- Opowiadanie: Hanzo - Witamy po reklamach! (Kids With Guns)

Witamy po reklamach! (Kids With Guns)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Witamy po reklamach! (Kids With Guns)

WITAMY PO REKLAMACH! (Kids With Guns)

 

 

Niedaleka przyszłość.

 

Tam zmierzamy?

 

 

 

– Moje ciało to moje więzienie! – ryczał mężczyzna w fioletowej szacie. Nosił na piersi karykaturalnie wręcz wielki, złoty krzyż, a białka jego wytrzeszczonych oczu szpeciła gęsta sieć czerwonych żyłek. – Wasze ciała to wasze więzienia!

Ogarnięty natchnionym szaleństwem tłum piszczał. Ludzie unosili otwarte dłonie i podskakiwali. Kilka osób zemdlało z emocji, ale nikt nie zwracał na to uwagi.

– Lecz powiadam wam, przyjdzie dzień, gdy uwolnimy się od cierpienia! – kontynuował Prorok głosem wzmocnionym przez dziesiątki głośników.

Tuż za nim, na piedestale, z którego wygłaszał dzisiejszą mowę, stały dwie tekturowe atrapy imitujące ogromne puszki. Widniało na nich logo – czaszka na czerwonym tle przeciętym błyskawicą. Napis poniżej głosił: ZAJEBISTA MOC.

– Porzucimy więzienia własnych ciał! Odrzucimy nasze plugawe powłoki, w których krążą fekalia! Słabe ciała, pełne nieczystych chuci zgniją, a my wzniesiemy się na wyższe piętro ewolucji! Poziom czystszy i piękniejszy, gdzie istoty nie wydalają ani nie miesiączkują!

Ludzki motłoch wirował w tańcu ekstazy.

– Jak obleśna larwa zamienia się w pięknego motyla, tak my dostąpimy naszej boskiej transformacji! By robal wzniósł się ku wyższemu poziomowi bytu, musi pierw oblec się w szczelny kokon. Naszym kokonem jest śmierć! Otula nas bezgłośnie czarnym całunem nicości, z którego wychodzimy jako lepsze stworzenia! Nie ma już obrzydliwego ciała! Nic nie musimy, niczego nam nie potrzeba, ale MOŻEMY WSZYSTKO! Przemieniamy się w coś tak pięknego i szlachetnego, że nasze obecne, upośledzone umysły, nie potrafią nawet tego dostrzec. Powiadam wam, bracia i siostry: ciało ludzkie, jakie znamy to ledwie pierwsze stadium istnienia – stadium brzydkie, słabe i plugawe! Śmierć to nasz kokon!

– Kokon! – wyskandował spocony i rozedrgany tłum.

– Przygotujmy się, aby dostąpić transformacji w stadium bezcielesnego piękna! Krzyczcie razem ze mną, dzieci: moje…

– … ciało to moje więzienie!

 

*

 

Drugi leżał na brudnej podłodze wewnątrz swojej klatki. Pojękiwał cicho i przyglądał się spod półotwartych powiek matce. Kołysała się w rytm słów Proroka na starym krześle. Klaskała w dłonie, gdy krzyki dobiegające z telewizora stawały się szczególnie głośne i ekstatyczne.

– … to moje więzienie – syczała w kierunku szklanego ekranu, kiwając przy tym energicznie głową. Jej pierś wznosiła się i opadała w szybkim oddechu pełnym podniecenia.

Do pokoju wszedł ojciec. Był ubrany w ten sam co zawsze, poplamiony podkoszulek, który opinał ciasno jego ogromny bańdzioch. W potężnej dłoni niósł czteropak piwa.

– Przełącz Stara, zaraz będą dokańczać nominacje – rzekł, zapadając się w głąb wysłużonego fotela.

Matka Drugiego posłała mu zimne spojrzenie.

– Byś się wstydził, bezbożniku! Prorok…

– Prorok mówi bardzo mądrze, ale pierdoli w kółko o tym samym – uciął jej. – A u Wielkiej Siostry nominacje, nie możemy tego przegapić. Mam nadzieję, że skasują wreszcie tego cieniasa… O patrz, transmisja ze mszy i tak się już kończy! – Wycelował owłosionym paluchem w telewizor.

Przez ekran przewijały się psychodeliczne migawki, a seksowny, kobiecy głos mówił:

– Pamiętajcie, że jedynym, oficjalnym sponsorem waszego ukochanego Proroka jest napój energetyczny Zajebista Moc! Maksimum powera zamknięta w dobrutkiej, zimniutkiej puszce!

Reklama kończyła się obrazem szeroko uśmiechniętego mężczyzny w fioletowej szacie. W jednej dłoni trzymał napój, a kciukiem drugiej pokazywał, jak bardzo jest on pyszny. Jego wytrzeszczone oczy wydawały się lada chwila eksplodować. Widocznie był już po kilku puszkach Zajebistej Mocy, kiedy pozował do zdjęcia.

Matka podniosła pilot i zaczęła zmieniać kanały. Ojciec otworzył z głośnym pyknięciem piwo, ochlapując się przy tym tradycyjnie pianą. Cuchnął alkoholem, pleśnią i moczem – w sumie to cały dom zdążył przesiąknąć na dobre tym smrodem.

Ściany zadygotały, gdy gdzieś wysoko ponad nimi przemknął pociąg. Zakurzona zastawa pobrzękała przez chwilę na półce, ale nic nie spadło na podłogę.

Drugi nie miał pojęcia jak nazywają się naprawdę jego rodzice, więc myślał o nich tak, jak zwykli zwracać się do siebie nawzajem: Stara i Żłop. Nigdy nie poznał także własnego imienia. Matka twierdziła, że na imię zasługują porządni ludzie, pokroju Proroka, a nie takie małe wypierdki jak on. Mogłoby poprzewracać się mu od tego w głowie, poczułby się zbyt wartościowy i nie byłby gotów przejść transformacji. Gdyby przyszło co do czego, tęskniłby za obecnym plugawym życiem oraz ciałem, które sra i pierdzi.

Stara była fanatyczką religijną, oglądała codziennie msze i zamierzała wzorcowo przygotować syna do przemiany. Głównie dlatego Drugi siedział od trzech lat zamknięty w klatce.

Nie wiedział, co się stało z Pierwszym. Nie był nawet pewien czy takowy w ogóle istniał, lecz przypuszczał, że tak. Wolał się nad tym nie zastanawiać.

– Witamy po reklamach! – zaszczebiotała z telewizora cycata blondynka ubrana w ciasny podkoszulek i lateksowe spodnie. Żłop pociągnął potężny łyk piwa, otwierając szerzej oczy. Drugiemu wydawało się czasami, że ojciec śledzi program Wielkiej Siostry tylko dla tej prezenterki – tak naprawdę nie interesują go nominacje, zadania i egzekucje, ale gigantyczne piersi w za ciasnych ubraniach. Matka patrzyła na ekran z niewzruszoną miną. Ją fascynowało wszystko, co miało jakikolwiek związek z religią, a niektórzy uznawali przecież Wielką Siostrę za wysłanniczkę Proroka.

– Przed nami kolejna część nominacji w domu Wielkiej Siostry – mówiła blondyna, błyskając niewiarygodnie białymi zębami. – Jak do tej pory w najgorszej sytuacji są Beata i Adrian, którzy mają po dwa głosy, a swoich nominacji nie podała jeszcze trójka uczestników. Także, moi drodzy, wszystko może ulec zmianie! Nim Wielka Siostra zaprosi do Pokoju Zwierzeń kolejnego gracza, przypomnijmy sobie, co stało się z Izką, która przegrała nominacje tydzień temu! Pozwoli nam to zrozumieć w pełni powagę głosowania…

Na ekranie pojawiło się zdjęcie nagiej kobiety, sądząc po twarzy, całkiem młodej. Nieruchome oczy patrzyły w pustkę, a z kącika ust wyciekała strużka ciemnej krwi. Dziewczynę przywieszono dwoma pordzewiałymi łańcuchami do sufitu. Rozłożone ręce wyglądały, jakby wzbijała się do lotu.

Rozpłatano jej korpus od mostka, aż po narządy płciowe. Szeroko rozwarta rana ukazywała wnętrzności. Jelita wypadły z jej ciała i zwieszały się do podłogi, na której rozlewała się ogromna kałuża krwi.

– Tak, tak, proszę państwa, to była Izka, która odpadła w Tygodniu Otwarcia! – zwróciła się do widzów prezenterka, pojawiając się ponownie w kadrze. – Trwa właśnie Tydzień Zszycia, więc możecie być pewni, że emocji również nie zabraknie, moi drodzy!

Ojciec Drugiego beknął donośnie. Mimo, iż od chłopaka dzieliło go kilka metrów, ten i tak poczuł smród czosnkowej kiełbasy. Tymczasem blondyna z telewizji ciągle promieniała uśmiechem oraz dobrym humorem:

– Jak wszyscy doskonale wiemy, nasz reality-show ma mocny, religijny podtekst. Nagrodą dla zwycięzcy jest osobisty kurs przygotowawczy u Proroka! Ja myślę, moi drodzy, że od samego przebywania ze Świętym naszemu zwycięzcy transformacja uda się w stu procentach! Pozostałych uczestników, eliminowanych w cotygodniowych nominacjach, niestety czeka śmierć. Umierają nieprzygotowani do przejścia na wyższe stadium, a egzekucji dokonuje Wielka Siostra! Swoją drogą, kochani, doszły mnie słuchy, że nasza Siostrzyczka lubi sprofanować zwłoki przegranych moczem – szepnęła konspiracyjnie, pochylając się lekko do przodu. – Takie życie, uczestnicy wiedzieli, na co się decydują, przystępując do programu. Wóz albo przewóz! Wygrana i zaszczytna transformacja pod okiem Proroka lub bezcelowa śmierć, kiedy nie są jeszcze gotowi!

Stara przyklasnęła w ręce.

– Przenieśmy się do Pokoju Zwierzeń, gdzie na oddanie swojej nominacji czeka Wiktoria!

Drugi przetoczył się na plecy. Klatka była tak mała, że musiał podkurczać nogi. Nie widział już telewizora, lecz do jego uszu nadal dochodził dźwięk.

– Wiktorio, powiedz, kogo i dlaczego nominujesz w tym tygodniu do opuszczenia domu, a co za tym idzie: egzekucji – odezwała się Wielka Siostra głębokim basem.

– Witaj siostro – odpowiedziała jej śpiewnie Wiktoria. – W tym tygodniu nie mam problemów z oddaniem swojego głosu. Nominuję Beatę. Powiem tak, dziewucha działa mi na nerwy od dawna, ale ostatnio przesadza. Dwa razy umalowała sobie powieki w tym samym odcieniu co ja! Wyobraża to sobie Wielka Siostra? Gówniara chce chyba kserować mój styl, ale każdy i tak wie, że to ja mam w tym domu zawsze najbardziej trendy makijaż. Takie podłe kurwy zasługują tylko na egzekucję i dlatego oddaję na nią głos. Zróbcie jej jeszcze lepszy sajgon niż Izce!

Wielka Siostra podziękowała dziewczynie.

Dwie ostatnie osoby nominowały Adriana i to jednak on przegrał Tydzień Zszycia. Uradowany Żłop klasnął w ręce, rozlewając jeszcze więcej piwa, a Drugiemu zrobiło się trochę smutno. Chcąc, nie chcąc, musiał oglądać wraz z rodzicami show Wielkiej Siostry, a tego akurat uczestnika zdążył polubić. Wydawał mu się inny od pozostałych; nie zgadzał się ze wszystkimi doktrynami religii i chyba był dobry. Chłopak utożsamiał się z nim, sam w głębi duszy nienawidził szczerze zarówno Proroka, jak i Wielkiej Siostry, a jej program uważał za bezsensowny. Przecież i tak wszyscy zginą, co za różnica – w egzekucji czy pod okiem Świętego?!

Zrozumiał, że także umrze, zapewne całkiem niedługo. Tak samo Stara, Żłop i w ogóle wszyscy!

Zalało go poczucie totalnej beznadziei. Kiedy siedzisz w klatce od trzech lat, uczucie to przybija z tobą piątkę przynajmniej kilka razy dziennie.

Kurwa, jestem takim zerem, że nawet nie mam imienia – pomyślał. Zachichotał cicho. Przecież miał: nazywał się Drugi! Imię jak każde inne, rodzicom jednak nie udało się upodlić go tak bardzo jak tego pragnęli!

Teraz już zaśmiewał się w głos.

– Stara, on nie jęczy – rzucił, niby od niechcenia Żłop, a potem dodał szeptem, jakby wygłaszał jedną z największych herezji: – On się śmieje…

Matka wstała z krzesła i podeszła do klatki. Stanęła nad nią jak nad dziecięcym łóżeczkiem. Wrażenie to spotęgowały jej podparte na biodrach ręce oraz lekko przekrzywiona głowa.

– Drugi… – cmoknęła karcąco, jakby był bobasem, który właśnie zrobił kupę. – Nieładnie synku, musimy podkręcić śrubkę.

Otworzyła zamykaną na klucz klapę w suficie klatki. Chłopak wycofał się w kąt, kiedy Stara pochyliła się tak, że górna część jej ciała znalazła się wewnątrz jego niskiego więzienia.

– Daj nóżkę, nie rób problemów. Wiesz, że i tak musi do tego dojść. No dalej, synku!

Mógłby się sprzeciwić. Podejrzewał, iż mógłby nawet kopnąć ją w twarz – był już na tyle duży, że dałby jej radę. Ale jaki to miało sens, gdy parę kroków dalej siedział ojciec, zdolny jednym uderzeniem potężnej łapy strzaskać mu kręgosłup?

Wyciągnął w kierunku matki stopę z zamontowanym sprytnie mechanizmem (refundowanym w stu procentach!), który bez żadnego wysiłku ze strony rodzica dostarczał mu codzienną dawkę cierpień. Wystarczyło pokręcić lekko śrubą, by żelastwo wszczepione w kość zaczęło ją rozrywać.

– Mamusia cię kocha, Drugi. Zawsze będzie kochała – szeptała Stara, majstrując przy urządzeniu. – A kiedy będzie już po transformacji, będziemy się darzyć miłością wiecznie, synku! To dla twojego dobra musisz znienawidzić swoje ciało. Musisz uwierzyć, że to nie klatka, lecz ta plugawa powłoka, która cię ogranicza jest twoim więzieniem!

Kobieta kręciła śrubą. Drugi cicho pojękiwał. Jego czoło skroplił pot. Żłop popijał piwo, a po pokoju rozchodziły się dźwięki wesołych, telewizyjnych reklam:

– Masz dość heretyków spiskujących przeciw Prorokowi? Denerwują cię upierdliwi samarytanie wałęsający się od drzwi do drzwi? A może krew cię zalewa, gdy widzisz sąsiada rozpieszczającego swoje dziecko? Nie czekaj, kup niezawodną strzelbę Winchester 1200 już dziś w okazyjnych ratach po…

Bla, bla, bla. Resztę słów rozmyła przerażająca fala bólu wypływająca z rozciąganej kości.

 

*

 

Drugi czekał, aż rodzice wreszcie zasną, ekran telewizora zakryje kotara czerni, a jedynym oświetleniem stanie się zaglądający nieśmiało przez okno księżyc.

Chłopak znosił dobrze mocny ból, ale wiedział, że kłopoty zaczynają się, gdy cierpienie przedłuża się w czasie. Wtedy zaczynasz wątpić, odchodzisz od zmysłów. Marzysz o czymkolwiek, co skróciłoby twoje męki, nawet o śmierci.

W klatce nie miał niczego, czym mógłby się zabić. Plastikowy kubek z wodą oraz dziura w podłodze, do której się wypróżniał, były pod tym względem bezużyteczne.

A mechanizm rozrywał kość skutecznie i co najgorsze – powolutku.

Pozostawało mu w takich chwilach uciec w marzenia. Zabarykadować się w najodleglejszym zakamarku umysłu sam na sam z fantazjami. Chroniły go tam potężne ściany, przez które ból nie miał szans się przedrzeć.

Wspomnienia uaktywniał włos. Za dnia Drugi ukrywał go w kieszeni. Nocą bawił się nim w dłoniach, przykładał do policzka.

Włos Sasanki pozwalał mu się ukryć w najgłębszej twierdzy swoich marzeń.

Mimo, że tamten dzień nie zakończył się happy endem, był najszczęśliwszym wspomnieniem z jego beznadziejnego życia.

 

*

 

Kiedyś rodzice nie zamykali go w klatce, a nawet pozwalali mu wychodzić na zewnątrz. To były trochę inne czasy – fakt faktem, że popieprzone, ale jeszcze nie tak bardzo.

Spotykali się na starym, asfaltowym boisku do gry w koszykówkę. Z dawnej, równej nawierzchni pozostały tylko postrzępione, szare placki, pomiędzy którymi rosły połacie suchego, brązowego badyla, a kosze znikły lata temu, jednak miejsce to nazywano nadal Boiskiem.

Zwykle zbierali się w czwórkę: Drugi, Romek, Kajtek i Pepik. Innym dzieciakom nie wolno było opuszczać domów albo siedziały już pozamykane w klatkach.

Kajtek i Pepik byli nudnymi, szarymi chłopakami – typowymi przydupasami, którzy nie mają swojego zdania i powiewają, niczym chorągiewki na wietrze. Drugi nie pamiętał nawet ich twarzy, w jego wspomnieniach pozostawali niewyraźnymi postaciami, chichocącymi nieustannie i przytakującymi, cokolwiek by ktoś powiedział.

Zupełnie inaczej rzecz się miała z Romkiem. On wbijał się w pamięć, aż za mocno.

Był to najniższy, najchudszy i najwredniejszy sukinsyn, jakiego chłopak kiedykolwiek poznał. Przerażał go bardziej niż sam Żłop, ale i tak się spotykali. Po latach Drugi nie potrafił wyjaśnić tej znajomości w racjonalny sposób. Gdy zobaczył Romka po raz pierwszy, ten akurat oblewał wrzątkiem przywiązanego do drucianej siatki szczeniaka, odprawiając przy tym cudaczny taniec. Od razu zrozumiał, że ma do czynienia ze świrem nie od parady, a potem tylko utwierdzał się co do jego sadystycznych ciągot. Drugiego takie igraszki nigdy szczególnie nie bawiły. Czasami robiło mu się smutno, lecz nie miał wystarczająco silnego charakteru, by się sprzeciwiać.

Romek nosił zniszczone tenisówki i krótkie spodenki w wojskowych barwach. Spod za dużego, białego bezrękawnika sterczały mu kościste obojczyki. Jego kończyny przypominały chude patyczki. Wydawało się, że nawet podmuch wiatru byłby w stanie je połamać.

Głowa chudzielca kryła się w cieniu ogromnego, żołnierskiego kasku, który opadał mu, aż na oczy. Spod zielonego hełmu wystawały dawno nieobcinane, skołtunione włosy w barwie kruczego pióra.

Drugi spytał go kiedyś o dziwaczny symbol przyklejony z przodu kasku.

– To pacyfka – odrzekł z dumą Romek, prężąc płaską jak deska pierś, na której dało się policzyć wszystkie żebra.

– Co oznacza?

– Pieprzyć to, co oznacza, najważniejsze, że mi pasuje!

Chłopak jednak podejrzewał, że ta cała "pacyfka" symbolizuje coś paskudnego. Romek pojawił się w swoim domu z kaskiem na głowie jeden jedyny raz. Ojciec stłukł go na kwaśne jabłko. Od tamtej pory chudzielec paradował w hełmie wszędzie, gdzie tylko się dało, lecz już nigdy nie pokazał się z nim w domu.

Przez ramię Romka przewieszony był zawsze szybkostrzelny karabin. Nie jakaś tam szajsowata śrutówka albo dziecinna pukawka, ale najprawdziwszy M-16 z magazynkiem pełnym ostrych naboi.

Drugiego przerażało to w nim o wiele bardziej niż tajemniczy symbol na kasku czy obrzydliwe obojczyki, przywodzące na myśl kościotrupa.

Pamiętał, że niebo miało tamtego dnia niesamowitą, żółtą barwę. Płynęły po nim leniwie białe, widmowe smugi. Na północy piętrzyły się ogromne hałdy śmieci i węgla, a patrząc na południe człowiek widział blaszane dachy baraków, w których mieszkali. Wysoko ponad nimi przebiegała podniebna szyna. Co kilkanaście minut mknął po niej pociąg. W powietrzu unosił się zapach rozżarzonego aluminium i pyłu węglowego. Wysokie kominy wypuszczające kłęby czarnego dymu pstrzyły horyzont ze wszystkich stron.

Romek i Kajtek mierzyli się w pluciu na odległość. Mniejszy z nich musiał ciągle poprawiać opadający mu na oczy kask oraz zsuwający się z ramienia pasek od M-16, lecz każdy wiedział, że prędzej by zginął niż pozostawił któryś ze swoich skarbów. Pepik dopingował głośnymi krzykami plujących, a Drugi chodził w kółko, kopiąc od niechcenia pustą puszkę. W pewnym momencie pochylił się, żeby przeczytać, co jest na niej napisane. ZAJEBISTA MOC, cocaine 25%, coffeine 16%. Reszta literek była zbyt mała, aby dał radę je odcyfrować. Nigdy nie radził sobie najlepiej z czytaniem.

Jakaś nowość na rynku – pomyślał. Kiedy się wyprostował, odkrył, że nie są sami.

Przyszła do nich dziewczyna, która mieszkała na ich osiedlu. Nie wiedzieli jak się nazywa naprawdę. Przezywali ją Sasanką, bo często można było zobaczyć jak skacze na skakance przed swoim barakiem.

Spytała czy może się z nimi pobawić.

– W co? – odrzekł buńczucznie Romek, gładząc M-16 po lufie.

– Zagrajmy w klasy – zaproponowała.

Zgodzili się.

Dziewczyna wyjęła z kieszeni zielonej bluzy kawałek kredy. Pochyliła się i zaczęła malować niezbyt równe linie na największym kawałku asfaltu, jaki się ostał z boiska.

Kiedy tak chodziła tyłem, zgięta wpół, kreśląc pola do gry, spod jej krótkiej spódniczki wystawała biel wełnianych majteczek. Nie były to jakieś wyszukane majtki – były tanie i tandetne, jak wszystko dookoła, lekko poprute przy bocznym szwie.

Drugi poczuł, że jego policzki płoną od rumieńców. Gryzł policzek, by ukryć nieśmiały uśmiech. Kajtek i Pepik rechotali cicho. Wydawali nosami dźwięki, które przypominały chrumkanie przerośniętych prosiaków.

Twarz Romka pozostawała nieodgadniona. Cienie pod jego bezdennie czarnymi oczami, jakby się wydłużyły. Oblizywał usta długim, cieknącym śliną językiem. On jeden wiedział, że te tanie majteczki z dziurką po boku nie są wcale śmieszne.

Sasanka wytłumaczyła im naprędce zasady i rozpoczęli grę. Rzucali ukruszonym kawałkiem cegły. Szybko okazało się, że dziewczyna skacze wprost genialnie. Poruszała się pewnie i z gracją.

Drugi był oczarowany jej widokiem. Kiedy skakała, wszystko wydawało mu się w niej piękne: od małych stópek w niebieskich pantoflach, poprzez zgrabne nogi w wysokich getrach, po sam czubek głowy. Najbardziej jednak oczarował go błysk w oku, gdy kończyła udaną kolejkę i uśmiechała się zupełnie niewymuszenie, marszcząc przy tym lekko piegowaty nos.

I te warkocze – ogniste, niczym płomień, który zapłonął w jego piersi. Podskakiwały razem z nią, pozostając w pełnej harmonii z resztą ciała. Lewitowały powoli w górę i opadały jeszcze wolniej, smagając jej szyję jak bicze. Odbijały w sobie blask słońca, idealnie kontrastując swą czerwień z dziwacznym, żółtym niebem.

Dla Drugiego tamte chwile się wydłużyły. Trwały wieki.

Po czwartej kolejce radosne momenty zauroczenia przerwał brutalnie Romek.

– To nie w porządku, że idzie ci najlepiej – zwrócił się do Sasanki. Było mu wyraźnie nie w smak, że ktoś jest w czymś od niego lepszy.

– Czemu? – zadziwiła się.

– Oszukujesz – warknął.

– Nieprawda!

– Prawda…

Drugi usłyszał w tonie głosu kumpla, że nadciągają kłopoty. Sasanka nie znała Romka na tyle dobrze. Może myślała, że się z nią droczy i chce zwrócić na siebie jej uwagę. Zatem drążyła temat:

– W jaki sposób według ciebie oszukuję? – Uśmiechnęła się po trosze kokieteryjnie, a po trosze żartobliwie. Drugi pragnął ją ostrzec, ale język stanął mu w słup, a podniebienie wyschło na wiór.

– Już ty wiesz jaki!

– Nie wiem…

Romek zacisnął dłonie na M-16. Kostki jego palców pobielały, przez co przypominał kościotrupa-karzełka z kaskiem na głowie jeszcze bardziej niż zwykle.

– Takim jak ty nic nie dynda! Wiem o tym! Możecie zachować lepszą równowagę, bo macie tam dziurę! Nic wam nie wisi między nogami! – wybuchnął.

Dziewczyna chyba wreszcie zrozumiała, że sytuacja stała się niewesoła.

– To nie tak…

– Udowodnij! – uciął jej Romek, wyprostowując gwałtownie prawą rękę. Krzywy palec wskazywał na pole do gry w klasy. – Skacz! – nakazał. Gotowała się w nim furia, niemal było słychać jak zęby trzeszczą mu z wściekłości.

Sasanka stanęła przed polem oznaczonym jedynką, rozpościerając ręce na boki.

Drugi czuł się tak, jakby nie oglądał małej dziewczynki grającej w klasy, lecz wspaniały pokaz tańca, przeznaczony tylko dla jego oczu.

Jest jedynym widzem na widowni luksusowego teatru. Wokół nie ma puszek, zbitego szkła i całego tego gównianego chłamu, ale setki czystych, czerwonych krzeseł. Wszystkie reflektory skierowane są na Sasankę. Jej buzia promieniuje radością, a pantofelki trafiają idealnie w kwadraty. Dzieje się to przy muzyce starego akordeonu. Już za chwilę, już zaraz!, chwyci ją w ramiona i popłyną na pięknej łodzi tam, gdzie zachodzi słońce.

A te warkocze… Lewitują! Trwają zamknięte w mydlanej bańce czasu na wieczność. Tylko dla niego!

Trrr! Trrr!

Cuchnące niezdrowo powietrze przecięła seria pocisków wyplutych z lufy M-16. Głowa dziewczyny pochyliła się do przodu tak gwałtownie, że broda uderzyła w pierś. Ręce zwiotczały. Jeden z pantofelków zsunął się bezszelestnie ze stopy. Coś oderwało się od czubka jej czaszki i pofrunęło do góry, ku żółtemu, zdradzieckiemu niebu.

Zaryła twarzą w asfalt.

– Oszukiwałaś – wycedził przez zęby Romek, odsuwając karabin od policzka. – Chłopaki, spieprzamy! – krzyknął chwilę później.

Drugi jak przez mgłę usłyszał tupot spłoszonych stóp. Wpatrywał się w Sasankę, nie mogąc poruszyć się choćby o milimetr.

Leżała na brzuchu z szeroko rozstawionymi rękami, jej chuda sylwetka przypominała krzyż. Wokół nienaturalnie przekrzywionej głowy rozlewała się szkarłatna kałuża.

To niemożliwe! Przecież przed sekundą dawała dla niego pokaz w eleganckim teatrze! Tylko dla niego! Nie było tam żadnych popierdoleńców z M-16, Proroków ani puszek Zajebistej Mocy!

A warkoczyki… Błyszczały w słońcu.

– Drugi! – Z szoku wyrwał go wrzask Kajtka. Stał w cieniu ogromnej hałdy śmieci i machał do niego wariacko ręką.

Chłopak uklęknął przy ciele Sasanki.

Pocałował stygnący policzek i wyrwał z jej głowy włos. Starał się wybrać taki, na którym nie byłoby posoki. Tancerki światowej klasy nie mają włosów utytłanych we krwi, o nie!, takie włosy mają tylko małe dziewczynki, które leżą martwe na polu do gry w klasy.

A ich warkocze… Fruną poprzez powietrze, falując jak czerwone morze.

Morze krwi.

Otrząsnął się i uciekł.

 

*

 

Drugi leżał nocami na zimnej podłodze i raz po raz przeżywał tamte chwile sprzed kilku lat. Ból odchodził gdzieś daleko.

Czasami podmieniał w swoich fantazjach zakończenie. Robił to zwykle, gdy cierpienia stawały się szczególnie nieznośne. W takim fikcyjnym wspomnieniu pływali z Sasanką po jeziorze we wspaniałej gondoli. W tle grał akordeon.

Najczęściej jednak przeżywał to tak jak było naprawdę. Do momentu strzału czuł się znakomicie, lecz podświadomie wiedział, że zaraz nastąpi tragiczny koniec.

A kiedy było już po wszystkim, całował włos, ściskając go w drżących palcach.

Zalewało go standardowe uczucie melancholii i smutku. Wszystko do dupy, wszystko gówno warte!

Wiedział, że nigdy nie ucieknie z klatki.

Wiedział to równie dobrze jak to, iż rozradowana Sasanka z jego wspomnień w końcu upadnie na twarz i umrze.

To było przesądzone. Żadna walka nie da rady tutaj nic zmienić. Pozostaje się poddać…

Bo umrą wszyscy.

Nie widział dla siebie żadnej nadziei.

 

*

 

Podobne uczucia towarzyszyły Adrianowi, kiedy nazajutrz dowiedział się, że przegrał nominacje i czeka go egzekucja.

Złą nowinę ogłosiła mu swoim głębokim basem Wielka Siostra podczas popołudniowego programu "na żywo". Rozejrzał się po twarzach pozostałych uczestników, którzy siedzieli wraz z nim na półkolistych sofach.

Przewidywał, iż będą się cieszyć. Dostrzegł w ich obliczach jedynie niewypowiedzianą ulgę. Wyglądali na zadowolonych, że pożyją jeszcze co najmniej tydzień.

W przeciwieństwie do niego.

Stanęły mu w oczach łzy. Przez niedowierzający umysł mknęły, niczym stada dzikich koni, setki myśli. Może, gdyby nie rozgłaszał wszem i wobec swojej antypatii do Proroka… Gdyby był mniej kontrowersyjny, nie tak wrażliwy…

Może, może… To przeszłość! Teraz już nic na to nie poradzi. Było, minęło!

Zdał sobie sprawę, że nie da się już nic naprawić. System jest bezlitosny i za kilka chwil dobierze mu się do dupy.

A on nie może się temu przeciwstawić, bo tak jak pozostali uczestnicy dał sobie wszczepić w ciało implant. Gdyby spróbował ucieczki lub był nieposłuszny, Wielka Siostra jednym naciśnięciem guzika sparaliżowałaby jego ciało.

I tak to zrobi, żeby zabić mnie bez niespodzianek i niepotrzebnych nerwów – pomyślał. Miał nadzieję, że czeka go szybka, bezbolesna śmierć.

Mylił się.

– Adrianie, za chwilę zostaniesz sparaliżowany. Pozostali uczestnicy przeniosą cię do Pokoju Egzekucji. Chcesz coś powiedzieć?

Pokręcił głową, czując, że nie da rady wykrztusić ani słowa. Zresztą, co miałby mówić? Pożegnać się z ludźmi, którzy skazali go na śmierć? Złorzeczyć pod ich adresem? Odpuści sobie, nie da im tej satysfakcji.

– Zatem, Adrianie, twój udział w programie zostaje w tym momencie zakończony. Dziękujemy za wspólną zabawę…

Coś przeskoczyło w jego mózgu, wydając przy tym głośny trzask, a przez mięśnie całego ciała przeszedł bolesny skurcz.

Słońce świeciło mu wprost w oczy. Spróbował mrugnąć.

Nie mógł.

Czyjeś dłonie złapały go za kończyny i poniosły ku przeznaczeniu. Obserwował przesuwający się ponad nim sufit.

Zastanowił się czy to dobrze, czy źle, że w momencie sparaliżowania miał otwarte powieki.

Zaswędział go nos.

 

*

 

Relację na żywo zakończyły te właśnie sceny: obraz uczestników show niosących Adriana do Pokoju Egzekucji. Drugiemu skojarzyło się to z plemieniem dzikich ludzi, którzy taszczą ofiarę na szczyt wulkanu, by tam złożyć ją swoim bożkom. Niemal słyszał złowróżbne bicie bębnów i widział wymalowane twarze szczerzące drapieżne zęby. Tak, tym właśnie byli – dzikusami! Jedyną różnicą był brak trzcinowej spódniczki oraz zwierzęcych kości w przekłutych nosach.

Tymczasem na ekranie pojawiła się znajoma blondyna:

– Już w tej chwili, moi drodzy, Adrianem zajmuje się Wielka Siostra. Specjalny materiał z tego spotkania już jutro, nie odchodźcie jednak od telewizorów, bo to nie koniec emocji na dzisiaj! – przestrzegła. – Wracamy po reklamach, przyszykujcie się państwo na ogromną niespodziankę i niecodzienne emocje w domu Wielkiej Siostry! Widzimy się za kilka minut! – Mrugnęła okiem na pożegnanie.

– No i po palancie – skomentował Żłop, kiedy wizję opanowały kolorowe reklamówki. W jednej dłoni trzymał puszkę piwa, a palce drugiej zaciskał na czosnkowej kiełbasie. Nigdy nie jadł do niej chleba.

– Aż dziwne, że wytrzymał tak długo – oceniła Stara, wstając z krzesła.

Kiedy jej wzrok zatrzymał się na obżerającym się mężu, uderzyła się lekko w czoło, przypominając sobie o czymś i obróciła się ku Drugiemu.

– Chcesz zupy, synku? – spytała. – Chyba nic jeszcze dzisiaj nie jadłeś, biedactwo. Mamusia zaraz przyniesie ci pyszne jedzonko!

Powiedziała to wszystko takim tonem, jakby siedzieli we trójkę na pikniku, a Drugi dostał naleśnika, w którym było najmniej dżemu. Jakby nie było klatki ani maszyny do tortur przyczepionej do jego kostki, lecz rozłożony na trawie koc, trel ptaków i doskonała atmosfera!

Wyszła z pokoju.

– Matka cię kocha, Drugi – rzekł Żłop pomiędzy łykami piwa. – Dostajesz codziennie ciepłą zupę, żyjesz tu jak książę. Nie potrafisz tego docenić. Gdyby to ode mnie zależało, żarłbyś własne gówno! Podziękuj za jej dobroć, kiedy przyniesie ci michę!

Chłopak nie odpowiedział. Nigdy nie odpowiadał.

Pyszna zupka, którą tak wychwalali jego rodzice, była w rzeczywistości podgniłymi resztkami z ich posiłków. Stara zalewała je wodą i gotowała na gazie. Drugi odnajdował w niej skórki od kiełbasy, ogryzki owoców, ponadgryzane kawałeczki kotletów, a raz w misce pływało coś, co wyglądało jak zużyty, rozgotowany kondom. Uznał to za sprawkę Żłopa.

Zupa była cienka – śmieci pływające w wodzie o odrażającym posmaku. Dostawał tylko jedną porcję dziennie (wystarczająco, by przeżyć, ale zbyt mało, żeby nabrać siły). Mimo to, cieszył się, że ją dostaje. Nie wątpił w słowa ojca o jedzeniu własnych odchodów.

Na horyzoncie pojawiła się matka z parującą miską w dłoniach. W tym samym momencie na wizję powróciła prezenterka programu Wielkiej Siostry.

– Witajcie po reklamach, kochani! Obiecałam przed przerwą, że czekają nas emocje… Nie kłamałam! – zaszczebiotała wesoło.

Stara mocowała się w tym czasie z otworzeniem klatki.

– Zrobiłbyś w końcu coś z tym zamkiem, chodzi coraz ciężej – warknęła do męża, uporawszy się wreszcie z klapą.

– Cicho – syknął przez zęby Żłop, nie odrywając wzroku od szklanego ekranu. Pewnie nawet nie docierało do niego, o czym mówi.

– Adrian jest już po zabiegu w Pokoju Egzekucji, lecz jeżeli sądzicie, że nie żyje, to się grubo mylicie! – kontynuowała blondyna w telewizorze, gdy matka Drugiego wkładała powoli miskę z zupą do klatki. – Jak pamiętacie był on niezwykle kontrowersyjną postacią naszego show. Wielokrotnie złorzeczył pod adresem Proroka, religii i całego systemu, dlatego Wielka Siostra przygotowała dla niego coś specjalnego! Wraz z grupą pomocników zaszyła wszystkie otwory w jego ciele, oprócz nosa, aby przedłużyć męki nieszczęśnika!

– Ja pierdolę… – stęknął Żłop.

Naczynie z "pyszną zupką" dotarło już prawie do podłogi. Stara zaciskała w skupieniu wargi. Uważała, żeby nie poparzyć palców gorącą cieczą.

– Jest to rzeczywiście niezwykła sytuacja. Egzekucje z zasady bywają bolesne, ale szybkie. Jeszcze nigdy w historii naszego programu nie zdarzyło się, by ktoś konał w długich męczarniach! Myślicie, że Adrian umrze śmiercią głodową? Jesteście w błędzie, byłoby to zbyt przyjemne! Nasi eksperci twierdzą, że zakończy swoje życie podczas ataku klaustrofobicznej paniki, które to będą teraz dręczyć jego ciało i umysł. Wysiądzie mu serce czy zabraknie tlenu, coś takiego, ja tam na medycynie się za bardzo nie znam! – Zaśmiała się w głos.

Miska osiadła z cichym brzękiem na podłodze. Matka Drugiego wypuściła powietrze z płuc.

– Aby to wszystko było dla was zabawniejsze, moi kochani, Adrian zostanie na powrót wpuszczony do domu Wielkiej Siostry, gdzie zupełnie bezbronny, będzie zdany na łaskę i niełaskę innych uczestników. Ciekawe, jak przyjmą swojego kolegę z zaszytymi… – Zerknęła do notatek. – Z zaszytymi ustami, powiekami, otworami wydalającymi oraz zalepionymi uszami! Z tego, co widzę w scenariuszu, wynika również, że będzie miał szczepione ze sobą nogi i przyszyte do tułowia ręce! Ma to ilustrować stadium larwalne, w którym obecnie się znajduje – czytała.

– Ale jajca! – Ojciec niemal podskakiwał z radości na fotelu.

– Co tam? – spytała Stara, prostując się z głośnym chrzęstem w kręgosłupie.

Odpowiedziała jej prezenterka:

– Przenieśmy się już teraz do domu Wielkiej Siostry, by zobaczyć to na własne oczy. Ja podejrzewam, że jednak będą mu troszkę dokuczać. W końcu nie był zbyt lubianą postacią! Zobaczymy…

Blondyna zniknęła z ekranu, na którym pojawił się obraz z kamery obserwującej wypolerowaną na błysk kuchnię.

Na podłodze leżał nagi Adrian, a obok niego kilka przewróconych krzeseł. Wyglądało to, jakby spadł ze stołu. Przesuwał się konwulsyjnymi ruchami przed siebie. Rzeczywiście miał złączone nogi i wyprostowane wzdłuż tułowia ręce, przez co przypominał przerośniętą gąsienicę.

Zza jego zaszytych ust dobiegało niewyraźne mruczenie. Zabieg uczynił go ślepym, głuchym i niemym – to także było elementem religijnej symboliki pierwszego stadium człowieka.

– Patrz, Stara! Patrz na to! – ryczał Żłop, nie mogąc pohamować śmiechu. Z kącików oczu ciekły mu łzy.

Matka Drugiego spojrzała na telewizor w momencie, kiedy w kuchni pojawiła się inna uczestniczka programu. Śmiała się jak obłąkana i wołała pozostałych graczy. Pierwszy nadbiegł tęgi mężczyzna, który nie pytając o nic, poczęstował pełznącego po podłodze Adriana potężnym kopniakiem w nerki.

Stara jak zahipnotyzowana podeszła do krzesła i klapnęła na nie ciężko.

– Co mu zrobimy? Co mu zrobimy? – podśpiewywała w szklanym ekranie Wiktoria, dziewczyna z najbardziej trendy makijażem w domu Wielkiej Siostry. Wyglądała, jakby za chwilę miała się zsikać z radości w majtki.

Podobnie zachowywał się Żłop. Matka przybrała pokerową minę, pewnie podziwiała w myślach Wielką Siostrę za to jak wyszukanie zobrazowała nauki Proroka na przykładzie plugawego ciała Adriana.

Drugi to olewał. W jednej, przepięknej sekundzie przestała go interesować i Wielka Siostra, i biedny Adrian, i Prorok, i cały świat. Liczyło się tylko jedno.

Stara nie zamknęła klatki. Po raz pierwszy od trzech lat.

Chłopak podciągnął się i stanął na wyprostowanych, drżących nogach. Cudownie było móc się wreszcie w pełni wyprostować. Stopa, na której nosił urządzenie do zadawania tortur, zaprotestowała ostrym ukłuciem bólu, ale nie zważał na to.

Dostał szansę. Nie mógł jej zmarnować!

Rodzice dalej wpatrywali się w telewizor, zupełnie jakby o nim zapomnieli.

Chwycił się mocno żelaznych prętów i przerzucił nogi na zewnątrz klatki, najpierw tą zdrową, a dopiero potem tą z porozciąganą kością. Dotyk puszystego dywanu pod podeszwami stóp był niesamowity. Zakręciły mu się w oczach łzy, lecz opanował uczucia. Na radość przyjdzie pora, kiedy zwieję stąd na dobre – upomniał się w duchu i postawił pierwszy krok na drodze ku wolności.

Zastałe kolana ugięły się pod ciężarem ciała. Runął na ziemię jak długi.

Stara i Żłop naraz odwrócili głowy w jego kierunku. Na ich twarzach malowało się niedowierzanie… Oraz przerażenie.

– Co do… – wyjąkał ojciec, wypuszczając z dłoni puszkę piwa. Potoczyła się po dywanie, bryzgając dokoła żółtą pianą.

Drugi poderwał się do przodu jak dzikie zwierzę. Odepchnął dłoń matki i dwoma susami wskoczył do kuchni.

Szalone podniecenie mieszało się w żyłach chłopaka z zatrważającą paniką. Puls dudnił mu w uszach tak głośno, jakby jego serce miało za chwilę eksplodować. Z miejsc, gdzie ciało na nodze przebijały druty przeklętej maszynki do tortur, buchała gęsta, karmazynowa krew.

Uderzył z rozpędu o blaszane drzwi wejściowe do baraku. Ustąpiły. Nie pamiętał, że wystarczyłoby przekręcić klamkę.

Wybiegł na zewnątrz. Twarz owiał mu przecudowny, chłodny podmuch zwiastujący nadejście nocy. Ryknął tryumfalnie. Usłyszał za plecami ciężki tupot stóp i puścił się pędem przed siebie. Żwir i odłamki szkła raniły go boleśnie, lecz w tym momencie nic nie mogłoby go zatrzymać. Nogi przypomniały sobie, czym jest bieg. Mknął przed siebie i krzyczał. Po jego policzkach ciekły strumienie łez. Słyszał, że kroki Starej i Żłopa zostają daleko w tyle, dlatego płakał z radości.

Znów był wolny!

Widział przed sobą długą, zwężającą się ku horyzontowi drogę. Po obu jej stronach stały brudne, pordzewiałe baraki. Daleko w przodzie majaczyły dwie wysokie góry węgla. W miejscu, gdzie łączyły się ich strome stoki, świeciło czerwone, zachodzące słońce.

Obraz ten przywołał do jego umysłu wspomnienie równie ognistych, cudownych warkoczy.

– Tam, gdzie zachodzi słońce, Sasanko – wyszeptał, nie zwalniając tempa.

Zarżał jak wariat. Uniósł obie ręce ku niebu, niczym olimpijczyk przebiegający wstęgę mety. Narzędzie tortur odczepiło się z jednej strony od stopy i uderzało o żwirowe podłoże w rytm jego kroków. Pieprzyć to, teraz jest już tylko plątaniną śrubek i drutów, nie zada mu więcej bólu.

– Pieprzyyyyć! – ryknął ku chowającej się między hałdy kuli ognia.

Trrr! Trrr!

W jego wychudłą z niedożywienia pierś wbiła się cała seria z M-16. Siła pocisków poderwała go do góry, jakby był starą, aluminiową puszką. Wykonał w powietrzu piękny piruet, prawdopodobnie najpiękniejszy w całym swoim życiu i zwalił się ciężko na drogę. Upadł na plecy, wzbijając przy tym spory obłok kurzu.

Romek odsunął karabin od policzka z wyrazem zwycięstwa na twarzy. Miał taką minę zawsze, gdy trafiał – obojętnie czy do tarczy, czy do kogoś, kogo uznawał kiedyś za kumpla.

Drugi patrzył na wiszące nad nim niebo. Miało identycznie żółtą barwę jak tego dnia, kiedy umierała Sasanka. Nawet białe, widmowe obłoczki poruszały się równie leniwie jak wtedy. Im nic nie robiło różnicy.

– Warkoczyki… One lewitowały! – zacharczał, opluwając się własną krwią.

Wykrzywił się w ostatnim paroksyzmie, który przedstawiał całe cierpienie jego życia.

Nie ma żadnej nadziei, wszystko kończy się zawsze takim samym szambem, pełnym rzadkiego, jebiącego gówna.

Była to jego ostatnia racjonalna myśl nim otulił go czarny kokon śmierci.

Potem marzył już tylko o rudych warkoczykach.

Całą wieczność.

Bo one tak pięknie błyszczały w słońcu.

 

*

 

Koła staromodnego, ciężkiego wózka inwalidzkiego toczyły się z głośnym zgrzytem po podniszczonej podłodze z dębowych desek. Po obu stronach wąskiego przejścia piętrzyły się, aż po sam sufit regały pełne książek. Panował między nimi odprężający, choć nieco tajemniczy półmrok. W gorącym, pełnym kurzu powietrzu unosił się przyjemny zapach starego papieru.

Pomimo duchoty, kobieta siedząca w wózku nosiła na głowie czapkę. Spod grubej, czarnej wełny wystawały niezwykle rzadkie, przedwcześnie posiwiałe włosy. Tylko nieliczne pasemka zachowały dawną, czerwoną barwę. Na jej kolanach spoczywał pokaźny stosik książek, z którymi zamierzała spędzić to długie popołudnie.

Podjechała do ostatniego stolika w czytelni. Było tu niewiele jaśniej niż wśród wysokich regałów. Odłożyła powieści i skierowała się do okna. Zamierzała przetrzeć je nieco z kurzu, by wpuścić do środka więcej światła.

Na świecie zanosiło się na odwilż. W całej Afryce i większości krajów azjatyckich zakazano sprzedaży ZAJEBISTEJ MOCY, a kokainę uznano ponownie za substancję nielegalną. Kilka dni temu słyszała w radiu, że Kameruńczyk, przewodniczący odbudowanej Organizacji Narodów Zjednoczonych, oficjalnie zbojkotował Proroka. Na ulicach szeptano o możliwym obaleniu jego sekciarskiej religii.

Kobieta szczerze wierzyła, że to nastąpi. Jako mała dziewczynka mieszkała w tak zwanych "blaszanych slumsach". Jakiś kretyn odstrzelił jej sporą część czaszki i kawałek mózgu podczas gry w klasy. Przeżyła tylko dlatego, iż znajomy ojca był doświadczonym chirurgiem. Stwierdził później, że operacja, którą na niej wykonał zakrawa na miano cudu. Została przykuta do wózka i zaczęła się starzeć w zastraszającym tempie.

Ale przeżyła.

Od tamtej pory wiedziała, że zawsze istnieje nadzieja.

Promień słońca przedarł się przez otwór, który wytarła na powierzchni zakurzonej szyby.

Uśmiechnęła się, a refleksy światła odbiły się w nielicznych pasmach czerwieni, jakie przetrwały na jej włosach.

 

Koniec

Komentarze

Niedaleka przyszłość.  Tam zmierzamy?   Owszem, tak.

;)

Adamie, jeśli kiedyś się spotkamy, masz u mnie piwo za ten komentarz.

O rany, mam nadzieję, że nie.
Mocne opowiadanie.

Babska logika rządzi!

Dzięki, ludzie. :)

Hanzo, do tej chwili zastanawiam się, czy powinienem Ciebie chwalić, czy milczeć. Dałeś tym tekstem po głowie, aż miło i niemiło jednocześnie. Przejaskrawiłeś kilka aspektów, ale rozumiem, że celowo; z drugiej strony przedstawiłeś taką wizję świata przyszłości, ani słowem wprost nie mówiąc o nim, że tylko się bać. Bardzo dobre przedstawienie w punktowym zbliżeniu...

Adamie, tekst miał przede wszystkim wywołać emocje w odbiorcy, taki był zamysł. Kiedy człowiekowi mówi się wprost: rób tak i jak, nie rób tego i tamtego - to mało dociera. Pokazać przykład, zobacz stary, tam to zmierza, tak będzie już niedługo - to już wydaje mi się, że bardziej skutkuje. A jak jest na dzień dzisiejszy chyba każdy widzi, społeczeństwo głupieje ( film "Idiokracja" opowiada o tym w fajny sposób). Także chciałem się tak trochę wyżalić tym opowiadaniem, trochę zagrać ludziom na emocjach, no i jest. Przejaskrawienie celowe rzecz jasna.

 

Zbliżenie punktowe - pomyślałem, że tak będzie lepiej. Zamiast nudzić czytelnika dokładnym opisem dojścia Proroka do szczytu za pomocą promującego go energy drinka i przedstawieniem sytuacji na świecie, postanowiłem po prostu dać odbiorcy migawkę z tego, jak widzę przyszłość.

 

Ale mam nadzieję, że ten scenariusz się nie sprawdzi. :)

No i znieczulica postępująca w społeczeństwie, to widać na co dzień, nikt nie musi szukać daleko przykładu.

Pewnie trochę się zdziwisz: czytałem bez emocji, zainteresowany wizją i sposobem przedstawienia. Ale ta "obojętność" brała się z podobieństw tego, co Ty napisałeś, do tego, co ja myślę na ten temat.

Ciekawe, kto pierwszy zaproponuje nominację.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Jednak ja. Potrzebowałem chwili, żeby spojrzeć na to opowiadanie z dystansu i trochę pomyśleć.

 

Hanzo, gratuluję dobrego tekstu.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Byłem tu. - Tony Halik.

Cóż, przynajmniej się zainteresowaleś. ;)

jeroh - dzięki!

qwidon - dzięki!

Dobre - pełne emocji i niemal apokaliptycznych wizji.

Niestety ostatnie wydarzenia w Anglii i podobne we Francji wskazują na to, że idziemy w tym kierunku.

Czułem w kościach, żeś talent. :)
Co mi zgrzytnęło?

1. Rozciągana (lub) rozrywana kość. Kości nie da się raczej rozerwać. Można złamać, rozciągnąć, ale trochę na innej zasadzie niż gumkę od majtek:), pęknięciem naznaczyć, przewiercić itp. Rozrywanie mi zgrzyta. Rozciąganie przeżyję, z bólem. :)
2. Chłopak z nóżką tentego zaczyna biec (ciemną krwią chlustając na boczki). Nie wiem, czy by pobiegł, ale pal to licha przy całości. Pewnie napędzany takimi przeżyciami sam bym pobiegł; pewnie nawet i bez nóg.

Hanzo, bardzo dobre opowiadanie wg mnie.

Pozdrawiam.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

ZAJEBISTA MOC, cocaine 25%, coffeine 16% . O rly? Nie za dużo tego dobrego?

 

Mógłbym lekko powybrzydzać, ale że całość zrobiła na mnie wrażenie, ograniczę się tylko do pogratulowania. Kawał dobrej roboty :-)

 

Pozdrawiam

Hanzo, tekst sodomasopsychiczny

Zajmij się lepiej pieleniem marchewki. To dobrze działa na zdruzgotane nerwy i poprawia obraz świata. Bo z tą swoją śrubką wróciłeś do Średniowiecza. Świat rozwija się dokładnie w przeciwną stronę, a pisanie takich rzeczy to żadna psychoterapia.

O czym, czyli dokładnie przeciwnym kierunku rozwoju, świadczą dowodnie wypadki takie, jak w Londynie.

homar - dzięki!

koik80 - dzięki, a z tym biegiem to wiesz, szansa się nadażyła po trzech latach, więc prawdopodobnie biegłby na złamanie karku, nie bacząc na taki szczegół jak boląca stopa. Adrenalina, te sprawy.

Julius Fjord - ciężko mi powiedzieć, co do tego składu, ale 25% koki w energizerze można uznać moim zdaniem za ok, bo organizm się uodparnia przecież i z czasem chce coraz więcej i więcej, a w tym świecie 'ZAJEBISTA MOC' schodzi jak woda. :P

Vera - pielę, ale szpinak, bo trzeba mieć siłę. :) Śrubka z średniowiecza, ja wiem, może i coś w tym jest, że laserowo by mu przypalali oczodół, czy coś. Też by pasowało, czemu nie. :D

 

Pozdrawiam!

Emocjonalny, dobrze napisany tekst. Trzyma w napięciu, bulwersuje, zaskakuje, ale - moim zdaniem - nie zmusza do refleksji. Rozumiem przekoloryzowanie, ale nawet jeśli coś jest przekoloryzowane, powinno nosić znamiona realności. Wtedy człowiek myśli sobie "kurde, to faktycznie może się zdarzyć". Ty niestety poszedłeś tu za daleko, przez co trudno jest mi się w jakikolwiek sposób utożsamić z tymi wydarzeniami lub chociażby traktować je jako coś innego niż kompletne odrealnienie. Rozumiem sekty, znieczulicę i tak dalej, ale społeczeństwo, które wszystkie dzieci zamyka w klatkach i legalnie pije napój o takim stężeniu kokainy wymarłoby w ciągu jednego pokolenia. 

Kilka nawet absurdów. Kokainy przyjmowanej doustnie organizm bez dodatkowych wspomagaczy niemal nie przyswaja, więc napoje z nią to pomysł na wstępie podejrzany. Przy 25% kokainy napój taki trzeba by jeść łyżką. Zresztą przy objętości 250ml delikwentowi tak by przepaliło bebechy, żeby mu się drugiego razu odechciało. A tak w ogóle kokaina jest towarem zbyt luksusowym, żeby masowa produkcja, a tym bardziej masowe jej marnotrawienie wchodziły w grę. Kofeina. Dawka śmiertelna to okolice 10 g (w zależności od wagi). Jeśli w 250 ml Tigerze jest jej ok. 75mg, to w analogicznej objętości ZAJEBISTEJ MOCY byłoby 40 g (!). Potwor z Loch Ness padłby na zawał. A tak w ogóle to caffeine.

---> vyzart. Opowiadanie jest o jednej rodzinie, w której matka ślepo wierzy w Proroka. Gówniarz z M-16 pozostał "na wolności" --- ergo nie wszyscy zamykali dzieci w klatkach.  

---> Julius. A skąd wiadomo, że to oryginalne kokaina z kofeiną? Dodatki smakowe, wzmacniacze smaku, krztyna psychoaktywnych, intensywna reklama i efekt jest, jaki jest.

Adamie, pozwolę sobie zacytować: "Zwykle zbierali się w czwórkę: Drugi, Romek, Kajtek i Pepik. Innym dzieciakom nie wolno było opuszczać domów albo siedziały już pozamykane w klatkach." - wnioskuję, że zamykanie dzieci w klatkach było częstym procederem, nawet jeśli nie wszyscy to robili. Nie chcę się bynajmniej wykłucać czy prowadzić natchnionych dyskusji na temat interpretacji tekstu. Tak po prostu to odebrałem.

Adamie, jakby chcieli zataić, toby, myślę, wcale nie pisali.

Widzę, ze wywiązała się dyskusja, fajnie. Dziękuję wszystkim za komentarze przede wszystkim i już spieszę wyjaśnić parę rzeczy.

 

Powiem szczerze, że za wiele nie rozmyślałem nad tą zawartością kokainy, a powinienem, bo ZAJEBISTA MOC jest niejako filarem tego przyszłego świata. Mój błąd. To, co napisał Julius, wydaje się sensowne, ale z drugiej strony też nie można ślepio wierzyć we wszystko, co jest napisane na etykietach. Parówki mają podobno 98% mięsa, czy naprawdę tak jest? Ciężko powiedzieć, ale raczej nie.

 

vyzart napisałeś, że takie społeczeństwo wymarłoby w ciągu jednego pokolenia. Nigdzie nie napisałem, że nie wymarło. ;) Tekst kończy się zapowiedzią pewnych zmian, które może polepszą sytuację na świecie, ale należy odbierać to zakończenie za otwarte. Co dalej z tym światem - każdy czytelnik pewnie sam ma jakąś wizję.

 

Nie napisałem tego wprost, większość ludzi zamykała dzieciaki, ale nie wszyscy. 'Wszyscy' i 'nikt' to często używane słowa, ale te stany rzeczy zdarzają się w rzeczywistości bardzo rzadko.

 

Chodziło mi po głowie, żeby dodać też scenkę, gdy Romek zabija swojego ojca z M-16, bo pokłócili się o pacyfkę, ale stwierdziłem, że nie jest to niezbędne dla wydźwięku opowiadania, a wręcz jest niepotrzebne fabule i dałem sobie spokój z tą sceną. Taka ciekawostka co do tej postaci.

 

vyzart, Julius, AdamKB - dzięki raz jeszcze!

 

PS. To opowiadanie ma prawie rok. ;)

Dobrze napisane opowiadanie.

Napisałeś tekst przerażający, straszny, wręcz odrażający.

Napisałeś o czymś, co, mam nadzieję, nigdy nie będzie miało miejsca.

Napisałeś bardzo dobre opowiadanie.

Gratuluję.

 

Także, moi drodzy, wszystko może ulec zmianie!” –– Tak że, moi drodzy, wszystko może ulec zmianie!

 

„…pomiędzy którymi rosły połacie suchego, brązowego badyla…” –– …pomiędzy którymi rosły połacie suchych, brązowych badyli

 

„…że będzie miał szczepione ze sobą nogi…” –– …że będzie miał sczepione ze sobą nogi

 

„…przerzucił nogi na zewnątrz klatki, najpierw zdrową, a dopiero potem z porozciąganą kością”. –– …przerzucił nogi na zewnątrz klatki, najpierw zdrową, a dopiero potem z porozciąganą kością.

 

Pozdrawiam.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję regulatorzy!

A uwagi jak zawsze słuszne. :)

Cieszę się, że mogłam pomóc.

Było jeszcze kilka zdań, które napisałabym inaczej, ale ostatnio dowiedziałam się, że niektórzy Autorzy specyficznie napisane zdania uważają za własny styl, więc nie ruszałam ich. Jeśli chcesz, w przyszłości zwrócę na nie uwagę, wtedy sam zdecydujesz, czy wymagają poprawy, czy nie.

Pozdrawiam. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobry tekst, mimo kilku przejaskrawień. Podobne pomysły apokalipsy przez zidiocenie kołatały mi się po głowie, i Ty poszedłeś w bardzo podobnym kierunku, więc siłą rzeczy nie mam się do czego przyczepić. Kliknąłem w tekst widząc nick autora i dostałem to, czego się spodziewałem. Matka Niczyja chyba mimo wszystko była lepsza, ale tu też się nie zawiodłem.

Tylko po co te "Kids With Guns" w tytule? Angielski wcale nie jest jakoś wybitnie cool :P

Gorillaz?

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

regulatorzy - jak najbardziej możesz zwracać uwagę, będę wdzięczny. Uwagi biorę sobie do serca, myślę nad nimi i staram się, by było lepiej w przyszłości.

pjotroos - dzięki za słowa uznania. Tytuł w nawiasie dodałem, bo opowiadanie to jest właściwie opowieścią w opowieści (nie wiem jak to nazwać, Matrioszką?) A tytuł jest po angielsku, bo (jak słusznie zauważył koik80) wspomnienia Drugiego są poniekąd zainspirowane piosenką Gorillaz (luźne skojarzenie, sam znam słabo angielski, na tyle tylko, by wyłapać, że chodzi o 'Dzieciaki z Pistoletami').

Pozdrawiam!

edit: że w tej piosence chodziło o 'Dzieciaki z Pistoletami', ale niewiele ponadto :)

... Przeczytałem z umiarkowanym zainteresowaniem. Takich apokaliptyczno - sadystycznych opowiadań naczytałem się na tej stronie aż do bólu zębów. Człowiek jako worek gnoju - motyw żywcem ze średniowiecza. Motyw proroka zdarty jak podeszwy listonosza. Motyw dziecka lub młodzieńca z karabinem wyklepany jak stara kosa. Polecam dużo lepszą powieść pt. "Dzisiaj narysujemy śmierć", o wojnie domowej w Afrykańskim kraju(Tutsi i Hutu". To, co napisałeś, to takie sobie dywagacje. Pozdrawiam uśmiechnięty.

Dzięki za opinię, ryszardzie. Powieść wydaje się interesująca. Pozdrawiam!

 

Przepraszam za błędy nie do poprawienia przy tym cholernym edytorze.

 

...aLEOPIS DZIEWCZĘCEGO UROKU NIEZŁY.

Nie masz za co przepraszać. ;) Dzięki!

zajebiście mocne :)

podobało mi się, fajny styl

Dzięki! :D

Momentami zgrzytały mi zbytnie przerysowania, ale pamiętam, jak parę lat temu (bodajże w 2005 roku) czytałam "Travelera" Johna Twelve Hawks, to też uśmiechałam się i myślałam naiwnie, że technika nie pójdzie aż tak do przodu, żeby jacyś ONI mogli dowiedzieć się o człowieku wszystkiego na podstawie karty kredytowej, której używa. Teraz nie mogę uwierzyć, że tak myślałam, bo nawet w tej chwili wszyscy mogą się dowiedzieć o mnie wszystkiego jeszcze zanim na tej stronie nacisnę "Enter". Czytając, byłam w stanie sobie wyobrazić, że czytam to na papierze. Podobało mi się, jak łączysz wątki, jak wszystko służy historii. To naprawdę nie jest proste tak pisać, więc muszę pogratulować – bardzo dobre opowiadanie.

Dzięki Dreammy! Miło mi, że Ci się spodobało. :)

Sympatyczny tekścik, choć – jak już zauważono – miejscami zbyt przejaskrawiony. pozdrawiam

I po co to było?

Dzięki, syf! :)

Naszło mnie jeszcze kilka spostrzeżeń przy okazji zastanawiania się nad nominacjami: Hmm… zrobiłeś w sumie niezłe – jak zauważono – punktowe egzemplifikacje tego zepsutego świata (jak dla mnie jednak scenka z postrzeleniem dziewczyny z karabinu szturmowego była nieco zbyt przerysowana). Potem jednak zabrało wyskoczenia na jakby nieco wyższy poziom syntezy tego świata. Owszem, dobrze, że te scenki się łączą – ale związek między wątkiem chłopca a reality-show można potraktować w kategorii przypadku (tutaj z kolei wydaje mi się, że zbyt dużo miejsca poświęciłeś obrazkom z telewizora). Natomiast optymistyczny finał – przy braku wspomnianej syntezy – zdaje się być nieco doklejony. Podsumowując – temu opowiadaniu jeszcze trochę brakuje do nominacji (przynajmniej mojej). Jednak mogę powiedzieć, że jesteś na pewno na dobrej drodze. Jak wykręcisz trochę bardziej dopracywany, spójny i ładny strukturalnie tekst, to ja na pewno do niego zajrzę ; ) pozdrawiam

I po co to było?

Gratulacje Hanzo. Bardzo dobry, mocny tekst, który na długo zapamiętam.   Pozdrawiam

Mastiff

Dzięki! :)

Mocna rzecz. Wizja świata straszna, jednak wcale nie aż tak nieprawdopodobna, i to jest smutne. Przyznam, że zakończenie mi się nie podoba, ale tekst i tak uważam za udany. ; )   Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dziękuję joseheim! Pożyjemy, zobaczymy, jak to będzie z tym naszym światem… Pozdrawiam również! ;)

A tak z ciekawości wyjaśnij mi jeszcze, skąd w takim świecie, jaki opisujesz, dziecko wie o istnieniu takich rzeczy jak gondola? Czy słyszał kiedyś akoredon? Co wie o dzikich i ich zwyczajach, barwach na twarzach i rytuałach? I paru innych rzeczach, wspomnianych w tekście?   Wydawałoby się, że mieszkając w barakach i żyjąc w takich szczątkach świata, zapewne nie umiejąc czytać, trudno poznać cokolwiek, co dzieje się poza własnym podwórkiem… 

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Drugi wie to wszystko z telewizji. W moim zamyśle TV w domu tej rodziny włączany był w chwili, kiedy rodzicielka otwierała rano oczy, a wyłączany, gdy wszyscy szli spać. Zauważ, że wyobrażenie Drugiego o dziewczynie i możliwym finale ich znajomości jest bardzo sztampowe, jakby żywcem wyjęte z taniej, romantycznej komedii – gondola, akordeon, zapewne barwny zachód słońca w tle. Dzieje się tak dlatego, że większość wiedzy Drugiego o świecie pochodzi z telewizji.   W czasach, kiedy dzieje się akcja telewizja jest już mocno nastawiona na Proroka i przygłupawe, makabryczne reality-show, lecz podejrzewam, że gdy Drugi był brzdącem, mogli tam jeszcze puszczać Cejrowskiego wśród dzikich, hehe :P   Pozdrawiam!

Niech Ci będzie ; p

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Trzeba przyznać, opowiadanie na przyzwoitym poziomie, przeczytałem z zainteresowaniem. Pozdrawiam. 

Dzięki, domek!

Bardzo dobrze napisany tekst. Konkretny i wart przeczytania. Podoba mi się: pomysł i prowadzenie narracji.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Dziękuję mkmorgoth!

Ja przyznam, że jak lubię czytać wizje naszej złej przyszłości, tak ten tekst zupełnie do gustu mi nie przypadł. Jest o wiele za bardzo przejaskrawiony, a do tego niecelny – nie widzę tutaj trafnych odniesień do naszej rzeczywistości i kierunku, w którym zmierzamy. Tak, oczywiście, mamy fanatyczne oglądanie telewizji i bezrefleksyjne przyjmowanie tego, co w niej dostajemy. Ale to jest jedyna rzecz, jaką potrafię odnieść do naszych czasów. Czemu miało służyć zamykanie dzieci w klatkach, to, że jeden z nich biegał sobie z M-16 i nikt go nie zgarnął, albo dlaczego wybrałeś sobie akurat takie makabryczne rzeczy jako program w TV, tego nie potrafię zrozumieć. Nie mówiąc już o tym, że konwencja Big Brothera to daleka przeszłość :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Hej, beryl!   Zacznę od końca – Big Brothera wybrałem dlatego, że jest jakby znakiem rozpoznawczym tego typu programów. Dla wielu ludzi niemal Big Brother jest równoważnikiem słowa 'reality show'. No i o Big Brotherze wiele osób słyszało, gdybym wziął sobie na cel jakiś inny show, mogłoby to być niezrozumiałe np. 'Moje cukierkowe urodziny' czy co tam teraz oglądają ludzie. ;) Może nie jest to zbyt logiczne rozumowanie, ale wydaje mi się trafne. Chciałem, żeby wszystko było jasne dla czytelnika. Lubię makarbę.:) Czy to co opisałem różni się tak bardzo od walk MMA? Tłum cieszy się widokiem krwi i to będzie postępowało, zauważ nawet, że książki i filmy stają się coraz śmielsze, łamane są kolejne tabu, a filmiki z realną śmiercią, na jakie można natrafić na ruskich stronach mają ogrom wyświetleń. Dzieci zamykano w klatkach, by uczynić za dość Prorokowi. Prorok z kolei stoi w moim świecie na mocnej pozycji, bo miał super promocję, w czym na pewno dopomogło mu też kokaina zawarta we wspomnianym energizerze. Ten jeden biega z M-16 na wolności, bo miał kosę z ojcem, miałem zamieścić fragment ich kłótni, zakończonej śmiercią ojca, lecz zrezygnowałem z tej scenki. Co do przejaskrawienia – jednym się to podoba, drugim nie, rzecz gustu. Szanuję Twoje zdanie, że tekst Ci nie podszedł, bo uważasz go za zbyt przejaskrawiony. Masz do tego pełne prawo. Pozdrawiam!

Bardzo się cieszę, że znowu mogę pograulować Ci tak dobrego opowiadania. Teraz już opierzonego. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję :D

Przerażające, ale wciągające, dobre opowiadanie.

Przynoszę radość :)

Dzięki! :)

Nowa Fantastyka