Marek i Ela znowu się spóźnili – tego dnia cała Warszawa stała w korku.
– Czy w tym kraju kiedykolwiek będzie lepiej? - pomyślał Marek, dojeżdżając wreszcie do zjazdu na szpitalny parking – Może jeszcze zdążymy na najlepszą aukcję – powiedział do żony, zatrzymując się przy budce parkingowego.
– Czemu ten jełop nie wychodzi, już jesteśmy spóźnieni! – Zapytał żonę opuszczając szybę – przecież nic innego nie ma do roboty! – Chybabym zwariował, siedząc tyle czasu na dupie!
– Odpinając pas i opuszczając osłonę przeciwsłoneczną by przejrzeć się w lusterku – Ela, żona Marka oraz prawdziwa szefowa prowadzonego wspólnie interesu stwierdziła, że to dobrze, że się spóźnią: Grabarz i Sowa na pewno już sporo wydali, oni mając zapas gotówki wykupią najlepszą lodówkę.
– Oby – stwierdził krótko Marek.
– My na aukcję – odezwał się do parkingowego, który właśnie wyszedł zza tylnej ściany swojej budki poprawiając spodnie – jesteśmy już spóźnieni – dodał wręczając przepustkę parkingowemu.
– Dobra, możecie jechać – stwierdził stróż rzucając tylko okiem na przepustkę. Parking trzeci, tam z lewej strony budynku B. Do prosektorium traficie bez problemu – poinformował ich z nieukrywaną pogardą w głosie parkingowy, oddając przepustkę.
– Panie! a higiena?! – Zapytał z wyrazem obrzydzenia na twarzy Marek, odbierając świstek papieru, wyraźnie mokry.
– Ja może nie mam tam tej całej higieny, WY – dodał z naciskiem parkingowy – nie macie honoru! Jedźcie już! – Dodał wchodząc do budki.
– Palant! – stwierdził Marek wrzucając jedynkę i dodając gazu – Palant! Zarabiamy na życie! Uczciwie! -
– Uspokój się! – powiedziała Ela, kładąc mężowi rękę na ramieniu – przecież widać, że to prostak!
Na bocznym szpitalnym parkingu numer trzy, stała już wielka ciężarówka firmowa Grabarza z wymalowanym czarnymi literami na białym boku napisem "KOP!" Obok parkowała elegancka czarna limuzyna Sowy a naprzeciwko stał wielki "Duży wóz mały…" – pomyślał Marek – pickup Jerzego i jego dziewczyny Basi. Nieco dalej z tyłu zobaczyli jeszcze cztery nieznane im auta.
– Są chyba wszyscy – stwierdził kwaśno Marek, otwierając drzwi – ale my musimy wygrać, musimy się odkuć!
– Tylko nie czepiaj się mnie znowu! Mówiłam ci już, że tamta licytacja to był instynkt, byłam pewna swego!
– Tak – Pomyślał Marek – i straciliśmy 8 patykow! – wolał jednak nie mówić tego głośno, zamiast tego stwierdzając:
– Zauważyłem tylko, że są już wszystkie hieny…..
– Hieny są, ale rządzą stare wilki! – odparła z uśmieszkiem Ela wychodząc z samochodu.
Drogę przez parking i przez szpitalne korytarze budynku "B" przeszli szybkim krokiem omawiając po drodze strategię na przeciwników. Marek był zdania, że skoro spóźnili się na aukcję i na pewno poszły już co najmniej dwie lodówki mogą znacznie zwiększyć limit. Ela natomiast uważała, że muszą bardziej uważać. Jasne – myślał Marek – ty tracisz, ale uważać musimy MY! Znowu jednak nie powiedział tego głośno. Ela znana była wszystkim uczestnikom aukcji z nieustępliwego charakteru. O Marku…..mieli inne zdanie.
Nie zwracali już uwagi na pełne pogardy spojrzenia recepcjonistek w holu, pielęgniarek i lekarzy mijanych na korytarzach, czy nawet sprzątaczki w windzie zjeżdżającej razem z nimi do podziemi budynku. Zdążyli zobojętnieć, tak jak i inni z tego biznesu.
Zanim jeszcze drzwi windy zdążyły się otworzyć usłyszeli dobrze sobie znany głos licytatora:
-Dwa, dwa dwa, dwa pięć….dwa pięć po raz pierwszy, po raz drugi….Trzy! Jerzy! Po raz pierwszy…..Trzy jeden, trzy dwa, trzy…..słowa wylatywały z ust licytatora z prędkością kul wystrzeliwanych z karabinu i zlewały się w uszach – czy, czy czy, czy cztery! czy czery praz piewszy…..drugi…..Wygrywa Sowa!
Idąc za głosem dotarli w końcu do celu – napis nad otwartymi drzwiami przestronnej sali oznajmiał: Prosektorium numer cztery. W środku sali – jak zawsze na aukcjach – trwała przepychanka, tak fizyczna jak i słowna, Każdy chciał jak najwięcej zobaczyć, każdy przepychał się do lodówek, w których znajdowały się "świeżynki" Ofiary wypadków. Jeszcze w ubraniach i w tym, co mieli na sobie w chwili wypadku. Oczywiście pod warunkiem, że załoga karetki była uczciwa. A takich – jak nieraz przekonali się Ela
i Marek – było coraz mniej. Słyszeli nawet o załogach z Łodzi, gdzie dziwnym trafem nawet lekko ranni, wiezieni na blok operacyjny trafiali ostatecznie do "chłodni".
I chociaż wiedzieli o tym wszyscy, prokuratura zainteresowała się tym, dopiero po medialnej karuzeli…..
– Ela i Marek! Witamy, spóźniliście się na dwie licytacje!
– Kto wygrał? -zapytała Ela, jak zawsze wyprzedzając Marka.
– Wszystkie Sowa……Ale! nie traćmy czasu! Lodówka trzecia! – powiedział licytator otwierając małe, kwadratowe drzwiczki lodówki z numerem trzy. – Licytujemy od – rozejrzał się po wnętrzu i chwilę zastanowił – Dwustu!
Wewnątrz, w brązowej krótkiej koszuli i krótkich seledynowych spodenkach ukazał się im młody mężczyzna, około trzydziestki. Nie mogli niczego dotykać, nawet zbliżyć się do czerwonej linii wymalowanej przed srebrną ścianą lodówek wbudowanych w ścianę ZASADY zabraniały. Ale stojąc tuż przy krawędzi czerwonej linii, wychylając się do przodu i uważając, by pozostali licytujący nie popchnęli ich – przypadkowo a najczęściej celowo, widzieli, że nieszczęśnik w lodówce nosił okulary antyrefleksyjne, w ładnych oprawkach.
– Okulary dość drogie – szepnęła Ela trącając łokciem Marka.
– Uhmmm….widzisz, z kieszeni wystaje czarna komórka. Model z niższej półki. Raczej taniawy….pewnie na mixie…
– Buty…dobre, ale bez rewelacji, ubranie, okulary, komórka… pół patyka – sucho oceniała Ela
– Ciało dosyć zadbane, zęby… to się okaże… za ciało półtora, nie więcej…
– Dwa, zobacz wygląda na zdrowego. I nie jest gruby, co podbija dzisiaj cenę…
– Taaak, sadło strasznie ostatnio staniało…. – stwierdził Marek wychylając się poza linię…
– Ok… razem maksymalnie dwa i pół?
– Zgoda.
Jednak podczas aukcji plany, strategia i ustalenia małżeństwa szybko się rozsypały, kiedy okazało się, że Sowa i Jerzy wspólnie się dogadali i razem podbili cenę. Ostro wkurzony niepowodzeniem i niewybrednymi aluzjami w stronę jego żony Marek wdał się w przepychankę ze swoimi odwiecznymi wrogami w interesach. Zostali więc wyrzuceni przez wielkiego ochroniarza.
Wracając do domu poddenerwowany i zestresowany kolejnym w ostatnich dniach niepowodzeniem Marek, słuchając milcząco kwaśnych uwag Eli wyładowywał swoją złość na pedale gazu. Ela pochłonięta była – jak zawsze – wytykaniem mężowi porażki i poprawianiem po raz kolejny swojej urody, nie patrzyła więc na drogę. Gdy przeglądała ze zdenerwowaniem swoją torebkę, po raz kolejny nie mogąc znaleźć tego czego szukała wyleciała z niej na podłogę butelka wody mineralnej. Wprost pod pedał hamulca. Marek, zaskoczony odwrócił wzrok od drogi na ułamek sekundy, by spojrzeć pod nogi. Ułamek sekundy jednak, gdy jedzie się przez miasto 110 tką w zupełności wystarczył.
Po kwadransie na miejsce wypadku przyjechali strażacy. Rozcięli nożycami dwa wraki, uprzątnęli miejsce wypadku. Po godzinie małżeństwo i kierowca drugiego samochodu, który miał pecha stać akurat na światłach leżeli już na noszach, w gnającej przez miasto karetce.
Karetka wiozła ich do szpitala, z którego wracali. Do prosektorium numer cztery, gdzie aukcja jeszcze się nie skończyła… Ela jeszcze żyła i zachowała przytomność. Los jednak chciał, że trafili na sanitariusza, którego codziennie odwiedzał komornik. A od paru dni pewne nieprzyjemne typki. Sanitariusza, który pracował wcześniej w Łodzi…..