- publicystyka: Oryginalne, czy nie ?

publicystyka:

Oryginalne, czy nie ?

Historia spektakularnych wynalazków pełna jest tego rodzaju przypadków. Oto dwóch naukowców, Amerykanin i Rosjanin – na przykład – prawie jednego dnia odkrywają.… coś tam ( żarówkę – na ten sam przykład, dajmy na to) i do dziś trwają spory, kto był pierwszy. Owszem, można – od biedy – fakt ten wytłumaczyć racjonalnie i logicznie: oto bowiem walczący na pierwszej linii postępu ( naukowo-technicznego, ale nie tylko) zawsze z jakiegoś tam przepływu informacji korzystają. Poznane, zrozumiane dzieli „ cienka, czerwona linia” od tego NIE-poznanego-zrozumianego. Sforsowanie wrogich zasieków, to kwestia dni, tygodni, miesięcy – stąd ta zbieżność w czasie. To wszystko prawda. Tyle, że są jeszcze inne prawdy: półprawdy, ćwierćprawdy, czyli tzw. prawdy częściowe, prawdy obiektywne i prawdy subiektywne.

A znacie może teorię „pola morfogenetycznego”?. Upraszczając i trywializując: jeśli małpy na kontynencie A opanują rozbijanie orzechów za pomocą kamieni, to i małpy na kontynencie B też, prawie jednocześnie na to wpadną ( choć przez setki, czy tysiące lat sztuka ta była im całkowicie obca).Pewien gatunek ptaka nauczył się przed drugą wojną otwierać butelki mleka dziobem i podkradać śmietankę sprzed domów. Po wojnie na wiele lat przestano roznosić w ten sposób mleko. Kiedy jednak ponownie pojawiły się przed domami butelki z mlekiem, ptaszek nauczył się tego znacznie szybciej, mimo że minęło wiele jego pokoleń od wojny.

Do czego zmierzam? Po pierwsze chciałbym zachęcić do prozaicznej czynności wstukania hasła: „pole morfogenetyczne” w wyszukiwarce. Po drugie zaś do pewnej refleksji. Jak czasami czytam – takie i siakie – opowiadania, „książki” to… mógłbym wymienić listę podobnych opowiadań, „książek”, filmów itp., w których podobne ( lub nawet identyczne) pomysły już były. I nawet ( o zgrozo!) może tropiłbym tu jakieś „plagiaty”, tylko że... sam już nie raz coś „odkrywałem”, a miesiąc później dowiadywałem się, że…trzy miesiące wcześniej wpadł na ten sam pomysł ktoś inny…

 

I jeszcze coś.

 

"...na przykład, grupa kryształów kwarcu mogłaby wygenerować takie pole, a nowe kryształy dostroiłyby się do tego pola i ich rozwój byłby kontrolowany przez to pole. One również wzmocniłyby pole i dodały do niego nową informację – jest to proces zwany "rezonansem morficznym". Wspomniana w starożytnych hinduskich Wedach "Kronika Akaszy" mogłaby stanowić przykład pola umysłowego, podobnie jak zbiorowa nieświadomość Junga, która mogłaby stanowić to samo. Takie pole mogłoby wpływać na ludzką kulturę i zachowanie. Nie trzeba wspominać, że w konwencjonalnej fizyce nie istnieje coś, co uwzględniałoby tego typu proces..."

 

Nie przypomina Wam to czegoś?

 

 

Komentarze

Dzień dobry / dobry wieczór
Wielce Szanowny Panie  J.R., przyznaję, że nie wiem, o co Panu chodzi. Czasowotreściową zbieżność nowatorskich dzieł nauki i techniki dość ładnie i sensownie Pan wytłumaczył, a z mnogością podobnych do siebie dzieł literackich ma Pan problem? A potrzebne do tego pole ontogenetyczne? Moda na dany temat, podobieństwo zasobów wiedzy ogólnej i bardziej szczegółowej o temacie, sto jedenaście prawie jednoczesnych podejść do tematu i masz Pan piętnaście podobnych fabuł...
Pole ontogenetyczne wygląda mi na jeszcze jedną próbę udowodnienia istnienia nieistniejących fenomenów parajakichśtam. Wziąć pod lupę wszystkie tak zwane okoliczności towarzyszące, zagonić do roboty statystykę i probabilistykę...

Prawdopodobnie - niestety - ma pan całkowitą rację. :)
Niech będzie,że to próba "oswojenia"  problemu mnogości "klisz" i "kalek" w tekstach zamieszczanych nawet na tej szacownej witrynie. ( uwaga: poprawiałem błędy i nieścisłości napisanego wczoraj tekstu, akurat w momencie kiedy Pan go czytał (!) ). Pozdrawiam.

Ja "per pan" z przymrużeniem oka, a Ty jakby na serio? No nie...

Myślenie typu P i H.
Szkoda, że nie płacą za wykrywanie takich klisz...

Pole morfogenetyczne? Znamy, pojęcie wprowadzone przez Ruperta Sheldrake. W ezoteryce znane jako myślokształty.

Dla wędrujących inaczej normalna rzecz, tak piszą podróżnicy astralni - patrz Robert Monroe.

            Tak, szanowny panie Adamie, tak... – wszystko to prawda, ale…

Był taki czas,  przed paru laty,  że szczególnie intensywnie zacząłem się przyglądać naturze INFORMACJI – jak czemuś, co być może ważniejsze jest od materii i energii – razem wziętych. Rozmyślałem o pamięci, w której owa informacja jest przechowywana i o wielu, wielu innych sprawach.

            Gdzież jest ta pamięć w człowieku? No… w mózgu, w jądrach komórek, w plazmidach… No dobrze, a czy możliwe jest dziedziczenie pamięci po przodkach?  Ok., ok. … : DNA. Ale - ono zawsze było traktowane, jako swojego rodzaju opis zasadniczych cech swojego właściciela: że chudy, że wysoki, że… choleryk. A czy - gdzieś tam - nie może być zapisana pamięć modelu zachowań, odruchów, „wyuczonych umiejętności”, a nawet… Tak, nawet pamięć jakichś konkretnych wydarzeń z przeszłości ?

           Miałem przed sobą długą podróż pociągiem. Nie zabrałem, w pośpiechu, nic do czytania. W dworcowym kiosku kupiłem „Kapłana” K. Kotowskiego. I… szlag jasny we mnie strzelił: toż to ten sam pomysł! Mój! Oryginalny! Jedyny! Wymyślony, wypieszczony… Ile czasu zajęło autorowi napisanie książki? Rok? W takim razie jednocześnie na to wpadliśmy. Niesłychane…

           Kilka miesięcy później mój syn zakupił wymarzona grę – „Assasin’s Creed”. Kiedy się zorientowałem, do czego sprowadza się fabularny pomysł owej produkcji… tenże sam ( lub inny, ale podobny ) szlag strzelił po raz wtóry. Zaraz, zaraz… Ile czasu pracuje się nad taką grą? Dwa lata?

         Kto był pierwszy? Ja? Pan Kotowski? Przepotężna firma „UbiSoft”??

A może to pomysł od dawna znany i całkowicie już oklepany – ze wszystkich stron, ze wszech miar, na wylot? Czy ktoś potrafi TO racjonalnie wyjaśnić??

Jeżeli jeden człowiek wpada na jeden pomysł każdego dnia, dwa człowieki produkują dwa pomysły dziennie. Ile pomysłów dziennie powstaje w głowach dwóch miliardów myślących? Ile z tych pomysłów okaże się bliźniaczo podobnymi?
Zagadka pamięci dręczy nas od początku świadomego myślenia. Dziwię się, czemu Ty się dziwisz.

Przykro mi to mówić, ale z punktu widzenia fizyki i biologii to kompletne bzdury. Pole wytwarzane przez kryształy kwarcu, zmieniające strukturę ich i innych kryształów? Struktura krystaliczna jest to takie ułożenie cząsteczek czy atomów w krysztale, jakie minimalizuje energię ich wzajemnych oddziaływań w danej temperaturze. Żeby zmienić tę strukturę, trzeba albo zmienić temperaturę, albo zmienić energię oddziaływań (co przy tych samych cząsteczkach jest niemożliwe, no chyba że umie się ingerować w stałe przyrody, jak ładunek elementarny). W kwestii ptaków --- podstawowym dogmatem genetyki ewolucyjnej jest fakt, że cechy nabyte podczas życia, tak jak wspomnienia, umiejętności czy urwane kończyny --- nie modyfikują kolejności zasad w DNA: nie można przejść _od_ cechy nabytej _do_ kodu genetycznego. W kwestii ptaków prawdopodobne wyjaśnienie może być takie, że zwyczajnie ptaki, które były w ogóle bystrzejsze w radzeniu sobie z trudnościami, ze względu na lepszy dostęp do mleka, a więc pokarmu, miały więcej potomstwa, które odziedziczyło ich geny, odpowiedzialne za ten spryt. Nie odziedziczyły umiejętności _wynalezionych_ przez ich przodków, ale odziedziczyły ich uniwersalną zdolność do radzenia sobie z różnego typu trudnościami przy pomocy narzędzi. Jeśli chodzi o równocześnie wymyślane pomysły, wyjaśnienie przyniesie zapewne wąski zakres tematyczny i prawo wielkich liczb, czyli zwykła statystyka. Przykro mi.

 

 Wielce Szanowna Pani Czereśnio!

 ( ten styl coś w sobie ma! Wyższą jakąś kulturę…     :)

               Czy przystoi fantaście aż tak, do bólu, racjonalno-krytyczne podejście do pewnych faktów, które – póki co – dokładnie poznane nie są?

 Toż to są obszary, które tygrys fantastyki lubi najbardziej! A nie zaprzeczy przecież Pani istnieniu tajemnic jeszcze nie wyjaśnionych i problemów jeszcze nie poznanych. Nie, nie jestem entuzjastą teorii pola morfogenetycznego ( Ten zacytowany, wzięty w cudzysłów, tekst o krysztale kwarcu akurat skojarzył mi się z prostopadłościanem z „ Odysei kosmicznej 2001”. Dzięki kontaktowi z tym artefaktem rozwój Homo Sapiens gwałtownie przyspiesza – w filmie: małpoludy zaczynają używać narzędzi. Potem rzucona do góry kość-narzędzie zmienia się w statek kosmiczny-narzędzie. Tak, jakby między jednym a drugim był przeskok tylko ilościowy, właściwa zaś, jakościowa zmiana miała miejsce wcześniej, przy tym prostopadłościanie…).

         To, co mnie martwi i frustruje ( prócz braku naprawdę oryginalnych pomysłów w tekstach na tej witrynie), to pycha, zarozumiałość, brak pokory naszego gatunku wobec nieznanego. Coś tam wiemy, jednak – moim zdaniem – nasza cywilizacja dopiero raczkuje. Ileż my NIE WIEMY!

         Ja osobiście jestem jak takie duże ( prawie dwa metry ), stare ( przekroczyłem czterdziechę) dziecko, co wszystkiego jest ciekawe i wszystkiemu się dziwi.

            Dziedziczenie, pamięć, filo- i ontogeneza.

 Proponuję podejście mocno uproszczone, ale za to zrozumiałe - dla wszystkich. Wyjdźmy od układu nerwowego – „pamięci operacyjnej”. Czy układ nerwowy jest pracuje w próżni naszego organizmu? Nie. Jest ściśle związany – ze wszystkim: z układem endokrynnym ( banał, ale i tak wszystkiego pewnie jeszcze nie wiemy), z układem immunologicznym, ze wszystkim…  Z matrycą DNA - również.

 Proponuję taki tok rozumowania: czy układ nerwowy ma wpływ na syntezę białek? Tak. Czy białka wpływają na ekspresję lub blokowanie genów? Tak. Czy całość genomu h.s. jest znana? Nie. Co więc może wynikać z ekspresji lub blokowania? Nie wiadomo. Czy białka nie mogą mieć wpływu na kształtowanie zapisu DNA? Nie wiadomo - ale czy wykluczone?

  ( W str. odwrotną: na matrycy DNA powstają białka. Czy nie mają one wpływu na funkcjonowanie układu nerwowego? Mają.)

Ta cała teoria ewolucji…  To wstyd!  Najwyższy czas na coś lepszego - o wiele lepszego.

A w fizyce: teoria strun, teoria membran. A dlaczego? Po co? Bo to, co wiemy za bardzo kupy się nie trzyma.

Dobrze jest wiedzieć, co wiemy, a czego nie wiemy ( Osoba, która mi każe szukać kosmitów w meteorytach, a nie w elektromagnetycznych falach, chyba ma z tym problem – chodzi o komentarze do op „BACO”).  Dlaczego? By bzdur nie pisać  - oczywiście. Ale nie tylko. W miarę rozsądnie postawione pytanie, hipoteza – na granicy:   znane / nieznane …  to jest dopiero „ wartość dodana”.

Dziękuję za komenta. Oczekuję ich więcej – wszystkie mają jakąś wartość.

Pzdr.

"Czy przystoi fantaście aż tak, do bólu, racjonalno-krytyczne podejście do pewnych faktów, które – póki co – dokładnie poznane nie są?"
Oczywiście, że przystoi. Fantasta za punkt honoru powinien postawić sobie jak najszersze zdobycie _wiedzy_, a dopiero potem tworzenie na niej fantazji. Choćby po to, żeby wiedzieć, które fakty _są_ już poznane i jak dokładnie. Każdy może pofantazjować, ale to nie znaczy, że jest fantastą. Trzeba wiedzieć na tyle dużo, żeby umieć określić, _gdzie_ znajduje się granica między znanym a nieznanym. I fantazjować świadomie i umyślnie.

Jasne, że jako gatunek nie wiemy wszystkiego, a nawet to, co wiemy, może okazać się niesłuszne po nadejściu kolejnego paradygmatu. Ale cośtam jednak się dowiedzieliśmy.

Ależ, Pani Czereśnio, w gruncie rzeczy pisze Pani prawie dokładnie to samo co ja. To nie jest wcale głos polemiczny ( wcale mi to nie wadzi - tak tylko piszę...)

Dzień dobry / dobry wieczór
Jak z powyższego wynika, zgoda panuje na piętrze ogólności, niżej natomiast --- niekoniecznie.

        Niżej: bogobojna czołobitność wobec miłościwie nam panujących teorii vs stosunek krytyczny (takie " szukanie dziury w całym").
        Ciekaw jestem, co jest bardziej kreatywne?

Żadna bogobojna czołobitność. Żaden stosunek krytyczny.
Pierwsze o tyle niezdrowe, że nie pozwala na wychylenie nosa poza murek wokół placyku z napisem: to już wiemy, to już potrafimy. Czy fantasta może nie przeskakiwać rzeczonego ogrodzenia? On musi przeskakiwać.
Drugie o tyle nierealne, że (konstruktywnie) krytyczne podejście jest możliwe tylko wówczas, gdy samemu jest się w kursie dzieła. Będziesz studiował non stop, bo jeden pomysł opiera się na hipotezie kosmologów, drugi --- genetyków, a trzeci wymaga znajomości teorii informacji?
Mówmy o inspiracji. Wtedy wszystko znajdzie sie na miejscu we właściwych proporcjach.

USTALONO:
1. Niepożądane jest używanie "klisz i kalek".
2. Właściwą postawą jest poszukiwanie oryginalnej inspiracji.
3  Inspiracja może znajdować się na polu poznanego, bezkresnych przestrzeniach nieznanego, lub tuż obok cienkiej linii  
     oddzielającej jedno od drugiego ( konieczna jest - przynajmniej orientacyjna - znajomość jej przebiegu ). 

Tak to ma brzmieć ?  ( Postulaty końcowe są  bardzo ogólne, bo muszą być uniwersalne. Poza tym, myślę, że ewentualna dyskusja na konkretny temat - niech będzie, że tego nieszczęsnego morfogenetycznego pola - znów spolaryzowała by poglądy ).

Dzień dobry / dobry wieczór
Ewentualna dyskusja na dowolny konkretny temat oprócz przypuszczalnej polaryzacji poglądów przede wszystkim ujawniłaby istnienie różnic w w samych poglądach oraz kierunkach zainteresowań, interpretacjach i tak dalej, więc niczego w niej złego --- pod warunkiem, że będzie dyskusją, a nie pyskówką.
Punkt trzeci --- podpisuję się obiema rękami.
Punkt drugi --- zależy co rozumieć pod oryginalnością.
Punkt pierwszy --- nikt nie zdoła uniknąć posłużenia się kliszami i kalkami (nie mam na myśli kopiowania dosłownego). Precyzując --- teoretycznie jest to możliwe, lecz dzieło pozostałoby praktycznie zawieszone w próżni czytelniczej.

Wyjaśniam.
 
Punkt drugi: opisałem wyżej historyjkę o pomyśle dziedziczenia "pamięci operacyjnej" - z chwilą kiedy ten sam pomysł spostrzegłem gdzie indziej ( "Assasin's Creed, "Kapłan" ) zrezygnowałem z jego dalszej eksploracji - inspiracja okazała się "nieoryginalna".
Punkt pierwszy: zgadzam się - dlateg nie piszę;  "naganne", "niedozwolone", ale miękko - "niepożądane"

Optuję, za przyjęciem postulatów w zaproponowanym brzmieniu.
;)

Wygląda na to, że mamy co innego na myśli, używając słów "kalka" i "klisza".

Ok,ok,ok...
Ok - co to są te "klisze i kalki" ??

 

KLISZA

1.Wykonana z materiału światłoczułego błona lub płytka. Po naświetleniu, wywołaniu i utrwaleniu służy do wykonywania odbitek.

2.Stereotypowy zwrot, używany powszechnie (np. "składać życzenia", "słowa kondolencji", "czerwony jak burak"), który w poezji nazywa się "watą poetycką". K. mogą naśladować obce słowa (np. "listonosz" powstał na wzór niemieckiego wyrazu "Briefträger") lub schematy syntaktyczne (np. "wydaje się być" a angielski zwrot "seem to be") i wtedy nazywamy je kalkami językowymi. JP

 

KALKA

1. cienki papier powleczony z jednej strony farbą, służący do odbijania pisma, kopiowania rysunku lub wzoru; 2. przezroczysty papier lub materiał płócienny do rysunków technicznych kopiowanych później na papierze światłoczułym; 3. dokładnie przerysowany lub odmalowany obraz, wzór, rysunek; 4. wyraz lub wyrażenie złożone wprawdzie ze składników rodzimych, ułożonych jednak na wzór obcego wyrazu lub wyrażenia. 5.wyraz, wyrażenie, zwrot, oparte na zapożyczonym wzorze strukturalnym.

 

Tak czy siak wiążą się one z procesem KOPIOWANIA

Tysz mom słowniki, cheba ze tszy nawet... Papierzanne, czyli jakby bardziej miarodajne...
Przepraszam, ale jestem w przekornym nastroju.
Bez przekory: pod miano kliszy można spokojniutko, czyli bez obawy o popełnienie dyskredytującego błędu, podciągnąć również toposy, archetypy i co tam jeszcze podobnego. Chodzi o to, co, jak sam wiesz, uznawane jest za wrośnięte na stałe w daną kulturę i wspólne dla ludzi z jej kręgu. Literatura nie może opierać się na dokładnym kopiowaniu --- setna powtórka opowieści o pięknej Helenie pozostanie równoważna pierwszej. Albo będzie plagiatem na cały gwizdek, jeśli wolisz dosadniej.
Skoro nie opłaca się kopiować, pozostaje mutowanie. I tu zaczynają się schody. Dopóki bazowe skojarzenia pozostawiasz w mocy, czytelnik powinien pojąć i akceptować proponowane przez autora zmiany. Lecz możliwości prostych przekształceń szybko się wyczerpują, sięgasz po hybrydyzacje i eskalacje lub, żeby nie utrudniać życia pewnej grupie potencjalnych czytelników, po uproszczenia, i zachodzisz z nimi tak daleko, że nikt poza tobą samym Cię nie zrozumie w pierwszym, mało który z ciut bardziej wymagających zechce Cię czytać w drugim przypadku.
Temat jak Amazonka.
Można to ująć krócej i prościej: bez wspólnych autorom i czytelnikom parainformacji nic nie zostanie zrozumiane. Zastrzeżenie uzupełniające: zrozumienie nie musi równać się całkowitej (bezkrytycznej) akceptacji.

I mšdrze, Adamie, piszesz... I dowcipnie. I papierzane słowniki posiadasz.

;)

I nawet wszystko to rozumiem. Pozwól jednak, że jeszcze raz, w krótkich żołnierskich słowach, wyartykułuję co mnie gnębi.

Gnębi mnie to, że jak coœ czytam, to często mam nieodparte wrażenie, że tekst składa się z elementów mi znanych, tylko trochę inaczej ułożonych, skomponowanych ( i gdyby chociaż „inaczej” znaczyło „lepiej” ).

;(

Gnębi mnie tym bardziej, że nie jestem żadnym tam erudytš ( w sumie to czytam niewiele – w dodatku strasznie chaotycznie: trochę tego, trochę tamtego), ani przyzwoitym konsumentem popkultury ( no fakt - parę filmów obejrzałem – w kinie, telewizora nie używam)

;((

Piszesz o „parainformacjach koniecznych do zrozumienia”. A mnie się wydaje, że wystarczy zrozumienie polskiej mowy i niewielka znajomoœć œwiata, w którym żyjemy – wiedza, którš chłoniemy mimochodem, nawet niczego nie czytajšc.

Pisałem, jako nie usatysfakcjonowany czytelnik.

Jako niedoszły (na razie?) twórca powiem zaœ, że… Ja tak nie chcę! Przeczytałem to i owo. I co? Trochę rozrywki. Żadnej recepty na życie. Żadnego satysfakcjonujšcego opisu œwiata ( œwiadomie w tym momencie przesadzam). Że mało przeczytałem. No dobrze, ale koledzy też czytajš, opowiadajš o tym, recenzujš – daliby jakiœ cynk.

„Mam duży dystans do swojej pisaniny…” – zwierza się… ktoœ tam, pisarz młody. I co? Dobrze? A nie! Nie dobrze! Bo tych parę słów już go charakteryzuje: będzie dalej te puzle ( kalki, klisze, nawet archetypy) układał, przesuwał, zamieniał miejscami. Ale, czy wycišgnie coœ z siebie, ze swoich wnętrznoœci – coœ, czego dotknšł, co go dotknęło, za co zapłacił potem, krwiš i łzami, co uważa za najcenniejsze – by pokazać innym? Czy będzie go na to stać, skoro „ma duży dystans do swojej pisaniny” ? ( czy coœ takiego, w œrodku, posiada - to już kwestia osobna).

Myœlę, że łatwo mnie - to moje „wyznanie wiary”, credo – zrozumieć. Czy łatwo się ze mnš zgodzić? Tego nie wiem.

Pozdrawiam

Jurek.R.

;)

O Jezu slodki, a cóz to za edytor??
( Teraz widzę, że temat był raczej do hyde parku. Ale poszło, jak poszło...)

O bogowie ze wszystkich mitologii, zróbcie z tym edytorem to, czego śmiertelnicy nie potrafią!

Gnębi Cię wrażenie, iż tekst składa się ze znanych Ci elementów.

A z jakich miałby się składać, „grzecznie się zapytowywuję”?

Nie zgadzasz się z moją opinią o wspólnych autorom i czytelnikom parainformacjach, zawężasz kwestię do rozumienia języka artykulacji tekstu — w tym przypadku języka polskiego — i tak zwanej znajomości świata. Czy to aby nie jest (prawie) tym samym?

Nie zrozumiesz języka bez znajomości świata, który ten język opisuje, i nie opiszesz świata bez znajomości języka, w którym chcesz świat opisać. (Damy sobie tu i teraz spokój z wchodzeniem w szczegóły, kiedy i jak zdobywamy te wiedze, z jakimi skutkami — to temat jak Nil z Kagerą czy innym Nilu dopływem.) Jeśli w znakomitej większości zakresy tych obu wiedz — autora i czytelnika — pokrywają się, wrażenia powtarzania się znanych Ci elementów układanki nie unikniesz. Jeśli natomiast rozchodzą się znacznie — nie dokończysz lektury, nie zrozumiesz tak, jak chciałby zostać zrozumiany autor... Nie miej więc pretensji do nikogo, że znasz elementy układanki. Kwestię „lepszości i gorszości” w kontekście innego ułożenia elementów pomijam, ponieważ autorowi przysługuje niezbywalne prawo do dowolnego układania i kolorowania szybek w witrażu, czytelnik natomiast (na szczęście) nie jest zobowiązany do klękania z zachwytu przed każdą z możliwych kompozycji.

Piszesz, dla odmiany jako przyszły twórca, że nie chcesz rozrywki bez recepty na życie i bez satysfakcjonującego opisu świata. Hmm... Jak to pogodzić? Zwłaszcza rozrywkę z receptą na życie. Czyje życie? Indywidualne recepty na życie wystawiamy sobie sami, uwarunkowani naszymi „tutajami i terazami”, własnymi poglądami i tradycjami. Uniwersalne recepty dla zbiorowości, dla populacji całej? Już istnieją. Tylko nikt ich nie wykupuje. Może więc powściągnij chęci naprawiania świata w pojedynkę? Wystarczy, że dasz do zrozumienia, co myślisz o tym i tamtym zjawisku.

Dystans wobec własnej twórczości uważam za pozerstwo, i tyle. W znaczącej mierze z takich samych jakie Ty podajesz powodów nie podoba mi się taka postawa, sama deklaracja dystansu nie podoba mi się. Czynię wyjątek tylko dla jednego przypadku: gdy ktoś mówi/ pisze, że z dystansu lat i doświadczeń i tak dalej; tak jest, minęło piętnaście lat, przybyło wiedzy i eksperiencji, napisałbyś, bratku, inaczej. Lecz totalny deklarowany dystans? Czy znaczy to, że piszesz od niechcenia? Na odczepnego, bo prosili? Piszesz inaczej, niż myślisz i czujesz? Podejrzane to jakieś, i mi każe podchodzić z rezerwą do zdystansowanego magika... Wiem, że nie wyłożyłem myśli jasno, ale gdy się dystansuję od samodystansujących się, coś mi się chyba udziela...

Czy łatwo się z Tobą zgodzić? Pozwól, że udzielę odpowiedzi prawdziwej, chociaż wydać się ona może unikiem. Nie muszę się zgadzać, wymyślono swego czasu coś takiego, jak tolerancja i szacunek dla cudzych poglądów; jeśli mamy inne, nie musi ten fakt czynić z nas wrogów, a jeśli zdania pokryją się w stu procentach, nie będzie o czym pogadać.

 

P.S. Ja też nie oglądam telewizji.

 

         Ten dialog nasz skończył się - w pewnym momencie- jakby naturalnie. Pomyślałem, że ostatni Twój wpis może być ( jakimś tam ) podsumowaniem. Rozumiałem je, akceptowałem... A teraz? Impulsem był tekst wklejony przez „baazyla" ( wątek: „ proces twórczy"). Więc tak... Moja „recepta na życie" - o bogowie, o bogowie moi ! Jakaż recepta? Zaakcentowałem, że to wielkie uproszczenie, ale - co z tego. „RECEPTA" pozostała receptą. Chodziło mi ( wtedy ) o to, że są PROBLEMY i że mogą istnieć ich ROZWIĄZANIA. Każdy z nas problemy ma - chyba nie zaprzeczysz? Literatura nie podaje rozwiązań („recept") na złotej tacy. Może zmusić do myślenia, coś tam zasugerować. Ogólnie-ONA JĄTRZY. Dezintegruje czytelnika, by mógł się zintegrować - na wyższym poziomie. ( Teoria „ Dezintegracji pozytywnej" K. Dąbrowskiego). W zgodzie z tum „baazylowym" tekstem - ja się leczę. Leczę swoją życiową traumę. Owszem, na razie to wszystko byle jak - z braku czasu, zmęczenia ( a więc i braku zaangażowania), z braku literackiego warsztatu, z braku... Ech, szkoda słów. Nie należę do osób, które swoje „złote myśli" zapisywały na serwetkach ( w restauracji) na mankietach, opakowaniach po... Wiem, że je tracę. Cóż, myślę, że istnieją ludzie, których złote myśli są wielokrotnie bardziej złote,  niż moje, a nawet do głowy im nie przyszło, by je zapisać - gdziekolwiek. Muszę to - po paromiesięcznym eksperymencie - stwierdzić: NIE TRAFIAM W CZYTELNIKA. I Tyla.

Pozdrawiam Cię, dobra duszo FANTASTYKI.

Jurek.

Nowa Fantastyka