historię łowcy trolli, któremu towarzyszy trzech młodych reporterów. Nie są to typowe mockumentaries – nie mamy tu stylizacji na dokument. Nie ma nawet obecnej w „Blair Witch Project” próby przekonania widza, że materiał, który mamy przed sobą, jest autentycznym zapisem. Pseudo-relacja przestaje być kłamstwem, a staje się nowym środkiem wyrazu, dzięki któremu twórca jest w stanie zbudować większe napięcie, dramatyzm.

 

Gdzie tu cel?

 

Patrząc na te filmy możemy zadać sobie pytanie, po co właściwie istnieje mockumentary. Czy jest to kłamstwo? Próba oszukania widza? A może nowy sposób na opowiedzenie tej samej historii? Chęć zdystansowania się? Czy może po prostu bajer, który w przypadku horrorów ma być przyciągającą ludzi ciekawostką? Każdy może mieć na ten temat inne zdanie i każdy prawdopodobnie będzie mieć rację: inaczej ocenimy (nie)sławnego „Borata”, inaczej „Incydent w Loch Ness”, a inne wrażenie zrobi na nas ekscentryczne „Moje Winnipeg”. Nie można zaprzeczyć jednak, że mockumentaries urzekają oryginalnością i świeżością, których czasem klasycznym produkcjom niestety brakuje.

 

 

 

///

 

Mam nadzieję, że mimo nie do końca okołofantastycznego tematu kogoś zainteresuje ten artykulik:)

Komentarze

Nawet interesujący artykuł, chociaż nie ze wszystkim się zgodzę.

Teraz mockumentaries to żadna oryginalność czy świeżość. Wśród horrorów to w zasadzie standard.

Przytoczony Troll Hunter to wg mnie przyszłość tego gatunku. Bo w zasadzie jest to jedyna możliwość dla ludzi bez budżetu z ciekawą fabułą.

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Myślę,że jest to próba przybliżenia widzowi rzeczywistości oglądanego świata. Widz lubi być wciągany, wplatyny i owładnięty. Podobnie jak czytelnik. Gdy zaistnieje kiedyś możliwość alternatywnego wątku akcji, przy pomocy przycisku w kinowym fotelu, tego typu produkcja stanie się filarem kina przyszłości. Napewno zamiarem twórców jest wzbogacenie percepcji, tak jak stało się to w przypadku Projekt Monster, gdzie w tradycyjnej wersji twórca mało miałby do powiedzenia, a tylko tandetnie się powielał. Bardyo ciekawy artykuł. 5

"Pieski świat"

Bardzo przyjemny pomysł na artykuł.

Drobna poprawka: liczba pojedyncza brzmi nie "mockumentarie", tylko "mockumentary" (końcówka -y w liczbie mnogiej przechodzi w -ies). Jeśli zaś chodzi o sam gatunek, polecam zabawny filmik "R2D2: Beneath the Dome", który opowiada o karierze R2D2, jego wzlotach i upadkach.

Snow - zdaję sobie sprawę z tego, że mockumentaries to nie nowość:) Gdybyśmy przyjrzeli się datom powstania wymienionych przeze mnie filmów ("Noc po ciężkim dniu" 64', "Zelig" 69') możemy spokojnie powiedzieć, że ten podgatunek istnieje już około 50 lat:) tekst miał za zadanie przedstawić ten gatunek w ogólnych rysach:)

 

JeRzy - bardzo dziekuje za poprawnienie. jak widać mimo wielu lat nauki angielskiego wciąż można się pogubić;/ 

 

jahusz - wspominasz o tzw. alternatywnym wątku akcji. coś raczkujacego w tej dziedzinie już powstało: interaktywny film "Heavy Rain", w który można zagrać na konsoli. Różni się od zwykłej gry tym, że tu nie podejmujemy decyzji" na zimno" (pójdę tu, zabije tę a nie inną postać) tylko kontrolujemy postać kontrolerem w taki sposób, że od tego, czy dostatecznie szybko i precyzyjnie wciśniemy przycisk lub machniemy joystikiem, nasza postać może np. uderzyć dostatecznie mocno gościa w bójce albo uwolnić się z potrzasku. W pewnym sensie jesteśmy jakby bohaterem filmu- liczy sie refleks, szybkość, decyzje trwają sekundy - a ich konsekwencje mogą być naprawdę różnorakie - od zmian w relacjach miedzy postaciami do ich śmierci. Zupłenie inne doświadczenie - nie jak gra, tylko własnie jak film. Jeśli posiadasz PS (na Xboxa chyba ta gra nie jest dostępna, ale mogę sie mylić) to naprawdę polecam, również dojrzałej osobie. Temat gry nie jest bowiem wesoły, a wręcz przeciwnie,  dość poruszajacy;/ 

nie wydaje mi się, by wszystkie filmy miały kiedyś tak wyglądać - w końcu film tak jak książka jest od początku do końa pomysłem twórcy i taka różnorodność mogłaby zabić to, co w filmach najbardziej kochamy- czyli opowiedzianą historię w idelanie połączonych scenach. Historię, która nie zawsze konczy się dobrze albo sie nam podoba- ale przecież nie po to jest sztuka, by się dopasowywać do każdego odbiorcy. jestem jednak pewna, że napewno takich interaktywnych filmów-gier będzie o wiele więcej. narawdę świetna rozrywka:)

Mam gdzieś na półkach taki film. Znajdę i skobnę coś na ten temat.

Jednocześnie wydaje mi się, że alternatywny nurt historii opowiedzianej w filmie tylko wzbogacił by twórcę. Wyobraź sobie tysiąc alternatywnych nici akcji w Gwiezdnych Wojnach. Po pierwsze byłoby to trudne do skopiowania dla piratów, a po drugie pozostawiłby widzowi jedyną alternatywę wyjścia z kina, to jest na noszach. Pamiętam swego czasu moje zamiłowanie do Czasu Apokalipsy Coppoli. Za każdym razem udawało mi się odkryć coś nowego.Byłem 20 razy kinie na tym samym, a jednak innym filmie. A tu wyobaź sobie twórcę wrzucającego celowo drugi kanał informacji,rozważający inny aspekt tego samego wątku powiedzmy filozoficznego, czy psychologicznego, Film stałby się całą biblioteką jego osobowości, a nie tylko mizerną wykładnią. Na pewno po nakręceniu filmu wielokrotnie wracał do niego myślą, przegrywał ponownie sceny i pluł sobie w brodę, że sknocił i przekazał tylko dziesięć procent. Jeśli kiedyś taka forma powstanie, być może będzie  możliwe prześledzenie akcji jakoby  z drugiej ręki np. w Odyseji 2001, nagranej kamerą amatora z symbolem Record, ukrytego gdzieś obok. Może nawet porwanie do alternatywnego świata akcji i wzbogacenie przekazu - dobrze, mógłby to zrobić tylko poczciwy Stanley, gdyby żył. Wiem, niektóre dzieła są po prostu nietykalne. Trudno wyobrazić sobie np. Charlie Chaplina w 3D, w alternatywnej Gorączce złota jedzącego buty firmy Addidas przyrządzone w stylu Big Maca.

Świetny artykuł, krótki, ale do rzeczy. Choć fakt, że mockumentaries ze świeżością nie ma wiele wspólnego. Oglądanie filmu, "na faktach" sprawia, że poddajemy się całkiem innym doznaniom. Nie tak dawno temu oglądałam "Czwarty stopień", gdzie na wstępie wyskakuje Mila Jovovich i stojąc na tle ponurego lasu, oznajmia, że wydarzenia ukazane w filmie miały miejsce w rzeczywistości. Oczywiście, jak to ja, dałam się nabrać i podczas oglądania bałam się dwa razy mocniej, a później nie mogłam zasnąć, bojąc się, że zobaczę białą sowę:P I pewnie taki jest właśnie cel, wzbudzić większe emocje. To działa.

jahusz, w przedstawionej przez Ciebie perspektywie, każdy reżyser miałby na koncie tylko jeden film, w dodatku kręcony przez 25 lat ;)

(chociaż w wakacyjnym, chyba wrzesniowym focusie z zeszłego roku, był artykuł właśnie o tej tematyce)

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

No, nie całkiem. Posiadałby nieskończoną możliwość powrotów do własnego dzieła. W materiałach dodatkowych każdego dobrego DVD powoli pojawiają się rozszerzone wersje i alternatywne końcówki. Gdyby taki Kubrick powrócił do Oczy szeroko zamknięte albo Polański do Lokatora, to nie wiem, czy ktoś byłby w stanie wyszarpać mnie z kina. I to faktycznie byłaby klęska piractwa.

Ciągle szukam tego filmu, o ile dobrze pamiętam miał związek z grą pt.Dungeons and Dragons

Acha, zapomniałbym o najważniejszym. Zachęciłeś mnie drogi autorze do rozważań na ten temat. Przyznam, że sam dawno zauważyłem zjawisko, ale twoja praca była doskonałym kopem inspirującym. Mam pomysł na opka. Dziękuję jeszcze raz za wspaniałą lekturę.

Jahuszu, naprawdę bardzo mi miło, że tak podobał ci się mój tekst:) czekam z niecierpliwścią na opowiadanie w takim razie:)

a wszystkim dziękuję za komentarze, naprawdę nie spodziewałam się takiego odzewu i tak pozytywnych ocen:)

Nowa Fantastyka