- Opowiadanie: Aquma - Szepty Gaji - Jak dwie krople deszczu

Szepty Gaji - Jak dwie krople deszczu

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szepty Gaji - Jak dwie krople deszczu

Jak dwie krople deszczu…

 

 

Deszcz zacinał dość mocno, spływając strugami po ciężkim, skórzanym płaszczu jeźdźca. Wiatr przejmował chłodem i nie zapowiadało się w najbliższym czasie na poprawę pogody. Nic dziwnego więc, że pomimo względnie wczesnej jeszcze popołudniowej pory ulice były raczej pustawe. W takie dni lepiej siedzieć w cieple domowego ogniska. Kaptur chronił twarz mężczyzny przed ulewą, jego wierzchowiec nie miał jednak tyle szczęścia. Kropek nie przepadał za deszczem i dawał to odczuć swemu panu każdym niespokojnym krokiem.

 

– Ciekawe czy w domu też tak pada. Sybil lubi deszcz. – rzucił do niego jeździec a jego czysty głos rozszedł się wśród szumu deszczu niczym cicha muzyka. – No już, już, maleńki. Prawie jesteśmy.

 

Poklepał konia po karku na co charakterny ogier, pnąc się stromą drogą, zareagował tylko kolejnym niespokojnym potrząśnięciem łbem.

 

Rozglądając się za szyldem jakiegoś zajazdu, gdzieś w głębi siebie mężczyzna czul ze jego towarzyszowi nie odpowiada w Czarnych Skalach coś więcej niż tylko deszcz. Coś zdawało się wisieć nad tym miastem niczym chmura czarnego, śmierdzącego trupem dymu, prawie pociągając za dzwonek alarmu dla wszystkich jego zmysłów. Prawie. Dawno temu nauczył się nie lekceważyć tego typu wrażeń i przeczuć, on jeden bardziej niż większość miał ku temu powody. Czarne Skały były jednak ostatnim większym skupiskiem ludzi na drodze do Lasów Wirgi, ostatnią szansą na cieple łózko, strawę inna niż podróżne zapasy i towarzystwo kogoś poza jego pstrokatym rumakiem. Krotko mówiąc, były tym czego większość podróżnych nie ma ochoty sobie odmawiać. Historia Czarnych Skal dawała zresztą dość powodów do odczuwania niepokoju w ich pobliżu i póki co decydował się robić sobie nadzieje ze to właśnie ich przeszłość, nie przyszłość, jest przyczyna wiszącej w powietrzu niepokojącej aury…

* & *

Dawno temu, ledwo paręset lat po Przesileniu zginęło w tym miejscu, zwanym jeszcze wtedy inaczej, bardzo wiele osób. Nie były to też pierwsze lepsze osoby. Na wzgórzu na którym dziś znajduje się miasteczko znajdował się wtedy Klasztor Inkwizytorski, a w jego murach skatowano i spalono żywcem setki a może i tysiące osób oskarżanych o praktyki magiczne. Ile z nich tak naprawdę było winnych wie zapewne tylko sama Gaja, w końcu Królowa Suk wie wszystko. Niezależnie jednak od dokładnej liczby faktem jest, ze wiedźmia krew zrosiła te skały pośród potoków krwi śmiertelnych. Nawet najbardziej fanatyczny i zaślepiony Inkwizytor bowiem nie mylił się za każdym razem.

 

Z czasem wokół Klasztoru zaczęła rosnąć niewielka wioska, inkwizytorzy potrzebowali bowiem jeść, a ci co mniej fanatyczni i zaślepieni lubili tez wypić, od czasu do czasu poruchać czy pograć w kości. W miarę jak mijały lata, wioska stawała się coraz większa, w końcu nie brakowało ludzi którzy przekonani byli o tym ze najlepsza droga do zapewnienia sobie zbawienia, a nade wszystko spokojnego życia, wiodła przez dupska samych świętych mężów. Zresztą, przecież gdzież mogło być bezpieczniej niż u Pana Boga za piecem? Wiara wciąż była wtedy silna, wciąż dawała nadzieję, tak rozpaczliwie potrzebną w tamtych mrocznych czasach. Ludzie ciągnęli do miejsc kultu i modlitwy w nadziei ze ta osłoni ich przed złem. Naiwnie, być może, lecz bardzo ludzko.

 

Wiedźmia krew jest jednak jak trucizna a Gaja zawsze prędzej czy później upomina się o swoje. Zemsta jest zaś jej ulubionym daniem, czym chłodniejsza tym lepsza. Trzy pokolenia po pamiętnej rzezi iluzja wiary i osłony którą miała oferować osłabła wobec faktów wystarczająco by ludzie, coraz bardziej uciskani przez świętobliwych oskarżyli samych braciszków o mroczne sztuki, zbuntowali się i poczęstowali ich ogniem. Ci z braci, którym udało się zbiec, nigdy już nie wrócili, na zgliszczach klasztoru ludność zasiała zaś ziarna postępu. Zbudowano ratusz, zaczęli pojawiać się kupcy a wraz z nimi zajazdy i stopniowo to co było kiedyś przyklasztorna wioska przerodziło się w niewielkie, dobrze prosperujące miasteczko. Działania Cór Gaji przyczyniły się do rozwoju cywilizacji. Ironia losu.

 

Skąd zaś Czarne Skały? Nazwa miasta zmieniała się wiele razy, razem z ludźmi którzy sprawowali w nim władze i samym miastem, które z kolejnymi wiekami stawało się czymś więcej niż małą mieściną na drodze do Addlestein. Niezależnie jednak od tego jak bardzo miasto by nie rozkwitło, jeden element jego krajobrazu pozostawał taki sam. Kamień u stop dawnego klasztoru, teraz zaś większej części całego miasta, przesiąknięty w dawnych wiekach krwią tak winnych jak i niewinnych, jest od tamtej pory, po dziś dzień, czarny jak noc. Głupcy wciąż wierzący w Dawna Wiarę twierdzą że tak Bóg naznaczył miejsce wielkiej zbrodni, gdzie podniesiono rękę na jego wiernych. Ci którzy wiedzą lepiej widzą w tym raczej przypomnienie woli Gaji. Prawa Zemsty. Żadna kropla wiedźmiej krwi nie pozostanie bez pomsty. Podnosząc rękę na Córę szykuj się na gniew Matki.

* & *

Z rozmyślań o historii wyrwał jeźdźca w końcu widok utęsknionego szyldu, choć obrazek na nim budził mieszane uczucia. Na drewnianej tablicy tkwił wyryty niezbyt wprawna ręką obrazek sztyletu zatopionego w niewielki czerwony obiekt, mający chyba obrazować tytułowe „Krwawiące Serce", jak głosił podpis pod nim.

 

-Nie ma co, potrafią przyciągnąć podróżnego. – zamruczał pod nosem, potrząsając głową, po czym skierował kroki swego wierzchowca w tamtą stronę.

 

Przekroczywszy niewielki murek odgradzający teren zajazdu od ulicy, doszedł do wniosku ze być może drugie wrażenie będzie lepsze niż pierwsze. Zajazd nie był duży, wyglądał jednak dość przytulnie. Jednopiętrowy budynek, z gankiem, szerokimi, dwu skrzydłowymi drzwiami i porządnymi oknami. Była także i spora, murowana stajnia.

 

-Będziesz zadowolony. – mruknął, zsiadając i prowadząc Kropka do środka.

 

Ich nadejście musiało zwrócić uwagę stajennego, zanim bowiem zdążyli wejść chudy, rozczochrany, może dwunastoletni chłopak pojawił się w drzwiach.

 

-Pół srebrnego talara się należy, najszlachetniejszy panie, za miejsce dla waszmości wierzchowca. – rzucił od progu, nieco sepleniąc, znudzonym tonem kogoś powtarzającego to zdanie dość często.

 

-Rozsiodłaj, umyj i daj mu dwie porcje owsa. – odparł przybysz rzucając małemu całą okrągłą monetę – Ma na imię Kropek.

 

-Pasuje mu, miłościwy panie. – wyszczerzył się dzieciak w szczerbatym uśmiechu chyba szczerze podziwiając pstrokatego, kasztanowo białego rumaka.

 

Mężczyzna skinął lekko głową.

 

-Ale ruszaj się, chłopcze, ruszaj. Był w drodze przez wiele dni a ostatni zajazd opuściliśmy dopiero w Addlestein.

Mówiąc to, odczepił od juków część bagaży, zarzucił na ramie i poklepawszy konia po pysku na pożegnanie ruszył w stronę wyjścia.

 

– Zajrzę tu po posiłku. Jeśli będzie czysty, najedzony i szczęśliwy dostaniesz całego srebrnika tylko dla siebie. – rzucił jeszcze i wyszedł z powrotem w deszcz

 

Przemierzywszy skąpane deszczem podwórze, przybysz już od ganku poczuł zapach pieczonego mięsiwa. W karczmie panował tez gwar, salwa rubasznego, mocnego śmiechu dotarła do jego uszu. Gospodarz najwyraźniej nie narzekał na brak gości. Zachęcony zapachem mężczyzna rozwarł odrzwia i wkroczył do środka, zrzucając równocześnie w końcu przemoczony kaptur.

 

Jego oczom ukazała się wypełniona ludźmi, dość duża główna sala. W jednym z rogów, przy okrągłym stoliku, czwórka lekko już podpitych mężczyzn grała w kości, komentując wyniki przekleństwami bądź wybuchami śmiechu, w zależności od tego kto akurat zyskał a kto stracił. Nieopodal, przy osobnym stoliku siedziała jakaś para, chyba małżeństwo , na pierwszy rzut oka – sadzać po dość bogatym odzieniu – kupcy. Tu i tam, przy innych stolikach jeszcze paru samotnych gości, pomiędzy nimi zaś jak w ukropie uwijała się młoda i dość ładna choć wyraźnie zmęczona dziewka karczemna. Dziewczyna wyraźnie pracowała tu nie od dziś, z niemal instynktowna zręcznością omijając próby niezdarnego podszczypywania ze strony co bardziej podpitych klientów.

 

Za szynkiem karczmarz, łysawy i wyraźnie przy kości, podtrzymywał wszystkie stereotypy dotyczące swojej braci, zajmując się odwiecznym polerowaniem czystych szklanek. Przy samym zaś szynku siedziała jeszcze młoda kobieta, zdająca się zupełnie nie pasować do tego miejsca. Już na pierwszy rzut oka bardzo atrakcyjna, odziana w zieloną suknię z wyraźnym dekoltem, skrojona na miarę i z tkanin znacznie droższych niż ubrania pozostałych gości. Dama siedziała samotnie, bez słowa sącząc jakiś trunek z malej szklanicy i wpatrując się przed siebie pustym wzrokiem. Czarne kędziory okalające jej twarz były dość krótkie i jakby w lekkim nieładzie a na twarzy dało się wychwycić oznaki zmęczenia.

 

Kiedy wszedł, sala jakby nieco przycichła, poczuł na sobie wyraźnie ciężar ich spojrzeń. Był do tego przyzwyczajony, wiedział bowiem ze stanowi widok tyleż nietypowy co imponujący. Mierzący sobie trochę ponad metr osiemdziesiąt mężczyzna miał ciemną, ogorzałą karnację człowieka spędzającego na trakcie większość życia. Jego twarz miała jednak w sobie coś dystyngowanego, szczeka była raczej lekko zarysowana i pokryta ledwie lekka szczecina parodniowego zarostu. Grzywa splatanych, nieco wilgotnych od deszczu i potu ognisto rudych włosów uwolniona w końcu spod kaptura rozlała się kaskada po ramionach. Poruszył głowa zrzucając z czoła parę niesfornych kosmyków. Spod równych brwi sale omiatała spojrzeniem para jaskrawo błękitnych oczu.

 

Większość osób straciła zainteresowanie parę sekund później. Służąca przyglądała mu się przez chwile z uchylonymi lekko ustami, przypomniawszy sobie jednak o pracy wróciła do swoich zajęć, zerkając tylko na niego cichaczem od czasu do czasu. Mężczyźni wrócili do swoich spraw, tu i tam dało się słyszeć ciche komentarze przepełnione z reguły zawiścią. Przybyły był pewien ze wychwycił gdzieś między innymi „lalusia". Nie było to jednak nic do czego nie byłby przyzwyczajony, a widok eleganckiego, inkrustowanego srebrem, długiego miecza przy jego pasie studził z reguły co bardziej zapamiętałych. Był diabelnie przystojny i wiedział o tym. Urodę odziedziczył po matce i bywała dla niego tak błogosławieństwem jak i klątwa.

 

-Strawy, dobrodzieju! – zawołał od progu. – I kolejkę grzanego dla wszystkich zacnych, jeśli laska. Chłód dziś siedzi w kościach, że hej, i stawiam talara iż nie tylko mnie!

 

Na te słowa sala rozbrzmiała krótką radością, tu i tam rozległy się wiwaty na część ofiarodawcy i przybysz czuł jak poziom akceptacji jego osoby w oczach obecnych rośnie jak na przysłowiowych drożdżach.

 

-Zaiste, zaiste, miłościwy panie. – przyznał rozpromieniony karczmarz, gdy gwara nieco ucichła, – Lirra, dziewczyno, rusz że się! – dodał po chwili poganiając służkę.

 

Przybysz złożył bagaż koło stołu, zdjął z ramion płaszcz, odsłaniając skórzaną tunikę i bryczesy które widziały już lepsze czasy i zawiesiwszy cieknący deszczem przedmiot na oparciu krzesła rozsiadł się przy jednym ze stolików, ukontentowany. Niedobrze było szukać kłopotów bez potrzeby, a bywało ze jego aparycja przysparzała mu ich sama z siebie. Za kolejne dwie kolejki laluś stanie się druhem za którego, przynajmniej póki nie wytrzeźwieją, będą chcieli w ogień skakać.

 

Chwile później służąca przyniosła mu posiłek pochylając się i uśmiechając gdy stawiała przed nim miskę z parującą kaszą w sosie i kawałem soczystej pieczeni. Mógłby przysiąc ze gdy wychodziła jej dekolt był zasznurowany o dwa palce wyżej. Uśmiechając się do dziewczyny w podzięce zabrał się z zapałem za posiłek, starając się usilnie nie zwracać uwagi na spojrzenie ładnych, szaro-zielonych oczu świdrujące go od szynku. Od momentu kiedy przekroczył próg kobieta w zielonej sukni wpatrywała się w niego prawie bez przerwy.

 

Nie to żeby stronił od kobiet, co to, to nie. Niektórzy powiadali nawet, z reguły z niezbyt przychylnymi intencjami, coś dokładnie odwrotnego. Ta dama jednak pachniała kłopotami niczym diabeł siarką, a kłopotów należało unikać. Co taka kobieta robiła w takim miejscu? W dodatku sama?

 

Wytrzymał dość długo. Naprawdę. W końcu jednak, jak zwykle, po raz tysięczny przeklinając swoja naturę podniósł głowę znad michy i skrzyżował swoje spojrzenie z jej wzrokiem, uśmiechając się i wznosząc kufel w pozdrowieniu. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, zobaczył.. zobaczył..

Promienie porannego słońca wpadały przez lekko uchylone zasłony. Mokre od potu kędziory przylepione do jego piersi pachniały jaśminem, a jędrne ciało przy boku budziło wspomnienia gorącej nocy. Spala wciąż, lecz kiedy się poruszył szaro-zielone oczy otwarły się sennie i spojrzały na niego. Uniosła się lekko, cieple futro zsunęło się, ukazując kształtne ramiona i małe, jędrne piersi…

* & *

– Pan Daniel Dreight? – jej głos otrzeźwił go, przywrócił światu. Zamrugał dwa razy, po czym przeanalizował pytanie. Siedziała przy jego stoliku, kształtną dłoń bawiła się brosza zdobiąca dekolt sukni. Ciekawe czy wiedziała, że to robi..

 

-To pana nazywają Szkarłatnowłosym Wie… – podjęła znowu zniżając głos do konspiracyjnego szeptu.

 

-Tak. – przerwał jej mężczyzna, trochę ostrzej chyba niż zamierzał. Konspiracyjny szept czy nie, nie miał ochoty by cala sala wysłuchiwała jak go nazywają. Chciało mu się kląć. Jedyne co go powstrzymało to szacunek dla damy. Zignorował ostrzeżenia, zignorował instynkt, który mówił mu ze nie powinien zatrzymywać się w Czarnych Skałach. A potem jeszcze sam zwrócił jej uwagę, nie mogąc się powstrzymać by nie spojrzeć w te sarnie oczy. Cóż, teraz dostanie za swoje. Czul w kościach ze będzie z tego straszne bagno. Znała jego imię, wiedziała kim jest. Czekała na niego. Tylko skąd wiedziała gdzie się zatrzyma? I czego chce? Nie. To ostatnie było jasne. Jeśli ludzie już go szukali to na ogol w jednym celu.

 

-Mogę pani w czymś pomoc?

 

-Mam na imię Alsha. Alsha de Vogey, wdowa po Lucianie de Vogey, magnacie zmarłym parę wiosen temu.

 

Daniel skinął lekko głowa i słuchał dalej. Nazwisko de Vogey było mu znane. Magnaci ziemscy byli nieformalna władza na terenach tak zwanych wolnych miast. W praktyce były to po prostu najbogatsze osoby w regionie których bogactwo gwarantowało im posłuch. Na terenach na których nie istniała większa państwowość autorytet takich ludzi dawał czasem choć namiastkę prawa i porządku, namiastkę większą bądź mniejsza, w zależności od konkretnego przypadku. Tyle że de Vogey był magnatem w Lasach Wirgi, nie tutaj.

 

-Jest pani daleko od domu pani de Vogey. – stwierdził cicho, patrząc jej w oczy.

 

-To prawda. Moja sprawa nie cierpiała jednak zwłoki, nie mogłam czekać na pana przyjazd dlatego zdecydowałam się wyjść panu naprzeciw. Wiedziałam że zmierza pan do Czarnych Skal i nie było lepszego miejsca by się z panem spotkać. Szczególnie że sprawa dotyczy właśnie tego miasta.

 

-Skąd pani wiedziała gdzie mnie szukać? – zadał nurtujące go pytanie.

 

-Mamy w Lasach sposoby by dowiedzieć się różnych rzeczy, panie Dreight. Nie o wszystkich warto mówić głośno.

No tak. Powinien był się spodziewać czegoś takiego. Pani de Vogey wyraźnie nie lubiła odsłaniać wszystkich kart zbyt szybko. Póki co jednak nie widział jeszcze powodu by naciskać.

 

-W czym wiec mogę pani pomóc?

 

-Chodzi o Shalię, panie Dreight. Moją siostrę. – odpowiedziała cicho jego rozmówczyni.

Daniel odsunął jedzenie na bok i oparł łokcie na blacie, kładąc głowę na złożonych dłoniach i wpatrując się w kobietę z uwagą. Słuchał.

 

-Shalia mieszkała w Lasach Wirgi, tam gdzie i ja. Wyszła za mąż za młynarza, wcześniej ode mnie i wiodło się jej nie najgorzej, tym bardziej ze obydwoje z małżonkiem wspieraliśmy ich gdy trzeba było. Cztery lata temu jednak… zniknęła. Jej męża znaleziono martwego w domu, a po niej nie było nigdzie ani śladu. Po prostu przepadła. – Kobieta westchnęła lekko. -Poczałkowo myślałam ze miała gdzieś kochanka, że uciekła do niego. To była… to wciąż jest młoda dziewczyna a Greg był od niej sporo starszy. Sam pan rozumie. Ale to nie trzymało się kupy. Shalia zawsze była raczej typem osoby która stawia sprawę jasno. Jeśli chciałaby opuścić męża myślę ze raczej by mu to powiedziała. Z calą pewnością nie mogłaby tez uczynić mu krzywdy. Naprawdę go kochała.

 

Kobieta przerwała, przeżywając chyba na nowo w pamięci dawne dzieje.

 

-Przez lata nie było po niej ani śladu. – podjęła po chwili – Szukałam jej wszędzie, najpierw z pomocą męża a potem. gdy odszedł, korzystając z jego wpływów. Poszukiwania jednak nie przynosiły rezultatów. W końcu odpuściłam nieco, pogodziłam się z losem. Az w końcu… ostatnio…

 

Sięgnęła po swoja szklanice po czym wypiła resztę trunku , zwilżając usta. Daniel podniósł rękę a gdy Lirra odpowiedziała na wezwanie wyszeptał jej coś na ucho. Odeszła, by chwile później wrócić i napełnić szklanice pani de Vogey z powrotem czerwonym winem. Nie zapomniała przy tym otrzeć się o niego piersiami. Uśmiechnąłby się, gdyby chwila była odrobinę mniej poważna.

 

Dama skinęła mu lekko głową w podzięce. Milczała cały ten czas, zerkając na niego od czasu do czasu. Zbierała siły. Rudowłosy nie poganiał jej jednak ani nie zadawał żadnych pytań. Wiedział z doświadczenia ze wspomnienia bywają trudne, wiedział też jak trudne bywa rozbudzanie nadziei po latach.

 

-Widzi pan… – zaczęła w końcu – Jedna z osób którą prosiłam kiedyś o zbieranie informacji na temat Shalii odezwała się do mnie przysyłając list poczta gołebiową. Ma na imię Rubia i pracuje w "Złotym Rogu", najlepszej karczmie w Czarnych Skałach. Napisała że widziała na własne oczy jak dziewczyna bardzo podobna do mnie zamawia pokój u Hrotra, jej pracodawcy. – Alsha westchnęła – Starałam się przyjechać tu zaraz po tym, jednak wie pan jak to jest. Małe dziecko, bez ojca, jest w stanie zająć kobiecie pól świata. Nawet pomimo służby której pełen jest dom. Służba nie zastąpi chłopcu matki.

 

Rudowłosy skinął głowa Na ten temat akurat tez niestety wiedział aż nadto.

 

-Tak więc zanim zdążyłam tu przyjechać, Rubia napisała ponownie stwierdzając ze tajemnicza kobieta wymeldowała się nagle z dnia na dzień i zniknęła jak makiem zasiał. Myślałam ze oszaleje. I wtedy… wtedy ktoś wspomniał mi o panu. Powiedział że jest pan czymś w rodzaju najemnika i że jest pan najbardziej znany z tego ze potrafi odnaleźć człowieka czy rzecz, po śladach, jeśli tylko jakieś pozostaną. A czasem… czasem nawet i bez. – westchnęła znowu cicho. – Poruszyłam niebo i ziemie by pana znaleźć i kiedy się udało, okazało się że opatrzność się do mnie uśmiechnęła, był pan bowiem w drodze do tegoż samego miejsca w którym ponoć widziano moją siostrę.

Uśmiechnęła się do niego nieśmiało, mężczyzna zaś skinął głową. Nie uszło jego uwadze że wdówka po raz kolejny skrzętnie uniknęła sprecyzowania tajemniczego sposobu poprzez który go odnalazła, zaczynał jednak rozumieć czemu. Było na świecie tylko parę rzeczy które mogły jej wskazać nie tylko miejsce do którego zmierza, ale także i karczmę w której się zatrzyma, szczególnie wtedy gdy on sam jeszcze nie znał jej nazwy. Była do tego potrzebna pomoc Wiedźmy lub czegoś jeszcze gorszego, jeśli zaś ktoś szuka pomocy mrocznych sił raczej nie lubi się tym potem chwalić. Magia miała co prawda swoje ograniczenia – nie można było odnaleźć w ten sposób osoby której sam szukający osobiście nie znał. W dodatku mówiła o tym kimś jak o mężczyźnie, co było już w ogolę dosyć dziwne i groziło bardzo nieprzyjemnymi konsekwencjami.

 

Mężczyźni bowiem nie rodzili się nigdy z magiczna mocą. Ten przywilej Królowa Suk zarezerwowała dla swoich Cór. Były jednak pewne sposoby by mężczyzna mógł posiąść taki talent. Większość opierała się na kontakcie z jakimś bytem spoza podziurawionej Zasłony i przehandlowaniu kawałka, bądź całości swojej duszy w zamian za przedmiot swego pożądania. Jak można się domyślić, tylko największy szaleniec mógłby się dopuścić czegoś takiego. Szaleńców jednak na świecie nie brakowało. Czarnoksiężników nie było może wielu, byli jednak skrajnie niebezpieczni. Jeśli było coś gorszego od Wiedźmy, co można było spotkać na swojej drodze to krótką listę otwierali właśnie oni. Lista Czarnoksiężników znanych Danielowi osobiście była jeszcze krótsza i jeszcze mniej chlubna. Jego rozmówczyni musiała być albo bardzo zdesperowana, albo bardzo niedoinformowana, by szukać pomocy kogoś takiego.

 

-Ja… wiem, ze to może nic pewnego. Ze może robię sobie nadzieję bez sensu i tylko otwieram stare rany ale… Błagam, niech mi pan pomoże. – odezwała się ponownie Alsha, wyrywając go z zamyślenia. – Zapłacę…

Mężczyzna uśmiechnął się lekko. Wiedział już że nie odmówi. Nigdy nie odmówił pomocy kobiecie, mimo tego że wiedział ze ta cecha wpędzi go kiedyś do grobu. Ona jednak wyraźnie nie wiedziała o nim dość by mieć tego świadomość.

 

Czekała, wyraźnie ledwo powstrzymując emocje. Jedną ręką nerwowo bawiła się broszą, drugą ściskała szklanice z winem. Obydwie delikatnie drżały.

 

-Oczywiście że pani pomogę.– odezwał się w końcu Daniel i dopiero wtedy usłyszał jak pani de Vogey wypuszcza powietrze z płuc. – Pieniądze nie grają roli.

 

-Dziękuje panu… bardzo, bardzo panu dziękuje – wyszeptała a po policzkach pociekły jej łzy.

 

-Niechaj mi pani jeszcze nie dziękuje, póki co nic nie zrobiłem – odparł spokojnie – Proszę mi powiedzieć nieco więcej o siostrze. Jak dokładniej wygląda?

 

-Jak ja. – uśmiechnęła się słabo kobieta wycierając łzy wyciągniętą skądś kobiecym sposobem chusteczką – Jesteśmy bliźniaczkami. Choć zapewne ma nieco dłuższe włosy.

* & *

"Zloty Róg" był wysokim, solidnym budynkiem wykonanym głownie z tutejszego surowego, czarnego kamienia, dla ozdoby tu i tam przyodzianego dodatkowo w biały marmur. Solidne, drewniane drzwi miały finezyjnie wykonaną klamkę a zaraz obok nich, tyle że znacznie wyżej, wisiał sporych rozmiarów wzmacniany metalowymi obiciami szyld przedstawiający ni mniej ni więcej a złoty róg, wypełniony tak samo złocistym miodem, na widok którego mężczyźnie aż pociekła ślinka. Dowodziło to albo kunsztu artysty, albo tez tego ze Rudowłosy był łasy na drogie trunki. Albo też obu tych w zasadzie nie stojących ze sobą w sprzeczności rzeczy.

 

Gdy mężczyzna stanął przed tymi drzwiami słońce ledwo co podnosiło się nad horyzont. Zakrawało na cud że udało mu się nie zaspać, polówkę nocy skradzioną mu przez piękna Lirre opłacił jednak sowicie wielkimi ziewnięciami, gdy wspinał się na sam szczyt góry na którym znajdowała się najlepsza dzielnica miasta. Zdecydował się wstać tak wcześnie, było mu bowiem na rękę by w gospodzie nie było zbyt wielu ludzi na nogach. Początkowo zamierzał zapukać, tknięty jednak przeczuciem nacisnął klamkę i bez trudu wkroczył do środka. Najwyraźniej pracownicy Złotego Rogu także byli rannymi ptaszkami, a może po prostu drzwi pozostawały otwarte przez cala noc.

 

Recepcja do której wszedł była urządzona całkiem przyzwoicie. Z dość dużego pomieszczenia prowadziły dwa korytarze oraz dwie pary lekko spiralnych schodów na kolejne pietra. W centralnej części pomieszczenia znajdowało się duże, drewniane biurko, na ścianie nad nim zaś wisiały dwa skrzyżowane miecze i tarcza, wszystko lśniące, czyste, paradne. Herbem na tarczy było nic innego jak zloty róg z wylewającym się z niego miodem. Za biurkiem zaś siedziała ładna, ubrana w elegancką, błękitną suknie młoda kobieta. Dwa blond warkocze po bokach głowy spinały resztę jej fryzury w całość, na twarzy miała zaś subtelny, dobrze wykonany makijaż który zdawał egzamin maskując ślady niedawnego snu.

 

Kiedy jej oczy padły na jego strój skrzywiła się lekko, kiedy jednak wywędrowały w gore zatrzymując się w końcu na twarzy, jej spojrzenie złagodniało.

 

-Witamy w "Złotym Rogu". – powitała go dźwięcznym głosem. – W czym mogę panu służyć? Jeśli chciałby pan zamówić pokój mamy jeszcze parę wolnych miejsc.

 

Mężczyzna pochylił się, opierając łokciami o biurko.

 

-Złotowłosa, w złotym rogu. – stwierdził cicho, napawając się rumieńcem który powoli wykwitł na jej twarzy – to zaiste właściwa kombinacja.

 

Dziewczyna chrząknęła, próbując odzyskać nieco rezonu, jej wysiłki jednak zostały błyskawicznie staranowane, gdy dłoń Daniela przykryła jej własną.

 

-Potrzebuje twojej pomocy. – powiedział cicho mężczyzna, kładąc głęboki nacisk na słowo "twojej". Ton jego gloso był lekko błagalny, a słysząc go złotowłosa westchnęła lekko, chyba niezupełnie zdając sobie z tego sprawę i spiekła raka jeszcze bardziej.

 

Trzy minuty później szedł już na gore, szukając właściwego pokoju z kluczem w ręce. Urabiana przez niego biedna recepcjonistka wydukała że osoba o tym opisie zatrzymała się tutaj rzeczywiście parę tygodni temu i że gościła w pokoju numer siedem. Dziewczę bez problemu łyknęło też historię o zgubionym kolczyku i kochanku który podróżuje długie dnie by go odzyskać, choć przy części o kochanku prócz poruszenia zdawała się też być lekko zawiedziona. Daniel nigdy nie przestawał się dziwić temu jak łatwo kobiety ulegają jego wpływowi. Miał świadomość ze czasem wręcz ociera się w tym względzie o coś nienaturalnego, z drugiej jednak strony nie była to przecież jego wina. Był tym kim był, pretensje należało kierować do jego rodziców. Korytarz doprowadził go do celu. Stanął przed drzwiami do pokoju numer siedem, po czym nie zastanawiając się długo przekręcił klucz w zamku i wsunął się do środka.

 

Dopiero gdy przekroczył próg, poczuł że coś jest nie tak. Zakręciło mu się w głowie, potknął się i prawie wywrócił, odzyskując równowagę tylko dzięki oparciu się o ścianę. Czul jak jego myśli szaleją…

* & *

Ból. Strach. Upokorzenie. Leżała na łóżku, nogi i ręce były skrepowane, knebel uniemożliwiał krzyk. Kasztanowe włosy rozlane po poduszce. Ktoś się śmieje, rechocze gdzieś z boku. Brak jej oddechu gdy ohydny ciężar naciska na nią wbijając mocniej w siennik. Rzuca się, próbując go strącić, walcząc o oddech.

-Patrz jak wierzga. – słyszy charkotliwy głos z lewej.

-Dobrze. – odpowiada ten na niej – lubię jak się bronią.

Policzek wybucha bólem, gdy wymierza jej cios.

 

Daniel zwalił się na kolana oddychając ciężko. Jego twarz przez moment pulsowała bólem.

Ból na twarzy, na obitym brzuchu, bolą także wykręcane nienaturalnie ręce. Bolą zmaltretowane piersi i krocze, boli głowa, gdy szarpniecie za złote włosy podnosi ja do pionu.

-Kąsasz, dziwko? – pyta jej oprawca. Krople jego śliny uderzają o jej policzek.

Potem znów ból, gdy kopie ja w twarz.

-Nie uszkodź jej. – słyszy inny głos za sobą.

-Jak straci zęby, to przynajmniej nie będą przeszkadzać jej w pracy. – odpowiada z rechotem ten pierwszy, po czym obaj zaśmiewają się do rozpuku, wymierzając jej kolejne razy.

 

Przez chwile próbował się czołgać, zaprzestał jednak, zamiast tego zwijając się w kłębek i łkając.

Prawie nie krzyczała gdy ją bili. Nie uroniła ani jednej łzy, ani gdy wymierzali razy, ani gdy wykorzystywali jej ciało przez całą długą noc. Znosiła już gorsze rzeczy w życiu. Szydzili z niej i drwili, ale kiedy przed świtem, szarpiąc za czarne kędziory wyprowadzili ją na zewnątrz, czuła ze nie dała im tego czego najbardziej chcieli. Tego co ich najbardziej kręciło.

Zagryzła wargi i trwała, jak zawsze.

Nad ranem, gdy ja wywlekają, widzi gniew na ich twarzach. Bija znowu.

-Pies ja jebał – stwierdza z irytacja jeden z jej oprawców po czym nagle wpada w ohydny rechot, uznając to najwyraźniej za świetny żart. – I tak niedługo trafi do jaskini, a zanim doczeka się na barkę większość siniaków jej zejdzie.

 

Bezgłośny krzyk wydarł się lezącemu mężczyźnie. Więcej, jeszcze więcej. Było więcej, wcześniej. Ciągle tylko…

Ból. Strach. Upokorzenie. Ból. Strach. Ból.

Ból. Upokorzenie. Strach.

Ból. Ból. Ból. Ból. Ból. Ból…

* & *

Zwymiotowawszy, poczuł się trochę lepiej. Zawroty głowy powoli ustąpiły, emocje katowanych w tym pokoju kobiet nie wdzierały się już do środka. Ile ich mogło być? Nie wiedział. Przynajmniej trzy przez ostatni miesiąc. Leżał tak, jakiś czas, dygocząc. Potworna wyobraźnia podsuwała mu obrazy jego Sybil, tu, na tym łóżku, związanej, gwałconej i bitej jak one. Drżał przy każdym ciosie. W końcu jednak udało mu się wziąć w garść i pobudzić swój mózg do działania. Nie tego się spodziewał. Miał nadzieje znaleźć tu coś co należało do niej. Nitkę z ubrania, włos, cokolwiek co mogłoby dać pożywkę dla jego Wzroku i pozwolić mu ją znaleźć. Myśleć, myśleć! Jaskinia. Barka. Musi wiedzieć gdzie. Powoli podniósł się na nogi.

 

-Szkarłatnowłosy, kurwa, Wieszcz. – wymamrotał cicho. – A żeby tak chuj trafił tego kto wymyślił ten debilny przydomek.

 

Zataczając się lekko, ruszył do drzwi. A kiedy je otwierał jego spojrzenie mogłoby zamrozić krew w żyłach.

* & *

Hrotr Deffri nie miał najlepszej pobudki. Częściowo za ten fakt odpowiadała silna ręka zakrywająca jego usta, większą cześć odpowiedzialności jednak bez wahania zrzuciłby na zimną i chyba bardzo ostrą stal ocierającą się o jego jajca. Błękitne oczy nieznajomego były równie zimne jak ona.

 

-Jeśli chcesz by następna kobieta która odwiedzi twoje loże miała do roboty coś więcej niż smaczne chrapanie. – stwierdził niechciany gość cicho wskazując głową na śpiącą obok rozkosznie Sylvie – sugerowałbym nie budzić pani niepotrzebnie żadnymi nagłymi bądź głośnymi wyskokami.

 

Hrotr milczał, starając się nie ruszać, co nie jest takie proste gdy człowiek trzęsie się ze strachu.

 

Rozumiesz? – zapytał przybysz – Skiń głową raz na tak, wierzgnij jajami raz na nie.

 

Karczmarz począł entuzjastycznie kiwać głową, na co nóż na jego kroczu tylko poruszył się naciskając ostrzem w sposób wysoce niekomfortowy.

 

-Raz, powiedziałem, głupi chuju.

 

Skinął głową raz. Lodowe spojrzenie wwiercało mu się w oczy.

 

-Pokój numer siedem, Hrotr. Zgwałcono tam i pobito kilka, może kilkanaście kobiet. Chce wiedzieć gdzie je potem wywieźliście. Zdejmę ci teraz rękę z pyska, radzę jednak, odpowiadaj cicho, dokładnie i tylko na zadane pytania. Albo na następne odpowiesz znacznie wyższym tonem.

 

Reka odsunęła się.

 

-Nie wiem o czym mówisz… jeśli ktoś został skrzywdzony, naprawdę, bardzo mi przy…. – zaczął niepewnie karczmarz.

 

-Za kogo ty mnie masz, durny bucu? – warknął mężczyzna a Hrotr jęknął, gdy centymetr noża wbił mu się w mosznę. Poczuł haniebne ciepło w pościeli na której leżał i niestety nie była to tylko krew.

Obcy skrzywił się.

 

-Tchórzliwa świnia.

 

-Dobra, już, kurwa, dobra! – wysyczał karczmarz i od razu zrejterował się i zaczął mówić ciszej. Coś wewnątrz mówiło mu, ze ten skurwiel naprawdę mógłby go wykastrować tylko za przerwanie smacznego snu tej dziewki – Jaskinia, dwa dni drogi stąd, w górę tej rzeki, która płynie u stóp wzgórza.

 

-Ilu ludzi?

 

-Czterech.

 

-Komu je sprzedajecie?

 

-Nie wiem! – zapiszczał jeniec – Naprawdę nie wiem… nie znam nazwiska. Ktoś z południa, mówią na niego tylko Graf. Błagam – załkał – naprawdę nie wiem nic więcej…

 

Reka ze sztyletem odsunęła się, a Hrotr z wizgiem ulgi wypościł z płuc powietrze. Następnego oddechu już nie wziął, bo sztylet po rękojeść zatopił się w jego szyi.

* & *

Wspinał się stromym zboczem, zostawiwszy rzekę kawałek za sobą wraz z rozbitym nad brzegiem obozem i Kropkiem. Zdążył już sprawdzić teren w gore rzeki, teraz zaś zmierzał dokładnie do celu. Wyruszył z Czarnych Skal dzień i noc temu i popędzał zirytowanego konia ponad siły by zyskać na czasie. Wiedział że nie wróci tam w najbliższej przyszłości, morderstwo Hrotha bowiem z cala pewnością postawi miasto na nogi. Nie był to powód do narzekań. Chwilowo robiło mu się niedobrze na sama myśl o tym miejscu.

 

Daniel nienawidził tej części siebie. Nienawidził zabijać, nie lubił tej chwili gdy opuszczało go sumienie a przelana krew

była warta nie więcej od wody. Nie zdarzało mu się to często i zawsze miał dobre powody, mimo to jednak nienawidził każdego z tych momentów z pasją. Wiedział jednak że zanim noc się skończy zabije jeszcze pięć razy. Wiedział też że będzie warto.

 

Czterech ludzi przyzwyczajonych do przemocy. Nie wiedział jak są wyposażeni, żałował ze furia zaślepiła go za bardzo by zapytać o to karczmarza. Cóż, musiał się obyć bez tego. Miał odpowiednie umiejętności. I narzędzia.

W końcu, jego oczom ukazał się cel wędrówki. Jaskinia było częściowo ukryta w gąszczu lasu. Odznaczała się co prawda niewielkim skalnym wzniesieniem, gdyby jednak nie wiedział czego szukać mógłby ja przeoczyć. Z wewnątrz dobywało się delikatne światło. Najwyraźniej w środku płonął ogień.

 

Daniel usiadł w gąszczu traw i sięgnął Wzrokiem. Spojrzał na jaskinie z zewnątrz, odnotował obecność strażnika, odzianego w skórzaną zbroję i uzbrojonego w lekki toporek oraz kuszę. Zajrzał do środka. Niewielka jaskinia, naturalny komin u góry, zbyt mały jednak by się nim przecisnąć, drewniane wzmocnienia wokół jedynego wejścia. Trzech kolejnych, wedle planu. Także kusze. Zaklął. Następny widok jednak znacznie poprawił mu humor. Dziewczyny. Trzy, poobijane i w kiepskim stanie, ale żywe. W tym i kędzierzawa. Wiec barki jeszcze nie było. Zdążył. Odetchnął z ulga.

 

Oddalił wizję i sięgnął do plecaka. Przedmiot który wyjął, wyglądał jak zwykła, czarna rękawiczka z obcisłego, nieznanego materiału i był jedną z dwóch najcenniejszych rzeczy w posiadaniu mężczyzny. Tak na wewnętrznej jak i zewnętrznej części tkwiły srebrne linie, rysujące jakby szkielet dłoni. Na zewnętrznej stronie tkwił tez napis: NOIR – 211/35-2, który stanowił też klucz do zagadki. Większość osób które widziały Noir w akcji, była przekonana o jego magicznej naturze, o ile w ogolę kojarzyła to co się działo z niepozorną rękawiczką. Prawda była jednak zgoła inna, przedmiot nie miał bowiem nic wspólnego z magia. Noir miał ponad dwa i pól tysiąca lat i pochodził z przed Przesilenia, a jedyne co Danielowi udało się dowiedzieć na jego temat to rozszyfrowanie nazwy. Litery były skrótem od "NanoOmnis Institute of Research" i była to chyba nazwa stowarzyszenia bądź bractwa zajmującego się tworzeniem takich niesamowitości. Numer zaś był chyba jakimś oznacznikiem produktu. Noir. Artefakt Pradawnych.

* & *

Podstawowa wiedzę na temat Przesilenia miał każdy, zadbały o to w końcu Córy Gaji. Konkretnej, prawie nikt. Daniel wiedział nieco więcej niż przeciętny człowiek, znacznie jednak mniej niż by chciał. Wiadomo mu było że przed tysiącami lat ludzie stworzyli na powierzchni ziemi cywilizację, która była tak potężna że nie musiała bać się niemal niczego. Ich zrozumienie mechanizmów na jakich operował ten świat było wręcz mityczne. Według najbardziej rozdmuchanych legend rzucali wyzwanie samej śmierci, przedłużając sztucznie swoje życia, podejmowali tez próby podboju innych światów a kształtowanie tak żywej, jak i martwej materii nie miało dla nich żadnych tajemnic. Patrząc na Noir Daniel był skłonny uwierzyć w te opowieści. Ich cywilizacja była jednak tyleż wspaniała, co wadliwa. Ludzie zabijali swój świat, wysysali z niego siły niczym pasożyt. W miarę jak ich potęga rosła, Ziemia słabła coraz bardziej. I to właśnie stało się przyczyna ich końca. Przy całym zrozumieniu bowiem, które mieli dla fizycznego świata, wiedza która posiadali na temat tego co duchowe i mistyczne była bliska zeru. Nie zdawali sobie sprawy że ich świat nie jest po prostu krążącą w przestrzeni skałą na której przypadkiem pojawiło się życie. Nie wiedzieli ze Ziemia to żywa istota.

 

Gaja czekała długo. Dawała swoim zabłąkanym dzieciom wiele szans, nie skorzystali z żadnej. Jak każdy żywy organizm nie chciała jednak umierać. Nie chciała zmienić się w zanieczyszczony, pusty i jałowy kawałek skały. Kiedy więc nie było już żadnego innego wyboru, zdecydowała się bronić. Wiedziała że wichry, powodzie, trzęsienia ziemi i wulkany, czy nawet choroby nie stanowią już dla jej dzieci wyzwania. Potrafili omijać je, odwracać bądź kształtować wedle własnego uznania, często nawet wykorzystując dla swoich własnych celów. Musiała wiec uderzyć od innej strony i wiedziała od jakiej. Przekłuła Zasłonę.

 

Gdy granica oddzielająca to, co normalne i "fizyczne", od tego co duchowe i mistyczne pękła, ludzie nie potrafili w żaden sposób poradzić sobie z konsekwencjami. Magia wlała się na świat niczym wzburzona rzeka a rzeczywistość zmieniała się na ich oczach. Ich nauka zawodziła, oparta była bowiem tylko na zasadach świata materialnego, a ten pod dotykiem Eteru był zmienny niczym wiatr. Eteru zaś kształtować nie potrafili. Mityczne bestie, nieba stające w ogniu, morza zmieniające się w krew, nikt z Pradawnych nie miał lekarstwa na tego typu kataklizmy.

 

Sześć dni trwał upadek wielkiej cywilizacji. Sześć dni chaosu i śmierci, gdy sam świat, świat który myśleli ze znają, zwrócił się przeciwko nim. Siódmego dnia magia osłabła, uspokoiła się, ptaki zaś zaśpiewały pod znów spokojnym, kryształowo przejrzystym, błękitnym niebem. To co zostało z ludzi wydostało się z ocalałych kryjówek, ich imperium jednak leżało w ruinach, a większość wiedzy została stracona. Wiele z tej, która przetrwała było tez nieaktualne, świat bowiem uległ trwałej zmianie. Zasłona na zawsze pozostała już tylko sitem, oddzielającym od świata większe fragmenty, lecz nie Eter jako taki. Magia przybyła by pozostać.

 

To co nastąpiło potem, było wiekami bólu, wojen i mroku gdy pozostałości tego co było mierzyły się z tym co miało być. Niektórzy zaakceptowali zmianę, lub wręcz objęli ja, traktując jak nowe otwarcie. Inni rozpaczliwie trzymali się przeszłości, hołubiąc nadzieje ze uda się podnieść z gruzów to co upadło. Dzisiejszy świat jest w jakimś sensie spadkiem obu tych wzorców myślenia. Z jednej bowiem strony, nie istnieje już Nowa Inkwizycja a wiara która spajała te cześć ludzkości praktycznie przestała istnieć, z drugiej jednak magia jest wciąż – i słusznie – traktowana jak mroczna, nieprzewidywalna siła, a Córy Gaji plotące swoje intrygi by zapobiec każdemu zbyt wybujałemu rozwojowi państwowości i zamrozić rozwój na etapie bezpiecznym dla Matki, traktowane są jak zło i zagrożenie przez większą część populacji.

* & *

Wspiął się na skalne wzniesienie od drugiej strony, obszedłszy przedtem szerokim łukiem pobliże jaskini. Skradał się, starając iść jak najciszej i kiedy znalazł się w końcu w planowanym miejscu nikt jeszcze nie był tego świadom. Noir tkwił na jego lewej ręce, teraz nieco zmieniony. Czarne nicie oplatały całe jego przedramię. Uczucie które powodowały przypominało najbardziej łupanie w kościach i jak można się domyślić nie było to uczucie zbyt przyjemne.

Wiedział też, ze będzie potem diablo głodny, ale nic nie dało się na to w tym momencie poradzić.

 

Znajdując się dokładnie ponad wejściem do jaskini, wyciągnął odzianą w rękawicę dłoń i skupił wole, kształtując w jej wejściu sieć. Noir był właśnie tym – nano-molekularna siecią, kształtowaną samym wysiłkiem umysłu. Potrafił tworzyć pojedyncze nicie, lub cale struktury, mocne bądź słabe, długie bądź krótkie. Potrafił także pozostawiać je w połączeniu z rękawica, bądź oddzielać od niej, wtedy jednak po pewnym czasie traciły spójność. Najbliższym porównaniem które przychodziło mu do głowy by opisać ten dziwny przedmiot, była pajęcza sieć. Czasem, jak miało się przekonać paru obwiesiów, bardzo zabójcza pajęcza sieć.

 

Gdy skończył swoja niemal niewidzialnę pułapkę, zeskoczył w dół, przetaczając się przez ramie i lądując niemal dokładnie przed pozostawionym na zewnątrz wartownikiem.

 

-O rzesz…! – wrzasnął tamten, sięgając po topór za pasem– Ejże, opoje, mamy gości!

 

Dokładnie według planu. Daniel uśmiechnął się i dobył miecza.

 

Runy na ostrzu zalśniły lekko błękitem, odbijając księżycowe światło przebijające się przez korony drzew. "Tel'Ar'Sil" – głosiła runiczna inskrypcja i choć można było odczytać to na rożne sposoby, najbardziej oczywisty oznaczał "Matczyny Dar". Tym właśnie był ten miecz, będący równocześnie drugim największym skarbem swego pana.

 

Oprych machnął dwa razy toporem na próbę po czym…

Zamierzył się na niego, zamaszystym, potwornie silnym ciosem, który trafił prosto w ramię, prawie odrąbując je od tułowia…

 

Zamierzył się na niego, zamaszystym, potwornie silnym ciosem… pod którym Daniel zanurkował, schodząc równocześnie lekko w bok i tnąc mężczyznę przez korpus. Telarsil rozplatał brzuch mężczyzny, który wypościł broń, łapiąc się za ranę w próżnym wysiłku powstrzymania swych wnętrzności przed opuszczaniem ciała. Trudno było trafić kogoś, kto wiedział gdzie i jak uderzysz jeszcze zanim podjąłeś decyzję…

 

Niemal równocześnie z tym, pierwszy z "opojów" wybiegł z jaskini. Ze coś było nie tak, zorientował się po mniej więcej trzech krokach od wyjścia. Spojrzał z zaciekawieniem na swoja pierś, pokrytą siecią drobnych czerwonych ran, niczym mozaika pęknięć na zniszczonym wazonie. Dopiero wtedy jego ciało zrozumiało, ze w zasadzie jest martwy i dosłownie… rozpadł się na kawałki.

 

Jego przejście pozostawiło w wejściu do jaskini coś na kształt krwawego widma, tam gdzie nicie przebiły się przez jego ciało były bowiem pokryte posoką. I to okazało się niestety słabym punktem planu, jeden ze zbirów bowiem zauważył ten fenomen wczas i wyhamował, łapiąc za koszule i drugiego, będącego dwa kroki od śmierci.

 

-Cofnij się – wysyczał – Tam coś kurwa jest. Treft chyba w to wpadł.

 

Drugi przyjrzał się uważniej i spostrzegł w ciemności na ziemi ciało kumpla. Chyba. Targnął nim odruch, ale udało mu się powstrzymać wymioty. W końcu sam czasem robił z ludzi całkiem podobne rzeczy.

 

-Stad tego chuja nie ustrzelimy, – stwierdził znowu ten pierwszy – ale jeśli przyszedł po dziewczynki, będzie musiał wejść do środka. Czymkolwiek jest.

 

Miał niestety racje, pomyślał z irytacja Rudowłosy. Obaj wrogowie cofnęli się pod sama ścianę. Kolo ośmiu metrów,

dwa strzały z kuszy. Jeśli trafią, będzie prawdopodobnie martwy. Cóż, nie było rady.

 

Czas rzucić kośćmi.

 

Sieć opadła niemal dokładnie w tym samym momencie w którym do jaskini wpadł Daniel. Zakręcił płaszczem w biegu, rzucając go tak by zasłonić choć trochę pole widzenia, po czym skoczył na przód jak wicher. Widział wyraźnie trajektorie obu pocisków, problem był jednak w tym że strzały z kuszy były szybsze od niego. Czuł bicie swojego serca, słyszał dwa kobiece krzyki w tle.

 

Wszystko stało się niemal w tym samym momencie. Wykręcił się w locie, mijając jeden pocisk o cal, poczuł uderzenie bólu w prawym ramieniu i opór na ostrzu, gdy wpadł z impetem w jednego z przeciwników, przebijając go na wylot.

Wyciągał ostrze, pozwalając ciału osunąć się na ziemie, po czym skoczył w stronę ostatniego wroga, właśnie wyciągającego broń z pochwy. Nie pozwolił mu skończyć, tnąc bardzo szybkim, równo wymierzonym ciosem. Trysnęła krew, głowa spadła na ziemię, podtoczyła się w stronę ogniska i wlepiła spojrzenie pustych oczu w swojego zabójce. Jakby z niemym wyrzutem. Walka była skończona.

* & *

Mężczyzna westchnął i spojrzał na znajdujące się w kącie wiezienie o stalowej kracie. Trzy kobiety znajdowały się wewnątrz. Dwie płakały, patrząc na niego ze strachem, jedna zaś, kędzierzawa piękność o szaro-zielonych oczach przyglądała mu się z uwaga. Były ledwo co odziane, nie miały obuwia i wyglądały na słabe i wychudzone. Jedna z nich, blondynka, miała chyba ranę na nodze.

 

-Nie zrobię wam krzywdy. – stwierdził podchodząc do krat. – Jestem tu by was uwolnić.

 

Dziewczyny trochę się uspokoiły, choć nie przestały lekko szlochać i dalej patrzyły na niego z lękiem. Cóż, nie było w tym nic dziwnego, po tym co zobaczyły teraz i przeżyły przez ostatnie dni. Podejrzewał niestety że widok mężczyzny, jakiegokolwiek mężczyzny, będzie powodować w nich strach jeszcze przez bardzo długi czas. Ta myśl napełniała go bólem, nie mógł jednak nic na to poradzić.

 

Telarsil zatoczył luk, brzęknął pękający metal i łańcuch opadł na ziemie. Krata uchyliła się a Daniel odsunął się nieco by mogły wyjść, co tez uczyniły. Dwie z nich zerkały niepewnie, kędzierzawa zaś podeszła prosto do niego.

 

A kiedy tylko się zbliżyła, zrozumiał. Wszystko stało się jasne, każdy element układanki wskoczył na swoje miejsce.

Wiedział już kto będzie piatą osobą którą zabije tej nocy. Wiedział też dlaczego. Uśmiechnął się

 

-Dziękuję. – odezwała się przez spierzchnięte usta, na co Daniel jedynie skinął głową. Jej opanowanie i hart ducha naprawdę robiły na nim wrażenie.

 

-Usiądźcie panie na moment. – powiedział, starając się nadać swemu głosowi jak najdelikatniejszy ton. – pomogę wam opuścić to miejsce.

 

Sięgnął ku drzewcu wbitego w rękę bełtu i zacisnął zęby. Wrzasnął mimo to, gdy wyłamał drzewce by ułatwić sobie poruszanie się z raną. Nie wyjmował jednak drugiego fragmentu to bowiem groziło krwotokiem, a bełt w ranie póki co trochę blokował upływ krwi. Chociaż rwał jak cholera. Kędzierzawa zerwała się by mu pomoc, powstrzymał ja jednak gestem.

 

Podszedł do swego płaszcza, po czym podniósł go i wyjąwszy sztylet zaczął ciąć. Podzielił tkaninę na sześc długich pasów, po czym podszedł z dwoma z nich do jednej z dziewcząt, brunetki wciąż bojaźliwie stojącej pod ścianą. Patrzyła na niego z lękiem, jakby nie była pewno co zamierza z tym zrobić.

Biedna dziewczyna, przemknęło mu przez głowę.

 

-Proszę usiąść. – poprosił.

 

Usłuchała a mężczyzna ujął jej stopę i począł wiązać wokół niej coś na kształt prowizorycznego buta. Gdy skończył z obydwiema stopami uśmiechnął się do niej ślicznie, po czym podszedł i zrobił to samo dla blondynki, przy okazji oglądając niemal zabliźniona ranę na nodze. W końcu podszedł i do trzeciej.

 

-Jest pan dziwnym człowiekiem. – odezwała się cicho, gdy ukląkł przed nią i zaczął owijać jej stopę skórzanym pasmem.

 

-Słyszę to dość często – uśmiechnął się mężczyzna – Czemu jednak akurat z pani ust?

 

-Ponieważ owija pan stopy nieznanych sobie kobiet kawałkami swojego płaszcza, po to by nie pokaleczyły stóp w lesie, mając wciąż w krwawiącej ręce kawałek bełtu z kuszy. – odrzekła, jakby lekko rozbawiona.

 

Zdziwiony, spojrzał wzdłuż jej nogi, po niej całej, aż do oczu, błyskających -rzeczywiście– ognikami rozbawienia. Co za kobieta!

 

-Wie pani, coś w tym jest. – odrzekł po krótkim zastanowieniu.

 

-Proszę mi pozwolić to opatrzyć. – poprosiła.

 

Pokręcił lekko głową.

 

-Opatrzę to sam, gdy panie już odejdą.

 

-Nie idzie pan z nami? – spytała z lekkim odcieniem niepokoju.

 

-Nie. Mam tu jeszcze coś do załatwienia. – odrzekł, kończąc powoli pracę. – Proszę mnie uważnie posłuchać. Niedaleko z tąd, w górę rzeki, jest pień starego, przewróconego drzewa. W środku znajdzie pani paczkę z ubraniami i jedzeniem. Proszę zając się dziewczynami i zabrać je tam. Dołączę do was po świcie i odwiozę do bezpiecznego miejsca. Obiecuję.

 

Skinęła poważnie głową po czym wstała, zmierzając do swoich towarzyszek niedoli.

 

-Ach, i mam na imię Daniel.– stwierdził, z zamaszystym ukłonem gdy były już przy wyjściu. Szerokim uśmiechem zamaskował ukłucie bólu w ramieniu– Proszę mi mówić po imieniu, formalności sprawiają że dostaje gęsiej skorki.

* & *

Las wciąż spal, a na niebie pojawiały się ledwo pierwsze oznaki nadchodzącego świtu gdy w wejściu do jaskini pojawiły się w końcu dwie postacie.

 

Pani de Vogey była tym razem ubrana w błękitną suknię ,z rozcięciem na udzie, pozwalającym jej jeździć konno także męskim sposobem, a nie jedynie tak jak przystało damie. Na ramiona narzuciła opończę, by chronić się przed nocnym chłodem i leśną wilgocią.

 

Towarzyszył jej wielki mężczyzna ubrany w podróżne, znoszone ubranie. Był już dość stary, prawdopodobnie zobaczył już swój piaty, może nawet szósty krzyżyk. Jego brodata twarz była raczej prosta, w czarnych oczach czaił się jednak przebiegły błysk, a na ustach igrał drobny uśmiech.

 

-Pani de Vogey. – odezwał się siedzący przy ognisku Daniel na powitanie. – Witaj także i ty, Arricku z Beldwen.

Mężczyzna uśmiechnął się szerzej i otworzył usta by odpowiedzieć, zamiast tego jednak nagle zacharczał i złapał się za szyję. Drewniana belka wzmacniająca wejście nad jego głową zatrzeszczała i spadło na niego nieco kurzu gdy wierzgając zaczął unosić się w powietrze. Płomienie ognia zalśniły na – teraz napiętych – niciach Noira. Daniel wiedział że wystarczyłoby tylko trochę zmodyfikować sieć by po prostu ściąć mu głowę, nie miał jednak zamiaru tego czynić. Takim jak on nie należała się żadna litość.

 

Oczy pani de Vogey rozszerzały się coraz bardziej, przerażenie powoli wypełniało jej twarz. Nie do końca rozumiała co się dzieje. Arrick z Beldwen wierzgnął jeszcze dwa razy, po czym znieruchomiał, a wtedy jego ciało nagle wybuchnęło ogniem. Przeklęci zawsze odchodzili w płomieniach.

 

-Za Nadie i jej nienarodzone dziecko – stwierdził szeptem w stronę ogniska Szkarłatnowłosy Wieszcz, po czym upił łyk z trzymanego w ręce bukłaku. Rozwarł w końcu odziana w rękawicę dłoń a płonące ciało opadło na ziemie.

 

Kobieta cofnęła się pod ścianę, patrząc w szoku na Rudowłosego.

 

-Za… zabił go pan! – wrzasnęła w końcu – Dlaczego?! To był mój człowiek!

 

Jej rozmówca roześmiał się, głośno i bardzo nieprzyjemnie.

 

-Nie był bardziej twój, Shalio, niż kogokolwiek innego. Poza być może potworem, któremu oddał duszę.

 

Jej oczy rozwarły się w szoku. Zaczynała rozumieć.

 

-To nieporozumienie… – wyszeptała w końcu – Nie wiem co ta… ta zdzira ci powiedziała, ale to nieprawda. Musisz mi uwierzyć!

 

-Alsha niczego mi o tobie nie powiedziała. W ogóle nie miałem ochoty kalać jej ust twoim imieniem.

 

Sprzeczne emocje grały przez chwile na jej twarzy. Wąchała się, nie wiedziała w jaki sposób wybrnąć z tej sytuacji.

 

Skąd więc? – stwierdziła w końcu, porzucając grę. – jak się domyśliłeś?

 

Wzruszył ramionami, wstając od ognia

 

-Nie pachniałaś jaśminem.

 

Kobieta popatrzyła na niego jak na wariata.

 

-Nie rozumiem.

 

-Ukradłaś życie siostry, Shalio. – podjął znowu mężczyzna smutnym tonem. – Skradłaś jej imię, jej rodzinę. Zabrałaś jej wszystko co miała. Musiałaś uczyć się do roli przez cale miesiące, czyż nie? Jej gesty, sposób mówienia, manieryzmy. Musiałaś skopiować wszystko. – pokręcił głową – Potem zaś zabiłaś męża i uknułaś usunięcie siostry by zająć jej miejsce. Tyle że ona okazała się lepsza, przechytrzyła cię. Niestety, było za późno by wrócić, wszędzie było pełno twoich ludzi. Wiec zniknęła, uciekając przed twoim wzrokiem i ścigana przez twoich oprychów. I czmychała przed tobą przez cztery lata, zawsze będąc o krok naprzód.

 

Kobieta nie odzywała się. Słuchała obojętnie.

 

-A wszystko z zawiści. – westchnął Daniel. – z zazdrości o lepsze życie, o pieniądze, o władze. Jakież to puste i banalne.

 

-Nienawidzę jej. – wyszeptała w końcu Shalia. – Zawsze nienawidziłam. Zawsze była we wszystkim lepsza, zawsze pierwsza, zawsze na piedestale. Dlaczego to ona wyszła za tego bogatego gacha?! Co ma takiego, czego ja nie mam? Nienawidzę tej dziwki!

 

Rudowłosy pokręcił głową, zdejmując z poczerwieniałej reki rękawicę, wracającą do normalnego kształtu.

 

-Zawsze będzie lepsza. – stwierdził cicho. – zawsze przebije cie we wszystkim co zrobisz i zawsze będzie więcej warta. Nie dorastasz jej do pięt.

 

Warknęła z irytacja.

 

-Ty potrafisz tylko jedno. – kontynuował mężczyzna – Knuć intrygi i udawać. Grać innych. Choć w tym akurat, naprawdę jesteś dobra. Tylko szczwany Lucian się zorientował, czyż nie? Niestety, nie na tyle wcześnie by uniknąć trucizny w winie. Taaak. Udawać potrafisz doskonale. Prawdziwa Złodziejka Żyć.

 

-Gdybym była tak dobra nie mielibyśmy tej rozmowy. – rzuciła gorzko.

 

-Och, ależ jesteś dobra. Zbyt dobra. – odrzekł.– właśnie dlatego ją mamy.

 

Spojrzała na niego znowu, bez zrozumienia.

 

-Kiedy po raz pierwszy spojrzałem w twoje oczy, miałem wizję. Wizję o kimś wyglądającym niemal zupełnie jak ty. Jedynie ten jaśmin. Pachniała nim, niczym wiosenna łąka, od ciebie zaś czułem tylko woń drogich perfum. Na początku nie rozumiałem. Patrząc w czyjeś oczy widzę jego przyszłość, Shalio, zawsze kiedy chcę, czasem także kiedy nie chcę. W twoich poczułem woń jaśminu. Dotarło do mnie dopiero gdy w końcu spotkałem twoja siostrę, bo pachniała jaśminem nawet po miesiącu w brudnej klatce i pocie. Swoją drogą, niesamowite. Jest w tym chyba jakaś nadnaturalna nuta.

 

Pokręcił głowa z niedowierzaniem.

 

-Ukradłaś życie siostry tak dokładnie że oszukałaś nawet mój Wzrok Wieszcza. Patrząc w twoje oczy zobaczyłem osobę za która miałaś mi się przedstawić. Twoja siostrę.

 

-Jaśmin… – wysyczała – pieprzony Jaśmin! Zbierała to całymi dniami, robiła wywar który wcierała we włosy. Jakże ja tego nienawidziłam! Zawsze pachniała tym gównem. Nie mogłam się przemóc by robić to samo. Wszystko przez pieprzony jaśmin!

 

Daniel pozbierał swoje rzeczy i ruszył w jej stronę, w stronę wyjścia. Cofnęła się

 

-Co zamierzasz? Zabijesz mnie?

 

Słucham? – odparł jakby lekko zdziwiony – Jedyna przemoc do jakiej mogę się posunąć wobec kobiety, droga Shalio, to klaps w tyłek w czasie łóżkowych igraszek. A i to niezbyt mocno. – dodał po chwili. – Szacunek do kobiet wyssałem, można powiedzieć, z mlekiem matki.

 

-Wiec… wypuścisz mnie? Tak po prostu? Nie ukarzesz?

 

-Ukarzę? Przecież ty sama się już ukarałaś. Po cóz miałbym cokolwiek dodawać do wyroku.

 

Popatrzyła na niego znowu, jak na wariata, mężczyzna zaś jedynie pokręcił głową i wskazał zwęglone ciało.

 

-Znalem Arricka z Beldwen, moja droga Shalio. Dawno temu. Wiem czego od ciebie oczekiwał w zamian za swoją pomoc. I wiem że nie spałaś z nim raz, a wiele razy.

 

-Jakie to ma znaczenie? Stary cap nie żyje.

 

-Nie wiesz wiele o Przeklętych , czyż nie? – odparł mężczyzna, patrząc jej w oczy. – Błąd. Duży błąd, korzystać z pomocy czegoś czego się nie rozumie. Widzisz, moja pani, każdy przeklęty, gdy oddaje fragment swojej duszy by uzyskać swoją moc, zostaje dotknięty pewną skazą. Oni nazywają to Klątwą i zawsze jest to coś bardzo mało przyjemnego. Jego skaza była wyjątkowo obrzydliwa. Otóż, nasz drogi Arrick nie mógł wiązać się z żadna kobietą, każda bowiem z którą legł więcej niż jeden raz umierała po mniej więcej roku.

 

Mężczyzna przerwał, wspominając chyba coś bardzo nieprzyjemnego. Shalia zaś zbladła i cofnęła się dwa kroki, opierając się o ścianę.

 

-Trzydzieści lat temu… patrzyłem jak jego żona umiera na łożu śmierci, wraz ze swoim nienarodzonym dzieciątkiem. – powiedział w końcu – Wiesz jak wygląda człowiek gnijący od środka, Shalio? To naprawdę nie jest przyjemny widok. Ani zapach.

 

-Trzydzieści lat? – wyszeptała słabo – Kim… czym ty jesteś?

 

-Jestem synem swojej matki – odparł po prostu mężczyzna wychodząc. – Myślę że zostało ci jakieś cztery, może pięć miesięcy. Sugeruję wykorzystać je dobrze.

 

A gdy zaczęła szlochać dodał jeszcze przez ramie.

 

-Miłego dnia życzę, Shalio Zeffery.

 

Słońce witało go wznosząc się leniwie ponad horyzont.

* & *

Promienie porannego słońca wpadały przez lekko uchylone zasłony. Mokre od potu kędziory przylepione do jego piersi pachniały jaśminem a jędrne ciało przy boku budziło wspomnienia gorącej nocy. Spala wciąż, lecz kiedy się poruszył szaro-zielone oczy otwarły się sennie i spojrzały na niego. Uniosła się lekko, cieple futro zsunęło się, okazując kształtne ramiona i małe, jędrne piersi.

 

-O czym tak myślisz? – spytała Alsha uśmiechając się lekko.

 

Była niezwykła. Imponowało mu to że nie bala się jego dotyku pomimo wszystkiego co niedawno przeszła. Imponowała mu jej siła, imponował mu nawet fakt ze to ona uwiodła jego, gdy w drodze do Addlestein odprowadzali pozostałe dziewczyny do jego przyjaciółki by mogły się trochę pozbierać i zacząć nowe życie. Sama nie chciała zostać. Miała dom w Lasach Wirgi, nie potrzebowała też niczyjej opieki. Zaoferował więc że ją odprowadzi. Niesamowita kobieta. Czuł ze mógłby się w niej zakochać. Gdyby oczywiście nie był już zakochany i szczęśliwie żonaty.

 

Dlatego też, przez chwile zastanawiał się nad właściwym kłamstwem. Nie mógł przecież powiedzieć kobiecie z która niedawno się kochał, że leząc przy niej, jak zawsze gdy leży przy kobiecie, myśli o żonie czekającej na niego w domu, o ich małym synku który niedługo pewnie zacznie stawiać swoje pierwsze kroki. Sybil pewnie teraz karmi małego, niemal widział jej białe włosy spadające po nagiej piersi, łaskoczące ssące dziecko.

W końcu znalazł właściwe słowa i uśmiechnął się do kędzierzawej dziewczyny.

 

-O tym jak rożne czasem bywają dwie krople deszczu.

FIN
Koniec

Komentarze

1? Ouch. No cóż, mówi się trudno i żyje się dalej. Krytyka to podstawa rozwoju twórcy. Szkoda że nie bardziej konstruktywna :) .

Tak tytułem komentarza:

Ten tekst to moje stare opowiadanie, napisane niecały rok temu. Była to próba stworzenia takiej dość ciężkiej w klimacie, ale lekkiej w treści (inaczej mówiąc dość banalnej) opowiastki fantastycznej, trochę na wzór Żambocha. Właśnie w takich kategoriach należy na to opowiadanie patrzeć, to bynajmniej nie była próba tworzenia rzeczy ambitnych.

Mimo wszystko, liczę na więcej ocen i może nawet jakiś komentarz.

Jestem zdania, że ta jedynka to czyjaś złośliwość.
Ciężkie i mroczne klimaty to nie moja specjalność --- to znaczy, przyznaję, nie przepadam... --- ale czytać to się da.
Jedno Ci wytknę. Opowiadanie ma prawie rok. Czy to jeszcze za krótko, żeby usunąć z tekstu wszystkie błędy? A to przecinek poszedł w siną dal, a to zabrakło myślnika otwierającego kwestię dialogową, a to dwa zdania "skleiły się" ze sobą... Aqumo, popraw się.

Słuszna uwaga. Na swoją obronę mogę powiedzieć jedynie że miałem masę problemów z wrzuceniem tekstu do edytora na tej stronie (zapewne częściowo z powodu braku doświadczenia w tym zakresie). Początkowo tekst w ogóle skleił mi się w jeden gigantyczny blok, musiałem manualnie rozdzielać wszystkie akapity, dialogi i tak dalej, zniknęła też z jakiegoś powodu spora część polskich czcionek. Cześć błędów zapewne wynika z tego. Reszta to jednak brak doświadczenia :) .

Dziękuję za komentarz.

Ten edytor coś w sobie ma. Zapewne wiele "sympatii" dla użytkowników...
joke mode on --- Nie ma za co, ewentualnie polecam się na przyszłość --- joke mode off
Piszesz coś, napisałeś coś jeszcze?

Zaraz zamieszczę wyrazistsze komplementy pod adresem edytora. Jak on to robi, że nie daje dokończyć?
Zapytanie podyktowane jest myślą, że z koncepcji świata, nad którym Gaja odzyskała władzę, można jeszcze wiele "wycisnąć".

Tak, pracuję w tym momencie nad dwoma opowiadaniami własnymi. 

Jedno to poniekąd kontynuacja tego opowiadania, z troszkę innej perspektywy, z innym bohaterem, będące też przy okazji sporym eksperymentem narracyjnym. W perspektywie dwa kolejne, łączące się jakby w jedną całość jeśli chodzi o pewien kontekst i ogólny sens. Drugie to coś bliższego grozie w zupełnie innym świecie (nasza rzeczywistość). Do tego dochodzi jeszcze okazjonalna zabawa z fan fiction na FF. net .

Życie niestety wrednie nie pozwala na poświęcanie pasji zbyt dużej ilości czasu, więc ciężko mi powiedzieć kiedy uda mi się skończyć. Z całą pewnością jednak oba wylądują tutaj. Przy wszystkich wadach tego edytora, samo dodanie takiej funkcji do tej strony to naprawdę ciekawy pomysł, jak dla mnie 5+ .

Postaram się też odwdzięczyć komentarzem do Twoich prac, jak tylko znajdę troszkę więcej czasu.

Pozdrawiam, Aquma.

1/2 joke mode on --- Problem z odwdzięczeniem się polega na tym, że nie znajdziesz tutaj mojego tekstu --- joke mode off.
Prześladowała mnie myśl, że nie napisałem czegoś dość istotnego. I rzeczywiście.
Nie tylko Ty piszesz o Gai. Tymczasem, w związku z tym, że owa Gaja doprowadziła, przywiedziona do desperacji poczynaniami gatunku ludzkiego, do regresu cywilizacji, należałoby pisać o Medei. To ona pożarła swoje dzieci...
Wzajemnie pozdrawiam

Nie doczytałam do końca, więc nie oceniam: przyznam, że nie chce mi się tego czytać do końca bo tak na monitorze to strasznie ciężko tyle tekstu... ;)

Co do sklejenia się tekstu w jedną wielką kupę literek: a nie używasz przypadkiem twardych spacji? (zapobiegających pozostawianiu sierotek na końcu linijek) Bo jak tak patrzę na ilość stosowanych przez Ciebie enterów (co mnie osobiście kole w oczy) to dochodzę do wniosku, że tak może być: a ta strona po prostu twardej spacji nie obsługuje...

Pamiętam, jak mi dał ktoś za pierwszy tekst chyba 2, bo stwierdził, że literówki rażą, okazało się, że to nie były wcale żadne literówki, tylko zniknięte twarde spacje, przez co powstawały takie kwiatki jak: ipowiedział, iztym, itp. Radzę uważać na to. :)

Dziwne, że ten ktoś, kto dał mi 2 sam nie dostrzegł, że to ino nie moja wina... xD

> Dawno temu, ledwo paręset lat po Przesileniu zginęło w tym miejscu, zwanym jeszcze wtedy inaczej, bardzo wiele osób. Nie były to też pierwsze lepsze osoby. Na wzgórzu na którym dziś znajduje się miasteczko znajdował się wtedy Klasztor Inkwizytorski, a w jego murach skatowano i spalono żywcem setki a może i tysiące osób oskarżanych o praktyki magiczne.

W trzech zdaniach trzy razy "osoby" i dwa razy wtedy". Mam wrażenie, że lepiej Ci wychodzi narracja, kiedy opisujesz bezpośrednią akcję (np. ładna scenka z rozsznurowana koszulą dziewki), a kiedy próbujesz streszczać jakieś wydarzenia lub podawać większą ilość informacji, zdania robią się jakieś sztywne i zagmatwane.

Aha, i Gaja --> Gai.

@AdamKB - Medea może pasowła by do pożerania dzieci, ale do całego kontekstu już sporo mniej. To raczej Gaja jest bowiem utożsamiana z mateczką Ziemią.

@Ikumi - pewnie powienienem był to podzielić na kawałki :) . Twardych spacji nie używam, ale wydaje mi się że to może mieć coś wspólnego z wklejaniem tekstu z OpenOffice, a nie z Worda. Ciężko mi powiedzieć. Po prostu będę musiał być w przyszłości dwa razy bardziej cierpliwy i uważny. To zawsze jest najlepsze lekarstwo :).

Dzięki za komentarz.

@Achiko - tak dokładnie jest. Walczyłem z tym brakiem wiernie przez ostatnie parę miesięcy, mam nadzieję że w moich nastepnych tekstach nie będzie już kłuł w oczy.

I strasznie głupi błąd ortograficzny z mojej strony, rzeczywiście.

Także dziękuję za komentarz.

Nowa Fantastyka