
Przyznam szczerze, że dawno nie natrafiłem na film, który wzbudziłby we mnie tak bardzo mieszane uczucia, wedle jakiego pomimo licznych przemyśleń nie mogę wyrobić sobie jednoznacznej opinii.
‘’Johny Mnemonic’’– bo o nim mowa – kiedy go pierwszy raz zobaczyłem pomyślałem sobie, że to produkcja słaba. Lecz po głębszym zastanowieniu mój osąd nie był już tak bardzo surowy, gdyż obraz serwuje nam w sumie wszystko, czego wymaga się od dobrego dzieła tego typu – gęsty, mroczny klimat przyszłości jest aż nadto odczuwalny, lokalizacje cechują się sugestywnym, adekwatnym do całokształtu namacalnym wręcz nastrojem, fabuła też jest nieźle poprowadzona, postaci całkiem wyraziste (głównie mam tu na myśli Kaznodzieję, granego przez Dolpha Lundgrena), a świat techniki w dość interesujący sposób przedstawiony (mocno zaskoczył mnie na plus pomysł z delfinem, technika wyznawana jako religia przez wspomnianego wcześniej Kaznodzieję, oraz wizja Internetu najbliższych dekad). W dodatku ma to nieopisane, nieokreślone ‘’coś’’, co przyciąga do dalszego śledzenia historii. Rodzi się więc odruchowo pytanie: skoro jest tak cudownie, czemu jest tak źle?
Niestety, wspomniane wcześniej niepodważalne zalety nie ukryją faktu, że mamy do czynienia z moim zdaniem bardzo nieprzyjemną siermiężnością. I to niestety przynajmniej w mym odczuciu znacznie doskwiera w trakcie oglądania, zniechęca i odpycha. Widz odnosi wrażenie, jakby miał do czynienia z produkcją klasy B a nawet C, że film jest już nawet nie prosty, a miejscami prymitywny w wykonaniu. Co prawda nie ‘’wodotryski’’ i efekty specjalne są najważniejsze, niemniej nie zaszkodziłoby lepsze dopracowanie warstwy ‘’wizualnej’’.
Mówiłem, że ‘’Johny Mnemonic’’ ma to ‘’coś’’, co każe go oglądać, i ani na moment nie pozwala odrywać od niego oczu. Jednocześnie w pewnym sensie odpycha od siebie, powoduje swego rodzaju dyskomfort.
Zdaję sobie sprawę, że opinie na temat ‘’JM’’ brzmią odrobinę schizofrenicznie, ale w moim odczuciu taki on właśnie jest – nierówny, o wielu obliczach, doprowadzających widza do bezustannej huśtawki nastojów, przeskakiwania pomiędzy filmowym piekłem a niebem, topornością i źle rozumianą surowością w ułamku sekundy przeradzającą się w seans wysokich lotów. Chyba już nigdy nie wyrobię sobie jednoznacznego zdania o tym filmie. Z drugiej jednak strony może to i dobrze? Dzięki temu jest on na swój sposób inny, wyróżniający się z tłumu, niepowtarzalny i wyjątkowy. Gwarantuje mieszankę nastrojów połączoną z ‘’burzą mózgu’’. Myślę, iż jednego na sto procent nie da się mu zarzucić – że jest tuzinkowy. Oj, na pewno nie.
Szczerze, nie bardzo zrozumiałem o co w tej recenzji chodzi. A jak na 1995 wizualnie nie było źle. Pamiętaj, że to ten sam rok co Batman Forever.
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
Dla mnie Johny Mnemonic to kultowy film. Trochę nie rozumiem rozterek autora publikacji, ale może to wynikac z pewnej różnicy w odbiorze. Ja Mnemonika obejrzałem w roku pramiery, jak miałem siedemnaście lat. Wtedy film był na górnej półce efektów, grafika komputerowa jeszcze raczkowała, ale mimo to, moge powiedziec że dzieki niemu siegnęłem po Gibsona i inne klimaty cyberpunkowe. Może dlatego będe mało obiektywny, ale dla mnie to jeden z najlepszych filmów jakie oglądałem. :)
/ᐠ。ꞈ。ᐟ\
A ja się całkowicie zgadzam z recenzją. Mnemonic bardzo mnie rozczarował, a było to w czasach jego premiery. Też nie umiem do końca powiedzieć dlaczego, ale wspominam ten film jako nędzny szrot. Tymczasem to przecież wyszło spod pióra jedynego mistrza gatunku. Cyberpunku, po Neuromancerze, nie umiał naśladować nikt!
Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.
Ciekaw jestem, co byś powiedział o "Dziwnych dniach" ("Strange Days").
"Dziwne Dni" w przeciwieństwie do "Mnemonica" są lepiej przemyślanie kompozycyjne i z tego co pamiętam oszczędniejsze w środkach. "Mnemonic" przez swoje efekty szybko się starzeje, a fabuła wpisuje się w charakterystyczny dla lat 90 rys. Jest norma, jest coś co normę zachwiewa, a w tle jakiś konflikt. I mimo, że jest to przepis na fabułę idealną, to autorzy nie rozbudowują postaci, świata, w sumie nic nie rozbudowują ponad niezbędne minimum. Sam pomysł zresztą z transportowaniem danych w mózgu stanowi tylko pretekst do fabuły i wykorzystywany jest skromnie wtedy, kiedy jest potrzebny.
"Dziwne Dni" natomiast budują świat, a bohaterowie są tam wyraziści. Poza tym idea filmów z przeżyć innych jest w zasadzie główną osią fabularną, wokół tego toczy się cała akcja, mechanizm jest dopracowany i wykorzystywany nie tylko do pchania dalej historii, ale też do budowania klimatu. To taki przykład sf, które nie potrzebuje wielkich efektów specjalnych, żeby wykreować obraz świata przyszłości. No, ale "Dziwne Dni" miało lepszy zespół wykonawców z Cameronem i Bigelow na czele, więc o czym my rozmawiamy :)