Kiedy do mieszkania wprowadza się Ruth, Ira odnawia kuchnię, by mogła czuć się jak w domu. Ruth staje się przez to głównym zagrożeniem dla kolonii karaluchów, dotąd spokojnie żyjącej pod kuchennymi meblami. Główny bohater, karaluch imieniem Numbers (które to imię zapożyczył od biblijnej Księgi Liczb, w której się wychował) postanawia przywrócić ład i porządek w mieszkaniu na karaluszą modłę i rozbić ten niebezpieczny dla kolonii związek poprzez próbę wyswatania Iry z sąsiadką mieszkającą naprzeciwko.
Chwila, co?
Pomysł na osadzenie karalucha w roli głównego bohatera przypomina trochę “Metamorfozy” Franza Kafki. Napis na okładce stwierdza, że Kafka kochałby tę książkę, choć osobiście wątpię, by chciał brać z nią ślub. No cóż, trzeba przyznać – przypomina to “Metamorfozy”, z jedną drobną różnicą – na fabularnej drodze nie spotkamy żadnej istotnej przemiany poza zmianami nastrojów w karaluszej kolonii. Wychodzi na to, że z perspektywy karaluchów ludzie zawsze będą tacy sami – proste, łatwe do zmanipulowania istoty.
Sugestywność, milordzie.
Opisy w tej książce dotykają takiej ilości tematów-tabu i jednocześnie są tak sugestywne, że niejednokrotnie przerywałem lekturę na jakiś czas. Książka wymaga wysokiego poziomu odporności psychicznej czytelnika, najlepiej, by rzeczona odporność była zapożyczona od weterana z Wietnamu. Co jednak trzeba przyznać – karaluchów można się bać, można ich nienawidzieć, jednak przez ten kawałek słowa pisanego Weiss przywrócił im godność w literaturze. Głównie za sprawą języka.
Ach, ten język...
No właśnie – mimo, że książkę wydano w 1994 roku, do tej pory nie doczekała się tłumaczenia na język polski, dlatego jedyną możliwością (z tego, co wiem) jest zapoznanie się z nią w oryginale. A języka używana przez Weissa trudna języka jest, słownik niejednokrotnie ratował mi tyłek usłużnie podając tłumaczenia wyrazów. Potem było już z górki – musiałem tylko sprawdzić, co to polskie słowo znaczy po polsku.
To czytać, nie czytać?
Gdybym mógł grzmieć, zagrzmiałbym: CZYTAĆ! Lecz grzmieć nie mogę, zatem mówię: czytać! Książka może i dostarcza wrażeń estetycznych rodem z 4chana, ale robi to w wyrafinowany sposób, nakładając cylinder i monokl na słowa, które raczej się z wyrafinowaniem nie kojarzą. I uśmiechając się usłużnie, odpala im cygaro.
> Gdybym mógł grzmieć, zagrzmiałbym: CZYTAĆ! Lecz grzmieć nie mogę, zatem mówię: czytać!
Bardzo mi się podobają te dwa zdania. :)
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
Oryginalna recenzja. Czuję się zachęcony ( czy wręcz ZMUSZONY) do czytania.
"...ale robi to w wyrafinowany sposób, nakładając cylinder i monokl na słowa, które raczej się z wyrafinowaniem nie kojarzą. I uśmiechając się usłużnie, odpala im cygaro." - Językowo świetne i aż się uśmiech ciśnie na usta po przeczytaniu.
Od razu przypomina mi się film "Karaluchy pod poduchy". Miejscami obrzydliwy, ale przezabawny. :)