- Hydepark: Książki, z których można nauczyć się pisać (nie podręczniki)

Hydepark:

książki

Książki, z których można nauczyć się pisać (nie podręczniki)

Wiele jest książek, których autorzy piszą o tym, jak pisać (23.09 wychodzi “Po bandzie” naszego byłego naczelnego, Kuby Winiarskiego) – można w nich znaleźć wiele rad. Ale...

Ale osobiście zawsze byłem zdania, że nic tak nie uczy pisać jak czytanie. Czytanie dobrych książek, których autorów możemy nie tyle naśladować, co czerpać z ich doświadczeń. Znacie takie książki?

 

Wymieńmy się doświadczeniami.

 

Ja zacznę:

 

“Droga” Cormac McCarthy

 

Najwięcej nauczyłem się o języku, jego rytmie, o tym, jak można nim operować, by czytelnik czytał ustalonym przez pisarza tempem. Przede wszystkim nauczyłem się jednak, że mniej znaczy więcej – że o kunszcie nie świadczą długie zdania i kwiecisty język, że kunszt to sztuka wyboru odpowiednich słów, w jak najmniejszej ilości, i przekazanie w nich mnóstwa treści. Przykład? “Bo my niesiemy ogień.” – jedna z najpiękniejszych i najbardziej wzruszających fraz w historii literatury.

Po przeczytaniu “Drogi” nie sposób pozostać niezmienionym, jeżeli chodzi o styl. Dlatego polecam tę pozycję wszystkim, którzy myślą o pisaniu.

 

A Wy? Co polecacie? Czego się nauczyliście z jakiej książki? Dla porządku prośba, by w jednym wpisie wymieniać i opisywać jedną książkę.

Zapraszam – z pewnością sporo się od siebie nauczymy. Uznajmy, że to takie wspólne, korespondencyjne warsztaty.

Komentarze

obserwuj

Podbijam temat, żeby wskoczył na listę ostatnio komentowanych.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Pomysł zacny wielce.

 

Pierwsza w kolejności – “Pamiętam cię”, Yrsy Sigurdardottir

 

Dla tych, którzy myślą o pisaniu horrorów. Modelowy przykład budowania napięcia i wpływania na czytelnika. Co można z niej wyciągnąć? Przede wszystkim umiejętność  pisania “zmysłowego”, znaczy świadomości w jaki sposób nasze ciało odbiera bodźce. W tej książce horror to nie flaki i krew, a raczej cisza. Cisza, a w niej pojedyncze skrzypnięcie deski w podłodze, delikatny szum liści, chichot dziecka... Wszystko to czujemy, słyszymy razem z bohaterami. I razem z nimi budujemy sobie w wyobraźni obraz zanim jeszcze zdążymy go zauważyć. I to przeraża. Bardzo.

Warto się zapoznać, choćby żeby zobaczyć, jak poprzez odpowiedni opis wykreować pożądaną atmosferę.

And one day, the dream shall lead the way

Edit: Źle zrozumiałem, ale zostawiam komentarz. Poradnik czysto techniczny :)

 

Magia słów.

 

Raczej ogólniki, ale warto przeczytać. Kilka zabiegów, kilka rad, to i owo – niemniej polecam.

King, z tego co wiem, napisał książkę o pisaniu, ale jeszcze nie czytałem.

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

To ja dorzucę coś od siebie.

 

“Pachnidło” – Patrick Süskind

Wielu z Was być może zna ekranizację, ale chociaż to dobry film, nie oddaje książce sprawiedliwości. Bo z “Pachnidła” można nauczyć się, jak działać słowem na zmysły; jak tworzyć niesamowicie intensywne opisy, dzięki którym czytelnik będzie niemal fizycznie odczuwał to, co bohaterowie powieści. Gdy, na przykład, Süskind opisuje Paryż, smród miasta jest przedstawiony tak sugestywnie, że jest dla nas autentycznie odpychający.

Potwierdzam, pachnidło było niesamowite.

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Książka Kinga o pisaniu (”Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika”)  moim zdaniem jest bardzo fajna. Nie przeczytałam jeszcze od deski do deski, bo... zgubiła się w mojej skromnej biblioteczce podczas przemeblowania...

 

Jeśli chodzi o urban fantasy, to zdecydowanie “Nigdziebądź” i “Akta Dresdena”. Chociaż jedyna dostępna na polskim rynku antologia (”Chodząc nędznymi ulicami”) też rzuca sporo światła na temat.

To na mnie duże wrażenie wywarł “Hotel pod poległym alpinistą” Strugackich. Rewelacyjne opisy postaci – czytelnik jest zainteresowany jeszcze zanim cokolwiek zacznie się dziać, każda opisywania postać intryguje. A majstersztykiem jest osoba, z którą narrator rozmawia kilka razy, ale nie może określić płci, czasami wydaje mu się, że to chłopiec, czasami że dziewczyna. Nie wiem, czy coś takiego da się dobrze przetłumaczyć na polski (czytałam po rosyjsku) – po naszemu pytamy: “Co pani robiła w jadalni?” albo “Co pan robił w jadalni?”. W rosyjskim naturalna jest forma bezpłciowa: “Co wy robili w jadalni?”.

Ktoś czytał tłumaczenie?

Babska logika rządzi!

Kinga poradnik czytałem i jak najbardziej polecam. Nie jest to tylko zbiór zasad dotyczących stylu itd. ale także wielka dawka motywacji do pisania samego w sobie. Gorąco polecam! Ja ze swojej strony mogę polecić ,,Morfinę” Szczepana Twardocha. Jest to jedna z niewielu książek, która jest napisana strumieniem świadomości. Jest to styl cholernie ciężki i wielu pisarzy na nim poległo na całej linii, ale Pan Szczepan wychodzi obronną ręką, czego dowodem jest uczestnictwo w finałowej siódemce Nike 2013.  Sięgnijcie, bo warto! 

Dobra lekturą pozwalającą na podszlifowanie umiejętności pisania krótkich form są zbiory opowiadań Dicka, zwłaszcza jeśli chodzi o prowadzenie fabuły. Jedna z takich książek zainspirowała mnie do zaczęcia przygody z pisaniem.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Mój drugi typ:

 

“Pieśń Lodu i Ognia” George’a R.R. Martina oraz “Świat Lodu i Ognia” wydany przez Czwartą Stronę.

 

Najpierw przeczytajcie powieści, zwróćcie uwagę, jak Martin wplata kolejne szczegóły opisu historii Westeros w fabułę, nie stosuje infodumpu, na raz przybliżając opowieść o panowaniu całej dynastii, ale podrzuca okruchy. I w “Świecie Lodu i Ognia” zobaczycie, ile tego jest, jak bogaty jest ten świat, mimo iż w książkach nie ma bloków tekstu po święconych tłumaczeniu jego zasad i historii.

 

Większość młodych twórców biorących się za fantasy popełnia właśnie błąd nieumiejętnego dawkowania informacji, a właściwie: zrzuca na wstępie na czytelnika dziesiątki nazwisk, szybki kurs z geografii i geopolityki swojego świata. Tak się nie robi. Martin pokazał, jak należy łączyc prowadzenie fabuły z rozwijaniem uniwersum.

„Iliada”, czyli opowieść o gniewie.

 

„Homer wychował i wychowuje Greków”. Dokładnie, czyni to z całą cywilizacją śródziemnomorską i jej mieszkańcami, nie wyłączając nas. To jest dzieło, od którego europejski świat literacki się de facto zaczyna, więc tym bardziej godne ad notandum.

 

Czego można się z niej nauczyć? Tworzenia klucza do opowieści. W przypadku epopei – każdej – jest nim pierwszy wyraz. W „Iliadzie”: mevis (menis – gniew).

Budowania struktury moralnej. W „Iliadzie” z „pathos” wynika „mathos” (z cierpienia wynika nauka).

Pięknych porównań. Na przykład opis zarazy szerzącej się w obozie greckim: „raził ich strzałami bóg Apollo podobny do nocy”.

Ponadczasowość wreszcie i uniwersalność przesłań. Jako argument przywołam słowa Homera o potędze powabów niewieścich. Scena, w której Hera szykuje się do rozmowy z Zeusem i pożycza na tę okoliczność opaskę (stanik) od bogini miłości Afrodyty. W tłumaczeniu brzmi to tak:

 

„W przepasce tej wszystkich rozkoszy uroki się mieszczą: powab miłosny, tęsknota pożądań i zwierzeń poufność, złudne podniety co zwodzą umysły najrozumniejszych. (Pieśń XIV, 215-217).”

 

I jak ktoś widział Filis na Arystotelesie na kościele Mariackim w Krakowie, to mu się klapka z tym fragmentem otworzy. Bo „taka jest książki moc”.

 

„Iliada” oprócz struktury moralnej miała też gigantyczne znaczenie polityczne. Spisano ją, żeby aoidowie przestali dodawać kolejne rody do „katalogu okrętów”, bo to była oznaka szlachectwa. Słowo powinno brzmieć jak dynamit, że przywołam Jana Krzysztofa Kelusa na koniec. I o tym też jest „Iliada” i zawarta w niej dla autorów rada, że zakończę rymem. ;-)

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

John Maxwell Coetzee, Hańba oraz W sercu kraju.

 

Trudno wybrać jedną książkę tego autora: każda jest świetną lekcją minimalistycznego, skondensowanego stylu. Coetzee nie tworzy kwiecistych konstrukcji, uderza słowem jak biczem. W krótkich formach przekazuje maksimum treści, zawierając ją w krótkich, celnych metaforach. To wspaniała szkoła języka, ale też tego, jak bardzo nie-lekka i nie-łatwa, a do tego nie-przyjemna może być proza: Coetzee zadaje trudne pytania i nie podaje na nie prostych odpowiedzi, jego proza jest pełna nierozwiązanych moralnych dylematów. Uwiera i nie pozwala spokojnie zasnąć. A przy tym wszystkim to są świetnie napisane, wciągające fabuły. W sercu kraju polecam jako kliniczne niemal studium szaleństwa a bardzo okrojonych realiach, a Hańbę jako jedną z najlepszych powieści, jakie kiedykolwiek napisano.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Wczesne opowiadania Hłaski z Pierwszego kroku w chmurach – choćby “Baza Sokołowska” (przykład jak nie pisać pod względem ideologicznym) i Następny do raju  – budowa postaci i zakończenia. Koniecznie w kolejności Pierwszy krok... i Następny… widać tę diametralną różnicę w podejściu do tematu.

 

Gombrowicz Kosmos i Pornografia  – do dzisiaj pamiętam wskazówki na suficie i powieszonego wróbla – absurd pełną gębą

 

Wiersze – Leśmian i Czechowicz (ogólnie dwudziestolecie międzywojenne rządzi:))

 

Ogólnie rzecz biorąc mam inny warsztat interpretacyjny, ale sądzę, że bez tego da się wyciągnąć z powyższych: podejście do tematu, budowę postaci i zakończeń, gry  słowne.

F.S

Jestem zdania takiego jak karmelek. Jak pisać Stephena Kinga. Ostatnio właśnie czytam też Pieśń lodu i ognia czego jestem wielkim fanem

To jak już mowa o mistrzostwie zwięzłego stylu. Niezmiennie, od lat, robią na mnie pod tym względem ogromne wrażenie teksty piosenek Jacka Kaczmarskiego. Szczególnie takie jak Nasza klasa, czy też utworu poświęcone powieściom lub obrazom, choćby Pan Kmicic czy Rejtan.

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

KPiachu, od razu przypomniała mi się Zatruta studnia i Wiosna 1905. Zresztą można by długo wymieniać. Tylko że to nie książki.:)

Chciałam tu jeszcze podać Pratchetta jako doskonały przykład dowcipu opartego na języku, ale tu trzeba by patrzeć na oryginał. Nie żebym miała coś do tłumaczenia Piotra Cholewy, ale niektórych rzeczy po prostu nie da się oddać w języku polskim.

 

Zatem przykład z naszego podwórka: Karol Irzykowski, Pałuba. Sny Marii Dunin. Jedna z najbardziej zapomnianych i niedocenionych polskich książek. Powieść o złudzeniach i o samooszukiwaniu się, doskonała psychologicznie i wielopoziomowa: poza samą akcją mamy też analizę bohaterów oraz analizę samego procesu twórczego, komentarze do powieści w powieści. Jest to więc nie tylko szkoła bezlitosnej wiwisekcji i satyry (przede wszystkim na młodopolskie autokreacje; trzeba zaznaczyć, że autor był przede wszystkim doskonałym, wnikliwym krytykiem, który nieraz naraził się autorom swoimi szczerymi komentarzami), ale także samoświadomości autora. I to wszystko w samej powieści Pałuba, do której dołączone jest także opowiadanie Sny Marii Dunin i kilka esejów wyjaśniających. Ten autotematyzm i niebywała intuicja psychologiczna (autor świetnie oddaje zgrzyt między wyobrażeniami na temat siebie i swojego życia a rzeczywistością, która nie chce do tych wyobrażeń przystawać) sprawiają, że książka Irzykowskiego to znakomity “nie-podręcznik” pisania.

 

 

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Jacek Dukaj – “Lód”.

 

To jedna z tych kilku(nastu) książek (obok, na przykład, Schulza, poezji Leśmiana, Myśliwskeigo, Redlińskiego), które zawsze mam na biurku pod ręką, bo jak mi nie idzie pisanie, to otwieram na której bądź stronie i czytam parę zdań, przerzucam kartki, czytam kolejne kilka i tak dalej, póki coś się we mnie nie odblokuje. To muszą być książki autorów polskich, koniecznie.

Kiedyś sobie pomyślałem, że jeżeli będę w stanie napisać jedno takie zdanie, jak każde zdanie Dukaja w “Lodzie” – to będzie dobrze, bardzo dobrze. Za przykład niech posłużą dwa pierwsze akapity “Lodu”:

 

“14 lipca 1924 roku, gdy przyszli po mnie czynownicy Ministerjum Zimy, wieczorem tego dnia, w wigilję syberjady, dopiero wtedy zacząłem podejrzewać, że nie istnieję.

Pod pierzyną, pod trzema kocami i starym płaszczem gabardynowym, w barchanowych kalesonach i swetrze włóczkowym, w skarpetach naciągniętych na skarpety – tylko stopy wystawały spod pierzyny i koców – po kilkunastu godzinach snu nareszcie rozmrożony, zwinięty prawie w kulkę, z głową wciśniętą pod poduchę w grubej obszewce, że i dźwięki docierały już miękkie, ogrzane, oblane w wosku, jak mrówki ugrzęzłe w żywicy, tak one przedzierały się w głąb powoli i zw wielkim mozołem, przez sen i przez poduszkę, milimetr za milimetrem, słowo za słowem...”

 

 

 

Dorzucam nowość wydawniczą, a raczej zapowiedź, bo premiera 7 października:

 

“Dygot” Jakub Małecki

 

To dla tych, którzy chcą pracować nad stylem. Kuba jest w tym niesamowicie sprawny. Zwróćcie uwagę, jak z użyciem jak najmniejszej liczby słów osiąga efekt niezwykle poetyckiej, bogatej prozy. Na pozór to prosty język, ale to dlatego, że nie bawi się w wielolinijkowe konstrukty, zamiast tego opierając się na doborze kilku naprawdę trafnych słów. Wielka to sztuka.

O, to, to! Mam powody, żeby być pierwszym w kolejce po “Dygot”.

Ted Kosmatka, krótkie formy. Tłumaczenia na polski są dobre. Prostymi słowami o trudnych, często naukowych niuansach i zjawiskach – i zaplecenie tego od razu z fabułą.

 

Z takich w miarę świeżych (ostatnie -naście lat) i polskich, byłem pod wrażeniem “Narrenturmu” Sapkowskiego – niby standard, a postaci zbudowane, dialogi błyskotliwe i niesztuczne zarazem (zresztą, jak budować postaci przez dialogi to Sapkowski mógłby chyba uczyć ;-) ) i do tego sru, cały realistyczno-magiczny świat wtłoczony nie wiadomo kiedy między słowa. Drugi raz tak mi się to spodobało u Cherezińskiej., owo umiejętne przeplecenie fantastyki z realiami czasów średniowiecza. Za to też cenię sobie Gaimana, za bardzo zręcznie miksowanie realiów z nadnaturalnymi.

 

Dukaj – piękna szkoła, jak na poziomie języka zadbać o przedstawienie świata (”Perfekcyjna niedoskonałość” bodajże) lub pomysł, zdawałoby się od czapy, przekuć w coś frapującego (”Inne pieśni”).

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dorzucę coś przewrotnie – “Mag” John Fowles

 

Ja tę książkę przeczytałem w trzy dni (768 stron). Wciąga jak chodzenie po bagnach. Koleżanka wyrzucała narzeczonego z akademika, bo czytała “Maga”. Taka jest książki moc. :-D

 

Ta książka, pełna zgrabnych nawiązań – tak do mitologii, jak i do historii XX wieku - ma jednak mankament: zakończenie. A, że jest to coś, za co i mnie się czasem obrywa, przytoczę słowa wyjaśnienia ze strony autora: “Druga zmiana dotyczy zakończenia. Pomimo że jego zamysł ogólny nigdy nie wydawał mi si ę tak niezrozumiały, jak stwierdzili niektórzy czytelnicy – może dlatego, że nie przywiązywali należnej wagi do dwu wersów – zgadzam się jednak, iż powinienem był opowiedzieć się za bardziej jednoznacznym zakończeniem powieści... co też właśnie uczyniłem”.

 

I czytamy sobie tę pasjonującą lekturę, zastanawiając się “co poeta miał na myśli” i “dokąd jedzie ten tramwaj”. Docieramy do ostatniej strony, a tam:

“cras amet qui numqua, amavit

quique amavit cras amet” 

 

“Jutro pokocha, kto nigdy nie kochał

Ten, który kochał, jutro pokocha”

 

I w umysłach pozostaje swojskie: “no ja jebię”, czy inne “WTF”?

 

Po doświadczeniach z “Magiem” i własnych sporach z czytelnikami dochodzę do wniosku, że jak już mamy historię, która jest dobra, to w zakończeniu lepiej morał wbić łopatą, niż pozostać na poziomie subtelności, które pojmuje tylko sam autor. ;-)

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Nigel Watts „Jak napisać powieść”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1998.

Książka już raczej niedostępna w księgarniach, ale dla chcącego nie ma nic trudnego ; ) Widziałem gdzieś e-booka. Uważam, że zarówno dla początkujących jak i zaawansowanych autorów pozycja bardziej niż obowiązkowa. W prosty i przystępny sposób wyjaśnia zasady pisania dłuższych tekstów beletrystycznych. Książka maźnięta w typowy dla Anglosasów sposób: wszystko wyjaśnione na prostych, zjadliwych przykładach. Dużo ćwiczeń do samodzielnej realizacji. Świetne rozdziały dot. kompozycji powieści i różnych stylów narracji. Taki skrócony kurs pisania powieści. IMO – rewelacja.

...always look on the bright side of life ; )

Ja się zgodzę z malakhem – polecam przeczytać cokolwiek McCarthego, ja sam Drogi nie czytałem, ale czytałem “rącze konie”, a niedługo zamierzam przeczytać wszystko tegoż Pana ( ale niespiesznie, bo jego trzeba czytać powoli, smakować zdania i się nimi upajać... ). To jak on operuję słowem to prawdziwa maestria, a na pierwszy rzut oka można pomyśleć, że proste toto i jakieś takie lakoniczne. Tylko ile w tym poezji....

Prawdziwy mistrz! I powiem, że rzadko mi się zdarza powiedzieć coś takiego o pisarzu po przeczytaniu jednej pozycji. 

Hubert – Lód to też majstersztyk. Bodaj trzy razy przeczytałem od dechy do dechy. 

"I needed to believe in something"

Warsztat, to nade wszystko umiejętność wyrażania myśli w języku polskim. Doskonałe przykłady płyną z książek A.Sapkowskiego, A.Brzezińskiej. Palce lizać i całować po stopach. Warto też siegnąć po laureatów Zajdla. 

W przypadku zagranicznych autorów zawsze mam pewne wątpliwości –  na ile to “piękne operowanie słowem” jest zasługą autora, a na ile efektem katorżniczej pracy tłumacza...

And one day, the dream shall lead the way

Bez względu na zasługi autora i tłumacza polecam Drakulę Stokera. Wzorzec z Sevres pisania pamiętników i listów.

"Białka były czerwone, a źrenice większe niż całe oczodoły"

Dzikowy, zajrzyj więc do “Niebezpiecznych związków” Chordelosa de Laclos, to dopiero majstersztyk powieści epistolarnej.

A ja kolegom fantastom polecam gorąco powieści Waltera Moersa – “Miasto Śniących Książek” bądź “Rumo i cuda w ciemnościach”, na początek. Moers pisze w charakterystyczny, niesamowity sposób, ale tym, co robi największe wrażenie, jest jego nieokiełznana wyobraźnia. True story.

Czasem zdarza mi się w książkach różnych autorów natykać na akapity, zdania itp. przy których zatrzymuję się i wzdycham “jakie to piękne, chciałabym tak umieć” (celuje w tym np. Peter S. Beagle), ale w przypadku Moersa poza tym, że czytanie go stanowi przyjemność samą w sobie, to raz po raz czytelnikowi szczęka opada na skutek konfrontacji z przebogatym, przeoryginalnym i przeniesamowitym uniwersum.

Wyobraźnia Moersa nie ma granic, pod tym względem to mój guru wśród wszystkich pisarzy, z jakimi się zetknęłam – i mówię to nawet jako fanka Terry’ego Pratchetta. A co cudowniejsze, to wszystko jest opisane w tonie, który mówi: “przecież to normalne”. Jedno wielkie WOW.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

A ja uważam, że jeżeli chodzi o balans między fabułą a tłem, między akcją a opisem, to jednym z najtrafniejszych przykładów będzie proza Steinbecka. Od bardzo króciutkiej nowelki “Myszy i ludzie” po grube tomiszcza “Gron gniewu” czy “Na wschód od Edenu”.

A ja dorzucam opowiadania Hemingwaya, jako doskonały przykład krótkich form i doskonałej oszczędności stylu. Przez parę lat w kwestii struktury uważałem za niemal wzorcowe opowiadanie Poego „Nie zakładaj się nigdy z diabłem o swą głowę”. Edgar, podobnie jak Roald Dahl w niektórych tekstach ze zbioru „Niespodzianki”, nadaje opowiadaniu formę rozbudowanego dowcipu z wyraźnie nakreśloną puentą.

To ja trochę inaczej. Na uliczce prostopadłej do ulicy, przy której mieszkam, stoi taka szafa, z której można sobie zabierać książki, a po przeczytaniu odstawiać je na miejsce (albo nie ;-)) albo podrzucać pozycje, których człowiek chce się pozbyć z własnej biblioteki. Odnosiłam ostatnio coś i wpadł mi w ręce harlekin, taki prawdziwy harlekin, z różową okładką i ze stosownego wydawnictwa, o tytule Anonimowy list.

Wzięłam go sobie i już nie oddam, bo z Anonimowego listu można się wiele nauczyć o pisaniu, a konkretnie o tym, co nie działa: jest pełno dialogów, z których absolutnie nic nie wynika, mało logicznych wydarzeń, kompletnie bezpłciowych bohaterów – a to ostatnie jest chyba najciekawsze, bo niby każdy tam ma jakąś historię, mówi trochę inaczej... ale dalej szeleszczą papierem.

Polecam wszystkim! ;-)

O, kurczę! Lolu, chęć nauki ma pewne granice. Nawet nie zajrzę...

Babska logika rządzi!

Nie znasz dnia ani godziny... jeszcze Cię może dopaść np. w poczekalni u dentysty albo jakimś innym miejscu tego typu ;-)

Musiałabym pójść tam nieuzbrojona we własną lekturę. A to jest mało prawdopodobne – nie znam dnia ani godziny. Kiedyś zacięłam się w windzie na jakąś godzinkę i najbardziej mnie wkurzało to, że nie wzięłam nic do czytania. Wyciągnęłam wnioski. ;-)

Babska logika rządzi!

Pisałam kiedyś artykuł o szablonach w harlekinach. W związku z tym musiałam ich trochę przeczytać. I to było naprawdę bardzo męczące. Jest jakiś poziom literackiego prostactwa (przepraszam za takie okrutne wyrażenie), przez które równie trudno przebrnąć jak przez egzaltowane, przemanierowane przekombinowanie.

Hmm... może taki szablon byłby wystarczająco pouczający (autorze, tak tego NIE rób! ;)). Ocho, a jest gdzieś do przeczytania ten artykuł? Bo brzmi ciekawie. [co powiedziawszy, zakończyła offtop]

E, nie, to stare dzieje. Na studiach zdarzało mi się pisywać takie pierdoły do dziwnych portali.

Kiedyś chcąc podpatrzeć jak budować wątki damsko-męskie postanowiłem sięgnąć po Grocholę. Prawie że w gumowych rękawicach, w masce przeciwpyłowej i pokropiwszy się wodą święconą, coby mnie jakiś harlekinowy diabeł nie opętał. Mus to mus – pomyślałem – sztuka wymaga poświęceń. 

Po paru stronach “Nigdy w życiu” zrozumiałem, dlaczego ta Autorka ma takie nakłady. Rękawice i maska poszły w kąt, woda święcona sama wyparowała. Pióro lekkie jak piórko, dowcip cięty jak goździki w wazonie, styl po prostu mistrzowski. Doskonały przykład, jak o zwykłej codzienności pisać w sposób, który chwyta. 

Nie jest to typ literatury, z którym chciałbym nawiązać dłuższą znajomość, ale warsztat godny bardzo porządnego przyjrzenia się.

The rain it raineth on the just and also on the unjust fella; but chiefly on the just, because the unjust hath the just’s umbrella. (Charles Bowen)

“Oddam ci słońce”, Jandy Nelson – ta książka jest bardzo dziwna, ale niezwykle interesująca ze względu na sposób, w jaki została napisana. Zwroty, metafory i porównania, o jakich nigdy bym nie pomyślała. Czyta się to jak poezję napisaną prozą. Na ogół nie lubię takich rzeczy i miejscami to bywa aż przytłaczające i męczące, ale jest naprawdę niesamowite. Warto przeczytać tylko po to by zobaczyć, jak pięknie ktoś potrafi posługiwać się językiem.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Zgadzam się z “Oddam ci słońce” w stu procentach, dostałam szału literacko-czytelniczego po tej książce. Jeszcze tylko Peter S. Beagle ze znanych mi autorów tak pisze, że z tyłu słychać śpiew.

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

rewelacja, dziękuję! :)

http://symetryczny.net

“Paragraf 22” i “ Amerykańscy chłopcy” Obydwie książki uczą jak opisywać postaci bez nadmiernego epatowania ich emocjonalnością. “ Filozofia przypadku" S. Lema, uczy surfingu pojęciowego, tak by zbytnio nie haratać się o rafy rozmaitych słowników i encyklopedii. Oraz cały cykl o Eberhardzie Mocku, którego akcja odbywa się w Festung Breslau. No i oczywiście sam wielki mistrz, czyli P.K. Dick! Chociaż... Patrząc na moją skrobaninę, to może jednak nie najlepsze przykłady..

Zdecydowanie polecam “Króla Szczurów”. Oszczędny język, pozbawiony wyszukanego słownictwa a tak przemawiający do czytelnika.

Jestem krawcową, ale uwielbiam w wolnych chwilach czytać fantastykę.

A ja przeczytałem “Drogę”. Pod koniec popłakałem się. Pierwszy raz zdarzyło mi się to przy książce.

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Nowa Fantastyka