- Opowiadanie: Ceallach - Gdzie byłeś?

Gdzie byłeś?

No więc... ten...

Wiem, że mój po­ziom ama­to­ra nie do­ra­sta do pięt innym uczest­ni­kom, ale co tam! Raz kozie śmierć, spró­bo­wać za­wsze można :) Nie wiem, czy do­brze za­zna­czy­łam ka­te­go­rię, ale jakoś inne mi nie pa­so­wa­ły...

I mi­łe­go czy­ta­nia życzę :)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Unfall

Oceny

Gdzie byłeś?

Gdy pa­trzę na mego syna, widzę sie­bie sprzed dwu­dzie­stu pię­ciu lat. Chudy, nie­wy­so­ki je­de­na­sto­la­tek, pew­nie pa­trzą­cy przed sie­bie swo­imi in­ten­syw­nie zie­lo­ny­mi ocza­mi. Krót­kie, brą­zo­we włosy ster­czą we wszyst­kie stro­ny, na złość jego matce, która co­dzien­nie bez­sku­tecz­nie pró­bu­je na­pra­wić tę nie­sfor­ną fry­zu­rę. Mi się nawet po­do­ba. Po­rzą­dek to prze­cięt­ność i sza­rość, a on z pew­no­ścią taki nie jest. Ten mały czło­wie­czek to naj­więk­sza war­tość w moim życiu.

Dzię­ki swo­jej ener­gii za­wsze wszę­dzie go pełno, a nam – ro­dzi­com, cięż­ko za tym na­dą­żyć. Jest naj­gło­śniej­szym dziec­kiem na na­szym osie­dlu, a jego krzyk iry­tu­je wszyst­kie spa­ce­ru­ją­ce bab­cie. Czę­sto także płata im figle i gdy moja żona za każ­dym razem daje mu za to szla­ban, ja po­dzi­wiam jego po­my­sło­wość.

Choć okres jego doj­rze­wa­nia do­pie­ro się za­czy­na, a błogi czas wy­bry­ków i zabaw jesz­cze nie minął, jest bar­dzo in­te­li­gent­nym chłop­cem. Prak­tycz­nie w ogóle nie oglą­da te­le­wi­zji, wszyst­kie jego elek­tro­nicz­ne ga­dże­ty leżą nie­uży­wa­ne w szu­fla­dach, a z gier kom­pu­te­ro­wych ko­rzy­sta rzad­ko. Lubi za to czy­tać książ­ki. Odkąd za­czął skła­dać pierw­sze słowa, nie może ode­rwać się od tego za­ję­cia. Gdy inne dzie­ci przy­kle­ja­ją nosy do szyb skle­pów z za­baw­ka­mi, on cią­gnie mnie do bi­blio­te­ki. Tak jak ja, woli wy­po­ży­czać książ­ki, niż je ku­po­wać. Nie prze­pa­da za za­pa­chem no­wo­ści i ste­ryl­no­ści, jaki ze sobą przy­no­szą. Co in­ne­go te stare, ze znisz­czo­ny­mi okład­ka­mi, zżół­kły­mi kart­ka­mi i wonią uczuć osób, które je prze­czy­ta­ły. Wiem, co czuje – stary, za­po­mnia­ny okaz, wy­grze­ba­ny z cze­lu­ści re­ga­łów, jest jak nie­od­kry­ty przez ni­ko­go skarb o wiel­kiej war­to­ści. A treść, którą skry­wa, zaj­mu­je miej­sce naj­bar­dziej war­to­ścio­wych zło­tych monet czy bi­żu­te­rii.

Dla­te­go też wie­dzia­łem, gdzie mam za­brać syna, gdy od­wie­dza­li­śmy moje ro­dzin­ne mia­sto.

Kilka ulic od domu moich ro­dzi­ców, przy małej rzecz­ce, le­ni­wie pły­ną­cej ze wscho­du, stał mały i skrom­ny bu­dy­ne­czek, który był mi droż­szy niż więk­szość miejsc, w któ­rych byłem. Od lat nie­re­mon­to­wa­ny, więk­szość za­dra­pań i pęk­nięć pa­mię­ta­łem jesz­cze z cza­sów mło­do­ści. Tak samo na­pi­sy – "Precz z ko­mu­ną!" po­ja­wił się krót­ko przed tym, jak wy­pro­wa­dzi­łem się z mia­stecz­ka. Wiele in­nych czę­ści miej­sco­wo­ści wy­glą­da­ło bar­dziej no­wo­cze­śnie, jed­nak ta była od nich jakby od­cię­ta, za­po­mnia­na przez wszyst­kich, trak­to­wa­na ze świę­to­ścią, która na­ka­zy­wa­ła ob­da­rzyć szcze­gól­ną czcią każdy jej ele­ment. Z uśmie­chem od­no­to­wy­wa­łem wszel­kie frag­men­ty moich wspo­mnień, które bez żad­nych ubyt­ków, prze­le­wa­ły się na widok, roz­po­ście­ra­ją­cy się na­prze­ciw.

Mały, jak zwy­kle w ta­kich miej­scach, ska­kał z pod­nie­ce­nia i szar­pał moją dłoń, krzy­cząc, byśmy po­szli wła­śnie w tam­tym kie­run­ku. Oba­wia­łem się odro­bi­nę zde­rze­nia z prze­szło­ścią, którą chcia­łem po czę­ści wy­przeć ze swo­jej głowy. Wie­dzia­łem, że więk­szość chwil spę­dzo­nych tutaj ule­cia­ło ze mnie bez­pow­rot­nie. Bałem się, że tam znowu je od­naj­dę.

Czym tak wła­ści­wie się mar­twi­łem?

Uśmiech­ną­łem się do syna i ku jego ucie­sze pew­nym kro­kiem ru­szy­łem w stro­nę bi­blio­te­ki. Po kilku se­kun­dach nie wy­trzy­mał i nie­mal­że z pręd­ko­ścią świa­tła wbiegł przez drew­nia­ne drzwi do środ­ka. Do­go­ni­łem go wol­nym truch­tem, za­trzy­mu­jąc się przed wej­ściem. Po­gła­dzi­łem ma­to­wą, me­ta­lo­wą klam­kę i na­ci­sną­łem nią. Usły­sza­łem nad sobą dzwo­ne­czek i ich do­no­śny dźwięk, który roz­le­gał się po całym po­miesz­cze­niu tak samo, jak przed laty. W środ­ku wiele się zmie­ni­ło, jed­nak to było nadal to samo miej­sce. Za­pach sta­ro­ści i kurzu przy­jem­nie po­draż­niał noz­drza, sza­ro­po­ma­rań­czo­wa po­świa­ta prze­bi­ja­ła się przez za­sło­nię­te ża­lu­zje w oknach, na­da­jąc po­miesz­cze­niu aurę świę­to­ści. Dla kogoś in­ne­go byłby to po pro­stu za­pusz­czo­ny pokój, któ­re­mu przy­da­ło­by się po­rząd­ne sprzą­ta­nie. Jed­nak nie dla mnie i dla mo­je­go syna. Spo­glą­da­jąc na niego, wie­dzia­łem, że jest za­chwy­co­ny. Stał nie­ru­cho­mo na środ­ku, po­mię­dzy znisz­czo­ny­mi re­ga­ła­mi , a biur­kiem bi­blio­te­ka­rza. Za­czął po­wo­li krę­cić się wokół, by za­no­to­wać każdy szcze­gół tego miej­sca.

Za­uwa­ży­łem, że jest tu schlud­niej niż kie­dyś. Mimo że nadal nie można było mówić o żad­nym po­rząd­ku, po ziemi nie wa­la­ły się już stare kar­to­ny wy­pcha­ne za­po­mnia­ny­mi przez świat wo­lu­mi­na­mi. Wpraw­dzie kilka sto­sów pa­pie­rów le­ża­ło przy biur­ku, ale nie po­tę­go­wa­ły one cha­otycz­ne­go wra­że­nia, tak jak te z prze­szło­ści.

– Mogę w czymś pomóc? – obok sie­bie usły­sza­łem cichy głos. Od­wró­ci­łem się w jego stro­nę.

Zza drzwi do za­ple­cza spo­glą­dał na nas młody męż­czy­zna, z pew­no­ścią o wiele młod­szy ode mnie. Do­my­śla­łem się, że był bi­blio­te­ka­rzem, ze wzglę­du na to, że z wy­glą­du przy­po­mi­nał jego ste­reo­typ. Miał okrą­głe oku­la­ry, rude zmierz­wio­ne włosy, nosił białą ko­szu­lę z wiel­ką plamą na środ­ku i brą­zo­we spodnie w krat­kę. Uśmiech­ną­łem się bar­dzo ser­decz­nie w jego stro­nę.

– My tylko się tu roz­glą­da­my… – od­po­wie­dzia­łem, pa­trząc wokół. – Wie pan? W cza­sach swo­jej mło­do­ści czę­sto tu przy­cho­dzi­łem. Ta bi­blio­te­ka to skarb­ni­ca moich wspo­mnień.

Mó­wiąc to, po­czu­łem, jak skarb­ni­ca ta otwie­ra przede mną swoje za­so­by. W jed­nej chwi­li przy­po­mnia­łem sobie, jak wiele czasu spę­dza­łem tutaj w sa­mot­no­ści, oto­czo­ny tylko mi­lio­na­mi za­pi­sa­nych kar­tek. I sta­rym Panem Bi­blio­te­ka­rzem, z ły­sie­ją­cym czub­kiem głowy oraz szarą brodą, cią­gną­cą się w nie­skoń­czo­ność. Przy ustach na­bie­ra­ła żół­ta­we­go od­cie­nia od kawy, którą pił co­dzien­nie kilka razy. Wtedy mia­łem wra­że­nie, że jest jed­nym ze sta­ro­żyt­nych bogów mą­dro­ści, a w tym wła­śnie miej­scu wy­bu­do­wał swoją świą­ty­nię.

Młod­szy Pan Bi­blio­te­karz wy­szedł zza ścia­ny i od­po­wia­da­jąc miłym uśmie­chem, podał mi dłoń na przy­wi­ta­nie. Po raz ko­lej­ny ob­da­rzy­łem spoj­rze­niem plamę, wid­nie­ją­cą na jego klat­ce pier­sio­wej. Opu­ścił głowę i mach­nął ręką.

– Ah, to nic! Je­stem nie­zda­rą, ob­la­łem się her­ba­tą. A więc… – ru­szył w stro­nę swo­je­go biur­ka. – To Pan tu kie­dyś miesz­kał?

– W isto­cie – opar­łem się o blat mebla, przy któ­rym sie­dział – miesz­ka­łem. Ale wy­by­łem stąd, kiedy jesz­cze była szan­sa. To nie­cie­ka­we miej­sce dla kogoś, kto chce od życia cze­goś wię­cej…

In­stynk­tow­nie od­wró­ci­łem się w jego stro­nę, gdy zo­rien­to­wa­łem się, co po­wie­dzia­łem.

– Oczy­wi­ście nie chcia­łem Pana ura­zić.

– Nic nie szko­dzi – wy­szcze­rzył do mnie zęby z roz­ba­wie­nia. – Ja tu tylko chwi­lo­wo. Ta bi­blio­te­ka wy­ma­ga nie­ma­łej re­no­wa­cji i mo­der­ni­za­cji. Moim za­da­niem jest ska­ta­lo­go­wa­nie ksią­żek i upo­rząd­ko­wa­nie pa­pie­rów. Jeśli Pan chce, na za­ple­czu zo­sta­wi­łem stare książ­ki, które nie były od dawna wy­po­ży­cza­ne i te naj­bar­dziej znisz­czo­ne. Może Pan wy­brać sobie kilka, albo – po­ło­żył mi rękę na ra­mie­niu i uśmiech­nął się zna­czą­co – weź­mie Pan je wszyst­kie. Dla mnie to tylko kło­pot.

– O! To wspa­nia­le! Sły­sza­łeś synu? – od­wró­ci­łem się w kie­run­ku re­ga­łów, mię­dzy któ­ry­mi się ukrył. – Wy­ru­sza­my na nowe po­szu­ki­wa­nie skar­bu!

Z od­da­li dało się usły­szeć bli­żej nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­ny dźwięk, su­ge­ru­ją­cy, że mały wła­śnie zgłę­bia ta­jem­ni­ce ja­kiejś książ­ki. Wo­la­łem mu nie prze­szka­dzać w takim mo­men­cie. Sam ru­szy­łem w stro­nę za­ple­cza, en­tu­zja­stycz­nie za­cie­ra­jąc ręce z pod­eks­cy­to­wa­nia. Było ono nieco ja­śniej­sze niż sama bi­blio­te­ka, jed­nak tro­chę mniej­sze. W rogu, przy oknie na ziemi le­ża­ła ster­ta po­roz­rzu­ca­nych bez­ład­nie ksią­żek, cza­so­pism i frag­men­tów kar­tek. Cze­ka­ła mnie nie­ma­ła wy­pra­wa.

Gdy ogar­ną­łem wzro­kiem cały ten pięk­ny widok, coś na­ka­za­ło mi się od­wró­cić. Zro­bi­łem to i wtedy uj­rza­łem duży skó­rza­ny fotel, po­pę­ka­ny gdzie­nie­gdzie. Znowu po­wró­ci­ła do mnie fala wspo­mnień. Pan Sta­ro­żyt­ny Bóg Mą­dro­ści po­zwa­lał mi tam prze­sia­dy­wać i de­lek­to­wać się hi­sto­ria­mi, które chło­ną­łem z ksią­żek. Nie… Tylko jedną książ­kę wtedy czy­ta­łem. Tylko… Jak ona się na­zy­wa­ła?

– Prze­pra­szam. – za­wo­ła­łem nadal pa­trząc się na stary mebel. – Czy może mi Pan zna­leźć taką jedną książ­kę?

– Oczy­wi­ście. – od­po­wie­dział, także nie ru­sza­jąc się ze swo­je­go miej­sca. – Musi Pan podać mi tylko tytuł i au­to­ra.

Wyj­rza­łem głową za fra­mu­gę i skie­ro­wa­łem w stro­nę Mło­de­go nie­pew­ny uśmiech.

– A jeśli nie znam ani au­to­ra, ani ty­tu­łu?

Spoj­rzał się na mnie z ukosa, po czym zsu­nął z nosa oku­la­ry. Ocze­ki­wa­łem od niego rze­czy prak­tycz­nie nie­moż­li­wej, więc ro­ze­śmia­łem się cicho i ru­szy­łem w stro­nę stosu ksią­żek.

– Może zna Pan fa­bu­łę, albo bo­ha­te­rów, wtedy mo­że­my coś po­ra­dzić – po­wie­dział ledwo do­sły­szal­nym gło­sem. – Może sko­ja­rzę tytuł i au­to­ra, a wtedy nie bę­dzie pro­ble­mu.

Za­trzy­ma­łem się w pół drogi do mo­je­go celu.

O czym była ta książ­ka? Dla­cze­go tak wiele razy ją prze­czy­ta­łem, a mimo to nie pa­mię­tam, o czym była?

Tak, tak…

– Zdaje mi się – sta­ną­łem w drzwiach za­ple­cza – że to było o dziew­czyn­ce… Albo ko­bie­cie? Cho­ciaż może to była na­sto­lat­ka. Tak. Na­sto­lat­ka. Ona była bo­ha­ter­ką ta­kiej książ­ki . W tej wła­śnie książ­ce…

Bi­blio­te­karz pa­trzył na mnie jak na głup­ca.

– Po­cze­ka Pan – pró­bo­wa­łem go uspo­ko­ić. – Zaraz sobie przy­po­mnę. Ona za­ko­cha­ła się w czy­tel­ni­ku. Tej wła­śnie książ­ki. W tej książ­ce, któ­rej szu­kam. I obie­ca­ła, że bę­dzie z nim na za­wsze. Ale on… chyba ją opu­ścił. A ta dziew­czy­na… Szu­ka­ła go. I za­bi­ja­ła każ­de­go, kto nie był jej uko­cha­nym. Każdy kto prze­czy­tał tę książ­kę, ginął, bo nie był nim. Ro­zu­mie Pan?

Jego wzrok nie zmie­nił się. Wes­tchnął cicho i po­krę­cił głową w spo­sób, który su­ge­ro­wał, że nie ma naj­mniej­sze­go po­ję­cia, o czym mówię. Nie ko­ja­rzył ta­kiej książ­ki.

No nic. Cze­ka­ła mnie ster­ta bar­dziej in­te­re­su­ją­cych przy­gód, niż to wy­bla­kłe wspo­mnie­nie. Ru­szy­łem więc jej na spo­tka­nie.

– Ale zaraz! – za­wo­łał za mną, gdy mia­łem już się­gać po pierw­szą z ksią­żek. Po kilku se­kun­dach po­ja­wił się zaraz za mną. Pod­szedł do pi­ra­mi­dy nie­po­rząd­ku i po chwi­li za­sta­no­wie­nia wło­żył ręce w sam jej śro­dek. Za­czął prze­wra­cać stosy pa­pie­ru.

– Wie Pan… Sły­sza­łem od nie­któ­rych miesz­kań­ców pewną le­gen­dę… Ktoś po­wie­dział mi, że w na­szej bi­blio­te­ce była kie­dyś książ­ka, któ­rej każdy po­sia­dacz ginął. Oso­bi­ście to ja nie wie­rzę w takie bzdu­ry, ale może Pan nie­świa­do­mie sko­ja­rzył tę hi­sto­rię z książ­ką. Nie miała ty­tu­łu, a na­zwi­sko au­to­ra było zbyt star­te, żeby co­kol­wiek od­czy­tać. Po opi­sach zna­nych z le­gen­dy od­na­la­złem ją, ale nie mia­łem czasu, by ją prze­czy­tać. O! Jest!

Pod­niósł się szyb­ko, w dło­niach trzy­ma­jąc swoje od­kry­cie. W jego oczach rów­nież wi­dzia­łem błysk eks­cy­ta­cji "po­szu­ki­wa­cza skar­bów". Był pew­nie takim samym ma­nia­kiem książ­ko­wym jak ja i mój syn, z tą róż­ni­cą, że on zaj­mo­wał się tym za­wo­do­wo.

– Pro­szę – wrę­czył mi eg­zem­plarz, który ode­bra­łem z odro­bi­ną stra­chu.

Rów­nież nie wie­rzy­łem w le­gen­dy, wąt­pi­łem także, że jest to książ­ka z moich wspo­mnień. Jed­nak miała ona w sobie coś przy­cią­ga­ją­ce­go. Coś, co na­ka­zy­wa­ło mi spraw­dzić za­war­tość, którą kryła czar­na okład­ka. Moż­li­we, że to ta­jem­ni­czość spo­wo­do­wa­na bra­kiem ty­tu­łu i nie­moż­no­ścią od­czy­ta­nia jej au­to­ra, moż­li­we także, że to ob­szer­ne znisz­cze­nia wska­zu­ją­ce na jej sę­dzi­wy wiek bu­dzi­ły we mnie duszę od­kryw­cy. Wie­dzia­łem tylko, że muszę ją prze­czy­tać.

– Mógł­bym tu chwil­kę zo­stać i po­czy­tać? – za­py­ta­łem, za­hip­no­ty­zo­wa­ny czar­nym ma­te­ria­łem oka­la­ją­cym okład­kę. – Mój syn chyba i tak pręd­ko stąd nie wyj­dzie.

– Oczy­wi­ście – od­parł z uśmie­chem. – Rzad­ko kiedy ktoś nas od­wie­dza, bę­dzie mi raź­niej. A mam jesz­cze tro­chę pracy na dzi­siaj. Pro­szę sobie usiąść, za­mknę drzwi, żeby nikt Panu nie prze­szka­dzał.

Młody Bi­blio­te­karz wy­szedł z po­ko­ju, a ja po se­kun­dzie zna­la­złem się w fo­te­lu. Kilka chwil oglą­da­łem jesz­cze prze­pięk­ne znisz­cze­nia opra­wy, po czym de­li­kat­nie otwo­rzy­łem stro­nę ty­tu­ło­wą.

Jak można było się spo­dzie­wać, ty­tu­łu nie było, tak samo na­zwi­ska au­to­ra. Je­dy­ne, co wid­nia­ło na bia­łym pa­pie­rze, to licz­by. Rok. Rok, w któ­rym się uro­dzi­łem. Jeśli była to data po­wsta­nia utwo­ru, to nie taka, ja­kiej się spo­dzie­wa­łem. Stan i ja­kość książ­ki su­ge­ro­wał, że była ona znacz­nie star­sza. Nie przej­mu­jąc się tym, prze­wró­ci­łem żółte kart­ki tam, gdzie za­czy­nał się tekst. Prze­czy­ta­łem je­dy­ne zda­nie, które znaj­do­wa­ło się na stro­nie.

Witaj, uko­cha­ny.

Za­la­ła mnie fala wspo­mnień. Ze szcze­gó­ła­mi przy­po­mnia­łem sobie lata, gdy byłem na­sto­lat­kiem. Czu­łem się, jak­bym po­now­nie je prze­ży­wał. Stara Bi­blio­te­ka była moim domem. Po szko­le i w każ­dej wol­nej chwi­li, ni­czym wiatr, pę­dzi­łem do niego, by po raz ko­lej­ny zgłę­bić ot­chła­nie ko­ry­ta­rzy po­mię­dzy re­ga­ła­mi ksią­żek i w wy­obraź­ni prze­no­sić się do świa­tów, któ­rych w rze­czy­wi­sto­ści od­wie­dzić nie mo­głem. Wtedy wła­śnie po­zna­łem swoją uko­cha­ną. Czar­ną, do­stoj­ną i dumną. De­li­kat­ną w do­ty­ku, czułą, ko­cha­ją­cą i cie­płą. Gład­ką, sub­tel­ną i ła­god­ną. I za­chłan­ną.

Łap­czy­wie po­chła­nia­ła mnie ka­wa­łe­czek po ka­wa­łecz­ku, za­bie­ra­jąc uczu­cia, emo­cje i czas. W swo­jej wspa­nia­ło­ści była okrut­na i wy­ma­ga­ją­ca, jed­nak ja ko­cha­łem ją całym swoim ser­cem i wie­dzia­łem, że ona od­wza­jem­nia moją mi­łość wie­lo­krot­nie moc­niej. Od­da­wa­łem jej całą sie­bie, cze­ka­jąc aż ona otuli mnie swoim słod­kim za­pa­chem i aniel­skim do­ty­kiem.

A teraz trzy­ma­łem ją w rę­kach. To była ona. Jak mo­głem ją opu­ścić?

Prze­wer­to­wa­łem pal­cem wszyst­kie kart­ki, za­trzy­mu­jąc się na samym końcu. Na tyl­nej okład­ce atra­men­tem cha­otycz­nie za­pi­sa­ne były słowa: "Gdzie je­steś?". Obok znaj­do­wa­ły się bor­do­we, pra­wie czar­ne plamy. In­stynk­tow­nie spoj­rza­łem na ostat­nie zda­nie tek­stu na po­przed­niej stro­nie.

Gdzie byłeś?

Mój głos czy­ta­ją­cy tę frazę, ide­al­nie zgrał się z ko­bie­cym, który roz­brzmiał bli­sko przede mną.

Uj­rza­łem młodą, nie­wy­so­ką dziew­czy­nę, z czar­ny­mi wło­sa­mi się­ga­ją­cy­mi do pasa, ciem­ny­mi jak nocne niebo ocza­mi i kon­tra­stu­ją­cą z nimi bladą skórą oraz białą ko­szu­lą nocną, przez którą prze­świ­ty­wa­ły jej pier­si. Wró­ci­ła do mnie.

– Gdzie byłeś, uko­cha­ny?

 

***

 

Skoń­czył oglą­dać jedną z kil­ku­na­stu ksią­żek, które zna­lazł na dol­nych pół­kach re­ga­łu. Pod­niósł się i ru­szył w stro­nę biur­ka, by spy­tać bi­blio­te­ka­rza, czy może wy­po­ży­czyć wszyst­kie. Jed­nak gdy wy­szedł na śro­dek dużej sali, w któ­rej się znaj­do­wał, nie zo­ba­czył swo­je­go ojca. Zmar­twił się, po­nie­waż za oknem było już pra­wie ciem­no, mu­sie­li więc nie­ba­wem wra­cać do domu dziad­ków. Spoj­rzał na męż­czy­znę sie­dzą­ce­go za biur­kiem, a ten wska­zał mu drzwi po pra­wej. Do­my­ślał się, że to tam musi być jego tata. Cicho za­pu­kał, po czym wszedł do po­ko­ju. Nie do­strzegł obec­no­ści ni­ko­go, jed­nak jego uwagę przy­ku­ła czar­na książ­ka le­żą­ca na fo­te­lu. Wziął ją w ręce, obej­rzał, po czym otwo­rzył na pierw­szej stro­nie.

Czte­ry cyfry.

"Rok moich uro­dzin" – po­my­ślał, po czym wy­szedł razem z książ­ką, by nadal szu­kać swego ojca.

Koniec

Komentarze

Hm, mam mie­sza­ne uczu­cia od­no­snie tego opka. Ale dobra, o tym na końcu.

 

me­ta­lo­wą klam­kę i na­ci­sną­łem nią

A co NIĄ na­ci­snął? :) Ra­czej "ją".

I ogól­nie jest tro­chę za dużo za­im­ków. Psują tekst.

Za­czął po­wo­li krę­cić się wokół, by za­no­to­wać każdy szcze­gół tego miej­sca.

Za­no­to­wać? A gdzie no­to­wał? Może za­re­je­stro­wać… ale to nadal dziw­nie brzmi.

– Prze­pra­szam. – za­wo­ła­łem nadal pa­trząc się na stary mebel. – Czy może mi Pan zna­leźć taką jedną książ­kę?

– Oczy­wi­ście. – od­po­wie­dział, także nie ru­sza­jąc się ze swo­je­go miej­sca. – Musi Pan podać mi tylko tytuł i au­to­ra.

Zapis dia­lo­gów mo­men­ta­mi tro­chę ku­le­je. Tutaj zbęd­ne krop­ki.

– Ale zaraz! – za­wo­łał za mną, gdy mia­łem już się­gać po pierw­szą z ksią­żek. Po kilku se­kun­dach po­ja­wił się zaraz

Zaraz zaraz.

Był pew­nie takim samym ma­nia­kiem książ­ko­wym jak ja i mój syn,

Chyba mol książ­ko­wy za­brzmia­ło­by le­piej.

 

Ogól­nie widać, że po­wo­li za­czy­nasz faj­nie skła­dać zda­nia i do­bie­rać słowa, ale wciąż cza­sa­mi wy­cho­dzi ci to tro­chę nie­zręcz­nie. Moim zda­niem po­cza­tek jest zde­eecy­do­wa­nie za długi. Szcze­gól­nie w ze­sta­wie­niu z koń­cem. No, po pro­stu wstęp jest nudny, a jak się za­czy­na robić cie­ka­wie to uci­nasz.

Trze­ba jesz­cze po­ćwi­czyć :) ale jak na po­cząt­ki, cał­kiem nie­źle.

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

Prze­czy­ta­łem bez bólu, choć jest kilka błę­dów, ale o tym wspo­mnia­ła Ten­sza. Dodam tylko, że za­koń­cze­nie jest nie tylko nie­do­pra­co­wa­ne, lecz rów­nież – nie­ste­ty – prze­wi­dy­wal­ne. Facet znik­nął, na­to­miast w jaki spo­sób? Ot, tak pstryk? Moim zda­niem nie mia­łeś po­my­słu, jak to cie­ka­wie roz­wi­nąć i ucią­łeś dla świę­te­go spo­ko­ju. Opo­wia­da­nie ni­cze­go nie wy­ja­śnia.

 

Po­zdra­wiam

Ma­stiff

A ja po­pra­wię Boh­da­na! :P

 

Moim zda­niem nie mia­łeś po­my­słu, jak to cie­ka­wie roz­wi­nąć i ucią­łeś dla świę­te­go spo­ko­ju. Opo­wia­da­nie ni­cze­go nie wy­ja­śnia.

Eś, eś… Ce­al­lach jest ko­bit­ką! 

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

“…jego krzyk iry­tu­je wszyst­kie spa­ce­ru­ją­ce bab­cie. Czę­sto także płata im figle i…” – nie­wąt­pli­wie się cze­piam, ale brzmi to dla mnie, jakby to krzyk pła­tał figle bab­ciom.

 

“Po­gła­dzi­łem ma­to­wą, me­ta­lo­wą klam­kę i na­ci­sną­łem nią.“ – na­ci­sną­łem ją

 

“Usły­sza­łem nad sobą dzwo­ne­czek i ich do­no­śny dźwięk…“ – ich, czyli czego? Ostat­nim pod­mio­tem był dzwo­ne­czek.

 

“Uśmiech­ną­łem się bar­dzo ser­decz­nie w jego stro­nę.“ – In­te­re­su­ją­ca kon­struk­cja, uśmie­chać się w czy­jąś stro­nę… Ra­czej jed­nak uśmie­cha­my się do kogoś, nie? Tym bar­dziej, że po­wta­rzasz kon­struk­cję “w jego stro­nę” w tym aka­pi­cie i w po­przed­nim.

 

“To Pan tu kie­dyś miesz­kał?“ – W tek­stach be­le­try­stycz­nych nie za[pi­su­je­my zwro­tów grzecz­no­ścio­wych wiel­ki­mi li­te­ra­mi, nie ma po temu po­wo­du. Uży­cie wiel­kiej li­te­ry sy­gna­li­zu­je sza­cu­nek do osoby w zwro­tach bez­po­śred­nich (w pi­smach, w li­stach). Ale nie w książ­kach ; ) No, chyba że bę­dziesz się zwra­cać do czy­tel­ni­ków…

 

“– Prze­pra­szam. – za­wo­ła­łem nadal pa­trząc się na stary mebel. – Czy może mi Pan zna­leźć taką jedną książ­kę?

– Oczy­wi­ście. – od­po­wie­dział, także nie ru­sza­jąc się ze swo­je­go miej­sca.“

Jak za­wo­łał, to ra­czej ozna­cza­my to wy­krzyk­ni­kiem. Jeśli nie, to w ogóle bez znaku in­ter­punk­cyj­ne­go po “prze­pra­szam”. A także niże, bez krop­ki po “oczy­wi­ście”.

 

To tak tech­nicz­nie, przy­kła­do­wo.

 

Zga­dzam się z Boh­da­nem, że za­koń­cze­nie nie zo­sta­ło na­le­ży­cie wy­ko­rzy­sta­ne. Po­mysł in­te­re­su­ją­cy, ma po­ten­cjał, a wy­szło w sumie tak tro­chę nijak.

Tech­nicz­nie czyta się przy­zwo­icie, choć widać, że pi­szesz jesz­cze dosyć sztyw­no. Na szczę­ście na to po­ma­ga po pro­stu prak­ty­ka – pi­sa­nie oraz czy­ta­nie. Im wię­cej masz kon­tak­tu ze sło­wa­mi, tym bliż­szy­mi są przy­ja­ciół­mi ; )

 

Po­zdra­wiam.

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Dzię­ki, Ten­sza:)

 

Nie wiem, kto jest kim, bo cią­gle no­wych nic­ków przy­by­wa na por­ta­lu. Zresz­tą, czy to takie istot­ne? Naj­waż­niej­szy jest tekst.

Ma­stiff

Ten­sza, to nie pierw­szy raz kiedy biorą mnie za męż­czy­znę :) Takie smut­ne życie mam… Ale żeby nie było, to w rze­czy­wi­sto­ści nie wy­glą­dam jak męż­czy­zna :D

Mimo że więk­szość ko­men­ta­rzy można ra­czej za­li­czyć do ne­ga­tyw­nych, to i tak wam dzię­ku­ję :) Serce wyje i tarza się po pod­ło­dze z roz­pa­czy, ale wiem, że przede mną długa droga, jeśli chcę coś pi­sa­niem osią­gnąć.

Tylko jedna rzecz, którą chcia­ła­bym wy­ja­śnić… To, o czym pi­sa­li Boh­dan i jo­se­he­im. Cho­dzi o to, że nie mia­łam po­my­słu na za­koń­cze­nie. Mia­łam po­mysł i tak wła­śnie miał wy­glą­dać. Może nie­zbyt in­te­re­su­ją­co to opi­sa­łam, ale to nie było tak, że nie wie­dzia­łam, co ma się stać i po pro­stu ucię­łam akcję. Znik­nął “ot tak, pstryk”, a to do tego, kto czyta, na­le­ży zin­ter­pre­to­wa­nie w wła­sny spo­sób. Chcia­łam po pro­stu za­siać małe zia­ren­ko ta­jem­ni­czo­ści. Nie­umie­jęt­nie tro­chę, hehe, ale no cóż… Cie­szy mnie to “jak na po­cząt­ki, cał­kiem nie­źle”. :)

"O Boże! ja bym mógł być za­mknię­ty w łu­pi­nie orze­cha i jesz­cze bym się są­dził panem nie­zmie­rzo­nej prze­strze­ni" Ham­let

Ka­te­go­ria jest za­zna­czo­na wła­ści­wie. :-)

Lecą smoki pod ob­ło­ki, wiatr im kręci smo­cze loki

Za­pro­po­no­wa­łem do bi­blio­te­ki, więc by i sko­men­to­wać wy­pa­da­ło.

Po­mysł jest (tro­chę po­dob­ny do mo­je­go), a na­pi­sa­ne cał­kiem przy­zwo­icie, moim zda­niem.

W moim od­czu­ciu wadą tego tek­stu jest jego nie­zrów­no­wa­że­nie – długi wstęp, dosyć do­kład­nie opi­su­ją­cy syna (któ­re­go rola oka­za­ła się nie­zbyt wiel­ka) i re­la­cje z ojcem, po czym na­stą­pił dość krót­ki wątek fa­bu­lar­ny. Nie­wła­ści­we pro­por­cje i chyba to naj­bar­dziej roz­cza­ro­wy­wu­je czy­tel­ni­ka. Ale pisz dalej, a bę­dzie coraz le­piej.

Unfall, czy­ta­łam twoje opo­wia­da­nie. I za­sta­na­wia­łam się, czy może nie zre­zy­gno­wać z wrzu­ce­nia tego tutaj, żeby unik­nąć sko­ja­rze­nia mo­ty­wu i uzna­nia, że ścią­gnę­łam po­mysł czy coś w ten deseń…. Ale wy­szło ina­czej.

Dzię­ku­ję :)

"O Boże! ja bym mógł być za­mknię­ty w łu­pi­nie orze­cha i jesz­cze bym się są­dził panem nie­zmie­rzo­nej prze­strze­ni" Ham­let

Wa­run­ki kon­kur­su speł­nio­ne.

Duch – przy odro­bi­nie do­brej woli można zna­leźć.

Język – hmmm, może ewi­dent­nych błę­dów w tek­ście nie­du­żo, ale język wy­da­je mi się… nie­wy­ro­bio­ny. IMO, po­trze­bu­jesz tro­chę tre­nin­gu, żeby słowa za­czę­ły się ukła­dać w po­rząd­ne sze­re­gi.

Po­mysł cie­ka­wy, choć tro­chę przy­po­mi­na wcze­śniej­szy tekst Unfal­la. Ale hi­sto­ria nie­wąt­pli­wie in­te­re­su­ją­ca, z nie­ocze­ki­wa­ny­mi zwro­ta­mi.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Z tech­ni­ka­liów, to “skarb­ni­ca” po­wta­rza się zda­nie po zda­niu i nie po­pra­wi­łaś wska­za­nych przed przed­pi­ś­ców błę­dów.

Znów nie na­pi­szę nic mą­dre­go, bo Unfall mnie ubiegł. Ubie­gacz taki zło­śli­wy, wszę­dzie wtry­ni me­ry­to­rycz­ny ko­men­tarz i dla mnie zo­sta­je rola wio­sko­we­go głup­ka ;-)

Za­czy­na się ta­jem­ni­czo, bu­du­jesz kli­mat i… gość znika. Po wstę­pie jest od razu finał, nie ma żad­ne­go roz­wi­nię­cia, czy to w związ­ku z le­gen­dą czy też ko­bie­tą z książ­ki. Pom­mysł niby ogra­ny, ale poza rów­no­wa­gą ele­men­tów opo­wia­da­nia i wska­za­ny­mi po­tknię­cia­mi – nie­naj­go­rzej po­da­ny. Ech, gdy­bym tak u sie­bie wi­dział z taką ła­two­ścią wady kom­po­zy­cji, to bym takie jedno już dawno temu wy­dru­ko­wał, zdo­był złoty medal i wiele pięk­nych fanek… ;-)

 

No, to cze­kam na coś dłuż­sze­go :-)

 

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Długi wstęp, in­try­gu­ją­cy finał zaraz po nim i za­koń­cze­nie jak… hmm, jakby ktoś kosił traw­nik i nagle ko­siar­ka wy­sia­dła.

Ale czy­ta­ło się bez bólu:)

Po­zdra­wiam

”Kto się myli w win­dzie, myli się na wielu po­zio­mach (SPCh)

Po­czą­tek mocno mnie znu­żył, dal­sza część w pe­wien spo­sób przy­go­to­wa­ła na za­koń­cze­nie, a wo­la­ła­bym ra­czej, aby na ko­niec było za­gad­ko­wo i ta­jem­ni­czo, ale nie w taki oczy­wi­sty spo­sób.

Wy­ko­na­nie, mimo upły­wu lat, cią­gle po­zo­sta­wia bar­dzo wiele do ży­cze­nia.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nowa Fantastyka