- Opowiadanie: jacek001 - Sztuka fugi

Sztuka fugi

Ni­niej­sza hi­sto­ria osa­dzo­na jest w uni­wer­sum „Trze­cie­go Nieba”: http://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/11693

Opo­wia­da­nie po­sia­da au­to­no­micz­ną fa­bu­łę, więc lek­tu­ra 3N nie jest obo­wiąz­ko­wa. Bar­dziej wni­kli­wych i wy­czu­lo­nych na smacz­ki Czy­tel­ni­ków za­chę­cam, oczy­wi­ście, do za­po­zna­nia się z oby­dwo­ma tek­sta­mi – na dru­gim pla­nie ko­re­spon­du­ją ze sobą, uzu­peł­nia­ją się o nowe, za­ska­ku­ją­ce punk­ty wi­dze­nia.

Jak wi­dzi­cie, opo­wia­da­nie ob­ję­to­ścio­wo jest spore. Do­dat­kiem do lek­tu­ry może być dobra kawa/her­ba­ta i ty­tu­ło­wa „Die Kunst der Fuge”  J. S. Bacha. Oto przy­dat­ne linki:

wer­sja na or­kie­strę ka­me­ral­ną : http://www.youtube.com/watch?v=RDkJK7mWitI

wer­sja or­ga­no­wa : https://www.youtube.com/watch?v=Lrb0dHKJBR4

 

Szcze­gól­ne po­dzię­ko­wa­nia na­le­żą się dziew­czy­nom be­tu­ją­cym tekst: rooms, wiwi, Ten­szy i S. Leiss. Dzię­ki za aniel­ską cier­pli­wość i po­świę­co­ny czas. To było in­spi­ru­ją­ce do­świad­cze­nie ;o )

 

Za­pra­szam do czy­ta­nia i po­dzie­le­nia się swo­imi opi­nia­mi, prze­my­śle­nia­mi.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Sztuka fugi

 

Me­thinks, I see… Where?

– In my mind's eyes.

 

W. Sha­ke­spe­are

 

 

 

Smu­kła kon­struk­cja wieży kon­tro­l­nej, wy­su­nię­ta ni­czym żądło ogrom­ne­go owada, skrzy­ła się me­ta­licz­nie w pro­mie­niach za­cho­dzą­ce­go Słoń­ca. Świa­tło prze­bły­ski­wa­ło przez ho­ry­zont Ziemi, li­za­ło pa­ją­ko­wa­ty kor­pus sta­cji or­bi­tal­nej, od­bi­ja­ło od po­ły­skli­wych cielsk za­cu­mo­wa­nych okrę­tów. We­wnątrz wieży było pra­wie pusto; na dwa­dzie­ścia sta­no­wisk ob­sa­dzo­ne tylko dwa. W dys­kret­nie przy­tłu­mio­nym świe­tle, jak w hip­no­tycz­nym tran­sie, tech­ni­cy prze­su­wa­li przed sobą wir­tu­al­ne ekra­ny i prze­łącz­ni­ki. Dwóch ludzi, setki kom­pu­te­rów i mi­lio­ny na­no­im­plan­tów – to wy­star­cza­ło. Plan na naj­bliż­sze dwa­na­ście go­dzin kla­row­ny: przy­ję­cie dwóch fre­gat i jed­ne­go trans­por­tow­ca. Nie ist­nia­ła po­trze­ba ścią­gnię­cia tu więk­szej ob­sa­dy. Oszczęd­ność wciąż po­zo­sta­wa­ła w cenie, nawet w erze wszę­do­byl­skiej roz­rzut­no­ści.

– Sto trzy­dzie­sty do bazy. Po­da­ję kod roz­po­znaw­czy. Pro­szę o prze­sła­nie ko­or­dy­nat – mo­du­lo­wa­ny dźwięk au­to­pi­lo­ta wy­peł­nił prze­strzeń audio dy­żu­ru­ją­cych kon­tro­le­rów.

– Zgła­sza się baza. – Tech­nik roz­cią­gnął przed sobą trój­wy­mia­ro­wy obraz zbli­ża­ją­ce­go się trans­por­tow­ca i na­ło­żył na niego siat­kę po­dej­ścia. – Witaj sto trzy­dzie­sty. Mam cię w polu wi­dze­nia. Prze­sy­łam ko­or­dy­na­ty.

Wstę­gi te­ra­baj­tów da­nych prze­szy­ły prze­strzeń po­mię­dzy bazą a stat­kiem.

– Ko­or­dy­na­ty przy­ję­te i wpro­wa­dzo­ne. Pro­szę o ze­zwo­le­nie na po­dej­ście.

Tech­nik ak­ty­wo­wał siat­kę przy­zie­mie­nia, prze­su­nął znacz­nik na wolny dok. Bursz­ty­no­wa ramka za­mi­go­ta­ła, po chwi­li za­blo­ko­wa­ła się na wska­za­nym miej­scu, zmie­nia­jąc kolor na zie­lo­ny. Laser pod­świe­tlił drogę po­dej­ścia, kom­pu­te­ry ka­li­bro­wa­ły pro­ces, prze­twa­rza­jąc dane do­ty­czą­ce pręd­ko­ści, kąta pod­cho­dze­nia, dryfu sta­cji i ca­łe­go tego do­okol­ne­go spamu te­le­me­trii.

– Ze­zwa­lam, sto trzy­dzie­sty. Czy­sto. Można pod­cho­dzić.

Sto pięć­dzie­siąt ty­się­cy ton roz­pę­dzo­ne­go optyl­lum skie­ro­wa­ło się w stro­nę pod­świe­tlo­ne­go doku. Pręd­kość okrę­tu spa­da­ła, ale nadal była dość duża. Zbyt duża jak na taki ma­newr.

W chwi­lę potem roz­pę­ta­ło się pie­kło. Brzę­czy­ki alar­mów wy­peł­ni­ły wnę­trze sali kon­tro­li lotów. Czer­wo­ne, pul­su­ją­ce po­świa­ty oto­czy­ły ho­lo­gra­fy oby­dwu tech­ni­ków. Kom­pu­te­ry za­re­ago­wa­ły szyb­ciej niż naj­le­piej wy­szko­lo­ny czło­wiek. Słup­ki te­le­me­trii przy­spie­szy­ły, licz­bom przy­by­ło miejsc po prze­cin­ku, przez chwi­lę trwał ten nie­po­ha­mo­wa­ny rzyg da­nych, a potem – wstąż­ka ko­or­dy­nat urwa­ła się! Do­pie­ro po se­kun­dzie pierw­szy tech­nik do­strzegł, że opa­słe ciel­sko ko­smicz­ne­go le­wia­ta­na zwala się wprost na pa­no­ra­micz­ne okna wieży kon­tro­l­nej. Otwo­rzył sze­ro­ko usta w nie­mym zdu­mie­niu.

– Przej­mu­ję ste­ro­wa­nie! Prze­cho­dzę na ręcz­ne! – drugi tech­nik za­re­ago­wał zgod­nie z pro­ce­du­ra­mi. Praw­do­po­dob­nie jego wy­ćwi­czo­ny tre­nin­giem re­fleks, sprzę­żo­ny z re­flek­sem szó­stek, uchro­nił wszyst­kich przed ka­ta­stro­fą. Ho­lo­gra­fy tech­ni­ków wy­peł­nił wir­tu­al­ny obraz kok­pi­tu bez­wład­nie opa­da­ją­ce­go trans­por­tow­ca. W oka­mgnie­niu prze­strzen­ny obraz objął ich pole wi­dze­nia. Teraz byli już jakby w środ­ku opa­da­ją­ce­go ko­lo­sa. Wi­dzie­li na HUD-zie tra­jek­to­rię lotu z per­spek­ty­wy wir­tu­al­nych pi­lo­tów. Prze­su­wa­jąc dłoń­mi po nie­rze­czy­wi­stych wo­lan­tach, za­czę­li bły­ska­wicz­nie ko­ry­go­wać od­chy­le­nia kursu. Ale nie na tyle, żeby wy­pro­wa­dzić okręt z nie­kon­tro­lo­wa­ne­go dryfu.

– Wczy­taj od nowa ko­or­dy­na­ty. Nie utrzy­mam kie­run­ku bez współ­rzęd­nych.

– Nie mogę. Kom­pu­ter po­kła­do­wy nie od­po­wia­da.

– Jak to nie od­po­wia­da?! Przejdź na drugi, za­pa­so­wy.

– Za­pa­so­wy to samo.

– Dawaj trze­ci.

– To samo!

– Nie­moż­li­we! Trze­ci nie dzia­ła?! Na pewno?!

– Trze­ci nic nie widzi. Zimny re­start na wszyst­kich za­pa­so­wych.

– Kurwa, nie­moż­li­we! Wszyst­kie trzy zwie­szo­ne?!

– Trze­ba ma­nu­al­nie od­pa­lić głów­ny. Ina­czej nie wczy­ta­my da­nych.

– Przej­mij stery. Ja spró­bu­ję to zro­bić. Mało czasu…

– OK. Przej­mu­ję.

Póź­niej, kiedy prze­glą­da­no klat­ka po klat­ce zapis ca­łe­go in­cy­den­tu, ob­li­czo­no, że wszyst­ko trwa­ło mniej wię­cej czter­dzie­ści se­kund. Naj­dłuż­sze czter­dzie­ści se­kund w życiu dwóch, ano­ni­mo­wych tech­ni­ków po­kła­do­wych, któ­rzy nigdy wcze­śniej nie mieli oka­zji zna­leźć się w po­dob­nej sy­tu­acji – może za wy­jąt­kiem ru­ty­no­wych tre­nin­gów na sy­mu­la­to­rach. Ale to nie były ćwi­cze­nia. Nerwy. Stres. Drżą­ce głosy… Prze­kleń­stwa…

Dali radę. W sumie nie oni – ra­czej szóst­ki w ich gło­wach. Ale nikt nie pró­bo­wał im tego tłu­ma­czyć. Do­sta­li awans i prze­nie­sie­nie do lżej­szej służ­by.

Zapis holo wy­pad­ku był ostry jak ży­le­ta. Widać, że chłop­cy nie mar­no­wa­li czasu na sy­mu­la­to­rach. Pod­czas gdy jeden wal­czył z bez­wład­no­ścią ko­lo­sa, ści­ska­jąc w ręku wir­tu­al­ny kon­tro­ler, drugi w sza­leń­czym tem­pie pró­bo­wał przejść pro­ce­du­rę awa­ryj­ne­go od­pa­le­nia głów­ne­go kom­pu­te­ra trans­por­tow­ca. A „pro­ce­du­ra” skła­da­ła się z pię­ciu kro­ków, które trze­ba było wy­ko­nać w ści­śle okre­ślo­nej ko­lej­no­ści, wraz z po­da­niem sied­mio­cy­fro­we­go kodu do­stę­pu. Śred­nio osiem se­kund na każdą czyn­ność, oczy­wi­ście bez moż­li­wo­ści po­mył­ki. W ta­kich sy­tu­acjach szóst­ki są nie­za­stą­pio­ne. Ra­tu­ją życie, okrę­ty, sta­cje or­bi­tal­ne, honor ludz­ko­ści. Tak, na­no­im­plan­ty na­praw­dę się przy­da­ją. Szcze­gól­nie wtedy, gdy nie­po­strze­że­nie za­czy­na się nowy etap w dzie­jach ludz­ko­ści.

 

***

 

Pierw­sze ren­dez-vo­us od nie­pa­mięt­nych cza­sów. Nerwy. Zresz­tą kto by się nie de­ner­wo­wał? Idę na spo­tka­nie z pięk­ną, mądrą ko­bie­tą. Pierw­sza rand­ka od… zaraz… ilu? Trzech lat? Boże je­dy­ny… To już trzy lata! Wy­cią­gam z gar­de­ro­by naj­mniej wy­gnie­cio­ną ko­szu­lę, naj­bar­dziej szy­kow­ną ma­ry­nar­kę – jedną z dwóch, które po­sia­dam. Oczy­wi­ście, buty i spodnie, po­dob­nie jak resz­tę, wy­do­by­wam na świa­tło dzien­ne z sa­me­go dna za­ku­rzo­nej ko­mo­dy. Pa­trzę na te spodnie i chce mi się pła­kać. Ile mam czasu, żeby do­pro­wa­dzić je do po­rząd­ku? Nigdy nie mia­łem ro­bo­ta kon­fek­cyj­ne­go, uwa­ża­łem to za zby­tek. Teraz po­ża­ło­wa­łem tego kon­sump­cyj­ne­go mi­ni­ma­li­zmu. Ale nie czas ża­ło­wać róż… Wy­cią­gam z ła­zien­ko­we­go schow­ka deskę do pra­so­wa­nia, skra­piam się naj­lep­szą wodą to­a­le­to­wą. Fe­ro­mo­ny sza­le­ją. Ostat­nie pięt­na­ście minut. Do bocz­nej kie­sze­ni ma­ry­nar­ki wkła­dam od­świe­żacz do ust. Czuję się jak uczniak z col­le­ge’u. Ostat­nie spoj­rze­nie na po­dej­rza­nie krzy­wy kan­cik spodni. Stoję przed lu­strem. Szcze­rzę zęby, przy­gła­dzam zbun­to­wa­ną brew.

– I jak? Może być? Pew­nie wy­glą­dam ko­micz­nie.

– By­wa­ło go­rzej – oso­bi­sty asy­stent pusz­cza do mnie per­skie oko z rogu ho­lo­gra­fu. W głębi duszy czuję, że się ze mnie na­bi­ja. Czy wsz­czep­ki mogą mieć po­czu­cie hu­mo­ru? Pew­nie wgra­no razem z so­ftem całe te­ra­baj­ty in­te­li­gent­nych od­zy­wek dla in­ter­fej­sów. Niech żyje test Tu­rin­ga…

Wresz­cie w loco. Mamy pięk­ne, wio­sen­ne po­po­łu­dnie. Na szczę­ście, o tej porze nie ma więk­szych kor­ków. Spo­ty­ka­my się w Cen­tral Parku. Czemu? A czemu nie? Nie chcia­łem iść z nią do re­stau­ra­cji. Nie lubię zgieł­ku za­tło­czo­nych miejsc. Im je­stem star­szy, tym bar­dziej prze­szka­dza mi hałas. Tutaj wrza­wa me­tro­po­lii za­mie­nia się w cichy, jed­no­staj­ny szum, do złu­dze­nia przy­po­mi­na­ją­cy szmer od­le­głe­go, gór­skie­go po­to­ku.

Widzę ją już z da­le­ka. Ubra­ła się w zwiew­ną, cha­bro­wą su­kien­kę. Ciem­ne włosy upię­ła w fan­ta­zyj­ny kok. Wy­glą­da cu­dow­nie! Znów mnie za­sko­czy­ła! A niech tam, mówię jej o tym w duszy. Re­flek­sy sło­necz­ne­go świa­tła tań­czą w jej ro­ze­śmia­nych oczach.

– Hej, Mea.

– Cześć, Jack. Cóż za strój! Gdzie twoja ulu­bio­na ko­szul­ka z Bat­ma­nem i ber­mu­dy?

Sie­dzi­my na ławce. Moje noz­drza łech­ce sub­tel­ny za­pach jej per­fum. Wy­czu­wal­ny z każ­dym po­wie­wem wia­tru – de­li­kat­ny, słod­ki ni­czym kosz tro­pi­kal­nych owo­ców, z lekko orien­tal­ną nutą im­bi­ru i pie­przu. Dwie go­dzi­ny mi­ja­ją jak jedna chwi­la. Roz­ma­wia­my o po­ezji, bio­tech­no­lo­gii, ostat­nich zwy­cię­stwach New York Nug­gets, róż­ni­cach w ro­zu­mie­niu praw­dzi­wej wol­no­ści i jed­no­myśl­no­ści. Ba­wi­my się jak dzie­ci. Pi­sze­my razem krót­ki wiersz. Słowa przy­cho­dzą same. Każde z nas do­pi­su­je po jed­nym:

 

po­ezja – spam naj­wyż­szej ja­ko­ści

usu­waj ją od razu – nie cze­kaj

zanim wy­cią­gnie z cie­bie de­sty­lat ist­nie­nia

 

Po­po­łu­dnie za­mie­nia się w wie­czór, wie­czór w noc. Po­śród drzew strze­la w chmu­ry nie­bo­tycz­na pa­no­ra­ma roz­świe­tlo­nych wy­so­ko­ściow­ców Neo Man­hat­ta­nu. Wy­łą­czam na­kład­ki. Pa­trzę na Meę; chcę wi­dzieć ją taką, jaka jest na­praw­dę – bez ulep­szeń. W świe­tle par­ko­wej la­tar­ni jej skóra wy­da­je się jesz­cze ciem­niej­sza i gład­sza. W tle sły­chać dźwię­ki jaz­zo­we­go bandu z po­bli­skiej ka­wiar­ni. Ga­da­my jak na­krę­ce­ni: o pracy, życiu, pracy i znowu o życiu. Ona opo­wia­da o swo­ich pierw­szych od­kry­ciach, o in­for­ma­ty­ce kwan­to­wej, o tym jak wy­bra­ła temat pracy dok­tor­skiej i jak o mały włos ob­la­ła­by ha­bi­li­ta­cję. Ja, przy niej, za­mie­niam się w chłop­ca. Opo­wia­dam jej o swoim dzie­ciń­stwie, mło­do­ści, pierw­szej ko­lek­cji wła­sno­ręcz­nie zło­żo­nych sond von Neu­man­na. Opo­wia­dam jej też hi­sto­rię z za­to­ki… W końcu na­sta­je cisza. Mea uważ­nie wpa­tru­je się we mnie, muska wy­pie­lę­gno­wa­ną dło­nią moje czoło, po­licz­ki, ramię.

– Nie mu­sisz się już ni­cze­go bać, Jack – szep­ce do ucha. Przy­tu­la się i ca­łu­je mnie w szyję. Czule, zmy­sło­wo.

 

***

 

Co robię, kiedy mam pro­blem z bez­sen­no­ścią? Wpusz­czam sobie do głowy Die Kunst der Fuge Jana Se­ba­stia­na Bacha. Nie cier­pię oczysz­czo­nych na­grań; te naj­star­sze mają w sobie duszę. Hek­so­fo­nia oży­wia mu­zy­kę. Po­czci­wy Glenn Gould sprzed sied­miu­set lat głasz­cze kla­wia­tu­rę for­te­pia­nu z ma­te­ma­tycz­ną do­kład­no­ścią. Jest w tej in­ter­pre­ta­cji nad­ludz­ka, twar­da do­sko­na­łość, ale i aniel­ska de­li­kat­ność. Lo­gicz­na, spój­na Ba­chow­ska linia me­lo­dycz­na na­bie­ra lek­ko­ści, prze­pły­wa róż­no­barw­ną mgłą z jed­ne­go końca apar­ta­men­tu do dru­gie­go. Mistrz na­ucza, ucznio­wie sta­ra­ją się nie uro­nić ani jed­ne­go dźwię­ku. Cisza jest naj­lep­szym spo­so­bem na od­da­nie chwa­ły. W tle na­gra­nia sły­chać, jak igła gra­mo­fo­nu dra­pie o winyl płyty. Pró­bu­ję nie­udol­nie na­śla­do­wać rytm mu­zycz­nej frazy, stu­ka­jąc opusz­ka­mi pal­ców po bla­cie biur­ka. Każdy dźwięk przy­bli­ża mnie do wiecz­no­ści, otwie­ra drzwi zro­zu­mie­nia, prze­no­si do in­ne­go, lep­sze­go świa­ta. Mu­zy­ka pły­nie…

W ro­bo­czym polu wi­dze­nia, po po­wierzch­ni wir­tu­al­ne­go pul­pi­tu prze­su­wam dło­nią do­ku­men­ty. Wy­bra­ne otwie­ram. Czy­tam, po­rów­nu­ję. Jeden in­te­re­su­je mnie szcze­gól­nie. Dane do­ty­czą­ce nie­au­to­ry­zo­wa­nych wy­lo­go­wań użyt­kow­ni­ków bio­Sie­ci z ostat­nie­go okre­su. Błę­kit­ne, czer­wo­ne, zie­lo­ne linie wy­kre­sów zrazu ła­god­ne, wraz z upły­wem czasu nie­re­gu­lar­nie za­czy­na­ją drgać, prze­su­wać śred­nią w górę. Prze­wi­jam dło­nią słup­ki liczb, pa­trzę raz jesz­cze, cofam, usta­wiam nowe za­kre­sy funk­cji. Mu­zy­ka prze­śli­zgu­je się wśród otwar­tych kart ar­ku­szy kal­ku­la­cyj­nych, wpla­ta się mię­dzy ko­lum­ny i grafy. Tuż przed sobą, na wy­cią­gnię­cie ręki, w prze­strze­ni ho­lo­gra­ficz­ne­go ob­ra­zu ota­cza­ją­ce­go mnie ze wszyst­kich stron, widzę czer­wo­ne, błę­kit­ne i zie­lo­ne szpi­ce dia­gra­mów. Szóst­ki w mojej gło­wie wy­ko­nu­ją ty­ta­nicz­ną pracę: ze­sta­wia­ją dane z po­przed­nich lat, po­bie­ra­ją i ana­li­zu­ją pre­ce­den­sy z ostat­nie­go pół­wie­cza, po­rów­nu­ją, ze­sta­wia­ją, wy­cią­ga­ją pierw­sze hi­po­te­zy. Wiem, że czas sje­sty mija nie­odwo­łal­nie. Od­kła­dam na chwi­lę ar­ku­sze kal­ku­la­cyj­ne. Pod­cho­dzę do pa­no­ra­micz­ne­go okna. Z po­zio­mu sto trzy­dzie­ste­go pię­tra New Me­die­val Tower na Neo Man­hat­ta­nie świat wy­glą­da fe­no­me­nal­nie. Piąty kon­tra­punkt Bacha pły­nie ła­god­ną wstę­gą sy­ne­ste­zji i roz­ta­pia się w roz­iskrzo­nych dia­men­tach świa­teł me­tro­po­lii pode mną.

W pra­wym, gór­nym rogu pola wi­dze­nia za­czy­na mi­go­tać ikon­ka po­łą­cze­nia holo. Angus z oko­łok­się­ży­co­wej sta­cji prze­ła­dun­ko­wej Ulis­ses III. Wy­ci­szam mu­zy­kę, wes­tchnie­niem woli otwie­ram kanał.

– Cześć, Jack. Co sły­chać?

– Leci… Dużo pracy, jak zwy­kle. Dłu­ba­ni­na przy sta­ty­sty­kach. Co tam? – Angus nigdy nie dzwo­ni bez po­wo­du. In­te­re­sy przede wszyst­kim. Stary przy­ja­ciel. Miał osiem­dzie­siąt sześć lat, ale wy­glą­dał na trzy­dzie­ści parę. Cuda bio­Te­chu wi­docz­ne były na każ­dym kroku.

– Mie­li­śmy in­cy­dent z jed­nost­ką trans­por­to­wą. Wczo­raj delta o mało nie roz­wa­li­ła nam sta­cji przy pod­cho­dze­niu.

Po­czu­łem lo­do­wą kulę bły­ska­wicz­nie roz­ra­sta­ją­cą się w żo­łąd­ku.

– Żar­tu­jesz? Od lat nie mamy pro­ble­mów z do­ko­wa­niem. Wszyst­ko idzie z au­to­ma­tu. Ru­ty­na. Tam nie ma się co ze­psuć. Prze­cież to bez­za­ło­gow­ce. Sam two­rzy­łem kod.

– Wła­śnie dla­te­go dzwo­nię do cie­bie, a nie do tych dur­niów z NSA. – Angus uśmie­cha się usłuż­nie. Do­pie­ro teraz do­strze­gam ikonę roz­mo­wy szy­fro­wa­nej. – Jack, kom­pu­te­ry po­kła­do­we miały zimny reset. Bez ostrze­że­nia. Jeden po dru­gim. Trzy pod rząd. Tech­ni­cy przy­wró­ci­li pierw­szy, zanim tamte wy­cią­gnę­ły same sie­bie na awa­ryj­nym. Ścią­gnę­li okręt ręcz­nie, nie­mal w ostat­nim mo­men­cie. Mie­li­śmy wię­cej szczę­ścia, niż ro­zu­mu.

Po­krę­ci­łem głową z nie­do­wie­rza­niem.

– Trzy pod rząd? Nie­moż­li­we…

– Prawo Mur­phy'ego…

– Pro­szę cię… Nie w tym wy­pad­ku! Za­si­la­nie jest nie­za­leż­ne. Ge­ne­ra­to­ry są teo­re­tycz­nie wiecz­ne; cią­gną bez­po­śred­nio ze Słoń­ca. Poza tym, po­zo­sta­ją jesz­cze aku­mu­la­to­ry awa­ryj­ne. Trzy pod rząd… Angus, myśl trzeź­wo! Nie miały prawa zejść jeden po dru­gim. Kurwa, jakim cudem…

– Nie bierz tego do sie­bie, Jack. Nie bę­dzie żad­nych ko­mi­sji, do­cho­dzeń, śledztw. To już nie ten etap. Sam wiesz, jak to się teraz od­by­wa. My tylko chce­my za­po­biec takim in­cy­den­tom w przy­szło­ści. Damy ci do­stęp do kom­pu­te­rów. Osta­tecz­nie, skoro ty two­rzy­łeś dla nich kod, bę­dziesz naj­le­piej wie­dział, co po­szło nie tak. Przy­leć. Ob­ga­da­my pro­blem. Mam w barku dobre wino. Por­tu­gal­skie… – Angus uśmie­cha się chy­trze. Za­wsze go cią­gnę­ło do sta­ro­żyt­nych uży­wek. Roz­pły­wa się w polu ko­mu­ni­ka­to­ra, nie cze­ka­jąc na ak­cep­ta­cję z mojej stro­ny.

W my­ślach re­zer­wu­ję miej­sce na wa­ha­dłow­cu. W duszy prze­pra­szam Meę za kom­pli­ka­cje. Nie­ste­ty, nie bę­dzie ro­man­tycz­nej ko­la­cji we fran­cu­skiej re­stau­ra­cji przy Bul­wa­rze Za­cho­dzą­ce­go Słoń­ca. Kie­ru­nek: Księ­życ! God save the Queen!

 

***

 

Je­stem nie­wy­mow­nie słaba… Jakiś szó­sty zmysł pod­po­wia­da mi, że wszyst­ko jest do­pie­ro przede mną… Na po­cząt­ku są słowa. Mnó­stwo słów, wrzu­ca­nych do ho­lo­gra­fu w ide­al­nie przy­pad­ko­wej ko­lej­no­ści – wi­ru­ją jak puch dmu­chaw­ców na wio­sen­nym wie­trze. Nie wiesz kim je­steś, nie czu­jesz ni­cze­go, w gło­wie masz pust­kę. Naj­lep­sze jest to, że ten etap prze­bu­dze­nia na­le­ży do naj­przy­jem­niej­szych – abs­tra­hu­jąc od faktu, że oprócz słów nie ma do­słow­nie nic, co mo­gło­by po­słu­żyć za punkt od­nie­sie­nia. Dziw­ny, pra­wie nie­opi­sy­wal­ny stan. W ide­al­nej próż­ni świa­do­mo­ści po­ły­sku­ją to tu – to tam mdła­wo-zło­ci­ste Słowa. Bez ładu i skła­du, jak sta­ro­żyt­ne, nie­od­czy­ta­ne pik­to­gra­my z za­po­mnia­ne­go ka­mie­nia z Ro­set­ty.

Po chwi­li zmy­sły włą­cza­ją czuj­ki szó­stek. Jedne po dru­gich, w kon­wul­sjach i ospa­łym cha­osie, uru­cha­mia­ją się po­szcze­gól­ne czę­ści ciała. Serce i mózg roz­grze­wa­ją się, a ze­spo­lo­ne z nimi le­gio­ny wszę­do­byl­skich na­no­im­plan­tów prze­sy­ła­ją in­for­ma­cję do po­mniej­szych czą­stek za­spa­ne­go or­ga­ni­zmu i do ser­we­rów bio­Sie­ci.

Po tym pierw­szym krót­kim okre­sie pier­wot­ne­go za­wie­sze­nia, za­czy­na się mniej przy­jem­ny czas wy­bu­dze­nia. Nagle czu­jesz zimne igieł­ki w pal­cach rąk i stóp. Wraca czu­cie. A potem, bez ostrze­że­nia, po­ja­wia się to, co naj­istot­niej­sze: ból. Zrazu słaby i de­li­kat­ny, roz­le­wa­ją­cy się mdłą falą w cien­kich nit­kach ukła­du ner­wo­we­go. Potem nagły i po­tęż­ny, jak język ognia prze­su­wa­ją­cy się wzdłuż nóg, klat­ki pier­sio­wej, krę­go­słu­pa, szyi, głowy. Ból przez duże B. Głowę roz­sa­dza nu­kle­ar­ny wy­buch. Ślep­nę i wy­da­je mi się, że już nigdy nie od­zy­skam wzro­ku. Ho­lo­graf ga­śnie na chwi­lę. Już po se­kun­dzie mruga dzie­siąt­ka­mi ikon i kon­tro­lek. En­gi­nes HUD test. Je­stem oszo­ło­mio­na, ale przy­naj­mniej wiem, jak się na­zy­wam i ile mam lat. Za­czy­nam coś ro­zu­mieć. Do­strze­gam mi­go­tli­we świa­teł­ka te­sto­wych memów. Ko­lum­ny cyfr, ikon i liter prze­su­wa­ją się w osza­ła­mia­ją­cym tem­pie. Szóst­ki spraw­dza­ją wszyst­kie sys­te­my na swo­jej chec­kli­ście. Odrę­twia­łe ciało zbu­dzi­ło się do życia pro­te­stem za­sty­głych od nie­speł­na dwóch go­dzin mię­śni. Drgnę­ło, zbie­ra siły do pierw­szej bitwy z gra­wi­ta­cją.

– Jak się czu­jesz? Mea? Sły­szysz mnie?! Obudź się…

Po­wie­ki za­trze­po­ta­ły bez­wied­nie w szyb­kim, nie­re­gu­lar­nym ryt­mie. Widzę i sły­szę wszyst­ko, ale nie mogę się ru­szyć. Wciąż nie mam wła­dzy nad cia­łem. Pierw­sza bitwa i od razu po­raż­ka. Elek­tro­nicz­ny bip anon­su­ją­cy bicie serca wy­peł­nia salę, wy­peł­nia głowę, wy­peł­nia wnętrz­no­ści. Po­chy­la się nade mną kilku ludzi w bia­łych far­tu­chach, w an­ty­sep­tycz­nych ma­skach na twa­rzy.

– Sły­szysz mnie? Obudź się. Mea… Już czas…

Moje usta drga­ją, wy­krzy­wia­ją się w jakby pół­obłą­ka­nym uśmie­chu; nie mam nad nimi wła­dzy. Chcę coś po­wie­dzieć – nie po­tra­fię. Oczy otwar­te zbyt sze­ro­ko prze­świe­tla­ją sufit. Przez chwi­lę wła­sne ciało od­czu­wam jak wiel­ki cię­żar, przy­gważ­dża­ją­cy mnie do pod­ło­ża z siłą mar­mu­ro­wej płyty. Czy umie­ram? Moje kości trzesz­czą, na HUD-zie po­ja­wia się czer­wo­na, mi­go­ta­ją­ca po­świa­ta aler­tu. Potem w ułam­ku se­kun­dy mój kor­pus wy­gi­na się w łuk i wy­rzu­ca z sie­bie gej­zer wy­mio­cin.

Ciem­ność. Teraz widzę swoje ciało z góry. Zry­wam war­ko­cze cien­kich taśm i rurek przy­twier­dzo­nych do rąk, karku, głowy. Do­pa­da mnie epi­lep­tycz­ny atak, który prze­szy­wa ciało jak cien­ka, roz­pa­lo­na igła. Bip rwie się, staje się coraz szyb­szy i coraz bar­dziej nie­re­gu­lar­ny.

– Neo­fre­ty­na! Dwie jed­nost­ki!

– Pod­łącz­cie ją z po­wro­tem! Może jesz­cze nie jest za późno! Szyb­ko! Szyb­ko!!!

Cia­łem targa spa­zma­tycz­ny atak. Czuję jak moja dusza od­pły­wa.

 

***

 

Lot jak każdy inny. Ru­ty­na pod­nie­sio­na do sze­ścia­nu. W ustach czuję gorz­ka­wy smak prze­cią­że­nia. Pró­bu­ję od­po­cząć, ale wciąż prze­ży­wam stan ja­kie­goś nie­zro­zu­mia­łe­go po­bu­dze­nia. Choć spa­łem za­le­d­wie trzy go­dzi­ny, umysł wy­da­je się jasny i go­to­wy do in­te­lek­tu­al­ne­go wy­sił­ku. Usi­łu­ję zgo­nić to na szóst­ki, ale prze­cież szóst­ki same nie myślą. One tylko po­ma­ga­ją my­śleć. Otwie­ram ho­lo­graf i jesz­cze raz prze­glą­dam wy­kre­sy i wy­ni­ki z ostat­nich dwóch lat. Na każ­dym do­ku­men­cie błysz­czy błę­kit­ny, opa­li­zu­ją­cy znak wodny: Ści­śle Tajne. Kopia bez moż­li­wo­ści edy­cji i za­pi­su na innym no­śni­ku. Za­szy­fro­wa­na moc­nym klu­czem. Prze­glą­dam ko­lej­ne pliki. Nie ma wąt­pli­wo­ści, uciecz­ki są coraz częst­sze. Pięć lat temu: sto dwa­dzie­ścia osób. Dwa lata temu: już ponad pięć­set. W ciągu ostat­nich dwu­na­stu mie­się­cy za­no­to­wa­no nie­mal trzy­krot­ny wzrost przy­pad­ków nie­au­to­ry­zo­wa­nych wy­lo­go­wań. W po­pu­la­cji wy­no­szą­cej nie­mal pięt­na­ście mi­liar­dów ist­nień roz­sia­nych po całym Ukła­dzie Sło­necz­nym, to za­le­d­wie kro­pla w oce­anie. Ale kro­pla po­tra­fi drą­żyć skałę – a cały ocean skła­da się z kro­pel, więc…

– Pro­fe­so­rze, Ebe­ne­zer Gold­man na linii. – Oso­bi­sta se­kre­tar­ka pod­su­wa pod nos przy­mil­nym ge­stem mem po­łą­cze­nia.

– Co tam u cie­bie? Czemu nie pod­ry­wasz dziew­czyn w swo­jej ulu­bio­nej tanc­bu­dzie „Pod Dia­bel­skim Kli­fem”?

– Jack, mam dla cie­bie ważną wia­do­mość. – Lwia grzy­wa wło­sów i nie­od­łącz­ne cy­ga­ro roz­py­cha­ją prze­strzeń otwar­te­go ko­mu­ni­ka­to­ra.

Znam do­brze ten tekst. Kiedy mał­pi­szon go używa, za­pa­la­ją się świa­tła alar­mów po tej i dru­giej stro­nie Pasa Ku­ipe­ra. Lo­do­wa kula w żo­łąd­ku znów daje o sobie znać. Tym razem roz­ra­sta się do nie­praw­do­po­dob­nych roz­mia­rów. Bra­ku­je jej miej­sca w trze­wiach, prze­py­cha się do prze­ły­ku. Bra­ku­je mi tchu. Nerwy. Szóst­ki cier­pli­wie roz­pulch­nia­ją stward­nia­łe od stre­su mię­śnie.

– Co się dzie­je?

– Mea. Miała po­waż­ny atak. De­pry­wa­cyj­na za­paść szó­stek… Bez wy­raź­ne­go po­wo­du.

– Co z nią?! Żyje?! – Ad­re­na­li­na bły­ska­wicz­nie roz­świe­tla ci­chym tre­lem ko­mór­ki mo­je­go serca.

– Mu­sie­li­śmy zak­tu­ali­zo­wać cały soft. Wgra­li­śmy nową wer­sję. Udało się.

– Od­zy­ska duszę?!

– Tak. – Gold­man po­tra­fi być opa­no­wa­ny w trud­nych sy­tu­acjach. To jedna z jego głów­nych zalet. – Wy­pro­wa­dzi­li­śmy ją. Z tru­dem, ale się udało. Przez jakiś czas bę­dzie miała kło­po­ty z pa­mię­cią i ko­ja­rze­niem. Musi po pro­stu od­po­cząć, przy­zwy­cza­ić szóst­ki do no­we­go opro­gra­mo­wa­nia. Ale wszyst­ko po­win­no dojść do normy. Mamy przy­naj­mniej taką na­dzie­ję…

Opa­dam na fotel jak po­ra­żo­ny. Dla­cze­go mi to ro­bisz?! Kurwa, dla­cze­go?! Czym sobie za­słu­ży­łem? Czym?! Dla­cze­go wszyst­ko, co po­ko­cham roz­pa­da się w proch na moich oczach –  i to w epoce, w któ­rej śmierć i roz­kład stały się wy­two­ra­mi tak bar­dzo de­fi­cy­to­wy­mi! Po­dob­no, tylko na­zna­cze­ni mogą do­stą­pić ta­kie­go przy­wi­le­ju. Ale kto po­wie­dział, że ja chcę być wy­brań­cem? Nie je­stem żad­nym na­zna­czo­nym! Wybij to sobie z głowy! Co się teraz dzie­je z Meą?! Dla­cze­go nie mogę być przy niej?!

 

***

 

Sala kon­fe­ren­cyj­na na księ­ży­co­wej sta­cji or­bi­tal­nej Ulis­ses III nie wy­glą­da zbyt oka­za­le. Może dla­te­go, że nikt nie spo­dzie­wał się, że bę­dzie czę­sto wy­ko­rzy­sty­wa­na. O czym de­ba­to­wać w jed­nym z naj­nud­niej­szych miejsc pod Słoń­cem? O ilo­ści prze­ła­do­wa­ne­go to­wa­ru, o sta­ty­sty­kach od­pra­wio­nych okrę­tów, o ko­rek­tach pro­ce­dur cu­mo­wa­nia jed­no­stek o po­nadnor­ma­tyw­nych ga­ba­ry­tach?

Dwa na­ło­żo­ne na sie­bie błę­kit­na­we cy­lin­dry pa­ne­lu miesz­kal­ne­go ob­ra­ca­ją się jeden w dru­gim, wy­twa­rza­jąc sztucz­ną gra­wi­ta­cję. Nie lubię tego stanu, ale w ko­smo­sie jest nie­unik­nio­ny. My­ślisz, że wszyst­ko jest na swoim miej­scu, ale oczy­wi­ście nie jest. Błęd­nik sza­le­je od nad­mia­ru per­spek­tyw. Szóst­ki usłuż­nie ko­ry­gu­ją. Otwie­ram swój ho­lo­graf i na­sta­wiam go na tryb kon­fe­ren­cyj­ny. Wsz­czep­ki po­słusz­nie po­rząd­ku­ją pul­pit, pod­po­wia­da­ją spo­sób pro­wa­dze­nia kon­wer­sa­cji, pod­rzu­ca­ją naj­lep­sze sy­no­ni­my, z pra­wej po­ja­wia się słu­pek pro­to­ko­lar­nych od­zy­wek w sze­ściu uży­wa­nych w dy­plo­ma­cji ję­zy­kach. Za dużo tego. Wy­łą­czam na­kład­ki.

– Cześć, Jack! Przy­kro mi z po­wo­du Mei.

– Angus! Witaj, przy­ja­cie­lu. – Nagle uświa­da­miam sobie, jak rzad­ko uży­wam tego słowa. „Przy­ja­ciel”: to brzmi nie­zwy­kle sta­ro­świec­ko w obec­nych cza­sach. – Dzię­ki za wspar­cie. Mea czuje się już le­piej. Przy­naj­mniej tak mówi Gold­man.

– Mo­głeś z nią po­zma­wiać po wy­pad­ku?

– Nie­ste­ty, nie. Ma kło­po­ty z pa­mię­cią. Mo­gła­by mnie nie sko­ja­rzyć, wpaść w pa­ni­kę aso­cja­cyj­ną.  Teraz po­trze­bu­je przede wszyst­kim czasu. Kto wie, ile ten stan po­trwa.

– Współ­czu­ję ci, Jack. Mea to na­praw­dę naj­lep­sza asy­stent­ka na­uko­wa jaką znam. Ma in­tu­icję, nie boi się zwa­rio­wa­nych kon­cep­cji, lubi wy­ty­czać nowe kie­run­ki, zna się na in­for­ma­ty­ce na­no­kwan­to­wej, no i jest ślicz­na! Cze­góż chcieć wię­cej? Teraz wła­śnie takie dziew­czy­ny do­sta­ją Nobla.

Uśmie­cham się nie­śmia­ło, jak au­to­mat kiwam głową. „Naj­lep­sza asy­stent­ka jaką zna…” – cie­ka­we, co byś po­wie­dział, Angus, gdy­byś zo­ba­czył nas wczo­raj na ławce w Cen­tral Parku.

– OK. Przejdź­my do rze­czy. Każdy z nas ode­rwa­ny zo­stał od swo­ich obo­wiąz­ków. Nie trać­my czasu.

– No, tak. Oczy­wi­ście. – Angus mości się w fo­te­lu, sta­ro­żyt­nym zwy­cza­jem wy­cią­ga ołó­wek i kart­kę pa­pie­ru. Pa­trzę na niego z osłu­pie­niem. Skąd wy­trza­snął ten cho­ler­ny ołó­wek i pa­pier?! Po­pra­wia oku­la­ry, od­chrzą­ku­je. Za­po­wia­da się praw­dzi­wa, kor­po­ra­cyj­na na­sia­dów­ka.  – Za­pro­si­łem do roz­mo­wy jesz­cze dwóch na­szych eks­per­tów. Dok­tor Pi Si­lvia­ni (obro­na cy­wil­na, łącz­ność, sys­te­my na­słu­chu) i Si­mo­na Ko­siń­skie­go (al­go­ryt­my bio­Sie­ci, za­bez­pie­cza­nie da­nych, soft szó­stek).

Roz­bły­sku­ją w fo­te­lach obok. Oczy­wi­ście, spo­dzie­wa­łem się tego. Przy­zwo­it­ki z Ula. Si­lvia­ni ko­ja­rzę jak przez mgłę. Miała chyba kie­dyś jakiś od­czyt na moim uni­wer­sy­te­cie. Pa­mię­tam tylko, że cały czas za­sta­na­wia­łem się nad jed­nym: ko­bie­ta to, czy facet? Sta­wiam na ko­bie­tę, ale nie je­stem do końca prze­ko­na­ny. Ko­siń­skie­go nie ko­ja­rzę wcale, ale nie mam za­mia­ru pytać An­gu­sa o jego cer­ty­fi­ka­ty. Nasze chipy i tak są cały czas mo­ni­to­ro­wa­ne przez NSA. Gdyby któ­re­goś z nas mia­ło­by tu nie być, na pewno by nie było.

– Moi dro­dzy, krót­ko o sy­tu­acji. Jak wie­cie, wczo­raj do­szło do wy­pad­ku na na­szej sta­cji, okre­ślo­ne­go w ka­ta­lo­gu in­cy­den­tów jako wy­da­rze­nie C123. Bez­za­ło­go­wy trans­por­to­wiec klasy delta w nie­wy­ja­śnio­nych dotąd oko­licz­no­ściach utra­cił kon­takt z wieżą kon­tro­li lotów i o mały włos nie roz­bił się o py­lo­ny Ulis­se­sa. Jak wie­cie, dwaj nasi tech­ni­cy za­po­bie­gli naj­gor­sze­mu. Kilka go­dzin po in­cy­den­cie C123, na­stą­pił inny nie­ocze­ki­wa­ny wy­pa­dek, ozna­czo­ny jako D124. Tym razem do­ty­czył stu czter­dzie­stu czte­rech ty­się­cy za­lo­go­wa­nych użyt­kow­ni­ków bio­Sie­ci roz­rzu­co­nych po całym Ukła­dzie Sło­necz­nym. Od­no­to­wa­no nagłą za­paść de­pry­wa­cyj­ną za­lo­go­wa­nych: chwi­lo­we odłą­cze­nie szó­stek od Sieci w bar­dzo sze­ro­kim spek­trum mózgu i ukła­du ner­wo­we­go.

Mea?! – po­my­śla­łem i na­tych­miast czę­ści ukła­dan­ki za­czę­ły do sie­bie pa­so­wać. Angus wy­glą­da na po­waż­niej­sze­go niż kie­dy­kol­wiek. Pew­nie wy­czu­wa, że sy­tu­acja jest pod­bram­ko­wa. Mówi pro­to­ko­lar­nym tonem:

– Wy­da­rze­nia po­stę­pu­ją w nie­zwy­kle szyb­kim tem­pie. Nie wiemy, jakie są przy­czy­ny wy­mie­nio­nych in­cy­den­tów ani jaka jest mię­dzy nimi za­leż­ność. Jed­nak­że lo­gi­ka pod­po­wia­da, że oby­dwa wy­pad­ki mogą mieć ze sobą wiele wspól­ne­go.

Lo­gi­ka, a może ra­czej nie­za­wod­ne al­go­ryt­my Kró­lo­wej? Gdyby nie ona, jesz­cze przez ty­dzień nie zło­ży­li­by­ście do kupy tych dwóch spraw.

– Dro­dzy pań­stwo… – Angus ewi­dent­nie oba­wia się Si­lvia­ni. On też nie jest pewny, czy to ko­bie­ta czy męż­czy­zna (a prze­cież wy­star­czy­ło­by za­py­tać!). – Je­ste­śmy tu po to, aby prze­ana­li­zo­wać za­ist­nia­łe wy­pad­ki i spró­bo­wać wy­ja­śnić, co może się za nimi kryć.

Od­dy­cham cięż­ko. Za­sta­na­wiam się, czy po­zo­sta­łe sto czter­dzie­ści czte­ry ty­sią­ce za­lo­go­wa­nych użyt­kow­ni­ków miało tyle samo szczę­ścia co Mea (o ile w ogóle można tu mówić o szczę­ściu!). Mea jest obie­cu­ją­cą ba­dacz­ką, w mo­men­cie wy­pad­ku znaj­do­wa­ła się ki­lo­metr od kli­ni­ki, w któ­rej na co dzień pro­wa­dzi wy­kła­dy, miała do­stęp do naj­lep­szych le­ka­rzy. Teo­re­tycz­nie, wszy­scy po­win­ni otrzy­mać taką samą pomoc. Tak, „teo­re­tycz­nie” – to słowo ostat­nio stało się po­pu­lar­ne.

– Jaki od­se­tek od­cię­tych zo­stał od­ra­to­wa­ny? – Ko­siń­ski daje znać o sobie w naj­mniej ocze­ki­wa­nym mo­men­cie.

– Około sześć­dzie­się­ciu pro­cent. Oczy­wi­ście, nie mamy gwa­ran­cji, że wszy­scy po­wró­cą do peł­ne­go zdro­wia. Jak wie­cie, wy­lo­go­wa­nie po­cią­ga za sobą wiele skut­ków ubocz­nych. By­wa­ją od­osob­nio­ne przy­pad­ki zejść śmier­tel­nych, nawet po wgra­niu no­we­go softu – głos Si­lvia­ni jest rze­czo­wy i po­zba­wio­ny emo­cji. Rów­nie do­brze spraw­dzi­ła­by się jako po­go­dyn­ka. Coraz bar­dziej cie­ka­wi mnie ta jej po­dej­rza­nie gład­ka gęba. Zero afek­tów. In­te­re­su­ją­cy przy­pa­dek. Szóst­ki w gło­wie wy­ha­mo­wu­ją złe na­sta­wie­nie. Skup się, Jack. Skup. Tylko w ten spo­sób mo­żesz teraz pomóc Mei.

Ga­da­ją przez bite dwie go­dzi­ny. W tle włą­czam wie­lo­wąt­ko­wość i prze­glą­dam soft kom­pu­te­rów w po­szu­ki­wa­niu ewen­tu­al­nych błę­dów. Od czasu do czasu, już bez więk­sze­go za­in­te­re­so­wa­nia, przy­glą­dam się ze­bra­nym. Przy­ta­ku­ję dla pod­trzy­ma­nia dys­ku­sji, do­rzu­cam ja­kieś oczy­wi­sto­ści. Ich ana­li­tycz­ne mózgi, pod­ra­so­wa­ne naj­lep­szym bio­Te­chem, rzy­ga­ją kon­cep­cja­mi na prawo i lewo. Co lep­sze po­my­sły zgry­wa­ją sobie na dyski. Potem znów wy­cią­ga­ją, kroją na cie­niut­kie pla­ster­ki, pod­su­wa­ją na­wza­jem do ust. „Ach, jakie to smacz­ne! Jak do­brze przy­pra­wio­ne! Jakie eg­zo­tycz­ne!”. To­wa­rzy­stwo wza­jem­nej ad­o­ra­cji. Za do­brze im tutaj. Gdyby czuli to, co ja – może wresz­cie za­czę­li­by my­śleć prak­tycz­nie. A czas ucie­ka…

– Za­rzą­dzam prze­rwę. Spo­tkaj­my się za trzy go­dzi­ny czasu po­kła­do­we­go. Na­le­ży się wam jakiś sym­bo­licz­ny lunch. – Angus uśmie­cha się do mnie i dwóch zwiew­nie drga­ją­cych ho­lo­gra­mów Si­lvia­ni i Ko­siń­skie­go. Si­lvia­ni ga­śnie od razu. Ko­siń­ski za­sty­ga w epi­ku­rej­skim za­my­śle­niu i dra­pie się po bro­dzie. Ko­micz­ne.

Angus kle­pie mnie po ra­mie­niu, wska­zu­je opa­li­zu­ją­cy­mi strzał­ka­mi drogę do ku­bry­ku. Idę do cia­snej kan­ciap­ki w prze­zro­czy­stym pę­che­rzu miesz­ka­nio­wym sta­cji. Kładę się na wą­skiej, er­go­no­micz­nej koi. Wy­ci­szam ho­lo­graf. Muszę się prze­spać. Stres i zmę­cze­nie dają znać o sobie. Czar­ny ko­smos, upstrzo­ny gir­lan­da­mi mi­liar­dów gwiazd, ob­ra­ca się wokół mnie.

 

***

 

Na po­cząt­ku wszyst­ko jest ciem­ne, za­ma­za­ne, nie­wy­raź­ne. Stoję w ja­kiejś gi­gan­tycz­nej bu­dow­li, ale bar­dziej wy­czu­wam jej ob­ję­tość przez skórę niż widzę. Bar­dziej prze­wi­du­ję po cza­sie, jaki jest po­trzeb­ny, aby mój od­dech odbił się od któ­rejś ze ścian i wró­cił do mnie zwie­lo­krot­nio­nym echem. Cisza jest doj­mu­ją­ca, a ogrom ar­chi­tek­to­nicz­nej prze­strze­ni przy­tła­cza. Bicie serca brzmi jak wy­strzał z ka­ra­bi­nu. Czuję się jak wiel­ki nie­to­perz. Je­dy­ne zmy­sły, na któ­rych mogę się oprzeć, to słuch i czu­cie. Po­wie­trze jest lekko wil­got­ne, ma de­li­kat­ny za­pach ozonu.

Nagle, gdzieś da­le­ko-bli­sko, na ho­ry­zon­cie zda­rzeń, ob­ja­wia się ma­leń­ki punkt świa­tła. Błęd­ny, mi­go­tli­wy ognik, po­ru­sza­ją­cy się to tu, to tam – w sobie tylko zna­nym kie­run­ku i celu. Nie czuję stra­chu, nie czuję nawet nie­pew­no­ści. Mam w sobie mocne, nie­za­chwia­ne prze­czu­cie, że nic złego nie może mnie tu spo­tkać. Z jed­nej stro­ny, dzi­wię się swo­jej wła­snej nie­lo­gicz­nej uf­no­ści, z dru­giej – z senną po­wol­no­ścią pod­da­ję się jej. Błęd­ny ognik jest wciąż bar­dzo da­le­ko, prze­pły­wa z lewej na prawą, z pra­wej na lewą – zu­peł­nie tak jakby nie­wi­dzial­ny ol­brzym ma­chał do mnie po­chod­nią.

Świa­tło przy­bli­ża się i wresz­cie za­czy­nam coś do­strze­gać. Roz­glą­dam się na boki w nie­mym zdu­mie­niu. Je­stem we wnę­trzu ka­te­dry, ale to okre­śle­nie nie od­da­je skali tej bu­dow­li. Ścia­ny i łuki naw są tak wy­so­kie, że z tru­dem mogę je do­strzec. W roz­gęsz­czo­nym mroku widzę setki ko­lumn, two­rzą­cych mon­stru­al­ną nawę głów­ną i rów­nie im­po­nu­ją­ce nawy bocz­ne. Do­pie­ro teraz wzrok przy­zwy­cza­ja się do ciem­no­ści na tyle, aby do­strzec w ścia­nach wiel­kie, nie­oświe­tlo­ne od ze­wnątrz wi­tra­że.

Gdzieś da­le­ko-bli­sko za­czy­na grać mu­zy­ka… Od razu roz­po­zna­ję te dźwię­ki. Sztu­ka fugi… Kon­tra­punkt szó­sty… We wnę­trzu ka­te­dry cichy na po­cząt­ku dźwięk or­ga­nów roz­ra­sta się, po­tę­gu­je z każdą chwi­lą, roz­krze­wia na wiele lśnią­cych, wy­ra­sta­ją­cych ze ścian, opa­li­zu­ją­cych wszyst­ki­mi bar­wa­mi ży­wo­ma­te­rii. Nuty Ba­chow­skej fugi wi­bru­ją we wnę­trzu świą­ty­ni w nie­na­tu­ral­ny, nie­na­zwa­ny spo­sób – tak jakby każdy dźwięk wy­do­by­wał się z in­ne­go miej­sca prze­strze­ni, wi­ro­wał jak piór­ko na wie­trze i do­cie­rał z in­ne­go wy­mia­ru rze­czy­wi­sto­ści. Dźwię­ki na­kła­da­ją się na sie­bie, ale ja nie tracę wątku linii me­lo­dycz­nych – cho­ciaż czuję, że ta mu­zy­ka mnie prze­ra­sta, prze­ma­wia nie jak po­je­dyn­czy utwór, ale jak dzie­siąt­ki mó­wią­cych jed­no­cze­śnie ludzi. Tracę po­wo­li ro­ze­zna­nie, gdzie w tym wszyst­kim je­stem ja, a gdzie świat wokół mnie. A ży­wo­ma­te­rie wciąż rosną, za­peł­nia­jąc wiel­kie prze­strze­nie cie­płym bla­skiem po­wy­gi­na­nych na wszyst­kie stro­ny kształ­tów przy­po­mi­na­ją­cych szkie­le­ty fan­ta­stycz­nych ro­ślin. Do or­ga­no­wych tonów do­cho­dzą teraz lśnie­nia i ni­skie wi­bra­cje. Po­wie­trze drży i coraz moc­niej za­czy­na pach­nieć ozo­nem. Świe­tlik roz­dzie­la się na dwa, potem na czte­ry, osiem, szes­na­ście, trzy­dzie­ści dwie czę­ści. Mi­go­tli­we kulki świa­tła dzie­lą się dalej w bły­ska­wicz­nym tem­pie, roz­pierz­cha­jąc po ogrom­nym wnę­trzu, uka­zu­jąc coraz to nowe szcze­gó­ły bu­dow­li.

Stoję w za­chwy­ce­niu. Nagle czuję dotyk cie­płej dłoni na ra­mie­niu. Od­su­wam się w od­ru­chu bez­wied­ne­go prze­stra­chu.

– Mea! – Stoi obok mnie i pa­trzy z uśmie­chem.

– Nie bój się, Jack. Nic złego ci się tu nie przy­da­rzy. Oni nie chcą two­jej zguby. Je­stem tu po to, by cię chro­nić…

– Ty? Mnie?! Ale przed…

Wi­bra­cja prze­strze­ni za­czy­na doj­rze­wać, roz­pę­kać się na wszyst­kie moż­li­we czę­sto­tli­wo­ści. Ze zdu­mie­nia prze­cho­dzę w grozę! Czuję jak po­wie­trze wokół mnie staje się coraz cie­plej­sze i gęst­sze. Wła­śnie wtedy, gdy cie­pło na twa­rzy za­czy­na być coraz bar­dziej nie­przy­jem­ne, gdy chcę krzyk­nąć i jak naj­szyb­ciej uciec z tego miej­sca – zdaje mi się, że wnę­trze ka­te­dry roz­pę­ka na mi­ria­dy drob­nych ka­wał­ków! To szyby wi­tra­ży wy­strze­li­ły z po­tęż­ną siłą do środ­ka! Ko­łu­ją, kręcą się, przy­bie­ra­ją dziw­ne kształ­ty! Chcę cof­nąć się, uciec! Nie mogę! Przez chwi­lę wy­da­je mi się, że ka­wał­ki ostre­go jak brzy­twa wi­tra­żo­we­go szkła muszą ze­trzeć moją twarz na mia­zgę, ale szkla­ne od­pry­ski omi­ja­ją mnie o mi­li­me­try. A ja czuję tylko wizg prze­la­tu­ją­cych wokół mnie z po­twor­ną pręd­ko­ścią odłam­ków.  Nie widzę już Mei, ale wciąż czuję, że trzy­ma mnie mocno za rękę. Naraz dźwię­ki, ogni­ki, lśnie­nia i róż­no­barw­ne szkło wi­ru­ją­cych wi­tra­ży, całe to nie­ziem­skie sku­pi­sko wra­żeń – za­czy­na krą­żyć, tań­czyć, ukła­dać się w naj­pięk­niej­szą, naj­bar­dziej przej­mu­ją­ca wizję, ja­kiej kie­dy­kol­wiek w życiu do­świad­czy­łem.

W po­tęż­nej ob­ję­to­ści nawy głów­nej prze­su­wa się drga­ją­cy obłok prze­sy­co­ne­go świa­tłem szkła. W na­głym, fe­erycz­nym bły­sku ma­lut­kie cząst­ki roz­pę­ka­ją się na mi­liar­dy jesz­cze mniej­szych i drob­niej­szych! Teraz to już nie wi­docz­ne dro­bi­ny, ale gwiezd­no-szkla­ny pył po­ru­sza­ny w takt po­szcze­gól­nych mu­zycz­nych kon­tra­punk­tów…

I oto uj­rza­łem… La­bi­rynt zbu­do­wa­ny z sze­re­gu po­dob­nych, wie­lo­wy­mia­ro­wo za­pę­tlo­nych la­bi­ryn­tów. Ko­smos! Niby po­dob­ny, lecz jakże inny: czte­ro­wy­mia­ro­wy bez­kres, z któ­re­go wy­pły­wa ma­leń­ki bąbel za­pę­tlo­ne­go świa­tła – nasz mały (w po­rów­na­niu z tam­tym, ogrom­nym), trój­wy­mia­ro­wy wszech­świat. Widzę, jak za­czy­na pęcz­nieć, roz­ra­stać się na wszyst­kie stro­ny… Pa­trzę na two­rzą­ce się słoń­ca, mgła­wi­ce, gro­ma­dy ga­lak­tyk, pla­ne­ty… A wśród tego wszyst­kie­go, po­mię­dzy sku­pi­ska­mi roz­błysz­czo­nej, roz­ognio­nej mocy – do­strze­gam coś in­ne­go, więk­sze­go i jesz­cze bar­dziej mi­ster­ne­go: ciem­ną ma­te­rię i ciem­ną ener­gię, roz­pły­wa­ją­ce się mi­go­tli­wym, ażu­ro­wym kość­cem na­no­kwan­tów po całej skó­rze tam­te­go i tego (na­sze­go) wszech­świa­ta. Im dłu­żej wpa­tru­ję się w ten nie­wy­sło­wio­ny, ko­ron­ko­wy wzór, przy­po­mi­na­ją­cy struk­tu­rą mi­ster­ny ta­tu­aż na twa­rzy sta­ro­żyt­ne­go wo­jow­ni­ka – tym bar­dziej moja świa­do­mość za­pa­da się w sobie i czuję, jak­bym zo­stał po­chwy­co­ny do trze­cie­go nieba, jakby moje wnę­trze i dusza roz­pły­nę­ły się w nie­bo­tycz­nej wizji, któ­rej kresu już nie widzę, ani nawet nie prze­czu­wam.

Wtedy wła­śnie Mea po­cią­ga mnie za sobą. Wpa­da­my do środ­ka nie­wy­sło­wio­ne­go in­fer­no świa­teł, za­pa­chów, dźwię­ków, od­czuć. Pły­wam w mu­zy­ce Bacha jak ryba w czy­stej, świe­żej wo­dzie. Czuję się jak ozdro­wie­niec, który na krót­ko stra­cił wzrok, by już po chwi­li go od­zy­skać. Wśród trza­sków i syków zjo­ni­zo­wa­ne­go po­wie­trza, na­ła­do­wa­ne­go elek­trycz­no­ścią tak wiel­ką, że zda­ją­cą się mieć zdol­ność zry­wa­nia pła­ta­mi skóry z twa­rzy – widzę wzór, bie­gną­cy wśród dźwię­ków Ba­chow­skiej frazy, na­ło­żo­ny na frag­ment zwi­zu­ali­zo­wa­nej in­for­ma­cji, wy­chwy­co­nej z trans­mi­sji ogłu­pia­łe­go trans­por­tow­ca i z trans­mi­sji szó­stek stu czter­dzie­stu czte­rech ty­się­cy do­tknię­tych ata­kiem bio­cy­ber­ne­tycz­nej pa­dacz­ki. I uj­rza­łem coś w ro­dza­ju ho­lo­gra­ficz­ne­go ni­by-łań­cu­cha DNA, w któ­rym po­szcze­gól­ne szcze­bel­ki dra­bi­ny drga­ły na nieco innej czę­sto­tli­wo­ści, wy­sy­ła­jąc w prze­strzeń okre­ślo­ną dłu­gość świetl­nej fali. Dra­bi­na Ja­ku­ba! To był szyfr! No­śni­kiem szy­fru były cząst­ki da­nych wy­chwy­co­ne z bio­Sie­ci, klu­czem – ma­te­ma­tycz­no-sy­ne­ste­tycz­ny zapis kon­tra­punk­tów w trans­kryp­cji Ba­chow­skich fug!

Obraz ja­śnie­je w mojej duszy fe­erią nie­zwy­kłych barw, wy­pa­la się w pa­mię­ci jak zna­mię na skó­rze nie­wol­ni­ka. Chciał­bym zo­stać tu na całą wiecz­ność, kon­tem­plo­wać to ob­ja­wie­nie do utra­ty tchu, ale jakiś we­wnętrz­ny głos pod­po­wia­da mi, że muszę stąd odejść, że mam inną misję do wy­peł­nie­nia. Mea?! Szu­kam jej wzro­kiem, ale widzę tylko krą­żą­ce świa­tła wokół mnie. Mam wra­że­nie, że jakaś po­nadna­tu­ral­na siła wy­cią­ga mnie z wnę­trza ka­te­dry. Z nie­zwy­kłą in­ten­syw­no­ścią ob­ser­wu­ję, jak od­da­lam się od wizji, jak nawa głów­na roz­cią­ga się wraz z moim od­da­la­niem (spa­da­niem?) coraz bar­dziej i bar­dziej. Kręci mi się w gło­wie. Tracę od­dech. Spa­dam? Spa­dam! Jeden z naj­gor­szych kosz­ma­rów śnią­ce­go… Czu­jesz, że le­cisz w dół i zaraz roz­bi­jesz się o twar­dy tro­tu­ar…

 

***

 

Ock­ną­łem się, zlany zim­nym potem. Wokół pa­no­wa­ła głę­bo­ka cisza za­kłó­co­na mia­ro­wym szme­rem pra­cu­ją­cej apa­ra­tu­ry sta­cji. Mea! Oczy­wi­ście, ni­ko­go oprócz mnie. A więc jed­nak sen. Ale prze­cież nie sen! W gło­wie pa­nu­je doj­mu­ją­ca pust­ka. Nie zamęt wła­śnie, nie prze­strach – pust­ka. Nadal nic nie ro­zu­miem. Pró­bu­ję ze­brać wszyst­ko do kupy, ale zaj­mu­je mi to dłuż­szą chwi­lę. Zmora każ­de­go śnią­ce­go wizje – by­le­by tylko nie za­po­mnieć snu, nie stra­cić naj­drob­niej­szych, a prze­cież jed­no­cze­śnie naj­istot­niej­szych szcze­gó­łów.

Do­ty­kam nad­garst­ka. Wy­bie­ram w smar­twat­chu ar­chi­wum bio­Dy­sku. Ho­lo­graf usłuż­nie ota­cza mnie błę­kit­na­wą kulą pro­jek­cji. Spraw­dzam. Prze­wi­jam. Nie wie­rzę wła­snym oczom! Jest zapis! Faza REM, ka­ko­fo­nia duszy, tętno sto osiem­dzie­siąt trzy, obraz holo. A więc to nie była fan­ta­zja, prze­wi­dze­nie. To dzia­ło się na­praw­dę!

Do­słow­nie w chwi­lę potem po­ja­wia­ją się te prze­klę­te słowa, które prze­śla­du­ją mnie od czasu wizji w za­to­ce: „Wy­bra­niec! Na­zna­czo­ny!”. Na samą myśl, mam ocho­tę wy­mio­to­wać! Jaki ze mnie wy­bra­niec?! Czym się wy­róż­ni­łem, czym sobie za­słu­ży­łem na tak wy­dłu­żo­ną w cza­sie, wy­ra­fi­no­wa­ną tor­tu­rę? I przede wszyst­kim, niby czyim wy­brań­cem mam być?!

Przed wyj­ściem wstęp­nie we­ry­fi­ku­ję dane. Biorę szyb­ki prysz­nic. Prze­bie­ram się w świe­ży uni­form. Uspo­ka­jam od­dech i wra­cam na salę. Oczy­wi­ście jest już kom­plet za­in­te­re­so­wa­nych. Prze­pra­szam za spóź­nie­nie. Wszy­scy, jed­no­cze­śnie spo­glą­da­ją w moim kie­run­ku. Czuję się tak, jakby prze­świe­tla­li mnie mor­der­czy­mi daw­ka­mi pro­mie­nio­wa­nia rent­ge­now­skie­go. Już wie­dzą o mnie wszyst­ko? Moje wi­dze­nie wy­świe­tli­ło się im we wspól­nym kons­fe­rum, pod­czas gdy ja… Biorę się w garść. Mam im opo­wie­dzieć o wizji ze snu już teraz, pro­sto z mostu? I tak nie uwie­rzą. Po­trak­tu­ją jak wa­ria­ta. Ale trze­ba bę­dzie drą­żyć temat. Przy­go­to­wać ich jakoś. Nie ma czasu na roz­bu­do­wa­ną grę wstęp­ną.

– Jack, kon­ty­nu­uje­my nasze ze­bra­nie. Czy chciał­byś pod­su­mo­wać pierw­szą część dys­ku­sji. Jakoś mało się dziś udzie­lasz. – Stary, dobry przy­ja­ciel Angus. Gdyby wie­dział, że robi mi niedź­wie­dzią przy­słu­gę, pew­nie sie­dział­by teraz cicho. Ale jest już za późno.

– Awa­ria kom­pu­te­rów na trans­por­tow­cu nie była zwy­kłym przy­pad­kiem – mówię pew­nie, bez naj­mniej­sze­go za­wa­ha­nia.

– Masz jakąś nową hi­po­te­zę, Jack? – Ko­siń­ski wy­glą­da na za­in­te­re­so­wa­ne­go.

– To nie hi­po­te­za. To fakty.

Na środ­ku stołu kon­fe­ren­cyj­ne­go otwie­ram kons­fe­rum, wrzu­cam dane z bio­Sie­ci, syn­chro­ni­zu­ję mu­zy­kę, na­kła­dam zgra­ną z dysku sy­ne­ste­zję z mo­je­go snu-nie-snu, sta­ran­nie wy­ci­nam Meę (le­piej, żeby nie wie­dzie­li, że była tam ze mną). Szóst­ki mon­tu­ją obraz z wro­dzo­ną sobie bie­gło­ścią, ręce z trud­no­ścią na­dą­ża­ją. Teraz wrzu­cam im to, uru­cha­miam „Od­twa­rzaj” i… cze­kam. Oczy­ma duszy widzę, jak ich na­no­im­plan­ty mielą obraz, od­kry­wa­ją za­leż­no­ści, kon­su­mu­ją detal po de­ta­lu osta­tecz­ne prze­sła­nie.

Po dwóch mi­nu­tach po­ja­wia się ko­mu­ni­kat „Ko­niec od­twa­rza­nia”. Obraz nik­nie, a w sali pa­nu­je kom­plet­na cisza. Trwa dość długo, by jed­nym, krót­kim zda­niem roz­sa­dzić ścia­ny nie tylko tej salki ale całej sta­cji or­bi­tal­nej.

– Chcesz nam za­su­ge­ro­wać, że mamy tu do czy­nie­nia… z obcą cy­wi­li­za­cją?! – Si­lvia­ni po raz pierw­szy oka­za­ła emo­cje. A jed­nak ko­bie­ta!  Do­brze, że cho­ciaż to się wy­ja­śni­ło.

– Tak. Z całą pew­no­ścią ro­zum­ną i znaj­du­ją­cą się na o wiele wyż­szym po­zio­mie roz­wo­ju niż nasza – mówię wciąż tym samym, pew­nym sie­bie tonem. Teraz to ja muszę po­wstrzy­mać emo­cje.

– We­ry­fi­ko­wa­łeś jakoś te dane?

– Dwa razy. Za każ­dym razem inną me­to­dą. Za­wsze wy­cho­dzi to samo.

Wsta­ję, syn­chro­ni­zu­ję kons­fe­rum, jesz­cze raz na­kła­dam na sie­bie ko­lej­ne war­stwy ob­ra­zów i da­nych. Po­ka­zu­ję im po­szcze­gól­ne etapy, za­zna­czam mar­ke­rem wraż­li­we miej­sca.

– Spójrz­cie. O godz. 17:25 czasu po­kła­do­we­go Ulis­se­sa za­czy­na się in­cy­dent C123. Do­kład­nie po trzech go­dzi­nach i dzie­się­ciu mi­nu­tach sto czter­dzie­ści czte­ry ty­sią­ce ludzi roz­sia­nych po całym Ukła­dzie Sło­necz­nym do­sta­je szóst­ko­wej za­pa­ści. Roz­po­czy­na się in­cy­dent D124. Jed­nak naj­cie­kaw­sze jest do­pie­ro to. – Po­ka­zu­ję im frag­ment za­pi­su wy­chwy­co­ny z bi­nar­nej dżun­gli bio­Sie­ci. – Spraw­dzi­łem fluk­tu­acje prze­sy­łu da­nych w cza­sie trwa­nia in­cy­den­tów. I co do­strze­głem? Za­rów­no w trans­por­tow­cu jak i we wsz­czep­kach użyt­kow­ni­ków do­tknię­tych nagłą za­pa­ścią po­ja­wił się ten sam efekt: krót­ko­trwa­ły, jed­no­ra­zo­wy, płyt­ki zanik na­pię­cia na bram­kach lo­gicz­nych typu AND i bły­ska­wicz­ny jego po­wrót z wi­docz­nym, krót­kim od­ze­wem szó­stek. Mó­wiąc bar­dziej ob­ra­zo­wo: szóst­ki wy­sła­ły do Sieci krót­ki, urwa­ny krzyk – rap­tem kilka me­ga­baj­tów da­nych. Na pozór nic zna­czą­ce­go. Do­szło do spad­ku na­pię­cia –  na tyle sil­ne­go, aby przez chwi­lę spa­ra­li­żo­wać ruch da­nych, ale nie na tyle moc­ne­go, żeby do­pro­wa­dzić do trwa­łe­go znisz­cze­nia in­fra­struk­tu­ry. Taki krót­ko­trwa­ły, nie­wiel­ki zanik na­pię­cia naj­czę­ściej do­pro­wa­dza do zre­se­to­wa­nia sys­te­mu lub odłą­cze­nia de­li­kwen­ta od bio­Sie­ci. Zanik prądu do­pro­wa­dza do zgu­bie­nia ID trans­mi­sji da­nych. Zanim wszyst­kie szóst­ki od­naj­dą się z po­wro­tem i zsyn­chro­ni­zu­ją z ro­ute­ra­mi, mamy chwi­lo­wy chaos. I wła­śnie z tego chwi­lo­we­go cha­osu wy­padł ten urwa­ny ka­wa­łek kodu; krót­ki krzyk, jak sam to okre­śli­łem. – Wy­cią­gam z kons­fe­rum ma­leń­ką, błysz­czą­cą sy­ne­ste­zję, po­skrę­ca­ną jak po­je­dyn­czy łań­cuch ge­no­mu ja­kie­goś przed­po­to­po­we­go zwie­rza. – Na po­cząt­ku zda­wa­ło mi się, że ten kod po­cho­dzi od sa­mych szó­stek, że jest zwy­kłym po­twier­dze­niem ich go­to­wo­ści do dzia­ła­nia. Ale po ana­li­zie od­kry­łem, że tych kilka me­ga­baj­tów da­nych było ra­czej od­po­wie­dzią na in­for­ma­cję, którą już wcze­śniej od kogoś do­sta­ły.

– Co su­ge­ru­jesz, Jack?

– To prze­sła­nie. Szyfr. In­for­ma­cja od Ob­cych. – Za­pa­dła cisza. Spo­dzie­wa­łem się ta­kie­go efek­tu. Pew­nym tonem kon­ty­nu­owa­łem. – Jakie skut­ki wy­wo­łał ten chaos w przy­pad­ku C123 i D124 widać jak na dłoni. Obcy mieli czas, aby wpro­wa­dzić do na­szej Sieci swoje dane.

– Czy mamy twar­dy dowód na to, że to ich ko­mu­ni­kat? Prze­cież to śmiesz­ne! Spię­cie mogło zo­stać wy­wo­ła­ne róż­ny­mi czyn­ni­ka­mi. Burza sło­necz­na, fluk­tu­acje pola elek­tro­ma­gne­tycz­ne­go, nie­spraw­dzo­ne dzie­le­nie przez zero mo­gło­by do­pro­wa­dzić … – Oka­zu­je się, że Ko­siń­ski po­tra­fi jed­nak gadać. Szko­da, że od rze­czy.

Za­wie­szam te­atral­nie głos. Cza­sa­mi jed­nak przy­da­ją się do­brze opa­no­wa­ne tech­ni­ki wy­stą­pień pu­blicz­nych.

– Mam do was py­ta­nie: w jaki spo­sób naj­szyb­ciej omi­nąć za­bez­pie­cze­nia ja­kie­goś ob­wa­ro­wa­ne­go fi­re­wal­la­mi sys­te­mu? – Roz­glą­dam się bacz­nie po ze­bra­nych.

– Wy­łą­czyć prąd. Wy­mie­nić pa­mięć lub dane w chłod­nym sys­te­mie i od­pa­lić wszyst­ko od nowa, jak gdyby nigdy nic. – Si­lvia­ni nad­ra­bia stra­tę do pe­le­to­nu. + 5 do po­zio­mu in­te­li­gen­cji, + 3 do bły­sko­tli­wo­ści

– A więc to był atak ter­ro­ry­stycz­ny! Atak na bio­Sieć, ce­lo­wy i pla­no­wy! – tym razem Angus budzi się z dłu­gie­go snu. Brawo! + 2 do czuj­no­ści

– Na pewno była to świa­do­ma i za­mie­rzo­na in­ge­ren­cja. Czy atak? Tego nie je­stem pe­wien. + 8 do opa­no­wa­nia

– No do­brze, Jack. Mó­wisz, że wy­ko­rzy­sta­li chwi­lo­we za­wie­sze­nie Sieci do wpro­wa­dze­nia swo­ich da­nych. Po­mi­jam już fakt, że, jak sam do­brze wiesz, Sieć jest za­bez­pie­czo­na przed ta­ki­mi wy­pad­ka­mi… Twier­dzisz, że to prze­sła­nie, szyfr… Mógł­byś nam to jakoś przy­bli­żyć?

Do­brze. Na­de­szła pora na wy­ło­że­nie wszyst­kich kart. Nie mam zbyt wiele czasu. Za­le­ży mi na tym, aby jak naj­szyb­ciej wró­cić na Zie­mię i zo­ba­czyć się z Meą. Wiem, że ona jest klu­czem do całej za­gad­ki. A ja, w jakiś nie­uchwyt­ny, nie­wy­tłu­ma­czal­ny spo­sób je­stem jej teraz naj­bar­dziej po­trzeb­ny. Jesz­cze raz uru­cha­miam kons­fe­rum. Zgry­wam do pro­jek­to­ra obraz holo mo­je­go snu. Na­kła­dam zapis zło­żo­ny z trzech warstw: sy­ne­ste­zję Die Kunst der Fuge, ka­wa­łek kodu wy­od­ręb­nio­ny z krzy­czą­cych szó­stek i frag­ment kodu wy­dzie­lo­ny z trans­mi­sji spa­ra­li­żo­wa­ne­go trans­por­tow­ca. Trój­wy­mia­ro­we war­stwy wchła­nia­ją się wza­jem­nie, na­sy­ca­ją no­wy­mi zna­cze­nia­mi. Sy­ne­ste­tycz­ne od­wzo­ro­wa­nie mu­zy­ki prze­pla­ta się z wy­bra­ny­mi ogni­wa­mi bitów kodu. Świe­tli­ste po­zy­cje kon­tra­punk­tów na­kła­da­ją się na ze­ro-je­dyn­ko­wy tiul in­for­ma­cji. Widać już dra­bi­nę z wizji. We­wnątrz skrę­co­nej spi­ral­nie struk­tu­ry po­ja­wia­ją się sze­lesz­czą­ce, wy­cią­gnię­te z in­for­ma­cyj­ne­go tygla roz­pa­lo­ne ka­wał­ki urwa­nych, nie­po­rad­nych sen­sów: W ##i t…# 124a… +&&98 m… 09 y. P r,.wwwzsd y ka b y w… a op m83 y w… *$$ww p ; o;;;;; …k…o;j 88888 u. Angus, Si­lvia­ni i Ko­siń­ski pa­trzą na mnie pu­stym wzro­kiem. Czuję się jak wy­kła­dow­ca na uczel­ni. Szko­da tylko, że stu­den­ci pre­zen­tu­ją nie naj­wyż­szy po­ziom. Pod­świe­tlam im wła­ści­we li­te­ry.

 

W ##i t…# 124a… +&&98 m… 09 y. P r,.wwwzsd y ka b y wa op m83 y w… *$$ww p ; o;;;;; …ko;j 88888 u.

 

– Jak mo­gli­śmy prze­oczyć coś ta­kie­go?

– Mo­gli­śmy. Żeby od­czy­tać ten kod, trze­ba po­łą­czyć kilka róż­nych źró­deł in­for­ma­cji i od­po­wied­nio skon­fi­gu­ro­wać je wzglę­dem sie­bie. To jakby na­ło­żyć na sie­bie trzy różne co do fak­tu­ry i kształ­tu ob­ra­zy, które pa­su­ją tylko w jed­nym, kon­kret­nym uło­że­niu. Niby pro­ste, ale w sumie bar­dzo trud­ne do wy­chwy­ce­nia. Żeby od­czy­tać wzór, trze­ba wie­dzieć, w którą stro­nę pa­trzeć, na co zwró­cić uwagę.

– Chcesz po­wie­dzieć, że tylko ty mo­głeś od­czy­tać ten kod?

– Nie – skła­ma­łem. Rów­nie do­brze mógł­bym po­wie­dzieć, że je­stem wy­brań­cem albo schi­zo­fre­ni­kiem; albo jed­nym i dru­gim jed­no­cze­śnie. – Żeby od­czy­tać ten kod, trze­ba mieć dar sy­ne­ste­zji, in­te­re­so­wać się twór­czo­ścią Bacha, znać się na ko­dzie bio­Tech i mieć kupę szczę­ścia. Szu­ka­li kogoś, kto po­tra­fi po­łą­czyć emo­cje, twór­czość ar­ty­stycz­ną i prak­tycz­ną wie­dzę na­uko­wą. Bar­dzo cie­ka­wą kom­bi­na­cję sobie wy­my­śli­li.

– A więc mamy do czy­nie­nia z cy­wi­li­za­cją, która po­ro­zu­mie­wa się z nami za po­mo­cą mu­zy­ki Bacha i kodu bi­nar­ne­go ge­ne­ro­wa­ne­go przez szóst­ki?

– Naj­wi­docz­niej.

– A więc to in­wa­zja! – Ko­siń­ski nadal nie od­naj­du­je się w na­szych kli­ma­tach. Kto go tu w ogóle za­re­ko­men­do­wał? – 8 do opa­no­wa­nia

– Może nie chcą ata­ko­wać. Może po pro­stu chcą na­wią­zać z nami kon­takt. – Uspo­ka­jam at­mos­fe­rę.

– W taki spo­sób?! Pa­ra­li­żu­jąc nasze stat­ki i ry­zy­ku­jąc śmierć  nie­mal stu pięć­dzie­się­ciu ty­się­cy ludzi?!

– Może nie po­tra­fią ina­czej? Chcą dać nam do zro­zu­mie­nia, że są bli­sko nas. – Si­lvia­ni nadal zy­sku­je w moich oczach. – Może chcą nas tylko po­in­for­mo­wać o swo­jej obec­no­ści, ale nie za­mie­rza­ją wtrą­cać się w nasze spra­wy?

– Oczy­wi­ście, nie mamy po­ję­cia, co zro­bią w przy­szło­ści. Przy­pusz­czam, że chęć prze­ka­za­nia nam info o swoim ist­nie­niu może być jed­nym z klu­czo­wych mo­ty­wów. Ale na pewno nie je­dy­nym. Je­stem prze­ko­na­ny, że nie wy­bra­li przy­pad­ko­wo mo­men­tu, w któ­rym ze­chcie­li się skon­tak­to­wać. Dla­cze­go aku­rat teraz? Oczy­wi­ście, też nie wiemy. Może nam po­wie­dzą, ale moż­li­we, że nie do­wie­my się tego nigdy.

– Su­ge­ru­jesz, że nie będą się z nami cac­kać? Grunt to opty­mizm. – An­gu­so­wi zrze­dła mina. – 3 do kon­dy­cji psy­chicz­nej

– A może to tylko przy­pad­ko­wy zbieg oko­licz­no­ści? Trze­ba zwe­ry­fi­ko­wać te dane na Ziemi, zanim wy­śle­my ra­port Kró­lo­wej – Ko­siń­ski chwy­ta się każ­dej brzy­twy, żeby tylko nie spoj­rzeć praw­dzie w oczy.

– Mo­że­my we­ry­fi­ko­wać wzdłuż i wszerz. I pew­nie lu­dzie z NSA będą to ro­bi­li, jeśli już nie robią. Ale wszy­scy do­sko­na­le wy­czu­wa­my, że moż­li­wość ja­kiejś po­mył­ki jest pra­wie żadna. Zbyt wiele rze­czy jed­no­cze­śnie mu­sia­ło się zgrać w cza­sie, by mówić tu o ja­kiejś wy­jąt­ko­wej ko­in­cy­den­cji przy­pad­ków. Kod jest kla­row­ny i z całą pew­no­ścią nie po­cho­dzi od przy­pad­ko­wo fluk­tu­ują­ce­go kwa­za­ra.

– Skoro tak łatwo prze­ła­ma­li nasze za­bez­pie­cze­nia, to jaką tech­no­lo­gią mogą jesz­cze dys­po­no­wać? I czego mogą od nas chcieć?

– Tego nie wie nikt. Tak czy ina­czej zro­bi­li to, co chcie­li. Mieli za­miar skon­tak­to­wać się z nami. Szu­ka­li wspól­ne­go me­dium, dzię­ki któ­re­mu mo­gli­by prze­ka­zać in­for­ma­cję i do­ko­na­li tego. Po­ro­zu­mie­li się, wy­ko­rzy­stu­jąc taki kanał in­for­ma­cyj­ny, jaki jest nam do­stęp­ny.

– Su­ge­ru­jesz, że je­ste­śmy bez­bron­ni?

– Za­wsze by­li­śmy, tylko nikt nam o tym wcze­śniej nie po­wie­dział.

 

***

 

Wra­cam na Zie­mię, tak szyb­ko jak tylko się da. Zresz­tą, i tak nie mam wyj­ścia. Do­sta­łem po­le­ce­nie od Kró­lo­wej. Mam wra­cać do NSA. Przy­go­to­wa­li tam dla mnie biur­ko i kilku wy­edu­ko­wa­nych współ­pra­cow­ni­ków. Oczy­wi­ście, Kró­lo­wa wie już o wszyst­kim. Zo­sta­ła wpro­wa­dzo­na „spe­cjal­na pro­ce­du­ra”. Moja sy­ne­ste­zja prze­szła już pew­nie przez setki pro­ce­sów fal­sy­fi­ka­cyj­nych, nie zo­sta­wi­li na niej su­chej nitki. Ale nie to jest dla mnie naj­waż­niej­sze. Teraz naj­waż­niej­sze jest sa­mo­po­czu­cie Mei i zdro­wie tych ponad osiem­dzie­się­ciu sze­ściu ty­się­cy od­ra­to­wa­nych nie­szczę­śni­ków, któ­rzy zna­leź­li się oko w oko z nie­zna­nym. Sie­dzę w prze­stron­nej ka­bi­nie wa­ha­dłow­ca. Lot ma się ku koń­co­wi. Wy­glą­dam przez ilu­mi­na­tor. Widzę po­strzę­pio­ne ob­ło­ki, owi­nię­te zło­ta­wą stru­ną wscho­dzą­ce­go słoń­ca. Lubię oglą­dać takie pej­za­że. Po­ezja frak­ta­li i fo­to­nów. Za­wsze i wszę­dzie – pięk­na! Myślę o Mei. Nie­po­kój ro­śnie w siłę.

Srebr­ne wa­ha­dło skła­da skrzy­dła do lą­do­wa­nia. Po­ja­wia się ko­mu­ni­kat o za­pię­ciu pasów. Widok w małym okien­ku za­ma­zu­je wata chmur, ale po chwi­li od­sła­nia się wspa­nia­ła, za­pie­ra­ją­ca dech w pier­siach pa­no­ra­ma. Ul – sie­dzi­ba Kró­lo­wej, sto­li­ca no­we­go świa­ta, me­tro­po­lia zbu­do­wa­na na pla­nie gi­gan­tycz­ne­go pla­stra miodu, o po­wierzch­ni nie­mal trzy­stu ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych. Bu­dyn­ki, ulice, parki, ogro­dy w har­mo­nij­nym go­be­li­nie ko­lo­rów i kształ­tów. Białe, wy­kroch­ma­lo­ne pro­mie­nia­mi słoń­ca bu­dyn­ki uło­żo­ne są w lo­gicz­ne, funk­cjo­nal­ne struk­tu­ry. Ude­rza brak wy­so­ko­ściow­ców i po­wietrz­nych baz prze­twor­ni­ko­wych. Tu dba się o czy­stość, eko­lo­gię, pięk­ne wi­do­ki. Wy­so­ko­ściow­ce i bazy to towar po­śled­niej ja­ko­ści, sto­so­wa­ny w ościen­nych dys­tryk­tach. Ul od sa­me­go po­cząt­ku i w swym naj­głęb­szym za­ło­że­niu miał być inny – wy­obra­żał po­łą­cze­nie an­tycz­ne­go pięk­na rzym­skich bu­dow­li sprzed er i zu­ni­fi­ko­wa­nej no­wo­cze­sno­ści, która nie musi, a może nawet nie po­win­na, rzu­cać się w oczy. Tak czy ina­czej, widok osza­ła­mia, nawet wtedy, gdy widzi się go po raz ko­lej­ny.

Na lą­do­wi­sku szyb­ka od­pra­wa dla VIP-ów i prze­siad­ka do rzą­do­we­go, pan­cer­ne­go loco. W dru­gim dys­kret­na ob­sta­wa. Od razu widzę, że wy­pad­ki na­bra­ły tempa. Nikt nigdy nie witał mnie tutaj z ta­ki­mi ho­no­ra­mi. Prze­la­tu­je­my przez mia­sto na sy­re­nach i błyszcz­kach. Klucz po­jaz­dów na re­je­stra­cjach dy­plo­ma­tycz­nych za­wsze robi wra­że­nie na miesz­kań­cach Ula. Roz­pierz­cha­ją na boki, usłuż­nie ustę­pu­ją pierw­szeń­stwa.

Le­ci­my bez­po­śred­nio do NSA. Nikt nie pyta mnie o zda­nie. Ro­zu­miem, że to nor­mal­na pro­ce­du­ra w tych jakże wy­jąt­ko­wych oko­licz­no­ściach, ale mo­gli­by cho­ciaż za­dbać o po­zo­ry. Zdaję sobie spra­wę ze swo­jej sy­tu­acji – jest nie do po­zaz­drosz­cze­nia. Je­stem nie­spo­ty­ka­nym oka­zem homo neo­sa­piens – po­tra­fię roz­szy­fro­wać prze­kaz Ob­cych. Ewi­dent­nie po­słu­ży­li się mną – zro­bi­li ze mnie me­dium. Po­zo­sta­je py­ta­nie – co się jesz­cze ma wy­da­rzyć? Czy mam tylko od­bie­rać ko­lej­ne wia­do­mo­ści i de­ko­do­wać je przy po­mo­cy moich uni­kal­nych darów? Czy ra­czej in­for­ma­cja ma iść w drugą stro­nę – od nas do Nich (kim­kol­wiek są). Po­ja­wia się ko­lej­ne py­ta­nie: jak to zro­bić? Jak wejść na ich pasmo od­bio­ru? Czy Oni już wie­dzą, że nie mam o tym po­ję­cia? Uśmie­cham się do nie­wy­raź­ne­go od­bi­cia w pan­cer­nej szy­bie. Wię­cej pytań niż od­po­wie­dzi. To lubię! Przede wszyst­kim je­stem prze­cież na­ukow­cem.

W sie­dzi­bie NSA wzmo­żo­ny ruch. Nikt zdaje się nie za­uwa­żać mo­je­go przy­by­cia. Je­stem tu bar­dziej ano­ni­mo­wy niż gwiaz­da w nie­skla­sy­fi­ko­wa­nej ga­lak­ty­ce. Funk­cjo­na­riu­sze na bram­kach ska­nu­ją źre­ni­cę mo­je­go oka, kur­tu­azyj­nie za­pra­sza­ją dalej. Teraz to­wa­rzy­szy mi tylko jeden ano­ni­mo­wy prze­wod­nik-ochro­niarz. Przy­pusz­cza­ją, że je­stem nie­szko­dli­wy. Ja rów­nież mam taką na­dzie­ję.

Wcho­dzę coraz głę­biej w la­bi­rynt ko­ry­ta­rzy i po­chyl­ni bez okien. Po pią­tej bram­ce za­czy­nam ro­zu­mieć, że to nie jest zwy­kła trasa sta­ty­stycz­nych in­te­re­san­tów tej in­sty­tu­cji. Po ósmej na­bie­ram po­dej­rzeń gra­ni­czą­cych z pew­no­ścią: szyb­ko mnie stąd nie wy­pusz­czą. Jesz­cze tylko winda, kil­ka­dzie­siąt albo kil­ka­set me­trów w dół (ile, tego nikt tu po­dob­no nie wie) i je­stem na miej­scu. Od­czu­wam zmia­nę ci­śnie­nia, tem­pe­ra­tu­ry i wil­got­no­ści po­wie­trza. Je­ste­śmy – pod wodą? Ide­al­ny ekran an­ty­pod­słu­cho­wy. Dobry pa­tent – za­pi­su­ję na bio­Dy­sku.

W dużej sali oświe­tlo­nej zim­ny­mi ja­rze­niów­ka­mi sie­dzi kilku ja­jo­gło­wych. Dwóch znam z uni­wer­sy­te­tu, resz­ty nie ko­ja­rzę. Na­stę­pu­je nudna pre­zen­ta­cja. Ofi­cjal­nie są na­ukow­ca­mi. Oczy­wi­ście, do­my­ślam się, że to tylko przy­kryw­ka dla ich utaj­nio­nej, wła­ści­wej pracy. Py­ta­nie za­sad­ni­cze: czego ode mnie chcą? Czy zo­sta­łem upro­wa­dzo­ny, czy tylko „wy­po­ży­czo­ny” na jakiś czas?

– Wi­ta­my pana na te­re­nie na­sze­go ośrod­ka ba­daw­cze­go. – Jeden z ja­jo­gło­wych, wyż­szy od po­zo­sta­łych, naj­wy­raź­niej po­dej­mu­je się peł­nić rolę prze­wod­ni­ka (me­dia­to­ra?). – Pew­nie za­sta­na­wia się pan, po co tu pana spro­wa­dzi­li­śmy?

– Rze­czy­wi­ście, bio­rąc pod uwagę ostat­nie wy­da­rze­nia, jest to dla mnie dość istot­na in­for­ma­cja. – Pod ugrzecz­nio­ną frazą po­ja­wia­ją się ciem­ne pół­to­ny iry­ta­cji.

– Ze wzglę­du na do­nio­słość i wy­jąt­ko­wość sy­tu­acji, w ja­kiej zna­lazł się nasz Ul, nie mamy, nie­ste­ty, czasu na zbyt wy­lew­ne po­wi­ta­nie. Chcę jed­nak, pro­fe­so­rze, aby pan wie­dział, że nie mamy wobec pana wro­gich za­mia­rów.

– O, to już coś! Jest jakiś punkt za­cze­pie­nia! – Moja iry­ta­cja ro­śnie z każdą chwi­lą. Sam nie przy­pusz­cza­łem, że tak szyb­ko i łatwo wy­pro­wa­dzą mnie z rów­no­wa­gi. Szóst­ki ko­ry­gu­ją na­pię­cie. A więc jed­nak je­stem za­kład­ni­kiem. Tylko do czego będą chcie­li mnie wy­ko­rzy­stać?

– Za chwi­lę wpro­wa­dzi­my pana do sali in­ten­syw­nej te­ra­pii, w któ­rej znaj­du­je się pana asy­stent­ka, dok­tor Mea Mi­lia­no…

Serce pod­ska­ku­je mi do gar­dła. Te­le­me­tria bu­zu­je w trze­wiach na­no­im­plan­tów. Ad­re­na­li­na roz­bi­ja się po aor­cie.

– Co z nią?!

– Jest… w dość do­brej kon­dy­cji. Nie mamy jesz­cze cał­ko­wi­tej pew­no­ści, na ile za­paść wpły­nę­ła na jej ośrod­ki po­znaw­cze, ale na pewno czuje się na tyle do­brze, aby mógł pan z nią po­roz­ma­wiać. Zresz­tą, sama o to pro­si­ła.

Jed­nak od­zy­ska­ła pa­mięć! To do­brze. To ozna­cza pro­gres, naj­gor­sze jest już za nami. Od­dy­cham z wy­raź­ną ulgą.

Pro­wa­dzą mnie po­chyl­nią od­bi­ja­ją­cą od sali, w któ­rej przed chwi­lą by­li­śmy. Otwie­ra­ją śluzę. Wcho­dzi­my do po­miesz­cze­nia za­sta­wio­ne­go apa­ra­tu­rą me­dycz­ną. Na ste­la­żu me­dycz­nym leży Mea. Do rąk i nóg pod­cze­pio­ne ma we­nflo­ny i czuj­ni­ki. Nie ma siły pod­nieść głowy. Przy­sia­dam na nie pa­su­ją­cym do tego wnę­trza, ob­skur­nym stoł­ku ob­ro­to­wym i do­ty­kam jej chłod­nej dłoni.

– Cześć, pani dok­tor. Jak na swoje lata, wy­glą­dasz świet­nie! – usi­łu­ję za­żar­to­wać, ale już po chwi­li ża­łu­ję wy­po­wie­dzia­nych słów.

– Jack, do­brze, że je­steś – szep­ce de­li­kat­nie, prze­chy­la­jąc twarz w moją stro­nę. Jest blada, wy­mi­ze­ro­wa­na, ale oczy ma pięk­ne jak za­wsze. Je­stem prze­ra­żo­ny jej wy­glą­dem! Ręce za­czy­na­ją mi drżeć. Nie chce mi się wie­rzyć, że jej fi­zycz­na kon­dy­cja mogła ulec tak dia­me­tral­nej zmia­nie! Od na­sze­go ostat­nie­go spo­tka­nia w parku mi­nę­ło za­le­d­wie trzy dni!

Mea wpa­tru­je się we mnie dziw­nym, nie­obec­nym wzro­kiem.

– Jack, pa­mię­tasz naszą wizję z Ulis­se­sa?

Mru­gam ocza­mi jak czło­wiek wy­rwa­ny ze snu. „Naszą wizję z Ulis…”. A więc ona też tam była! I wszyst­ko świet­nie pa­mię­ta! Utwier­dza mnie w prze­ko­na­niu, że tamto nie było ha­lu­cy­na­cją, że dzia­ło się na­praw­dę! Uczu­cie ra­do­ści mie­sza się z po­czu­ciem prze­ra­że­nia i bez­sil­no­ści.

– Oczy­wi­ście, że pa­mię­tam. Jak mógł­bym za­po­mnieć?

– Pa­mię­tasz ma­te­rię, która wy­peł­nia­ła wnę­trze ka­te­dry? Ciem­ną ma­te­rię i ciem­ną ener­gię uka­za­ną nam w wizji jako ażu­ro­wy, na­wza­jem uzu­peł­nia­ją­cy się układ kost­ny wie­low­szech­świa­ta?

– Oczy­wi­ście. To było pięk­ne! Przy­tła­cza­ją­ce za­ra­zem. Przy­po­mi­na­ło uło­żo­ny w do­sko­na­łym, ma­te­ma­tycz­nym szyku krysz­tał or­ga­nicz­nej ener­gii.

– Tak, Jack, tak… – szep­nę­ła Mea. – Wła­śnie tym są Oni…

Nadal mru­gam ocza­mi jak czło­wiek wy­rwa­ny ze snu, który z trud­no­ścią ko­ja­rzy czas i miej­sce swo­jej nie­kon­tro­lo­wa­nej drzem­ki. Szóst­ki w mojej gło­wie szyb­ko łączą ze sobą de­ta­le wizji, mlasz­czą za­do­wo­lo­ne ze swej pracy, wy­sy­ła­ją pa­kie­ty da­nych w dal. Jak mo­głem tego wcze­śniej nie do­strzec?! Prze­cież to pro­ste! A jed­nak, spra­wy ponad wszyst­ko oczy­wi­ste wy­da­ją się naj­bar­dziej za­kry­te.

Pa­trzę na Meę nie­spo­koj­nym wzro­kiem. Wszy­scy mó­wi­li mi, że jest z nią już do­brze, że do­cho­dzi do sie­bie. Tym­cza­sem widzę ko­bie­tę cał­ko­wi­cie po­zba­wio­ną sił ży­cio­wych, wy­schnię­tą na wiór, przy­ku­tą do łóżka. Sta­ram się po­wstrzy­mać łzy. Wiem, że nie mogę po­zwo­lić sobie na zbyt wiele. Z dru­giej stro­ny, jeśli nie teraz – to kiedy?!

– Jack, chcę się z tobą po­że­gnać.

– Mea, do ja­snej cho­le­ry, o czym ty mó­wisz?!

– Teraz idę do Nich. Tam je­stem bar­dziej po­trzeb­na niż tu. Ale ty zo­stań… pil­nuj na­szych spraw.

Czuję, jak włosy na gło­wie stają mi dęba, a skórę po­kry­wa lo­do­wa­ty dreszcz prze­ra­że­nia! Se­kun­dy mi­ja­ją tak wolno i ospa­le, że można by­ło­by po­mię­dzy nimi na­pi­sać nie­je­den wiersz o po­ezji, mi­ło­ści, sen­sie życia. Pa­trzę na nią… Chcę jej po­wie­dzieć, że… I wtedy sły­szę prze­raź­li­wy, cią­gły pisk mo­ni­to­ra serca. Brzę­czyk alar­mu dia­gno­stycz­ne­go do­łą­cza do tam­te­go, je­dy­ne­go w swoim ro­dza­ju dźwię­ku – wi­zy­tów­ki śmier­ci. Pró­bu­ję się ru­szyć. Coś zro­bić. Har­mi­der dźwię­ków. Le­ka­rze bły­ska­wicz­nie od­su­wa­ją mnie od ste­la­żu me­dycz­ne­go. Wy­pro­wa­dza­ją z sali.

– Mea! Nie! Meaaa!!!

 

***

 

Wal­czy­ła jesz­cze czte­ry dni. W sumie, była to walka nie jej samej – ra­czej dru­ży­ny le­ka­rzy, któ­rzy usi­ło­wa­li re­ani­mo­wać ciało i przy­wró­cić do pracy mi­lio­ny szó­stek w osła­bio­nym do gra­nic moż­li­wo­ści or­ga­ni­zmie. Na­no­im­plan­ty wy­ka­zy­wa­ły chęć do współ­pra­cy, ale bio­lo­gia serca i ukła­du ner­wo­we­go – sta­now­czo nie. Pią­te­go dnia nad ranem  po­pro­si­li, abym przy­szedł.

Dusza Mei była już da­le­ko. Wie­dzia­łem o tym i w żaden spo­sób nie umia­łem się z tym po­go­dzić. Pa­trzy­łem pu­stym wzro­kiem na to, co z niej zo­sta­ło. Nie mogę opi­sać mo­je­go stanu… Są rze­czy, któ­rych nie da się opi­sać…

 

***

 

Od śmier­ci Mei aż do teraz – cały ten dwu­ty­go­dnio­wy okres – spę­dzi­łem w pod­zie­miach NSA. Moi opie­ku­no­wie by­naj­mniej nie za­sko­czy­li mnie tym po­su­nię­ciem. Rzecz jasna, od sa­me­go po­cząt­ku tłu­ma­czy­li to „moim do­brem”. Wy­ja­śnia­li, że po śmier­ci Mei muszą mnie chro­nić, pod­dać ob­ser­wa­cji, stale mo­ni­to­ro­wać pa­ra­me­try ciała i duszy, aby i mnie nie przy­tra­fi­ło się coś po­dob­ne­go. W pew­nym sen­sie przy­zna­łem im rację. Teraz byłem dla nich jesz­cze cen­niej­szy niż wcze­śniej. Sta­no­wi­łem „bra­ku­ją­ce ogni­wo”, bramę, przez którą można było prze­do­stać się do wnę­trza Ta­jem­ni­cy. Nikt tylko mi nie po­wie­dział, kiedy i jak się tam wśli­zgnie­my. Zo­sta­łem od­cię­ty od in­for­ma­cji do­ty­czą­cych kon­tak­tu. Nie wie­dzia­łem nic. Może na­stą­pi­ła już cicha in­wa­zja? Może nasi nowi, ta­jem­ni­czy sub­lo­ka­to­rzy za­pro­po­no­wa­li nam udział w ja­kiejś wiel­kiej, trans­ga­lak­tycz­nej unii cy­wi­li­za­cyj­nej? A może grają z nami tylko w ja­kie­goś ko­smicz­ne­go pa­int­bal­la?

Jedno było pewne. Do cze­goś byłem po­trzeb­ny tym łysym typ­kom z NSA. Ina­czej by mnie tu nie trzy­ma­li. Tak oto otrzy­ma­łem ofi­cjal­ny sta­tus wy­brań­ca. Naj­bar­dziej nie­na­wist­ne słowo ze wszyst­kich, jakie po­zna­łem w swoim życiu – przy­lgnę­ło do mnie jak wy­jąt­ko­wo zło­śli­wy pa­so­żyt. Sys­tem, który tak bar­dzo ne­go­wał prze­moc i re­stryk­cje, od­osob­nił mnie od resz­ty spo­łe­czeń­stwa, tłu­ma­cząc to do­brem moim i ogółu. W głębi duszy było mi już wszyst­ko jedno, co ze mną zro­bią. Od­osob­nie­nie wy­da­ło mi się nawet, w pew­nym sen­sie, do­brym wyj­ściem z sy­tu­acji. W tej nie­do­sięż­nej pod­ziem­nej bazie czu­łem się sto­sun­ko­wo bez­piecz­nie. Być może nie się­ga­ły tu nie­wi­dzial­ne macki Ob­cych? Czu­łem się więź­niem we wła­snym domu, ale mia­łem przy­naj­mniej czas, żeby jakoś się po­zbie­rać. Mo­głem wszyst­ko do­kład­nie prze­my­śleć, za­sta­no­wić się nad sobą i roz­wo­jem sy­tu­acji. Spe­ku­lo­wa­łem, czy lu­dzie wie­dzą już o kon­tak­cie z innym, wszę­do­byl­skim bytem? Zna­jąc tak­ty­ki in­for­ma­cyj­ne Kró­lo­wej, pew­nie nie. Po co siać pa­ni­kę w świe­cie, w któ­rym od dawna nie wy­da­rzy­ło się nic groź­ne­go dla wiecz­nie im­pre­zu­ją­cej cy­wi­li­za­cji?

Usi­ło­wa­łem od nowa upo­rząd­ko­wać ele­men­ty tej za­wi­łej ukła­dan­ki. Wciąż pró­bo­wa­łem zro­zu­mieć sens ostat­nich słów Mei. W głębi duszy czu­łem, że jest w nich ukry­ty klucz do jej nie­spo­dzie­wa­ne­go odej­ścia. Każ­dej nocy cze­ka­łem na to, że po­ja­wi się ko­lej­na wizja, ale nie dzia­ło się do­słow­nie nic, co mo­gło­by być cho­ciaż strzę­pem, po­wi­do­kiem ob­ja­wie­nia z ka­te­dry.

Wy­da­rze­nia ostat­nich dwóch ty­go­dni do­da­ły mi przy­naj­mniej dwa­dzie­ścia lat. Nie­spo­dzie­wa­nie po­ja­wi­ły się do­dat­ko­we zmarszcz­ki wokół oczu, siwe włosy na skro­niach. Pro­wi­zo­rycz­ny dom bez okien nawet tak bar­dzo mi nie prze­szka­dzał. Za­pa­dłem się w sobie jak wy­pa­lo­na gwiaz­da, zmie­nia­ją­ca się na oczach zdu­mio­ne­go wszech­świa­ta w czar­ną, nisz­czy­ciel­ską dziu­rę. Zda­wa­ło mi się, że jeśli ktoś nie­bez­piecz­nie zbli­ży się do mnie, na­tych­miast zo­sta­nie zmiaż­dżo­ny po­tęż­ny­mi si­ła­mi wy­pa­lo­nych myśli i już nigdy nie wy­śli­zgnie się poza obręb mojej na­pęcz­nia­łej od bólu duszy.

Przy­szli po mnie pięt­na­ste­go dnia od śmier­ci Mei. Ko­siń­ski, Si­lvia­ni i naj­wyż­szy z ja­jo­gło­wych. Zacna trój­ka, jak za­wsze go­to­wa do wy­peł­nie­nia dy­rek­tyw góry. Nie za­da­łem sobie trudu, aby wstać i przy­wi­tać się z nimi. Sie­dzia­łem w ob­ro­to­wym fo­te­lu i mru­gnię­ciem oka bez­myśl­nie prze­rzu­ca­łem ka­na­ły in­for­ma­cyj­ne. Wie­dzia­łem, że je­stem dla nich naj­cen­niej­szym czło­wie­kiem na świe­cie. To do­da­wa­ło mi sił do oka­za­nia im mak­si­mum obo­jęt­no­ści.

– Jack, wiem, że to dla cie­bie zbyt wcze­śnie, ale w pew­nym sen­sie nie mamy wy­bo­ru. Kró­lo­wa pro­si­ła nas…

– Do rze­czy, Ko­siń­ski. Do rze­czy.

– Po­trze­bu­je­my two­jej po­mo­cy. Bez cie­bie nie uda się nam na­wią­zać kon­tak­tu.

Spo­glą­dam na nich za­sko­czo­ny. My­śla­łem, że tylko przy­szli po to, aby uspra­wie­dli­wić słusz­ność tej mojej prze­cią­ga­ją­cej się kwa­ran­tan­ny.

– Skąd ta pew­ność? Od kiedy je­stem taki wy­jąt­ko­wy? Jest jesz­cze ponad osiem­dzie­siąt sześć ty­się­cy oca­lo­nych…

– Tak, ale tylko ty nie prze­sze­dłeś za­pa­ści. I tylko ty byłeś w sta­nie od­czy­tać prze­sła­nie.

– Daj­cie tam­tym po­słu­chać Bacha. Może też coś wy­kom­bi­nu­ją.

– Jack, nie mamy czasu. Kró­lo­wa prosi o kon­kret­ny ra­port: z wy­ni­ka­mi, usta­le­nia­mi, ewa­lu­acją…

– Chce­cie mnie za­prząc do pi­sa­nia ja­kie­goś ra­por­ci­ku, pod­czas gdy losy świa­ta wiszą na wło­sku? To do­praw­dy śmiesz­ne! – Zry­wam się z krze­sła i przy­glą­dam się im z nie­ukry­wa­ną zło­ścią.

– Jack, ro­zu­mie­my twój stan… Na­praw­dę, bar­dzo ci współ­czu­je­my, ale mu­si­my do­wie­dzieć się jak naj­szyb­ciej, czego oni od nas tak na­praw­dę chcą. Nie muszę ci chyba tłu­ma­czyć… – Si­lvia­ni pró­bu­je ostu­dzić at­mos­fe­rę.

– Czego chcą?! Chcą się tylko z nami przy­wi­tać! Nie mają wro­gich za­mia­rów – te­stu­ję ich in­te­li­gen­cję.

– Skąd taki wnio­sek?

– Jak to „skąd”? Po­wie­dzie­li nam to prze­cież, w pierw­szej wy­sła­nej wia­do­mo­ści! Radzę wam zgłę­bić taj­ni­ki tego tek­stu. – Uśmie­cham się iro­nicz­nie.

Cisza. Sły­chać tylko szum kli­ma­ty­za­cji. Ja­jo­gło­wy wkra­cza do akcji:

– Nie mają wro­gich za­mia­rów? Cięż­ko uwie­rzyć w coś ta­kie­go. To praw­da, u nas nie ma wojen, ale to ra­czej za­słu­ga Sieci i Kró­lo­wej niż nas sa­mych. Każdy jest mo­ni­to­ro­wa­ny. Na bie­żą­co ga­szo­ne są za­rze­wia spo­rów…

– Drogi panie, wiemy, jak to dzia­ła! Nie po­trze­bu­je­my tu wy­kła­dów. Al­go­rytm się spraw­dza, ale u nas. Nie do­pa­su­je­my żad­ne­go z na­szych al­go­ryt­mów do ich po­ten­cjal­ne­go mo­de­lu za­cho­wa­nia. To zu­peł­nie inna bajka! – Cho­dzę mia­ro­wym kro­kiem po celi. Szóst­ki grają nową, świe­żą sym­fo­nię.

– Bo?

– Bo są różni od nas. Cał­ko­wi­cie i nie­odwo­łal­nie! – Przy­sia­dam na brze­gu łóżka. Czuję się jak schi­zo­fre­nik pod­da­ny cią­głej ob­ser­wa­cji. Efekt od­osob­nie­nia daje znać o sobie.

– Ale może jest jed­nak coś, co nas łączy? W prze­ciw­nym razie, po co mie­li­by z nami gadać? – Ko­siń­ski wresz­cie do­łą­cza do roz­mo­wy. Widać, że jest zdez­o­rien­to­wa­ny moim sta­nem.

– Je­stem bio­tech­no­lo­giem, a nie ana­li­ty­kiem – mówię mia­ro­wym, jed­no­staj­nym tonem. – Na­uczo­no mnie my­śleć w ka­te­go­riach ewo­lu­cji. Wszyst­ko, co ma w sobie choć odro­bi­nę po­ten­cja­łu na prze­ży­cie, nosi też w sobie na­tu­rę zdo­byw­cy. Wcze­śniej czy póź­niej, da o sobie znać in­stynkt kon­kwi­sta­do­ra. Eks­pan­sja to na­tu­ral­ny kie­ru­nek ewo­lu­cji życia opar­te­go na biał­ku i ami­no­kwa­sach. Przy­naj­mniej ta­kie­go życia, jakie znamy. Ale jest jeden ha­czyk: ta cy­wi­li­za­cja nie jest opar­ta na biał­ku. No­śni­kiem jej ist­nie­nia jest ciem­na ma­te­ria, ję­zy­kiem czy­sta in­for­ma­cja! Nawet nie wiemy, jak to ze sobą współ­gra, w jaki spo­sób jest sprzę­żo­ne jedno z dru­gim, a może ra­czej jedno w dru­gim! Mo­że­my się tylko do­my­ślać. Są prak­tycz­nie unie­za­leż­nie­ni od zna­nych nam za­so­bów. Żyją ina­czej niż wszyst­ko, co do tej pory od­kry­li­śmy i po­zna­li­śmy. Są wszech­obec­ni i prak­tycz­nie nie­znisz­czal­ni. Super Byt, któ­re­mu co naj­wy­żej mo­że­my wy­czy­ścić buty!

– To niby ma zmie­nić po­stać rze­czy? Że są inni, że są lepsi? Mó­wisz, że chcą się z nami tylko przy­wi­tać. I co? Tylko tyle? A skąd pew­ność, że mówią praw­dę? Jeśli szy­ku­ją się do pod­bo­ju, tym bar­dziej za­le­ży im na dez­in­for­ma­cji. – Ko­siń­ski nie daje za wy­gra­ną.

– I tak nie mamy wyj­ścia. Mu­si­my cze­kać na ich za­gra­nie.

– A może nie po­win­ni­śmy cze­kać? Może sami po­win­ni­śmy wy­ko­nać jakiś ruch?

– Niby co mamy zro­bić? Nadal nie mamy po­ję­cia, jak się z nimi sko­mu­ni­ko­wać. Nikt nie wie, jak roz­ma­wiać z ciem­ną ma­te­rią. Nawet nie mo­że­my jej do­strzec na­szy­mi super czu­ły­mi apa­ra­ta­mi, a co do­pie­ro „roz­ma­wiać z nią”! A oni, co? Po pro­stu mówią nam „dzień dobry” i ma­cha­ją łapką, a przy oka­zji wy­sy­ła­ją w bli­żej nie­okre­ślo­ny nie­byt sto czter­dzie­ści czte­ry ty­sią­ce ludzi roz­sia­nych po całym ukła­dzie! Sto­imy na z góry prze­gra­nej po­zy­cji, Ko­siń­ski. Niby co mo­że­my zro­bić? Marzy ci się wy­prze­dza­ją­cy atak nu­kle­ar­ny? Chcesz wal­czyć z nie­wi­dzial­nym?!

– Skoro są tacy po­tęż­ni i nie­prze­wi­dy­wal­ni, tym bar­dziej po­win­ni­śmy się oba­wiać naj­gor­sze­go!

– Eks­pan­syw­ność leży w na­tu­rze tych cy­wi­li­za­cji, które czują się za­gro­żo­ne. Jeśli bra­ku­je ci prze­strze­ni ży­cio­wej lub za­so­bów, zbie­rasz swo­ich ludzi, ro­bisz z nich żoł­nie­rzy i idziesz na wojnę. Ale jeśli super cy­wi­li­za­cja nie czuje się za­gro­żo­na, jeśli jest prak­tycz­nie wszę­do­byl­ska i nie­znisz­czal­na?…

– Wtedy nie ma sensu wo­jo­wać… A przy­naj­mniej nie ma sensu robić tego w pierw­szej ko­lej­no­ści.

– Otóż to. Wresz­cie do­cho­dzi­my do sen­sow­nych wnio­sków. Do­pó­ki nie na­wią­że­my z nimi kon­tak­tu, nie po­zna­my ich głęb­szych in­ten­cji. – Wsta­ję i znowu za­czy­nam klu­czyć mię­dzy biur­kiem, fo­te­lem, łóż­kiem.

– I tak nie po­tra­fi­my się z nimi do­ga­dać! – Si­lvia­ni nie­spo­dzie­wa­nie ujaw­nia ko­bie­cą emo­cjo­nal­ność.

– My nie, ale szóst­ki po­tra­fią. – Chwa­lę się swoim na­uko­wym re­flek­sem.

Znów ta sama cisza. Szmer kli­ma­ty­za­cji. Ty­ka­nie szó­stek. Wszyst­ko ma kolor sza­ro­zie­lo­ny.

– Daj spo­kój, Jack. Prze­cież to tylko im­plan­ty, zwy­kłe pro­te­zy pod­cze­pio­ne do mózgu i do bio­Sie­ci. Chcesz nam wmó­wić, że pro­te­za jest w sta­nie do­ga­dać się z obcą cy­wi­li­za­cją? I co? Pro­te­za po­tra­fi a my, lu­dzie, nie?

– Jedna pew­nie nie po­tra­fi. – Wpa­tru­ję się ba­daw­czo w Si­lvia­ni. – Ale ty­sią­ce, mi­lio­ny, mi­liar­dy, mi­liar­dy mi­liar­dów pew­nie już tak. Być może do tego po­trzeb­ni im byli ci wszy­scy za­wie­sze­ni lu­dzie. Chcą stwo­rzyć swoją wła­sną pod­sieć w na­szej bio­Sie­ci. – Przy­glą­dam się przy­by­szom. Widzę jak kulą się w sobie pod cię­ża­rem moich słów. – Sie­dzi­my na bom­bie z opóź­nio­nym za­pło­nem i nawet nie wiemy, jak ją roz­bro­ić. Wszyst­kim nam, na­ukow­com, kon­takt ko­ja­rzył się z kon­kret­ny­mi isto­ta­mi, ma­te­rial­ny­mi obiek­ta­mi z ja­kie­goś biał­ko­we­go, cie­le­sne­go pa­ra­dyg­ma­tu, a tu nie mamy nic, co można by wziąć na ruszt: do­tknąć, zo­ba­czyć, prze­pu­ścić przez spek­tro­me­try, po­mi­ziać skal­pe­lem. Ciem­na ma­te­ria: naj­bar­dziej nie­uchwyt­na część wszech­świa­ta… To coś zu­peł­nie z innej, ko­smo­go­nicz­nej becz­ki…

– Z tego co mó­wisz wy­ni­ka, że byli tu od za­wsze, odkąd ist­nie­je nasz wszech­świat. Pły­wa­my w ich cie­czach ustro­jo­wych, do­ty­ka­my wnę­trza, ocie­ra­my się o ich trze­wia. Ży­je­my w nich, po­ru­sza­my się, je­ste­śmy. I nawet nie wiemy, czym tak na­praw­dę są. – Si­lvia­ni coraz le­piej ro­zu­mie, o co w tym wszyst­kim cho­dzi. – Skoro do tej pory nie zro­bi­li nam krzyw­dy, dla­cze­go mie­li­by robić to teraz?

– A może trze­ba od­wró­cić sy­tu­ację? Może, gdyby nie oni, my nie mo­gli­by­śmy za­ist­nieć? Może są nam tak samo po­trzeb­ni do życia jak po­wie­trze i woda? Tylko nam wciąż się wy­da­je, że ktoś chce nas wy­ko­rzy­stać, na­paść, ode­brać nasze to­te­my? Nawet nam ode­chcia­ło się w mię­dzy­cza­sie uże­rać ze sobą. Zro­zu­mie­li­śmy, że są lep­sze rze­czy od pro­wa­dze­nia wojen.

– Kim­kol­wiek są, wy­pa­da­ło­by się do nich ode­zwać. – Ja­jo­gło­wy spo­ufa­la się ze mną, jak gdyby nigdy nic. – Jack, trze­ba zna­leźć jakiś spo­sób. Co­kol­wiek, co może nas oca­lić przed cha­osem. Pomóż nam. Je­steś prze­cież…

 

***

 

Je­stem wra­kiem czło­wie­ka. Ostat­nie dwa ty­go­dnie na za­wsze zmie­ni­ły moje życie w mniej lub bar­dziej kon­tro­lo­wa­ny kosz­mar. Nikt by nie uwie­rzył w tak prze­dziw­ny splot oko­licz­no­ści  – przede wszyst­kim ja sam! Tak cza­sa­mi w życiu bywa: bu­dzisz się młody, zdro­wy, pełny opty­mi­zmu – a do łóżka kła­dziesz się po­sta­rza­ły o dwie de­ka­dy, obo­la­ły, bez chęci do życia. Stra­ta Mei po­twier­dzi­ła wszyst­kie moje naj­gor­sze obawy. Wy­bra­niec nie może być oszczę­dza­ny. Na tym po­le­ga jego siła – ocio­sa­ny z przy­wią­zań i pra­gnień może bez prze­szkód re­ali­zo­wać swoją misję. Cóż za pier­do­lo­ny patos! Uśmie­cham się gorz­ko.

I co teraz mam robić? W jaki spo­sób mam wy­peł­nić swoją rolę, skoro nawet nie wiem, dla­cze­go zo­sta­łem na­zna­czo­ny? Po­dob­ny je­stem do an­tycz­ne­go Edypa, który – pró­bu­jąc uciec przed prze­zna­cze­niem – nie­świa­do­mie wy­peł­nia krok po kroku esen­cję swego losu. Moja na wpół wiecz­na linia życia zo­sta­ła do­tknię­ta styg­ma­tem ja­kie­goś nie­wy­sło­wio­ne­go pięt­na. I do końca nie wiem, komu mam to za­wdzię­czać. Kim je­stem? Kim mogę być? Droga pro­wa­dzi w bez­kres…

 

***

 

Zja­wia­ją się sie­dem­na­ste­go dnia po odej­ściu Mei. Wiem, po co przy­szli. Nawet nie od­wra­cam się w ich kie­run­ku. To tylko pion­ki. Zle­ce­nio­daw­czy­ni jest zu­peł­nie gdzie in­dziej.

– Jack, zda­jesz sobie spra­wę z tego, że twój ra­port nigdy nie może zo­stać upu­blicz­nio­ny?

– To oczy­wi­ste. Nie mu­si­cie mi o tym przy­po­mi­nać.

– Zo­sta­nie przed­sta­wio­ny Kró­lo­wej i wy­bra­nym ana­li­ty­kom… – Pauza. Jakże to te­atral­ne i sztucz­ne! Cze­kam na ogło­sze­nie wy­ro­ku. Nie bę­dzie żad­nych ko­mi­sji, do­cho­dzeń, śledztw. To już nie ten etap. Wiem, jak to się teraz od­by­wa. – Jesz­cze jedno, Jack. Chce­my pod­dać cię pro­ce­du­rze miej­sco­we­go wy­czysz­cze­nia pa­mię­ci. Twoja dusza na tym nie ucier­pi, gwa­ran­tu­je­my ci cią­głość ist­nie­nia. To stan­dar­do­wa czyn­ność w ta­kich…

– Ro­zu­miem. Kiedy?

– Za parę minut. Wszyst­ko już przy­go­to­wa­ne. Dok­tor Gold­man czeka na cie­bie. Trze­ba bę­dzie pod­pi­sać parę do­ku­men­tów.

 

***

 

Wpro­wa­dza­ją mnie do tego sa­me­go po­miesz­cze­nia, w któ­rym wcze­śniej mo­ni­to­ro­wa­li Meę. To wła­śnie tu po raz ostat­ni wi­dzia­łem ją żywą. Iro­nia losu znowu daje znać o sobie. Hi­sto­rie lubią się po­wta­rzać, mie­szać ze sobą. Ja­jo­gło­wi pro­szą, abym wy­łą­czył wszyst­kie na­kład­ki i po­ło­żył się na ste­la­żu me­dycz­nym. Żywy bu­kiet ty­się­cy alu­mi­nio­wych rurek o nie­wiel­kich prze­kro­jach pod­no­si się i opada, ide­al­ne do­pa­so­wu­jąc do kształ­tu mo­je­go ciała. Ukła­dam się w skro­jo­nym na miarę ana­to­micz­nym le­go­wi­sku. Ogar­nia mnie błogi spo­kój. A więc w taki spo­sób ma się to wszyst­ko za­koń­czyć. Ko­lej­ne ele­men­ty ukła­dan­ki tra­fia­ją na swoje miej­sca. Tech­ni­cy w ki­tlach pod­łą­cza­ją mnie do apa­ra­tu­ry. Na­kle­ja­ją elek­tro­dy, pła­skie, żmi­jo­wa­te łebki in­jek­to­rów, ha­czy­ko­wa­te wy­pust­ki wie­lo­ko­mo­ro­wych serc, płuc i mó­zgów. Na głowę za­kła­da­ją me­mo­ekran – coś w ro­dza­ju wiel­kie­go, ko­micz­nie wy­glą­da­ją­ce­go hełmu z ogrom­ną ilo­ścią kabli i wy­pu­stek; ustroj­stwo do złu­dze­nia przy­po­mi­na sta­ro­żyt­ną in­sta­la­cję za­kła­da­ną ska­za­nym na krze­sło elek­trycz­ne. Grunt to mieć dy­stans do sie­bie i za­cho­wać po­zo­ry do­bre­go hu­mo­ru.

Czuję się do­brze. Wresz­cie mogę od­po­cząć, za­po­mnieć o pro­ble­mach, cier­pie­niu i uczu­ciu bez­na­dziej­ne­go osa­mot­nie­nia. Przy­my­kam oczy i widzę sie­bie sprzed stu lat: ma­łe­go chłop­ca, który – wraz z ro­dzi­ca­mi – wy­brał się na nie­dziel­ną wy­ciecz­kę do uro­kli­wej za­to­ki po­ło­żo­nej nie­ca­łe pięć­dzie­siąt ki­lo­me­trów od na­sze­go ro­dzin­ne­go domu. Po raz pierw­szy zbli­żam się wraz z nimi do wy­so­kiej wydmy, za którą czai się ciel­sko po­tęż­ne­go oce­anu. Idzie­my po­wo­li, a każdy krok przy­bli­ża mnie do ta­jem­ni­cy. Chcę wy­obra­zić sobie tę po­tęż­ną, roz­bu­cha­ną masę wody, ale w żaden spo­sób nie po­tra­fię. Umysł czte­ro­lat­ka nie jest w sta­nie wy­kre­ować w swo­jej duszy wy­ra­żal­ne­go abs­trak­tu nie­skoń­czo­no­ści (wła­śnie z nie­skoń­czo­no­ścią za­wsze ko­ja­rzy­ły mi się oce­any). Jesz­cze go nie widzę, ale już sły­szę i po raz pierw­szy w życiu od­czu­wam strach przed wiel­kim i nie­zna­nym mon­strum, które skra­da się mniej wię­cej sto me­trów ode mnie, za wiel­kim wzgó­rzem zło­ci­stej wydmy.

Pa­mię­tam to uczu­cie do dzi­siaj: strach i fa­scy­na­cję – zmie­sza­ne w nie­mal rów­nych pro­por­cjach, wra­że­nia prze­śli­zgu­ją­ce się po po­wierzch­ni mojej skóry jak wiel­kie, opa­słe ciel­sko oswo­jo­nej ana­kon­dy. Po­zwa­lasz się jej do­ty­kać, a nawet opleść w na­dziei, że nie przyj­dzie do jej spi­cza­stej, tępej głów­ki kon­cept, aby moc­niej prze­cią­gnąć się po twoim ciele i jakby od nie­chce­nia po­gru­cho­tać ci wszyst­kie kości.

Zbli­ża­my się coraz bar­dziej. Wydma wy­da­je się teraz o wiele wyż­sza i bar­dziej stro­ma. Na jed­nej ze zło­tych prze­łę­czy usta­wio­no drew­nia­ną po­chyl­nię, po któ­rej można prze­do­stać się na plażę. Oczy za­cho­dzą mi mgłą od sło­ne­go wia­tru prze­ci­ska­ją­ce­go się mię­dzy naszą sa­mot­ną trój­ką. Teraz już widzę, jak ziar­na pia­sku zsu­wa­ją się pod wpły­wem wia­tru z sa­me­go szczy­tu wydmy i lą­du­ją geo­me­trycz­ny­mi za­ko­la­mi po za­wietrz­nej stro­nie. Ryk oce­anu zdaje się wy­peł­niać całą prze­strzeń zna­ne­go mi świa­ta; kulę się w sobie, ale idę dalej, trzy­ma­jąc ojca i matkę za ręce. Chciał­bym im opo­wie­dzieć o moim stra­chu, o lęku przed wspi­na­niem się na wierz­cho­łek drew­nia­nej for­ty­fi­ka­cji. Obawa przed tym, co zo­ba­czę po dru­giej stro­nie wydmy może być ir­ra­cjo­nal­na dla do­ro­słe­go czło­wie­ka – ale nie dla czte­ro­lat­ka, który nigdy wcze­śniej nie wi­dział wiel­kiej wody. Wiatr smaga mnie po po­licz­kach. Mama śmie­je się i żar­tu­je, że ten sztorm zaraz nas po­rwie i unie­sie w górę, do nieba. Tata po­pra­wia mi kurt­kę, za­kła­da kap­tur na głowę. Wcho­dzi­my na drew­nia­ny po­most pro­wa­dzą­cy na plażę. Zia­ren­ka pia­sku sie­ka­ją moją twarz; mrużę oczy, aby uchro­nić źre­ni­ce przed wia­trem i na­pa­stli­wy­mi igieł­ka­mi kwar­cu. Zbli­żam się do Nie­zna­ne­go. Wcho­dzi­my po drew­nia­nych stop­niach. Sły­szę, jak nasze buty dud­nią po po­mo­ście. Po chwi­li widzę, że piasz­czy­sty ho­ry­zont wydmy za­czy­na opa­dać w rytm moich ma­łych, dzie­cię­cych kro­ków. Je­ste­śmy już na górze, ale ja mocno za­ci­skam po­wie­ki – aż do bólu. Sły­szę po­tęż­ny ryk oce­anu, ale wciąż nie otwie­ram oczu. Strach mie­sza się z fa­scy­na­cją. Oj­ciec do­strze­ga mój stan. Kuca przy mnie, de­li­kat­nie prze­cią­ga ręką po twa­rzy.

– Jack, nie bój się. Otwórz oczy. Spójrz, to ocean.

Z ocią­ga­niem, nie­mal pła­cząc, przy­chy­lam się do proś­by ojca. Pa­trzę i już po chwi­li do­pa­da mnie cięż­ka, ogłu­sza­ją­ca la­wi­na pierw­szej w moim życiu sy­ne­ste­zji.

 

***

 

Mój nowy dom po­ło­żo­ny jest w nie­zwy­kle pięk­nej oko­li­cy. Wzno­si się na zbo­czu zie­lo­ne­go wzgó­rza, z któ­re­go roz­ta­cza się wspa­nia­ły widok na pa­no­ra­mę ma­sy­wu McKin­ley. Miesz­ka­nie, zgod­nie z obo­wią­zu­ją­cym tren­dem, wy­po­sa­żo­no we wszyst­kie naj­now­sze udo­god­nie­nia, więc nie po­zo­sta­je mi nic in­ne­go jak kon­tem­plo­wać pięk­ne pej­za­że i roz­sąd­nie dzie­lić czas mię­dzy re­laks i pracę.

Do­sta­łem nowe za­da­nie. Prze­sła­no mi ra­port, opi­su­ją­cy zu­peł­nie nowe, nie­spo­ty­ka­ne dotąd zja­wi­sko. Lu­dzie ucie­ka­ją z Sieci. Na po­cząt­ku była ich garst­ka, potem – całe ty­sią­ce. Ich IP prze­sta­wa­ło od­po­wia­dać, a dusze praw­do­po­dob­nie wpa­da­ły do zu­peł­nie no­wych, nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­nych przez nas ser­we­rów, które ro­bo­czo na­zwa­li­śmy pi­rac­ki­mi. Pierw­sze uciecz­ki po­ja­wi­ły się nie­spo­dzie­wa­nie, bez żad­ne­go ra­cjo­nal­ne­go po­wo­du. Za­sko­cze­nie było tak duże, że nawet ja nie umiem zna­leźć od­po­wied­niej nazwy na ten pro­ce­der, który na po­cząt­ku wydał mi się co naj­mniej nie­do­rzecz­ny i przy­pra­wio­ny eks­tra­wa­gan­cją. Nikt nie jest w sta­nie podać lo­gicz­ne­go po­wo­du tego za­cho­wa­nia, tym bar­dziej, że wiąże się ono z po­waż­nym ry­zy­kiem utra­ce­nia kon­tak­tu z rze­czy­wi­sto­ścią. Ucie­ki­nie­rzy mogą funk­cjo­no­wać na wy­lo­gu ty­go­dnia­mi, mie­sią­ca­mi. Ale po­wrót do re­al­ne­go świa­ta wiąże się ze skut­ka­mi ubocz­ny­mi: hi­ste­ria­mi, de­pre­sja­mi, cho­ro­ba­mi psy­chicz­ny­mi… Ca­łość spra­wy jest na tyle in­te­re­su­ją­ca, że po­chło­nę­ła mój umysł na dłu­gie ty­go­dnie, które upły­wa­ją mi szyb­ko w przy­ja­znej at­mos­fe­rze po­bli­skich gór i mu­zy­ki Jana Se­ba­stia­na.

Roz­cią­gam pul­pit i za­czy­nam prze­glą­dać do­ku­men­ty. Dane są in­te­re­su­ją­ce, a kon­cep­cje pod­su­wa­ne przez cen­tra­lę – coraz bar­dziej oso­bli­we. Z ukry­tych w su­fi­cie, ścia­nach i pod­ło­dze gło­śni­ków wy­do­by­wa się ko­ją­ca zmy­sły linia ko­lo­rów, za­pa­chów, dźwię­ków – Sztu­ka fugi.

Jakiś kształt za­ma­ja­czył mi w polu pe­ry­fe­ryj­ne­go wi­dze­nia. Od­su­wam na­kład­ki. Mru­gam jak dziec­ko, które po raz pierw­szy widzi jakiś nowo po­zna­ny przed­miot. Szóst­ki za­czy­na­ją świer­go­tać jak stado wró­bli szy­ku­ją­cych się do lotu. Na ta­ra­sie stoi po­stać ubra­na w wio­sen­ną, cha­bro­wą su­kien­kę. Ko­bie­ta nie znika. Widzę ją przez wiel­ką pa­no­ra­micz­ną szybę okna. Uśmie­cha się do mnie i macha ręką – jakby na po­wi­ta­nie.

 

 

 

sier­pień / wrze­sień 2014

 

Koniec

Komentarze

Głod­nyś, Jacku? Die Kunst de Fuge”  J. S. Bacha – DER Fuge

Jesz­cze nie czy­ta­łam, na razie za­ję­łam się wstę­pem cheeky

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

@be­mik: Oj, głod­nym… bar­dzo… – oczy­wi­ście, jak zwy­kle Two­ich (Wa­szych) ko­men­ta­rzy blush. Dzię­ki za uważ­ne prze­czy­ta­nie… wstę­pu wink. Zje­dzo­na li­ter­ka – zwró­co­na.

...always look on the bri­ght side of life ; )

Czy­tam i na bie­żą­co: ta po­ezja to nie haiku. Spraw­dzi­łeś jak wy­glą­da sche­mat haiku?  5-7-5 sylab.

Co robię kiedy mam pro­blem z bez­sen­no­ścią? – prze­ci­nek przed kiedy

po­czczi­wy – li­te­rów­ka

spój­na Ba­chow­ska linia me­lo­dycz­na – ba­chow­ska chyba małą li­ter­ką, bo to przy­miot­nik

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Za­czy­na się jak “Ro­man­tycz­ność” A.M. ;-)

Total re­co­gni­tion is cliché; total sur­pri­se is alie­na­ting.

nie­roz­czy­ta­ne pik­to­gra­my z za­po­mnia­ne­go ka­mie­nia z Ro­set­ty. – ra­czej nie­od­czy­ta­ne , bo “nie mogę roz­czy­tać” ozna­cza ba­zgro­ły, a pik­to­gra­my były czy­tel­ne, tylko my nie zna­li­śmy klu­cza

Może za wcze­śnie, może póź­niej wy­ja­śniasz, ale no­tu­ję py­ta­nie: Dla­cze­go mi to ro­bisz?! Kurwa, dla­cze­go?!

Je­dy­ny zmysł, na któ­rym mogę się oprzeć, to słuch i czu­cie. – dwa zmy­sły?

Sztu­ka Fugi – we­dług mnie fuga małą li­te­rą, bo to nazwa po­spo­li­ta. Po nie­miec­ku była dużą, bo rze­czow­ni­ki pisze się dużą. 

To szyby wi­tra­ży wy­strze­li­ły z po­tęż­ną siłą do środ­ka! – im­plo­do­wa­ły 

Wpa­da­my do środ­ka nie­wy­sło­wio­ne­go in­fer­no świa­teł, za­pa­chów, dźwię­ków, od­czuć – in­fer­no to pie­kło, a ja w opi­sie nie po­czu­łam, że to pie­kło

Na razie ko­niec czy­ta­nia. Część druga póź­niej lub jutro.

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

@be­mik: ta po­ezja to nie haiku.

Poeci pi­szą­cy w in­nych ję­zy­kach (czyli nie w ja­poń­skim), ze wzglę­du na od­mien­ną bu­do­wę struk­tur wy­ra­zo­wych, czę­sto nie sto­su­ją ja­poń­skie­go me­trum, za­cho­wu­jąc jed­nak ducha tej sztu­ki. Nie cho­dzi o ilość sylab, tylko o ducha haiku

 

ba­chow­ska chyba małą li­ter­ką, bo to przy­miot­nik

Przy­miot­ni­ki od­imien­ne w zna­cze­niu dzier­żaw­czym pi­sze­my dużą li­te­rą

 http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/przymiotniki-od-nazwisk;1730.html

 

...always look on the bri­ght side of life ; )

Dzię­ki Jacku za wy­ja­śnie­nie z na­zwi­ska­mi – prze­czy­ta­łam za­lin­ko­wa­ny tekst i mam ja­sność. 

Co do haiku – ge­ne­ral­nie się z Tobą zgo­dzę (z du­chem haiku też), ale poeci w in­nych ję­zy­kach niż ja­poń­ski sta­ra­ją się jak naj­bar­dziej zbli­żać z ilo­ścią sylab do ory­gi­na­łu. U Cie­bie nie ma nawet ta­kiej próby, dla­te­go zwy­czaj­nie usu­nę­ła­bym słów­ko haiku i po pto­kach.

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

y. p R,.wwwzsd ---> a nie: y. P r,.wwwzsd?

@A­damKB: no, można… ; ) Acz­kol­wiek, jak sam wi­dzisz, kro­pek i prze­cin­ków tu mnó­stwo, więc ści­sła or­to­gra­fia też może być umow­na (oczy­wi­ście, w tym kon­kret­nym przy­pad­ku)

...always look on the bri­ght side of life ; )

@be­mik: (…) U Cie­bie nie ma nawet ta­kiej próby, dla­te­go zwy­czaj­nie usu­nę­ła­bym słów­ko haiku i po pto­kach.

 

Wier­szyk ma trzy wersy jak ra­so­we haiku :) A jeśli cho­dzi o to, jak się pisze/ prze­kła­da haiku na jęz. pol­ski po­le­cam np. “haiku” Mi­ło­sza: zo­bacz, jaka tu jest do­wol­ność w trak­to­wa­niu frazy.

http://greybrow.iq.pl/teksty_old/haiku_ksiazka.html

 

 

...always look on the bri­ght side of life ; )

Jacku, ja chyba źle się wy­ra­żam.  Znam hailu Mi­ło­sza (nie wszyst­kie oczy­wi­ście). Do­brze, że je po­ka­za­łeś, bo już wiem, co chcia­łam Ci wy­tknąć. Mi­łosz TŁU­MA­CZYŁ haiku, Mea i Jack TWO­RZY­LI.

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

@be­mik: bła­gam Cię, są w tym tek­ście waż­niej­sze rze­czy niż to… haiku ; / To tylko luźna in­ter­pre­ta­cja tej nazwy, nikt nie wy­sy­ła tego wier­sza na fe­sti­wal ja­poń­skiej po­ezji wink

...always look on the bri­ght side of life ; )

Wiesz, wła­śnie mia­łam Ci to samo za­pro­po­no­wać – dajmy sobie spo­kój. Wy­bacz, czep­nę­łam się pier­do­ły. Widać po­win­nam sobie dać na dziś spo­kój z czy­ta­niem blushbo robię się upier­dli­wa do bólu. Sama tego nie lubię. Jesz­cze raz sorki.

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

@be­mik: Spoko. Lu­uuuuuzzzz…. : ) Dzię­ki za uważ­ne czy­ta­nie tek­stu. To co wy­ma­ga­ło ko­rek­ty – po­pra­wio­ne yes

...always look on the bri­ght side of life ; )

Jed­nak nie mo­głam od­pu­ścić i do­czy­ta­łam do końca. Nooo, Jacku, za­nie­mó­wi­łam, a to rzad­ko mi się zda­rza. Wy­kre­owa­ny przez Cie­bie świat nie wy­ma­ga moim zda­niem żad­nych do­dat­ko­wych tłu­ma­czeń. Spraw­dzi­łam sobie zna­cze­nie słowa sy­ne­ste­zja – to dużo mi wy­ja­śni­ło. Nie wiem, czy nie po­wi­nie­neś we wstę­pie ode­słać czy­tel­ni­ków do od­po­wied­nie­go linka. Może inni są eru­dy­ta­mi i znają to słowo.

Tekst zro­bił na mnie ogrom­ne wra­że­nie, dużo lep­szy od Trze­cie­go nieba. Jest kom­plet­ny. Trosz­kę mnie po­mę­czył frag­ment zwią­za­ny z in­for­ma­ty­ką, ale nawet ja, to­tal­ny in­for­ma­tycz­no-kom­pu­te­ro­wy gamoń, nie po­czu­łam się za bar­dzo sko­ło­wa­na.

Nie wiem, czy nie szko­da tego tek­stu na por­tal, czy nie po­wi­nie­neś tego po­słać do mc do pa­pie­ro­wej fan­ta­sty­ki.

Gra­tu­lu­ję! 

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

smiley Dzię­ki.

...always look on the bri­ght side of life ; )

No! Teraz to jest cie­ka­wie; i świat, i hi­sto­ria.

W te­ma­cie haiku zga­dzam się z Bemik. Mi też licz­ba sylab nie pa­so­wa­ła.

C123 i C124 – mam wra­że­nie, że jedno okre­śle­nie za jakiś czas prze­kształ­ca się w dru­gie. Z D124 i D125 ana­lo­gicz­nie. Ale może coś źle in­ter­pre­tu­ję.

„Naszą wizji z Ulis…”

Tak miało być? Ro­zu­miem urwa­nie, ale “wizji”?

Za­sko­czy­ło mnie, że zde­cy­do­wa­li się wy­ka­so­wać pa­mięć je­dy­ne­mu czło­wie­ko­wi, który o wła­snych si­łach zro­zu­miał ko­mu­ni­kat. No, kur­czę, tak się uni­ka­tom nie robi!

 

PS. Ada­mie – swoim ko­men­ta­rzem prze­je­cha­łeś przez bandę. ;-) Aż się cw,ctp przy­po­mi­na.

 

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

“Wla­zło” mi w oczy, bo wy­tłusz­czo­ne, jak dla – e, nie po­wiem, dla kogo… :-)

@Fin­kla:

 

→ C123 i C124 – mam wra­że­nie, że jedno okre­śle­nie za jakiś czas prze­kształ­ca się w dru­gie.

C123 i D124 ; ) 

– C : kla­sy­fi­ka­cja wy­pad­ków dot. po­jaz­dów i ma­szyn

– D : kla­sy­fi­ka­cja dot. wy­pad­ków ludzi

 

→ Za­sko­czy­ło mnie, że zde­cy­do­wa­li się wy­ka­so­wać pa­mięć je­dy­ne­mu czło­wie­ko­wi, który o wła­snych si­łach zro­zu­miał ko­mu­ni­kat. No, kur­czę, tak się uni­ka­tom nie robi!

Zanim wy­ka­so­wa­li mu (czę­ścio­wo) pa­mięć – na­pi­sał wy­czer­pu­ją­cy ra­port, więc to, co chcie­li od niego wy­cią­gnąć – mieli w ra­por­cie. Może nie chcie­li do­pu­ścić, żeby Jac­ko­wi przy­da­rzy­ło się to, co Mei, może chcie­li zli­kwi­do­wać trau­mę po jej utra­cie , albo Kró­lo­wa uzna­ła, że po­ra­dzi sobie bez Jacka… ; )

 

Dzię­ki, Fin­klo, za po­chwa­łę i no­mi­na­cję do Bi­blio­te­ki. Twoje uzna­nie dla tego tek­stu zna­czy dla mnie wiele blush.

...always look on the bri­ght side of life ; )

Ooo, po­pie­ram, tekst zde­cy­do­wa­nie po­wi­nien za­li­czyć pa­pier. Bo to de­fi­ni­cja praw­dzi­wej SF. Siła ta­kiej fan­ta­sty­ki po­le­ga na moż­li­wo­ści kre­owa­nia ory­gi­nal­ne­go świa­ta nie tylko ku ucie­sze ga­wie­dzi, ale po to, by móc po­sta­wić ważne py­ta­nie i mieć na­rzę­dzie do po­szu­ki­wa­nia sa­tys­fak­cjo­nu­ja­cej od­po­wie­dzi. Wy­ko­rzy­stu­jesz to po mi­strzow­sku. Kon­takt z bytem skraj­nie od­mien­nym, z ist­nie­niem opie­ra­ją­cym się na kom­plet­nie in­nych za­sa­dach, to sza­le­nie trud­na spra­wa. Bo jeśli za­ło­ży­my, że Obcy są zbyt od nas inni, by móc po pro­stu wy­lą­do­wać na traw­ni­ku pod Bia­łym Domem, za­ma­chać fla­ga­mi w pa­cyf­ki i wy­pu­ścić stado bia­łych go­łąb­ków, to co wtedy? To­tal­na od­mien­ność bytu to skraj­nie inny spo­sób poj­mo­wa­nia rze­czy­wi­sto­sci, jak więc zna­leźć płasz­czy­znę po­ro­zu­mie­nia? Jakie wa­run­ki muszą być speł­nio­ne? I tu wła­śnie po­ka­zu­jesz swój kunszt, bo spo­sób, w jaki po­ka­zu­jesz za­sa­dę dzia­ła­nia kodu ob­cych, drogę prze­ka­za­nia in­for­ma­cji, to naj­lep­szy opis Pierw­sze­go Kon­tak­tu, jaki znam. Serio. Wy­star­cza­ją­co skom­pli­ko­wa­ny, by po­ka­zać nie­sa­mo­wi­tą zło­żo­ność pro­ce­su i wy­star­cza­ja­co czy­tel­ny, bym ja, śred­nio in­te­li­gent­ny sza­ra­czek, mógł stwier­dzić: Aaa, ro­zu­miem. Za­iste, sztu­ka to nie­by­wa­ła. Sza­cu­nek.

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Tak, uzna­nie Fin­kli zna­czy wiele, ale nie aż tyle, żeby spraw­dzić, czy cza­sem nie ma racji. ;-p

Jak wie­cie, wczo­raj do­szło do wy­pad­ku na na­szej sta­cji, okre­ślo­ne­go w ka­ta­lo­gu in­cy­den­tów jako wy­da­rze­nie C123. […] Kilka go­dzin po in­cy­den­cie C123, na­stą­pił inny nie­ocze­ki­wa­ny wy­pa­dek, ozna­czo­ny jako D124.

O godz. 17:25 czasu po­kła­do­we­go Ulis­se­sa za­czy­na się in­cy­dent C124. […] Roz­po­czy­na się in­cy­dent D125.

Po­rów­naj te dwa frag­men­ty. Tak miało być?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Tyle za­chwy­tów, a no­mi­na­cja do piór­ka gdzie?

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

@Fin­kla: Kajam się i po­pra­wiam nu­me­ra­cję (C123, D124 – w całym tek­ście kon­se­kwent­nie tak samo). Po pół­no­cy moje szóst­ki pra­co­wa­ły na re­zer­wie. Teraz już wszyst­ko po­win­no być OK. :) Dzię­ki za uważ­ne czy­ta­nie tek­stu. Re­spekt.

...always look on the bri­ght side of life ; )

@be­mik, @thar­go­ne: A z tym pa­pie­rem to… cie­ka­wa kon­cep­cja ; ) enlightened

...always look on the bri­ght side of life ; )

A teraz ko­men­tarz od twego od­da­ne­go czy­tel­ni­ka.

:-)

 

Oj, Jacku, na­mie­sza­łeś w uni­wer­sum, na­mie­sza­łeś! Obcy? Za­sko­czy­ło mnie to. Przy­znam, że spo­dzie­wa­łem się, że pój­dziesz w inną stro­nę. Sku­pisz się bar­dziej na Nie­bie i ja­kiejś mo­ral­nej pu­en­cie, która od­mie­ni Na­zgu­la życie…

 

Tak się nie stało. Tekst jest świet­ny, ale ja czuję nie­do­syt. Po­mysł świet­ny, z ogrom­nym po­ten­cja­łem, który, od­no­szę wra­że­nie, można było zre­ali­zo­wać… jesz­cze le­piej. Ro­zu­miem, że sama treść ma skła­niać do re­flek­sji, ale jeśli cho­dzi o ob­cych, za dużo mam pytań. 

Co do głów­nych bo­ha­te­rów, też jakoś mnie do sie­bie nie prze­ko­na­li. Nawet “odej­ście” Mei nie wy­wo­ła­ło u mnie choć cie­nia emo­cji. Ot, ko­lej­na śmierć, pa­pie­ro­wej po­sta­ci.

A co do fa­bu­ły, to po­mi­ja­jąc wszyst­kie “smacz­ki” (chwa­ła, że są!) i sku­pia­jąc się tylko na ciągu wy­da­rzeń to ca­łość jest… mało ory­gi­nal­na. Jeśli cho­dzi o sam po­mysł z prze­sła­niem in­for­ma­cji od ob­cych to po­cząt­ko­wo po­my­śla­łem, że świet­ne, póź­niej, że prze­kom­bi­no­wa­ne. Po co kie­ro­wa­li się takim skom­pli­ko­wa­niem? Jedni po­wie­dzą, że miał to być test, a jego od­czy­ta­nie to dowód, że je­ste­śmy go­to­wi na kon­takt, ale ja po­wiem, że to tylko dowód in­fan­tyl­no­ści ob­cych ba­wią­cych się swą wyż­szo­ścią nad nami. Uwa­żam to za pseu­do­in­te­lek­tu­al­ną grę. In­te­li­gent­ne stwo­rze­nie chcąc na­wią­zać kon­takt sięga po jak naj­prost­sze roz­wią­za­nia, by mieć pew­ność, że zo­sta­nie zro­zu­mia­ny. Choć ro­zu­miem, że moja teo­ria nie jest zbyt in­try­gu­ją­ca i da­le­ko jej od hol­ly­wo­odz­kiej mody od­no­śnie kon­tak­tu z obcą cy­wi­li­za­cją.

 

Po­ma­ru­dzi­łem tro­chę, ale “Trze­cie niebo” mnie zmiaż­dzy­ło i jak mówi mło­dzież, wgnio­tło mnie w fotel. Dla­te­go moje ocze­ki­wa­nia były ogrom­ne…

 

Ale opko i tak jest re­we­la­cyj­ne. Dzię­ku­ję ci Jacku za tą dobrą go­dzi­nę(!) po­świę­co­ną na lek­tu­rę. Twoje tek­sty to dla mnie li­te­rac­kie świę­to!

 

Po­zdra­wiam!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

@Na­zgul: Że „na­mie­sza­łem”? – fakt, uni­wer­sum 3N za­czy­na się wzbo­ga­cać o zu­peł­nie nowe wy­da­rze­nia i zwro­ty akcji. Na­kła­da­nie róż­nych punk­tów wi­dze­nia to za­bieg za­wsze kar­ko­łom­ny, szcze­gól­nie z punk­tu wi­dze­nia kogoś, kto „przy­zwy­cza­ił się” już do ja­kie­goś „sta­tus quo” pierw­szej hi­sto­rii.

Jak sam wiesz, w 3N na­rze­ka­no na brak akcji i wy­ra­zi­stych bo­ha­te­rów. Wy­ko­na­nie „lep­szej kon­ty­nu­acji/kopii” Trze­cie­go Nieba by­ło­by za­bie­giem bar­dzo ry­zy­kow­nym – dla­te­go zde­cy­do­wa­łem się pójść w zu­peł­nie Innym wink kie­run­ku. Zresz­tą, my­śla­łem już o tym pi­sząc 3N (por. 3N: “Po raz pierw­szy od wie­ków Ul był za­gro­żo­ny bio­lo­gicz­nym wy­mar­ciem i do sa­me­go końca nie można było zlo­ka­li­zo­wać, skąd nad­cią­ga za­gro­że­nie ani jaki jest jego roz­miar. Nie­któ­rzy twier­dzi­li, że to zor­ga­ni­zo­wa­ny atak obcej cy­wi­li­za­cji, inni – że to po pro­stu nisz­czą­cy wpływ Nudy”.)

A co do Two­je­go nie­do­sy­tu, to… bar­dzo do­brze, że go od­czu­wasz! Lep­szy nie­do­syt niż prze­syt, IMO rzecz jasna. Pra­gnę Cię uspo­ko­ić, Drogi Na­zgu­lu, to nie jest ra­czej ostat­nie słowo jeśli cho­dzi o uni­wer­sum 3N. Wszyst­ko przed nami… – taką mam przy­naj­mniej na­dzie­ję.

Dzię­ki za cie­ka­wy, bar­dzo kon­struk­tyw­ny ko­men­tarz. Twoje uwagi wezmę sobie do serca… Kto wie, co jesz­cze przy­nie­sie przy­szłość – co zrobi Jack i Mea wobec za­gęsz­cza­ją­cych się wokół nich wy­da­rzeń… Po­zdra­wiam!

...always look on the bri­ght side of life ; )

Drogi Na­zgu­lu, nie sądzę, by Obcy pro­wa­dzi­li jakąś grę z Ludz­ko­ścią, czy pró­bo­wa­li te­sto­wać nasze me­to­dy po­znaw­cze i in­te­li­gen­cję. To po pro­stu była naj­prost­sza z moż­li­wych dla nich form kon­tak­tu. Dla­te­go cze­ka­li, aż roz­wój tech­no­lo­gicz­ny po­zwo­li lu­dziom na so­lid­ny tu­ning moż­li­wo­ści umy­słu i spek­trum po­znaw­cze­go. Nie mogli po pro­stu pu­ścić po­wi­tal­ne­go spotu na ekra­nach wszyst­kich smart­fo­nów na świe­cie.

Rze­czy­wi­ście, “Trze­cie niebo” też wbiło mnie w fotel, a ra­czej w sofę. Szcząt­ko­wa fa­bu­ła wcale mu nie za­szko­dzi­ła, to fa­bu­ła wła­snie jest naj­słab­szym punk­tem “Sztu­ki fugi”.

Co nie zmie­nia faktu, że to jedno z naj­lep­szych opo­wia­dań, jakie czy­ta­łem od dawna.

Po­zdra­wiam!

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

@thar­go­ne

Ja nadal uwa­żam, że in­te­li­gent­na rasa jeśli na­praw­dę chcia­ła­by by się z nami skon­tak­to­wać zro­bi­ła­by to w czy­tel­ny, kla­row­ny do bólu spo­sób. Nie po­trze­bo­wa­li­by ta­kie­go pseu­do­te­stu, by spraw­dzić nasz roz­wój in­te­lek­tu­al­ny i tech­no­lo­gicz­ny, bo skoro znają Bacha, to i wie­dzą o nas o wiele wię­cej.

 

To jest jak z eks­pe­ry­men­ta­mi z… mał­pa­mi.

Chce­my, by wy­ko­na­ła jakąś czyn­noś i sta­ra­my się jej to w oczy­wi­sty spo­sób prze­ka­zać, by do­szło do wza­jem­ne­go ZRO­ZU­MIE­NIA, więc  w ta­kiej sy­tu­acji two­rze­nie szy­fru jest nie ozna­ką in­te­li­gen­cji, a głu­po­tą. Mądry czło­wiek dąży do ko­mu­ni­ka­cji w jak naj­prost­szy spo­sób, a nie używa lin­gwi­stycz­nych za­ga­dek w na­dzie­ji, że w końcu znaj­dzie się małp­ka, która to roz­szy­fru­je.

 

 Ale, że li­te­ra­tu­ra po­trze­bu­je nie­tu­zin­ko­wych roz­wią­zań to szyfr z tego opka, trze­ba przy­znać, in­try­gu­ją­cy. Nie po­czy­tu­ję go na minus. Po pro­stu po­dzie­li­łem się wła­sną re­flek­sją na ten temat.

Pierw­szy kon­takt prze­waż­nie bu­du­je się na ja­kimś skom­pli­ko­wa­nym szy­frze, dla mnie to pa­ra­doks. Skoro, na­praw­dę chcą się skon­tak­to­wać, to szu­ka­ją naj­ła­twiej­szej drogi.

 

Trze­ba przy­znać Jacku, że twoje tek­sty skła­nia­ją do re­flek­sji! I to chyba, nie za­wsze, na ocze­ki­wa­ne przez cie­bie te­ma­ty…

;-)

Li­te­ra­tu­ra to oso­bli­wa kre­atu­ra, pięk­na i brzyd­ka, słod­ka i gorz­ka, zu­peł­nie jak… mi­łość.

 

Po­zdra­wiam!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

@Na­zgul, @thar­go­ne: Jeśli tekst skła­nia do re­flek­sji i sta­wia py­ta­nia, na które nie ma pro­stych od­po­wie­dzi, to już nie jest źle. To jest bar­dzo do­brze! : )

Na­zgu­lu, twój punkt wi­dze­nia jest do przy­ję­cia, ale… pod jed­nym wa­run­kiem: że Obcy (ja wolę sfor­mu­ło­wa­nie Inni) chcie­li­by kon­tak­tu ze wszyst­ki­mi miesz­kań­ca­mi Ukła­du Sło­necz­ne­go. Zwróć jed­nak uwagę na in­te­re­su­ją­cą rzecz: im nie za­le­ży na kon­tak­cie ze wszyst­ki­mi – wy­bie­ra­ją sobie grono stu czter­dzie­stu czte­rech ty­się­cy (w tym Jacka i Meę). Wy­bie­ra­ją sobie osoby po­sia­da­ją­ce pewne kon­kret­ne cechy… To nie jest Kon­takt na­sta­wio­ny na ilość, tylko na ja­kość. Po­zo­sta­je tylko py­ta­nie – dla­cze­go aku­rat tak to sobie ob­my­śli­li… wink

edit: Uwa­żam, że in­te­li­gent­na rasa jeśli na­praw­dę chcia­ła­by by się z nami skon­tak­to­wać zro­bi­ła­by to w czy­tel­ny, kla­row­ny do bólu spo­sób.

Mó­wisz „czy­tel­ny” spo­sób. Ale co to wła­ści­wie zna­czy? Zo­bacz, teraz naj­prost­szym spo­so­bem na­wią­za­nia Kon­tak­tu by­ły­by fale ra­dio­we, ale jesz­cze sto dwa­dzie­ścia lat temu nikt ta­kie­go sy­gna­łu z Ko­smo­su ani by nie wy­chwy­cił, ani tym bar­dziej nie roz­ko­do­wał. To, co z na­sze­go punk­tu wi­dze­nia wy­da­je się czy­tel­ne i pro­ste, wcale nie musi być takie z punk­tu wi­dze­nia zu­peł­nie od­mien­nie funk­cjo­nu­ją­ce­go bytu. Dziś na­ukow­cy wie­dzą o ciem­nej ma­te­rii “tylko tyle”, że po­win­na być. Ale nie są w sta­nie ani jej wy­kryć do­świad­czal­nie, ani zro­zu­mieć, z czego jest stwo­rzo­na – a prze­cież wszyst­ko wska­zu­je na to, że ota­cza nas ze wszyst­kich stron. Ciem­na ma­te­ria nie wyśle do nas sy­gna­łu ra­dio­we­go, tak jak w kom­plet­nej próż­ni nie usły­szy­my dźwię­ku. Nasze ocze­ki­wa­nia wzglę­dem Kon­tak­tu nie muszą być kom­pa­ty­bil­ne z ocze­ki­wa­nia­mi Dru­giej Stro­ny.

...always look on the bri­ght side of life ; )

A co, jeśli to dzia­ła­ło w drugą stro­nę? Zna­czy, kod po­wstał, by uła­twić ko­mu­ni­ka­cję, nie utrud­nić? Ten Bach, wizje, moż­li­wa do zła­ma­nia ma­te­ma­ty­ka szy­fru, to wszyst­ko po to, żeby przy­bli­żyć, prze­tłu­ma­czyć język ob­cych na ludz­ką sferę poj­mo­wa­nia? Wszak jac­ko­wi Obcy róż­nią się od nas dużo bar­dziej, niż, po­wiedz­my, oran­gu­ta­ny.

Cóż, mo­że­my temat drą­żyć, ale to świad­czy tylko o kla­sie opka. Jest to, jak za­uwa­ży­łeś, Li­te­ra­tu­ra. Wiel­ka li­te­ra za­mie­rzo­na.

Pełen sza­cun, panie Jacku.

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Sorki, chyba spóź­ni­łem się lekko z ostat­nim ko­men­ta­rzem. Racja Drogi Jacku, sto czter­dzie­ści czte­ry ty­sią­ce wy­bra­nych, Na­zna­czo­ny – Me­sjasz, że też nie za­uwa­ży­łem od razu.

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Dla­cze­go?

;-)

 

Dziw­na me­to­da. Skoro ich kon­takt wiąże się z nie­bez­pie­czeń­stwa­mi (przy­pa­dek Mei). Za­le­ży im tyl­ko­na tych 144 000? Za­ta­ko­wa­li tych, któ­rych naj­bar­dziej się oba­wia­li? A może miała to być ja­kie­goś ro­dza­ju in­dok­try­na­cja, pra­nie mózgu. W końcu Jack za­kli­na się, że przy­by­wa­ją w po­ko­ju i nie mają złych za­mia­rów.

Cho­ler­cia. Z tymi ob­cy­mi, a ra­czej przez tak słabe ich na­kre­śle­nie biję się teraz z róż­ny­mi teo­ria­mi. Trze­ba przy­znać, że to był ge­nial­ny za­bieg – zdra­dzić tak nie­wie­le.

Choć już wiem o czym bę­dzie ko­lej­ne opko;-)

I przy­znam, że nie łatwy orzech masz Jacku do zgry­zie­nia!

Masz mnie za­sko­czyć;-) Od­po­wia­da­jąc na moje py­ta­nia w ko­lej­nym tek­ście ma mi… szcze­na opaść;-)

Liczę na cie­bie!

 

Jako wska­zów­kę podam “Pik­nik na skra­ju drogi” Stru­gac­kich. “Wy­ja­śnie­nie” wi­zy­ty ob­cych w tej książ­ce wgnio­tło mnie w fotel. Za­baw­ne i jed­no­cze­śnie… strasz­ne.

 

Po­zdra­wiam!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

@Na­zgul: Spoko. Coś się wy­my­śli wink

edit: Każda dobra in­spi­ra­cja jest na wagę złota.

...always look on the bri­ght side of life ; )

A swoją drogą, lubię kiedy dys­ku­sja pod/nad tek­stem nie ogra­ni­cza się tylko do ogon­ko­lo­gii i wy­chwy­ty­wa­nia po­tknięć ję­zy­ko­wych (cho­ciaż, oczy­wi­ście, wszyst­ko jest po­trzeb­ne). Do­brze jest  po­dy­sku­to­wać o ide­ach, kon­cep­cjach, punk­tach od­nie­sie­nia – to za­wsze roz­wi­ja, skła­nia do prze­my­śleń. Mo­że­my się róż­nić po­glą­da­mi, ale to prze­cież nie prze­szka­dza da­rzyć się sym­pa­tią.

...always look on the bri­ght side of life ; )

Oba­wiam się, że nie tylko nic mą­dre­go, ale w ogóle nie­wie­le mam do po­wie­dze­nia po lek­tu­rze Sztu­ki fugi. Myślę, że opo­wia­da­nie prze­ro­sło mnie, choć bar­dziej praw­do­po­dob­ne jest, że to ra­czej ja doń nie do­ro­słam i, nie­przy­go­to­wa­na, nie do­stą­pi­łam łaski po­ję­cia wszyst­kich fa­cho­wych ter­mi­nów, które ob­fi­cie roz­mno­ży­ły się w tek­ście. Pew­nie skut­kiem tego coś mi umknę­ło, inne coś nie do­tar­ło, a trze­cie coś po­zo­sta­ło nie­zau­wa­żo­ne. Nic na to nie po­ra­dzę, ale je­stem sza­le­nie od­por­na na tę wie­dzę i chyba tak już po­zo­sta­nie, aż po kres moich dni.

Mimo wszyst­ko udało mi się do­czy­tać do końca, pojąć ogól­ny za­mysł i do­ce­nić urodę zdań. ;-)

 

Nie było po­trze­by ścią­gać tu więk­szej ob­sa­dy. Oszczęd­ność za­wsze była w cenie, nawet w erze wszę­do­byl­skiej roz­rzut­no­ści. – Wo­la­ła­bym: Nie ist­nia­ła po­trze­ba ścią­gnięcia tu więk­szej ob­sa­dy. Oszczęd­ność za­wsze była w cenie, nawet w erze wszę­do­byl­skiej roz­rzut­no­ści. Lub: Nie było po­trze­by ścią­gać tu więk­szej ob­sa­dy. Oszczęd­ność wciąż po­zo­sta­wa­ła w cenie, nawet w erze wszę­do­byl­skiej roz­rzut­no­ści.

 

Widzę ją już z da­le­ka. Ubra­ła się w zwiew­ną, cha­bro­wą su­kien­kę. Ciem­ne włosy upię­ła w fan­ta­zyj­ny kok. – Czy wi­dząc dziew­czy­nę z da­le­ka, można do­strzec, że włosy upię­ła w fan­ta­zyj­ny kok? ;-)

 

Dwie go­dzi­ny mija jak jedna chwi­la.–  Dwie go­dzi­ny mi­ja­ją jak jedna chwi­la.

 

Po­śród drzew strze­la w niebo nie­bo­tycz­na pa­no­ra­ma roz­świe­tlo­nych wy­so­ko­ściow­ców Neo Man­hat­ta­nu. – Wo­la­ła­bym: Po­śród drzew strze­la w chmu­ry nie­bo­tycz­na pa­no­ra­ma roz­świe­tlo­nych wy­so­ko­ściow­ców Neo Man­hat­ta­nu.

 

Mea wpa­tru­je się we mnie tymi swo­imi wiel­ki­mi ocza­mi… – Czy ist­nia­ła moż­li­wość, by Mea pa­trzy­ła tam­ty­mi, cu­dzy­mi ocza­mi? ;-)

 

Mu­zy­ka prze­śli­zgu­je się po­mię­dzy otwar­ty­mi kar­ta­mi ar­ku­szy kal­ku­la­cyj­nych, wpla­ta się mię­dzy ko­lum­ny i grafy. – Wo­la­ła­bym: Mu­zy­ka prze­śli­zgu­je się wśród otwar­ty­ch kar­ta­mi ar­ku­szy kal­ku­la­cyj­nych, wpla­ta się mię­dzy ko­lum­ny i grafy.

 

…wi­ru­ją jak skrzy­dła dmu­chaw­ców na wio­sen­nym wie­trze. – Po­nie­waż dmu­chaw­ce nie mają skrzy­deł, pro­po­nu­ję: …wi­ru­ją jak puch dmu­chaw­ców na wio­sen­nym wie­trze.

 

Moje po­wie­ki za­trze­po­ta­ły bez­wied­nie w szyb­kim, nie­re­gu­lar­nym ryt­mie. Widzę i sły­szę wszyst­ko, ale nie mogę się ru­szyć. Wciąż nie mam wła­dzy nad swoim cia­łem. Pierw­sza bitwa i od razu po­raż­ka. Elek­tro­nicz­ny bip anon­su­ją­cy bicie serca wy­peł­nia salę, wy­peł­nia moją głowę, wy­peł­nia wnętrz­no­ści. – Przy­kład zbęd­nych za­im­ków. Wiemy że dziew­czy­na mówi o wła­snych od­czu­ciach.

 

Dok­tor Pie Si­lvia­ni (obro­na cy­wil­na, łącz­ność, sys­te­my na­słu­chu)…Dok­tor Pię Si­lvia­ni (obro­na cy­wil­na, łącz­ność, sys­te­my na­słu­chu)…

 

Od czasu do czasu przy­glą­dam się ze­bra­nym już bez więk­sze­go za­in­te­re­so­wa­nia. – Dla­cze­go ze­bra­ni stra­ci­li za­in­te­re­so­wa­nie ze­bra­niem się? ;-)

Może: Od czasu do czasu, już bez więk­sze­go za­in­te­re­so­wa­nia, przy­glą­dam się ze­bra­nym.

 

Je­dy­ne zmy­sły, na któ­rym mogę się oprzeć, to słuch i czu­cie.Je­dy­ne zmy­sły, na któ­rych mogę się oprzeć, to słuch i czu­cie.

 

W roz­gę­stwio­nym mroku widzę setki ko­lumn… – Kiedy mrok jest roz­gę­stwio­ny? Czy roz­gę­stwio­ny, to ina­czej mniej gęsty, czy wręcz prze­ciw­nie?

 

…cichy na po­cząt­ku dźwięk or­ga­nów roz­ra­sta się, po­tę­gu­je z każdą chwi­lą, roz­krza­cza na wiele lśnią­cych… – Wo­la­ła­bym: …cichy na po­cząt­ku dźwięk or­ga­nów roz­ra­sta się, po­tę­gu­je z każdą chwi­lą, roz­krzewia/ pleni na wiele lśnią­cych

 

…wi­ro­wał jak piór­ko na wie­trze i do­cie­rał do mnie z in­ne­go wy­mia­ru rze­czy­wi­sto­ści. Dźwię­ki na­kła­da­ją się na sie­bie, ale ja nie tracę wątku linii me­lo­dycz­nych – cho­ciaż czuję, że ta mu­zy­ka mnie prze­ra­sta, prze­ma­wia do mnie nie jak po­je­dyn­czy utwór, ale jak dzie­siąt­ki mó­wią­cych do mnie jed­no­cze­śnie ludzi. Tracę po­wo­li ro­ze­zna­nie, gdzie w tym wszyst­kim je­stem ja, a gdzie świat wokół mnie. – Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nia?

 

Nagle czuję dotyk cie­płej dłoni na swoim ra­mie­niu. – Czy bo­ha­ter mógł po­czuć dotyk na cu­dzym ra­mie­niu? ;-)

 

Naraz dźwię­ki, ogni­ki, lśnie­nia i róż­no­barw­ne szkło wi­ru­ją­cych wi­tra­ży, całe to nie­ziem­skie zbie­go­wi­sko wra­żeń – za­czy­na krą­żyć, tań­czyć, ukła­dać się w naj­pięk­niej­szą, naj­bar­dziej przej­mu­ją­ca wizję, ja­kiej kie­dy­kol­wiek w życiu do­świad­czy­łem. – Zbie­go­wi­sko, jeśli już, ko­ja­rzy mi się ra­czej ze zbie­giem oko­licz­no­ści. Tu pro­po­no­wał­bym: …całe to nie­ziem­skie sku­pie­nie/ sku­pi­sko wra­żeń – za­czy­na krą­żyć

 

W po­tęż­nej ob­ję­to­ści nawy głów­nej prze­su­wa się drga­ją­cy obłok prze­świe­co­ne­go świa­tłem szkła. – Może: W po­tęż­nej ob­ję­to­ści nawy głów­nej prze­su­wa się drga­ją­cy obłok prze­sy­co­ne­go/ prze­nikniętego/ prze­po­jo­ne­go/ świa­tłem szkła.

 

Zmora każ­de­go śnią­ce­go wizje – byle by tylko nie za­po­mnieć snu…Zmora każ­de­go śnią­ce­go wizje – byleby tylko nie za­po­mnieć snu

 

…sto czter­dzie­ści czte­ry ty­sią­ce ludzi roz­sia­nych po całej Ukła­dzie Sło­necz­nym do­sta­je szóst­ko­wej za­pa­ści. – …sto czter­dzie­ści czte­ry ty­sią­ce ludzi roz­sia­nych po całym Ukła­dzie Sło­necz­nym do­sta­je szóst­ko­wej za­pa­ści.

 

Zo­sta­łem od­cię­ty od in­for­ma­cji do­ty­czą­cych kon­tak­tu. Nie wi­dzia­łem nic. – Czy w dru­gim zda­niu nie po­win­no być: Nie wie­dzia­łem nic.

 

Mo­głem wszyst­ko do­kład­nie prze­my­śleć, za­sta­no­wić się nad sobą i roz­wo­jem sy­tu­acji. Za­sta­na­wia­łem się, czy lu­dzie wie­dzą już… – Może w dru­gim zda­niu:  Spe­ku­lo­wa­łem/ Roz­wa­ża­łem , czy lu­dzie wie­dzą już

 

Usi­ło­wa­łem od nowa uło­żyć ele­men­ty tej za­wi­łej ukła­dan­ki. – Może: Usi­ło­wa­łem od nowa uło­żyć ele­men­ty tej za­wi­łej ła­mi­głów­ki/ za­gad­ki/ puz­zli. Lub: Usi­ło­wa­łem od nowa upo­rząd­ko­wać/ usta­wić ele­men­ty tej za­wi­łej ukła­dan­ki.

 

Ca­łość spra­wy jest na tyle in­te­re­su­ją­ca, że po­chło­nę­ła mój umysł na całe ty­go­dnie…Ca­łość spra­wy jest na tyle in­te­re­su­ją­ca, że po­chło­nę­ła mój umysł na dłu­gie ty­go­dnie/ wiele ty­go­dni

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

@re­gu­la­to­rzy: Przy­by­wasz we wła­ści­wym mo­men­cie! Wła­śnie mia­łem za­miar “prze­czy­ścić sobie” jesz­cze raz ten tekst ; )

...always look on the bri­ght side of life ; )

Do­brze, że cho­ciaż w ten spo­sób do cze­goś się przy­dam. ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Je­stem nadal pod wra­że­niem tego tek­stu, mimo że mo­głam go po­dzi­wiać od ja­kie­goś czasu za spra­wą bety. Jacku, myślę, że fak­tycz­nie po­wi­nie­neś go wy­słać do NF, a z ca­łe­go uni­wer­sum stwo­rzyć serię opo­wia­dań i po pro­stu ude­rzyć do wy­daw­nic­twa. Ki­bi­cu­ję Ci z ca­łe­go serca.

 

PS @Re­gu­la­to­rzy, je­steś dla mnie nie­usta­ją­cą in­spi­ra­cją (ile rze­czy mi umknę­ło!), szcze­gól­nie dzię­ku­ję za to hasło:

 …wi­ru­ją jak skrzy­dła dmu­chaw­ców na wio­sen­nym wie­trze. – Po­nie­waż dmu­chaw­ce nie mają skrzy­deł, pro­po­nu­ję: …wi­ru­ją jak puch dmu­chaw­ców na wio­sen­nym wie­trze.

:) Jacku, Wiwi – HA! :D

No dobra, my­śla­łem, że będę co­kol­wiek ory­gi­nal­ny, a tu już kilka (eee, wszy­scy ko­men­tu­ją­cy?) osób mnie uprze­dzi­ło. W mojej opi­nii, to nie jest tekst na por­tal. Ja­ki­kol­wiek.

To jest utwór na tyle doj­rza­ły i na tyle świet­nie na­pi­sa­ny, że spo­koj­nie za­słu­gu­je na pu­bli­ka­cję na pa­pie­rze.

Bar­dzo spodo­ba­ła mi się dy­na­mi­ka – to nie tak, że się bły­ska w tek­ście na prawo i lewo, ale dia­lo­gi i opisy po­ja­wia­ją się w ide­al­nym mo­men­cie, takim, że opo­wia­da­nie cały czas utrzy­mu­je mak­sy­mal­ny mo­ment ob­ro­to­wy. No, to jest już umie­jęt­ność pi­sa­nia naj­wyż­szych lotów, szcze­gól­nie przy czymś tak dłu­gim. Zda­nia.

Czy tu było co­kol­wiek nie­zgrab­ne­go, w ogóle? Jeśli po­wiem, że czyta się to jak książ­kę, to czy wy­star­czy? Ja po pro­stu nie widzę róż­ni­cy po­mię­dzy czymś, co ku­pu­ję za 40,– w takim Ma­tra­sie, a Twoim pi­sa­niem.

Wiel­kie gra­tu­la­cje. Uff. No i dzię­ki za za­pro­sze­nie do tek­stu.

Tak… je­stem za­zdro­sny. ;)

And one day, the dream shall lead the way

In­spi­ra­cją? Co też opo­wia­dasz Rooms. Tylko wy­ła­pu­ję bycz­ki i inne nie­zręcz­no­ści. ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

 “Jacku, Wiwi – HA! :D“ – Och.. Rooms, ale masz teraz sa­tys­fak­cję, co? :) może i dmu­chaw­ce nie mają skrzy­deł, ale mimo wszyst­ko “skrzy­dła dmu­chaw­ców” brzmi le­piej niż jakiś tam puch ;P a poza tym, kto po­wie­dział, że to są takie dmu­chaw­ce jakie my znamy…? W świe­cie wy­kre­owa­nym przez Jacka są dmu­chaw­ce, które skrzy­dła mają! (taka fu­tu­ry­stycz­na od­mia­na). Prę­dzej czy póź­niej bę­dziesz mu­sia­ła się z tym po­go­dzić, rooms…. ;)

Każdy ko­niec daje szan­sę na nowy po­czą­tek...

A tak w ogóle ReX87, rooms zga­dzam się z wami w zu­peł­no­ści:) Opo­wia­da­nie Jacka, tym razem prze­ro­sło chyba ocze­ki­wa­nia więk­szo­ści (a już na pewno moje!). Nie ma tu nic przy­pad­ko­we­go, wszyst­ko jest prze­my­śla­ne i do­pra­co­wa­ne. Czy­ta­jąc chce się wię­cej i wię­cej…. to na­praw­dę świet­ny ma­te­riał na książ­kę:)

Mój po­stu­lat jest tylko jeden: Jacku prze­stań o tym my­śleć, tylko to w końcu zrób! :)

A swoją drogą to żal mi d… ści­ska, że nie umiem tak pisać jak Ty ;p i nie­ste­ty nie mam nawet złu­dzeń, że kie­dyś osią­gnę po­dob­ny po­ziom :/ Je­dy­ne co mi po­zo­sta­je to czy­tać, po­dzi­wiać, wy­chwa­lać i ki­bi­co­wać… :)

Każdy ko­niec daje szan­sę na nowy po­czą­tek...

Hej, lu­dzie, o czym Wy tu… wink My­śla­łem, że już mnie nic nie za­sko­czy na tym por­ta­lu, ale… my­li­łem się…

@ro­oms, @Re­x87: Dzię­ki za opi­nie o tek­ście. Istot­nie, trze­ba bę­dzie po­my­śleć o pa­pie­ro­wym wy­da­niu. Trze­ba kuć że­la­zo póki go­rą­ce…

@re­gu­la­to­rzy: Tak. Twoje uwagi in­spi­ru­ją­ce. Czy tego chcesz, czy nie ; )

@ wiwi: Jak Ty się wy­ra­żasz? ; )

 

PS. A te DMU­CHAW­CE, to będę pa­mię­tał do końca życia. Serio. cool

...always look on the bri­ght side of life ; )

Jacku, bar­dzo się cie­szę, że uwagi in­spi­ru­ją, choć nie przy­pusz­cza­łam, że mogą ;D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Żal mi drogi od­de­cho­we ści­ska… Jacku ;) Brak mi tchu przy Tobie

Każdy ko­niec daje szan­sę na nowy po­czą­tek...

Tzn. twoja twór­czość za­pie­ra mi dech w pier­siach :)

Każdy ko­niec daje szan­sę na nowy po­czą­tek...

@wiwi: Pa­mię­taj, że omył­ko­wo wpro­wa­dzo­ne ko­men­ta­rze można za­wsze usu­nąć lub edy­to­wać ;)

...always look on the bri­ght side of life ; )

Mam na­dzie­ję, że dys­ku­sja nad me­ry­to­rycz­ną (za)war­to­ścią tek­stu jesz­cze się nie za­koń­czy­ła. Cze­kam na opi­nie ko­lej­ko­wi­czów – i nie tylko. Fakt, prze­czy­ta­nie tek­stu, który ma 75k zna­ków nie jest ła­twym przed­się­wzię­ciem – szor­ty, dra­ble zde­cy­do­wa­nie ła­twiej przy­swo­ić. Ale za to jaka sa­tys­fak­cja, że się star­to­wa­ło w do­brych za­wo­dach i ma­ra­ton się ukoń­czy­ło ; )

...always look on the bri­ght side of life ; )

Za­bie­ga­ny je­stem w tym ty­go­dniu (nie mam nawet czasu zając się wła­snym opo­wia­da­niem), a nie chcę czy­tać na raty, ani tym bar­dziej sia­dać do lek­tu­ry, gdy prze­gry­wam walkę z opa­da­ją­cy­mi po­wie­ka­mi. W nie­dzie­lę przy­szy­ku­ję sobie ulu­bio­ną kawę, jakąś prze­ką­skę, od­pa­lę Die Kunst der Fuge w tle i z chę­cią po­now­nie od­wie­dzę świat 3N :)

Look at every word in a sen­ten­ce and de­ci­de if they are re­al­ly ne­eded. If not, kill them. Be ru­th­less. - Bob Co­oper

Niby nie wy­pa­da becie punk­ty dawać, ale tekst długi to i cię­żej o czy­tel­ni­ków, a warto prze­czy­tać, choć­by dla po­zna­nia cze­goś in­ne­go. In­try­gu­ją­ce­go. Muszę przy­znać, że bar­dzo cie­ka­wy, na­pi­sa­ny cha­rak­ter­nym pió­rem tekst, choć dla mnie – przy­znam bez wsty­du – tro­chę za wy­nio­słym. Szcze­gól­nie ro­man­tycz­ne wstaw­ki nie są dla mnie (ale to kwe­stia już mo­je­go cud cha­rak­te­ru – je­stem nie­ro­man­tycz­na do bólu, na widok ko­la­cji przy świe­cach po­smar­ka­ła­bym się ze śmie­chu i spy­ta­ła mo­je­go fa­ce­ta, czy chce nam miesz­ka­nie spa­lić :P). 

Ale wizja cie­ka­wa, tekst pły­nie, na­sy­ca­jąc wy­obraź­nię czy­tel­ni­ka ob­ra­za­mi ba­jecz­ne­go wszech­świa­ta. Oso­bi­ście naj­bar­dziej po­do­ba­ła mi się scena Mei, a także jej po­stać :) Za­paść opi­sa­na na­praw­dę przej­mu­ją­co.

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

na widok ko­la­cji przy świe­cach po­smar­ka­ła­bym się ze śmie­chu i spy­ta­ła mo­je­go fa­ce­ta, czy chce nam miesz­ka­nie spa­lić :P).  – ja się po­smar­ka­łam przy tym tek­ście, Ten­szo. Na­praw­dę, nic a nic by Cię nie ru­szy­ło?

Jacku, sorry za of­ftop, ale nie wy­trzy­ma­łam – co za baba z tej Ten­szy?!

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

O ile sam po­mysł na ta­jem­ni­czy kon­takt (i to, że lu­dzie nie byli w sta­nie go zro­zu­mieć) z ciem­ną ma­te­rią uwa­żam za dobry, to całe opo­wia­da­nie mnie zmę­czy­ło. Mam wra­że­nie, że mo­men­ta­mi in­spi­ro­wa­ne So­la­ris – ale przy tym po­rów­na­niu, nie­ste­ty wy­pa­da blado. Opisy wy­da­ły mi się zbyt na­pu­szo­ne, pom­pa­tycz­ne (roz­bro­iły mnie ‘na­no­kwan­ty’ – in­ne­go uza­sad­nie­nia niż modę na przed­ro­stek nano– nie widzę, bo sensu fi­zycz­ne­go to nie ma), mo­men­ta­mi wręcz nudne. Sam wstęp mnie mocno znie­chę­cił – Autor chyba nigdy nie był na wieży kon­tro­li lotów a wie­dzę na ten temat czer­pał z fil­mów made in USA. Już dziś mamy sys­te­my na­pro­wa­dza­nia na ścież­kę po­dej­ścia a w świe­cie przy­szło­ści po­trze­ba te­ra­baj­tów da­nych wy­mie­nia­nych mię­dzy po­jaz­dem a wieżą, żeby usta­lić samo po­ło­że­nie stat­ku po­wietrz­ne­go na­to­miast wśród tych da­nych nie ma pręd­ko­ści? (bo po co komu radar, który okre­ślił­by jedno i 2). Jeśli cho­dzi o haiku – to z haiku nie ma nic wspól­ne­go. Po­mi­ja­jąc już licz­bę sylab – gdzie od­nie­sie­nie do przy­ro­dy, wie­lo­znacz­ność, pole do in­ter­pre­ta­cji? Na­praw­dę, trzy li­nij­ki sty­li­zo­wa­ne na po­ezję nie two­rzą haiku. Bra­ku­je mi w ca­ło­ści praw­dzi­we­go ‘scien­ce’, widzę tylko efek­ciar­skie nazwy i tech­no­lo­gię – która sobie ist­nie­je bez rze­tel­ne­go pod­ło­ża na­uko­we­go.

@Bel­la­trix: Dzię­ki za opi­nię. Już samo po­rów­na­nie mo­je­go skrom­ne­go opka do So­la­ris Lema jest dla mnie za­szczy­tem. Gdzież mi tam do sta­re­go, do­bre­go Lema i jego wy­śmie­ni­te­go dzie­ła.

A co do in­nych rze­czy:

Autor chyba nigdy nie był na wieży kon­tro­li lotów a wie­dzę na ten temat czer­pał z fil­mów made in USA.

Nie wiem , czy Cię roz­cza­ru­ję (czy wręcz prze­ciw­nie), ale in­te­re­su­ję się tech­ni­ką lot­ni­czą od wcze­snej mło­do­ści. Kie­dyś nawet chcia­łem iść do Dę­bli­na/Rze­szo­wa, ale nie­ste­ty wzrok nie po­zwo­lił. Sa­mo­lo­ty to jeden z moich ko­ni­ków, więc kwe­stia kon­tro­li lotów jest mi szcze­gól­nie bli­ska (do dziś latam wir­tu­al­ny­mi sa­mo­lo­ta­mi ko­rzy­sta­jąc z Fli­ght Si­mu­la­to­ra X, ko­rzy­stam m. in. z do­sko­na­le od­wzo­ro­wa­nych kok­pi­tów i pro­ce­dur moich ulu­bio­nych 767). Nie mylmy pod­sta­wo­wych pojęć: kon­tro­la stat­ków ko­smicz­nych to nie to samo co kon­tro­la sa­mo­lo­tów. Ruch lą­du­ją­ce­go sa­mo­lo­tu od­by­wa się prak­tycz­nie w jed­nej, usta­lo­nej ILS-ami (ra­dio­la­tar­nia­mi) płasz­czyź­nie, pod­czas gdy ko­smicz­ny kolos z mo­je­go opo­wia­da­nia po­ru­sza się we wszyst­kich kie­run­kach. Dla­te­go ilość da­nych gwał­tow­nie wzra­sta, szcze­gól­nie tych do­ty­czą­cych pręd­ko­ści, i dryfu sta­cji – sko­re­lo­wa­nie w cza­sie rze­czy­wi­stym tych da­nych jest czyn­ni­kiem de­cy­du­ją­cym o suk­ce­sie całej im­pre­zy. Spra­wa nie mogła opie­rać się samym na ra­da­rze, po­nie­waż cały pro­ces od­by­wał się au­to­ma­tycz­nie, bez udzia­łu „czyn­ni­ka ludz­kie­go”. Sam radar nie prze­two­rzy da­nych i nie skie­ru­je stat­ku ko­smicz­ne­go do wła­ści­we­go doku.

 

→ Co do haiku, ta kwe­stia zo­sta­ła już roz­k­mi­nio­na w ko­men­ta­rzach po­wy­żej. Po­wo­ły­wa­nie się na kwe­stię ko­szer­no­ści haiku w tym tek­ście jest, jak dla mnie, te­ma­tem mocno za­stęp­czym. Ale do­brze, idę Wam na rękę, Dro­gie Czy­tel­nicz­ki. Nie bę­dzie­my prze­cież z tego po­wo­du kru­szyć kopii.

 

Bra­ku­je mi w ca­ło­ści praw­dzi­we­go ‘scien­ce’, widzę tylko efek­ciar­skie nazwy i tech­no­lo­gię – która sobie ist­nie­je bez rze­tel­ne­go pod­ło­ża na­uko­we­go.

Od­sy­łam Cię do frag­men­tów opo­wia­da­nia do­ty­czą­ce­go czte­ro­wy­mia­ro­we­go wszech­świa­ta i roli ciem­nej ma­te­rii. Kon­cep­cję tę opar­łem na naj­now­szych kon­cep­cjach na­uko­wych. Por. wrze­śnio­wy Świat Nauki 9(277), Niay­esh Afshor­di, Ro­bert B. Mann, Razie Po­ur­hau­sau, Czar­na dziu­ra u po­cząt­ku czasu, s. 27-33.

 

 

...always look on the bri­ght side of life ; )

O, widzę, że nie tylko dla mnie na­uko­we ar­ty­ku­ły in­spi­ra­cją dla twór­czo­ści :)

And one day, the dream shall lead the way

Jacku, na Twoja pros­be, jesz­cze raz pod tek­stem moje uwagi z maila :-)

Twój tekst prze­czy­ta­łam go dwu­krot­nie, po pierw­szym razie zro­bi­łam sobie dwa ty­go­dnie prze­rwy a potem po­now­nie go prze­czy­ty­lam. Jeśli cho­dzi o wra­że­nia, to nie wiem dla­cze­go ,ale druga cześć opo­wia­da­nia wy­da­je mi się znacz­nie lep­sza od czę­ści po­cząt­ko­wej. Może dla­te­go ze w pierw­szej jest sporo fa­cho­wych okre­śleń i taki laik ja ma pro­blem, żeby wgryźć się w ten tekst.  Prak­tycz­nie co zda­nie mu­sia­łam robić pauzę i się chwi­le za­sta­no­wić. Z pew­no­ścią nie jest to hi­sto­ria dla le­ni­wych :-) za­rów­no język, któ­rym się po­slu­gu­jesz, jak i fa­cho­we okre­śle­nia, któ­rych uży­wasz zmu­sza­ją czy­tel­ni­ka do cze­goś wię­cej niż bier­na lek­tu­ra. Ma to swoje plusy i mi­nu­sy, za­le­ży do ja­kiej grupy cZy­tel­ni­kow kie­ru­jesz swój tekst… Wiem, ze to twór­cy kształ­tu­ją gusta, a nie od­bior­cy, ale mimo to, we frag­men­tach, w któ­rych uży­wasz okre­śleń fa­cho­wych, zre­zy­gno­wa­la­bym z am­bit­ne­go ję­zy­ka. Na­to­miast uży­wa­ła go wtedy, gdy treść hi­sto­rii jest znacz­nie ła­twiej­sza do od­bio­ru– np życie pry­wat­ne bo­ha­te­rów. Wpraw­ny czy­tel­nik nie bę­dzie miał z Twoim sty­lem pro­ble­mu, szcze­gól­nie za­pra­wio­ny w s-f na­to­miast mniej do­świad­czo­ny sobie z tym tek­stem nie po­ra­dzi– mój brat. To tyle jeśli cho­dzi o język. Fa­bu­ła jest ge­nial­na, no­wa­tor­ska wdl mnie. Przed­sta­wio­na dys­kret­nie, ze sma­kiem, wdzię­kiem i ele­gan­cja, jeśli mogę użyć ta­kich okre­śleń. Wątek ro­man­tycz­ny i kre­acja głów­ne­go bo­ha­te­ra row­nież bar­dzo dobre. Twoja li­te­ra­tu­ra jest tak am­bit­na pod wie­lo­ma wzglę­da­mi, że warto by za­sta­no­wić się jesz­cze nad jedną rze­czą a mia­no­wi­cie spre­cy­zo­wa­niem głęb­sze­go prze­ka­zu, mam na myśli jed­nej kon­kret­nej kwe­stii, którą chciał­byś tym tek­stem po­ru­szyć, tzn opo­wia­da­nie ma kilka prze­słań i jest kon­ty­nu­acją Nieba, a ra­czej jego uzu­peł­nie­niem , ale hi­sto­ria do­sko­na­ła wdl mnie to taka,która w za­wo­alo­wa­na ale jed­no­znacz­ny spo­sób  po­ru­sza jakaś istot­na kwe­stie. Ta­kiej “pre­cy­zji “ mi za­bra­kło , ale to już po­ziom ge­niu­szu Jacku, co nie ozna­cza, ze jest to pułap dla Cie­bie nie­do­stęp­ny, wręcz prze­ciw­nie ;-)

@Ja­ce­k001 – przy­kro mi, ale wir­tu­al­ne la­ta­nie/kon­tro­le lotów to nie jest to samo, co rze­czy­wi­ste. Skoro in­te­re­su­jesz się lot­nic­twem, to ra­czej wiesz, że sa­mo­lo­ty też są ko­lo­sa­mi a mimo to bocz­ny wiatr po­wo­du­je od­chy­le­nia – ale to się *uwzględ­nia*, wieża po­da­je wa­run­ki, w ja­kich przy­cho­dzi lą­do­wać. W dobie wy­so­ko za­awan­so­wa­nej tech­no­lo­gii, jaką pre­zen­tu­jesz w opo­wia­da­niu, nie­moż­li­wym wy­da­je się być cof­nię­cie do skom­pli­ko­wa­nych ob­li­czeń, wy­ma­ga­ją­cych prze­sy­łu mnó­stwa da­nych mię­dzy stat­kiem a wieżą i brak od­po­wied­ni­ka ILS’u – zwłasz­cza, że jak sam pod­kre­ślasz, wszyst­ko miało się odbyć w spo­sób zauto­ma­ty­zo­wa­ny. Radar nie skie­ru­je stat­ku do doku, ale wska­że zbyt duże od­chy­le­nie/pręd­kość.

Co do ele­men­tu scien­ce – nie mia­łam na myśli frag­men­tu o wy­ko­rzy­sta­niu kon­cep­cji czar­nej ma­te­rii (teo­rie jej do­ty­czą­ce są bar­dzo różne, nie­ste­ty nie je­ste­śmy w sta­nie stwier­dzić, która jest praw­dzi­wa, wszyst­ko opie­ra się na sy­mu­la­cjach/spe­ku­la­cjach/ob­li­cze­niach/sza­co­wa­niach) – to aku­rat było do­brym po­my­słem (co zresz­tą pod­kre­śli­łam w pierw­szym ko­men­ta­rzu) – po pro­stu bra­ku­je mi nauki w Twoim tek­ście. Opi­sa­nie wra­żeń bo­ha­te­ra zaj­mu­je dużo miej­sca, na­to­miast ni­g­dzie nie ma opi­sa­nych ani nawet wtrą­co­nych pod­staw na­uko­wych cze­go­kol­wiek, sza­fu­jesz na­zwa­mi ale nie wcho­dzisz głę­biej. Za dużo pom­pa­tycz­no­ści, za mało rze­tel­no­ści – o to mi cho­dzi­ło, w ko­men­ta­rzu ‘bra­ku­je mi praw­dzi­we­go scien­ce’. Przy oka­zji, cy­from nie przy­by­wa miejsc po prze­cin­ku, naj­wy­żej licz­bom.

Ps. Jeśli ten tekst nie za­słu­gu­je na sześć gwiaz­dek, to żaden z prze­czy­ta­nych tutaj tek­stów na nie za­słu­gu­je, moim skrom­nym zda­niem. Po­zdra­wiam au­to­ra i chylę czoła. 

@ Bel­la­trix: Cały czas pró­bu­jesz po­rów­ny­wać pod­cho­dze­nie we­dług przy­rzą­dów w ruchu lot­ni­czym do cu­mo­wa­nia stat­ków ko­smicz­nych, a to zu­peł­nie inne pro­ce­du­ry, w ogóle inne bajki.

A co tego „braku scien­ce” w Sztu­ce Fugi: ostat­nią rze­czą jaką chciał­bym osią­gnąć, to zro­bić z tego opka trak­tat na­uko­wy

PS. Ciem­na ma­te­ria, Droga Bel­la­trix – nie czar­na, tylko ciem­na ; )

 

@S. Leiss: “Twoja li­te­ra­tu­ra jest tak am­bit­na pod wie­lo­ma wzglę­da­mi, że warto by za­sta­no­wić się jesz­cze nad jedną rze­czą a mia­no­wi­cie spre­cy­zo­wa­niem głęb­sze­go prze­ka­zu, mam na myśli jed­nej kon­kret­nej kwe­stii, którą chciał­byś tym tek­stem po­ru­szyć, tzn. opo­wia­da­nie ma kilka prze­słań i jest kon­ty­nu­acją Nieba, a ra­czej jego uzu­peł­nie­niem, ale hi­sto­ria do­sko­na­ła wdl mnie to taka, która w za­wo­alo­wa­ny ale jed­no­znacz­ny spo­sób po­ru­sza jakąś istot­na kwe­stie”.

 

Za­koń­cze­nie SzF jest otwar­te ce­lo­wo – jest za­pro­sze­niem do ko­lej­nej czę­ści tej hi­sto­rii, która po­wo­li w mojej gło­wie roz­ra­sta się w coś w ro­dza­ju mi­kro­po­wie­ści. W SzF za­le­ża­ło mi na po­ka­za­niu me­cha­ni­zmu kon­tak­tu z cał­ko­wi­cie od­mien­nym, nie­zna­nym Bytem – takie było moje pod­sta­wo­we za­mie­rze­nie. Jak sama wi­dzisz tekst ma 75 k zna­ków. Nie chcia­łem prze­do­brzyć z ob­ję­to­ścią. Stąd od­chu­dze­nie tek­stu o wątki pier­wot­nie wcho­dzą­ce w skład opo­wia­da­nia (zdra­dzam ta­jem­ni­ce kuch­ni, ale – co tam). Za­le­ża­ło mi na tym, aby wcią­gnąć w kli­mat tego uni­wer­sum tych, któ­rzy na­rze­ka­li na brak fa­bu­ły i akcji w 3N. Przede wszyst­kim jed­nak za­le­ża­ło mi na opi­sa­niu me­cha­ni­zmu pierw­sze­go kon­tak­tu i po­da­niu nowej in­ter­pre­ta­cji ucie­czek uka­za­nych w 3N. Siłą rze­czy te dwa tek­sty (3N i SzF) na­cho­dzą na sie­bie, ko­re­spon­du­ją ze sobą – ra­czej od tego nie uda mi się uciec… Ale cie­szy mnie ogól­ny Twój od­biór tego tek­stu. Wierz mi, Saro, ja się do­pie­ro za­czy­nam roz­krę­cać… ; )

...always look on the bri­ght side of life ; )

Do­pie­ro się roz­kre­casz??? Boje się, Jacku! :-) 

Na­praw­dę, nic a nic by Cię nie ru­szy­ło?

Wi­dzisz, ja się teraz chaj­tam a nawet pier­ścion­ka nie chce, bo gdzie ja bym takie błysz­czą­ce ba­dzie­wi­cho no­si­ła? Ja nie lubię jak się coś błysz­czy na mnie :P A tylko bym się bała, że zgu­bię.

Więc tak, nic mnie coś nie rusza. Ale mój chłop nie wy­da­je się tym fak­tem za­wie­dzio­ny – cza­sa­mi kwiat­ka i książ­kę mi kupi, co w sumie jest mak­sem ro­man­ty­zmu dla mnie :D Ale jeden kwia­tek, jakby kase tra­cił na bu­kiet to do­stał­by nim po glo­wie.

 

Sorry za of­ftop, nie mo­głam się po­wstrzy­mać!

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

W mię­dzy­cza­sie za­czą­łem sobie czy­tać inne opki z ta­giem “pierw­szy kon­takt”. Do­ko­pa­łem się do wa­ria­cji CW,CTP. Cie­ka­we, cie­ka­we ; ) Po­wa­lił mnie, na ten przy­kład, Fa­so­let­ti: http://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/10921

 

...always look on the bri­ght side of life ; )

Mało!

Sztu­ka Fugi w ide­al­ny spo­sób kom­po­nu­je się z Trze­cim Nie­bem, ale warto za­zna­czyć, że Trze­cie Niebo na­le­ży prze­czy­tać w pierw­szej ko­lej­no­ści – w prze­ciw­nym razie szczę­ka nie opad­nie, w mo­men­cie gdy wy­ja­śnia się przy­czy­na ucie­czek, a za­ra­zem źró­dło pi­rac­kich ser­we­rów. Mi, gwoli szcze­ro­ści, opa­dła. Spój­ny we­wnętrz­nie, nie­zwy­kle szcze­gó­ło­wy świat – to głów­ne za­le­ty tego tek­stu. By­naj­mniej jed­nak nie wy­łącz­ne! Nie­wy­mu­szo­ny humor (+ 10 do cha­ry­zmy, Jacku :)), in­te­li­gen­cja, so­lid­ny re­se­arch, stu­dium ludz­kich cha­rak­te­rów i re­ak­cji wobec zda­rzeń bez­pre­ce­den­so­wych. No, uczta dla oczu i mózgu! Czy­ta­ło mi się za­ska­ku­ją­co szyb­ko. Wcale nie od­czu­łem dłu­go­ści tek­stu. Te­ma­tycz­nie sko­ja­rzył mi się z So­la­ris Lema. Te­ma­tycz­nie oraz warsz­ta­to­wo, choć nie wiem, czy przy­pad­kiem się nie za­pę­dzam – dawno nie czy­ta­łem Lema, nie­mniej: tak jak w przy­pad­ku jego dzieł, pod­czas lek­tu­ry Sztu­ki Fugi, to­wa­rzy­szy­ło mi wra­że­nie ob­co­wa­nia z dzie­łem wy­bit­nym.

Moja rada (i za­ra­zem wiel­ka proś­ba): na­stęp­ne opo­wia­da­nie z cyklu 3N wy­ślij do MC, po pu­bli­ka­cji w NF (w co nie wąt­pię i za co trzy­mam kciu­ki), wstrzy­maj się z pu­bli­ko­wa­niem ko­lej­nych, na­pisz jesz­cze 4-5 opo­wia­dań i spró­buj za­pro­po­no­wać je wy­daw­nic­twom w for­mie książ­ko­wej an­to­lo­gii. Twoja twór­czość, Jacku, w mojej opi­nii, za­słu­gu­je, by za­pre­zen­to­wać ją szer­sze­mu gronu czy­tel­ni­ków. I tego Ci z ca­łe­go serca życzę. Po­zdra­wiam.

Look at every word in a sen­ten­ce and de­ci­de if they are re­al­ly ne­eded. If not, kill them. Be ru­th­less. - Bob Co­oper

@Bo­gu­sła­wE­ryk: Dzię­ki za życz­li­we słowa – dziś, w cza­sach twar­dej kon­ku­ren­cji, mają one dla mnie szcze­gól­ną war­tość. A jeśli cho­dzi o spo­sób kon­ty­nu­acji całej tej hi­sto­rii i Twoje su­ge­stie – tak, Bo­gu­sła­wie­Ery­ku, takie wła­śnie mam plany na naj­bliż­szą przy­szłość. Już pra­cu­ję nad ko­lej­ny­mi tek­sta­mi… Trzy­maj za mnie kciu­ki ; )

...always look on the bri­ght side of life ; )

Do­brze, że nie je­stem osa­mot­nio­na w moim do­pin­go­wa­niu, Cie­bie Jacku! :-) pod­pi­su­ję się pod Ery­kiem i trzy­mam kciu­ki. Ps. I pro­szę eg­zem­plarz au­tor­ski z ładną de­dy­ka­cją. 

Przy­znam, że oso­bi­ste kło­po­ty Jacka i Mei nie wzbu­dzi­ły we mnie spe­cjal­nych emo­cji, los tych dwoj­ga był mi ra­czej obo­jęt­ny. Zwłasz­cza Mea zo­sta­ła przed­sta­wio­na zbyt po­bież­nie i sche­ma­tycz­nie. Jack – za­ro­zu­mia­ły ro­man­tyk – przy­naj­mniej wy­wo­ły­wał lekką iry­ta­cję.

Tak czy ina­czej, to jest bar­dzo dobre, cie­ka­we scien­ce fic­tion. Po­do­ba mi się po­mysł na ob­cych, na wy­biór­czy kon­takt i na bo­ha­te­ra sy­ne­ste­ty­ka. Widać dba­łość o różne ele­men­ty świa­ta. Nie­któ­re opisy, w szcze­gól­no­ści te ze śnio­nej ka­te­dry, uwa­żam za nad­zwy­czaj udane.

Myślę, że masz duży po­ten­cjał, życzę suk­ce­sów :)

 

Total re­co­gni­tion is cliché; total sur­pri­se is alie­na­ting.

Dzię­ki ; )

...always look on the bri­ght side of life ; )

Cie­ka­we spoj­rze­nie na pierw­szy kon­takt. Opo­wia­da­nie do­pra­co­wa­ne, nie­tu­zin­ko­we i ogól­nie ro­bią­ce wra­że­nie.

Czy­ta­łam na raty, ale głów­nie dla­te­go, że s-f dla mnie to jed­nak nie creme de la creme. Ale był to do­brze za­in­we­sto­wa­ny czas:) No to je­steś w bi­blio­te­ce.

Co mnie za­sta­no­wi­ło: ile aort miał bo­ha­ter?

 

”Kto się myli w win­dzie, myli się na wielu po­zio­mach (SPCh)

Dzię­ki, Alex, za życz­li­we przy­ję­cie tek­stu. Aorty prze­li­czo­ne ; ) Po­zdra­wiam.

...always look on the bri­ght side of life ; )

“Po­śród drzew strze­la w chmu­ry nie­bo­tycz­na pa­no­ra­ma roz­świe­tlo­nych wy­so­ko­ściow­ców Neo Man­hat­ta­nu. Wy­łą­czam na­kład­ki. Chcę wi­dzieć ją taką, jaka jest na­praw­dę – bez ulep­szeń.“ – to brzmi tak, jakby bo­ha­ter chciał obej­rzeć bez ulep­szeń pa­no­ra­mę, nie dziew­czy­nę ; )

 

Prze­czy­ta­łam. Trwa­ło to dłu­go-dłu­go i było na raty. Myślę, że to jest nie­zły tekst SF, jak na SF. Czę­ści nie zro­zu­mia­łam, część wy­da­ła mi się prze­ga­da­na, część mnie lekko znu­dzi­ła, ale to, co zo­sta­ło, wy­da­ło mi się cał­kiem in­te­re­su­ją­ce ; P Co, w moim przy­pad­ku, jest wy­ni­kiem cał­kiem nie­złym, bo SF, a ra­czej skład­nik S, to zde­cy­do­wa­nie nie moja bajka ; )

 

Po­zdra­wiam.

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

@jo­se­he­im: Tak sobie cza­sa­mi myślę, że moje dwa ostat­nio wrzu­co­ne tek­sty trosz­kę wy­cho­dzą poza ramy tego, co nam tym por­ta­lu zwy­kło się uzna­wać za po­pu­lar­ne, zro­zu­mia­łe i nie­trud­ne. Nie wiem, czy to do­brze, czy źle – i chyba nie ma sensu oce­niać tego w ja­kich­kol­wiek ka­te­go­riach. Po pro­stu te hi­sto­rie są inne – i tyle. A in­ność cza­sa­mi od­stra­sza, a cza­sa­mi za­chę­ca do bliż­sze­go po­zna­nia. Tym bar­dziej dzię­ku­ję za przy­chyl­ną koń­ców­kę re­cen­zji. Po­zdra­wiam ; )

...always look on the bri­ght side of life ; )

Prze­czy­ta­łam opo­wia­da­nie, przej­rza­łam ko­men­ta­rze, i po­czu­łam się jak bar­ba­rzyń­ca w ogro­dzie. Bo – po­dob­nie jak Re­gu­la­to­rzy – do­ce­niam urodę zdań. Spodo­bał mi się rów­nież kon­cept sy­ne­ste­zji. Tekst pły­nie spo­koj­nie, ele­ganc­ko, ład­nie. Czego byś nie opi­sy­wał, spo­sób nar­ra­cji jest po­dob­ny, zda­nia okrą­glut­kie, nie­na­gan­ne, ładne. Co praw­da wie­dzia­łam, kiedy po­win­nam się wzru­szyć, wzbu­rzyć lub prze­ży­wać razem z bo­ha­te­ra­mi, bo po­ka­zy­wa­ły mi to nagłe za­gęsz­cze­nia wy­krzyk­ni­ków (du­uużo) – ale wo­la­ła­bym jed­nak, żeby nie były mi one do tego po­trzeb­ne. :)

Kur­czę, do­ce­niam warsz­tat, po­mysł, umie­jęt­no­ści. Ale nic na to nie po­ra­dzę, że opo­wia­da­nie po mnie spły­nę­ło jak woda po kacz­ce. Jest mi z tego po­wo­du jed­nak oso­bi­ście jakoś głu­pio. ;)

 

@ocha: Czyż­byś się uspra­wie­dli­wia­ła? Wierz mi, nie­po­trzeb­nie. Nie ma obiek­tyw­nych re­cen­zji, są tylko su­biek­tyw­ne bu­kie­ty do­znań: prze­bły­ski eu­fo­rii – chwi­le obo­jęt­no­ści. Sam czę­sto się na tym łapię jako do­mo­ro­sły kry­tyk tu­tej­szych opo­wia­dań. Spo­koj­nie, sta­ram się zro­zu­mieć Twój punkt wi­dze­nia. Jed­na­ko­woż w tyle głowy dudni mi taka oto myśl: a może to, co na­pi­sa­łaś po­wy­żej o Sztu­ce fugi może być też dla Cie­bie ja­kimś ro­dza­jem fe­ed­bac­ku? Może wkra­da się gdzieś nie­po­strze­że­nie ja­kieś trud­ne do uchwy­ce­nia zmę­cze­nie? No bo sama po­wiedz, ile można czy­tać te opo­wia­da­nia SF? Chcia­ło­by się cze­goś in­ne­go, świe­że­go!… No tak, ale to „inne, świe­że” może nam przejść koło nosa – i nawet tego nie za­uwa­ży­my, spły­nie po nas jak po kacz­ce… ; ) Pzdr.

...always look on the bri­ght side of life ; )

Dzię­ku­ję oso­bom, które zgło­si­ły Sztu­kę fugi do ko­szy­ka wy­róż­nia­ją­cych się opo­wia­dań wrze­śnia. Dzię­ki wiel­kie bemik, rooms, jeroh, S. Leiss, Bo­gu­sła­wE­ryk, wiwi! Wasze uzna­nie jest dla mnie bar­dzo ważne – do­pin­gu­je do dal­szej pracy. Po­zdra­wiam ser­decz­nie smiley.

...always look on the bri­ght side of life ; )

Ko­men­ta­rzy nie czy­ta­łem, więc nie zdzi­wię się, jeśli po­wtó­rzę za kimś, kto wy­po­wie­dział się wcze­śniej.

<>

Od­cze­ka­łem, łu­dząc się, że z bie­giem czasu wy­kry­sta­li­zu­je się jedno, kon­kret­ne moje zda­nie o tek­ście. Ale jak po prze­czy­ta­niu opo­wia­da­nia sta­ną­łem na swego ro­dza­ju roz­dro­żu, tak stoję na nim do tej chwi­li.

Co samo w sobie dużo mówi o kla­sie, po­zio­mie.

W trak­cie lek­tu­ry nie zwra­ca­łem uwagi na prze­cin­ki, li­te­rów­ki czy co tam jesz­cze mogło się Au­to­ro­wi przy­tra­fić i prze­mknąć. Na­stęp­ne po­świad­cze­nie klasy, tym razem samej fa­bu­ły, re­ali­za­cji ba­zo­we­go po­my­słu.

Za to póź­niej, po odło­że­niu ostat­niej kart­ki wy­dru­ku, po­ja­wi­ły się py­ta­nia i wąt­pli­wo­ści. Naj­istot­niej­sza spo­śród tych dru­gich do­ty­czy sa­me­go kon­tak­tu jako ta­kie­go. Po pierw­sze: ba­rie­ra praw fi­zycz­nych. To naj­mniej istot­na kwe­stia, bo od­po­wiedź, że dla cy­wi­li­za­cji od­po­wied­nio wy­so­ko roz­wi­nię­tej tech­no­lo­gicz­nie nie ma rze­czy – z na­sze­go punk­tu wi­dze­nia – nie­moż­li­wych, na­rzu­ca się sama. Po dru­gie: w jakim celu Tamci za­ini­cjo­wa­li kon­takt? Jakie w nim wi­dzie­li ko­rzy­ści dla sie­bie? Co mieli do ewen­tu­al­ne­go za­ofia­ro­wa­nia ludz­ko­ści, w jakim celu chcie­li to dać? Przy ta­kiej róż­ni­cy po­zio­mów tech­no­lo­gii, przy trud­nych do wy­obra­że­nia, za to na pewno ol­brzy­mich róż­ni­cach kul­tu­ro­wych? To ar­gu­men­ty prze­ciw kon­tak­to­wi, nie za nim… No bo z nudów to chyba jed­nak nie? Po trze­cie: prze­bieg kon­tak­tu. Nie pa­su­je mi, za dia­bła nie pa­su­je za­ry­so­wa­ny przez Au­to­ra obraz. Po­wo­łam się na już pod­no­szo­ną kwe­stie roz­zie­wu tech­no­lo­gicz­ne­go. Nie po­tra­fi­li unik­nąć awa­rii pod­czas lą­do­wa­nia? Ofiar wśród ludzi? Gdy ktoś mnie za­pew­nia, że przy­by­wa w po­ko­ju, a jed­no­cze­śnie po­wo­du­je ka­ta­stro­fy i zgony, no to ja dzię­ku­ję… Po czwar­te: treść ko­mu­ni­ka­tu i forma. Zwłasz­cza forma. Po co te gry­zmoł­ki mię­dzy li­te­ra­mi? Gra­ni­ce fizyk po­tra­fią prze­kro­czyć, a jed­no­li­te­go tek­stu uło­żyć to już nie?

Przy­zna­ję, że Autor ma nadal szan­se na ob­ja­śnie­nie pod­nie­sio­nych kwe­stii w kon­ty­nu­acji, którą, a jakże, chcę zo­ba­czyć i prze­czy­tać. To nie dla uła­go­dze­nia zgry­zio­ne­go kry­ty­ką Au­to­ra – na­praw­dę chcę tego.

Gra­tu­lu­ję jakże pro­ste­go a sku­tecz­ne­go wy­bie­gu w po­sta­ci sy­ne­ste­zji. Psy­cho­lo­gicz­nie za­sad­ne – rów­nież fa­bu­lar­nie, jako wznie­sio­na przez Tam­tych ba­rie­ra, moż­li­wa do prze­kro­cze­nia przez jed­nost­ki od­po­wied­nio uzdol­nio­ne, co pod­no­si praw­do­po­do­bień­stwo, iż prze­kaz nie zo­sta­nie roz­szy­fro­wa­ny przez kogoś przy­pad­ko­we­go.

<>

Przy­zna­łeś mi, Jacku, słusz­ność zda­nia o szan­sach zisz­cze­nia wizji o świe­cie 3N, o szan­sach prze­by­cia drogi ku niemu. Dla­te­go wy­cią­gam to, co widzę jako sła­bo­ści, nie­do­cią­gnię­cia – gdyż ciąg dal­szy po­wi­nien je unie­waż­nić.

Tak się sta­nie? ;-)

Po­zdra­wiam

Ach, Ada­mie, po­ru­szy­łeś wiele waż­nych kwe­stii. Po­zwól, że od­nio­sę się do naj­waż­niej­szych.

 

Po pierw­sze: ba­rie­ra praw fi­zycz­nych. Z tą ba­rie­rą to tro­chę tak jak z ba­rie­rą po­mię­dzy czło­wie­kiem a Bo­giem. Niby jest po­ra­ża­ją­ca, niby jest nie do prze­sko­cze­nia, a jed­nak we wszyst­kich kul­tu­rach i cza­sach po­ja­wia się wizja kon­tak­tu z Innym, czyt. z Ab­so­lu­tem – w tej czy innej po­sta­ci. Zresz­tą, sam stwier­dzi­łeś, że ten aspekt jest nie­ja­ko poza dys­ku­sją. Tu pełna zgoda.

 

Po dru­gie: w jakim celu Tamci za­ini­cjo­wa­li kon­takt?

Nie­ste­ty, tego zdra­dzić w tym mo­men­cie nie mogę, bo jest to oś całej fa­bu­ły i sedno, do któ­re­go zmie­rzać bę­dzie cała hi­sto­ria 3N. Sam wiesz, Ada­mie, że każde dobre opo­wia­da­nie musi mieć jakąś za­gad­kę, ta­jem­ni­cę, py­ta­nie do­ma­ga­ją­ce się od­po­wie­dzi. Cóż, mogę Cię za­pew­nić, że od­po­wiedź na to py­ta­nie ist­nie­je w mojej gło­wie i jest dla mnie sa­me­go – za­ska­ku­ją­ca, ale i nie­zwy­kle lo­gicz­na za­ra­zem.  Sam fakt, że py­tasz, po co ciem­na ma­te­ria na­wią­za­ła kon­takt z ja­ki­miś pry­mi­tyw­ny­mi lud­ka­mi z pla­ne­ty Zie­mia – jest dla mnie ko­mu­ni­ka­tem, że całą hi­sto­rię skie­ro­wa­łem na dobre tory. Chcia­łem spro­wo­ko­wać takie wła­śnie py­ta­nie: “Po cho­le­rę coś ta­kie­go jak in­te­li­gent­na ciem­na ma­te­ria chce się z nami skon­tak­to­wać?”. Hmm, a może mamy jed­nak coś, co jest wy­jąt­ko­we w skali wszech­świa­ta? Coś, o co warto się do nas oso­bi­ście po­fa­ty­go­wać? ; )

 

Po trze­cie: prze­bieg kon­tak­tu. Nie pa­su­je mi, za dia­bła nie pa­su­je za­ry­so­wa­ny przez Au­to­ra obraz. Po­wo­łam się na już pod­no­szo­ną kwe­stie roz­zie­wu tech­no­lo­gicz­ne­go. Nie po­tra­fi­li unik­nąć awa­rii pod­czas lą­do­wa­nia? Ofiar wśród ludzi? Gdy ktoś mnie za­pew­nia, że przy­by­wa w po­ko­ju, a jed­no­cze­śnie po­wo­du­je ka­ta­stro­fy i zgony, no to ja dzię­ku­ję…

Wpi­su­jesz się tutaj w wąt­pli­wo­ści Na­zgu­la ob­ja­wio­ne w ko­men­ta­rzach do tego tek­stu. Dla­cze­go tak, dla­cze­go nie ina­czej? Od­po­wiedź jest ba­nal­nie pro­sta: nikt z nas nie wie, jak rze­czy­wi­ście bę­dzie wy­glą­dał pierw­szy kon­takt z cał­ko­wi­cie od­mien­ną od na­szej cy­wi­li­za­cją – i jakie będą skut­ki tego kon­tak­tu. Ośmie­lę, się twier­dzić że skut­ki za­wsze będą nie­prze­wi­dy­wal­ne – za­rów­no dla nas, jak i dla dru­giej stro­ny. Za wszel­ką cenę chce­my, żeby kon­takt wy­glą­dał „po na­sze­mu”, żeby speł­ni­ły się nasze naj­prost­sze ocze­ki­wa­nia (cy­wi­li­za­cja ra­dio­wa, po­ło­żo­na w „bli­skiej od­le­gło­ści”, hu­ma­no­idal­na, opar­ta na węglu, krze­mie, wo­do­rze, azo­cie, tle­nie). Ale wła­ści­wie – dla­cze­go? Dla­cze­go chce­my, aby wszyst­ko za­wsze szło po na­szej myśli? Dla­cze­go pra­gnie­my, aby próż­nia prze­mó­wi­ła do nas dźwię­kiem, a ciem­ność ły­snę­ła do nas przy­jaź­nie świa­tłem? Czy nie dla­te­go, że po­sia­da­my zmysł słu­chu i wzro­ku – i zwy­czaj­nie wy­god­niej by­ło­by nam po­ro­zu­mieć się za po­mo­cą “pro­ste­go no­śni­ka kodu”? Ale ciem­na ma­te­ria nie ma słu­chu ani wzro­ku, nie może prze­mó­wić świa­tłem ani nawet falą ra­dio­wą. Po­ja­wia się zatem py­ta­nie, jak kon­tak­to­wać się z czymś, o czym wiemy, że jest – ale czego nie je­ste­śmy w sta­nie do­świad­czal­nie po­strze­gać? I tu je­ste­śmy zdani na łaskę Ob­cych (In­nych). To oni de­cy­du­ją jak do nas prze­mó­wić – nie my. Przy­po­mi­na mi się ana­lo­gia: jak lu­dzie kon­tak­to­wa­li się z Bo­giem? Czy nie za po­mo­cą wy­brań­ców, pro­ro­ków, wiesz­czy, sy­ne­ste­ty­ków ma­łych i du­żych? I to za­wsze Bóg mówił pierw­szy… No, pra­wie za­wsze ; )

Co do ofiar i ka­ta­strof zwią­za­nych z mo­de­lem pierw­sze­go kon­tak­tu – Ada­mie, sam do­brze wiesz, że każdy nawet, naj­le­piej skon­stru­owa­ny plan może mieć słab­sze, mniej prze­wi­dy­wal­ne mo­men­ty . Jak już wcze­śniej wspo­mnia­łem, Kon­takt z Innym musi za­kła­dać nie­prze­wi­dzia­ne skut­ki. Tak, to była jed­nych z pierw­szych rze­czy, która przy­szła mi go głowy pi­sząc Sztu­kę fugi: nie wszyst­ko musi pójść do­brze, mogą być wy­pad­ki, ka­ta­stro­fy, nie­po­ro­zu­mie­nia. Każdy eks­pe­ry­ment (nawet na­uko­wy) za­kła­da po­ten­cjal­ne nie­po­wo­dze­nia i ofia­ry. Dla­cze­go mia­ło­by być ina­czej z pierw­szym kon­tak­tem?

Śmiem twier­dzić, że nie ma cze­goś ta­kie­go jak “ide­al­na cy­wi­li­za­cja”. Je­stem prze­ko­na­ny, że jeśli kie­dy­kol­wiek doj­dzie do kon­tak­tu z obcą (Inną) cy­wi­li­za­cją – wy­mknie się on cał­ko­wi­cie z na­sze­go sche­ma­tu i po­sta­wi nasze pew­ni­ki w cał­ko­wi­tym me­ta­fi­zycz­nym i po­ję­cio­wym za­wie­sze­niu. Pa­ra­dok­sal­nie – tylko taki kon­takt ma sens: nie­sche­ma­tycz­ny, inny od tego, co sobie wy­my­śli­my, ze wszyst­ki­mi plu­sa­mi i mi­nu­sa­mi tej sy­tu­acji.

 

Po czwar­te: treść ko­mu­ni­ka­tu i forma. Zwłasz­cza forma. Po co te gry­zmoł­ki mię­dzy li­te­ra­mi? Gra­ni­ce fizyk po­tra­fią prze­kro­czyć, a jed­no­li­te­go tek­stu uło­żyć to już nie? Ow­szem, tu mogę się z Tobą zgo­dzić: można by­ło­by z tego zre­zy­gno­wać na rzecz cze­goś „bar­dziej fi­ne­zyj­ne­go”. Po­słu­ży­łem się tu pew­nym skró­tem (nie, nie my­ślo­wym), po­nie­waż nie chcia­łem za­nu­dzać Czy­tel­ni­ka ko­lej­ny­mi sąż­ni­sty­mi opi­sa­mi, jak to ze skom­pli­ko­wa­ne­go kodu prze­two­rzo­ne­go i skom­pi­lo­wa­ne­go przez sy­ne­ste­tę Jacka, po dłu­giej i żmud­nej ana­li­zie, banda na­ukow­ców wy­cią­gnę­ła­by dajmy na to… kom­plet­ny obraz che­micz­nej i fi­zycz­nej struk­tu­ry Wszech­świa­ta. To by­ło­by bar­dziej eks­cy­tu­ją­ce… Wierz mi, do sa­me­go końca za­sta­na­wia­łem się, czy użyć tego “gry­zmoł­ko­we­go uprosz­cze­nia”. Ale wszak motyw CW,CTP. – jest na tym por­ta­lu wiecz­nie żywy ; ) Dla­cze­go z niego re­zy­gno­wać? Być może, w roz­sze­rzo­nej wer­sji tek­stu, wy­wa­lę ten frag­ment i za­stą­pię nowym, bar­dziej praw­do­po­dob­nym ; )

<>

– Przy­zna­łeś mi, Jacku, słusz­ność zda­nia o szan­sach zisz­cze­nia wizji o świe­cie 3N, o szan­sach prze­by­cia drogi ku niemu.

Tak i wcale nie za­prze­pasz­czam tej moż­li­wo­ści. Wła­śnie na tym po­le­ga bie­żą­cy su­spens losów 3N – kon­ty­nu­acja tej hi­sto­rii może nas ze sobą po­go­dzić ; ) Na tym ma, zresz­tą, po­le­gać „świe­żość za­koń­cze­nia” całej opo­wie­ści: z jed­nej stro­ny chcę za­ne­go­wać moż­li­wość ist­nie­nia ide­al­ne­go (a prze­cież dys­to­pij­ne­go) świa­ta bez wojen, z dru­giej chcę umie­ścić ludz­kość w zu­peł­nie innym wy­mia­rze by­to­wa­nia. Tak, Ada­mie, ta droga jest jak naj­bar­dziej do prze­by­cia. Py­ta­nie tylko, czy wy­da­rzy się to na tym por­ta­lu – czy może już w ja­kiejś bar­dziej tra­dy­cyj­nej, pa­pie­ro­wej for­mie ; ) Co się wy­da­rzy ze świa­tem 3N? – czas po­ka­że. Mogę Cię za­pew­nić, że prace nad cią­giem dal­szym trwa­ją ; ) Po­zdra­wiam smiley.

...always look on the bri­ght side of life ; )

Wy­da­je mi się, że ob­szer­ność Two­ich od­po­wie­dzi może świad­czyć, iż “do­tkną­łem” istot­nych spraw i te­ma­tów. Przy­zna­ję, że moje po­glą­dy na te kwe­stie wy­da­wać się mogą uprosz­czo­ny­mi, nawet ży­cze­nio­wy­mi, ale nie sądzę, bym za szyb­ko i za łatwo je zmie­nił. Na­zwij­my to moim wła­snym wy­mo­giem wobec wyż­sze­go od nas in­te­lek­tu, wobec po­sia­da­czy wyż­szych od na­szych tech­no­lo­gii: pri­mum non no­ce­re… Za­czy­na­jąc od wy­wier­ce­nia w mro­wi­sku dziu­ry, wło­że­nia tam kost­ki TNT i zde­to­no­wa­nia, nigdy nie po­zna­my fi­zycz­ne­go i spo­łecz­no­ścio­we­go kształ­tu mro­wi­ska. Po­mył­ka? Może za­ist­nieć, ale ze stro­ny o niż­szym po­zio­mie…

Tak czy owak, po pierw­sze cze­kam na kon­ty­nu­ację, po dru­gie za­gło­su­ję po­zy­tyw­nie.

I co Ty na to? :-)

Dzię­ki, Ada­mie. Po­sta­ram się nie za­wieść ; ) Pzdr.

PS. Twoje wska­zów­ki i rady biorę do serca. Czło­wiek uczy się przez całe życie…

...always look on the bri­ght side of life ; )

Rów­nież cze­kam na ciąg dal­szy – ko­niecz­nie na pa­pie­rze :)

Look at every word in a sen­ten­ce and de­ci­de if they are re­al­ly ne­eded. If not, kill them. Be ru­th­less. - Bob Co­oper

Ja na razie – do­strze­ga­jąc, że wątek bę­dzie roz­wi­ja­ny – ku­pu­ję obraz pierw­sze­go kon­tak­tu. Ta sy­ne­ste­zja sta­no­wi bar­dzo cie­ka­we roz­wią­za­nie, w szcze­gól­no­ści z uwzględ­nie­niem mu­zy­ki kla­sycz­nej. Wątek “mi­ło­sny” nie jest zbyt udany, po­czą­tek rów­nież nieco od­sta­je od clou opo­wia­da­nia. Ogól­nie rzecz bio­rąc, po­do­ba­ło mi się opo­wia­da­nie i wy­da­je mi się, że sta­no­wi ka­wa­łek nie­złej li­te­ra­tu­ry. O ile do­brze pa­mię­tam, to “So­la­ris” był o nie­moż­no­ści po­ro­zu­mie­nia się mię­dzy czło­wie­kiem, a tam­tym od­mien­nym bytem, tu zaś kon­takt zo­stał za­ini­cjo­wa­ny – pew­nym mi­nu­sem jest po­szat­ko­wa­nie skoń­czo­no­ści opo­wie­ści na opo­wia­da­nia i po­zo­sta­wie­nie czy­tel­ni­ków z pew­nym dy­le­ma­ta­mi, które być może zo­sta­ną roz­strzy­gnię­te w dal­szych czę­ściach. 

I po co to było?

Po­do­bień­stwo Sztu­ki fugi Jacka i So­la­ris Lema, imo, po­le­ga na uka­za­niu przez obu Au­to­rów obcej eg­zy­sten­cji, jako bytu skraj­nie od­mien­ne­go ani­że­li wszyst­kie formy życia do­tych­czas znane ludz­ko­ści.

Look at every word in a sen­ten­ce and de­ci­de if they are re­al­ly ne­eded. If not, kill them. Be ru­th­less. - Bob Co­oper

Do­łącz­cie do “So­la­ris” “Fia­sko”.

Abs­tra­hu­jąc od pro­wa­dzo­nych po­wy­żej dys­ku­sji, w które nie za­mie­rzam się wtry­niać, od­nio­sę się po pro­stu do sa­me­go tek­stu.

Po­wiem tak: za dużo wy­krzyk­ni­ków – zde­cy­do­wa­nie za dużo wy­krzyk­ni­ków. Ale poza tym to opo­wia­da­nie jest kwin­te­sen­cją skon­den­so­wa­nej za­je­bi­sto­ści w naj­czyst­szej po­sta­ci – mówią ko­lo­kwial­nie. Ostat­ni­mi czasy coraz bar­dziej wkrę­cam się w tek­sty SF, więc taka te­ma­ty­ka tym bar­dziej do mnie prze­ma­wia. Szcze­rze po­wie­dziaw­szy twój styl pi­sa­nia wy­ma­ga przy­zwy­cza­je­nia i mo­men­ta­mi (zwłasz­cza w opi­sie snu) za­ha­cza nie­bez­piecz­nie o gra­ni­cę ko­he­ren­cji, ale gdy po kilku aka­pi­tach try­bi­ki w mózgu czy­tel­ni­ka prze­rzu­cą się na ade­kwat­ny tryb od­bio­ru, opo­wia­da­nie czyta się świet­nie. Nie jest to tekst na­pi­sa­ny w łatwy spo­sób, ale nie­zmien­nie bar­dzo dobry.

Cie­szy mnie fakt, że opo­wieść „za­czy­na wcią­gać”. In­spi­ra­cja Lemem pew­nie gdzieś w głę­bi­nach pod­świa­do­mo­ści za­ist­nia­ła, choć pi­sząc Sztu­kę Fugi nie mia­łem na myśli żad­ne­go kon­kret­ne­go utwo­ru (serio). Jeśli chce­cie wie­dzieć, to bez­po­śred­nio przed 3N i SzF prze­czy­ta­łem raz jesz­cze Śle­po­wi­dze­nie Wat­t­sa. Lema oczy­wi­ście czy­tam nie­ustan­nie i uwa­żam go za mi­strza ga­tun­ku. Ostat­nio od­świe­ży­łem sobie na ten przy­kład Kon­gres fu­tu­ro­lo­gicz­ny.

Co do wy­krzyk­ni­ków, przej­rzę jesz­cze raz tekst pod tym kątem.

Dzię­ki za po­zy­tyw­ny od­biór. Po­zdra­wiam : )

 

...always look on the bri­ght side of life ; )

Na­pi­sa­łem dłuż­szy ko­men­tarz, ale pro­blem z in­ter­ne­tem spo­wo­do­wał, że moje słowa za­gi­nę­ły w cy­ber­prze­strze­ni:) Krót­ko: bar­dzo cie­ka­wy tekst, jedno z lep­szych opo­wia­dań, jakie mia­łem oka­zje prze­czy­tać na por­ta­lu w ostat­nim cza­sie.

Po­zdra­wiam

Ma­stiff

Kopia wpisu w te­ma­cie Loży:

Ob­szer­nie wy­po­wie­dzia­łem się pod tek­stem i, zgod­nie z de­kla­ra­cją gło­su­ję, po­mi­mo za­strze­żeń wy­mie­nio­nych w ko­men­ta­rzu, gło­su­ję na TAK.

Boh­da­nie, Ada­mie – dzię­ki ; ) Po­zdra­wiam.

...always look on the bri­ght side of life ; )

Wow! Po­ziom tego tek­stu roz­ło­żył mnie na ło­pat­ki. Wszyst­ko jej takie prze­my­śla­ne, do­pra­co­wa­ne,… Masz wy­jąt­ko­wy ta­lent Jac­ku­001:) Mocno wy­bi­jasz się po­nad­prze­cięt­ną moim zda­niem. Zga­dzam się z po­przed­ni­ka­mi, że tekst za­słu­gu­je na druk. Ta­kiej “pe­reł­ki” szko­da na por­tal dla ama­to­rów (nie uwła­cza­jąc ni­ko­mu, ską­d­inąd nie naj­gor­szych).

Muszę nad­ro­bić jesz­cze za­le­głość w kwe­stii “Trze­cie­go Nieba”, wła­ści­wie to nie wiem czy nie po­win­nam była od tego za­cząć.. ale Sztu­ka Fugi prze­ro­sła moje naj­śmiel­sze ocze­ki­wa­nia, co do opo­wia­dań sf, któ­rych się na­czy­ta­łam nie­ma­ło:) Świat jaki wy­kre­owa­łeś, cała ta kon­cep­cja za­wie­ra w so­bie­głę­bię… Tekst jest wie­lo­płasz­czy­zno­wy, bar­dzo spój­nie łą­czysz wiele róż­nych aspek­tów, do­ty­kasz tylu kwe­stii – je­stem pod wra­że­niem:)

Fa­bu­ła i bo­ha­te­ro­wie też na plus:) Cie­szy mnie, że po­ja­wia się bo­ha­ter ko­bie­cy (czę­sto brak tego w tek­stach strik­te sf). Myślę jed­nak, że wątek Mei po­wi­nien być nieco bar­dziej roz­bu­do­wa­ny. Chcia­ło­by się jej wię­cej:) he he Być może prze­ma­wia prze­ze mnie zwy­kła “so­li­da­ro­ność jaj­ni­ków”, ale takie jest moje skrom­ne zda­nie;)

Czy oprócz por­ta­lu gdzieś się jesz­cze udzie­lasz Jacku? Masz na swoim kon­cie już ja­kieś pu­bli­ka­cje? Gdzie je można zna­leźć?

 

 

Nigdy nie mów nigdy!

Katko, dzię­ki za miłe słowa. Kon­ty­nu­acja SzF wła­śnie “się pisze“. Py­ta­nie, w jaki spo­sób ob­ja­wi się Czy­tel­ni­kom por­ta­lu i NF – po­zo­sta­je otwar­te ; ) Myślę, że wiele spraw za­cznie się wy­ja­śniać w naj­bliż­szym cza­sie. Je­stem świe­żo po spo­tka­niu fanów na­sze­go fan­ta­stycz­ne­go por­ta­lu w Łodzi i je­stem prze­peł­nio­ny po­zy­tyw­ną ener­gią, wena jest – więc moje tek­sty , w tej czy innej for­mie, na pewno do Cie­bie tra­fią. Jak będę miał ja­kieś kon­kret­ne in­for­ma­cje w tej spra­wie – ode­zwę się do Cie­bie. Po­zdra­wiam.

...always look on the bri­ght side of life ; )

Po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Miś czy­tał “Trze­cie niebo” i może po­wie­dzieć, że “Sztu­ka fugi” zro­bi­ła na nim jesz­cze więk­sze wra­że­nie. Cie­szy się, że może to piór­ko od­ku­rzyć.

Nie­ba­wem tu wrócę… Duch z czwar­te­go wy­mia­ru… Piór­ko na wie­trze… Jesz­cze nie umar­łem ; )

...always look on the bri­ght side of life ; )

Nowa Fantastyka