- Opowiadanie: fealen - Wizyta w Lafen

Wizyta w Lafen

Witam,
Jest to moje pierwsze (nareszcie!) skończone opowiadanie, więc jak najbardziej jestem otwarty na szczerą krytykę i wytykanie błędów. Zapraszam do lektury :)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Wizyta w Lafen

 

Marek siedział przy małym stoliku pod oknem w swoim mieszkaniu i czytał list. Dostał go od przyjaciela ze studiów. Po skończeniu uczelni, nie widywali się, jednak korespondowali ze sobą bardzo często. Z biegiem czasu ich kontakt się urwał. Przestali pisać do siebie już prawie pięć lat temu. Od tego czasu każdy zajął się swoim własnym życiem.

Na kopercie był tylko adres Marka. Żadnych informacji o nadawcy. Treść była następująca: „Marek, musimy się spotkać. Jest pewna bardzo ważna sprawa, o której muszę z Tobą porozmawiać. Spotkajmy się w Lafen. Zatrzymaj się w pensjonacie Wiktim. Będę tam na Ciebie czekać 18 sierpnia, Krzysztof Wierzbicki.”

 

Marek spojrzał na kalendarz, dziś był 15 sierpnia. Wiedział, że skoro Krzysiek do niego napisał musiało stać się coś poważnego. „Lafen? Gdzie to w ogóle jest” – myślał, szperając w mapach. Wykonał kilka telefonów. Sprawdził dojazd do tego miejsca. Nie miał samochodu więc musiał liczyć na inny środek transportu.

Dowiedział się, że Lafen to mała wieś na wschodzie Polski; jeździ tam tylko jeden autobus. Co dziwne, jest on prywatny i kursuje tylko w środy. Środa wypadała właśnie osiemnastego. Marek będzie musiał jechać do Łożycka i stamtąd do Lafen, ponieważ ten autobus odjeżdża tylko z jednego przystanku i jedzie od razu na miejsce.

 

Osiemnasty sierpnia. Marek Defil siedział na ławce na dworcu w Łożycku. Słońce powoli wstawało jednak panował półmrok, gdyż niebo było zakryte szarymi chmurami. Spojrzał na zegarek, była godzina czwarta czterdzieści, autobus ma przyjechać na piątą. Po prawej stronie na ławce zauważył gazetę. Podniósł ją i zaczął przeglądać. Data wskazywała na to, że została wydana wczoraj. Na pierwszej stronie napisane szerokim drukiem „FALA ZAGINIĘĆ”. Przekartkował na stronę z rozwinięciem artykułu. „Nowe fakty w sprawie zaginięcia, które miało miejsce szesnastego lipca. Mowa tu o trzydziestodwuletnim Dariuszu Puławskim. To już siódme zaginięcie, w tym roku. Czy znów zakończy się bez rozwiązania?…”

 

Dalsza część artykułu przedstawiała szczegóły tego zaginięcia oraz przedstawiała kilka innych na przestrzeni roku, każde działo się zazwyczaj w miesięcznym odstępie czasu. Policja oczywiście robiła co w ich mocy, aby rozwiązać sprawę. „Czy ma to jakiś związek z zachowaniem Krzyśka?” – myślał Marek zastanawiając się nad wiadomością i sensem całej tej sytuacji.

Z lektury wyrwał go turkot silnika. Pod stanowisko zajechał mały, zniszczony bus. Marek odłożył gazetę, podniósł z ziemi plecak i podszedł do pojazdu. Rozejrzał się, aby sprawdzić, czy ktoś będzie z nim jechać. Dworzec był pusty. W zasięgu wzroku nikogo nie było widać. Nawet okienka kas były zamknięte.

 

– Wsiada pan? – wykrzyczał przez uchylone drzwi kierowca.

 

Marek otworzył drzwi, a nagły odór podobny do zapachu gnijącego mięsa uderzył w jego nozdrza. Wsiadł do autobusu i podszedł do kierowcy. Gdy spojrzał na niego, wezbrało w nim uczucie obrzydzenia. Mężczyzna za kierownicą miał niesamowicie suchą skórę na twarzy, do tego stopnia, że pękała, a z ran wydobywała się krew i ropa. Marek przypuszczał, że facet był od niego sporo starszy, jednak jego skóra była tak napięta, że nie widać było żadnej zmarszczki.

 

– Do Lafen – powiedział, wyciągając z kieszeni spodni portfel i wyjmując z niego pieniądze, odwracając przy tym wzrok jak najdalej od mężczyzny przed nim.

 

Kierowca dziwnie się uśmiechnął, wziął zapłatę i podał Markowi kwitek. Jedyny pasażer odebrał bilet i szedł na koniec pojazdu. Autobus był zniszczony nie tylko z zewnątrz. Tapicerka z siedzeń była częściowo pozdzierana, a metalowe rurki zardzewiałe. Marek usiadł na końcu busa. Po chwili pojazd ruszył.

Wyjechali z miasta. Autobus jechał dosyć szybko. Kierowca zjechał z głównej drogi. Asfaltówką mijali wsie, kilka razy przejeżdżali przez lasy. Niewiele dało się dostrzec, ponieważ drogę oświetlały jedynie przednie światła busa.

 

Po jakiejś godzinie, zaczęło się rozwidniać. Zaczęli mijać wsie i pola uprawne. Wyglądało na to, że coraz bardziej oddalają się od większych miast.

Chłopi od rana pracowali na roli, jednak większość pól wyglądała na zniszczone – zboże było czarne. Marek nie znał się na uprawie roli, lecz według niego winą było przesadzanie ze sztucznymi nawozami. Sytuacja powtarzała się w innych wioskach, czym dalej jechali, tym zniszczenia były większe. Jednak po minięciu znaku „LAFEN” sytuacja diametralnie się zmieniła – sady i ogrody kipiały zielenią, a zboża miały jasny złoty kolor.

Autobus, na skrzyżowaniu skręcił w prawo i zatrzymał się przy przystanku. Marek wstał, zarzucił na plecy plecak i wysiadł z autobusu. Ulice były puste. Nawet przy domach nikogo nie było. Wieś wydawała się opustoszała. Po drugiej stronie jezdni stał duży, drewniany budynek przykryty dwuspadowym dachem, na którego szyldzie widniał napis „WIKTIM”. Wyjął z plecaka list od Krzyśka.

 

– To tu… – powiedział pod nosem.

 

Przeszedł przez ulicę i wszedł po schodkach budynku. Niepewnie pociągnął za srebrną klamkę. Drzwi uchylił się skrzypiąc. Wszedł do środka rozglądając się. Główny hol był zaniedbany, a mimo że sufit był wysoko, Marek dostrzegał wiele pajęczyn. Po prawej stronie, na końcu holu, zauważył na blacie tabliczkę z napisem „RECEPCJA”. Podszedł do lady i zadzwonił dzwonkiem. Rozejrzał się jeszcze raz w poszukiwaniu recepcjonisty. Po chwili zza drzwi za ladą wyszedł chudy, wysoki mężczyzna. Biała koszula wręcz na nim wisiała. Był bardzo blady, a jego cienkie usta nie różniły się prawie kolorem od twarzy.

 

– Witam, w czym mogę pomóc? – spytał recepcjonista z lekkim uśmiechem. Wnioskując po tabliczce przypiętej do koszuli miał na imię Albert.

-Dzień dobry, szukam znajomego. Nazywa się Krzysztof Wierzbicki.

 

Blady mężczyzna wyciągnął spod lady gruby zeszyt i zaczął szukać, powoli przekładając kartki. Po pewnym czasie zapytał:

 

– Hmm…wie pan może, w jakim terminie do nas przyjechał?.

– Prawdopodobnie kilka dni temu., powinien jeszcze wynajmować pokój.

 

Recepcjonista oderwał wzrok od zeszytu i spojrzał na Marka.

 

 

– Niestety proszę pana, wszystkie pokoje mamy wolne.

„Może jeszcze nie przyjechał”– W takim razie wezmę pokój. Na razie na dobę.

-Proszę, to pierwszy pokój na na piętrze – powiedział Albert wręczając Markowi klucz.

 

Wziął go i ruszył po schodach na górę. Wyższe piętro było równie, lub nawet bardziej zaniedbane od głównego holu. Tapeta w niektórych miejscach oklejała się, drzwi pokoi były zniszczone a zamki wyglądały na zardzewiała. Jednak pokój z numerem „15” wyglądał schludnie. Na wprost od wejście do pomieszczenia było okno. Po prawej stronie, w rogu pokoju stało łóżko, a po lewej skromna szafa. W centrum pomieszczenia stał mały, drewniany stolik. Marek zostawił bagaż i poszedł szukając czegoś na śniadanie. Recepcjonista powiedział mu, że najbliższy sklep jest jakieś trzy kilometry stąd i objaśnił w skrócie jak do niego dojść. Musiał się czymś zająć, nie wysiedziałby w miejscu czekając na Krzyśka.

 

Ulice były opustoszałe, mimo że już jakiś czas temu wybiło południe. Na skrzyżowaniu przez które przejeżdżał autobusem, skręcił w prawo. Według wskazówek recepcjonisty miał iść cały czas prosto główną drogą. Sklep ma stać na jej końcu.

Słońce świeciło mu w twarz, grzejąc niemiłosiernie. Marek trzymał się prawej strony jezdni mijając domy i pola uprawne, lecz wciąż nie dostrzegł ani jednego mieszkańca Lafen. Po lewej stronie przez całą drogę towarzyszył mu las, ogrodzony jednak metalową siatką. Jego uwagą przykuł dość wysoka górka, na szczycie której stało coś przypominające betonowy filar. Przez całą drogę nie zauważył żadnych ptaków, czy innych zwierząt, nawet hodowlanych.. Czuł się dziwnie nieswojo. Żadnych odgłosów poza szelestem zbóż pod wpływem wiatru i brzęczenie cykad. Las wciąż się ciągnął, jednak po pewnym czasie Marek w głębi tej zieleni, zauważył ogromną rezydencję, do której z jezdni prowadzi piaszczysta droga. Niewątpliwie ten dom różnił się od pozostałych, nie tylko rozmiarami, ale przede wszystkim klasą. Marek uważał, że musiał mieszkać w nim jakiś bogacz.

Nim las się skończył, zauważył już sklep. Wszedł do środka. Przez zaciągnięte rolety, w sklepie panował półmrok. Sprzedawczyni o ostrych rysach twarzy przypominała wcześniej spotkanego recepcjonistę, Alberta. Miała na głowie chustę, widocznie bardzo dokładnie założoną, ponieważ nie wystawał zza niej ani jeden kosmyk włosów. Marek kupił kilka maślanych bułek i wodę. Kiedy kobieta wydawała mu resztę, jej dłoń natrafiła na pojedynczy promień światła który przepływał przez szparę w rolecie. Kiedy to się stało, cofnęła ona rękę jak oparzona i rzeczywiście po chwili mógł dostrzec w naświetlonym wcześniej miejscu, kilka czerwonych pęcherzyków.

 

„Co za przedziwna podatność na światło” – zastanawiał się Marek, spacerując po Lafen – „Może wszyscy tutaj są na to chorzy, to by wyjaśniało dlaczego nikt nie wychodzi w dzień”– myślał śmiejąc się pod nosem. Poszedł drogą po drugiej stronie wsi. Z ilości domów jakie zauważył wnioskował, że nie jest to zbyt zaludniona wioska. Domów nie było dużo, za to większość pól była naprawdę spora. Co dziwne nie zauważył żadnych narzędzi, ani sprzętów rolniczych. Dochodził właśnie do ulicy Zielonej, na której to mieścił się pensjonat Wiktim. Wracając już do niego spotkał pierwszego przechodnia. Najdziwniejsze w nim było to, że wyglądał całkiem normalnie. Żadnej poranionej, czy nienaturalnie napiętej skóry. Tajemniczy przechodzeń szedł w jego stronę przyglądając się mu. Marek uważał, że to dobry moment, aby dowiedzieć się czegoś o wiosce.

-Przepraszam, ma pan może chwilę? – Starał się zatrzymać przechodnia, ten jednak sprawiał wrażenie, jakby nie słyszał mówionych do niego słów. Gdy mijali się, Markowi wydawało się, że nieznajomy mężczyzna coś do niego powiedział, dokładniej wyszeptał. Zabrzmiało jak „uciekaj”. Chciał się odwrócić, aby zapytać czy się nie przesłyszał, zauważył jednak parę ludzi patrzących się na niego przez okno w domu obok z zimnym wyrazem twarzy. W budynku po drugiej stronie ulicy również zauważył sterczące sylwetki. Wzbudziło to w nim dziwny niepokój. Poszukał wzrokiem przechodnia, jednak nie mógł go znaleźć. Z tą wsią było coś nie w porządku, po prostu to wiedział. Musiał spotkać Krzyśka jak najszybciej, przyspieszył kroku w kierunku Wiktim.

 

Wszedł do środka i podszedł do recepcji. Chciał się dowiedzieć, czy Krzysztof może już się zameldował. Na blacie leżał zeszyt z wpisami recepcjonisty. Marek sięgnął po niego i postanowił sprawdzić samodzielnie. Na ostatniej zapisanej kartce były trzy wpisy. Pierwsze dwa o Agacie Ziemak i Dariuszu Puławskim, to drugie nazwisko wydało mu się dziwnie znajome. Ostatni wpis był o nim samym. Niespodziewanie drzwi za ladą otworzyły się, a zza nich wynurzył się Albert.

 

– Przepraszam, co pan robi? – zapytał podchodząc do Marka.

– Chciałem tylko… – nie dokończył, gdyż recepcjonista wyrwał mu z rąk zeszyt i schował go pod ladę. – Czy meldował się już ktoś? – spytał Marek, lekko zaskoczony zachowaniem Alberta.

– Nie…wciąż jest pan jedynym lokatorem.

 

Skrzypiącymi schodami wrócił do pokoju. Włączył radio które stało na szafie, po czym usiadł na łóżku, w wyjmując z kieszeni list od Krzyśka. Przeczytał go kilka razy. Szukał jakiejś ukrytej treści. Podczas studiów opracowali coś w rodzaju szyfru. Jednak w tym liście nie został on użyty. To było nie podobne do Krzyśka. Cała wiadomość nie wyglądała jakby była napisana przez niego. Położył się na łóżku i zastanawiał się o co w tym wszystkim chodzi. W radiu leciał Perfekt. Coś nie dawało mu spokoju. Skąd on zna to nazwisko? Wstał, wyją z plecaka długopis i na odwrocie listu zapisał „Dariusz Puławski”, po chwili namysłu dopisał „Agata Ziemak”. Podczas krótkiej pracy w biurze detektywistycznym, podłapał od kolegów kilka nawyków, których nie mógł się wyzbyć. Odłożył kartkę na stolik i znów się położył na łóżku. Zdawał sobie sprawę, że ten cały nie pokój nie jest uzasadniony i praktycznie bezpodstawny, tylko skąd on znał to nazwisko? Wiedział, że to istotne, lecz nie mógł sobie przypomnieć. Był zmęczony, postanowił się więc zdrzemnąć. Dla spokoju ducha, wstał jeszcze raz i zamknął drzwi na zasuwę. Zdjął buty, opadł na łóżku i powoli zasypiał. Z każdą chwilą odpływał, a myśli coraz ciężej dawało się utrzymać. Był już na granicy świadomości. Nagły przebłysk-”GAZETA!”. Zasnął.

 

 

Gdy się obudził, na zewnątrz panował już mrok nocy, a o szyby uderzał deszcz. Podniósł się z łóżka i podszedł do stolika, po czym wziął do ręki kartkę z nazwiskami. Jedna myśl – “Artykuł w gazecie”.

Z tego co pamiętał w głównym holu wisiał telefon. Wyszedł z pokoju i zszedł po schodach. W holu panował mrok, Marek szukał włączników światła, jednak nic nie mógł znaleźć. Po Albercie nie było śladu. Wyjął więc małą latarkę, która robiła za brelok do kluczy i oświetlił nią drogę do telefonu. Podniósł słuchawkę, wrzucił kilka monet i wykręcił numer. Jedyne co teraz słyszał to sygnał oczekiwania na połączenie. Ktoś odebrał telefon.

 

– Halo?

– Dzień dobry, czy dodzwoniłem się do Tomasza Stewskiego? – Nie wiedział czemu, ale znów odczuwał ten dziwny niepokój. Odwrócił się i oświetlił latarką całe pomieszczenie, aby upewnić się, że jest sam.

– Tak, ale jeśli chodzi o wizytę, to biuro detektywistyczne otwarte jest od dziesiątej – Odpowiedział zaspany głos.

– Tomek? Cześć, tu Marek Defil. Pracowaliśmy razem przez pewien czas, pamiętasz?

– O…Marek, miło cię słyszeć. Pewnie, że pamiętam. Co się stało, że dzwonisz do mnie o tej porze?

– To długa historia, ale mam prośbę. Nadal masz dostęp do policyjnej bazy danych? Mam dwa nazwiska, które chciałbym, abyś dla mnie sprawdził…tak przez wzgląd na stare czasy – starał się, aby jego głos brzmiał naturalnie, jednak niepokój wciąż narastał.

– Okej, podaj mi je – odpowiedział po dłuższej chwili Tomasz.

 

Marek przeczytał oba nazwiska. Niestety przeczucie go nie myliło. Oboje zaginęli. Dariusz szesnastego lipca, a Agata około miesiąca wcześniej. Niebo przecięła błyskawica, oświetlając na moment hol. Kazał rozmówcy poczekać, sam podszedł do lady i wyjął spod niej zeszyt z wpisami. Miał nadzieję, że chociaż tym razem jest w błędzie.

Deszcz za oknem nie przestawał padać, a Marek wrzucał kolejne monety do aparatu.

 

Każda nazwisko z zeszytu jakie podał, Tomasz odnajdywał jako „zaginiony”, a odstępy między zdarzeniami, wynosił zawsze około miesiąca.

 

Skąd ty to wszystko masz – zapytał głos w słuchawce, można było wyczuć w nim niemałe zaskoczenie.

 

Markowi wirowało w głowie, po tym co przed chwilą usłyszał, ale i dlatego, że następną osobą jaką miał wymienić był Krzysztof Wierzbicki. Wiedział, że ta wioska ma jakąś tajemnicę, ale nie podejrzewał czegoś takiego.

 

– O cholera – to jedyne co wyszło mu z ust. „Więc ten list był jednak podrobiony. Ale po co ktoś miał wysyłać go teraz i akurat do mnie? Przecież od dnia z wpisu o Krzyśku, minął prawie rok.” Osoba za to odpowiedzialna, działa w zupełnie nie zrozumiały dla Marka sposób.

– Nigdy się tym nie interesowałem, ale z tego co widzę ostatnio w ten osób ludzie znikali dziesięć lat temu. Tak jak i teraz, wtedy też nikogo nie odnaleziono. Skąd to masz? W co ty się wplątałeś? – spytał Tomasz. Marek przełknął ślinę.

– Posłuchaj mnie…bardzo uważnie – Powiedział Marek zaciskając mocniej dłoń na słuchawce. Wiedział, że i on jest w niebezpieczeństwie.

 

Nagle telefon ogłuchł, połączenie zostało przerwane. Marek usłyszał za sobą skrzypnięcie podłogi, jednak nie zdążył się odwrócić. Poczuł bolesne uderzenie w tył głowy. Świat zawirował. Stracił przytomność. Błyskawica przecięła niebo.

 

Reszta to tylko przebłyski. Był gdzieś ciągnięty. Główna droga, później ścieżka w lesie, aż wreszcie ujrzał z bliska betonowy słup na szczycie wzniesienia. Ręce i nogi miał związane, a rana na głowie krwawiła. Dwóch mężczyzn przywlokło go aż pod sam filar. Linę, którą Marek miał związane ręce, założyli na hak, który na sznurze zwisał ze szczytu, wysokiej na około dziesięć metrów kolumny. Wciągnęli Marka na samą górę, a koniec liny zaczepili o kołek.

Zaczął dochodzić do siebie. Zwisając z filaru, Marek dostrzegł tłum ludzi stojący przed pagórkiem.

 

– Nie wierzę…to jakiś, cholerny kult – wyszeptał z przerażeniem.

 

Mężczyzna stojący z przodu tłumu wyginał ciało w pokłonach, krzycząc:

– Zbudź się łaskawy! Przyjmij ofiarę! Niech stanie się nawozem dla twej ukochanej ziemi! – jego szata, przesiąknięta deszczem falowała na wietrze.

 

Tłum stojący za prowadzącym tę przedziwną modlitwę powtarzał jednym głosem „Zbudź się łaskawy”. Marek powtarzał sobie, że to tylko durny kult, jednak czuł lęk, niewyobrażalny strach, lecz nie przed tą grupką fanatyków.

Ziemia zaczęła drżeć. Wzniesienie, na którym stał filar pękało wzdłuż. Po chwili, ziemia rozsuwała się ukazując niekończącą się ciemność. Okrzyki wzmogły się. Marek nie widział gdzie kończy, a raczej zaczyna się słup, gdyż znikał w mroku. Drżał na całym ciele, ale nie był w stanie nic zrobić. Powoli z krateru zaczęły wysuwać się pnącza. Tłum wiwatował, a mężczyzna w todze wyglądał jakby był w transie; nienaturalnie wyginał ciało, jakby w rytm, który tylko on słyszał. Jedno z giętkich i oślizgłych pnączy pełzło po filarze, inne już czaiły się na ofiarę. Marek nie był pewien, czy to co przeżywał, działo się naprawdę. Przecież coś takiego w ogóle nie powinno istnieć, nie w świecie, w którym on żył. Jedno z pnączy owinęło się w ogół jego nóg. Szarpał linę, wrzeszcząc z całych sił. Inne  oplotły go dookoła tułowia. Z dziury, wychodziły następne w szybkim tempie przyklejając się do ofiary, zawijały ją w kokon. Wśród odgłosu ulewy i okrzyków tłumu, dało się usłyszeć krzyk rozpaczy Marka. Niebo przeciął kolejny piorun. Po chwili lina pękła, a pnącza tak szybko jak się pojawiły, również prawie natychmiast zniknęły w otchłani bezkresnej ciemności.

Koniec

Komentarze

Chłopi od rana pracowali na roli, jednak większość pul wyglądała na zniszczone – zborze było czarne

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nie ruszyło mnie, mimo ze to horror. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ooo, ale przeoczenia… Dzieki :)

 

Dość klasyczna historia. Udało ci się zbudować nieco klimatu, ale było też trochę przewidywalnie. Jest trochę błędów, jak na przykład:

 

Marek, musimy się spotkać – ładniej brzmiałoby prawidłowo odmienione, “Marku”

myślał szperając – przecinek po myślał

nie miał samochodu więc musiał – przecinek przed więc

jeździ tam tylko jeden autobus. Co dziwne, jest to prywatny autobus i kursuje tylko w środy. Środa wypadała właśnie osiemnastego. Marek będzie musiał jechać do Łożycka i stamtąd do Lafen, ponieważ ten autobus odjeżdża tylko z jednego przystanku i jedzie od razu na miejsce. – powtórzenia

4;40 – liczby dobrze zapisywać słownie, a jeśli już w takiej formie to chyba dwukropek byłby lepszy niż średnik

sprawie zaginięcia które – przecinek przed które

32-letnim – trzydziestodwuletnim

tego zaginięcia, oraz przedstawiała – bez przecinka

Czy, ma to jakiś związek z zachowaniem – tu zbędny przecinek po czy

-Wsiada pan? – zapis dialogu zaczynamy myślnikiem, ewentualnie półpauzą, i należy dać po nim spację

autobusu, i podszedł – zbędny przecinek

Nim las się skończył zauważył już sklep – przecinek przed zauważył

Sprzedawczyni posiadając ostre rysy twarzy – to zdanie mi się nie podoba

prowadzącym tą przedziwną – tę

“Nie” z przymiotnikami piszemy razem, np. “niezrozumiały”. Do Ortografii na kolano marsz i ściągaj gacie, bo masz takich byków kilka w tekście.

Między myślnikiem/półpauzą a kwestią zawsze daj spację. Mnóstwo krótkich zdań, źle się to czyta – daj czytelnikowi odetchnąć przy jakiejś dłuższej wypowiedzi. Język dość naiwny, podobnie jak niektóre rozwiązania fabularne (Gazeta z wiadomością o porwaniahc kojarzy mu się z tajemniczym listem od dawnego funfla? Detektyw, prywatny, ma w Polsce dostęp do policyjnej bazy danych? I podaje informację za darmo byłemu pomocnikowi? ech…). Pomysł mocno wtórny, warsztat kiepski.

Co oznacza, że następne opowiadanie będzie na pewno lepsze! Czytaj dobre książki, a opowiadanie, zanim gdzieś opublikujesz, odłóż na tydzień lub dwa, potem odczytaj sam sobie na głos i na bieżąco poprawiaj błędy. Następnie daj komuś do poczytania, nie obrażaj się na uwagi krytyczne i popraw jeszcze raz.

Trzymam kciuki :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Tekstowi przede wszystkim brakuje napięcia, tj. żeby żeby rzeczy nadnaturalne zrobiły na czytelniku wrażenie, wpierw trzeba pokazać normalność, a potem na zasadzie kontrastu albo zaskoczenia… u Ciebie w opowiadaniu od początku wszystko jest dziwne i odarte z normalności: list, kierowca, pensjonat, miasteczko, ludzie – w tej sytuacji czytelnik od razu uodparnia się na horrorowe zagrywki, no i nie wkręca w samo opowiadanie.

I po co to było?

Bardzo dziękuje za wytykanie błędów. Specjalnie wrzuciłem to opowiadanie w prawie “surowym” stanie, żeby dowiedzieć się gdzie mam największe braki. Takie komentarze naprawdę pomagają, bo wiem co muszę zmienić i masz rację PsychoFish, teraz jak przeczytałem ten tekst jeszcze raz w wielu momentach wydaje się strasznie naciągane :); syf. oczywiście co do tego kontrastu to bardzo słuszna uwaga, w ogóle o tym nie myślałem, no i Zygfryd dzięki za konkrety.

Problem z opowiadaniem w moim odczuciu polega na tym, że fabuła nie trzyma się w najmniejszym choćby stopniu kupy. Chyba zadne z przedstawionych w “Wizycie w Lafen“ wydarzeń nie nie miałoby prawa się wydarzyć, gdyby główny bohater miał dostęp do telefonu komórkowego i odrobinę oleju w głowie. Gdyby uwiarygodnić świat przedstawiony i zachowanie głównego bohatera, wpleść w jego przyre doświadczenia jakiś niesztampowy zwrot akcji, mogłoby z tego być bardzo przyjemne opowiadanie.

na emeryturze

Przeczytałem to opowiadanie, chyba dopiero po raz trzeci odkąd powstało… o matko, ale dałem ciała :). gary_joiner… co do tego telefonu, to główny bohater go nie miał :D, bo z tego co pamiętam to miały być wczesne lata 90.

 

Lubię horrory, więc postanowiłam Wizytę w Lafen przeczytać przed snem, a tu, niestety, rozczarowanie – opowieść, nie dosyć że wtórna, to jeszcze mało ciekawa, wręcz naiwna i w dodatku fatalnie napisana. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka