Recenzja:

Nowa Fantastyka 06/14

To be fabuła or not to be fabuła.

Pobierz fragment numeru w pliku PDF.

 

Recenzja naszego ulubionego Sławomira z nie mniej ulubionego Szortalu :)

Miłej lektury!

dj

 

Sławomir Szlachciński

To be fabuła or not to be fabuła.

 

Ta grubo ciosana parafraza nasunęła mi się mimowolnie podczas lektury działu literackiego. Czy dobre opowiadanie to takie, które opowiada zajmującą historię, formą nie kłopocząc się ni trochę ponad neutralnie poprawną gramatyczność? Czy może jednak, fabuła jest dla prostaczków, a clou sprawy to arthystowska forma, im oryginalniejsza i bardziej uciążliwa, tym lepiej? Problem nierozwiązywalny? Zapewne. Być może, nazwijmy to szkołą obiektywną, istota leży w balansie, który niechby i nie spełniał się w jakimś szczególnym punkcie o własnościach punktu materialnego ale powiedzmy przedziału, obszaru czy przestrzeni o pewnych jednak granicach określonych, choćby płynnie i niezbyt ściśle. Z drugiej strony, niech to będzie „podejście subiektywistyczne”, być może rzecz w swoistej dla każdego, różnorodnej osobniczo, sensualności intelektualnej. Biez wodki nie rozbieriosz. Zaprezentowany zestaw opowiadań bogato ilustruje różnorodność podejść do tego niemal ontologicznego problemu.

 

Rekordzista Szymona Stoczka, bardzo ładnie oddaje jeden z aspektów zagadnienia. Fabułę jakąś mamy, co prawda raczej symboliczną i mało oryginalną, ale zasadniczo jest. Trudno w tym doszukiwać się jakiejś wyjątkowej zalety, ale też i wada to niespecjalna. Autor postawił na estetykę, nieszablonową, odrealnioną wizję rzeczywistości. Należy to docenić za konsekwencję i pracę, chociaż jak na moje plebejskie gusta, mało to jednak sensowne i nadmiernie wydumane. W efekcie mamy opowiadanie, które przykuwa wzrok glazurą i w zasadzie na tym poprzestaje.

 

Kolejne polskie opowiadanie, Starzec z bagien Artura Wierzchowskiego, to niestety najsłabszy punkt program w czerwcowym numerze. W zasadzie wszystko tu jest złe. Od strony formalnej autor nie pokusił się o żadne ekstrawagancje z tego prostego, jak sądzę, powodu, że włada piórem ledwie akceptowalnie. O ile na poziomie zdania jeszcze jest to znośne, powiedzmy na poziomie licealnego wypracowania, to większe struktury leżą i kwiczą nieporadnością. Najbardziej cieszyły mnie dialogi. Bohaterowie mają problem z normalną rozmową. Podczas wymiany poglądów nieustannie krzyczą, krztuszą się, plują, parskają, sapią, warczą, kaszlą, charczą i zmieniają głos. Na treść tych konwersacji zaciągnijmy miłosiernie zasłonę milczenia (ach, lecz nie szlachetność jest źródłem owej wielkoduszności, po prostu nie mamy tyle miejsca). Konstrukcja rzeczywistości tego niby-słowiańskiego świata też niestety trzeszczy. Z jednej strony stara się nieporadną koślawością (bo autor się na owej rzeczywistości nie zna, nie zna się też na funkcjonowaniu plemiennych społeczeństw wczesnośredniowiecznych) o realizm, z drugiej, skrajnymi uproszczeniami skłania się ku konstrukcji przypowieści czy legendy. Ten brak zdecydowania tworzy mocne, przykre dysonanse. Na koniec mamy klejnocik rzadko spotykanego szlifu. Opowiedziawszy banalną historyjkę w pokraczny sposób, z przesłaniami tak prostymi i ewidentnymi jak tylko można, autor poczuł się na koniec w obowiązku wszystko nam wytłumaczyć jeszcze dosadniej i wylistować w ostatnim ustępie cały szereg pytań, do których zadania powinniśmy nabyć skłonności podczas lektury. To chyba na wypadek gdyby okazało się, że jesteśmy na tyle durni, że nie poradzimy sobie z tą „wyrafinowaną” filozofią. Nie wiem, czy na koniec powinienem czuć się bardziej zażenowany czy dotknięty. Jest to opowiadanie zdecydowanie poniżej poziomu, który powinien i zasadniczo pojawia się na łamach pisma.

 

Dla odmiany, Utracone światy Nino Sandovala Jakuba Małeckiego, to cacko pod każdym względem. Brylant niewielki, lecz czysty i wyfasetowany ręką mistrza. Wyraźnie w pełni świadoma i wyrafinowana w swej oszczędności forma – zdania krótkie, niewymyślne, liczne równoważniki zdań, prostota wypowiedzi. I dalej opowieść bez emfazy, stoicka, uparta i pokorna. Dramat jakich wiele, ale nie umniejszony przez to w swym tragizmie. Krzyk budowany szeptem. Świetne. Pierwszorzędny przykład na formę doskonale dopasowaną do konkretnej opowieści. Czyż nie tego szukamy?

 

Gliniane ławice Dereka Kunskena sprawiły mi początkowo pewną trudność. Świat przedstawiony, a głównie przesunięcia semantyczne, tworzą obraz trudny do ogarnięcia (przynajmniej dla mnie) w pierwszej chwili. Warto jednak przezwyciężyć owe trudności. Dzięki temu otrzymamy możliwość poznania oryginalnej, świetnie skonstruowanej opowieści, niosącej ze sobą nieproste, nieoczywiste sensy. Rzecz jest istotnie uniwersalna i skłania do refleksji, myślący czytelnik znajdzie tu podstawy do rozwijania tropów, samodzielnej kontynuacji intelektualnej pracy autora. Opowiadanie jest długie i w pewnym momencie, ja, stary cwaniak przecież, już wiedziałem, jak autor rzecz zakończy. Oczywiście banalnym 'historia kołem się toczy, a punkt widzenia zależy od punktu siedzenia'. A figa z makiem. Przegrałem ten pojedynek intelektualny z autorem. I bardzo mnie to cieszy.

 

I na koniec mamy Wyschniętą rzekę Rachel Sobel. Opowiadanie z gatunku, którego nie cenię. Udziwnienia formalne przekraczają zdroworozsądkową granicę i zbyt blisko temu do chaosu. Treść wydaje się niezwykle głęboka, a ja wyjątkowo głupi, bo niewiele z tego mogę zrozumieć. Kiedyś tak myślałem, ale przeszło mi. Bo to pozór. W rzeczywistości mamy banał opakowany w kontrowersyjną estetykę. I jak to z estetyką bywa, jednym się podoba, innym nie.

 

Publicystyka dość sympatyczna. Zaczynamy okładkowym tematem – Indianie, kowboje i UFO na Dzikim Zachodzie w artykułach pióra Andrzeja Kaczmarczyka i Kamila Jacha. Interesujące. Dalej Wawrzyniec Podrzucki w ciekawy sposób rozważa koncepcję wolnej woli w kontekście pewnych biologicznych uwarunkowań. Adam Rotter przybliża sylwetkę jednego z bardziej znanych twórców fantasy, Michaela Moorcocka. Osobiście nie najlepiej wspominam kontakty z dziełami tego pana. W latach dziewięćdziesiątych przeczytałem trzy pozycje, które mocno mnie rozczarowały, na tyle, że więcej nie sięgnąłem po jego twórczość. I jeszcze tekst o przenikaniu się kina i komiksu na przykładzie historii o superbohaterach. Zieeeew. Maciej Parowski tym razem o dylematach pisarza wynikających z wpływu lektur na twórczość własną. Dokąd mamy rozwój, nawiązania i świadomą grę, a gdzie zaczyna się plagiat i naśladownictwo? Tymoteusz Wronka przedstawia nawet interesujący wywiad z Kevinem J. Andersonem. Rafał Kosik pisze tym razem o empatii i współczesnych plemionach, rzetelnie, lecz nieszczególnie odkrywczo, a Peter Watts o grach i przewadze solidnej opowieści stworzonej przez utalentowanego opowiadacza nad totalną swobodą interaktywnej zabawy. Na zakończenie Rafał Orbitowski poleca kontrowersyjny chyba, średni raczej i dla ludzi o szczególnych upodobaniach najprawdopodobniej, The Borderlands. Jeśli idzie o mnie, to jednak nie tym razem.

 

Pozdrawiam i do następnego razu.

 

 

Wydawca: Prószyński Media

ISSN: 0867-132X

Inne recenzje

Nowa Fantastyka