- Opowiadanie: Morf3usz - Zostań Milionerem

Zostań Milionerem

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Zostań Milionerem

– Ostatnie pytanie – głos prowadzącego zawisł nad salą jak pierwsze dźwięki dziewiątej symfonii Beethovena. Gospodarz – niski mężczyzna około trzydziestki - przejechał wzrokiem po twarzach graczy. Na tym etapie zostało ich już tylko dwóch. Spojrzenia  obydwu wyrażały skupienie. – Znajdujemy się w kulminacyjnym momencie programu. Kto teraz pierwszy udzieli prawidłowej odpowiedzi, wygra milion nowych euro. W przeciwieństwie do poprzednich rund, tutaj zwycięzca może być tylko jeden – rzekł i spojrzał w kierunku widowni. – W dziesięcioletniej historii programu zdarzyło się to do tej pory tylko raz – to powiedziawszy ponownie zrobił pauzę. W studiu zapanowała absolutna cisza. Ktoś z widzów kaszlnął nerwowo. Po chwili gospodarz podniósł do oczu kartkę i rzekł:

– Nie będę już przedłużał. Pytanie brzmi: co zasłania twarz mężczyzny, bohatera obrazu „Syn człowieczy” Rene Magritte’a? Czas start!

Jackowi zawirowało w głowie. Usiłował przypomnieć sobie obraz Rene Magritte’a, lecz widział tylko pustkę. Jak na złość. Do tej pory szło mu bardzo dobrze. Znał odpowiedzi na wszystkie pytania. Po przebrnięciu poprzednich rund, z ponad setki uczestników zostało ich tylko dwóch.

Tik, tak, tik, tak…

Gdzieś świtało mu, że Magritte tworzył w XX wieku, ale co on takiego malował? Mężczyzn, to oczywiste! Ale jakich? Że też trafił akurat na malarstwo XX-wieczne! Gdyby chodziło o średniowiecze, lub renesans, mógłby pewnie coś powiedzieć. Ale XX wiek? Nie interesował go w ogóle! Jednak to nie kończyło sprawy. W przypadku, gdyby przeciwnik również nie znał odpowiedzi, prowadzący musiałby zadać inne pytanie. Na tym etapie nie można już było się wycofać. Nadzieję Jacka przedłużał fakt, że lampka po drugiej stronie sali również się nie zapalała.

Tik, tak, tik, tak…

Grube krople potu wystąpiły mu na czoło. Zegar odmierzał czas, a żaden z zawodników nie wciskał czerwonego, uprawiającego do odpowiedzi, przycisku. Magritte, Magritte… co on takiego namalował? Zaraz! Kiedyś z siostrą oglądali przecież jeden stary film z Piercem Brosnanem. Główny bohater chciał w nim ukraść obraz. Pamiętał! To był obraz Magritte’a!

– Dziesięć sekund – powiedział prowadzący.

Tik, tak, tik, tak…

W wyobraźni ujrzał nagle elegancko ubranego mężczyznę. Pozował na tle morza. Miał na sobie czarny frak i melonik. Twarz miał zasłoniętą…

– Pięć sekund.

No właśnie czym? Liściem? Nie, liść również znajdował się na obrazie, ale to nie był główny motyw. Szlag, ile jeszcze zostało czasu? Trzy sekundy? Co było pod liściem? Jakieś warzywo, albo owoc… coś zielonego, albo…

Tik, tak…

W tym momencie po przeciwnej stronie studia rozbłysły światła. Oznaczało to, że drugi gracz pragnie udzielić odpowiedzi. Jack zacisnął dłonie na krawędzi blatu. Jego wiedza od teraz nie miała już żadnego znaczenia. Jeśli tamten odpowie prawidłowo, to on odejdzie z pieniędzmi. Jeśli się pomyli, wygrana przypadnie Jackowi. Jeszcze miał nadzieję, że odpowiedź przeciwnika będzie błędna.

– Tak, Martin? – spytał prowadzący, odwracając się w kierunku gracza, który nacisnął przycisk.

– Jabłko – padła odpowiedź.

– Tak! – głos gospodarza zmieszał się z rykiem fanfar. Zaczęły migać światła. Studio stało się nagle jednym, wielkim stroboskopem, błyskającym wszystkimi możliwymi kolorami. Zabrzmiała muzyka, poleciało confetti. Widzowie zaczęli klaskać. – Dokładnie: duże, zielone jabłko! – dodał entuzjastycznie gospodarz programu, jakby na potwierdzenie tego, że to nie Jack odbierze główną wygraną. – To jest poprawna odpowiedź. Martin, wygrywasz milion euro! – wołał do mikrofonu.

Jackowi stanął nagle przed oczami cały obraz. Napięcie ustąpiło, lecz dopiero po chwili zorientował się, że nadal ma dłonie zaciśnięte w pięści. Jeszcze kilka sekund i znalazłby właściwą odpowiedź. Tymczasem nie wygrał nic. Nie słyszał i nie czuł, jak prowadzący podszedł do niego i uścisnął mu rękę, dziękując za udział w teleturnieju. Przez moment jego twarz oświetlał snop jasnego, białego światła.

Czuł, że przegrał. Kątem oka dostrzegł Martina mówiącego coś do kamer. Potem gospodarz krótko, lecz euforycznie zrelacjonował historię ostatnich, nieudanych finałów. Jack wziął głęboki oddech. Podszedł do zwycięzcy i pogratulował mu wygranej, lecz działo się to jakby poza nim. Na ten jeden moment stłumił wszystkie emocje. A potem szybko opuścił salę. Nadal czuł mocne bicie serca. Wyszedł za kulisy, gdzie było ciemniej.

Dawno już nikt nie dotarł tak daleko. Ostatni raz finał odbył się pół roku wcześniej, lecz żaden z trójki graczy, która w nim wystąpiła, nie zdobył głównej nagrody. Tym razem do ostatniego etapu dostało się dwóch uczestników. On i Martin Johnson. Obaj odpowiedzieli na tę samą ilość pytań i mieli równe szanse na zwycięstwo. Lecz ostatnie zadanie okazało się za trudne.

Nie chciał przedłużać swojej obecności w studiu. Siostra, która podczas nagrania siedziała na widowni, doskonale orientowała się, co w tej chwili czuł jej brat. Podeszła do niego i objęła ramieniem.

– Nie przejmuj się – powiedziała. – Dałeś z siebie wszystko. Zaszedłeś naprawdę daleko. – Jack nie odpowiadał. – W całej historii programu tylko dwie osoby wygrały główną nagrodę. Ten Martin jest trzeci. Może jeszcze raz podejdziesz? – rzekła, jakby ignorując jego milczenie.

– Wolałbym pobyć teraz sam – odrzekł. – Muszę odzyskać siły.

– To zrozumiałe.

– Najgorsze, że jeszcze chwila i bym się domyślił. Pamiętałem ten obraz z jednego filmu, który razem oglądaliśmy. Zabrakło mi kilku sekund.

– A więc widzisz, że wcale nie jesteś gorszy od Martina – powiedziała. Szybko jednak pożałowała tych słów.

– Nigdy nie powiedziałem, że jestem gorszy – ofuknął ją.

– Wiem, Jack. Przepraszam, źle mi się powiedziało.

– Chodzi o to, że… – zaczął i urwał.

– Tak?

– Chodzi o to, że jestem zły, że przegrałem – dokończył. – Mogłem to wygrać. To my powinniśmy się teraz cieszyć – stwierdził.

– Nie powinieneś dusić w sobie złości.

– Alice, dziękuję ci, że jesteś tutaj – powiedział po chwili do siostry, uśmiechając się.

– Och, nie ma za co. Zawsze z przyjemnością wspieram mojego młodszego braciszka – odparła Alice. – Poza tym waluta szybko traci na wartości. Stare euro już są wycofywane… to nie jest aż tak duża wygrana – powiedziała. Ku jej zaskoczeniu Jack pokiwał głową.

Razem podeszli do szatni i odebrali płaszcze. Następnie ruszyli w stronę przystanku.

– To prawda – rzekł. – Po krachu madryckim pieniądz drukowany to już nie to samo. Ale przecież nie tylko o kasę w tym wszystkim chodzi.

Słońce schowało się właśnie za grubą warstwę chmur. Jesienny wiatr przyniósł wilgotne, zimne powietrze. Z nieba spadły pierwsze krople mżawki. Ludzie zaczęli w szybkim tempie opuszczać ulicę. W tym momencie dotarli do wiaty przystanku. Weszli pod dach. Tu nie groziło im zmoknięcie. 

– Jack, co ci jest? – Alice ze strachem w oczach patrzyła na brata, który niespodziewanie zachwiał się, uderzając barkiem w słup i łapiąc się jednocześnie za pierś.

– Nic, tylko…

– Jezus Maria! Jack! – chwyciła go za ramię. Brat oparł się o nią.

– Nic, nic – odparł. –  To z nadmiaru wrażeń. Już mi lepiej – stanął na nogach. – Wszystko dobrze, popatrz – pokazał ręką wzdłuż ulicy. Silił się na uśmiech. – Autobus nadjeżdża – dodał.

Puściła ramię brata. Ten wstał i otrzepał się. Oddychał wprawdzie ciężko, lecz patrzył na nią pogodnym wzrokiem. Składane drzwi pojazdu otworzyły się, wydając głośnie, ciężkie sapnięcie. Pneumatyczne siłowniki. Technologiczny szczegół, która nie zmienił się od stu lat.

– Wsiadajmy – powiedział. Wkrótce po tym, jak ruszyli, mżawka zmieniła się w rzęsisty deszcz.

 

* * *

 

Dzień po nagraniu Jack Smart jak co dzień zasiadł przed komputerem w firmowym fotelu. Tradycyjnie miał na sobie świeżo wyprasowaną koszulę i spodnie w kant. Powinien był włączyć maszynę i rozpocząć pracę, lecz zamiast tego wpatrywał się w czarny ekran monitora.

Całe biuro wiedziało o jego sukcesach w teleturnieju i zastanawiał się, ilu pracowników oglądało jego wczorajszą porażkę. Spodziewał się różnych reakcji. Na pewno kilka osób będzie z niego szydziło. Matylda, podstarzała główna księgowa, której szczerze nie znosił, lubiła śmiać się z jego ambicji. Bernard, niespełniony informatyk, także nie pałał do niego sympatią. „To nie będzie lekki dzień”, pomyślał. 

– Hej, Jack! – ledwo zajął miejsce w boksie, podszedł do niego kolega z zespołu.

– Cześć Tom – odparł Jack. Tom był asystentem technicznym. W firmie zajmował się utrzymaniem infrastruktury.

– Oglądałem program. Świetna walka. Szkoda, że tamten wygrał. Wszyscy ci kibicowaliśmy – powiedział Tom.

– Jak widzisz, czasem można też polec na finiszu.

– Ja też nie znałem odpowiedzi. Szkoda nerwów dla kasy. Z pieniędzmi teraz nic nie wiadomo. Po hiszpańskiej plajcie, to się może stać dosłownie wszędzie. Gdyby nie przystąpienie Norwegów do wspólnoty i ich pomysł na nowe euro…

– Masz rację. – Jack doskonale pamiętał historię bankructw w krajach zachodnich. Najpierw padły gospodarki Hiszpanii i Portugalii, potem Włoch. Następne w kolejce runęły finanse pozostałych państw basenu Morza Śródziemnego: Francji, Malty i Cypru. – Hiszpanka trwa – dodał, używając powszechnej nazwy kryzysu.

– Nie martw się. Jakbyś chciał pogadać… – rzekł kolega.

– Dzięki, stary. Może potem – odparł Jack. Tom skinął głową i wrócił do siebie. Jack zauważył jeszcze, jak korytarzem śmignęła Matylda. Przechodząc odwróciła głowę w jego kierunku. W kącikach jej ust dostrzegł ledwo zauważalny uśmieszek. Westchnął. Włączył komputer. Ekran zaświecił na niebiesko. Po chwili pojawiło się pytanie o hasło. Zalogował się do systemu i kliknął na ikonę programu pocztowego. „Masz trzy nowe wiadomości” – informował komunikat w prawym, górnym rogu.

– Dziękuję – powiedział ironicznie w kierunku monitora, po czym spokojnie otworzył pierwszego e-maila. Zawierał informację, że zgłoszenie zostało przyjęte i problem jest już analizowany. Jack usiłował przypomnieć sobie, czy wysyłał ostatnio jakieś zgłoszenie. Ach, tak. Kilka dni wcześniej informował przecież, że jedno konto w zdalnym systemie przestało działać.

– Dobrze – pomyślał, otwierając drugiego e-maila. – Przynajmniej tyle dobrego.

Kolejna wiadomość była od szefa. Przełożony pisał, że nie będzie go w biurze przez kilka dni. Gratulował dotarcia do finału i wyrównanej walki do końca. „Dzięki” – odpisał Smart jednym słowem. Zamknął okno wiadomości i otworzył ostatnią. Na ekranie pojawiła się treść:

 

Martin nie grał uczciwie. Zamawia suplementy. Pozdrowienia

 

O mało się nie zakrztusił. Część kawy wylała mu się na koszulę. Zrobił głęboki wdech, po czym powoli wypuścił powietrze. Niedowierzając treści z ekranu, rozejrzał się z niepokojem po sali. Nie dostrzegł jednak niczego niezwykłego. Wpatrzył się w monitor, jakby próbując zaszufladkować otrzymaną informację. Minęło kilkanaście sekund.

Jeszcze raz przeczytał wiadomość. Nic więcej nie było. Żadnego nazwiska, adresu, czy innych danych. Tylko ta jedna, samotna linijka tekstu. Podpisana była jednym słowem. „Eleonora” – tak przedstawił się nadawca. Jack usiłował przypomnieć sobie, czy zna jakąś Eleonorę. Nie, nikogo takiego nie kojarzył. Zdaje się, że tak miała na imię babka jego szefa. Nie, nie znał żadnej Eleonory. Nie przypominał też sobie, by ktoś o tym imieniu pracował w jego firmie. „Ki diabeł?”. Sprawdził adres. Końcówka „cn” adresu wskazywała, że list został wysłany ze skrzynki w Chinach. Przez plecy przebiegł mu dreszcz. „To jakiś głupi żart” – pomyślał. Już miał zamiar przenieść list do kosza, gdy zobaczył obok biurka czarną czuprynę. Mike, młodszy programista i zarazem kolega z zespołu musiał tam czekać od dłuższej chwili.

– Cześć Mike – powiedział, próbując się uśmiechnąć.

– Cześć. Co tam? – spytał nieśmiało inżynier.

– Eeee… nic takiego – odparł Jack.

– Mam tu dla ciebie koncept do wyceny – poinformował kolega, kładąc jednocześnie na biurku plik kartek. – Szwedzi przysłali dziś rano.

Mike przyjrzał się koszuli rozmówcy.

– Oblałeś się kawą? – spytał.

– Tak. Jestem trochę zdenerwowany po wczorajszym…

– Rozumiem. Ale poza tym wszystko w porządku? – dopytywał się kolega.

– W zasadzie tak – rzekł Jack. – Chociaż… spójrz – dodał po namyśle, robiąc jednocześnie Mikowi miejsce obok siebie. Współpracownik przysiadł się i spojrzał w monitor. W otwartym oknie programu pocztowego, na środku ekranu widniała wiadomość.

– Wow! Kto to jest Eleonora? – spytał po chwili.

– Nie wiem – odparł zgodnie z prawdą Jack. – Nie mam pojęcia, kto to, ani dlaczego wysyła do mnie takie listy. Ani też dlaczego z Chin.

– Z Chin? Jak to?

– Spójrz na domenę – wzrok Mike powędrował za ręką Jacka.

– Rzeczywiście, „cn”. Chiny. Tylko że każdy może sobie założyć skrzynkę na serwerze w Chinach. To wcale nie znaczy, że list został wysłany stamtąd.

– Masz na myśli, że ten ktoś mógł wysłać wiadomość na przykład z naszego miasta? – spytał Jack. Mike pokiwał głową.

– Może przejdź się do Paula. On zna się na tych sprawach – powiedział.

– Paula? Tego młodego?

– Tak, tego chłopaka z trzeciego piętra. Jest bystry, niewykluczone, że coś znajdzie – rzekł kolega. Jack zastanowił się chwilę.

– Może i dobrze mówisz. Dzięki za radę.

– Nie ma za co. Ale ta wiadomość jest dziwna mimo wszystko. Czy nadawca nie wie, że przed teleturniejem kandydaci są dokładnie sprawdzani?

– Też wydaje mi się to nieprawdopodobne. Kontrola wykryłaby, gdyby Martin był… inny. – Przed słowem „inny” Jack zrobił pauzę i wypowiedział je jakby z niechęcią.

– Osobiście nie wierzę w te teorie. To zostało dawno zakazane. Uważam, że wszyscy, którzy twierdzą, że rodzina Grey’ów dorobiła się właśnie dzięki temu, zwyczajnie im zazdroszczą.

– Dzięki Mike. Pewnie jest właśnie tak, jak mówisz. Wyślę tego maila do Paula i poproszę go, by trochę poszukał.

Programista uśmiechnął się i wrócił do swojego biurka. Jack kliknął przycisk „Prześlij dalej”. Zredagował wiadomość:

 

Cześć Paul,

 

dostałem dzisiaj taki list. Może uda Ci się ustalić, kto go wysłał? Gdybyś znalazł chwilę, byłbym Ci niezmiernie wdzięczny. 

 

Pozdrawiam 

Jack Smart

 

Załączył e-maila od „Eleonory” i całość zaadresował do firmowego technika. Następnie ten sam załącznik wysłał do Alice.

 

Cześć Siostra,

znalazłem to przed chwilą w skrzynce. Co to tym sądzisz?

Pozdrowienia

Jack

 

Kliknął w „wyślij”. Następnie spojrzał na plik kartek od Mike’a. Westchnął i zabrał się za analizę.

Już po niecałej godzinie przyszła wiadomość od technika. Zawierała tylko jedno słowo: „Podejdź”. Jack skrzywił się. Czy ten człowiek nie może pisać obszerniej? Jednak po chwili wstał i ruszył na trzecie piętro.

– Cześć Paul – zagadnął, wchodząc do pokoju. Technik siedział w nim sam. Pomieszczenie było małe, znacznie mniejsze niż open-space, który on musiał dzielić z kolegami z zespołu. W kącie stało biurko, na którym leżało kilka niedbale rozrzuconych kartek. Obok monitora, w niebieskiej doniczce rósł kwiatek.

– Siemka! – rzucił chłopak. Wyglądał bardzo młodo. Jack dałby mu najwyżej dwadzieścia lat.

– Dostałem twoją wiadomość. Jest, że tak ujmę, bardzo lakoniczna…

– Łatwiej będzie o tym porozmawiać, niż pisać – uśmiechając się rzekł technik.

– Okej. Co znalazłeś?

– Przede wszystkim przykro mi, że nie wygrałeś. Kibicowałem ci. Ale ja też nie znałem odpowiedzi na to pytanie.

– Dzięki. Malarstwo to nie moja dziedzina. Z początku byłem zły, że przegrałem, ale już mi przeszło. Dostałem tego maila dziś rano. Podobno został wysłany z Chin…

– Właśnie miałem od tego zacząć.

– Ooo! – zdziwił się Jack. – Słucham.

– Tak. Otóż ten e-mail nigdy nie był w Chinach, nie został stamtąd wysłany, ani nawet nie widział chińskiego komputera – rzekł Paul i urwał, obserwując reakcję gościa. Jack w jednej chwili przybrał poważny wyraz twarzy. Nadal jednak wpatrywał się pytającym wzrokiem w informatyka.

– A zatem? – spytał. – Gdzie i przez kogo został napisany?

– Zadajesz mi niewłaściwe pytania – rzekł technik. – Na pewno został wysłany stąd. To znaczy z naszego miasta. Adres z sygnatury jest na sto procent lokalny. Natomiast nie umiem ci powiedzieć, kto go napisał.

– Ale skąd to wiesz? Przecież ma chińską domenę. „cn” to Chiny, tak?

– Istnieje wiele programów do podrabiania sygnatur w wiadomościach elektronicznych. Gdyby ktoś chciał, mógłby taką wysłać nawet z twojego własnego adresu i nigdy byś się nie zorientował. Ustalenie, że to nie ty jesteś nadawcą, wymagałoby głębszej analizy.

– To skąd wiesz, że został wysłany stąd? 

– A stąd, że oprócz programów do podrabiania e-maili, istnieją również metody do ich dekodowania. Adres IP, sygnatura i wszystko wiadomo. Gdyby wiadomość wyszła z Chin, jej podpis zawierałby z pewnością adresy serwerów z Chin. Tymczasem w odcisku e-maila znaleźć można jeden po drugim jedynie adresy naszych lokalnych komputerów. Ktoś zapomniał to zmienić, albo używał kiepskiego programu fałszującego. Nadawca ma internet wykupiony w firmie AstroNet.

– A to pięknie… – cmoknął Jack.

– Może zresztą nie chodziło o to, żeby wysłać wiadomość konkretnie z Chin. Może ktoś chce ci zwyczajnie zrobić anonimowego psikusa. Podejrzewasz kogoś?

– Skąd! Nie mam pojęcia, kto mógłby mi to przysłać. Nie można tego ustalić?

– Ciężko – skrzywił się technik. – Mogę poszperać, ale po godzinach. Nie gwarantuję jednak, że coś znajdę. Nazwisko właściciela adresu IP zna tylko dostawca internetu. Może policja mogłaby pomóc…

– Nie chcę na razie ich informować. Zresztą, nie doszło do złamania prawa. W każdym razie gdybyś mógł trochę poszukać…

– Mogę spróbować – rzekł Paul rozglądając się wokół. W pokoju byli sami. – Jeżeli mam się tym zająć, to mogę potrzebować niewielkiego budżetu. Może nic z tego nie wykorzystam, ale niewykluczone, że te kilkaset euro mi się przyda.

– W porządku. Kilka stów możesz wydać. Czy coś jeszcze?

– Lubię rum z Jamajki – rzekł Paul uśmiechając się szelmowsko.

– Jeśli znajdziesz mi tę Eleonorę, dostaniesz całą skrzynkę – zareplikował Jack.

Wrócił do swojego boksu. W komputerze czekała na niego już wiadomość od siostry.

 

Jack,

to jakaś podejrzana sprawa. Nie chcę ci nic sugerować, ale dla mnie to wygląda, jakby ktoś bawił się twoim kosztem. Dość na razie przeżyłeś. Odpuść sobie.

Ściskam

A.

 

Zamyślił się. Siostra mogła mieć rację. W jego życiu dużo się ostatnio wydarzyło i miał na razie dość wrażeń. Lecz z drugiej strony jeśli list od tej „Eleonory” był czyimś żartem, lub próbą sprowadzenia go na fałszywy trop, niczym nie ryzykuje. A jeśli okaże się, że jest tak, jak pisze owa nieznajoma? Jeśli faktycznie Martin… Po namyśle otworzył wiadomość i odpisał na adres, z którego przyszła.

 

Skąd wiesz? I kim jesteś?

 

Zrobił to na wszelki wypadek. Nie oczekiwał odpowiedzi. Z tego, co mówił Paul, adres e-mail został podrobiony. Kto miałby odpisać? Tak jak się spodziewał, chwilę później przyszedł zwrot. „Nie można dostarczyć wiadomości…” – pierwsze zdanie potwierdziło jego przypuszczenia. Westchnął i wziął się do roboty.

Około południa postanowił zrobić sobie przerwę. Napisał Tomowi, że idzie na herbatę. Gdy zalewał w kuchni kubek wrzątkiem, zjawił się kolega.

– Cześć – rzekł Jack, gdy się zobaczyli. – Pamiętasz reklamy KnowledgeNow?

Tom zamyślił się.

– Tak. Były emitowane w telewizji, gdy byłem jeszcze dzieckiem. Miały takie kretyńskie hasło: „Twoja pociecha nie lubi chodzić do szkoły? Nigdy więcej żmudnej nauki! Wszczep swojemu dziecku wiedzę już teraz!” – mówił, starając się naśladować podekscytowany głos spikera. – Totalne gówno – dodał.

– Dokładnie tak. Zachęcano w nich, by już na wczesnym etapie życia programować dzieciom informacje, które ich rówieśnicy z mniej zamożnych rodzin musieli mozolnie opanowywać w szkołach – rzekł Jack. 

Obaj doskonale wiedzieli, czym było KnowledgeNow. Przedsiębiorstwo, które zasłynęło tym, że w jego laboratoriach ostatecznie zdekodowało strukturę fal mózgowych. Umysł w młodym wieku był bardzo podatny na ich odbiór, co stwierdzono w toku dalszych badań. Poprzez indywidualne dopasowanie częstotliwości fal i regulowanie natężenia strumienia można było szybko zaprogramować w mózgu dziecka umiejętności nie tylko z całej szkoły, lecz praktycznie całą wiedzę posiadaną przez ludzkość. W zależności od wybranego pakietu koszty różniły się, ale znalazły się osoby, które było na to stać. Ludzie ci, by zademonstrować swój status, chętnie poddawali swoje latorośle zabiegom. Twierdzono powszechnie, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Wprawdzie dzieci na początku często doświadczały szoku i na kilka dni, a nawet tygodni potrafiły stać się apatyczne i przygnębione. Po tym czasie jednak szok mijał i mogły wrócić do normalnego funkcjonowania.

– Czy to ma jakiś związek z tobą i teleturniejem? – spytał Tom, kierując na Jacka podejrzliwe spojrzenie.

– Nie wiem. Dostałem maila z nieistniejącego adresu. Autor pisze w nim, że Martin, mój przeciwnik z finału, miał wszczepioną pamięć i zamawia suplementy – rzekł i spojrzał na przyjaciela. Ale Tom nic nie odpowiedział. – Nie wiem, co o tym myśleć.

– Nie podejrzewasz, kto mógł to wysłać?

– Rozmawiałem z jednym informatykiem – odparł, nie zdradzając szczegółów. – Ma postarać się coś ustalić.

Drzwi kuchni otworzyły się i do pomieszczenia wszedł pracownik z ich działu. Zaczął przygotowywać sobie kawę. Rozmówcy poczekali, aż wyjdzie.

– To bardzo dziwne, co opowiadasz  – wymamrotał Tom.

– Tak. A sama wiadomość została wysłana z komputera w Chinach. To znaczy tak się z początku wydawało, bo ostatecznie okazało się, że adres nadawcy został sfałszowany.

– Osz w mordę…

Nastała cisza. Przez chwilę mężczyźni wpatrywali się w siebie nawzajem. Tom pierwszy przerwał milczenie.

– Na twoim miejscu nie przejmowałbym się tym tak bardzo. Ktoś może robi ci kawał. Z drugiej strony ustalenie nadawcy na pewno pomogłoby w wyjaśnieniu tej sprawy. Jeśli twój przeciwnik nie grał fair, to tobie należy się wygrana – rzekł. Po tych słowach Jack wbił wzrok w podłogę. Oparł łokieć o udo i podparł głowę na dłoni.

– Wszystko zależy od tego, co znajdzie ten informatyk – powiedział. Tom pokiwał głową.

 

* * *

 

Po wybuchu afery z KnowledgeNow gazety szczegółowo relacjonowały przebieg śledztwa. Ze skonfiskowanych dokumentów wynikało, że chociaż sam zabieg wszczepiania wiedzy przebiegał najczęściej bez zakłóceń, to dzieci stawały się po nim poważniejsze od swoich rówieśników. Zjawisko to tłumaczono tym, że wszczepiana wiedza, oprócz rzeczy przyjemnych i neutralnych zawierała także materiał przykry, taki jak wojny, konflikty, czy choroby. Zanim młody człowiek się z tym oswoił, przechodził swego rodzaju wstrząs, który łagodzono lekami. Poza tym, aby tak uzyskana wiedza utrzymała się, należało zażywać specjalne suplementy diety wspomagające pracę mózgu. Były one bardzo drogie, a wkrótce okazało się też, że bez ich przyjmowania wiedza nie tylko bezpowrotnie zanikała, lecz także zmieniała się osobowość jednostki.

 

– Teleturniej „Zostań Milionerem”, przy telefonie Sandy – głos sekretarki wydał się Jackowi bardzo przyjemny.

– Mówi Jack Smart. Niedawno brałem udział w państwa programie. Niestety nie wygrałem, lecz dzwonię w innej sprawie. Chciałem zapytać, czy nadal weryfikujecie kandydatów pod kątem wszczepionej wiedzy – mówił wolno i wypowiadał kolejne słowa z wahaniem, nie będąc pewny reakcji po drugiej stronie słuchawki.

– Pamiętam pana, panie Smart. Oczywiście, że weryfikujemy – odpowiedziała sekretarka. – Wszyscy chętni do udziału w programie są dokładnie sprawdzani.

– A czy mój przeciwnik z finału, Martin Johnson też został zweryfikowany?

– Panie Smart, czy ma pan jakieś podejrzenia? Jeśli tak, proszę pójść z tym na policję – głos Sandy przestał już być miły i Jack pomyślał, że bardzo mądrze zrobiono, zatrudniając tę dziewczynę na infolinii. Wstydził się przyznać, że dzwoni z powodu anonimowego listu.

– Nie, chciałem się tylko upewnić. Moje wątpliwości zostały rozwiane. Dziękuję, Sandy.

– A zatem życzę miłego dnia – odparła dziewczyna suchym tonem. Jack zakończył rozmowę. Tak jak przypuszczał, niczego nowego się nie dowiedział. W dodatku nie miał pojęcia, jakie następne kroki mógłby podjąć.

Przez dwa następne dni powoli zaczynał zapominać o całej sprawie. Pogoda pogorszyła się. Raz za razem miasto nawiedzały coraz większe deszcze i burze. Ostatnia wichura połamała nawet kilka drzew i Jack zastanawiał się, czy nie ryzykuje za dużo stawiając samochód przy ulicy. Rozważał, czy nie zacząć ponownie dojeżdżać do pracy tramwajem, lecz ostatecznie górę wzięło przywiązanie do czterech kółek. Listów od „Eleonory” nie było. Paul również nie dawał znaku życia. Priorytetem dla Jacka stały się koncept od Szwedów i działania sprzedażowe w USA. Jednak trzeciego dnia dostał kolejny e-mail z takiego samego, jak poprzednio adresu.

 

Jack, dlaczego nic nie robisz?

 

Jedno jedyne zdanie zakończone zostało takim samym, jak poprzednio podpisem: Eleonora. Już chciał odpisać, gdy przypomniał sobie, że przecież wiadomość i tak nie dojdzie. Chwilę potem dostał następny list, tym razem od Paula. „Podejdź” – pisał w swoim stylu informatyk. Jack bez namysłu ruszył na górę. Po drodze pomyślał, że technik mógłby nauczyć się pisać mniej enigmatycznie.

– Cześć, Jack – rzucił Paul, zobaczywszy gościa. – Wisisz mi skrzynkę rumu, a mojemu kumplowi cztery stówy – rzekł z dumą. Jego oczy błyszczały jak dwie iskry. – Nie było łatwo, ale udało się.

– Jeśli to jest to, o czym rozmawialiśmy, kurier dziś jeszcze zajedzie pod twój dom – odparł Jack.

– Zwycięzcą jest… – zamiast dokończyć, Paul podał mu żółtą kartkę z zapisanym czarnym długopisem nazwiskiem i adresem.

– Natalie Wesley? Zamieszkała przy siedemdziesiątej siódmej? Kto to jest? – Jack z zawiedzioną miną wpatrywał się w świstek papieru. – Nigdy o niej nie słyszałem. Jesteś pewien?

– Nie ulega wątpliwości. Korzysta z usług AstroNet-u. Mój kolega zadzwonił tam, podając się za policjanta. Powiedział, że nie chce mu się jechać do siedziby i zapytał, czy może dostać pewne informacje telefonicznie. Wiesz, taki trick socjotechniczny. Czasami działa – to rzekłszy spojrzał w twarz Jacka, jakby badając, jakie wrażenie wywarły jego słowa. – W jego wykonaniu prawie zawsze – dodał, a jego oczy zaświeciły się jeszcze bardziej. Jack pomyślał, że Paul mówi może o sobie. Ale nie zamierzał w to wnikać. – Mój kumpel sprawdził, kto w tym dniu używał adresu IP z sygnatury maila i dostał taką odpowiedź – kontynuował tymczasem technik.

– Niesamowite! Tylko że ja nie znam żadnej Natalie Wesley. Sądzę, że ona mnie również.

– Natalie Wesley, wcześniej Natalie Johnson, to była żona Martina, twojego przeciwnika z teleturnieju. – W tym momencie Jack poczuł, że jego puls przyspiesza, niczym myśliwemu, gdy ma już zwierzynę na celowniku. Był pełen podziwu dla tego chłopaka.

– Dobrze, ale… skąd wiesz tyle o niej? – Czuł, że nie musi o to pytać. Był pewien, że Paul ma swoje sposoby. Nie pomylił się. Technik nic nie odpowiedział, tylko przekręcił monitor w jego stronę. – Nie skasowała – oznajmił. Oczom Jacka ukazała się strona facebooka z kontem Natalie Wesley. Znajdowały się jej wspólne zdjęcia z Martinem Johnsonem. Komentarze pod nimi takie jak: „Pięknie razem wyglądacie”, „Śliczne z was małżeństwo” i „Moje słodziaki” rozwiewały wszelkie wątpliwości. Natalie i Martin byli kiedyś mężem i żoną. Dalsze wpisy właścicielki konta świadczyły jednak o końcu związku i rozpoczęciu nowego etapu życia. Paul triumfował.

– Wyślij mi numer konta kolegi – rzekł Jack przez zaciśnięte zęby. – A skrzynka z najlepszym jamajskim trunkiem przyjedzie pod twój dom dziś wieczorem.

– Trzymam za słowo! – odparł informatyk uśmiechając się szeroko.

Tego dnia Jack wyszedł z pracy później niż zwykle. Rozgorączkowanie spowodowane uzyskanymi informacjami, sprawiało, że robota dosłownie leciała mu z rąk. Na wszystko potrzebował więcej czasu. Gdy opuszczał biuro, na dworze było już ciemno. Padał drobny deszcz. Przed wyjściem sprawdził jeszcze, czy na pozostałych dwóch piętrach nikogo już nie ma. Wobec tego, że biuro okazało się puste, zablokował drzwi kartą. Ruszył wąskim przejściem przed siebie. Przemakało mu ubranie i chciał jak najszybciej znaleźć się w samochodzie. Wtem z przodu, jakieś pięćdziesiąt metrów przed sobą zobaczył mężczyznę w czarnym prochowcu. Zbliżał się do niego energicznym krokiem. Tempo osobnika było szybkie, a jego ruchy wyglądały na zdecydowane. Delikwent podszedł i zatrzymał się przed Jackiem, blokując przejście. Miał może z metr osiemdziesiąt wzrostu i zarost na twarzy. Jack spróbował go wyminąć, lecz osobnik przesunął  się równolegle do niego. 

Typ podszedł bardzo blisko i odchylił połę płaszcza. Pod jego pokrywą błysnął pistolet. Jack oniemiał. Nie zdążył pomyśleć, gdy ubrany na czarno jegomość chwycił go za ramię i pociągnął w najbliższą bramę.

– O co chodzi? – zawołał Smart. Zapytanie zostało jednak bez odpowiedzi. Zamiast tego poczuł uścisk ręki na obojczyku.

– Chcesz pieniądze?

– Domyślny chłopczyk – odezwał się mężczyzna, trzymając jedną dłoń na rękojeści broni, a drugą na jego ramieniu. Jack myślał intensywnie. Czy to ktoś od „Eleonory”? A może sam Martin? Typ miał skrzeczący głos. Głos Martina był miękki i niższy. To nie mógł być on.

– Ale ja nie mam pieniędzy. To znaczy… tylko tyle, co w portfelu. Weź wszystko, jeśli chcesz – to mówiąc wyciągnął skórzany przedmiot z kieszeni spodni i podał rozmówcy. Napastnik spojrzał na niego ze zdziwieniem.

– Co ty gadasz? – spytał wściekle. Wyciągnął broń z kabury. Odbite w lufie światło latarni sprawiło, że Jackowi zimny dreszcz przebiegł po plecach. Skulił się w sobie. – Jak to nie masz? Zaraz sprawimy, że będziesz miał – mężczyzna przysunął się bliżej i przystawił broń do szyi Jacka. – Słuchaj Smart, nie graj ze mną w żadne gierki. Nie lubię tego – niebo za plecami oprycha rozbłysło kilkakrotnie. 

– Kiedy ja naprawdę nie mam żadnych większych pieniędzy. – Jack nie wiedział, co odpowiedzieć. – Możesz mnie przeszukać.

– Smart, jestem cierpliwy, ale już tracę siły. – Odwiedziony kurek broni nie pozostawiał wątpliwości, że mężczyzna nie żartuje. – Domyśliłem się, że takiej kasy nie będziesz miał przy sobie. Ale nie tak się umawialiśmy. Gdzie pieniądze? – dodał. Jack rozejrzał się panicznie wokół. Nie było gdzie uciekać. Stali w betonowej bramie. Przed sobą miał zbira, obok ścianę, a z tyłu podwórze, otoczone kamienicami. Deszcz rozpadał się na dobre. Niebo ponownie przecięła błyskawica.

– Słucham, Smart! – krzyknął nagle mężczyzna prosto do jego ucha.

– Ile chcesz?

– Tak traktujesz partnerów w interesach? Sto tysięcy euro, zgodnie z umową. Oczywiście nowych, bo stare nie są nic warte. Miałeś przyjść. Czekam, a ciebie nie ma i nie ma – po tych słowach mężczyzna przysunął się jeszcze bliżej, tak, że Jack poczuł na twarzy jego oddech. – A może mnie nie pamiętasz?

Smart gorączkowo przywoływał wspomnienia z ostatnich tygodni. Nie mógł jednak przypomnieć sobie ani napastnika, ani powodu, dla którego ten mógłby żądać od niego pieniędzy. Skąd miałby nagle wziąć sto tysięcy nowych euro? I najważniejsze – dlaczego miałby mu je dać? Co robić? Zwodzić, udając, że potrzebuje jeszcze trochę czasu? Nie, ten typ nie nabierze się na to. Uciekać? Ale dokąd? Wołać? Nie widział wokół nikogo, kto mógłby usłyszeć jego krzyk. Zrezygnować z jakiejkolwiek obrony i zdać się na łaskę tego oprycha? I co wtedy? Możliwości było mało. Za mało. Nagle kątem oka zobaczył kontur postaci po drugiej stronie ulicy. Zmartwiał. Wspólnik? Nie, szedł zbyt spokojnie. Nie patrzył w ogóle w ich stronę. Co robić, co robić? Jeśli zacznie krzyczeć, jest szansa, że tamten zareaguje. Może zdezorientuje to zakapiora, który cały czas trzymał broń przy jego ciele. Burza myśli nagle ustała. Wątpliwości zniknęły. W umyśle Jacka zapadła decyzja.

– Hej! Heej! – zaczął wołać z całej siły. Nieznajomy po drugiej stronie ulicy zatrzymał się. Wydawało się, że patrzy w ich kierunku. – Na pomoc! – krzyczał Jack napinając z całej siły krtań. Usiłował jednocześnie odepchnąć broń jak najdalej od siebie.

– Hej ty! – zawołał nagle nieznajomy. – Ty w czarnym płaszczu, rzuć broń! – wezwał, ruszając w ich kierunku. Gdy wbiegł w zasięg latarni, w ręku zamigotał mu pistolet. A więc policjant! Smart nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Czyżby nadchodziło ocalenie? Lecz w tym momencie zbir w płaszczu odwrócił się. Padł strzał. W świetle latarni można było dostrzec, jak funkcjonariusz skulił się i odskoczył w bok. Jack nie zwlekał. Skupił wszystkie siły w jednym ruchu i zamachnął się pięścią na głowę przeciwnika. Usłyszał cichy trzask. Chyba trafił, bo uścisk zelżał. Wykorzystał to i wyrwał się z objęć. Na oślep popędził przez podwórze. Z tyłu słyszał jeszcze strzały, lecz nie zwracał na nie uwagi. Biegł jak oszalały przed siebie. Wsłuchiwał się, czy drab nie biegnie za nim. Zdawało mu się, że w oddali za sobą słyszy kroki. Z rozpędu przeskoczył ogrodzenie. Poczuł, że zostawił na nim kawałek nogawki, lecz nie miało to znaczenia. Po drodze potknął się o jakieś śmieci. Nie zwalniał. Czuł, że zatrzymać się w tej chwili oznaczałoby dać się dogonić. A wtedy… Jego myśli kotłowały się i poza ucieczką nie liczyło się w tej chwili nic innego. „Jeszcze trochę” – myślał, starając się nie zwracać uwagi na świszczący oddech. „Byle do głównej ulicy”. Wkrótce jednak nogi zaczęły mu ciążyć. „Jeszcze chwila”, mówił do siebie. Przez ostatnie sto metrów niemal nie czuł ciała.

W końcu dotarł do bulwaru. Bez połowy nogawki i z piekącymi od wysiłku mięśniami wpadł na chodnik. Teraz dopiero zwolnił i obejrzał się. Nasłuchiwał. Przez moment wydawało mu się, że ktoś za nim biegnie. Słuchał uważnie, lecz nie usłyszał żadnych kroków. Poza nielicznymi przechodniami, otaczały go tylko skąpane w strugach wody, szare kamienice. Czy jest bezpieczny? Świszczący oddech nie pozwalał mu zebrać myśli. Przez chwilę obserwował, czy typ w płaszczu nie wynurzy się z zaułka, albo czy nie czai się za rogiem.

Z trudem łapał powietrze. Schował się za wyłom najbliższego budynku i przystanął. Oparł dłonie o kolana. Cały był mokry od deszczu, a może od biegu. Pochylił głowę. Mimo przebytego dystansu było mu zimno. Woda spływała mu z karku na plecy. Panującą wokół ciemność rozjaśniały tylko światła latarń i strzelające od czasu do czasu błyskawice. Odczekał jeszcze kilka minut nasłuchując uważnie. Poza odgłosem pluchy nic nie zakłócało spokoju. Żadnej szamotaniny, żadnych strzałów. Tylko deszcz. Pogoda wystraszyła przechodniów, z których ostatni właśnie chowali się do bram. Przykucnął i poczekał, aż jego oddech się uspokoił. „Co robić?”. Ponownie rozejrzał się dookoła. Po drugiej stronie ulicy dostrzegł rząd taksówek. W głowie zaświtała mu pewna myśl. Nagle znów poczuł przypływ sił. Odczekał jeszcze kilka minut, po czym wstał i podszedł do pierwszego samochodu z kolejki. Stanął obok drzwi pasażera, i pochylił się do okna. Chwile później szyba opuściła się do połowy.

– Dobry wieczór. Czy może pan mi wskazać, gdzie jest najbliższy tani hotel? – zagadnął taksówkarza, siląc się na spokój. Jego oddech nadal był przyspieszony. Brodaty mężczyzna, na oko po czterdziestce, zmierzył go nieufnym spojrzeniem.

– Dwa kilometry stąd, pensjonat Marco Polo. To będzie jakieś pięć euro – poinformował. Nie zastanawiając się, Jack wsiadł do samochodu.

– Proszę mnie tam zawieźć – polecił. Hotel wydał mu się w tej chwili najlepszym miejscem do spędzenia nocy. Taksówkarz w milczeniu skinął głową. Auto cicho ruszyło z miejsca.

 

* * *

 

Pensjonat Marco Polo nie robił wielkiego wrażenia. Była to stara, zaniedbana kamienica, nieco tylko odnowiona. Miejscami z elewacji odpadały spore płaty farby. Jednak wewnątrz przystrojono ją całkiem schludnie. Na ścianach wisiały mapy stylizowane na średniowieczne, a w rogu na lewo od wejścia stał wielki, pożółkły globus. Na blacie przy recepcji ktoś – zapewne dla dekoracji – postawił przedmiot służący osiemnastowiecznym marynarzom do określania pozycji na morzu.

– To sekstant – przypomniał sobie Jack.

Oczekując na obsłużenie, usiłował naprędce naprawić rozerwaną nogawkę. Pod spodniami na łydce miał sporą ranę, z której delikatnie sączyła się krew. Recepcjonistka, która przyszła niebawem, nie wykazała jednak zainteresowania stanem gościa.

Za dwadzieścia euro wynajął pokój na jedną noc. Spytał też, czy w hotelu dostępny jest komputer. Miła dziewczyna skierowała go na poziom minus jeden. Zapłacił półtora nowego euro za pierwszą godzinę z góry. Zszedł do sutereny. Pokój komputerowy był w niewielkim barem, w którym oprócz niego znajdowały się jeszcze dwie osoby. Komputera nikt nie używał. Jack usiadł przy stanowisku i włączył sprzęt. Zalogował się do swojej poczty. Zamierzał napisać wiadomość do siostry. Tylko co jej powie? Po namyśle postanowił nie ujawniać za wiele od razu. Zredagował wiadomość:

 

Cześć Al,

 

przyjedź proszę rano do hotelu Marco Polo w centrum. Mam ci coś ważnego do opowiedzenia. Wyjaśnię ci wszystko, gdy się spotkamy.

Jack

PS. To pilne.

 

Ostatnie zdanie dopisał po chwili zastanowienia. Nie miał ochoty wysyłać kolejnego maila z wyjaśnieniami. Tej samej treści sms-a wysłał na jej telefon. Po kilku minutach przyszła odpowiedź. „Ok” – pisała Alice. Jack cieszył się, że nie musiał teraz niczego wyjaśniać.

Chwilę myszkował po internecie, szukając informacji na temat suplementów dla ludzi po wszczepieniu. Były dostępne, czego najlepszym dowodem było, że w sieci znalazł sporo ogłoszeń tego typu. Głównie z Tajwanu i Chin. Ceny tych specyfików były jednak wysokie. Czy możliwe było, by Martin tak właśnie je zdobywał? Ale przecież badania krwi wykluczyły ich obecność. Przez chwilę zastanawiał się też, czy nie zgłosić sprawy dzisiejszego napadu policji. Zdecydował jednak, że omówi tę kwestię następnego dnia z Alice. Napisał jeszcze do szefa, że jest chory i przyjdzie dopiero za kilka dni. Po tym wyłączył komputer i udał się do swojego pokoju. Zasłonił rolety i położył się na łóżku. Długo jednak nie mógł zasnąć. W głowie nadal słyszał strzały. Spróbował odwrócić od nich swoją uwagę. Niezbyt udanie.

Przypomniały mu się nagłówki gazet sprzed kilkunastu lat. Organizacje wolnościowe ostrzegały, że po pół roku bez suplementów człowiek mógł stać się warzywem. Na alarm bili tez psychiatrzy, twierdząc, że w ten sposób wychowuje się pokolenie młodych psychopatów. Mimo tego przez dziesięć kolejnych lat lobby KnowledgeNow skutecznie blokowało wszelkie próby delegalizacji działalności firmy. Rok po roku tysiące młodych ludzi przechodziło zabieg wszczepiania informacji. Jednocześnie trwała szeroko zakrojona kampania promocyjna. Zanim praktyk ostatecznie zakazano, kilka milionów dzieci zostało w ten sposób „ulepszonych”, a konta firmy co roku pęczniały od wpływów. Za zarobione pieniądze prowadzono dalsze eksperymenty, które wyszły na jaw dopiero po zamknięciu przedsiębiorstwa. Jack doskonale pamiętał, jakie to były badania. Chwilę jeszcze pomyślał nad planem na następny dzień. W końcu ogarnęła go senność.

Obudziło go pukanie. Zerwał się i spojrzał na zegarek. Była dziewiąta. Podszedł do drzwi i spojrzał przez wizjer. Po drugiej stronie stała Alice. Otworzył.

– Jack, co się stało? Przyjechałam natychmiast, gdy przeczytałam wiadomość. Dzwoniłam do ciebie, dlaczego nie odbierasz? Przywiozłam ci kanapki i kawę w termosie.

– Dziękuję, siostra. Miałem wyciszony telefon – odparł przerywając jej słowotok.

– Co się stało?

– No właśnie sam chciałbym wiedzieć – skwitował markotnie.

– Jak to?

– Zostałem wczoraj napadnięty – rzekł bez ogródek.

– Co? – w jednej chwili przybrała poważną minę. – Przez kogo?

– Tego nie wiem – odrzekł. Alice wpatrywała się w niego chwilę bez słowa.

– Nic z tego nie rozumiem – powiedziała w końcu.

Jack streścił jej całą historię. W miarę jak mówił, siostra wpatrywała się w niego coraz większymi oczami. Gdy skończył, na dłuższą chwilę zapadło milczenie. W końcu Alice odezwała się pierwsza:

– Jack, wygląda na to, że ten policjant uratował ci życie. Rano jak co dzień przeglądałam portale, ale na żadnym nie było wzmianki o napadzie w centrum.

– Może nikt jeszcze tej informacji nie przesłał do prasy. Zastanawiam się właśnie, czy zgłosić wczorajsze wydarzenia władzom.

– Ależ oczywiście. Musisz pójść z tym na policję. Zostałeś napadnięty. Sprawca, jeśli uszedł, na pewno jest poszukiwany.

– Miałem dzisiaj sen. Śnił o mi się, że jestem na spotkaniu z tym mężczyzną. Tylko że w tym śnie nie miał płaszcza. Staliśmy przy rozlatującej się szopie na zboczu wzgórza, gdzieś na odludziu i rozmawialiśmy. Nie rozróżniałem słów. Na koniec umówiliśmy się, że zapłacę mu sto tysięcy euro. Nowych oczywiście. Potem wziął mnie do budynku. Stało tam pełno maszyn. A następnie odchylił połę kurtki. Pod nią znajdowała się kabura, a w niej błyszczała broń. Zrozumiałem, że taki los mnie spotka, jeśli nie zwrócę mu tych pieniędzy.

– Jack, to ci się tylko śniło…

– Wiem, ale to było takie realistyczne, jakbym to już kiedyś przeżył.

– Przestań! Oszalałeś. Jack! Ten facet chciał cię zaszantażować! Nastraszyć, żeby tym łatwiej wyłudzić tę kasę od ciebie.

Smart pociągnął łyk kawy.

– Znał moje nazwisko.

– Występowałeś przecież w „Zostań Milionerem”. Mógł oglądać ten odcinek.

– No właśnie! Jeśli oglądał, to powinien wiedzieć, że nie wygrałem żadnej kasy – odparł.

Tym razem Alice nic nie odpowiedziała. Przez chwilę jeszcze patrzył na nią pytającym wzrokiem.

– Naprawdę nie wiem, co ci doradzić, braciszku – rzekła po dłuższej chwili. – Zjedz kanapki, które ci przygotowałam. I napij się kawy. To doda ci sił – powiedziała spokojnym, trochę zrezygnowanym tonem.

Jack wypił kolejny łyk.

– Załóżmy, że zgłoszę się na policję. I co? Będą pytać, dlaczego mogłem być mu coś winien. I co im powiem?

– Prawdę – odparła. – Że widziałeś go pierwszy raz w życiu. Że cię szantażował trzymając pistolet przy twojej głowie. Może zresztą już go mają. Słuchaj, nie ma co się zastanawiać – rzuciła rezolutnie. – Pakuj się, mój drogi. Jedziemy na komisariat.

– Nie mam nic do spakowania.

– Tym lepiej. Chodźmy, szkoda czasu.

Dopił kawę, po czym zeszli do samochodu.

Policjant w spokoju wysłuchał relacji Jacka. Okazało się, że żaden funkcjonariusz nie został poprzedniego wieczora zaatakowany. Komendant nie słyszał o żadnej strzelaninie. Stwierdził jednak, że mundurowy mógł być z innego rewiru. Wtedy brak informacji o zdarzeniu byłby wytłumaczalny. Obiecał sprawdzić to w najbliższym czasie. Zadał też Jackowi pytanie, jak wyglądał ów człowiek. Jack, na ile pamiętał, a pamiętał niewiele, podał rysopis. Zwrócił uwagę, że było ciemno i za dużo nie widział. Policjant pokiwał głową. Następnie pokazał kilkanaście zdjęć różnych osób. Jednak żadna z nich nie przypominała wczorajszego napastnika. Przesłuchanie trwało niecałą godzinę, po której padło zapewnienie, że Jack zostanie poinformowany natychmiast, gdy policja wpadnie na jakiś ślad.

Po wyjściu z komisariatu zagadnął do siostry:

– Słuchaj, Al. Możesz pożyczyć mi swój samochód? Mieszkasz niedaleko swojej pracy, więc nie będziesz miała trudności z dojazdem. A ja bym trochę powęszył. To zajmie najwyżej kilka dni.

– Jack, proszę, tylko nie rób nic głupiego – odparła Alice.

– Nasz technik namierzył tę Eleonorę. To była żona Martina. Chcę z nią porozmawiać.

– Dobrze – westchnęła, podając mu kluczyki. – Może na ten czas wzięłabym twój samochód?

– Nie, to zbyt niebezpieczne. Napastnik może go znać. Lepiej już coś wypożycz. Na mój koszt, jeśli chcesz. Oddam ci po wypłacie.

– Och, Jack. To zbyteczne. Dam sobie radę – powiedziała uspokajająco.

Wziął kluczyki i siadł na fotelu kierowcy. Było mu ciasno. Odsunął siedzenie maksymalnie do tyłu i podniósł kierownicę. Auto Alice było małym, miejskim samochodzikiem. Kompletnie bez mocy. Lecz dzięki temu nie zwracał na siebie uwagi, a o to mu przecież chodziło.

Po tym, jak odwiózł siostrę do domu, skierował się na siedemdziesiątą siódmą. Zaparkował wzdłuż ulicy. Pod numerem byłej żony Martina stał nieduży, parterowy bungalow z garażem i wybrukowanym podjazdem. Jack zaczął obserwować dom. Brak ruchu wewnątrz i zamknięte drzwi wejściowe sugerowały, że w środku nikogo nie ma. Pomyślał, że Natalie pewnie jest w pracy. Przez chwilę naszła go wątpliwość, jak on sam wytłumaczy nieobecność w firmie, lecz zaraz przyszła refleksja. Musiał najpierw zatroszczyć się o przeżycie. Bez tego nie będzie potrzeby, by cokolwiek wyjaśniać. Czekał pod domem kilka godzin. Nudę zabijał słuchając audycji w radiu. Jakiś polityk z opcji lewicowej twierdził, że kryzys już się kończy, a ich kraj na tle pozostałych jest w tych trudnych czasach zieloną wyspą.

Około czwartej po południu pod dom podjechał wreszcie czerwony sedan. Wysiadła z niego szczupła kobieta około trzydziestki. Spokojnym krokiem szła do wejścia. Nie zwlekając ani chwili Jack wysiadł z auta i podbiegł do niej z tyłu, uważając, by go za wcześnie nie zauważyła. Nie spostrzegła, gdy jak cień stanął za jej plecami.

– Witaj, Natalie – rzekł niemal do jej ucha. Kobieta odwróciła się i w tej samej chwili zbladła. Klucze wypadły jej z ręki. Na twarzy odmalowało się zdziwienie.

– Jack… – wyszeptała.

– Wejdziemy do środka?

Nie odpowiedziała. Stała jak sparaliżowana. Przez kilkanaście sekund patrzyli sobie w oczy. Po chwili odetchnęła i podniosła z ziemi pęk.

– Tak – rzekła otworzywszy drzwi. – Wejdź, proszę. – Ruchem ręki zaprosiła go do środka. – Czego się napijesz? Kawy? Herbaty? – spytała.

– Wody mineralnej – odparł.

– Gazowanej?

Potwierdził skinieniem głowy.

– Usiądź – wskazała na fotel w dużym pokoju, a sama udała się do kuchni. Wróciła z pełną szklanką. W tym czasie Jack przyjrzał się pomieszczeniu. Dom został wyposażony i umeblowany klasycznie. Żadnych ekstrawagancji. Na ścianie, przymocowane uchwytami, wisiały instrumenty muzyczne: waltornia i obój.

– Domyślasz się zapewne, w jakim celu przyszedłem – bardziej stwierdził, niż spytał.

– Tak, chociaż nie mam pojęcia, jak mnie znalazłeś – odparła nieco sztywno.

– W dziedzinie IT musisz się jeszcze trochę podszkolić – rzekł siląc się na uśmiech. – Twój program do manipulacji wiadomościami zostawił wyraźny ślad. Powiedz mi, co to wszystko znaczy?

– Masz na myśli te listy? Och, Jack. Po prostu kiedy zobaczyłam Martina w tym programie, od razu wiedziałam, że dostał się tam nielegalnie. Nie przyjmują tam ludzi ze wszczepami.

Jack popił łyk wody.

– To prawda – potwierdził. – Suplementy były przepisywane na receptę i każdy, kto ich potrzebował, musiał zostać zarejestrowany. Producenci teleturnieju każdego kandydata sprawdzają w bazie i wszyscy, którzy w niej figurują, są z miejsca odrzucani. Bada się także krew zainteresowanych na obecność dodatków. Z tych powodów twoja wersja wydaje mi się mocno wątpliwa.

– Jest prawdziwa – zirytowała się.

– Możesz to jakoś udowodnić?

Wzruszyła ramionami.

– Nie mam żadnych kwitów – rzekła. – Ale żyłam z Martinem pięć lat. Wielokrotnie odbierałam od kurierów paczki z suplementami. Jeśli poszperasz u niego w domu, na pewno znajdziesz dowody. Zamówienia, rachunki.

– Nie wiem, w jaki sposób miałbym to zrobić – odparł sucho. Nie miał ochoty na włamania. Natalie popatrzyła na niego ze zdziwieniem, jakby mówiąc „myślałam, że jesteś odważniejszy”. – Bardziej martwi mnie co innego – ciągnął tymczasem Jack. – Wczoraj wieczorem zostałem napadnięty przez jakiegoś osiłka z giwerą, który zażądał ode mnie stu tysięcy nowych euro. Jestem pewien, że te sprawy są w jakiś sposób powiązane.

– Nic o tym nie wiem – odparła. Jej twarz wyrażała autentyczne zdumienie. – Martin to oszust, ale na pewno nie morderca. Nigdy nie miał broni.

– Dlaczego wysyłałaś mi te e-maile? – spytał, popijając kolejny łyk.

– Ach, chciałam się na nim po prostu odegrać. Za to, że mnie zdradzał i za te wszystkie zmarnowane lata. Twój adres e-mail nie było trudno znaleźć, gdyż sam go podałeś na facebooku – powiedziała, uśmiechając się delikatnie. Jack uprzytomnił sobie, że to akurat prawda.

– Tak – potwierdził. – Mam nauczkę. Jeszcze jedno – zrobił pauzę i spojrzał w sufit. – Jeśli to, co mówisz, jest prawdą, to w jaki sposób Martin dostał się do tego teleturnieju? Musi przecież figurować w rejestrze ludzi ze wszczepami. Do tego dochodzą badania krwi.

– To nie tak. Suplementy można bardzo łatwo dostać na czarnym rynku. Są drogie, ale jak najbardziej dostępne. Wtedy nie musisz się rejestrować, żeby móc kupić w aptece. A jeśli masz dojścia, to i ceny nie są takie wysokie. Nawet ciebie byłoby na nie stać.

– Ja ich nie potrzebuję.

– Wiem. Mówię tylko, że zarabiając na pewnym poziomie, można sobie na nie pozwolić. Nie wszyscy mają tego świadomość. Co do badań – westchnęła – to wykryją obecność tych środków tylko wtedy, jeśli były one przyjmowane nie dalej, niż trzy miesiące wstecz. Po tym czasie organizm pozbywa się ich. I tyle. Nie ma śladu.

– Tylko że jeśli się ich nie przyjmuje przez dłuższy czas, człowiek staje się warzywem – rzekł Jack. – Pamięć znika, świadomość się zmienia. Kiedy wreszcie praktyki KnowledgeNow zostały zdelegalizowane, a sama firma upadła, w kraju pozostało dużo młodzieży, której trzeba było podawać leki.

– Proces regresji zaczyna się dopiero po dwóch miesiącach od momentu ich odstawienia. Poza tym Martin mówił kiedyś, że można się przez pewien czas wspomagać takimi jednymi ziołami. Działają podobno tak samo, tylko że nie odkładają się w organizmie. Nie da się tak wprawdzie długo ciągnąć, ale wystarczy, by oszukać aparaturę. A kiedy mój były mąż już w końcu wygrał ten teleturniej, może się z powrotem szprycować.

– I ty to o wszystkim wiedziałaś? Dlaczego nie zgłosiłaś tego na policję?

– Nie chciałam, żeby Martin trafił do więzienia. Pisałam ci, bo chcę, żeby go zabolało. Ma dostać za swoje i tyle. Jack, mam nadzieję, że nie pójdziesz z tym do władz…

– Szczerze mówiąc, to jeszcze nie wiem, co zrobię. Mam teraz ważniejszy problem na głowie. Jeśli twój były ma coś wspólnego z wczorajszym napadem, to zrobię wszystko, by go unieszkodliwić. Natomiast jeśli nie… – urwał. Sam nie wiedział, co wtedy.

– Nie ujawnisz mnie?

– Nic ci grozi. Przecież Martin nie jest mordercą.

Skinęła głową na potwierdzenie.

– Do widzenia, Natalie. Dziękuję ci za informacje – rzekł ciepło na pożegnanie.

Wracając do auta rozważał, na ile uzyskane rewelacje są prawdziwe. Dowodów na to, że Martin przyjmował suplementy, nadal nie miał. I ten wczorajszy incydent… po nim bał się wracać do domu. Wsiadł do samochodu siostry i ruszył w kierunku hotelu Marco Polo. Mijając recepcję, rzucił jeszcze okiem na sekstant.

Zapadał już zmierzch, gdy położył się w hotelowym łóżku. W głowie zaczął sobie układać fakty. Tylko że było ich bardzo mało. Żałował, że nie spytał Natalie o adres jej byłego męża. Leżał tak przez chwilę. Po krótkim czasie w głowie zaświtał mu pewien pomysł.

Zszedł do sali komputerowej. Zapłacił za dwie godziny z góry i wszedł na facebooka. Ekran portalu, wielokrotnie w swojej historii zmieniany, lecz od lat w tej samej kolorystyce, zaświecił przyjaźnie na niebiesko. Martin miał tam konto. Jakiś czas temu, gdy mierzyli się w teleturnieju, zostali nawet „przyjaciółmi”. Miał więc dostęp do wszystkich zdjęć i informacji, jakie tamten publikował. Jego przeciwnik nie zamieścił wprawdzie adresu zamieszkania, lecz Jacka to nie zraziło.

Postanowił zacząć od fotografii. Po chwili zdawało mu się, że znalazł to, czego szukał. Na zdjęciu autor uwiecznił widzianą z ulicy scenerię swojego domu. Budynek był charakterystyczny: bliźniak, którego połowa była pomalowana na biało, a połowa na jasnoczerwono. Jack nie kojarzył, gdzie mogło zostać robione to ujęcie, lecz jednego był pewien. Martin mieszkał w jednej z odleglejszych części miasta, w dzielnicy willowej. Tylko że takich regionów miasto posiadało co najmniej kilka. Na pierwszy ogień poszło Google Street View w 3D. Wybierając peryferia, klikał po mapie miasta i przeglądał trójwymiarowe scenerie. Podziwiał twórców tej witryny. Kilka ruchów myszką i można było wirtualnie przenieść się niemal w dowolną część świata.

Po dwóch godzinach miał dość. Piekły go oczy i bolały plecy. Opłacił jednak połączenie i szukał dalej. Po kolejnych dwóch godzinach bezowocnych poszukiwań odczuwał już silne zmęczenie. Znalazł wiele lokacji przypominających dom i okolicę Martina, lecz po uważniejszej analizie okazywało się, że żadna z nich nie była tym, czego szukał. 

Zamówił kawę i kontynuował przeglądanie. Barman, który od jakiegoś czasu zerkał na niego podejrzliwie, przyniósł mu ją pięć minut później. Gdy tylko Jack dotknął gorącego naczynia i poczuł aromat, przyszło orzeźwienie. Po kilku łykach był gotów na kolejne dwie godziny wirtualnej jazdy. Podniósł filiżankę do ust, gdy nagle… czy to możliwe? Przetarł oczy. Na ekranie przed nim widniał niemal taki sam widok, jak na fotografii Martina. Powiększył maksymalnie obraz. Wszystko się zgadzało. Zarówno dom, jak i otoczenie. Dwa kolory elewacji. Droga pod górkę. Drzewo za budynkiem. To było bez wątpienia to miejsce. Na jego twarzy zagościł uśmiech. „Oczekuj mnie, Martin”, rzekł do siebie w duchu. Zapisał adres na kartce. Po chwili wszedł na youtube i odnalazł utwór The Final Countdown zespołu Europe. Kiedy z głośników popłynęła muzyka, barman i pozostali ludzie na sali ze zdziwieniem spojrzeli w jego stronę. Jednak w tym momencie było mu to obojętne. Należała mu się ta mała nagroda.

Spojrzał na zegar. Dochodziła dziesiąta wieczorem. A więc na klikaniu po mapie spędził niemal pięć godzin. Gdy piosenka dobiegała końca, dopił kawę i wrócił do swojego pokoju. W myślach układał plan działania.

 

* * *

 

Następnego dnia zaraz po śniadaniu zszedł na dół. Wsiadł do samochodu i podjechał pod adres znaleziony w internecie. Zaparkował kawałek dalej. Nie miał pojęcia, skąd przyszedł mu do głowy ten pomysł. Zapewne z jakiegoś filmu kryminalnego. Gdyby ludzie wiedzieli, co teraz robi… nie zdziwiłby się, gdyby uznali go za schizofrenika. Jednak Jack dobrze wiedział, po co tu jest. Idąc ulicą zwracał uwagę na mijające go osoby. Nie zauważył, by któraś przyglądała mu się w szczególny sposób. Wreszcie zatrzymał się przy posesji Martina. Przed sobą miał ten sam, biało-czerwony dwurodzinny budynek. Tylko które z dwóch wejść należy do jego przeciwnika? Koło tego po lewej rosły ładnie przystrzyżone róże. Jack nie przypominał sobie, by Martin był z kobietą. Natomiast wejście z prawej było utrzymane dokładnie tak, jakby Jack sam o nie dbał. Uśmiechnął się do siebie. Wiedział już, gdzie mieszka Johnson. Po chwili jednak sposępniał. To było coś więcej, niż wczorajsza wizyta u Natalie. Nie chodziło o spotkanie, czy rozmowę. Planował włamanie.

Kilka minut stał przed drzwiami. Następnie obszedł willę od tyłu. Po drodze zajrzał również do okien, bacznie obserwując, czy nikt go nie widzi. Dom sprawiał wrażenie pustego. Po kilku minutach rekonesansu Jack przystanął i zamyślił się. Puls miał przyspieszony, mimo to starał się myśleć racjonalnie. Wszystkie okna były pozamykane. Co robić? Wybić szybę? A jeśli ktoś usłyszy? Najlepiej byłoby wejść drzwiami. Te były jednak zamknięte. 

Gorączkowe rozmyślania nie prowadziły do niczego. Stał tak dobry kwadrans. Jego dotychczasowe działania zmierzały do odnalezienia Martina i zdobycia dowodu jego winy. Oto znalazł się właśnie w sytuacji, do której przez ostatni czas dążył i nagle… brakowało mu pomysłów. Zrezygnowany odwrócił się i skierował w stronę samochodu.

Nie umiał tego zrobić. Nie był włamywaczem. To była sprawa dla policji. Nie zależało mu aż tak bardzo na pieniądzach, o wiele bardziej chciał dojść prawdy. Idąc ścieżką w kierunku drogi usłyszał za sobą charakterystyczny szczęk zamka, a po nim dźwięk otwieranych drzwi.

– Smart! – głos z tyłu uderzył w niego jak grom.

Przystanął i odwrócił się. W drzwiach stał Martin i wpatrywał się w niego.

– Johnson… – wybełkotał. – Jestem…

– Zdziwiony? – spytał rywal. – Nie spodziewałeś się mnie tutaj?

– Byłem pewien, że cię nie ma. Sprawdziłem dom.

– Wejdź – rzekł właściciel posesji. Jack natychmiast wykonał polecenie.

Wszedł do holu. Martin zaprosił go do dużego pokoju.

– Gdybyś się włamał, te kamery miały cię nagrać – pokazał dwa punkty w pomieszczeniu. Jack spojrzał za wskazaniami i dostrzegł bardzo małe szkła obiektywów. Był w szoku. Gdyby nie ta informacja, nigdy by ich nie zauważył. – Jednak nie zrobiłeś tego – powiedział jego niedawny przeciwnik. – Dlaczego?

– To ty mi powiedz, skąd wiedziałeś, że przyjdę.

– Natalie do mnie zadzwoniła. Obawiała się, że chcesz na mnie donieść i wszystko mi opowiedziała. Od tej pory byłem przygotowany.

– A więc masz świadomość, że wiem o twojej… właściwości? – spytał.

– Najpierw udowodnij mi, że nie nagrywasz.

– Nie mam przy sobie żadnej aparatury do tego. Możesz sprawdzić – rzekł Jack, po czym wstał i rozłożył ręce.

– Nie trzeba – odparł Martin. – Wierzę ci. Kiedy Natalie zadzwoniła, obawiałem się, że pójdziesz z tym na policję. Pozbyłem się wprawdzie dowodów, lecz to zawsze nieprzyjemna rzecz, kiedy ci przeszukują dom. Mogłem o czymś zapomnieć i wtedy żegnaj, wolności. Jak mnie znalazłeś? Natalie pamiętała, że nie pytałeś jej o adres.

– Za dużo publikujesz o sobie. Kilka kliknięć w Google Street View i wiedziałem, gdzie cię szukać – odparł Jack siląc się na pogardliwy ton. Jego powieka drgnęła.

Johnson przewrócił oczami.

– I co teraz? – spytał.

– Ty mi powiedz! – rzekł Jack. – Chciałem pójść z tym na policję, lecz kiedy zaprosiłeś mnie do domu, liczyłem, że masz jakiś plan. Masz?

Twarz Martina nagle rozpogodziła się. Spojrzał swojemu rozmówcy w oczy.

– Ty nic nie wiesz, prawda? – spytał w końcu.

– Co takiego miałbym wiedzieć? – pytaniem odpowiedział Smart.

– Jezu… – Martin wyglądał na autentycznie zdziwionego. Po chwili zaczął się śmiać.

– O co ci chodzi?

– Jack… – zaczął, lecz ponowny wybuch śmiechu sprawił, że musiał zacząć od nowa. – Jack – powtórzył. – Posłuchaj mnie teraz. Gdybyś poszedł na policję, prawdopodobnie obaj zostalibyśmy aresztowani.

Smart popatrzył na niego spojrzeniem mówiącym mniej więcej: „Czyś ty z byka spadł?”

– Posłuchaj mnie proszę – ciągnął Johnson. – Nie tylko ja miałem jako dziecko wszczepioną pamięć.

– Kto jeszcze?

– Ty! Ty też miałeś. Tylko nie pamiętasz o tym! W momencie, gdy powiedziałeś, że nie masz planu, zrozumiałem wszystko.

– Martin, zapewniam cię…

– A ja zapewniam cię, że tak samo jak ja masz wszczep. Nie pamiętasz tego, gdyż przed udziałem w teleturnieju postanowiłeś wymazać sobie to z pamięci.

Jackowi zakręciło się w głowie.

– Wymazać z pamięci? Niby jak? – spytał. Ale Martin milczał. Tylko szeroki uśmiech nie schodził mu z ust. – Cholera, przestań wpatrywać się we mnie tym swoim badawczym wzrokiem! – zawołał Jack. Nagle przypomniał sobie sen o szopie na wzgórzu.

– Widzę, że coś ci świta – powiedział Martin. –  Miesiąc przed eliminacjami znalazłeś w internecie informację o takich zabiegach. Nie wiem jak, ale na pewno trafiłeś do laboratorium, które zostało mojemu kuzynowi niejako w spadku po KnowledgeNow.

– Kuzy…

– Tak, Jack. Nie powinienem ci tego mówić, ale jestem pewien, że i tak nie pójdziesz z tym na policję.

– Chcesz powiedzieć, że ten typ, który na mnie napadł to twój krewny? – Jackowi nie mieściło się to w głowie.

– Dałeś sobie utrwalić wiedzę i wymazać ten fakt z pamięci. Zapewne nie chciałeś więcej zażywać suplementów. Być może chodziło ci też o to, by żyć bez wyrzutów sumienia. Tego nie wiem. Wiem natomiast, że poddałeś się temu zabiegowi miesiąc temu.

– Kłamiesz! Nie biorę suplementów! – krzyknął Jack.

– Bo po utrwaleniu już nie musisz.

Jack zamyślił się. Przypomniał sobie, jak wchodząc do hotelu, bez problemu rozpoznał sekstant – osiemnastowieczny przyrząd do nawigacji. Także instrumenty w domu Natalie poznał bez trudu.

– Kuzyn powiedział, że oprócz wymazania faktu wszczepienia, zażyczyłeś sobie eksperymentalnej terapii utrwalenia, która miała sprawić, że nie musiałbyś więcej przyjmować tabletek. Tylko że w momencie rozwiązania KnowledgeNow ten zabieg był dopiero w fazie testów. Spore ryzyko. 

Jack wiercił się nerwowo w fotelu. Nie wierzył Martinowi, ale jego znajomość faktów go przerażała.

– I co? – spytał gospodarz.

– Możliwe, choć to nie do udowodnienia.

– A może pamiętasz kwotę, za jaką dałeś sobie wymazać pamięć? Czy może było to sto tysięcy nowych euro? Miałeś oddać je mojemu kuzynowi zaraz po wygraniu nagrody w programie. Ale nie wygrałeś. Nie przewidziałeś jednego - mnie. No proszę cię, Jack, nie patrz tak na mnie. Nic nie wiedziałem, aż do wczoraj. To czysty zbieg okoliczności. Wayne odwiedził mnie, bo skojarzył nas grających przeciw sobie w teleturnieju. Wszystko mi powiedział. Ale nie jestem z nim w zmowie.

– Powiedz mi jedno, Martin. Jeśli twoich rodziców stać było na zabieg dla ciebie, to po co ci kasa z programu?

– Firma ojca splajtowała podczas kryzysu hiszpańskiego. Nie jesteśmy już bogaci. A czy ty przypominasz sobie może, dlaczego twoja rodzina zbiedniała?

– Od kiedy pamiętam, wychowywała nas matka. Gdy Al i ja byliśmy dziećmi, nasi rodzice rozwiedli się. Nie wiem, czym zajmuje się ojciec, ale to on przysyłał nam paczki z prezentami. Były tam też leki. Nie trzeba się było rejestrować. Siostra chyba nic nie wie. Poza tym matka zawsze traktowała mnie inaczej… – zamilkł na dłuższą chwilę. W tym momencie przypominał sobie już wszystko. – Wziąłem udział w teleturnieju, żeby zarobić pieniądze na zakończenie tej sprawy. Niestety przegrałem. Pewnie czas od odstawienia dragów był zbyt długi i znalezienie odpowiedzi na pytanie przyszło trudniej. Może też ten zabieg wymazania wspomnień pogorszył moją koncentrację. A potem znalazł mnie ten twój kuzyn. 

– Wayne wspomniał, że nieźle go urządziłeś. Ma solidnego guza na czole – Martin zachichotał. – Dobrze mu tak. Nie popieram tego, co robi. Jestem jednak pewien, że gdyby znalazła go policja, zaczęliby węszyć i z pewnością znaleźliby powiązanie między naszą trójką.

– Ten twój pociotek chciał mnie zamordować!

– Tylko nastraszyć. Pistolet był nabity ślepakami. Ten podstawiony policjant miał was rozdzielić i krzyknąć ci, żebyś uciekał, w razie gdybyś sam tego wcześniej nie zrobił. Tak więc widzisz, że nic ci nie groziło. Chociaż jeżeli w dalszym ciągu odmawiałbyś zapłaty, to nie wiem, do czego mógłby się posunąć. To niezły gagatek i ma na koncie kilka wyroków, choć jak na razie żadnego za morderstwo. – Martin opowiadał, a Jack wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami. – Wiesz, to całe KnowledgeNow to były niezłe gnidy. Najpierw wszczepiali dzieciom pamięć, żeby później zdzierać z ich rodziców kasę za suplementy. Przeprowadzali też masę eksperymentów. Opracowali na przykład metodę kasowania i wszczepiania pamięci, lecz nie zdążyli na czas zrobić testów i ostatecznie nie weszli z technologią na rynek. Całe szczęście, że rząd wcześniej postanowił ich zamknąć. Mojemu krewniakowi, który był tam w zarządzie, zostało kilka urządzeń z ich laboratorium. Trzyma je za miastem, w starym baraku.

– To bardzo ciekawe – stwierdził Smart po wysłuchaniu relacji. Lewa powieka drgała mu cały czas.

– Nie rozumiem tylko, dlaczego zapomniałeś też, że masz mu zapłacić. Z pewnością miałeś zapamiętać fakt, że byłeś mu winny pieniądze. Zapewne jako zapłatę za coś. Pamiętasz może, za co?

– Zdaje się, że za jakiś fikcyjny wyjazd za granicę. Przypominam sobie teraz, że miałem mu wykonać przelew. – Jackowi stanęło przed oczami wszystko, co miało miejsce przed jego występem w programie „Zostań Milionerem”.

– Hihi, zdaje się, że mój krewniak sam jest sobie winien. Pewnie ustawił za mocno sprzęt i wykasował więcej, niż było trzeba – to powiedziawszy Martin zaśmiał się na głos. – Zawsze był trochę niezdarny – podsumował. – Tak więc postanowiłeś sobie wymazać pamięć, Jack. 

Rzeczywiście chciał sobie wymazać fakt, że miał w dzieciństwie wszczepioną wiedzę. Oczywiście nie był zarejestrowany i suplementy dostawał w paczkach od ojca, który zapewne kupował je na czarnym rynku. Jednak gdy przeczytał artykuł w gazecie o ludziach ze wszczepami, postanowił z tym skończyć. Zdecydował się na eksperymentalny i nielegalny proces utrwalenia wiedzy. Autor reportażu opisywał w nim ze szczegółami historie ludzi, którzy nielegalnie z tej usługi skorzystali. Sednem sprawy było to, że człowiek po takim zabiegu nie musi już przyjmować tabletek. Jack bez trudu odnalazł osobę wykonującą te operacje.

– Widzisz więc, że nie jesteś taki czysty, Jack – rzekł Martin po chwili milczenia.

– Ani ty, Martin.

– To prawda. Dlatego proponuję uczciwy biznes. Mam swoją wygraną w bezpiecznym miejscu. W całości, poza drobnymi wydatkami. Oferuję podział siedemdziesiąt na trzydzieści. Siedemdziesiąt procent dla mnie, trzydzieści dla ciebie. To wystarczy, by spłacić twój dług wobec mojego kuzyna i zostanie ci jeszcze całkiem spora kwota. W zamian zapomnisz o mnie i o tym, że mam wszczep. Ja również nie będę wspominał o tobie. Proponuję spotkanie za dwa dni tutaj, w tym domu. Będę na ciebie czekał z pieniędzmi. Co ty na to?

– Nic z tego, Martin. Dobrze wiem, że gdybym teraz sobie poszedł uspokojony twoją bajeczką, ty natychmiast czmychnąłbyś z pieniędzmi na drugi koniec świata. I być może jeszcze złożył na mnie doniesienie na policję.

– Jack…

– Skłamałem, mówiąc, że nie nagrywam. Zanim wszedłem do domu, uruchomiłem dyktafon, który przekazuje wszystko, co zarejestruje, prosto do mojego komputera – wyjął telefon komórkowy i pomachał nim Martinowi przed nosem. – Wieczorem prześlę ci kopię nagrania. To moje zabezpieczenie na wypadek, gdyby przyszło ci do głowy coś głupiego. Proponuję podział pół na pół. To uczciwe. A po kasę pójdziemy natychmiast – zakomenderował.

Martin przygryzł wargi. Tego się nie spodziewał. Minęła minuta, w trakcie której obaj rozmówcy patrzyli sobie nerwowo w oczy. Wersja Jacka była nie do zweryfikowania. Urządzenia do nagrywania znajdowały się w każdym telefonie. Smart był inżynierem i mógł z łatwością skonfigurować transmisję danych na swój komputer. Martin żałował teraz, że nie sprawdził Jacka dokładnie.

– To jak, Martin? Decyduj, bo nie mam czasu.

– Dobrze – rzekł Johnson po chwili. – Chodźmy. Pieniądze mam z tyłu – rzekł i w tym samym momencie ruszył przez taras. Jack szedł za nim krok w krok. Otworzyli drzwi od składziku i weszli do pomieszczenia. W budce panował półmrok. Właściciel posesji odchylił deskę spod dachu. Wypadła stamtąd sporej wielkości walizka. Po jej otwarciu oczom mężczyzn ukazało się mnóstwo nowiutkich banknotów.

– Pełna kwota. Po denominacji. Oto twoja część – powiedział Martin, odliczając sumę niedawnemu przeciwnikowi. – Masz w co zapakować?

– Jakoś upchnę – odparł Jack, rozpinając koszulę. – Dziękuję ci. Szkoda, że muszę już iść. Jestem jednak pewien, że pół miliona na każdego z nas to uczciwy interes. Do zobaczenia – rzucił na pożegnanie, po czym energicznie ruszył do wyjścia.

Nie powiedział Martinowi prawdy. Nie miał dyktafonu. Nie prześle też wieczorem żadnego nagrania. Był jednak pewien, że tylko blefując może wymóc na przeciwniku podzielenie się wygraną. Idąc w kierunku samochodu, zastanawiał się, jak wygląda z pięcioma set tysiącami upchanymi pod ubraniem. Musiało to przedstawiać niezwykły widok. Pomyślał, że musi kupić skrzynkę rumu dla Paula.

Koniec

Komentarze

Niezły tasiemiec. :-) 

Bardzo mi się spodobało, że Autor nie wysilił się na jakoweś niebywałości i niesamowitości – intryga na poziomie że tak napiszę podstawowym i "skąpa" obsada wystarczyły do wciągającego opisu jednego z mogących rzeczywiście zaistnieć przyszłych zagrożeń i jego skutków w wymiarach osobistych i społecznych. Poza tym obszedł się Autor bez rozlewu krwi, chociaż dreszczyk udało Mu się wywołać… Czyli: udany, dobry tekst oparty na dobrej koncepcji, nieźle zrealizowany (gdyby nie przygarść błędów, ale na szczęście z tych drobniejszych, napisałbym, że dobrze zrealizowany).

Dzięki Adam :) Starałem się zachować minimalizm i skupić się na tym, co najważniejsze.

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

Świetny tekst. Trzyma w napięciu, interesująca koncepcja.

Przykład z przygarści, o której wspomniał Adam: czy dźwięk samolotu może zawisnąć w powietrzu? To nieszczęsne pierwsze zdanie nastawiło mnie negatywnie. A niepotrzebnie. Chyba było coś jeszcze, ale nie zapamiętałam. Za długie. ;-)

Babska logika rządzi!

Finklo, dziękuję za docenienie. Postaram, by by moje kolejne teksty były jeszcze lepsze. Jestem świadom, że nie uniknąłem błędów, a co do długości to mam feedback do innego opowiadania, że było za krótkie. Pewnie kolejne będzie już w sam raz ;)

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

Fajny pomysł i realizacja. Sprawnie napisane. Bardzo przyjemnie się czyta. Jest akcja, jest napięcie a nie ma rozlewu krwi. Bohaterowie – bardzo sympatyczni.

Nie przejmuj się zbyt mocno marudzeniami, że to za długie, a tamto za krótkie. Oczywiście takie uwagi też mają sens i znaczenie, ale w powiązaniu z uwagami dotyczącymi bądź treści, bądź konstrukcji opowiadania. Że coś niedopowiedziane, niedookreślone, lub przeciwnie, rozwleczone, przerysowane w szczegółach. Tu, jak dla mnie, niemalże w sam raz, niczego za mało, niczego za wiele. Uwaga o tasiemcowatości, opatrzona uśmiechajką, nie powinna Tobie niczego niemiłego sugerować. OK?

@Adam, nie przejmuję się. Fajnie dowiedzieć się, że opko się podobało, to przecież największa satysfakcja dla autora. 

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

Ja też nie miałam na myśli nic złego – za długie, żeby zapamiętać błędy. Ale to pierwsze zdanie to popraw.

A jeśli chodzi o stosunek: treść/liczba znaków to bardzo w porządku Ci wyszło.

Babska logika rządzi!

A dla mnie, cóż, ten tekst jest miejscami za mało "tasiemcowaty". :) Brakuje mi tej tasiemcowatości zwłaszcza w finale, w rozmowie między Martinem a Jackiem. Mogli się trochę bardziej "popojedynkować", trochę bardziej poszantażować i poblefować. Za szybko i za łatwo, taka moja malkontencka opinia. :) Podobnie – rozmowa Jacka z Natalie.

 

Jeszcze jedną mam uwagę – niektóre dialogi zdały mi się trochę zbyt "okrągłe", przez co nie do końca naturalne. Jak tu:

 

– Dokładnie tak. Zachęcano w nich, by już na wczesnym etapie życia programować dzieciom informacje, które ich rówieśnicy z mniej zamożnych rodzin musieli mozolnie opanowywać w szkołach. Stało się to możliwe po ostatecznym zdekodowaniu struktury fal mózgowych.

– Podobno w młodym wieku umysł był bardzo podatny na ich odbiór – rzekł Tom. – Poprzez indywidualne dopasowanie częstotliwości fal i regulowanie natężenia strumienia można było szybko zaprogramować w mózgu dziecka umiejętności nie tylko z całej szkoły, lecz praktycznie całą wiedzę posiadaną przez ludzkość. Ale dlaczego o to pytasz?

 

(Bardzo ładnie i naukowo rozprawiają o fakcie, który dla obu jest oczywisty).

 

Albo tu, ale to taki drobiazg:

 

skrzynka z najlepszym jamajskim trunkiem przyjedzie pod twój dom dziś wieczorem. 

 

(To też z dialogu. Rozmawiałbyś o rumie używając takiego określenia?)

 

 

Ale to wszystko nie zmienia faktu, że tekst mi się podobał. Podobała mi się szczegółowość narracji, brak pośpiechu.

Fajny tekst.

Dziękuję ocha. Co do blefów i innych, to nie mam za bardzo pomysłu, co mógłbym jeszcze dodać. Zgadzam się natomiast co do drugiej uwagi. Że tak powiem: Tu mnie masz. O ile reszty tekstu zbyt nie zmieniałem, to dialog, w którym koledzy opisują, jak przebiegały eksperymenty, był początkowo jedną całością narracyjną i postanowiłem włożyć ją w usta bohaterów. Zastanawiałem się, czy ktoś to zauważy. Jak widać zauważył ;) Może poprawię, jeśli i innym osobom będzie to przeszkadzało. Na razie szukam zastępstwa dla pierwszego zdania, bo mnie Finkla naciska :-)

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

I nie przestanie naciskać. ;-)

Jeszcze mi się coś przypomniało: szrama to bardziej blizna niż rana.

Babska logika rządzi!

Ja po prostu lubię takie psychologiczne rozgrywki, pojedynki czy jak to tam nazwać. :) Dlatego poczułam niedosyt. Jeden przyszedł, jego przeciwnik raz-dwa wszystko mu wyjawił. Ale może to po prostu takie moje skrzywienie.  Cały tekst mogłabym na czymś takim oprzeć, tylko by marudzili, że nic się nie dzieje. ;)

 

Aha, i jeszcze jedno – bardzo podobał mi się pierwszy fragment, czyli opis finału teleturnieju.

ocha – pisz. Ja chętnie przeczytam :-)

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

:)

Wiesz, ja się tylko tak wymądrzam. Jak przychodzi co do czego, no to już różnie wychodzi. ;)

Widzę, że się starasz, doceniam wysiłek. Jak dla mnie, dźwięk nie może zawisnąć w powietrzu. Dźwięk to fala – musi się ruszać. Z definicji. Może batuta dyrygenta, w ostateczności nuty? Ale już jest lepiej, nie zgrzyta aż tak, jak poprzednia wersja. ;-)

Babska logika rządzi!

Eeeeee… Hm…

@Finklo, I niech tak zostanie ;-) Na pamiątkę dla siebie samego, jaki to kiedyś miałem problem ze skleceniem porównania ;-)

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

Nie mogę zbyt wiele powiedzieć o warstwie technicznej – bo nie pamiętam – zbyt bardzo się spieszyłem, żeby poznać zakończenie. Wciągające!

Bardzo dobre opowiadanie! Szybko się czyta, trzyma w napięciu, fabuła jest przemyślana. Odrobinkę mnie rozczarowało zakończenie, przyznam się, że liczyłem na jakiś mocniejszy akcent w finale. Podzielam jedną z wcześniejszych opinii, że zbyt łatwo udało się Jackowi wykiwać swojego przeciwnika. Nie zmienia to jednak faktu, że tekst niezwykle mi się podobał :)

 

Opowiadanie nominowałem przez wzgląd na fabułę. Intryga ciekawa, całkiem fajny także pomysł na zagrożenie cywilizacyjne.

Gdybym miał wskazać niedociągnięcie, byłoby związane z siostrą Jacka – jak to możliwe, że nie wiedziała o wszczepionej pamięci? Chyba, że to świadomy zabieg? W sumie Agatha Christie umiała poprowadzić śledztwo w narracji pierwszoosobowej, żeby na koniec mordercą okazał się narrator.

Jako że przedpiścy wspomnieli o wszystkich dostrzeżonych przez mnie mankamentach, nie będę się powtarzać. Naprawdę dobre, trzymające w napięciu opowiadanie. Dzięki za miłe chwile przy lekturze.

Pozdrawiam:)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Oj, Agatha Christie to ideał, do którego w mojej ocenie zbliżył się jedynie Arthur Conan Doyle z Sherlockiem Holmesem i Stieg Larsson z sagą "Millenium". Osiągnąć ich poziom to naprawdę marzenie :-) 

 

@Alex, do usług, polecam się na przyszłość.

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

"że jestem zły jestem" – ha! wiedziałem, że główny bohater to Adaś Miauczyński pod przykrywką! :)

Dialogi za okrągłe, poprawne, jakbym czytał monolog jednego i tego samego bohatera. Grzeczne i bez emocji, niczym rodzinka dybiąca na spadek podczas niedzielnej, przymusowej herbatce u bogatej acz wrednej cioci. Podzielam zdanie ochy co do lipy z kulminacją. Zdecydowanie napięcie z kulminacją, wstrząśnięte, ciut pomieszane, byłoby lepsze.

Pomysł niezły i nieźle się czyta. :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

"wiedziałem, że główny bohater to Adaś Miauczyński pod przykrywką!"

 

wyemigrował za chlebem i dorabia przed emeryturą. A co myślałeś? ;-) Okrągłe dialogi… no cóż, są różne. Poprzeczne i podłużne, jak mawiał jeden mój wykładowca (mówił to apropos całek, ale w sumie to na jedno wychodzi). Postaram się w przyszłości dodać trochę kanciastości. A co do kulminacji, to niestety, ale chyba muszę przyznać Ci rację. 

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

Morfeuszu – a, co mi tam! Głupio mi namawiać do czytania własnych tekstów, ale w dwóch moich opowiadaniach (są już obydwa na nowej stronie) starałam się znaczną część fabuły oprzeć właśnie na podobnego typu konfrontacji bohaterów, jak ta w Twojej kulminacji. Mimo, że świat zupełnie odmienny.

Te opowiadania to "Osada" oraz "Gość w dom, Bóg w dom" (zwłaszcza ten drugi, ale w jego przypadku w ogóle możesz fabułą – czy też jej brakiem – poczuć się rozczarowany).

Jeśli miałbyś czas i ochotę (obydwa teksty niestety nie są zbyt krótkie) – to zapraszam. Jestem ciekawa, jaka byłaby Twoja opinia. :)

@ocha, jedno ma brąz + 278 komentarzy, a drugie 84 :D Wow! Dodalem oba do kolejki i na pewno przeczytam.

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

Komentarze rzeczywiście raczej mnie lubią. :) Zresztą, z wzajemnością.

Czekam więc cierpliwie i przestaję się narzucać. :)

Herbatki? :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

No właśnie – jak widzisz, Morfeuszu, przy pomocy PsychoFisha można zdobyć dowolną liczbę komentarzy. ;)

O tak. Przyznaję, że jest w tym niezastąpiony ;)

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

A wiecie, że beryl jeszcze czas jakiś nie może banować? :D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Otagować, po wykonaniu zameldować.

Babska logika rządzi!

Ok, Finkla, tagi dodane. A meldować wykonanie zadania nie będę, bo to w dzisiejszych czasach passe ;-)

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

Dobra, komentarz liczy się jak meldunek. :-)

Babska logika rządzi!

Przeczytałam. W opowiadaniu wszystko wydaje się być bardzo poprawne – język, fabuła, postaci, rozwiązanie. Czytało się dobrze, ale nie wciągnęło mnie. Jakoś nie poczułam haczyka, który by mnie pociągnął i trzymał w napięciu aż do końca. Także opowiadanie uważam za obiektywnie dobre. A że jednego zachwyci mniej, drugiego bardziej, to trudno, wszystkim nie dogodzisz ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Z pewnością płynnie się to czyta. Sama fabuła też raczej w porządku, ale rzuciło mi się w oczy parę niespójności:

Przez chwilę naszła go wątpliwość, jak on sam wytłumaczy nieobecność w firmie – podczas gdy nieco wcześniej Jack wysłał do szefa wiadomość z informacją o kilkudniowym urlopie.

Mogę poszperać, ale po godzinach. Nie gwarantuję jednak, że coś znajdę. Nazwisko właściciela adresu IP zna tylko dostawca internetu. Może policja mogłaby pomóc… – tok myślenia Paula jest troszkę pozbawiony racjonalności. Czyżby policja miałaby wszcząć śledztwo z powodu anonimowego e-maila? Wątpliwe.

– Słuchaj, Al. Możesz pożyczyć mi swój samochód? (…)

– Dobrze – westchnęła, podając mu kluczyki. – Może na ten czas wzięłabym twój samochód?

– Nie, to zbyt niebezpieczne. Napastnik może go znać. Lepiej już coś wypożycz. 

Nielogiczne. Nie prościej byłoby gdyby to Jack wypożyczył samochód? Tak to Jack pożycza auto od siostry, siostra od firmy…

– Dlaczego wysyłałaś mi te e-maile? – spytał, popijając kolejny łyk.

– Ach, chciałam się na nim po prostu odegrać. (…)

– I ty to o wszystkim wiedziałaś? Dlaczego nie zgłosiłaś tego na policję?

– Nie chciałam, żeby Martin trafił do więzienia

Przecież Natalie wiedziała, że informacje, które zdradziła Jackowi, mogły wpakować jej byłego męża do więzienia. Toteż jej postępowanie jest zupełnie nielogiczne. 

 

 

 

@domek, dzięki za przeczytanie i wskazanie słabości.

 

Może policja mogłaby pomóc…

 

Paul nie zna kontekstu sprawy. Nie wie, czy to sprawa kryminalna, czy żart, więc podaje Jackowi możliwość, nie wiedząc, jakie ten ma opcje.

 

Przez chwilę naszła go wątpliwość, jak on sam wytłumaczy nieobecność w firmie

 

Prawda. Zgubiłem ten moment. Myślę jednak, że i to można wytłumaczyć. Np. Jack napisał, że jest chory. Ale przecież nie jest, a skoro jest zdrowy, to nie przyniesie L4 i będzie się musiał jakoś wykręcić :-)

 

Wypożyczenie samochodu – siostra Jacka mieszka blisko swojej pracy i nie musi wypożyczać auta. No chyba że bardzo potrzebuje. Jack deklaruje się, że wtedy pokryje koszty.

 

Toteż jej postępowanie jest zupełnie nielogiczne – no trochę jest :-) Można jednak ją wytłumaczyć. Mogła np. liczyć na to, że Jack pójdzie do Martina i powie mu "Wiem wszystko, oddawaj kasę, albo pójdę na policję". Co też Jack na końcu robi. Mógł też włamać się do jego domu i upewnić się o jej wersji. Nie musiał od razu zawiadamiać organów ścigania, co jest kłopotliwe i niekoniecznie zagwarantowaloby mu zwrot wygranej.

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

Bardzo dobry tekst. Nie mogłem się oderwać nawet na chwilę. Również moim zdaniem zachowanie byłej żony Martina było trochę nielogiczne. Ale kto zrozumie kobiety, jeśli one same siebie nie potrafią zrozumieć:) Poza tym małym dziwactwem opowiadanie spełniło moje czytelnicze potrzeby, za co dziękuję, Autorze.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Czemu nie mam możliwości dodania do biblioteki?

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Bo już tam jest? Ubiegli Cię! ;-)

Babska logika rządzi!

Ha, właśnie zauważyłam – po podobnym przypadku przy opku Unfalla:)

 

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

O, wchodzę do domu, włączam fantastykę, a tu… takie zaskoczenie. Bardzo mi przyjemnie :-)

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

Napięcie rośnie do momentu spotkania się bohatera i Martina. Potem niestety fabuła jest rozjechana i psuje wcześniejsze dobre wrażenie.

Bardzo porządnie napisane wciągające i ciekawe opowiadanie. Podobało mi się. Czyta się płynnie. Umiejętnie przedstawiłeś świat, w którym osadziłeś ten tekst. Bardzo pozytywnie. Pozdrawiam :)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Podziękował, mkmorgoth :-) homarowi również dzięki za słowa krytyki. Cieszę się bardzo, że moje opowiadanie może się podobać.

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

Czytałam z zainteresowaniem i jakkolwiek opowiadanie jest dość długie, nie nużyło.

Wyznam, że przez pewien czas podejrzewałam, że Jack również miał wszczep, o czym jakimś dziwnym trafem wiedziała tylko Alicja, dlatego zjawiła się w hotelu z kanapkami i kawą, w których, bez wiedzy brata, przemyciła suplementy albo inne ziółka – no bo kto przynosi do hotelu śniadanie? Rozwiązanie jednakowoż okazało się inne – dość zadowalające, choć obeszło się bez rewelacji.

Szkoda że wykonanie nadal pozostawia wiele do życzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo fajny tekst, miło się czytało. Nie było wielkich fajerwerków ale doceniam ogrom pracy bo opowiadanie jest długie. Ciekawy pomysł z tymi wszczepami.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Nie będę powtarzał oceny Anet, chociaż dostałem od niej licencję, ale w pełni się z nią zgadzam Ciekawie pomyślane i zrealizowane. Polecam. Dobrze się czyta.

Nowa Fantastyka