- publicystyka: George R.R. Martin i jego niekończąca się opowieść

publicystyka:

George R.R. Martin i jego niekończąca się opowieść

Nadchodzi chwila, kiedy bramy do krain Westeros znów staną otworem. W medialnym blasku i chwale zbliża się premierowy odcinek, rozpoczynający dziesięciotygodniowy maraton przed TV. Idealny moment, by przyjrzeć się, jakiego zamieszania dokonał w kulturze fantastycznej George R.R. Martin, twórca sagi, która jako druga, po legendarnym „Władcy Pierścieni”, przeszła do historii.

 

Jak to się zaczęło

 

Mijają dwadzieścia dwa lata, odkąd George R.R. Martin przystąpił do spisywania dziejów krainy Westeros. Pewnego dnia, 1991 roku autor zasiadł do pracy, która zaowocowała wydaniem w 1996 roku książki zatytułowanej „Gra o tron”. W zamyśle był to pierwszy tom trylogii, noszącej miano „Pieśń lodu i ognia”. Od tego czasu minęło 14 lat, niesłychanie długo, jak na proces twórczy powieści, która zdążyła ewoluować w pięciotomową sagę. Historia liczy obecnie tysiące stron, a jej koniec nadal nie jest znany.

 

„Pieśń lodu i ognia” jest sagą, którą śmiało można by wrzucić w karty historii, o ile na świecie istniałyby smoki i magia. Czasy, w jakich powieść należałoby osadzić przypadają na epokę średniowiecza. Inspiracja „ciemnymi wiekami” nie wzięła się znikąd, autor jest ich wielkim miłośnikiem. Na tysiącach stron, Martin – zadeklarowany pacyfista, spisał bezwzględną walkę o władzę pomiędzy szlacheckimi rodami. Przysłowiową iskrą, która wielki pożar wznieca, jest śmierć króla trzymającego w ryzach królestwo. Po śmierci władcy, pokój, jak domek z kart, rozpada się, a rządni korony pretendenci, jeden po drugim, roszczą pretensje do tronu. Do osiągnięcia celu nie wahają się stosować najbardziej haniebnych środków. Ludzkim perypetiom dopinguje przyroda, na czas wojny przechodząc z jesieni w długą i okrutną zimę.

 

Fabuła, jak fabuła, niejeden autor stworzył podobną historię. Mało który jednak był tak staranny w snuciu swej opowieści i zobowiązany wobec czytelnika, by opowiedzieć dzieje każdego bohatera. Ba, mało która powieść może poszczycić się tak imponującą ilością bohaterów pierwszoplanowych! Martin stara się zaprezentować każdą istotną dla fabuły postać, w taki sposób, by przedstawić motywacje, jakimi się kieruje. To ciekawe, bo sagę zaludniają w większości skorzy do gwałtu i przemocy bohaterowie, którzy lubują się w zadawaniu cierpienia innym. Autor, co i rusz, usprawiedlwia ich haniebne uczynki i robi to w taki sposób, że, chcąc nie chcąc, czytelnik nabiera sympatii do postaci. Sposób ten, choć ma swoje zalety, przy zwiększającej się z tomu na tom, ilości bohaterów, zmusza autora do tworzenia kolejnych wątków, przez co saga nabiera cech niekończącej się opowieści.

 

Duży ekran jednak za duży

 

Dzieło choć niedokończone, odbiło się wielkim echem po świecie i stało inspiracją do stworzenia jednego z popularniejszych seriali emitowanych w TV.

 

Wersji kinowej nikt się chyba nie spodziewał, saga liczy pięć obszernych tomów, które z uwagi na objętość, w polskim tłumaczeniu, rozdzielono na pomniejsze części. Warto wspomnieć też, jak to było w przypadku ekranizacji „Władcy Pierścieni”, nie lada wyczyn, a przecież znalazło się spore grono rozczarowanych cięciami fabularnymi fanów, którzy do dziś głośno ubolewają nad brutalnym potraktowaniem ukochanej historii. Jak by to więc miało wyglądać w przypadku monumentalnej „Pieśni lodu i ognia”? Zadanie z góry skazane na porażkę i nic by tu nie pomogły zabiegi Martina, który pisząc powieść, konstruował rozdziały na podobieństwo scen zawartych w scenariuszu. Czyżby autor spodziewał się, że ktoś weźmie się za przenoszenie książki na ekran? Niekoniecznie, to raczej nawyk po wykonywaniu pracy scenarzysty, jakiej podejmował się we wcześniejszych latach Martin. Być może miało to jednak znaczenie dla stacji telewizyjnej HBO, która zainteresowała się niezwykle brutalnym światem i jego szalonymi intrygami, na tyle, że niebawem w TV pojawi się trzeci sezon zatytułowany „Nawałnica mieczy”.

 

A zaczęło się 17 kwietnia 2011 roku, kiedy Amerykanie mogli po raz pierwszy podziwiać Westeros na antenie HBO. „Winter is Coming”, odcinek pilotażowy, przyjęto z niesłychanym entuzjazmem i głośno zaczęto domagać się więcej.

 

Jak zrobić serial, w którym każdy bohater jest istotny, ma swoją historię do opowiedzenia i kluczową rolę do odegrania? Zadanie niełatwe. Twórcy filmu David Benioff i D. B. Weiss poradzili sobie. Wabikiem miał być Sean Bean znany światu z filmu „Władca Pierścieni”, w którym wcielił się w postać Boromira. Kampania reklamowa serialu opierała się na eksponowaniu Sean’a Bean’a w wielkim futrze, trzymającego ogromny, dwuręczny miecz. I choć aktor sprawdził się świetnie w roli Eddarda Starka, człowieka honoru, surowego władcy mroźnej Północy, to strzałem w dziesiątkę okazał się Peter Dinklade odgrywający rolę Tyriona Lannistera, skarłowaciałego członka dumnego i bezwzględnego rodu z południa. Za grę został obsypany nagrodami i zyskał uwielbienie fanów. Nie Obsada aktorska jest głównym atutem serialu, gdyż nie jest tajemnicą, że skromny budżet, jakim dysponują twórcy, nie pozwolił na kręcenie widowiskowych scen, znanych z dużego ekranu. Napięcie w filmie budują przede wszystkim dialogi, na których skupia się fabuła.

 

Patrząc z perspektywy czasu, można śmiało przyznać, że twórcy serialu osiągnęli sukces. „Winter is coming”, pierwszy odcinek rozpoczynający przygodę w Westeros, przyciągnął przed ekrany telewizorów 2,22 mln widzów, a kończący sezon, „Fire and Blood”, zainteresował 3mln. „Valar Morghulis” film kończący drugą serię, obejrzały 4mln widzów. Statystyki jasno pokazują, że popularność serii rośnie, a fakt ten raduje fanów, gdyż to od oglądalności, przede wszystkim, zależy przyszłości kolejnych ekranizacji. Jak na razie nie ma powodów do obaw, dotąd pojawiły się dwadzieścia dwa serialowe odcinki, trwające niecałą godzinę każdy, a prawa do ich emisji wykupiło 36 krajów.

 

Czego boją się fani

 

Filmowe części pojawiają się regularnie, z roku na rok, czego, niestety, nie można powiedzieć o kolejnych tomach sagi. George R.R. Martin ma już 65 lat i fani coraz bardziej niepokoją się czy autor zdąży rozliczyć się z bohaterami „Pieśni lodu i ognia”. On sam nie obiecuje, że skończy sagę na dwóch zapowiedzianych książkach. Znając zamiłowanie do poszerzania wątków można odczuwać uzasadniony niepokój. Bo choć Martin twierdzi, że to priorytet, wszyscy wiedzą, jak trudno autorowi doprowadzić historię Westeros do finału.

Komentarze

Samego przeglądu nie doczytałem - nie to, że nudne (choć trochę ;) ), to jednak informacje zawarte są w fandomie znane.

Co do stracha fanów, to nie byłbym taki sceptyczny. Myślę, że po pierwsze, Martin dostał nowej energii w związku z serialem i pisze ze zdwojoną siłą, po drugie, w kuluarach zasłyszałem, że musiał zdradzić twórcom serialu ogólną wizję zakończenia całości - właśnie na wypadek, jakby mu się zmarło (gość nie wygląda na okaz zdrowia...). Także jak coś, to dokończy ktoś inny.

W ogóle to na pewnym etapie "Taniec ze smokami" miał być "współpisany" (nie pamiętam z kim), ale ten ktoś w końcu się z pomysłu wycofał i Martin na blogu ubolewał, że sam musi tego potworka pisać ;)

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Jestem po czwartym tomie i powiem szczerze - gdyby nie to, że chodziłam na zabiegi wymagające siedzenia na tyłku codziennie przez dłuższy czas, to bym nie zmęczyła. To, co podobało mi się w dwóch pierwszych książkach z serii, w trzeciej zostało doprowadzone do granic absurdu, a przede wszystkim strasznie wkurza mnie bierność bohaterów i niemiłosierne rozwleczenie akcji (czemu służy chociażby wątek Davosa albo sto tysięcy wątków Greyjoyów i Martellów?). Ale wcale nie zniechęca mnie to do serialu, wręcz przeciwnie - liczę, że twórcy wywalą to, co niepotrzebne, pokażą to, czego Martin nie pokazał, nadadzą sens scenom bez sensu, nakręcą do niemożliwości napięcie - słowem - uwaga bluźnię :P - zrobią to, co zrobili twórcy "Czystej krwi" z powieściami Charlaine Harris ;)

Nie wiem jak to było z czystą krwią, więc mi tam nie bluźnisz. ;)

Ja tak nie odbierałem kolejnych tomów, mi się podobały. Przyznam, że Uczta dla wron nawet bardziej niż nawałnica mieczy. 
Co do serialu, to aż żali mi oglądać trailery, wiedząc co się stanie z tymi bogu ducha winnymi bohaterami ;) 

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Fajny artykuł. :) Słyszałem, że nim powstał serial, złożono Martinowi propozycję stworzenia na podstawie "Gry o tron"  pełnometrażowego filmu, który miał pojawić się w kinie. Trudno to sobie wyobrazić, jeśli czytało się powieść.

Cieszę się, że artykuł się podobał, również nie wyobrażam sobie oglądać "Gry o Tron" w kinie. Powieść to idealny materiał na serialowy tasiemiec ;)

Nowa Fantastyka