- Opowiadanie: MariuszD - Andy

Andy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Andy

1

 

Kiedy poznajesz Andy nie doznajesz olśnienia, nie zostajesz zaskoczony czymś niezwykłym, właściwie nie zdajesz sobie sprawy z tego, że dzieje się cokolwiek niezwykłego. Trwa to naturalnie do momentu gdy Andy zaczyna mówić.

Wtedy….. Ba! Wtedy zaczyna się ciekawie dziać. Natka powiedziała mi po pierwszym kontakcie, że, cytuję, tego palanta mam więcej tutaj nie przyprowadzać. W sumie i tak łagodnie zareagowała….. No, ale ona nie zna go tak dobrze jak ja. Za drugim razem to już krzyczała, że zabije tego kretyna.

O mnie chodziło.

Czemu kobiety zawsze muszą obarczać faceta odpowiedzialnością za wszystkie złe, niedobre, niesatysfakcjonujące, nieodpowiednie, nudne, niespodziewane, przykre, żenujące rzeczy przydarzające się im w życiu?

Naprawdę, nie przytrafia się wam to cały czas? Za każdym razem?

Kot traci sierść? Przeze mnie. Ominął ją awans? Przez mnie. Pada śnieg podczas naszych wakacji w Egipcie? Przeze mnie! (swoją drogą….). Zupa przypalona? Przeze mnie!

Andy mówi, że tak jest wszędzie. Jeśli tak, to ten nasz wszechświat jest…… baaaaardzo mały. Dla Natki wszystko to ma swe oczywiste wytłumaczenie. Podobno koncentruję się tylko na sobie i jestem przewrażliwiony, i…….

Ale nie o nim miałem wam opowiedzieć. Miało być o Andy'm. Co , nie mówiłem? No tak, ta historia to historia pierwszego kontaktu. Mojego z Andy'm.

2

 

Było piątkowe popołudnie, dochodziła już czwarta i miałem wszystkiego kompletnie dosyć. Pracy, siedzenia za biurkiem i udawania, głównie przed sobą, że jestem czymś bardzo zajęty. Od lat cierpiałem na niezdiagnozowaną przypadłość, która objawiała się zupełnym, totalnym i nieodwracalnym brakiem umiejętności pracy w roli podwładnego. Każda próba kończyła się porażką. Nie, no próbowałem! Ile razy! Co zrobić, zawsze było coś nie tak. A to szef był idiotą, a to był apodyktycznym idiotą, a to apodyktycznym, chamskim idiotą. Albo była.

Wiem co powiecie. To nie tak. Naprawdę nie uważam się za geniusza czy choćby tylko lepszego od większości innych nie-geniuszy. Jednakże tam gdzie próbowałem trafiałem na….. no tak jak już napisałem. Natka mówi, iż to ta moja ukryta megalomania, ale co ona tam wie. Tyle czasu studiowała psychologię, że zapomniała, iż na świecie są jeszcze normalni ludzie bez jakiejś -mani.

W każdym razie ja nie miałem problemu z dotarciem do źródła mych problemów, a kiedy w końcu udało mi się przekonać Natkę o bezsensowności dalszych prób, rzuciłem się na szerokie wody prowadzenia własnego biznesu. W tamten piątek siedziałem za biurkiem i rozmyślałem nad tym jak mi szło. Ponieważ zaś nienawidzę czarnowidztwa i pesymizmu to nie rozmyślałem długo. Właściwie ograniczyłem się do jednego: „Kurwa…" Czy jakoś tak. Moja firma miała się świetnie, perspektywy były rewelacyjne i wiedziałem, że w niedalekiej przyszłości będę tarzał się w kasie na plaży w Kalifornii – zdaje się ulubione miejsce do tarzania się w kasie każdego homo sapiens. Cóż, był tylko jeden problem. Świat nie podzielał mego przekonania i tak jakby nie zdawał sobie sprawy z mego istnienia.

Choć raczej powinienem powiedzieć – Wszechświat.

„Universe. Bartkowiak&Olsen&Tkaczuk."

To nazwa mojej firmy. I tak od razu, żeby nie było niedomówień! – dwaj pozostali partnerzy istnieją tylko na papierze.

Czemu tak? Pytajcie Natki, ona wam to fachowo wyjaśni. Ja już nie pamiętam czemu tak zrobiłem, ale to w sumie nieistotne. Ważne, że Bartkowiak i Tkaczuk przydali się już ładnych parę razy ratując moją dupę przy trzech…. nie, czterech okazjach. Nie ma pieniędzy na zobowiązania? „Proszę Pana! Nic nie ucieszyłoby mnie bardziej niż zapłacenie tej faktury, ale sam Pan rozumie, muszę czekać na moich wspólników. Muszą zatwierdzić tę płatność."

Taaak……. raz nawet musiałem prosić Kostię z „Wielkiego Wróbla" o pomoc w odegraniu Tkaczuka. Był taki jeden co za nic nie chciał uwierzyć mi na słowo, że moi wspólnicy istnieją. Strasznie nieufni ci dzisiejsi Polacy….. Więc musiałem mu Tkaczuka zaprezentować. Kostia nawet się śmiał, że on, w jego fachu ma udawać prawnika (dobrze wyszło, dobry humor Kostii to lepsze niż wynajęcie Gromu do ochrony). Kiedy niewierny Tomasz dotarł do mego biura wszedł, rzucił okiem na Tkaczuka, otworzył usta, nabrał powietrza, zerknął raz jeszcze, zamknął usta i wyszedł. Bez słowa.

Kostia wywiera to wrażenie na ludziach.

Tak więc moja firma to „Universe.B&O&T". „We'll get what you need. Just pick the planet"

Śmiejecie się? Aaaa….. nie było was na tej imprezie, na której zostało to wymyślone. Sens i logika są też wypadkową miejsca i czasu… No dobrze, spytacie, a czym się zajmowała firma? Wszystkim. Co przynosiło zysk. A przynajmniej powinno. Moja sytuacja w ten piątek była…. mówiąc łagodnie miałem przesrane. Ostatni deal jaki udało mi się zrobić był pól roku temu, a na sprzedaży tych parasoli do Czadu udało mi się zarobić tyle, by przeżyć 5 miesięcy bez Natki pastwiącej się nad stanem konta.

No i czego?!

W końcu to para sol!

 

 

Gdy za dwanaście czwarta otworzyły się drzwi mego biura byłem pogrążony tłumaczeniem „Kurwa" na wszystkie znane mi języki. Zresztą na te nieznane też. Faceta, który wszedł do środka zobaczyłem po pewnej chwili – jak siedzisz z nogami założonymi na parapet, ze szklanką whisky w dłoni, żując Niccortte to trudno obserwować…. cokolwiek. Właściwie pewnie powinienem powiedzieć wam, że myślałem, planowałem, liczyłem, tworzyłem…. I tak dalej. Powinienem. Prawda jest taka, iż…… byłem tego blisko. Czułem nadchodzącą twórczą wenę. Na końcu języka miałem to coś, ten pomysł, szansę na biznes mego życia………

Do rzeczywistości przywróciło mnie pukanie w drzwi.

Powiedziałem pukanie? Gdy ktoś puka w drzwi stojąc już wewnątrz pokoju, do którego wchodzi, robi to raczej delikatnie…. no, względnie z normalną siłą – taką nie uszkadzającą przedmiotu w kwestii. Andy nie zdawał sobie z tego sprawy. Zresztą nawet gdyby sobie zdawał…. Huk był taki, że w pierwszym momencie pomyślałem: „Dopadli mnie!"

Nie pytajcie….

Już spadając z fotela zobaczyłem Andy'ego….

 

3

 

W drzwiach stał wysoki brunet. Zwyczajny facet. Krótko obcięte włosy i lekkie zmarszczki na czole górowały nad szerokim uśmiechem na opalonej twarzy. Zauważyłem to przelotnie z poziomu podłogi. Nie to zwróciło moją uwagę. Jego ubiór – dżinsy, koszula w granatowo-szare paski i sztruksowa, czarna marynarka. Normalnie? Niby tak, ale akurat był luty, a na marynarce faceta leżał topniejący śnieg. Moje biuro jest na dwudziestym trzecim piętrze….

– Pan Bartkowiak? – pytanie zadane zostało na tyle cicho, że przez sekundę mnie zamurowało. Parę sekund.

Właściwie to tylko nagły wzrost poziomu adrenaliny uratował mnie przed uduszeniem.

– Czyś Ty człowieku zupełnie oszalał? Nikt cię nie nauczył jak się wchodzi do cudzego biura? – niespodziewany dopływ powietrza uwolnił cały potencjał moich strun głosowych – Chcesz mnie KURWA zabić??!!!

Przez chwilę spoglądał na mnie dość beznamiętnie. Chciał mnie naprawdę wkurzyć? Dobra gnoju, poczekaj, zaraz znajdę numer Kostii!!

– Nie. Nie. Nie – zupełny spokój. Pewnie przygłuchy.

– Co NIE? – wrzasnąłem.

– Pana pytania. Odpowiadam na nie. Choć przyznam, iż czyni Pan od początku błędne założenia – mówiąc to wszedł głębiej do pokoju stając na wprost mego biurka.

Zdążyłem już wstać, więc mogłem oprzeć się rękoma o blat i nachylić w jego stronę

– Czego? – warknąłem. Czy końcówka numeru Kostii to 234 czy 432? Za cholerę nie mogłem tego zapamiętać

– Czego? – powtórzył – Aaaaa… Dlaczego? Ponieważ to może być kilka różnych pytań, odpowiem Panu po kolei. Wybrałem pana firmę Panie Bartkowiak ponieważ posiada Pan…..

– Czego? Co tu robisz? Jeszcze. W tym pokoju – wycedziłem powoli przez zęby przerywając zanim się rozkręcił. Wyciągnąłem komórkę z kieszeni. To było jednak 234.

– Dopiero tu przyszedłem – wydawał się autentycznie zdziwiony – a pan Panie Bartkowiak jest dla mnie idealnym….

– Nie jestem Bartkowiak. Jestem Olsen – podniosłem komórkę i zacząłem wklepywać numer Kostii. Nie byłem wielkim fanem jego metod pracy, ale w tej chwili było mi obojętne jak usunie tego idiotę z mego biura.

– Witam pana Panie Olsen – promienny uśmiech. Wybieranie numeru Kostii właśnie się rozpoczęło – Czy Pan Bartkowiak do nas dołączy?

– Taak – uniosłem do gry rękę. W słuchawce usłyszałem głos Kostii. Zasłoniłem mikrofon – Właśnie z nim rozmawiam.

– Cześć. Olsen. Słuchaj, mam tu sprawę. Możesz teraz przyjść? – Złapanie Kostii w piątek graniczyło z cudem. Skoro jednak odebrał to była szansa

– Co? Jaka sprawa? Woźniak. Nie. Nie znowu! Nie wkurzaj się!!!! Nie, po prostu sprawa identyczna! Tak, to samo!! Nie krzyczę na ciebie!!!

Facet po drugiej stronie biurka odnalazł fotel i rozsiadł się wygodnie.

– Czekaj! Czekaj!! Sorry. Nie, czekaj! No przecież mówię przepraszam. No SORRY KURWA!!!! Mam….. Tak. Tak. Podwójna stawka. Tak. Tak, do ręki. Dobra! Czekam – rozłączyłem się. Od razu zrobiło mi się lepiej. Nawet znalazłem w sobie siłę by się uśmiechnąć. Półgębkiem

– Bartkowiak będzie tu za chwilę

– Znakomicie. Świetnie. To ja tymczasem się przedstawię. Jestem Andnil Despav Yrk. Przyleciałem tu z Yrk by zrobić dobry interes. Właściwie to nie dobry. Najlepszy! Trafiłem tu do pana firmy, bo zdaje się jest Pan najbardziej doświadczony wśród tubylców – podczas tej przemowy siedziałem tak spokojnie jak spokojnie może siedzieć ktoś kto wie, że z pomocą nadciąga Kostia. Przynajmniej już wszystko było jasne.

Nie idiota.

Wariat.

– Z jakimi planetami prowadził Pan już handel? – pytanie zadane zostało bardzo rzeczowo, więc nie pozostawało mi nic innego niż odpowiedzieć równie profesjonalnie

– Spadaj

Spokojnym tonem

– Tylko z tą jedną? To w waszym systemie? Nie znam…. Ale w sumie nic dziwnego. Dość tu daleko, a wy jesteście dość prymitywni – uśmiech nie schodził mu z twarzy – Ale to nic! To nasza szansa! Jestem tu pierwszy! Tyle wiem na pewno!

Właściwie nie chciałem krzywdzić wariata, ale jak powiedział o tych prymitywach to mi przeszło.

– A dużo osób wie, że tu przyszedłeś? – spytałem przez zaciśnięte zęby. Całe szczęście Kostia będzie za chwilę.

– Nie, nie! Przecież o to chodzi by utrzymać to w tajemnicy! Co prawda w ostatnim porcie musiałem zgłosić plan lotu, ale… – westchnął – sam Pan wie jak to jest. Nieprzewidywalne okoliczności zmusiły mnie do zmiany kursu – mrugnął do mnie.

Na korytarzu rozległy się kroki. Drzwi mego biura były cały czas otwarte, więc słychać je było chyba spod samej windy. Kostia? Trochę wcześnie…

– Tak, naturalnie, zdarzyło mi się to parę razy – odgłos kroków stawał się coraz głośniejszy

– Czyli rozumie mnie Pan. Świetnie. Jestem tu dopiero jeden cykl….. dzienny? Tak to nazywacie? Zresztą, to może poczekać… Nie znam sytuacji lokalnej, więc potrzebuję kontaktów na dole.

Przyznam trochę mnie w tym momencie spłoszył. Co on od razu o „dołku" gada? Nikt mnie jeszcze nie zamknął! Kur….dę! Nie dość, że wariat to jeszcze wpakuje mnie do więzienia!

Kroki na korytarzu zbliżyły się. Spojrzałem z nadzieją w otwarte drzwi.

– Zamknąć? – sprzątaczka spoglądała na nas z wyraźną niechęcią. Zrezygnowany skinąłem głową. Może powinienem był dać Kostii potrójną stawkę zamiast podwójnej? Choć jak go znam nic by to nie dało. Jego zegarek chodzi wg czasu Kostii, a ta strefa czasowa jest niezależna. Od reszty ludzkości.

– Strasznie trudno was tu odnaleźć. Właściwie tylko awaria autopilota, która zmusiła mnie do drobnej naprawy spowodowała, iż zwróciłem uwagę na to dziwne promieniowanie. Nikt tego nie używa tego do komunikacji! Nawet nie wiem czy ktokolwiek poza mną skojarzyłby fakty. Wie Pan… Specjalne szkolenie. – powiedział to z prawdziwą dumą w głosie

Promieniowanie? Czyli facet z Białorusi lub Ukrainy? Przynajmniej Kostia będzie wiedział co i jak

– Rozumie Pan? – kontynuował – Jaka szansa? Nikt o was jeszcze u nas nie wie! Nikt!!! W całej Federacji nie ma wzmianki o waszym istnieniu! Zresztą o Spadaj też. Świetnie! Rewelacja!! Wszystko co od was przywiozę będzie miało dziesięciokrotne przebicie! W najgorszym wypadku!!!!

Dziesięciokrotne?

– A tak właściwie to co robisz człowieku? Sprzedajesz coś? Skąd jesteś? – do przybycia Kostii była jeszcze chwilka. Co mi szkodzi???

– Zainteresowany? – wyraźnie się ożywił – Świetnie! Świetnie. Co robię…. Handluję oczywiście!

Wszystkim co mogę sprzedać drożej niż kupiłem. Ale robi Pan znowu błędne założenia…… -

Ja myślę. W końcu założyłem, że nikt mi nie wparuje do biura nieproszony, a juz na pewno nie wparuje mi nieproszony wariat. Handlujący wszystkim.

– ….. no, ale to nie Pana wina. Przecież nic Pan nie wie. Niby skąd? Tylko niech się Pan nie przestraszy! To nic takiego…. -

Musiałem się uśmiechnąć. On mówił do mnie o strachu! Ha! Ha!! Strach ma wielkie oczy, blizny na twarzy, tatuaże na rękach, a imię jego Kostia.

– Nie boi się Pan? Bardzo dobrze. Bardzo dobrze! Nie ma czego. W końcu nawet wy wiecie, że nie jesteście sami. A inne rasy w większości są bardzo pokojowo nastawione….. -

Rasista??? Nie wyglądał. Jak pozory potrafią mylić. Co do tego pokojowego nastawienia to miałem swoje doświadczenia. Pięć lat temu byłem u szwagra w L.A. Dwa razy sam wybrałem się po zakupy. Dwa razy się zgubiłem. Dwa razy wjechałem do dzielnicy, w której jak się okazało biali byli równie nieliczni jak geje na zebraniu Wszechpolaków. Raz udało mi się wyjechać samochodem, którym przyjechałem. Za drugim razem mówili mi, że to była karetka.

Od tej pory jak widzę dziewczynę, której skora nie jest biała jak prześcieradło ciotki Wery to omijam ją z daleka. Na wszelki wypadek. Lepiej wyrabiać w sobie odruchy warunkowe…..

– ….. Widzi Pan, ja nie jestem stąd. – powiedział to tak jakbym mógł mieć co do tego jakieś wątpliwości – Jestem z ….

– Yrk. Pamiętam. – czy ja dobrze usłyszałem? Spojrzałem na zegarek. Na drzwi. No wchodź wreszcie! – to gdzieś w Stanach?

– Ma Pan na myśli tę planetę? Oczywiście, że Pan ma. Nie, nie. Przyleciałem tu z….. – zamilkł na chwilę – z innej planety. Oczywiście innej niż Pana planeta i Spadaj.

Miałem dość. Miał rację , nie bałem się go, ale zwyczajnie miałem już dosyć rozmowy z wariatem, nawet jeśli przyjechał tu z Yrk i nazywał się Annddystykr… Dość! Podniosłem do gry rękę

– Zaczekaj tu chwilę. Zaraz wrócę – wstałem i łukiem na tyle dużym na ile pozwalały na to wymiary biura okrążyłem fotel, na którym siedział – Razem z Bartkowiakiem

– Ależ naturalnie! A pan Tkaczuk?

Hmm…. nie wyglądał zbyt groźnie… Kostia sam wystarczy aż nadto.

– Wyjechał za miasto. Zaraz wracam – zatrzasnąłem za sobą drzwi

Na korytarzu było pusto. Jasne, kurwa! Jak go potrzebuję to zjawia się po dwóch dniach! Niech tylko go zobaczę…. ! Ruszyłem w stronę windy. W ostateczności zaczekam na niego w lobby.

Moja siedziba mieściła się w jednym z nowych biurowców wybudowanych niedaleko stadionu. Przynajmniej z tym zdążyli. Lokalizacja miała swe plusy i minusy, jak każda. W zeszłym roku, podczas Euro cały Gdańsk był zawalony ludźmi, ale tu to juz była masakra. Po pierwszym tygodniu poddałem się i zarządziłem sobie urlop. Oszczędziłem co najmniej pięć godzin dziennie na dojazdach. Byłem nawet na jednym meczu Rosji z Kostią. Całe spotkanie siedziałem w grupie ok dwumetrowych gości ważących średnio po sto kilo i musiałem pilnować się by podrywać się z krzesełka w tym samym momencie. Na piłce nożnej znam się trochę gorzej niż przeciętny Polak. W sumie to w ogóle się nie znam.

Dochodziłem juz do windy, gdy zatrzymała mnie w pół kroku ręka na moim ramieniu. Duża i ciężka ręka.

– Kostia. Kurwa! Gdzie ty byłeś?! – warknąłem jeszcze zanim się obróciłem

– No! No. Ty sie nie nerwuj Olsien. And watch your language mate. There's a lady present – Kostia spędził sporo czasu u …… znajomych w Anglii i Stanach. Po angielsku mówił lepiej niż po polsku. Wg niego był tu u nas na swego rodzaju urlopie wypoczynkowym.

Obok niego stała bardzo ładna blondynka, niższa przynajmniej ze trzydzieści centymetrów, czyli mniej więcej mego wzrostu. Figury nie było widać spod długiego, czarnego futra – jak znam Kostię jedno i drugie były najlepsze w Gdańsku.

– Skąd…?

– Aaa, nam nada było nos przypudrowac – mrugnął do mnie i skinął na toaletę po prawej.

Minąłem ich pod drodze.

Jak go zobaczyłem uspokoiłem się od razu. Twarzą twarz z Kostią zawsze jest się spokojnym. Mądrzy ludzie uspokajają się sami. Reszta nie spotyka się z Kostią po pierwszym razie. Ja jestem mądry.

Kostia. Dwa dziesięć wzrostu. Sto dziesięć kilo wagi. Dwanaście godzin tygodniowo na siłowni.

– No tak. Please excuse me miss. Słuchaj, musisz – zerknąłem na dziewczynę i z powrotem na Kostię. Przyzwalające skinienie głową – musisz wywalić jednego gościa z mego biura. Nie znam i nie chcę znać. Wpadł, nie chce wyjść, gada jak pokręcony i to chyba wariat. Tylko słuchaj, tak żeby nie było z tego kłopotów, co?

Spojrzał na mnie wyczekująco. Oczywiście!

– Tak, tak, sorki, zapomniałem. – sięgnąłem do kieszeni. Trudno, zabiorę Natkę do KFC zamiast do „Pod Łososiem".

Nie przeliczył. Kostia nigdy nie liczył. Nikt się nigdy wobec niego nie pomylił.

– No i charaszo. Wait here – spojrzał na nas, uśmiechnął się do dziewczyny i poszedł w kierunku mego biura. Spojrzałem na mą towarzyszkę. Znudzona obserwowała reprodukcje obrazów na ścianach korytarza.

– Where are you from miss? – nie zaszkodzi być uprzejmym wobec kobiety Kostii

– Wrzeszcz. I daj sobie na wstrzymanie z tym angielskim, co? – to tyle jeśli chodzi o uprzejmości. Zerknąłem w stronę biura. Kostia właśnie wchodził do środka. Długo to nie potrwa.

Sięgnąłem do kieszeni. Super! Nicorette została w biurze. Rzucałem właśnie palenie. Po raz kolejny.

– Och, sorry – spojrzenie z ukosa – Olsen. Miło Cię poznać. Dawno znasz Kostię?

Blondynka nie raczyła zaszczycić mnie swą uwagą koncentrując się zamiast tego na reprodukcjach na ścianie korytarza

– . Znane obrazy, ale to same reprodukcje. Znacie się z „Wrobla"? – nie spuszczałem oczu z drzwi do mego biura. Coś długo to trwało… Żeby tylko Kostia nie przesadził. Nie miałem ochoty na tłumaczenie całej sprawy. Zarządczyni budynku była wyjątkowo upierdliwą kobietą.

– Ty Olsen zawsze tyle gadasz? Nawet jak nie masz nic sensownego do powiedzenia? – dalej wpatrywała się w obrazy. Albo w ścianę. – Jesteś pewien, że to wszystko reprodukcje?

Cholera. Nie wpatrywała się w ścianę. Spojrzałem na obraz. Dla laika nie do odróżnienia od innych wiszących z obu stron.

– Wyluzuj Olsen. – rzuciła niedbale – Nic na pierwszy rzut oka nie widać. IV rok ASP.

Otworzyłem usta by coś powiedzieć, ale od wypowiedzenia kolejnej debilnej uwagi uratowało mnie wyjście Kostii z biura.

W pierwszym momencie oboje nie zarejestrowaliśmy tego faktu. Otwarcie i zamknięcie drzwi musiało odbyć się w ciszy prawie absolutnej. Co zważywszy na to, że ich zainstalowanie w moim biurowcu doprowadziło do upadku firmy je produkujących było niemożliwe. W pewnej chwili zdaliśmy sobie sprawę, iż nie jesteśmy już na korytarzu sami. Obok nas stał milczący Kostia.. Nie mógł tam stać długo, ale wyglądał jakby stał tam od wieków. Zanim powiem wam cokolwiek dalej musicie zrozumieć, Kostia nigdy się niczego nie bał. Nie znał strachu. I to nie dlatego, że taki był z niego kozak (dobre! muszę mu sprzedać ten tekst, uśmieje się – pochodzi z Rostowa). On po prostu miał taką chorobę. Nie był zdolny do odczuwania strachu. Jemu to nigdy nie przeszkadzało, wręcz robił dzięki temu karierę w …… w swej profesji, ale jak się zastanowić, to miał trochę przerąbane. Odczuwanie strachu jednak pomaga przy podejmowaniu racjonalnych decyzji. To znaczy tym, którzy mają pod czaszką coś więcej niż szarą masę długo nieużywanych neuronów. Czyli w sumie znacznej mniejszości ludzkości. Kostia nigdy nie był idiotą. Przeciwnie. Po prostu nie czuł strachu. W pewnych kręgach był z tego powodu legendą. Mnie zawsze było faceta szkoda. Jasne, były sytuacje – całe mnóstwo sytuacji! – w których zazdrościłem mu braku strachu, ale….Życie bez strachu to jak jazda samochodem bez pasów. Jak już w coś walniesz….. Poza tym…… Dla Kostii nie istniały na przykład horrory. W ogóle ich nie oglądał, bo jak mówił śmieszyły go mniej niż komedie, a nudziły bardziej niż filmy dokumentalne.

Facet, który stał wtedy przede mną był już uleczony. Nie zrozumcie mnie źle, on nie był spanikowany, dyszący, roztrzęsiony, nie gadał nerwowo. Nic z tych rzeczy. Kostia może i był przedtem chory, ale nigdy też nie był materiałem na tchórza. W tej chwili jednak wiedziałem, że jest przestraszony. Jak? Po prostu. Wiedziałem. Znałem go wystarczająco długo by to wyczuć. Tylko czemu? Kostia??

– Co się dzieje? Wywaliłeś kolesia? – zadałem te pytania.

Przyznaję się. Wiedziałem, a zachowałem się jak debil!

Toteż i nie miałem mu za złe reakcji.

Dostaliście kiedyś w głowę dziesięciokilowym młotem? Dobra, to pytanie retoryczne. Ja też nie. Ale ja dostałem od Kostii, więc wiem jakie to uczucie. Przez chwilę nie czuje się nic. Nie myśli się o niczym.

 

4

 

Co się……?

Gdzie?… Buty….. Buty?…….

Męskie.

Kto?………

Czemu ja…..?

Ktoś się ku mnie….. nachylił?

Skoncentrowałem się. Znam?….. Znam?

– Olsen, I'll say it just once. Don't call me. Ever.

Kostia.

Kostia!

Kostia?

Buty zniknęły z pola mego widzenia. Ktoś się z kimś… kłócił? Powoli dochodziłem do siebie. Zaczynał się ból. Przypomniałem sobie. Co się tu kurwa stało? Kurwa! Dźwignąłem się z podłogi i usiadłem przy ścianie. Spojrzałem w stronę windy. Pusto. W drugą stronę? To samo…..

Co się tu kurwa dzieje? Spróbowałem się podnieść. Powoli. Powoli! Nogi miałem dziwnie miękkie. Muszę się czegoś napić. W biurze mam jeszcze pół butelki Jamesona…..

Ruszyłem wzdłuż ściany w stronę biura. Każdy krok był trochę łatwiejszy. Niedużo, ale zawsze… Tylko ten kurewski ból głowy! Doczłapałem do drzwi. Wszedłem.

W środku czekało na mnie moje krzesło. Zajęte? A to ten……Andnylk…. ten wariat.

Wróciło do mnie całe to….. gówno. Usiadłem na fotelu gościa. Sięgnąłem po szklankę, która była jeszcze w jednej czwartej pełna. Wychyliłem.

– Muszę przyznać, że pan Bartkowiak jest dosyć dziwny – powiedział wariat – Jego zachowanie było….. Hmm… Jest pan pewien, że on jest….. mieści się w normie waszego gatunku?

Jeszcze pół godziny temu odpowiedzią byłoby stanowcze „Nie". Teraz….

– Podaj mi butelkę. Stoi po lewej stronie na podłodze – powiedziałem to do wariata, który nie mógł być zwyczajnym wariatem. Nie po spotkaniu z Kostią, który miał go stąd wypie……

– Co tu się stało? – wziąłem podaną butelkę i nalałem do szklanki. Spojrzałem na wariata wyczekująco. Chyba nawet uniosłem brew do góry…… Nie jestem pewien

– Pana partner wpadł tu do środka i zachowywał się bardzo nieracjonalnie. Tak bez słowa podszedł do mnie, chwycił za kombinezon i starł sie podnieść do góry. Rozumie Pan jakie to głupie, prawda?

Nie rozumiałem. Kiwnąłem głową.

– Więc jak mnie nie podniósł to się wreszcie odezwał i spytał się kim jestem. To mu się przedstawiłem, powiedziałem, że jestem z..

– Yrk – pamiętałem

– No właśnie. Wtedy kazał sobie udowodnić, że mówię prawdę i sam Pan rozumie, jedyny sposób to pokazać mu moją prawdziwą postać….. Skąd mogłem wiedzieć, że tak to na niego podziała? Bardzo szybko potem stąd wyszedł….. Widział go Pan? A przy okazji, ufa mu Pan?

Ja rozumiem, partner rzecz święta! Ale żeby zamiast rozmawiać od razu grozić śmiercią……

Strasznie nieefektywny sposób rozwiązywania problemów…… Rozumie Pan, prawda? Wypada się z biznesu na zbyt długo. Dwa razy mnie to już spotkało. Nie, zdecydowanie odradzam. Poza tym, zabity, jak już wróci, zaczyna się mścić, psuje wszystkie interesy, przy jakich pana dorwie…… Niech się Pan zastanowi. W końcu jeśli mamy razem pracować…… -

Spojrzałem na ……. wariata uważniej. Tylko trochę wyższy ode mnie. Jak siedział (w moim kurwa fotelu!!!) to różnicy w ogóle nie było widać. Byłem nawet od niego trochę bardziej masywny. Dałbym radę. Z drugiej strony Kostia nie dał. Zawodowiec! Jak się pozbyć wariata ze swego biura nie uciekając się do użycia siły? Policja?…. To zawsze była ostateczność….. Tak jak w tej chwili. Sięgnąłem po komórkę. Wyładowana? Niemożliwe, przecież przed chwilą…. no, jeszcze paręnaście minut temu działała.

– Pozwoliłem sobie zapewnić nam trochę…. hmmm.. prywatności – uśmiech – zanim uzgodnimy szczegóły naszej współpracy – wariat był najwyraźniej z siebie zadowolony.

Nie wiem co zrobilibyście na moim miejscu. Może po prostu byście wyszli? Uciekli? Być może macie doświadczenie z przybyszami z Yrk – w takim razie wiecie, że nie tak trudno z nimi wytrzymać. Jest tylko jedna rzecz, której nie wolno, pod żadnym pozorem robić. Nie można ich zobaczyć…..

W ich prawdziwej postaci.

Andy tego nie chciał. Tłumaczył mi, że to mi może zaszkodzić. Proponował nawet, że poleci ze mną na Spadaj, by mi udowodnić, że ma czym podróżować.

Ja…. cóż, byłem uparty od dziecka.

Miał mi pokazać, że jest z innej planety. Niż Spadaj. Oczywiście. Tu i teraz. No to mi pokazał……..

 

5

 

W pewnych sytuacjach organizm człowieka wyłącza się sam. Nie mamy nic do gadania. Dzieje się to albo stopniowo gdy nachodzi cię nieoparta, przemożna konieczność spania, gdy po jakimś długotrwałym, ciężkim stresie po prostu po kolei przepalają się nasze bezpieczniki i w pewnym momencie padamy i zasypiamy, nie wiadomo kiedy. Albo doznajemy takiego wstrząsu, neurony naszego mózgu zostają przeładowane taką ilością bodźców, iż zajmuje to tyle ile włączenie światła. Pstryk. I ciemność widzę. Ciemność.

Niektórzy z was czytali kiedyś może jakąś fantastykę – mnie to zawsze nudziło – więc może to nie będzie dla was nowością, ale mnie cały czas to dziwi mimo, że upłynęło już trochę czasu od kiedy zobaczyłem Andy'ego. Natce nie musiałem go opisywać, Kostii też nie, ale nawet gdybym chciał nie dałbym rady. Czy zauważyliście oglądając filmy sf jak wszystkie te stwory, kosmici i inne krwiożercze mutanty przypominają w całości lub w kawałkach coś z tego co nas otacza? Pająki, węże, jaszczurki, strusie, nietoperze, meduzy, wilki, koty, małpy, dinozaury, karaluchy, gąsienice, żuki, ślimaki, ośmiornice, lwy, bociany….. Dalej wymieniać? Już w ogóle nie wspominam o roślinach. I o człowieku naturalnie. Każde z osobna lub w jakiejś swej części stało się kiedyś natchnieniem dla jakiegoś faceta lub babki, którzy koniecznie chcieli opisać tego nieprawdopodobnie obcego…… Obcego. Nieważne czy była to babcia Gienia, w chałupie krytej strzechą opowiadająca zgromadzonej gawiedzi mały horrorek zwany baśnią ludową czy King lub Spielberg. Nieważne. Albo w całości, albo krzyżówka tego co znamy i czego się możemy przestraszyć. Andy? Nie wiem. Sam nie wiem co pamiętam. Czy to co widziałem to był Andy, czy jakiś produkt uboczny źle ukrwionych neuronów? Nawet kolorów nie umiem opisać… Był większy od człowieka. Tak mi się zdaje…… Miał dwie…. trzy?….. kończyny….. no coś wystawało…. Nie umiem. Naprawdę nie wiem jak go opisać. Poza tym wyluzujcie, co? Widziałem go całe kilka dziesiątych sekundy zanim moje neurony zdecydowały, że jak na jeden raz to mają już dosyć. Temu panu już dziękujemy. Pstryk.

Jak doszedłem do siebie, siedziałem już na swoim fotelu. Przede mną stała szklanka wypełniona Jamesonem, za szklanką siedział wariat.

Dobra, może nie wariat.

Sięgnąłem po szklankę. Musiałem się napić. Sucho w gardle mi się zrobiło….. Kurwa. Kuuuurrrwaa!! Prawdziwy pieprzony kosmita siedzi w moim biurze! I chce ze mną – Kurwa!!! – interesy robić!

– To jak w końcu mam do ciebie mówić? Czekaj. Czekaj! I tak tego nie wymówię. Będziesz…. będziesz….. – jak to było? Co on wtedy mowił? Andnlyrrrk…?

– Andy

Cały się aż rozpromienił. Uśmiechnął pełną gębą. Uśmiechnął?…?

– Słuchaj człowieku…. – uniosłem szybko do góry rękę – Dobra! Dobra. Nie człowieku. To już wiem…. Ty się pomyliłeś. Gdzie ty przylazłeś? Do mnie? Od tego masz tych… no… NASA na przykład. O! Z nimi sie dogadasz raz dwa. USA. Najpotężniejszy kraj na Ziemi. Z nimi sobie pohandluj. Oficjalnie. Czło…. Kurwa! Nie ze mną! Od tego są specjaliści. Co ja ci mogę sprzedać? Parasolki? Nie, nie, nie. Musimy iść z tym do kogoś z rządu…….

Dobra. Mam! Znam jednego prokuratora, on juz będzie wiedział co i jak…. -

Przyznaję, mówiłem to wszystko cokolwiek szybko i pewnie trochę nieskładnie, ale sami przyznacie – NIE BEZ PIEPRZONEGO SENSU!!!!!! Właściwie im dłużej mówiłem tym bardziej zdawałem sobie sprawę jak bardzo mnie to przerasta. A z mijającym szokiem pojawiał się stopniowo lęk…. Co tak właściwie jada Andy???? Hę? Nie zastanawiałem się nad tym jeszcze, ale od momentu, w którym ta myśl zawitała w mych tak brutalnie traktowanych tego dnia komórkach mózgowych, nie chciała ich już opuścić. Miałem nadzieję, że jest wegetarianinem…..

Zapytać???

Zauważyłem, że w miarę mojej przemowy uśmiech gasł na twarzy Andego. W końcu przestałem mówić.

I zaległa cisza.

Spoglądałem na niego uzbrojony w szklankę z dolanym po raz kolejny Jamesonem z nadzieją, że coś powie.

Cisza trwała.

Przyznacie, że można się speszyć w takiej sytuacji. Rozmawiając z człowiekiem.

Przede mną siedział…… Andy.

Wegetarianin?

– Jakakolwiek próba kontaktu z oficjalnymi przedstawicielami Pana planety jest wykluczona. Panie Olsen. Niemożliwa. -

Aha.

Przychodzi do was kosmita. Mówi, że chce zrobić interes waszego życia i że za nic, ale to za nic nie skontaktuje się z władzami. Potem pewnie przychodzi czas na tę część, w której przyznaje, że tak do końca to on tych warzyw to nie lubi…..

Wcisnąłem się w fotel trochę głębiej. Jak ja się w nim właściwie znalazłem??? Dzięki Bogu za irlandzką whisky…. Milczałem dalej. Czasem lepiej się zamknąć. Natka mówi mi to cały czas. W tej chwili byłaby ze mnie dumna. Milczałem jak grób.

Odpukać, kurwa…..

– No tak – zamyślił się na chwilę – tak czy inaczej musiałbym o tym powiedzieć…. Panie Olsen, jestem tutaj nieoficjalnie….. -

Jaja sobie robił?

– W sumie to z własnej inicjatywy…. -

Pociągnąłem wielki łyk. Daleko do tych drzwi…..

– Właściwie to wbrew stanowisku Rady…. -

Gdybym skoczył dałbym radę. Chyba. Nie wyglądał na sprintera….

– która wyraźnie zabrania kontaktów pod karą…. -

Musiałem poczekać na odpowiedni moment. Niech się tym zajmą inni….

– …resetu, ale sam Pan rozumie, z czegoś trzeba żyć, a ja jestem za stary na pracę na gazowcach… -

Dobra, jeszcze chwila…. Napiąłem mięśnie.

– … więc choć bez zezwoleń, handluję tam gdzie nie ma nas oficjalnie i sprzedaję to w Federacji… -

Kurwa! O mało zapomniałem! Przecież jak tu wpadnie potem wojsko, ABW, CIA i wszyscy święci, to wywrócą wszystko do góry nogami! Sięgnąłem do szuflady. Wyciągnąłem magnes.

– Ale to zajęcie nie pozbawione ryzyka, sam Pan rozumie, nie mogę się zwrócić do waszych władz. Za przemyt spotka mnie ewentualnie krotki reset. Za wciągnięcie nowo poznanej rasy w nieautoryzowaną działalność gospodarczą mogliby mnie zresetować permanentnie…. -

Przeciągnąłem magnesem nad laptopem. Po kłopo….

Zaraz.

Kurwa.

Czy on powiedział przemyt?

Spojrzałem na niego. Przemyt? Na Ziemię przyleciał ET i jest przemytnikiem?

Nie wytrzymałem – parsknąłem śmiechem. I jak zacząłem się śmiać to nie mogłem się powstrzymać. Żadne pytania Andiego – a było ich trochę – nie pomogły. To był największy ubaw mego życia i nic nie powstrzymałoby mnie teraz przed śmianiem się do upadłego. Zanosiłem się takim rechotem, że aż dostałem czkawki.

Dłuższą chwilę zajęło zanim zdałem sobie sprawę z tego co zrobiłem. Skasowałem cały swój twardy dysk.

Teraz to dopiero miałem przesrane.

Nikt na ziemi nie mógł mi już pomóc…….

Zrezygnowany podniosłem powoli wzrok. I spojrzałem na Andy'ego.

Uśmiechał się.

Koniec

Komentarze

Nie istnieje pięciokropek. Nie istnieje sześcio- ani siedmiokropek. Istnieje trzykropek, ale i tego nie wolno używać, bo opowiadanie z trzykropkami wygląda, delikatnie mówiąc, pretensjonalnie, ergo: kijowo. Drogi Autorze, stawiaj kropkę w miejsce wielokropka i może do czegoś dojdziesz. Bo pisać, jak mi się zdaje, nawet trochę już potrafisz. Na dobry początek daję 3. Byłoby 4, ale te dzikie, bezsensowne wielokropki zniszczyły Twój tekst w moich oczach.
Pozdrawiam.

Opka jeszcze raz przejrzeć. Wielokropki wyrzucić. I bedzie w sam raz klasyka z lat pięćdziesiątych 20 wieku.

{szeptem, na boku: trzykropków też nie ma...}

Gdybyś tak jeszcze, Autorze, wydumał, czym zadziwiającym lub śmieszącym chce handlować Andy, byłoby lepiej. Tak mi się wydaje.

AdamKB, racja: "trzykropek" to pojęcie z zakresu łopatologii. 

Właśnie, to wielokropek jest. :P Trochę mnie drażni co innego. Po przeczytaniu przeleciałam tekst spojrzeniem i z pomocą scrolla u myszki: i co chwila tylko to typowo polskie "kurwa"... Mnie to strasznie męczy i zniechęca... A już "no SORRY KURWA" mnie rozwaliło... Rozumiem, że to próba urzeczywistnienia, język mówiony i takie tam, ale takie rzeczy to i bez takich kwiatków można zrobić...

Nowa Fantastyka