- Opowiadanie: kozajunior - Siniaki

Siniaki

Jest tu maluteńka jak atom cząstka mitologii słowiańskiej, ale potraktowana tak frywolnie, że praktycznie jej nie widać. Tekst chyba nadaje się do jakiegoś tam rozwinięcia, myślę, ale cóż – limit znaków.

Bardzo chciałem dodać obrazki, ale niestety wyglądają ładnie tylko w tekście edytowanym. Już jako kopia robocza przypominają jakieś czarne paski.

No i oczywiście dziękuję Brajtowi, że zgodził się na zwiększenie limitu!

 

I wszystkim życzę szczęśliwego Dnia Dziecka! (chociaż pewnie nie wszyscy będą go mieli, znaczy szczęśliwy, bo dziećmi to my jesteśmy, słyszałem, że fantaści nawet jeszcze większymi)

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Siniaki

Mały Adaś obudził się posiniaczony na całym ciele, choć przed zaśnięciem miał czystą i gładką skórę. Rodzice nie wiedzieli, co się dzieje. Nie słyszeli żadnych krzyków czy jęków dochodzących w nocy z pokoju małego.

Sytuacja powtarzała się już od tygodnia. Adaś prawie codziennie wstawał z kolejnymi fioletowymi plamami na ciele. Od trzech dni rodzice nie posyłali go do przedszkola, bojąc się, że wychowawcy zainteresują się jego wyglądem i zechcą coś z tym zrobić.

Tomek postanowił pilnować małego. Co prawda niemożliwe było, by ktokolwiek chłopca bił – bo kto? W domu mieszkają tylko we trójkę, drzwi zawsze są zamknięte; słyszeliby, gdyby ktoś wchodził. Jednakże może Adaś sam się okaleczał? Co wtedy? Trzeba pójść z nim do psychiatry, do psychologa. A jeśli go zamkną? Nie, niemożliwe. Jest za mały. A jeśli jednak? Boże.

Okazało się, że mały sam się nie okalecza – siniaki pojawiły się i tak, mimo że Tomek całą noc czuwał.

Chłopcu zrobiono wszystkie możliwe badania, lecz wyniki wychodziły poprawnie.

Tomek zaczął się zastanawiać, czy czułby się spokojniej, gdyby jednak wyszło, że mały jest chory.

***

Sytuacja pogorszyła się. Psycholog nie potrafił pomóc, terapia lekami nie dała spodziewanych efektów. Adaś wyglądał jak mozaika różnych odcieni fioletu i żółtego. Coraz częściej przebywał w szpitalu, w końcu zatrzymano go na obserwację. Doszło nawet do tego, że zaczęto nagrywać chłopca podczas snu.

Efekty były przerażające. Dokładnie było na nich widać, jak skóra chłopca pokrywa się plamami. Nikt nie potrafi tego wyjaśnić.

Nowe siniaki nie pojawiały się codziennie, niekiedy nawet przez trzy dni nic się nie działo. Właśnie wtedy Tomkowi i Adzie powracała nadzieja, myśleli, że to już koniec, teraz wszystko będzie w porządku. Niestety – czwarta noc znowu przywracała koszmar.

***

Lekarz wyglądał na radykalnego racjonalistę, lecz nawet on nie pojmował tej sytuacji. Wreszcie skapitulował.

– Proszę państwa – zwrócił się do Tomka i Ady. Siedzieli w jego gabinecie; duchota niepomierna. Trzy pokoje dalej, w sali numer siedem, ich syn bawił się klockami lego. – Problem z państwa synem, oprócz podłoża fizycznego, musi mieć także podłoże duchowe, znaczy psychologiczne.

– Przecież psychologowie też nic nie doradzili.

– Tak, wiem, i… Nigdy nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale… Cóż, chciałbym doradzić państwu wizytę u egzorcysty.

– Proszę?!

– Wiem, że to brzmi dziwnie, lecz nie ma innego wyjścia. A przynajmniej ja nie znam.

– Czyli poddaje się pan?

Lekarz patrzył na nich długo, przygryzając wargę. Skinął tylko.

***

Egzorcysta długo odprawiał dziwne rytuały nad chłopcem. Co chwilę ocierał spoconą twarz.

Na twarzach rodziców, kiedyś wesołych, teraz ze zgryzoty przeoranych zmarszczkami, kropelki potu i łez łączyły się w strumyczki. Gdy tylko egzorcysta skończył, zasypali go pytaniami.

– I co, proszę księdza? Wiadomo już coś?

– To jakaś dziwna siła, której nie pojmuję. Czuję ją, jest tu obecna.

– Czyli że nasz syn jest opętany?

– I tu jest problem, proszę państwa, bo nic w nim nie siedzi! To coś, ta istota, musi przebywać gdzie indziej, lecz nie wiem, gdzie. Po prostu nie wiem!

– A wie ksiądz chociaż, co to może być?

– Niestety…

– Cholerni specjaliści! – wybuchnął Tomek. – Wy w ogóle coś umiecie?!

– Proszę się nie unosić, drogi panie – uspokoił go ksiądz. – Znam pewną osobę, która może pomóc. Jest dużo bardziej doświadczona ode mnie. Choć nie wiem, czy to trochę nie herezja z mojej strony.

Rodzice wysłuchali go z uwagą, pod koniec wypowiedzi księdza Ada zalała się łzami. Tomek przytulił ją i machnął na księdza, by wyszedł.

Na zakończenie egzorcysta pokropił dom wodą święconą.

***

Znachorka okazała się stara, pomarszczona i pewnie mogłaby robić za Babę Jagę. Nie wywarła na Tomku dobrego pierwszego wrażenia.

Najpierw zaczęła okadzać ich syna dymem, który śmierdział niemożebnie, później kropiła go zielonkawą substancją, by na końcu obsmarować mu twarz czarną, smolistą mazią. Następnie położyła dłonie na czole chłopca i wypowiadała jakieś słowa. Trwała tak dobrą godzinę – na szczęście Adaś był cierpliwy jak na swój wiek – ale gdy skończyła, wyglądała na zadowoloną.

Spojrzała dziwnie uśmiechnięta na Tomka i Adę.

– Ach, nie spodziewałam się tego, naprawdę! Po tylu latach! Tylu latach! A jednak!

– Ale o co chodzi?!

Znachorka uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

– Wasz syn stał się obiektem zainteresowania Bobo! – oznajmiła, jakby było to coś, czym należy się cieszyć.

Tomek oznajmił, że nie zrozumiał do końca.

– Wybaczcie – powiedziała znachorka. – Nie widziałam Bobo tak dawno… Będzie już z kilkase… kilka lat, odkąd ostatni raz odpędzałam go od jakiegoś dziecka. Skurczybyk jest bardzo wytrwały i nieznośny. Jak już zacznie się znęcać, to nie przestanie.

– Boże! Czyli już tak będzie zawsze?

– Nie! Przecież mówiłam, że odpędzałam. Słuchaj pani. Więcej rozumu używać niż sercem czuć, to pomaga nieraz. Odpędzałam, to i teraz odpędzę.

– Więc kiedy możemy się spodziewać, że ten… Bobo… zaprzestanie bić we śnie nasze dziecko?

– Zaraz, zaraz? – Starucha machnęła ręką. – Jak to we śnie? O tym nie było mowy.

– No, normalnie – Adaś dostawał siniaków zawsze we śnie, śpiąc.

– O cholera! Niewiarygodne! – Kobieta rozradowała się jeszcze mocniej. – Bobo się rozwinął! Zawsze przychodził przed snem. Zawsze, i odchodził, gdy dziecko nie miało już sił. Mówże pan, od początku do końca.

Tomek zrelacjonował znachorce całą sytuację, od początku do końca.

– To wszystko zmienia. Cóż, trochę to potrwa, muszę się przygotować. Na razie spróbujemy podstawowej metody. W pokoju dziecka ustawcie koszyk z żarciem, dużo żarcia, jak najlepszej jakości, wiecie, Henryk Kania czy Sokołów. Bobo powinien to wszystko wziąć i zaprzestać dalszych prób znęcania.

– A jeśli się nie uda?

– Wróćcie do mnie.

***

Niestety – koszyk z jedzeniem nie pomógł. A nawet pogorszył sytuację, bo Adaś obudził się ze skręconą kostką.

– Nie pomogło? – Znachorka podrapała się po głowie. – Skurczybyk cholerny… Dobrze, spróbujemy czegoś trudniejszego. Niestety, jeden z rodziców będzie musiał się poświęcić.

– Na czym miałoby to polegać? – Ada zaniepokoiła się. Do jej łona przytulał się Adaś, który ostatnio obawiał się nawet swojego cienia.

– Cóż, to będzie poświęcenie. Po prostu któreś z was musi udać się do głowy syna i pogadać z Bobo.

– I tyle?

– Powiedzmy. Ale Bobo nie da nic za nic.

– Ja. – Tomek zareagował, bojąc się, że Ada go wyprzedzi. Już widział, jak się wyrywa. – Ja pójdę. Mam lepsze gadane niż żona.

– Dobrze. A więc przyjdźcie jutro wieczór, muszę jeszcze co nieco przygotować. Bądźcie tylko cierpliwi.

***

– Dobrze. Co mam zrobić?

Przyszli, gdy tylko słońce zaszło. Tomek wczoraj nie spał przez całą noc z nerwów, Ada też. Adaś nie spał w ogóle, ze strachu.

Znachorka wskazała rozłożoną, poplamioną, zakurzoną leżankę.

– Ty i dzieciak. Połóżcie się. Taak. Teraz zamknijcie oczy. Właśnie. I czekajcie. Wiesz, co masz robić, gdy zaśniecie?

– Pojawię się w dziwnym miejscu. Tam spotkam Bobo. Mam się nie przestraszyć. Porozmawiać z nim, wynegocjować, żeby zostawił mojego syna w spokoju.

– Otóż to. To od ciebie zależy, co mu dasz.

– A dlaczego ty tego zrobić nie możesz, co? Jesteś w tym lepsza, jesteś znachorką.

– Ale to twój syn. Bobo czuje szacunek, gdy ktoś chce walczyć o kogoś bliskiego. To znaczy chyba czuje, ale chyba na pewno.

Tomek skinął głową. Przełknął ślinę.

– Zaczynajmy.

Znachorka znowu okadziła ich czymś cuchnącym, posmarowała czymś klejącym i wypowiedziała coś niezrozumiałego.

Tomek nawet nie wiedział, kiedy zasnął. Pamiętał jeszcze, jak złapał Adasia za dłoń.

***

Sceneria wokół niego przypominała dolinę otoczoną zewsząd wysokimi górami o stromych kamienistych zboczach, ale nie rosły tu żadne kwiaty czy choćby trawy. Cały grunt składał się z piasku i kamieni.

Wewnątrz doliny znajdowali się on, Adaś i ktoś jeszcze, kogo Tomek nie rozpoznał. Miał czarny płaszcz sięgający do kostek i kaptur, którym zasłonił twarz. W ręce trzymał ponad dwumetrową laskę. Była zakończona uśmiechającą się czaszką.

– O, tata! – zauważył Adaś i uśmiechnął się. – Co tu robisz?

Tomek dostrzegł, że chłopiec nie ma żadnych pamiątek po jakimkolwiek biciu. Serce zabiło mu mocniej.

– Jestem tu, żeby ci pomóc. To on cię tak bije? – Wskazał na postać z kapturem.

– On? Nie. My razem się bawimy i śpiewamy piosenki.

– Piosenki? Jakie piosenki?

– Zaśpiewaj mu, Adasiu, zaśpiewaj jedną. – Czarna postać odezwała się pierwszy raz. Jej głos był słodki, jak u dziecka, u chłopca właśnie. Tomka zmroziło to jeszcze bardziej.

– Tak?

Postać skinęła głową, a Adaś zaczął śpiewać. Słowa poniósł wiatr. Wracały z echem.

Dodo moje, dodo,

Ścigało mnie bobo,

Ręce, nogi miało.

Ukochać mnie chciało.*

– Jak ci się podobało, tato?

– Pięknie, synku. Cudownie.

– Wiesz, Adasiu – odezwała się ponownie postać. Bobo. – Pobawimy się później. Teraz muszę porozmawiać z twoim tatą. Dobrze?

Adaś przytaknął i zniknął.

Tomek drgnął i wrzasnął.

– Co się z nim stało? Gdzie on jest? Zabrałeś go. Żądam, żeby…

Bobo powolnym ruchem zdjął z głowy kaptur. Oczom Tomka ukazała się przedziwna twarz, migocząca jak światło w kryształkach. Raz przypominała głowę dziecka, raz przeraźliwe pokracznego starca.

– Jesteśmy panami swoich snów. Przeszedł do jakiegoś innego, później tu wróci – uspokoił go. – Usiądźmy.

W równej odległości między nimi pojawił się stolik, który, kiedy Tomek podszedł bliżej, okazał się stolikiem do szachów. Znajdowały się na nim trzy figury – dwie królowe i jeden pionek.

– Będziemy grali? – Tomek zdołał zdusić w sobie chęć rzucenia się na istotę.

– Nie! – zaśmiał się Bobo. – Nie ma żadnej satysfakcji z wygranej w szachy, grając z ludźmi. Porozmawiajmy. Czego chcesz?

– Wiesz, czego chcę. Zostaw mojego syna. Idź gdzie indziej, weź sobie jakieś inne dziecko na ofiarę, nie moje.

– Ho, ho, można było się spodziewać. Niestety. Nie zamierzam opuszczać Adasia. To bardzo miły chłopiec. Zawsze uśmiechnięty, nie płacze, kiedy się go kocha. – Bobo zrobił palcami cudzysłów i roześmiał się opętańczo. – Chi, chi. Zawsze uśmiechnięty, chi, chi.

– Cholerny zboczeńcu! A w rzeczywistości on cierpi. Jak śmiałeś…

– O, dawno mnie tam nie było. Tu, w sennych marzeniach, jest lepiej i łatwiej. I przyjemniej, chi, chi…

– Ty gnoju! Masz go zostawić. Jesteś cholernym skur…

– Przenigdy. Będę się nim bawił aż do jego bolesnej śmierci. Ta w końcu kiedyś musi nadejść. Jeśli nie przez rany, bolesne rany, i blizny, potworne blizny, to na pewno przez wyczerpanie psychiczne. Przykro mi. A na razie – kochajmy się.

Właśnie wtedy Tomek nie wytrzymał. Odepchnął stół i rzucił się na Bobo. Tamten był jednak szybszy – po prostu znikł. Pojawił się kilka metrów obok leżącego mężczyzny, śmiejąc się wniebogłosy.

– Tutaj nie masz ze mną szans. Lepiej usiądźmy z powrotem i potargujmy się.

Tomek z przeraźliwym okrzykiem natarł jeszcze raz na Bobo, lecz znów okazał się za wolny. Bobo dematerializował i materializował się w okamgnieniu.

A Tomek nacierał. I jeszcze raz. I znowu. Ciągle rzucał przekleństwami.

W końcu poddał się; zmęczony leżał na ziemi, dysząc. Łzy spływały mu na koszulę.

– Usiądziemy i pogadamy? – spytał ponownie Bobo.

Mógł tylko przytaknąć.

– Niech będzie – powiedział Bobo, gdy usiedli. Tomek zmyłby mu ten paskudny uśmiech z twarzy. – Powiedzmy, że jestem gotów nie kochać twojego Adasia. Zostawię go w spokoju. Co ty na to?

– Bardzo bym tego chciał.

– Pięknie, ojcowska miłość! – Bobo przyklasnął. – A co jesteś gotów dać w zamian?

– W zamian? Ty pedale, zabijasz mi syna i chcesz jeszcze…

– Tak. Żeby zrekompensować mi stratę. Rozumiesz.

– A co byś chciał?

– Hm… To musi być coś, coś dużego, rozumiesz… Powiedz, co jest dla ciebie najważniejsze zaraz po Adasiu?

– Nie oddam ci Ady.

– Mhm… Szkoda. No ale nie dziwię ci się. Jednak… Czekaj… Mam! – Bobo kolejny raz klasnął. – Czy jesteś gotów oddać siebie? Wielcy bohaterowie zawsze tak robili.

– Czyli mam zginąć, żeby mój syn mógł żyć nienękanym przez ciebie?

– Aj, od razu zginąć! Dlaczego wy, ludzie, myślicie w takich chwilach jedynie „życie za życie”? Nie każdemu czarnemu charakterowi o to chodzi.

– Więc czego oczekujesz?

Bobo wskazał palcem, żeby się przysunął.

– Szepnę ci na ucho.

I szepnął.

– Zrozumiałeś? – spytał, wróciwszy do normalnej pozycji.

– A to nie oznacza mojej śmierci? Możesz zrobić ze mną, co chcesz.

– Są rzeczy gorsze od śmierci.

– Na przykład?

– Hi, hi… Zgadzasz się czy nie?

– Oczywiście, że się zgadzam. Przecież go kocham.

– To pięknie! – Uścisnęli sobie dłonie. – Dogadaliśmy się! Wiedziałem, że jesteś ojcem, który odda za dziecko wszystko.

– Czyli to już koniec? Nie będziesz dalej go nękał?

– Nie. To koniec. Mamy umowę. Dotrzymajmy jej. Adasiu, chodź tu!

Adaś momentalnie zjawił się przy nich. Uśmiechnięty i pobudzony.

– Bawimy się?

– Niestety. Musisz wrócić do taty. Idźcie razem. Do miłego!

– Szkoda. Ale do zobaczenia. – Chłopiec podbiegł do Bobo i uściskał go. – Pa pa!

***

Nagle świat zawirował i sen się skończył.

***

Po ich odejściu Bobo poprzestawiał figury na szachownicy.

Teraz czarna królowa stoi na samym środku planszy, a biały pionek przesunięto na jej kraniec. Natomiast biała królowa leży, przegrana.

Bobo uśmiecha się i znika.

***

Bawił się w swoim pokoju klockami lego – układał czołg – kiedy zawołała go mama.

– Adasiu, chodź na dół, tata wrócił!

Adasiowi serce zaczęło bić szybciej. To on. Znowu. Wrócił z pracy. I teraz ja mam zejść do kuchni, przytulić go i pocałować. Nie chcę. Błagam, zabierzcie mnie od niego.

Adaś naprawdę kochał tatę, który zawsze przynosił mu zabawki, był pomocny, cierpliwy i wiele razy chciał się z nim pobawić. Jednak on mówił, że woli sam, tak lepiej. Raz się przemógł i ucałował tatę w policzek. Później przez kwadrans szorował buzię wodą i mydłem.

– Chodź tu, no! – słyszał z dołu. – Tata dawno cię nie widział.

Niechętnie, ociężale stawiał kolejne kroki na stopniach schodów.

Wszedł do kuchni.

– O, mały przyszedł! – Tata uśmiechnął się.

To był uśmiech, Adaś to wiedział, choć na pierwszy rzut oka można pomyśleć, że tato się gniewa albo patrzy na coś z obrzydzeniem.

Podszedł do niego i dał szybkiego całusa. Czuł na wargach nierówności blizn i bliznowców.

To podobno po jakiejś nieprzyjemnej sytuacji z dzieciństwa. Ktoś go mocno pobił, czy coś, i tak już mu zostało.

– I co tam u ciebie, Adasiu?

– Wszystko w porządku, tato. – Adaś udał, że wydrapuje brud spod paznokci. – Bawię się lego.

– Tymi, co ci ostatnio kupiłem?

– Tak.

– Podoba ci się?

– Tak, bardzo. Czy mogę już iść bawić się dalej?

Tata spojrzał na niego, przygryzając wargę. Spojrzał na mamę. Przymknął powieki, po czym przytaknął.

– Idź, idź. Baw się dobrze.

– Kocham cię, tato.

Dało się słyszeć szybkie kroki wbiegania po schodach.

Adaś czuł, że zaraz zwymiotuje. Te blizny były potworne, nie mógł na nie patrzeć. Żołądek wywracał się mu na lewą stronę, gdy je widział.

Adaś skrył się pod kołdrą i załkał. Było mu wstyd.

Adaś naprawdę kochał swojego tatę, kochał go jak nikogo innego.

Ale nie mógł na niego patrzeć, nie za często, bo robiło mu się niedobrze. Już wiedział dlaczego.

Adaś po prostu bał się swojego taty.

 

* Piosenka według: www.wikipedia.pl

Koniec

Komentarze

Adaś udał, że wydrapuje bród spod paznokci. – jeszcze nie czytałam, ale znalazłam bród w rzece zamiast brudu za paznokciami. Przeczytam później, jak nakarmię rodzinę.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Cholercia, dzięki, Bemik. Się czerwienię…

Smacznego!

(aha, końcówki lepiej nie czytać, bo całą – mam nadzieję – zabawę można sobie popsuć)

Mee!

Wielcy bohaterzy zawsze tak robili. – chyba bohaterowie.

Kózko, nie czytałam od końca, zerknęłam tylko, jakie długie i to rzuciło mi się w oczy.

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Przeczytałem Danielu, ale nie za bardzo zrozumiałem. Ale ja jestem trochę tępy. Pozdrawiam.

Jeśli przypominają czarne paski, to znaczy, że ich nie ma. Wrzucasz je z internetu czy z komputera? Jeśli z internetu, podaj mi ich adresy.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Przeczytałam. Coraz lepiej piszesz, coraz lepszy styl, ale ja, tak jak Ryszard, nie zrozumiałam końcówki. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

[…] mozaika różnych odcieniu fioletu i żółtego.

Nowe siniaki nie wychodzą codziennie, ---> na spacer? Bo może nie wychodzą, może się pojawiają…

[…] kropelki potu i łez prawie rzeźbiły małe strumyki. ---> baardzo trudno wyrzeźbić strumyk. Może zlewały się, łączyły w strumyki?

[…] ukazując prawie bezzębny zgryz. ---> Proszę? Zgryz pokazała, do tego prawie bezzębny? Juniorze…

Okazało się, że sny Adasia są pozbawione kolorów i natury. Sceneria przypominała trochę szarą dolinę otoczoną zewsząd wysokimi górami o stromych kamienistych zboczach. ---> co mam rozumieć jako “naturę”, nieobecną w snach dzieciaka? Dolina wśród gór to nie natura?

– Hm… To musi być coś o równoważnej wadze, rozumiesz… Powiedz, co jest dla ciebie najważniejsze zaraz po Adasiu?

– Nie oddam ci Ady.

– O, to nie, bo przecież byś na tym nie zyskał, nie? ---> nie rozumiem. Bobo nie chce Ady, ponieważ Tomek nie zyskałby na takiej “transakcji”? Nic się Tobie nie mylnęło. Juniorze?

Najpierw było: trzy figury – dwie królowe i jeden pionek. Teraz widzę: czarna królowa stoi na samym środku planszy, a biały pionek przesunięto na jej kraniec. Natomiast biały król leży, przegrany. ---> Na pewno tak ma być?

<>

Wydaje mi się, że zakończenie “załapałem”. Brawo, Juniorze – ale tylko sześć klaśnięć, siódme odwołuję z powodu jak wyżej.

Odnoszę wrażenie, że pisałeś to opowiadanie w dzikim pędzie. Czułeś na plecach oddech brajta ziejącego „nieprzekraczalnym terminem”? Wyszło ci nieźle, ale nie zdołałeś na tyle okiełznać rozhulanej wyobraźni, podsuwającej ci kolejne obrazy, by wybrać spośród nich jedynie te faktycznie dobre albo niezbędne. Czasem informacji jest za dużo, czasem są zbyt skąpe, jak np. w końcówce. Poza tym zaszalałeś z różnorodnością czasów.  Z nieuzasadnionych powodów miąchasz teraźniejszy z przeszłym. Nie jest to zabronione, ale niebezpieczne – trzeba mieć nie lada umiejętności, aby zastosować taki manewr i jednocześnie nie zostać posądzonym o popełnienie błędu. Tobie nie wyszło. Ni stąd ni zowąd, w narracji prowadzonej w czasie przeszłym, pojawiają się zdania w stylu sprawozdawczym, z czasem teraźniejszym w środku:

Adaś prawie codziennie wstawał (…). Od trzech dni rodzice nie posyłają go do przedszkola(…)

Dokładnie było na nich widać, jak skóra chłopca pokrywa się plamami. Nikt nie potrafi tego wyjaśnić.

Sytuacja pogarsza się. Psycholog nie potrafi (…), leki (…) nie dają efektów. Adaś wyglądał jak mozaika

 

A propos ostatniego zdania: to nie leki dają efekty, ale terapia prowadzona z ich użyciem. Leki mogą nie działać, nie pomagać, nie skutkować.

 

Właśnie wtedy Tomkowi i Adzie zapala się iskierka nadziei, że to już koniec, teraz wszystko będzie w porządku. Niestety – czwarta noc znowu przywraca koszmar.

Znowu pojawia się styl sprawozdawcy telewizyjnego – czas teraźniejszy, a dodatkowo kuleje stylistyka. Tomek i Ada mogli poczuć iskierkę nadziei, a zapalić im się mogła w głowach np. ostrzegawcza lampka – gdyby oczywiście była taka potrzeba. W drugim zdaniu: czwartej nocy koszmar powrócił/wrócił. Na pewno nie: „noc przywraca koszmar”.

 

Egzorcysta długo odprawiał dziwne rytuały nad chłopcem, pocąc się jak świnia; podobnie na twarzach rodziców, kiedyś wesołych, teraz przeoranych zmarszczkami, kropelki potu i łez prawie rzeźbiły małe strumyki.

Narrator namawia czytelników, aby gardzili tym egzorcystą, na co wskazuje użycie porównania „pocił się jak świnia”. Dlaczego? Przecież biedaczyna robił co mógł. Przeciwieństwem „twarzy wesołej” nie jest twarz „przeorana zmarszczkami”, więc informacja kupy się nie trzyma. „Kropelki potu i łez” (gdy spływają tworzą się z nich małe strumyczki) prawie rzeźbiły małe strumyczki? Ej, dajże spokój!

Sądzę, że gdybyś pozwolił się tekstowi odleżeć, udałoby ci się wyczyścić go z mnóstwa błędów. Pomimo, że jest ich jednak trochę (dużą „trochę), przeczytałam twoją historię z zainteresowaniem. Byłam ciekawa jaki nam zafundujesz finał. Okazał się nieco skąpy. Nie dowiedzieliśmy się, co bobo (bobok) wyszeptał ojcu do ucha i jakie były konsekwencje poświęcenia tego ostatniego. Można domniemywać, że paskudny demon „pieścił” każdej nocy twarz Tomka, zmieniając ją w jakieś odrażające, przerażające małego Adasia oblicze, ale to tylko domniemanie. Bemik stwierdziła, że piszesz coraz lepiej, więc z pewnością tak jest, bo bemik wie, co mówi. Ja nie czytałam twoich wcześniejszych tekstów, toteż nie mam skali porównawczej. Mogę tylko stwierdzić, że rozmach tego opowiadania w zestawieniu z twoim wiekiem, zrobił na mnie pozytywne wrażenie. A tak odnośnie boboka – czytałeś makabreskę Dostojewskiego pod tym tytułem? Jeśli nie – polecam. Jest  rewelacyjna.

 

EDYCJA: @koza_junior: Baskerville, nie czytałem i na razie nie zamierzam. Boję się na razie ruszać klasyków, żeby się do nich nie zrazić. Wolę już poczekać i taką “Zbrodnię i karę” czy “Mistrza i Małgorzatę” przeczytać, gdy uznam, że jestem gotowy.

 

Dostojewski to nie odlana ze spiżu i pozłocona postać „wiekopomnego”, „wybitnego”, „genialnego” Szacownego Klasyka, który napisał polifoniczną powieść wszech czasów, w związku z czym należy traktować go z przyklękiem i w krawacie, ale rewelacyjny, błyskotliwy i dowcipny gość, który ma na swoim koncie ogromną różnorodność utworów, w tym i takich jak „Bobok”, czyli napisana dla czystej przyjemności pożartowania, makabryczna humoreska. Reakcja:  Dostojewski – > wyłącznie  Zbrodnia i kara – > wyciągnę drżącą rękę po dzieła Mistrza, gdy będę duży = duże nieporozumienie. Podobnie jest z Bułhakowem. „Mistrza i Małgorzatę” czytuję od podstawówki. Optyka mi się rzecz jasna zmieniła, ale zachwyt pozostał niezmienny. Warsztatu trzeba się uczyć od najlepszych, żeby w swoich tekstach nie „rzeźbić strumyków” i nie uważać chaosu czasowego za „swego rodzaju świeżość”.

Kózka-san, bardzo dobry tekst. Fakt, są niedociągnięcia, które inni już wymienili, ale rozumiem, że czas Cię gonił, a Brajt popędzał. Pomysł rewelacyjny.

Babska logika rządzi!

Dobry wieczór! :)

Ryszardzie, dzięki za przeczytanie. Tłumaczyć nie będę, jak już wiele razy było mówione i pisane, tekst sam powinien się bronić. Mogę tylko zachęcić do przeczytania jeszcze raz końcówki, bo są tam klocki, które jednak do wytłumaczenia mogą prowadzić. Ale są skąpe, to prawda, chyba nie znalazłem granicy między zbyt wielkim minimalizmem a nie podaniem wszystkiego na talerzu. Jeszcze raz dziękuję, Ryszardzie.

Bemik, dziękuję, za przeczytanie i wyłapanie błędów. A tak poza tym – patrz akapit wyżej, cobym dwa razy tego samego nie pisał. :)

Brajcie, wklejałem z komputera. A obrazki wziąłem stąd: http://mitologiaslowian.bloog.pl/?smoybbtticaid=612d1d. Niestety jest ich tam tyle, a nie chcę w komentarzu zdradzać co nieco o fabule. Może napiszę Ci w mailu, o które chodzi?

Cholera, Adamie, pomyliłem się z tymi pionami. Dziś już pewnie nie, ale jutro zabiorę się za poprawę tekstu. I fajnie, że chyba “załapałeś”. To zawsze coś :). Sześć klaśnięć to także dużo, przynajmniej dla mnie. Co nie oznacza, że nie chce się więcej ;)

W_baskerville – tak, pisałem w dzikim pędzie. Dawno nie napisałem żadnego opowiadania i po prostu czułem już “głód”. Miałem cały dzień, uznałem, że napiszę – i kropka.

Cóż, nawet we wstępie zaznaczyłem, że tekst wymagałby rozwinięcia w niektórych miejscach, jak na przykład końcówka, gdzie wszystko dzieje się zbyt szybko. Ale – limit znaków. Z tego, co kojarzę, zostało mi ich z pięćdziesiąt do przekroczenia granicy. Pewnie kiedyś wrócę do tego tekstu, bo podoba mi się ten pomysł, jestem z niego zadowolony, i trochę go rozwinę. Na razie jednak zajmę się poprawianiem błędów i…

…zmian czasów. Tu zaznaczę, że te zmiany nie były niedostrzegalne przeze mnie. To takie ćwiczenie.

W tekstach podobają mi się właśnie takie zmiany, kiedy nagle, na krótki moment, z czasu przeszłego autor przechodzi w czas teraźniejszy. Czuję wtedy swego rodzaju świeżość :). Cóż, tym razem mi nie wyszło, ale nie zamierzam rezygnować z prób nad tego typu pisaniem. Mam nadzieję, że następnym razem będzie lepiej.

Baskerville, nie czytałem i na razie nie zamierzam. Boję się na razie ruszać klasyków, żeby się do nich nie zrazić. Wolę już poczekać i taką “Zbrodnię i karę” czy “Mistrza i Małgorzatę” przeczytać, gdy uznam, że jestem gotowy.

Finklo, dzięki, nie spodziewałem się, że ktoś uzna, że ten tekst jest dość dobry na Bibliotekę. Miło połechtało to moje ego.

 

Jeszcze raz zbiorowe dzięki wszystkim, fajnie, że wpadliście!

Mee!

Mnie także bardzo podoba się pomysł, nieco mniej wykonanie, ale rozumiem, że miałeś mało czasu. Wybornym posunięciem jest zamiana dręczącego Adasia demona na osobę, którą chłopiec kocha. Podzielam też zdanie wcześniej komentujących – piszesz coraz lepiej. ;-)

 

Coraz częściej zostawał w szpitalu, w końcu musiał pozostać pod obserwacją. – Powtórzenie. Proponuję: Coraz częściej przebywał w szpitalu, w końcu zatrzymano go na obserwację.

 

Doszło nawet do tego, że zaczęto nagrywać chłopca podczas snu. Nagrania były przerażające. Dokładnie było na nich widać… – Powtórzenie.

Proponuję: Doszło nawet do tego, że zaczęto nagrywać chłopca podczas snu. Efekty były przerażające. Dokładnie było widać

 

To coś, ta istota, musi obcować gdzie indziej, lecz nie wiem, gdzie.To coś, ta istota, musi przebywać gdzie indziej, lecz nie wiem, gdzie.

Za SJP: obcować – «kontaktować się z kimś lub czymś blisko»

 

Cholerni specjaliści! – wybuchł Tomek.Cholerni specjaliści! – wybuchnął Tomek.

 

Najpierw zaczęła okadzać ich syna śmierdzącymi oparami… – Okadza się dymem, nie oparami.

 

Znachorka uśmiechnęła się jeszcze szerzej, ukazując prawie bezzębny zgryz.Znachorka uśmiechnęła się jeszcze szerzej, ukazując prawie bezzębne dziąsła.

 

A więc przyjdźcie jutro wieczórA więc przyjdźcie jutro wieczorem

 

Dokładnie. To od ciebie zależy, co mu dasz.Właśnie tak/ Otóż to/ Tak. To od ciebie zależy, co mu dasz.

 

Była zakończona czaszką z uśmiechem na ustach. – Czaszka nie ma ust.

Proponuję: Była zakończona uśmiechniętą/ śmiejącą się czaszką.

 

…myślicie w takich chwilach jedynie ‘życie za życie’? – …myślicie w takich chwilach jedynie „życie za życie”?

 

Adaś kochał swojego tatę, naprawdę. Zawsze przynosił mu zabawki, był pomocny i znosił wszystko. Wiele razy chciał się z nim pobawić. – Zrozumiałam, że Adaś przynosił tacie zabawki, był pomocny i wiele razy chciał się bawić z tatą. ;-)

Może: Adaś naprawdę kochał tatę, który zawsze przynosił mu zabawki, był pomocny, cierpliwy i wiele razy chciał się pobawić z synkiem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, Regulatorzy! Super jest słyszeć takie słowa! O, i tych błędów aż tak wiele nie jest :P

Pozdrówko ala Roger ;)

 

edit: O, właśnie zobaczyłem licznik znaków… Serio zmieściłem się w limicie prawie, prawie? Dwa znaki i byłoby po zabawie :P

edit2: idę spać. Wczoraj pisałem do północy, dzisiaj też tak siedzę, ech. Trza iść spać. Dobranoc. Chyba.

Mee!

A ja mam jeszcze inne uwagi co do poprawności tekstu (nie dostrzegłem ich u wcześniej komentujących):

fragment “Powiedzmy. Ale Bobo nie da nic za nic. Coś trzeba będzie mu dać” jest wyjątkowo niezręczny. Przede wszystkim – “Ale Bobo nie da czegoś za nic”, ale pozostaje powtórzenie “da – dać”.

Nie każdemu złemu charakterowi o to chodzi – może pomyliłeś angielskie character z polskim “postać”. Mówi się też “czarny charakter” (szwarccharakter), ale nie “zły”.

Jakie właściwie figury były na szachownicy? Piszesz, że dwie królowe, a potem nagle pojawia się (przewrócony) król. Poza tym, o pionku chyba nie można powiedzieć “figura” (”Znajdowały się na nim trzy figury – dwie królowe i jeden pionek“), a poprawna nazwa królowej to hetman. Ale o to ostatnie nie ma się co spierać, bo “królowa” mówi się przecież potocznie (choć “hetman” brzmi jakoś tak… dostojniej; może dlatego, że się nie zdrabnia, jak “królówka”)

wróciwszy do normalnych pozycji → wróciwszy do normalnej pozycji

Niechętnie, jakby ociężale stawiał kolejne kroki na stopniach schodów – bez “jakby”

 

Kozo, jestem pewien, że gdybyś nie był powszechnie szanowanym i lubianym weteranem portalu, dostałbyś konkretniejszy opr. (piszę z pewną przesadą) za tak niechlujnie napisane opowiadanie.

Pomysł rzeczywiście bardzo dobry, ostatnia część tekstu świetna, ale te usterki wołają o pomstę do Nieba.

Kajam się, Tintinie…

Mee!

Kozajuniorze – miałeś jeszcze jeden dzień, mogłeś na ten tekst spojrzeć z przynajmniej kilkunastogodzinnego dystansu. :)

A na klasykę – przynajmniej tę XIX-wieczną – najlepszy czas jest w szkole średniej, kiedy ma się lat naście. Potem już się może nie chcieć. Ja się cieszę, że wtedy miałam taki okres pochłaniania absolutnie wszystkiego, co zostało wydrukowane, bo teraz czułabym się jak kompletny debil.

 

Twój tekst przeczytałam wczoraj, z zainteresowaniem. To na razie tyle ode mnie.

Tak, Ocho, niby maiłem, gdyby nie to, że wczoraj od piętnastej do północy mnie w domu nie było, a później byłem już zbyt zmęczony, by cokolwiek poprawiać. Dziś też – niby jestem, poprawiłem (na razie w Wordzie) co nieco, ale zaraz też muszę spadać. I dziś będzie podobnie :/

 

Miłego dnia!

Mee!

No to jak się już pokajałeś, to jednak spróbuj poprawić wszystko, co wypisaliśmy i masz duże szanse by zgarnąć nagrodę:)

Kozko, bardzo fajne, mozna sie zasmucic odrobinke:)

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Ciekawe opowiadanko. Na początku to pomieszanie czasów trochę wytrąca z rytmu. Przy “pocił się jak świnia” parsknąłem. W ogóle to, że pisałeś je szybko, nadało opowiadaniu pewną niejednoznaczność, niektóre groteskowe wtręty(”Henryk Kania czy Sokołów” no i w ogóle Bobo) budują dziwaczny nastrój, co paradoksalnie w moim mniemaniu podnosi wartość tekstu. Niby smutne, kończy się jak klasyczny horror kończyć się powinien, ale jednocześnie czuję tu (pewnie niezamierzony) chichot autora-narratora. Podsumowując– mimo niedoróbek całość wygląda intrygująco. Klepnę do biblioteki (chichocząc) ;-)

Połowa poprawiona (nadal w Wordzie). Za chwilę poprawiam dalej :)

Dzięki, Melu, i przepraszam, że w taki dzień zasmucam Cię odrobinkę.

Mee!

Przepraszam Cię, kozo, nie bierz tego do siebie, OK?

Ale:

Finklo, Janie, Wasze nominacje do Biblioteki dla tego tekstu w takiej formie w jakiej go czytaliście (a nie – w jakiej się pojawi po poprawkach) to chyba jakaś kpina.

Buuu! Tintinie, dzisiaj nominowałem teksty, które mimo pewnych niedoróbek (czy to logicznych, czy formalnych) przedstawiały dla mnie pewną wartość, zaintrygowały, był w nich fajny pomysł (o co tak naprawdę wcale niełatwo), autorzy wykazali zrozumienie dla komentujących i widać było u nich chęć pracy nad tekstem.  Teksty, które mocno zaciekawiony doczytałem do końca. Dla mnie to wystarczyło, żeby do biblioteki klepnąć dziś tekst kozy i Twój. Proszę, nie zniechęcaj mnie, naprawdę nie kpiłem. Pewna ambiwalentność tekstu kozy naprawdę mnie rozbroiła, normalnie można by zrobić przeróbkę na lekkie bizarro. Tyle ode mnie ;-)

Ten sympatyczny pomysł na opowiadanie, który z racji nieprzeliczonej rzeszy błędów opowiadaniem jeszcze nie jest, został zgłoszony do reprezentacyjnej biblioteki?Ups!

Kózka-san, lepiej tego nie czytaj.

O, już nie ma możliwości zakrycia tekstu? A to wyślę Tintinowi pw zamiast odpowiadać tutaj.

 

Babska logika rządzi!

Janku, napisałem komentarz i odszedłem od monitora, a Twoją opinię zobaczyłem dopiero teraz – bardzo Ci dziękuję. Dziękuję też za “klepnięcie do Biblioteki”, które, widzę, troszkę niektórych oburzyło. Mam nadzieję, że teraz nie ruszy cała lawina :)

Ale co racja to racja i choćbym nie chciał, z Tintinem zgodzić się muszę – błędów trochę było, i jest nadal zapewne, choć już, mam nadzieję, nie tych, które wymienili Czytający.

Miłego popołudnia!

Mee!

Kózko, już znasz moje uwagi – tutaj  jeszcze jedna sprawa, bardziej pozytywna:

“– Nie! – zaśmiał się Bobo. – Nie ma żadnej satysfakcji z wygranej w szachy, grając z ludźmi. Porozmawiajmy. Czego chcesz?” – akurat to zdanie mi się podoba, bo sugeruje, że Bobo gra z innymi istotami – a jakimi, to właśnie jest cały szkopuł, który nęci… Czyli pozytywnie pobudza czytelnika.

 

Co do całości – zakończenie jest Twoją bardzo mocną stroną. Ktoś chyba wspomniał w komentarzach, że niezrozumiałe, ale w tym wypadku to na dobre wyszło, takie mam odczucie. Bo nie wiadomo, czy (spoiler) Tomek zamienił się w Bobo, czy jedynie odczuł cielesną karę. A może właściwie stracił tylko więź i swoje życie emocjonalne? 

Co do samej postaci taty – nie wiem, na czym to polega, ale poczułam się z nim zżyta, choć to starszy facet z żoną i dzieckiem. Nie mogłam odgonić od siebie poczucia, że bardzo mu współczuję – szczególnie w tej końcowej fazie.

 

Dlatego opowiadanie dobre, lekkie, czyta się szybko i płynnie. Też sądzę, że piszesz coraz lepiej. Super, oby tak dalej, Kózko:-)

 

Brajcie, znowu próbowałem dodać obrazki, ale niestety nie wyszło :/ Znowu pojawiają się te same kreski, choć w tekście edytowanym wszystko wygląda w porządku.

 

edit: Dzięki, Maju. Cieszę się, że się podobało :)

Mee!

Jak to jest, że mi się udało?

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

No nie wiem, a jak Ty to robisz? :)

Mee!

Jeżeli chodzi o pomysł – niezłe, choć myślałem, że ta finalna klątwa będzie na czym innym polegać. Gorzej jest, jak już zauważono, z wykonaniem. Pewnie wynikało to z pośpiechu. Widać to szczególnie w strukturze, tj. te początkowe epizody są za duże objętościowo względem roli, jaką pełnią w tekście. 

I po co to było?

Oj zawiodło mnie zakończenie – spodziewałem się brutalnego odebrania ojcu miłości do syna, przemiany w potwora a tu tyko blizny.

Łe.

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Syf.ie, Dju – dziękuję, że zajrzeliście.

Mee!

To tekst, który przeczytałam z zainteresowaniem, jednym ciągiem i bez znudzenia. Nie da się ukryć, że są pewne językowe niezręczności czy usterki, ale nad tym pracujesz i na pewno prędzej czy później przyniesie to efekty (zresztą, jak piszą inni – już przynosi). Rzeczywiście – zakończenie jest takie, że można je sobie interpretować na kilka sposobów, i mnie się moje interpretacje podobają.

Tintin napisał, że być może opinie byłyby inne, gdybyś nie był szanowanym weteranem portalu. Ja się z tym mogę zgodzić do pewnego stopnia, ale zmieniłabym powód: być może opinie byłyby (nieco) inne, gdybyś nie był zdolnym, otwartym na naukę i krytykę, cholera jasna – CZTERNASTOLATKIEM! :)

Miło słyszeć (znaczy czytać) takie rzeczy, Ocho. Bardzo dziękuję, że wpadłaś.

Mee!

Młoda Kozo, gratuluję! Ten tekst, zwłaszcza w zestawieniu z Twoją metryką, robi wrażenie. Pomysł na opowiadanie jest bardzo dobry. Ja nie miałem problemu z puentą, a ewentualna różnorodność interpretacyjna, o której pisali poprzednicy, to według mnie jedynie plus. W warstwie językowej faktycznie jest trochę do poprawy. Żonglowanie czasami nie wyszło. W paru miejscach sypnęła się tożsamość podmiotu. I parę innych potknięć. Jest ich na tyle dużo, że moim zdaniem w tej formie tekst nie koniecznie powinien dostawać nominację do Biblioteki, ale ja tu jestem nowy i nie chciałbym się wymądrzać. Napomknę tylko, że z nagrodami to jest tak, że im bardziej człowiek się napracuje, tym bardziej je docenia. Zdecydowanie można go szlifnąć, tekst znaczy, i nabierze wtedy prawdziwego blasku.

Jeszcze chciałem zwrócić uwagę na jedną rzecz. Fatalnie czytało mi się początek. Przez spory fragment opowiadanie leci jednakowo skonstruowanymi, prostymi zdaniami. Prawie bez żadnego urozmaicenia. To, jak dla mnie stworzyło taki nieprzyjemny w odbiorze rytm i zaleciało słabym szkolnym wypracowaniem (skojarzenie powstało choć przy pierwszym czytaniu nie zdawałem sobie sprawy z Twojego wieku). Na szczęście z biegiem tekstu ta wada zniknęła.

Kozajunior jeszcze raz szczere gratulacje i proszę o więcej! I obiecaj, że Ci się w głowie nie poprzewraca. Za to możesz obrosnąć w piórka ;-)

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Oj, jak się z wypracowaniem skojarzyło, to niedobrze, bo ja już od początków gimnazjum walczę ze szkolnymi wypracowaniami i wchodzę z nimi w szranki, żeby mnie one i cały ten system ich pisania nie pochłonęły. Bo wtedy będzie kicha. Szkoła zabija kreatywność.

Ale – jak wcześniej – miło przeczytać kolejną pozytywną opinię. Naprawdę człowieka to motywuje do dalszej pracy. Bardzo dziękuję.

Tekst pewnie doszlifuję, może trochę rozszerzę, lecz nie teraz. Na razie mam na głowie Pierzynę, a w dłoniach Skrzyneczkę ;)

 

Pozdrawiam i życzę miłego dnia!

Mee!

Rozumiem teraz na początku, kiedy trzeba wybrać pomysł i go przedyskutować, ale nie miej na głowie Pierzyny. ;-) W sensie odkładania ze względu na nią innych swoich projektów. Mamy całe pół roku, a nie będziemy raczej pisać powieści.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Dlatego Skrzyneczka w dłoniach ;)

Mee!

Ale mi bezczelnie zżarło komentarz :(

Było to coś mniej więcej takiego:

No, no. Jeszcze drugie czternaście i będą z ciebie ludzie, kózko jr ;)

Pan Wysokiego Domu

Drugie czternaście? Dla naszej Kózki to może oznaczać coś pomiędzy 150 a wiecznością ;-)

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Dzięki, panie Panie ;) (komentarze są… zwracane… kiedy klikniesz wstecz)

 

Mee!

Mocno zastanawiałam się nad wlepieniem punkcika, ba w połowie byłam go pewna. Ale zakończenie mnie zawiodło.

Stąd tylko 5 i buziak na pożegnanie :P

Ale jak na twój wiek – tekst imponujący.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Twoją mocną stroną, oprócz pomysłów, jest ubranie tych pomysłów w odpowiednią strukturę – potrafisz przyciągnąć uwagę czytelnika początkiem, zaskoczyć zakończeniem, a w środku dbasz o punkty kulminacyjne i interesujące rozwiązania fabularne (w tym tak proste a tak skuteczne sztuczki jak “szepnięcie na ucho” niewiadomoczego i weź się, czytelniku, zastanawiaj). Czytam już po poprawkach, więc biorę na to poprawkę, ale po komentarzach widzę, że Twój stosunek do własnych błędów jest godny podziwu – zamiast wykłócać się o każde słowo, poprawiasz i szlifujesz. Opowiadanie mnie wciągnęło, postaci są żywe i do zapamiętania, a niejednoznaczny koniec zmusza do zastanowienia. Podobało mi się.

Jak się podobało, to się bardzo cieszę. smiley

Mee!

Bardzo interesujące, ale i okropecznie smutne. Biedny Tata. Biedny Adaś.

Wysoki poziom masz Młody, bardzo wysoki.

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Troszku smutne, wiem. Na usprawiedliwienie napiszę tylko, że autor właśnie odwrotnie. wink

Mee!

A ja tam nie wierzę, że masz tyle lat kózko ;) lepiej dowód pokaż, bo za dobrze piszesz mój drogi, za dobrze :D ;)

No dobra, przejrzeliście mnie… Mam czterdzieści lat, samochód, dom, żonę, dziecko i jabłoń w ogródku.

Ech, czas stworzyć nową tożsamość.

Mee!

To ciekawe, że żona i dziecko plasują się gdzieś między samochodem a jabłonką w hierarchii… ;-)

Babska logika rządzi!

To było zaplanowane, Finklo. Wiedziałem, że któraś z Pań zareaguje ;)

Mee!

Cóż, tytułem wstępu – poszłam na osobistą krucjatę. Poszukuję opek z 4 punkciorami, czytam i zastanawiam się, czy jednak nie załsugują by magiczną granicę 5 nie przekroczyć. I znów mi kuzko twoje opko w oko wpadło i… kurde, niech będzie, co ja marudzę. Opko przednie. Trzeba młode talenty promować :D

Ja tam w twoim wieku to skleciłam może bajkę o upadłym aniele, co to siekał wszystkich wielkim mieczem… w sumie muszę to odkopać. Będzie komedia :P

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Tak, Młodzieniec ma talent. W pełni zasłużona Biblioteka. Gratuluję :)

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

O ja cię! Dzięki wielkie!

Mee!

Bardzo fajne opowiadanie, czekam na kolejne :) 

A dziękuję… Och tak, przydałoby się w końcu coś napisać nowego, ech…

Mee!

Nowa Fantastyka