- Opowiadanie: sesi19 - Róże miłości najlepiej przyjmują się na grobach

Róże miłości najlepiej przyjmują się na grobach





 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Róże miłości najlepiej przyjmują się na grobach

Odkąd zamieszkał w jej domu, czuła się jak kawałek lodu, topiący się pod wpływem kontaktu z dłonią. Prawda jest jednak taka, że za pierwszym razem nie zwróciła na niego szczególnej uwagi. Nieraz widziała kręcące się w okolicy koty, więc kolejny wpatrujący się w nią wagabunda nie zrobił na niej najmniejszego wrażenia. W przypływie dobrego nastroju rzuciła mu kawałek chleba, ale kot nawet nie zaszczycił go spojrzeniem.

− Zmykaj. − Tupnęła nogą, a kot czym prędzej pognał w leśną gęstwinę. Kobieta podniosła chleb, do którego przywarło kilka świerkowych igieł. Oczyściła go i wrzuciła w kieszeń fartucha.

Kot wrócił trzy miesiące później, w dzień ciężki i smutny od zapowiadającego swe przybycie deszczu.

Kobieta siedziała w starym, wysłużonym fotelu, który wciąż nosił ślady obecności jej męża: wytarte łokietniki, uwiecznione na tapicerce ślady papierosa, dwa półokrągłe wgłębienia w siedzisku. Oglądała zdjęcia, które, chociaż były czarnobiałe, nadawały koloru tej właśnie chwili. Uśmiechnęła się, widząc wymachującą laską prababkę oraz stojące przy niej prawnuki. W małej, pucołowatej dziewczynce rozpoznała siebie.

Kolejne zdjęcie przeniosło ją trzydzieści lat wstecz. Właśnie dostała świadectwo, a ojciec trzymał spękaną dłoń na jej ramieniu, jakby tym gestem dawał do zrozumienia, że i tak nigdzie się nie wyrwie. W tle widziała stojące na rozległym polu stogi siana, które zaczęli zwozić chwilę po tym, przebrawszy się w robocze ciuchy. Dobrze pamiętała oblewający ciało żar. Po pracy jej skóra była czerwona, a ręce jak z waty. Z westchnieniem padła na łóżko. Miała pół godziny odpoczynku przed przygnaniem krów.

Przełożyła zdjęcie pod spód trzymanego w dłoniach stosu. Na kolejnej fotografii ubrana była w suknię ślubną. Stojący przy niej mężczyzna trzymał ją pod rękę. Z westchnieniem odłożyła wszystkie zdjęcia do pudełka, po czym spojrzała przez okno. Dostrzegła kota.

Siedział na gałęzi jednej z porosłych wokół domu jabłoni i patrzył wprost na kobietę. Miauknął żałośnie, jakby chciał przeprosić za odepchnięcie wyciągniętej wcześniej ręki. Znowu ktoś podrzucił − uznała. Nie pierwszy, nie ostatni. Kobieta zabrała kawałek kiełbasy z lodówki.

− Tym chyba nie pogardzi − powiedziała do siebie, jak to miała w zwyczaju.

Gdy stanęła pod drzewem, kot wdrapał się jeszcze wyżej, niemal na sam czubek. Wołanie „kici, kici”, zapewnienie o dobrych zamiarach i tym podobne przyniosły skutek odwrotny do zamierzonego. Zwierzak trząsł się od uszu aż po puszysty ogon.

− Dobra − powiedziała, siadając na prowadzących do domu schodkach. Miała z nich doskonały widok. − Zobaczymy, kto dłużej wytrzyma.

Pomoc nadeszła z nieoczekiwanej strony.

Już z daleka dało się słyszeć ciężkie kroki nadchodzącego deszczu. W tę cześć lasu wszedł powolnie, majestatycznie, by chwilę później puścić się biegiem. Kobieta spojrzała na wiszący w górze dach.

Zalany deszczem kot zastrzygł uszami, z przyganą spojrzał na psotne niebo. Wreszcie zeskoczył na niżej położoną gałąź, później na kolejną i na kolejną. Biedak stanął wreszcie na ziemi, co także nie było dobrym wyjściem. Pozbawione liści gałęzie przepuszczały krople, które uderzały o kocią głowę.

− Kici, kici − zawołała go z suchych schodów i jeszcze raz pomachała kiełbasą.

Kot prychnął, rozejrzał się i, nie znalazłszy lepszego wyjścia, pobiegł. Miałczał raz za razem, jakby stąpał po rozżarzonych węglach. Deszcz przemoczył mu sierść do ostatniego włoska, ale gdy dotarł pod dach, spojrzał na kobietę wzrokiem mówiącym: warto było. Usiadł na najniższym schodku, ogonem do swej przyszłej właścicielki i zaczął lizać futro.

− Lepiej? − zapytała, nie oczekując odpowiedzi. W nagrodę rzuciła mu kiełbasę. Kot pozostał obojętny. − Pełno was tutaj − westchnęła. − Ludzie nie lubią starych, łażących po garach kocurów. Nic dziwnego, że was wywożą. Najczęściej do lasu. Nie jesteś pierwszy ani ostatni, więc nie pusz się tak, mruczku.

Nie znalazła więcej tematów do rozmowy, a wraz z deszczem przyszedł chłód, który złośliwie szczypał ją w ramiona.

− Drzwi zostawiam otwarte − powiedziała, wchodząc do domu. − Możesz rozgościć się i śmiało buszować po garach, i tak niczego nie znajdziesz. Zapraszam.

Spodobała jej się perspektywa kociaka leżącego na jej niedogrzanych stopach, szczególnie, że poczuła ostatnio w bolących kościach pierwszą zapowiedź zimy.

Kot przekroczył próg nowego domu dopiero tydzień później, jakby rozważał wszelkie za i przeciw. Z pewnym ociąganiem, a być może strachem, poznawał nowe zakamarki, meble oraz dziury w podłodze, z których wyglądały myszy. Wieczorem przyszedł do swojej pani i zwinął się w kłębek na jej zmarzniętych stopach. Mruczał sennie wespół z kobietą, która pochrapywała cicho przez sen.

Miało to miejsce w pierwszą rocznicę śmierci jej męża.

***

Łapka, bo takie imię nadała kotu, okazał się typowym „kanapowcem”. Większość dnia spędzał w fotelu, a na widok biegnącej po podłodze myszy co najwyżej ziewał przeciągle. Lubiła trzymać go w ramionach i głaskać po pysku, bez względu na sierść pozostającą na swetrze oraz drapiące pazurki.

Istniały jednak pewne wyjątki od kociego lenistwa. Zawsze, gdy szła na grzyby, Łapka maszerował w ślad za nią.

− Idź trochę na bok − powtarzała mu. − Może coś znajdziesz.

Ale na te słowa zwierzak podbiegał do niej i ocierał się o nogi, uniemożliwiając dalszy marsz. Jakoś nie miała serca go kopnąć.

Ich codzienne wędrówki trwały raptem parę dni, ale były naprawdę owocne. Kobieta zebrała kilka kilogramów prawdziwków i podgrzybków. Ponawlekała je na nitki, tworząc swego rodzaju korale, po czym zawiesiła nad kominkiem, gdzie ogień od rana do wieczora przeganiał zimowe mrozy.

Przygotowania do tegorocznej zimy zaczęła wczesną wiosną. Skopała ogródek, zasadziła warzywa. Czekając na plon, rąbała drewno w lesie. Jej ręce ze sprzeciwem zareagowały na powrót do ciężkiej pracy. Wystarczyło jednak kilka dni, aby zasypiać bez bólu.

Była dobrze przygotowana. W znacznej części zapełniła piwniczkę warzywami, a stodołę, skradzionym z lasu, drewnem. Nie przewidziała tylko jednego − pożaru trawiącego jej zapasy.

***

Wszystko zaczęło się od wyjścia na spacer. Założyła sweter oraz grubą kurtkę, w której czuła się jak bałwan, ale co mogła poradzić − zima rozgościła się na dobre. Kot został w domu. Odkąd przyszły mrozy ani myślał wyściubić nos na zewnątrz. Co rusz musiała zmieniać mu kuwetę, na szczęście zapobiegawczo przygotowała kilka worków z piaskiem.

− Zaraz wracam − powiedziała do niego, wciągając buty. Nie zamknęła za sobą drzwi. Z tego co wiedziała, żaden okoliczny złodziej nie dysponował pługiem śnieżnym, aby się tu dostać.

Stąpała po swoich odciśniętych w śniegu śladach, które codziennie przysypywała nowa warstwa puchu. Gdy tylko wyszła za bramkę, wprost w gęstwinę lasu, wąska dróżka zmieniła się w przyprószoną bielą ścieżkę, po której maszerowała znacznie pewniej.

Ścieżka prowadziła do okolonej drągami szkółki. Miała wejść głębiej w las, gdy poczuła dziwny swąd. Rozejrzała się wokół, ale to czego szukała, nie znajdowało się w lesie, lecz wysoko nad czubkami drzew. Kłąb dymu wzbijał się wysoko pod niebo, tworząc szary słup. Doskonale wiedziała, gdzie znajdowała się jego podstawa.

Nie miała wiele sił w nogach, ale wykrzesała z nich, ile tylko się dało. Czuła, że z każdym krokiem zaczyna brakować jej powietrza, a nogi stają się coraz cięższe. Zapomniała o wszystkim, gdy dotarła na skraj lasu i ujrzała stojący w płomieniach dom.

Ogień lizał dach niczym dzieciak cukierka. Kobieta już z daleka czuła żar, który topił leżący wokół domu śnieg. Przez szybę widziała żywioł trawiący wnętrze domu oraz kota, który rozpaczliwie szukał wyjścia z pułapki.

Jeszcze nie jest za późno, uznała.

Na miękkich nogach podbiegła do drzwi i z przerażeniem zdała sobie sprawę, że nie jest w stanie złapać klamki. Drżała na całymi ciele, a dłonie poruszały się w sposób całkowicie od niej niezależny. Wiedziała, że to ostatni moment na ratunek, ale sama świadomość nie była pomocna.

Przez trzask i szum przedarł się dźwięk tak cichy, że uznała go za wytwór swej wyobraźni. Dopiero po chwili nabrała pewności, że to jej kot miauczy, piekąc się żywcem.

Zdjęła kurtkę z pleców i owinęła nią rozgrzaną do czerwoności klamkę.

Zrobiła to na chwilę przed wybuchem, który odrzucił ją do tyłu. Drzwi otwarły się na oścież, jakby potraktowane z buta, szyby trysnęły potłuczonym szkłem.

Gruchnęła w zbity, twardy jak beton śnieg. Od krzyża po całym ciele rozlała się fala bólu, nie pozwalając na najmniejszy ruch czy gest. Gdy na granicy pola widzenia mignęła jej płonąca kula, która jeszcze niedawno była jej kotem, mogła tylko zamknąć oczy i skryć się przed światem pod grubą warstwą bólu.

***

Ogień zaczął dogasać tuż przed zmierzchem.

Zaciskając zęby, przetoczyła się na lewy bok. Dogorywające truchło leżało kilka metrów dalej, ale nie chciała rozpoznać w nim swojego kota. Patrzyła na bezkształtną masę, której powykręcane kształty mogły być absolutnie wszystkim. Ból w krzyżu zelżał, ale nie znalazła siły, aby wstać i rozwiać swoje wątpliwości.

Kątem oka widziała resztki jej domu. Zamknęła oczy i zapadła w pełen przejmującego zimna sen.

Niewiele brakowało, a zasnęłaby na zawsze. Obudziło ją pełne niecierpliwości miauczenie. Dźwięk był stłumiony, jakby dochodził z pokoju obok. Gdzieś podświadomie poczuła, że tak właśnie jest.

Nie bacząc na ćmiący w krzyżu ból, zerwała się na równe nogi. Wiedziała, że wyobraźnia po raz kolejny spłatała jej figla, pytanie tylko, w którym momencie. Po chwili wiedziała. Zwęglone szczątki leżały w śniegu, przykryte cienkim całunem świeżego śniegu. Rozpoznała oblepiony spieczonym mięsem pysk, pozbawiony sierści ogon, a także resztę kocich kształtów, które przybrały karykaturalne pozy.

Założyła kurtkę, po czym ruszyła na zachód, do mieszkającego pięć kilometrów dalej sąsiada. Tuż przed bramą obejrzała się przez ramię. Nie musiała patrzeć zbyt długo, ten obraz miała wyryty pod powiekami.

To był jego głos, na pewno − uznała. Jej ciało ogarnął przenikliwy chłód, ale nie był związany z mrozem.

***

Wyruszyła w podróż do najbliższego (i jedynego) sąsiada w okolicy. Jej nogi grzęzły w półmetrowych zaspach, których ani myślał rozgarnąć jakikolwiek pług śnieżny. Bo dla kogo? Starzejącej się, samotnej kobiety z kotem, której nadrzędnym celem życia jest śmierć? Niegdyś jej mąż codziennie jeździł do mleczarni, i, jeżeli nie nadeszła większa zawierucha, spokojnie przedostawali się do miasta wyżłobionymi w śniegu śladami kół. Niegdyś.

Maszerowała, zasłaniając oczy przed górującym słońcem, ale niewiele to dało. Odbite od śniegu promienie sprawiały, że musiała niemal zamykać powieki. Po przejściu kilkuset metrów przystanęła i rozmasowała obolałe nogi.

Gdy wreszcie zastukała do drzwi domu sąsiada, była zlana potem, który zaczynał pokrywać jej ciało lodową skorupą. Czekała niemal minutę, wreszcie sama nacisnęła klamkę. Zamknięte.

− Wiem, że tam jesteś − powiedziała, podświadomie sądząc, że robi z siebie idiotkę. − Boże, ja tu zaraz zamarznę. − Uderzyła pięścią o drzwi, po czym usiadła na zimnym betonie. Ewentualne „złapanie wilka” było niewielkim problemem.

Wreszcie jej otworzył. W otwartych drzwiach stanął prawie dwumetrowy mężczyzna. Jego twarz nie zmieniła się od ostatniego razu − była to ta sama zapijaczona i zarośnięta gęba, którą niegdyś widywała prawie codziennie.

− Witamy naszą drogą morderczynię − powiedział, wpuszczając ją do środka. Było tam ciepło, ale niezbyt przytulnie.

***

Opowiedziała mu o wszystkim, pomijając aspekt dotyczący kota i tego, co mu zawdzięczała. Mówiła do pleców, ponieważ mężczyzna szykował do picia coś ciepłego. Palił.

− Wypij, ile chcesz − powiedział, stawiając przed nią kubek z herbatą oraz półlitrową butelkę gorzałki. − A później wynocha.

Zacisnęła wargi i nic na to nie odpowiedziała. Mogłam przygotować sobie jakąś konkretną mówkę, wyrzuciła sobie w duchu, ponieważ właśnie takiego obrotu spraw się spodziewała. W każdym razie przyjęła to ze spokojem. Jedyne, co mogła zrobić, to opróżnić postawione przed nią naczynia.

− Szkoda, że też się nie sfajczyłaś. − Usiadł, patrząc w twarz swojego gościa. − Jednego pierdolca na świecie mniej.

Uznała, że może poczęstować się cukrem. Skoro stał na stole, dlaczego nie mogłaby tego zrobić? Chwytając za łyżeczkę, przełknęła ślinę.

− Od początku mówiłem: weź, co masz wziąć, ale żony szukaj innej. Nie słuchał. I zobacz, jak na tym wyszedł. − Gdy wstał, z papierosa spadł popiół. Kobieta mocniej zacisnęła trzymaną w dłoni łyżeczkę. − To ty go zabiłaś, wszyscy o tym wiedzą − powiedział to tak cicho, że nie usłyszała początku wypowiedzi, ale nie musiała prosić o powtórzenie. Znała ten tekst, a nawet kilka jego wariantów, na pamięć.

− Kłamstwo − powiedziała, patrząc mu prosto w oczy.

Parsknął śmiechem, po czym bez słowa wyszedł z kuchni. To już nie ten chłop co wcześniej − uznała z niejaką ulgą.

Piła herbatę, zastanawiając się, jak długo jeszcze mąż będzie kierował jej życiem, gdy w pokoju obok miauknął kot.

Słyszała ten głos tak wiele razy, że nie mogła pomylić go z niczym innym. Bardzo tego żałowała. Mogła to zignorować, nie sprawdzać. Nie otwierać furtki do czegoś innego i obcego. Po prostu uznać, że jej sąsiad sprawił sobie nowego zwierzaka, chociaż od lat nienawidził kotów.

Wstała, przytrzymując się stołu. Nie wypiła nawet łyczka gorzałki i bardzo tego żałowała. Mogłaby w jakimś stopniu uznać całą sytuację za omamy, a przynajmniej nabrać odwagi. Trudno. Na miękkich nogach ruszyła w kierunku drzwi. Było za nimi cicho, ale czuła, że już niedługo to się zmieni. Nacisnęła klamkę i zdecydowanie pchnęła drzwi.

Gdy spojrzała do wnętrza pokoju, odniosła wrażenie, że świat pęka na jej oczach, a z powstałej szczeliny wyziera coś obrzydliwego. Coś, czego nie jest w stanie wytłumaczyć ani zrozumieć.

Kot siedział na podłodze, myjąc futro. Nie był to jakiś kot, ale ten, którego truchło leżało przy zgliszczach domu. Poznała go po łapce − białej, kontrastującej z resztą sierści.

Zaledwie omiótł ją wzrokiem, jakby czegoś się wstydził. Mimo to podbiegł i otarł się o jej nogi. Futro miał ciepłe, ale była pewna, że nie za sprawą panującej za oknem aury. Od całej jego postaci bił żar. Niepewnie wzięła w ramiona gorący piec, w którym nie było ani grama zimna – tylko czysty ogień.

Kot zamruczał sennie i wpił pazurki głęboko w jej pierś. Syknęła z bólu, ale nie skarciła go. Nie miała do tego serca.

***

Wyszła z domu, niosąc go w ramionach. Ręce miała czerwone od mrozu. Dopiero gdy zaczął jej ciążyć, ostrożnie postawiła go na śniegu. Zwierzak krótkim miauknięciem zgłosił pretensję, ale ostatecznie ruszył za swą panią niczym dobrze wyszkolony pies.

Ze stodoły dochodził trzask rozrąbywanego siekierą drewna. Kobieta uznała, że nie ma potrzeby żegnać się z sąsiadem.

Raz za razem spoglądała na kota, zastanawiając się, co widziały jego oczy.

Śmierć?

To tylko mój kot, myślała. Musiał wyjść przez okno, zanim zaczęło się palić. Później szedł za mną. Nie była tylko pewna, czyjego trupa widziała. Pewnie eksplozja wywaliła kurczaka z lodówki − roześmiała się w głos. Kot spojrzał na nią z dziwnym, pełnym zrozumienia wyrazem pyska, jakby chciał przekazać: Oboje wiemy.

Lodowaty strumień płynął po całym jej ciele, dlatego usilnie starała się przestać myśleć o całej tej sprawie. O pożarze domu, płonącym kocie, ratunku przed śmiercią i powrocie zza grobu. Nie rozumiała tych rzeczy i, szczerze mówiąc, wolała tego nie zmieniać. Mogła wyłącznie przyjąć to, co dostała w prezencie.

W promieniu kilkudziesięciu kilometrów nie było miejsca, w którym mogłaby się podziać czy choćby przeczekać największe mrozy. To, co niegdyś brała za zaletę swego nowego domu, okazało się największym defektem. I tylko tam mogła wrócić. W każdym razie droga powrotna była łatwiejsza − kobieta stąpała po sprasowanym butami puchu. Rozglądała się na wszystkie strony, ale nie dostrzegła odciśniętych w śniegu śladów kocich łap.

***

Dotarli na miejsce, gdy słońce skryło się za drzewami. Nie było czego podziwiać. Przedstawienie zakończone, cyrk spłonął razem z artystami, ale nie martwcie się, wszyscy są cali i zdrowi, bo na wpół martwi.

Kobieta usiadła na śniegu, metr od miejsca, gdzie niegdyś stały drzwi.

− Przecież tam leżałeś, sama widziałam. − Kot kręcił się między zgliszczami, jakby było mu wszystko jedno. W każdym razie kobieta ostatecznie musiała przyjąć tę prawdę, szczególnie że w miejscu, gdzie leżało jego truchło, znajdowało się wyraźne wgłębienie.

I co teraz? − pytała się w duchu. Żadnej stodoły czy choćby załomu do skrycia się przed wiatrem. A nawet jeśli nie zamarznie w nocy, to co dalej? Wszystkie zapasy spłonęły. Tylko śniegu było pod dostatkiem.

Dopiero siedząc, poczuła wkradające się w kości zimno. Zauważyła, że sensownie byłoby się rozgrzać, ale roztaczający się przed nią widok zahipnotyzował ją na długo. Poza tym nogi ciążyły jej jak dwa przytroczone kloce. Pragnęła tylko zamknąć oczy i zasnąć ciężkim, kamiennym snem.

Otarł się o jej łokieć, wywołując miłe mrowienie. Nie musiał dłużej prosić, aby wzięła go na ręce i głaskała do upadłego. To rozumiało się samo przez się.

− Skąd przyszedłeś, kocie, z piekła czy z nieba?

Wyrwał się z uścisku i ruszył prosto w zgliszcza budynku. Stanął gdzieś po środku, rozejrzał się dookoła, wreszcie spojrzał na właścicielkę.

Skąd wiedziałeś, kocie? Nigdy tego nie widziałeś, nie mogłeś… Nawet ja zapomniałam − myślała, niezbyt zdziwiona.

Ruszyła za kotem, który siedział obok przywalonej deskami metalowej klapy. Nie korzystała z piwnicy od wielu lat, bo zwyczajnie nie była użyteczna. Tylko ostatnio, gdy trzeba było ulokować gdzieś rzeczy po nieboszczyku, głównie ubrania.

Odrzucając deski, a wreszcie otwierając klapę, odniosła wrażenie, jakby wkradała się do zapieczętowanego grobowca. Minęło kilka minut, nim przyzwyczaiła się do smrodu stęchlizny. Po omacku odszukała wory i wyrzuciła na ziemię zawartość. Nie znalazła siły, by spalić wszystkie te ciuchy, a jednocześnie jedyne pamiątki, jakby pragnęła zatrzymać namacalne świadectwo dawnych historii.

A teraz zakopała się w nich, wdychając resztki starych czasów.

Jak żywo miała go przed oczami: brudny, śmierdzący, niejednokrotnie zarzygany i narąbany aż po cebulki włosów. Pamiętała także… pamiętała…

***

Pamiętała włosy, mieniące się w słońcu niczym łany zboża. Tańczyły wokół jego twarzy, w rytm podawany przez wiatr, nad którym nie sposób było zapanować.

Prawda jest jednak taka, że za pierwszym razem nie zwróciła na niego specjalnej uwagi. Ojciec nie raz zatrudniał młodzików do pomocy w gospodarstwie, więc kolejny z wielu zaledwie mignął jej przed oczami.

− Witaj, panienko − powiedział, uśmiechając się jakoś głupkowato. − Może pomóc?

Skinęła głową, odwrócona do niego plecami. Właśnie wyciągała wodę ze studni, ale wystarczyła chwila nieuwagi, by zamienić się rolami. Po całodziennej pracy wiadro zdawało się ważyć kilka kilogramów więcej niż zwykle.

− Może lepiej sam to zrobię. − Z westchnieniem ulgi przekazała mu drąg, na którego końcu wisiało wypełnione po brzegi wiadro. Z przyjemnością patrzyła, jak wciąga je na górę kilkoma sprawnymi ruchami.

− Dziękuję.

Skinął głową i zamilkł na chwilę, jakby tłukł się z myślami.

− Proszę nie mówić ojcu, ale moim zdaniem panienka nie powinna tak ciężko pracować. − Zaledwie omiótł wzrokiem jej twarz, po czym patrzył gdzieś pod nogi, najpewniej w wiadro, w którym migotały gwiazdy. Następne słowa wyrzucił z niebywałą prędkością: − Ja nie myślę, że panienka jest słaba czy chorowita… bo nie jest… Jest silna, zwinna i naprawdę pię… − urwał, jakby w porę reflektując się przed wypowiedzeniem obelgi.

Bardziej domyśliła się, niż wyczytała z jego twarzy słowa, które nie zostały wypowiedziane. W każdym razie to, co pozostawiło miejsce na domysł, nie pozwoliło jej zmrużyć oczu przez większą część nocy.

Kolejne dni w polu nie zapowiadały się tak źle.

Ukradkiem, gdy nikt nie patrzył, pomagał jej w pracy. Odpłacała mu dobrym słowem, a z czasem także innymi rzeczami. Na początku drobne, prawie nic nie znaczące, szczególnie w obliczu ofiary, którą złożyła mu pewnej nocy na obrzeżu lasu. Dwa tygodnie później dziewczyna zaczęła rzygać i podświadomie znała powód. Tamtej nocy chłopak złapał tylko kleszcza.

Przemknęła się do niego ukradkiem, do stodoły, pragnąc podzielić się obawą. Leżał na starym sienniku, zapatrzony w sklepienie.

− Jutro wracam do domu − oznajmił, nim zdążyła powiedzieć choćby słowo.

Nie mieszkał na drugim krańcu świata, a zaledwie parę kilometrów dalej, więc ze zrozumieniem kiwnęła głową.

− Chyba mamy mały kłopot − oznajmiła, siadając obok.

W miarę jak kłopot z każdym miesiącem stawał się większy i większy, zakładała coraz luźniejsze sukienki, ale prawda wyszła na jaw, nim zdążyła zaszkodzić dziecku tajemnicą.

Matka wzięła ją na spytki i ostatecznie nie dało się dłużej zaprzeczać podejrzeniom, a wreszcie oskarżeniom o puszczanie się z byle kim, czym obwiniał ją ojciec. Łkając, wyjawiła, kto jest sprawcą całego zamieszania.

Ojciec pobłogosławił małżeństwu przed usłyszeniem stosownej prośby o rękę córki. Po co prosić, można rzec, skoro zarządzono samoobsługę.

Musiała przyznać, że jego zaloty nie okazały się tylko próbą przekupstwa. Był dobrym mężem − kompletnie innym niż ojciec dla matki − pomocnym, a nie tylko wymagającym, może nawet zbyt usłużnym jak na męski rodzaj. Przynajmniej do czasu porodu, podczas którego dziecko nie zdążyło w porę opuścić łona. Wyszarpano je na świat z pępowiną owiniętą wokół szyi. Nigdy nie pokazali jej dziecka, które wyglądało jak ściągnięty z drzewa wisielec.

− Dzieciak nie mógł cię znieść i się powiesił − wyśmiał ją mąż, gdy zaczęła powoli dochodzić do siebie. Był po brzegi wypełniony piwem, ale nigdy nie zapomniała tych słów. Jednocześnie łudziła się, że mają niewiele wspólnego z myślami, a ich źródła należy upatrywać w chwilowym zamroczeniu zmysłów.

W każdym razie przyrzekli żyć razem i tak właśnie było. Pracowali na roli swego ojca i teścia, w zamian otrzymując dach nad głową. Obu mężczyznom było to nie w smak.

− Trzeba nam pójść na swoje − powiedziała mu pewnej nocy, gdy zaczął się do niej dobierać. Chciała porozmawiać o tym problemie, ale jeszcze bardziej pragnęła, aby nie zrobił tego, na co miał ochotę. Mogło dojść do kolejnego tragicznego w skutkach wypadku, po którym nie znalazłaby sił, aby się podnieść.

− Wiem. − Trudził się z guzikami jej sukienki. − Cholera, masz ich więcej niż sam pleban.

− Przestań − krzyknęła, waląc go po rękach. Minęła go i usiadła na stojącym pod ścianą krzesłem. − Musimy porozmawiać.

− Teraz? Właśnie teraz?

Odwróciła się od niego i zapaliła stojącą na komódce świecę. Siedzieli w jej słabym świetle, patrząc na siebie z wyczekiwaniem. Mężczyzna wyglądał jak zbity pies, ale kobieta nie czuła z tego powodu litości.

− Na swoje? − zapytał wreszcie. − Niby gdzie?

Wzruszyła ramionami.

− Trzeba rozmówić się z ojcem. Może coś wymyśli.

− A co on ci wymyśli? Jak nie pobudujemy, to i mieć nie będziemy. Tyle myślenia.

− To zbudujemy.

− To buduj, jak masz za co. Pewnie za tą miskę zupy i kawałek chleba, co codziennie dostajesz.

− Musimy porozmawiać z ojcem − westchnęła. − Dla niego też będzie lepiej, jak się wyniesiemy.

Zdmuchnęła płomyk i zdjęła sukienkę, po czym weszła pod pierzynę.

− Nie dzisiaj − powiedziała, odwracając się plecami.

Kobieta po wielu miesiącach od porodu czuła się jak bryła lodu, której nic nie jest w stanie rozgrzać, dlatego to, co obiecała ofiarować mu w najbliższej przyszłości, musiał wydrzeć gwałtem. Leżała na łóżku, odpoczywając po pracy, gdy bez słowa usiadł na niej i zaczął zdzierać ubranie. W pierwszych chwilach próbowała go zrzucić, ale bezskutecznie. Ostatecznie tylko odwróciła głowę i wyszeptała, aby uważał.

Skończył, nim na dobre zaczął, ale wystarczyło kilka minut odpoczynku, by rozpoczął od nowa. Tym razem trwało to znacznie dłużej. Miała wrażenie, że jest połacią mięsa, w której nie został ani skrawek życia. Nie czuła absolutnie nic, zarówno ciało, jak i duch pozostały martwe. Była zwykłą maselnicą, której obojętne są wykonywane w niej ruchy. Dopiero gdy zostawił ją w spokoju, zaczęła coś czuć. Strach.

Brzuch miała lepki od nasienia, ale wiedziała, że część na pewno jest w niej, jak po ostatnim razie. Ten zły omen wypaczał jej myśli przez tygodnie. Niczym wstającego słońca wypatrywała miesięcznej krwi, której źródło zdawało się wyschnąć na dobre. Gdy wreszcie nadeszła, miała ochotę wykrzyczeć to całemu światu. Uśmiechając się, powiedziała o tym mężowi.

Jego oblicze zaszło jakby chmurą, z której lada moment mogły zacząć walić pioruny.

− Ty się cieszysz… ty… suko. Możesz się cieszyć, że nie będziemy mieli dziecka? A pomyślałaś, że może już nigdy nie damy rady go zrobić? Że jesteś do końca wyjałowiona?

Boże, nie marzę o czymkolwiek innym, pomyślała, kryjąc przed nim błogi uśmiech.

Mężczyzna czekał kilka dni, aż przestała krwawić, po czym złapał ją za rękę w żelaznym uścisku i wskazał łóżko.

− Bądź dobrą żoną − powiedział.

Bez słowa zrobiła, co do niej należało. Wiedziała, że wszystko będzie dobrze.

W tym czasie zmarł jej dziadek ze strony matki. Zostawił po sobie dom daleko od znanego jej świata. Szybko wyjaśniło się, kto będzie nowym właścicielem. Otrzymali także wszystkie jego ziemie. Było tego znacznie mniej niż przy starym domu, ale idąc na swoje, czuli się szczęśliwi jak nigdy wcześniej.

Rodzice dali im dwie krowy i byka na dobry początek. Zabrali ze sobą tylko łóżko i kilka naczyń, reszta sprzętów miała czekać w domu, drewnianej chatce, cierpliwie wypatrującej remontu.

Mężczyzna robił co mógł, aby uratować chatkę przed podzieleniem losu dawnego właściciela. Bielił ściany, reperował dach, uzupełniał braki w wyszczerbiających się fundamentach. Odniosło to pewien skutek, ale to wszystko, co można powiedzieć o jego staraniach.

Praca była ciężka. Po wielu godzinach machania grabiami z utęsknieniem wyczekiwali pory dojenia, podczas której mogli chociaż na chwilę przysiąść. Wreszcie po całym dniu padali na łóżko, nie mogąc ruszyć nogą ani ręką. Tym bardziej nie myśleli o „zaawansowanych zapasach”. Kobieta czuła, że nie potrzebuje nic więcej do szczęścia.

Przyszła zima, a wraz z nią pewna ponurość wkradająca się w życie. Nie dotknęła tylko pieleszy, które były gorące od miłości. Za każdym razem, gdy to robili, leżała biernie, oczekując i jednocześnie bojąc się końca. Mijały dni, tygodnie, miesiące, a jedyne nowe życie przyszło na świat w zagrodzie. Wraz z mijającym czasem opuszczał ją strach. Jego miejsce zastąpił spokój oraz niespodziewany paroksyzm rozkoszy.

− Chyba jesteś zadowolona? − zapytał, widząc postępującą w niej zmianę.

Stąpała po cienkim lodzie, dlatego zaledwie nieznacznie skinęła głową.

− Bo?

Widziała, że nie szukał okazji do rozmowy, ponieważ doskonale znał powód jej nastroju. Nadarzała się okazja do wykrzyczenia, więc dlaczego by z niej nie skorzystać. Postanowiła nie pozostać mu dłużna.

− Bo brak dziecka jest lepszy od jego morderstwa.

− Ciężko zaprzeczyć.

Wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. Po chwili usłyszała rżenie konia i ciężki odgłos kół toczących się po glebie. Pojechał tam gdzie zwykle, do jedynego w okolicy koleżki, z którym miał świetny kontakt, szczególnie po kilku litrach bimbru.

Wrócił nazajutrz, skoro świt, co było nielichym osiągnięciem. Gdy zaprzęgnięty wóz wpadł na podwórze z prędkością porywistego wiatru, kobieta wybiegła sprawdzić, co się dzieje. Mężczyzna siedział na koźle i kurczowo zaciskał ręce na lejcach. Patrzył gdzieś daleko przed siebie, nie zareagował nawet na swoje imię.

Złapała go za rękę. Była sztywna jak u trupa, ale wciąż ciepła. Po krótkiej obserwacji dostrzegła, że mężczyzna nie mruga. Coś załomotało w sercu, świat zawirował w oczach, ale w porę zatrzymała go w garści.

Tak jak uczyli ją w szkole, dotknęła dwoma palcami odpowiedniego miejsca na szyi. Poczuła wyraźnie pulsowanie, ale także coś jeszcze. Spirytus. Nie była pewna: pił go, czy się w nim kąpał?

Trzasnęła go na odlew. Nawet na nią nie spojrzał, zapatrzony gdzieś przed siebie. Boże, jak on dał radę wrócić − pomyślała. Wyprzęgła konia i poklepała go po pysku. Zwierzak zarżał, jakby przechwalając się, czyje zasługi powinna uznać.

Gdy skończyła doić krowy, jej mężczyzna w dalszym ciągu siedział, z całych sił ściskając lejce. Nie poruszał się, ale mrugnął od czasu do czasu, co było dobrym prognostykiem.

Wycieczki do sąsiada były częste jak zachody słońca i kobieta nic nie mogła na to poradzić. Mężczyzna wracał mniej nagrzmocony, ale leniwy i, co najstraszniejsze, pełen dobrego humoru. Gdy pewnego razu ze złości przebiła mu koło w wozie, powiedział tylko:

− Stara, pożycz miotły, bo na piechotę nie chce mi się iść. − Po czym wyszedł, pogwizdując.

Nigdy więcej nie mówili o dziecku. W ogóle mało rozmawiali, a jeżeli padały między nimi słowa, było to pytanie, gdzie obiad, jakby miała jeszcze czas na gotowanie po całodziennej pracy. Mężczyzna nie był tym przejęty, miał gdzie jeść i pić.

Ludzie go lubili. Potrafił być zabawny i gadatliwy. Za żonę miał złą, samolubną samotnicę, która nawet nie ugotowała mężowi miski zupy. Nic dziwnego, że pił. Musiał pić, aby zapomnieć o siedzącej w chałupie pokrace.

Zebrała wszystko, co miała w sobie najlepszego i stanęła w drzwiach, torując mu przejście.

− Zostań. Musimy porozmawiać.

Fuknął jak rozjuszony byk, ale przystanął w miejscu. Po raz pierwszy od dawna wwiercał się w nią wzrokiem, co wcale nie było miłe.

− O czym?

− Chodź, lepiej usiądźmy. To trochę potrwa.

Nawet nie drgnął, więc tylko przełknęła ślinę i kontynuowała.

− Wykończysz się przez to pijaństwo. − Miała nadzieję, że jeśli wywrze nacisk na jego prywatne ja, odniesie to jakiś skutek. Mówienie o tym, jak bardzo nie może znieść obgadywania i pracy najprawdopodobniej zbyłby wzruszeniem ramion. − Wątroba padnie ci lada moment, nie daj Boże jeszcze wypijesz jakiś zły spirytus.

Wzruszył ramionami.

− Teraz czy później? I tak nic po sobie nie zostawię.

Pewnie ruszył przed siebie, ale kobieta stała niczym posąg, gotowa zatrzymać go za wszelką cenę. Machnął ręką, próbując ją odgonić jak natrętną muchę. Trzymała się futryny i dopiero gdy trzasnął ją pięścią w brzuch, opadła bezwładnie na podłogę, pozwalając mu przejść, z czego skwapliwie skorzystał.

Odtąd ilekroć odezwała się czy zrobiła coś nie po jego myśli (czyli w dziewięciu przypadkach na dziesięć), uciszał ją bez zbędnej utarczki słownej. W każdym razie bił ją tylko wtedy, gdy sobie na to zasłużyła, więc przy pewnej dozie samoopanowania mogła żyć bez większych siniaków i bólu, przynajmniej tego zewnętrznego.

***

Myślała o tym i o wielu innych rzeczach, leżąc kilka metrów pod ziemią, otulona starymi szmatami. Kot akompaniował jej, wymrukując smętne melodie. Wokół mrok i spokój, w których nie odnalazła ukojenia.

Później przyszedł dzień, pierwsze promienie słońca przecisnęły się przez szpary w klapie. Kobieta nie znalazła przekonującego powodu do wyjścia z piwnicy. Na zewnątrz panował ziąb. Doświadczała go przez całe życie i miała szczerze dość.

Tylko kot i zatęchłe ciuchy męża sprawiały, że czuła namiastkę ciepła, a piwnica jawiła się jako całkiem przytulne miejsce. Chciało jej się śmiać.

Wahała się zaledwie przez moment, po czym wzięła kota pod pachę i podeszła do klapy. Otworzyła drzwiczki i wystawiła go na zewnątrz, nim zdążył zauważyć, co się dzieje. Zamknęła, nie chcąc patrzeć.

Już wcześniej upatrzyła sobie odpowiednią linę. Tak jak niegdyś dla swojego męża, tym razem dla siebie przygotowała szubienicę. Nie miał wielkiego wpływu na to, co się z nim działo. Leżał jak kłoda, gdy owijała mu pętlę wokół szyi i zaczęła go dusić, przeciągając linę przez belkę nośną chałupy. Nagle otworzył oczy. Dostrzegła w nich strach, nagłe otrzeźwienie, a wreszcie bezsilność. Ostatkiem sił szarpał pętlę. Wreszcie jego gałki błysnęły bielą. Kobieta była pewna, że to już koniec całej historii, gdy jej mąż uniósł dłoń i zakreślił w powietrzu znak krzyża. Z ust wyciekła mu piana.

Kobieta robiła dokładnie to samo, tym razem bez zbędnego wahania. Znalazła odpowiednią belkę, przerzuciła sznur. Starannie odmierzyła długości, aby nie zaznać przykrej niespodzianki.

Gdzieś obok miauczał kot, jakby żywcem obdzierano go ze skóry. Kobieta pomyślała, że śmierć nie zawsze zabiera nas na tamtą stronę, a życie na tą.

***

Księżyc wisiał wysoko nad zgliszczami, szczerząc się posępnie. Obserwował siedzącego na klapie kota. Zwierzak patrzył gdzieś w mrok. Nie miauczał, nie drapał. Wiedział, że już nie ma po co. Wszystko ucichło.

Było mu źle i samotnie, ale nie czekał długo na towarzystwo. Z lasu wybiegła czarna jak noc kotka. Podeszła do niego, ostrożnie stąpając między zgliszczami. Robiła to z gracją, jak na kota przystało.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Podobało mi się. Zobaczyłam, że tekst został oznaczony jako horror, więc cały czas oczekiwałam jakiegoś bum na końcu, flaków, stosu trupów czy czego tam jeszcze. Nie doczekałam się – i bardzo dobrze. Chociaż narrację poprowadziłeś spokojnie, nieśpiesznie – całemu opowiadaniu towarzyszy napięcie, jakiś cień grozy, co sprawia, że trudno się od niego oderwać.

W pierwszym akapicie chyba jest trochę za dużo zaimków (nie zawsze zwracam na to uwagę, tu mnie jednak to uderzyło). Czy dalej jest podobnie – nie wiem, bo za bardzo się zaczytałam.

Ocho, horror to nie tylko flaki i stosy trupów, ale również – w mojej opinii: przede wszystkim – klimat.

Autorze.

Opowiadanie wywarło spore wrażenie – zwłaszcza że temat jest mi bliski – i nie wiem, czy, oceniając, zdołam zachować subiektywizm.

Spróbuję.

Warsztat do doszlifowania. Tekst wiele by zyskał, gdyby wywalić zeń 3/4 zaimków.

Na plus: Umiesz budować klimat, wzbudzać emocje. Z wyczuciem – wiarygodnie – opisujesz ludzkie lęki, egoizm oraz znieczulicę. Niektórych porównań można CI pozazdrościć.

Pozdrawiam.

 

Na koniec:

Z tego co wiedziała, żaden okoliczny złodziej nie dysponował pługiem śnieżnym, aby się tu dostać.

A czy złodziej nie mógłby takiego pługu ukraść? Wszak to złodziej w końcu ;)

Wiedziała, że wyobraźnia po raz kolejny spłatała jej figla, pytanie tylko, w którym momencie. Po chwili wiedziała.

Powtórzenie.

Po prostu uznać, że jej sąsiad sprawił sobie nowego zwierzaka, chociaż od lat nienawidził kotów.

Dlaczego “od lat”? Czy ma to związek z jakimś wydarzeniem w życiu sąsiada? Nie lepiej napisać “chociaż nienawidził kotów”, po prostu.

Przedstawienie zakończone, cyrk spłonął razem z artystami, ale nie martwcie się, wszyscy są cali i zdrowi, bo na wpół martwi.

Wszyscy są wysocy, bo mali :P

Dwa tygodnie później dziewczyna zaczęła rzygać i podświadomie znała powód.

Wymiotować brzmiałoby lepiej. To “rzygać” na moment wybiło mnie z rytmu.

Był dobrym mężem − kompletnie innym niż ojciec dla matki − pomocnym, a nie tylko wymagającym, może nawet zbyt usłużnym jak na męski rodzaj.

Tu podobnie. Na chwilę przerwałem lekturę. Propozycja: “zbyt usłużny jak na mężczyznę.”

Pojechał tam gdzie zwykle, do jedynego w okolicy koleżki, z którym miał świetny kontakt, szczególnie po kilku litrach bimbru.

Wątpię, czy “po kilku litrach bimbru”, ktokolwiek miałby kontakt z rzeczywistością, a co dopiero z drugim birbantem.

Nie poruszał się, ale mrugnął od czasu do czasu, co było dobrym prognostykiem.

Tu, jakbym po mordzie dostał!

Ludzie go lubili. Potrafił być zabawny i gadatliwy. Za żonę miał złą, samolubną samotnicę, która nawet nie ugotowała mężowi miski zupy. Nic dziwnego, że pił. Musiał pić, aby zapomnieć o siedzącej w chałupie pokrace.

Eh, jak ja to dobrze znam. Pozdrawiam, tato…

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Ocho, horror to nie tylko flaki i stosy trupów, ale również – w mojej opinii: przede wszystkim – klimat.

Eryku, jako osoba, której całkiem często zarzuca się brak fajerwerków w opowiadaniach, doskonale zdaję sobie z tego sprawę. ;) I dlatego doceniam.

 

Autora przepraszam za dygresję.

Dzięki za komentarze. Cieszą mnie oj cieszą :) Rady też pomocne, aż musiałem sprawdzić co to ten zaimek.

A że pozwolę sobie na dygresję pod własnym tekstem: te znaczki na końcu wiersza to wynikają z czego?

Jakie znaczki?

Sesi, dla mnie nie był to horror. Dla mnie to bardzo dobre opowiadanie obyczajowe. Z niektórymi smaczkami, za które powinieneś dostać jakąś nagrodę: np. za to “ale prawda wyszła na jaw, nim zdążyła zaszkodzić dziecku tajemnicą.”

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Hmmm… Nie ma znaczków? To chyba muszę przeglądarkę do majstra zanieść.

Bemik: Powiedzmy, że horror, ale egzystencjalny :) Dzięki za komentarz.

Początek ciężko się czyta, nadmiar zaimków i powtórzeń. Cała historia jest jak dla mnie 100% obyczajówką, do elementów horroru zaliczyłabym najwyżej opisy kociego truchła (fakt, że szkoda mi się zrobiło zwierzaka) i zabójstwa. To co zgrzytnęło: mąż kobiety przedstawiony jest jako uczynny, pomocny – z opisu wynika, że mocno w ‘panience’ zakochany. Skąd nagle ten tekst ‘powiesił się bo nie mógł cię znieść’? Nie kupuję tego. Przemiana męża w ‘złego’ wygląda jak zrobiona ‘bo tak autorowi pasowało’. Reakcja kobiety – strach przed kolejną ciążą i związana z tym niechęć do seksu – dużo wiarygodniejsza. Niemniej przeczytałam całość z zainteresowaniem.

Fantastyczny klimat, uwielbiam opowiadania, w których z każdym kolejnym zdaniem, stopniowo, powoli, narasta groza i poczucie niepewności.

Jedynie końcówka troszeczkę (ale tylko troszeczkę) mnie rozczarowała, bo liczyłem na coś bardziej zaskakującego.

“Drzwi otwarły się na oścież, jakby potraktowane z buta…” – no tak mi nie pasuje to porównanie, że mało nie zamazałem korektorem monitora, żeby go nie widzieć. Fajna opowieść, super klimat, wczuwam się w mroczne, wiejskie klimaty, a tu nagle tekst jak spod strażackiej remizy w sobotni wieczór. Od razu przypomniał mi się motyw z “Podziemnego kręgu”, w którym bohater, pracujący w kinie, wkleja do taśmy filmowej ujęcia pochodzące z… no, z zupełnie innego rodzaju kinematografii. Malutki fragmencik (w przekroju całego tekstu), niemający żadnego wpływu na odbiór całości, ale mocno (przynajmniej dla mnie, pewnie przesadzam) kłujący w oczy.

Ale poza tym, jak już wspominałem, naprawdę fajny tekst!

Fajny tekst i jak dla mnie to horror w stu procentach. Opowiadanie ma cały czas mroczna atmosferkę. Jak dla mnie dla mnie super nastrój. Towarzyszyło mi oczekiwanie w niepokoju do samego końca.

Jeśli chodzi o męża i jego przemianę, to dla mnie nic w tym dziwnego że się chłopina z dnia na dzień wiuchnął. Wszak co chwilę słyszymy o ,,zupełnie normalnych” ludziach, robiących co najmniej dziwne rzeczy…

Po za tym tytuł zapożyczony z klasyki polskiego heavy metalu :) I za to plusik, bo zapewne nie wielu już słucha takiej muzyki.

Pozdrawiam.

O zgrozo.. cóż za napięcie. Bardzo smutna i tragiczna historia, ale podobało mi się:) choć może nie był to najlepszy temat do porannej kawy;)

Każdy koniec daje szansę na nowy początek...

Też miałam “Róże miłości…” KATa, jeszcze na kasecie :) Często myślałam o tym tekście. Gdy wspominamy kogoś zmarłego tak łatwo zapomnieć to, co złe. A niektórym należy się, by pamiętano jakimi byli skur…czybykami.

 

Opowiadanie strasznie smutne, ale dobre. Co mi zgrzyta, to nagla przemiana męża – już w dniu porodu? A może przesuń to w czasie, że np. szybko zaczął jej w ten sporób urągać. Ale nie w dniu porodu. Niech to w nim dojrzeje, po śmierci dziecka.

 

Druga rzecz – ona zaczęła wymiotowac w dwa tygodnie od zaplodnienia (nazwijmy to brzydko). To trochę za wcześnie.

https://www.martakrajewska.eu

Fajny tekst, panie Sesi. Zgadzam się w pełni z mymi przedpiszcami, co do klimatu. Jednak pewne niezręczności stylistyczne, wykazane skrzętnie wcześniej, powodują, iż mam wrażenie pewnego braku doświadczenia. Pisarskiego znaczy. Jakby jeszcze kilka opowiadań musisz machnąć, by uzyskać tę lekką pewność operowania słowem, gladkość stylu, trafność metafor. To jeno moje bardzo subiektywne wrażenie, nie musisz się wcale sugerować opinią kogoś, kto nigdy niczego nie opublikował. Niech oceniają inni, lepsi. Tak, czy owak świetnie dobrany tytuł (popieram Ferona, uwielbiam nawiązania do, he, he, klasyków). Idealnie koreluje z końcówką opowiadania, które zaskakująco otrzymuje bardzo pozytywną puentę. Bo nieważne jak sp…my sobie życie, jakie piekło na Ziemi urządzimy sobie, być może później, kiedyś, po śmierci, będziemy mogli to naprawić. I róże miłości zakwitną, potrzebują tylko odpowiedniej gleby.

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dzięki za komentarze. W ogólnym rozrachunku raczej się podoba, także cel został osiągnięty :) Może i przemiana zbyt szybka, ale wcześniej tego nie zauważyłem.

Co do KAT-a. Oczywiście tytuł zerżnięty, ale okładka też miała swój udział przy pisaniu opowiadania. Tam to jest dopiero klimat!

Podobało mi się. Co do uwag, nie będę oryginalna – wymioty trochę za szybko (może po prostu zmienić na opóźniającą się miesiączkę?) przemiana męża jak dla mnie zbyt nagła, a opowiadanie zyskałoby, gdyby usunąć co nieco zaimków. Ale świetny klimat, wciągające, bohaterka wiarygodna.

Masz mój głosik:)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Mnie bardziej zastanawia, czemu 100% ciężarnych kobiet w opowiadaniach musi rzygać/mieć mdłości, podczas gdy ta przypadłość w rzeczywistości nie jest aż tak powszechna.

Przychylam się do przedpiśćców, przedpisarzy, przed… A, tam wiecie o co chodzi. Jest parę rzeczy do szlifnięcia, ale klimat zbudowałeś. Co prawda pierwsza część mi się dłużyła i tekst naprawdę wciągnął mnie w miejscu, w którym zaczęła się retrospekcja.

Co do zawartości fantastyki w fantastyce, to myślę, że było jej w sam raz. W wielu kawałkach na tym forum jest jej znacznie, znacznie mniej. Jedynie co, to faktycznie opowiadanie nie ma zaskakującego zakończenia czy też zwrotu. Natomiast jak dla mnie to pasuje to do atmosfery całości.

Rady też pomocne, aż musiałem sprawdzić co to ten zaimek.

O, Matko Literaturo, przeraziłeś mnie! Może to jednak był żarcik?

 

Tak, czy siak dorzucam swój głosik.

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Zdaje się, że tylko kobiety wytknęły ten problem z objawami, no ale nic w tym dziwnego. Panowie, edukujmy się! Dziękuję za komentarze, a szczególnie za głosiki.

A co do zaimka to nie żart. Do tej pory nie potrafię odmieniać przez przypadki, więc to chyba coś oznacza (ale działanie na czuja jak dotąd działa).

Hm, z tego co widzę powtórzę się w pewnych kwestiach:

– przemiana męża nagła i niewiarygodna,

– zaimki bywają nietrafione,

– dobra, do polubienia postać główna.

Ale sama historia mnie ani nie wciągnęła, ani nie wzruszyła. Najbardziej mi było żal kota, który jednak potem żył :P No a ten “horror” to już z lekka żart. Powinno być “Inne”, toż to obyczajówka pełną gębą.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Ja bym raczej upierał się przy horrorze, ale to już kwestia definicji :)

Mnie takie historie mocno poruszają. Przemiana męża pod wpływem alkoholizmu spokojnie do przełknięcia, a reakcja po śmierci syna – cóż, widzę w tym głębszy sens. Myślę, że mąż nie był taki kryształowy od samego początku, tylko dobrze się maskował, a odarcie ze złudzeń (jednak nie taka bogata i nie tak wygodnie będzie żył, a dodatkowo – stracił syna, na którego czekał) mogło zaowocować brutalną reakcją. Trzeba wziąć pod uwagę małomiasteczkowy pręgież i fakt, jak można łatwo nastawić człowieka przeciw drugiemu. Cóż, znam takie historie z życia wzięte. Smutne, ale prawdziwe.

Wypisałam sobie parę usterek, ale gdzieś mi plik wcięło, więc innym razem.:) Ogółem zgadzam się, że początek można by trochę przyciąć, pozbyć się zaimkozy. Jednak samo opowiadanie ma moc.

Dość osobliwy, ale jak dla mnie, jednak horror.

Bardzo dobrze opowiedziana historia, ale waham się, czy o tak mrocznym tekście mogę napisać, że przeczytałam go z przyjemnością. Na pewno z satysfakcją.

 

Oglą­da­ła zdję­cia, które, cho­ciaż były czar­no­bia­łeOglą­da­ła zdję­cia, które, cho­ciaż były czar­no­-bia­łe

 

Sie­dział na ga­łę­zi jed­nej z po­ro­słych wokół domu ja­bło­ni i pa­trzył wprost na ko­bie­tę. – Wokół domu raczej nie spotyka się drzew owocowych, które, tak jak chwasty, ot, porosły.

Wolałabym: Sie­dział na ga­łę­zi jed­nej z rosnących wokół domu ja­bło­ni i pa­trzył wprost na ko­bie­tę.

 

Pomoc na­de­szła z nie­ocze­ki­wa­nej stro­ny. Już z da­le­ka dało się sły­szeć cięż­kie kroki nad­cho­dzą­ce­go desz­czu. W tę cześć lasu wszedł po­wol­nie… – Powtórzenia.

Proponuję: Pomoc na­dciągnęła z nie­ocze­ki­wa­nej stro­ny. Już z da­le­ka było słychać cięż­kie kroki zbliżającego się desz­czu. W tę cześć lasu wszedł po­wol­nie

 

Wresz­cie ze­sko­czył na niżej po­ło­żo­ną gałąź, póź­niej na ko­lej­ną i na ko­lej­ną. – Wolałabym: Wresz­cie ze­sko­czył na niżej rosnącą gałąź, póź­niej na ko­lej­ną i na ko­lej­ną. Lub: Wresz­cie ze­sko­czył na niższą gałąź, póź­niej na ko­lej­ną i na ko­lej­ną.

 

Miał­czał raz za razem, jakby stą­pał po roz­ża­rzo­nych wę­glach.Miauczał raz za razem, jakby stą­pał po roz­ża­rzo­nych wę­glach.

 

Ich co­dzien­ne wę­drów­ki trwa­ły rap­tem parę dni – Proponuję: Na leśne wędrówki poświęcili raptem parę dni

 

…to czego szu­ka­ła, nie znaj­do­wa­ło się w lesie, lecz wy­so­ko nad czub­ka­mi drzew. Kłąb dymu wzbi­jał się wy­so­ko pod niebo, two­rząc szary słup. –proponuję w drugim zdaniu: Kłąb dymu wzbi­jał się pod niebo, two­rząc szary słup.

 

Kątem oka wi­dzia­ła reszt­ki jej domu.Kątem oka wi­dzia­ła reszt­ki swojego domu.

 

Sły­sza­ła ten głos tak wiele razy, że nie mogła po­my­lić go z ni­czym innym. – Wolałabym: Sły­sza­ła ten głos tak wiele razy, że nie mogła po­my­lić go z żadnym innym.

 

Lo­do­wa­ty stru­mień pły­nął po całym jej ciele, dla­te­go usil­nie sta­ra­ła się prze­stać my­śleć o całej tej spra­wie. – Wolałabym: Lo­do­wa­ty stru­mień pły­nął po ciele, dla­te­go usil­nie sta­ra­ła się prze­stać my­śleć o całej spra­wie.

 

Sta­nął gdzieś po środ­ku, ro­zej­rzał się do­oko­ła, wresz­cie spoj­rzał na wła­ści­ciel­kę.Sta­nął gdzieś pośrod­ku, ro­zej­rzał się do­oko­ła, wresz­cie spoj­rzał na wła­ści­ciel­kę.

 

Oj­ciec nie raz za­trud­niał mło­dzi­ków do po­mo­cy w go­spo­dar­stwie… – Oj­ciec nieraz za­trud­niał mło­dzi­ków do po­mo­cy w go­spo­dar­stwie

 

Miała wra­że­nie, że jest po­ła­cią mięsa, w któ­rej nie zo­stał ani skra­wek życia.Miała wra­że­nie, że jest po­łciem mięsa, w któ­rym nie zo­stał ani skra­wek życia.

Połać, to pewien obszar,  spory fragment przestrzeni.

 

…po czym zła­pał ją za rękę w że­la­znym uści­sku i wska­zał łóżko. – Wolałabym:  …po czym żelaznym uściskiem zła­pał ją za rękę i wska­zał łóżko.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

na stojącym pod ścianą krzesłem ---> kłopot z odmianą?

Miała wrażenie, że jest połacią mięsa, w której nie został ani skrawek życia. ---> połać czymś różni się od połcia…

<> Późno dotarłem do tego opowiadania, ale to niczego nie zmienia w odbiorze. Tekst, uważam, “zawieszony” w połowie drogi między jawnym horrorem a opowiadaniem obyczajowym – i bardzo dobrze, refleksje bywają cenniejsze od dreszczy strachu, bo zostają w nas, a chwilowy strach przemija.

A cóż to za oszukiwanie systemu? Autorze, uzupełnij reprezentatywne pole, bo na głównej wieje pustką.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Dzięki za komentarze. System naprawiony.

System dziękuje : )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Niezłe opowiadanie, może i nie ma kopa na koniec, ale całość trzyma fajny chłodny klimat. Retrospekcje w udany sposób dynamizują historię. 

I po co to było?

Nie za dużo fantastyki, ale wystarczyło. Ciekawy pomysł na horror, taki mało horrorowaty. Podobało mi się.

Babska logika rządzi!

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka