- Opowiadanie: BogusławEryk - Kolejna przygoda

Kolejna przygoda

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Kolejna przygoda

– Tra-ta-mioh mra-ta-mlah!

Kręcę głową na znak, że nie zro­zu­mia­łem ani słowa.

– Blahh! – Nah-nah ru­chem macki spro­wa­dza Blu­ho-Bla­ha z kursu ko­li­zyj­ne­go. – Tym razem było bli­sko! Minął nas do­słow­nie o bloo! – Łypie na mnie osa­dzo­nym na czuł­ku okiem; po­zo­sta­ły­mi sze­ścio­ma śle­dzi tra­jek­to­rie kil­ku­set pla­ne­to­id w Pasie Ku­ipe­ra. – Z tych ner­wów cał­kiem za­po­mnia­łem, żeś zbyt ogra­ni­czo­ny, by przy­swo­ić Mowę Gu, Zie­mia­ni­nie.

Zwłasz­cza że mam z nią do czy­nie­nia do­pie­ro od kilku minut. Trze­ba było, cho­ler­ne ufoki, upro­wa­dzić sobie ja­kie­goś lin­gwi­stę!

– No nic – cią­gnie Nah-nah. – Zo­sta­li­śmy tylko my, a sam nie dam rady na­wi­go­wać Blu­ho-Bla­hem.

– Spo­ko-lu­zik, ka­pi­ta­nie. Mów, co mam robić.

– Złap za mioh i prze­staw mak­sy­mal­nie na mlah.

– Złap za… Hmmm. A mógł­byś, no wiesz, tak bar­dziej po ludz­ku?…

Nah-nah bul­go­cze coś po swo­je­mu. O nie, panie ufoku, tak roz­ma­wiać nie bę­dzie­my. Gdy mam już na końcu ję­zy­ka go­to­wą ri­po­stę, z nóg zwala mnie wstrząs. Wnę­trze stat­ku drży jak szturch­nię­ta pal­cem ga­la­ret­ka. Kilka me­cha­nicz­nych świe­tli­ków wy­pa­da z orbit. Mo­stek Blu­ho-Bla­ha ożywa grą świa­tła i cieni. Ożywa też mój żo­łą­dek.

– Niech to blahhh! – zło­rze­czy Nah-nah. – Do­sta­li­śmy! – Szyb­ki­mi ru­cha­mi wszyst­kich sie­dem­na­stu macek zoo­mu­je ho­lo­gra­ficz­ne pro­jek­cje ko­lej­nych seg­men­tów stat­ku. – Za­si­la­nie bllbu wzię­li! Tra­ci­my moc! Mu­si­my na­tych­miast sko­czyć, albo roz­trza­ska­my się o naj­bliż­szą skałę!

– Skacz­my zatem na­tych­miast!

– Stra­ci­li­śmy bazę współ­rzęd­nych! Blahhh! Nie mamy dość ener­gii, by prze­pro­wa­dzić ska­no­wa­nie prze­strze­ni! Jeśli sko­czy­my, to w ciem­no!

– Lep­sze to niż pewna śmierć!

– Na Wiel­kie­go Gu, mą­drze pra­wisz, Zie­mia­ni­nie! Ska­cze­my!

Słowa łech­cą moją dumę. Zaraz, zaraz… prze­cież ja nie mam po­ję­cia, na czym po­le­ga to całe ska­ka­nie. No nic, ka­pi­tan pod­jął już de­cy­zję, raz kozie śmierć, ska­cze­my! Naraz jakby coś ma­syw­ne­go usia­dło mi na klat­ce pier­sio­wej; zo­sta­ję zmiaż­dżo­ny do roz­mia­rów ro­dzyn­ka i w mgnie­niu oka na po­wrót roz­cią­gnię­ty.

Sko­czy­li­śmy.

– Ży­je­my, Zie­mia­ni­nie! – Ka­pi­tan ocie­ra koń­ca­mi macek ślu­zo­wa­tą wy­dzie­li­nę z nie­osło­nię­te­go płata czo­ło­we­go. – Chwa­ła niech bę­dzie Wiel­kie­mu Gu!

Świe­tli­ki do­łą­cza­ją z po­wro­tem do roju. Lot sta­bi­li­zu­je się, wi­bra­cje usta­ją.

– Chro­mo­lić te for­mal­no­ści, ka­pi­ta­nie! – Choć roz­pie­ra mnie en­tu­zjazm, szyb­ko cofam od­ru­cho­wo wy­cią­gnię­tą dłoń. – Arek je­stem!

– Glutt. – Błona otwo­ru gę­bo­we­go ufoka pęcz­nie­je ni­czym bańka my­dla­na.

Od­wza­jem­niam uśmiech. Glutt. No pro­szę, jakże sto­sow­nie.

– Co teraz?

– Re­zer­wy mocy są na wy­czer­pa­niu. – Ka­pi­tan zerka na ho­lo­gram. – Pada sys­tem za sys­te­mem. Nie je­stem w sta­nie okre­ślić, w któ­rym sek­to­rze ga­lak­ty­ki się obec­nie znaj­du­je­my. Lada chwi­la wy­sią­dzie gra­wi­ta­cja, ogrze­wa­nie, skoń­czy się tlen… – Milk­nie, za­sta­na­wia się chwi­lę. – Całe szczę­ście, mamy jesz­cze to!

Po­dą­żam wzro­kiem za macką. Ah, to! Wska­za­ne przez Glut­ta cho­ler­stwo budzi moją cie­ka­wość, od kiedy zna­la­złem się na most­ku Blu­ho-Bla­ha. Bla­szak coś mi przy­po­mi­na… coś jakby… szlag! Pełno przy­ci­sków, ja­kieś po­krę­tło, wszyst­ko opi­sa­ne po an­giel­sku… a może po nie­miec­ku? Jak słusz­nie za­uwa­żył mój nowy przy­ja­ciel, spe­cem od ję­zy­ków to ja nie je­stem, ale…

– Co to za złom?

– Złom? Ależ nie. To ge­ne­ra­tor, źró­dło nie­wy­czer­pal­nej ener­gii, które pod­wę­dzi­li­śmy wa­szym na­ukow­com – wy­zna­je Glutt, nieco za­wsty­dzo­ny, co po­zna­ję po mniej bul­go­czą­cym niż zwy­kle gło­sie. – Sam wi­dzia­łem, jak dzia­ła: wy­star­czy na­pchać go czym­kol­wiek, by za­czął wy­twa­rzać moc!

– Ale?… Bo prze­cież za­wsze jest ja­kieś "ale".

Na­puch­nię­te ciel­sko ufoka kur­czy się i po chwi­li po­now­nie pęcz­nie­je; przy­po­mi­na to tro­chę ludz­kie wes­tchnię­cie. Tylko tro­chę.

– Nie wiem jak toto uru­cho­mić.

– No pięk­nie! Czyli po nas…

– Nie­ko­niecz­nie! – Oży­wia się ka­pi­tan. – Pod­wę­dzi­li­śmy im jesz­cze…

– Auuua! Moja głowa! Co ro­bisz?!

– Ska­nu­ję twój mózg. Bra­ku­je mi słowa. Spo­koj­nie, to zaj­mie tylko chwil­kę…

– Au­uuuuuu!

– Mam! Pod­wę­dzi­li­śmy im jesz­cze książ­kę, do­ku­ment bądź cza­so­pi­smo, gdzie opi­sa­no jak uru­cho­mić ge­ne­ra­tor.

– Super. – Czasz­ka mi pęka, jak­bym z roz­pę­du przy­wa­lił w ścia­nę. – Pro­blem z głowy, to lubię.

Nah-nah mil­czy, na­prze­mien­nie su­pła­jąc i roz­plą­tu­jąc końce macek.

No jasne! Prze­cież za­wsze musi być pod górkę i wiatr w oczy.

– Gdzie? – pytam.

– W ła­dow­ni. – Osa­dzo­ne na czuł­kach oczy uni­ka­ją mo­je­go wzro­ku. – Nie­ste­ty… sam nie mogę opu­ścić most­ku… ro­zu­miesz, muszę do­pil­no­wać, że­by­śmy na nic nie wpa­dli…

– Nie znam drogi. – Krzy­żu­ję ręce na pier­si.

– Nie szko­dzi. – Jak na ko­men­dę, parę świe­tli­ków zmie­nia się w moje oso­bi­ste sa­te­li­ty. – Fuje wska­żą ci drogę. Blu­ho-Blah na­szpi­ko­wa­ny jest na­no­gło­śni­ka­mi i na­no­mi­kro­fo­na­mi, po­zo­sta­nie­my więc w sta­łym kon­tak­cie. Mu­sisz tylko uwa­żać, no wiesz… – Nah-nah ści­sza głos do kon­fi­den­cjo­nal­ne­go szep­tu – na nich. Gdyby zro­bi­ło się go­rą­co, użyj tego. – Wrę­cza mi ja­kieś coś. Wy­glą­da owo coś jak naj­zwy­klej­szy w świe­cie sta­lo­wy pręt o dłu­go­ści, pi razy drzwi, pół metra.

– Co to ta­kie­go? Broń? Ta­li­zman na szczę­ście?

– Bobo bloom.

– Że co?… Auuuu!

– Miecz świetl­ny.

*

Wpa­dam na nich, oczy­wi­ście, już za pierw­szym za­krę­tem. Wy­cho­dzi na to, że prawo Mur­phy'ego jest uni­wer­sal­ne. Ufo­ki-zom­bie, pię­ciu człon­ków za­ło­gi Blu­ho-Bla­ha za­ra­żo­nych ja­kimś ko­smicz­nym pa­skudz­twem, kon­tra Ar­ka­diusz Miel­czar­ski, uzbro­jo­ny w bobo blo­oma pra­cow­nik dzia­łu mię­sne­go w pro­win­cjo­nal­nym skle­pie spo­żyw­czym.

Runda pierw­sza. FIGHT!

– Glutt!

Kło­po­ty? – ryczą po­umiesz­cza­ne w ścia­nach na­no­gło­śni­ki.

– Nawet pięć! Wiel­kich, śmier­dzą­cych i brzyd­kich jak jajca wie­lo­ry­ba! Po­wtórz mi raz jesz­cze, dla pew­no­ści, jak od­pa­la się to świe­tli­ste cacko?

Masz dwa przy­ci­ski. Zie­lo­ny i czer­wo­ny. Na­ci­śnij zie­lo­ny.

– Dzię­ki! – Czy­nię jak mi za­le­co­no.

Miast zna­ne­go z "Gwiezd­nych Wojen" elek­trycz­ne­go "bzzz", sły­szę rów­nie zna­jo­my, acz bar­dziej przy­ziem­ny dźwięk: miecz krztu­si się i rzęzi, iden­tycz­nie jak mój stary tra­bant. Zom­bia­ki nie wy­glą­da­ją wcale na wy­stra­szo­ne.

– Glutt!

Tak?

– Nie dzia­ła!

Blahhh! Dobra, Arek, wci­skaj czer­wo­ny!

– A do czego…

Długo by wy­ja­śniać. Nic się nie martw. Wci­skaj śmia­ło.

Może to wina na­no­gło­śni­ków, ale głos Nah-na­ha za­brzmiał jakoś tak, bo ja wiem…

Wci­skaj, Arek, wci­skaj!

Jak­bym miał jakiś wybór! Wci­skam.

*

Zry­wam się. Kasz­lę. Świa­tło razi, mię­śnie rwą, skro­nie pul­su­ją. Czuję się zu­peł­nie jak pierw­sze­go stycz­nia.

Spo­koj­nie, Arek, nie pa­ni­kuj. Już po wszyst­kim.

Ocie­ram twarz, mru­gam po­wie­ka­mi. Na wpół leżę w ja­kimś przy­po­mi­na­ją­cym wannę zbior­ni­ku wy­peł­nio­nym breją – ciem­no­sza­rą i po­twor­nie cuch­ną­cą.

– Po jakim, psia­mać, wszyst­kim? – Po­now­nie za­no­szę się kasz­lem.

Eks­plo­do­wa­łeś, Arku. Nie było in­ne­go wyj­ścia. Zde­to­no­wa­łeś ła­du­nek wy­bu­cho­wy i ro­ze­rwa­ło cię na ka­wał­ki.

– Że co?!!!!

Spo­koj­nie. Ła­dow­nia Blu­ho-Bla­ha wy­po­sa­żo­na jest w dwa­dzie­ścia dwie ko­mo­ry bio-re­zu­rek­cyj­ne. Jedna z nich wła­śnie ścią­gnę­ła z miej­sca eks­plo­zji twoje atomy i po­zle­pia­ła je z po­wro­tem w ca­łość… w cie­bie, zna­czy się. Jest tylko jeden pro­blem…

– Rrrrr…

Oba­wiam się, że tra­fi­łeś do ko­mo­ry, która wy­ma­ga kon­ser­wa­cji. Za­po­mnie­li­śmy ją wy­łą­czyć. Sam ro­zu­miesz, nikt z za­ło­gan­tów nie pla­no­wał wy­sa­dzać się w po­wie­trze… In­ny­mi słowy, coś mogło pójść nie tak…

– Mógł­byś się wy­ra­żać ja­śniej?!

Ko­mo­ra, ze­spa­la­jąc twoje atomy, mogła prze­oczyć, dajmy na to, jedną z koń­czyn… względ­nie jakiś organ we­wnętrz­ny. Ale ży­jesz, a to już dobry znak…

Je­zu­sie Chry­stu­sie! Spraw­dzam: ręce – sztuk dwie, nogi – rów­nież. Palce?! Liczę: pięć, dzie­sięć… dwa­dzie­ścia. Wzdy­cham z ulgą. Chyba że?!…. W mgnie­niu oka zle­wam się potem. Nur­ku­ję dło­nią w sza­rej breji. Za­ci­skam. Jest! Chwa­ła niech bę­dzie Bogu Wszech­mo­gą­ce­mu, Stwór­cy Nieba i Ziemi! Aż strach po­my­śleć… Kaśka by mi chyba łeb ukrę­ci­ła! Co to za facet bez…

Arek! I jak jest? Wszyst­ko na miej­scu?

Na twoje szczę­ście, prze­klę­ty ufoku.

– Tak, wszyst­ko gra.

Dzię­ki niech będą Wiel­kie­mu Gu. A wra­ca­jąc do spraw bie­żą­cych: po two­jej pra­wej po­win­ny znaj­do­wać się szaf­ki. Przed­miot, któ­re­go szu­kasz, znaj­dziesz w tej z nu­me­rem ggbu… tfu, w tej dru­giej od lewej, pa­trząc od góry.

Wsta­ję, pod­cho­dzę, spraw­dzam. Jest, a jakże, jest! Wy­bu­cham raz jesz­cze, tym razem hi­ste­rycz­nym śmie­chem!

"Wa­shing Ma­chi­ne User Ma­nu­al". Nie dzi­wo­ta, że "ge­ne­ra­tor" od po­cząt­ku wydał mi się zna­jo­my.

Arek! Wra­caj na­tych­miast! Prze­do­sta­li się do sek­to­ra Bbyh! Lada chwi­la tu dotrą…

Zdu­szam re­chot i po­śpiesz­nie prze­szu­ku­je po­zo­sta­łe szaf­ki. Znaj­du­ję całe mnó­stwo bez­war­to­ścio­we­go śmie­cia, ale i kilka bobo blo­omów. Oraz naj­now­sze wy­da­nie "Play­boya". Naj­wy­raź­niej ufoki krad­ną, co tylko im w macki wpad­nie. Psia­krew, aku­rat świetl­ne mie­cze by się przy­da­ły, tylko… co po­cząć? Prze­cież w tyłek ich sobie nie we­pchnę! Roz­glą­dam się. Nie­któ­re z komór przy­sło­nię­te są ma­te­ria­łem po­dob­nym do bre­zen­tu. Zry­wam jedną za­sło­nę i ob­le­kam się nią ni­czym togą. Z moim ogo­lo­nym na łyso łbem za­pew­ne przy­po­mi­nam teraz mni­cha pro­sto z Ty­be­tu. Nic to, le­piej bie­gać w su­kien­ce, ani­że­li umrzeć na wa­le­ta! Ko­lej­ny skra­wek ma­te­ria­łu prze­wią­zu­ję wokół talii i za­ty­kam zań czte­ry mie­cze oraz co cie­kaw­sze stro­ny "Play­boya" – kto wie, kiedy wrócę na Zie­mię i znowu zo­ba­czę się z Kaśką? Za­mie­rzam już pytać, któ­rę­dy na mo­stek, gdy moją uwagę przy­ku­wa wbu­do­wa­ne w ścia­nę po­miesz­cze­nie, jako żywo przy­po­mi­na­ją­ce windę oso­bo­wą.

– Glutt!

Bie­gniesz? Nie zwle­kaj! Wła­śnie do­bi­ja­ją się do drzwi!

– Już, już. Po­wiedz mi tylko szyb­ko, co ozna­cza: plama, koło, dwie pio­no­we kre­ski?

Gobba Omlla Dic? Zauto­ma­ty­zo­wa­ny Po­jazd Ewa­ku­acyj­ny, a dla­cze­go…

Ha!

Arek? Przy­ja­cie­lu! Chyba nie za­mie­rzasz mnie tu zo­sta­wić?! Arek?! Od­po­wia­daj, gdy pytam!

Z sze­ro­kim uśmie­chem od­ma­lo­wa­nym na ustach kie­ru­ję się w stro­nę GOD-a.

Niech cię bll­bup, ty ło­trze! Do­sta­nę cię, sły­szysz, do­sta­nę! Blahhh, blu­blu, tra­ma­ta!

*

Fak­tycz­nie czu­łem się, jak­bym je­chał windą. Nie taką jak w cen­trach han­dlo­wych – taką jak u mnie w mrów­kow­cu. Sło­wem: trzę­sło. Jak dia­bli. Póź­niej się uspo­ko­iło, więc ucią­łem sobie drzem­kę. Po tylu atrak­cjach chyba mi się na­le­ża­ło, nie? Nie wiem, jak długo spa­łem. Za to jaką mia­łem po­bud­kę! Trach, sruuu i łu­bu­du! GOD roz­le­ciał się na ka­wał­ki, ja zaś, szczę­śli­wym zrzą­dze­niem losu, po­zo­sta­łem w jed­nym. Fakt: bolą mnie żebra, głowa i… no, po­wiedz­my, że o sie­dze­niu na pe­wien czas mogę za­po­mnieć. Żyję jed­nak, a to wszak naj­waż­niej­sze.

Tylko gdzie ja je­stem, do ja­snej Aniel­ki?

Trawa niby ziem­ska – zie­lo­na, pach­ną­ca – tylko te księ­ży­ce jakby nie pa­su­ją.

– Pro­roc­two wy­peł­nio­ne! – krzy­czy jakiś wa­riat zza krza­ka.

Wy­tę­żam wzrok. Fak­tycz­nie, wa­riat. Facet nie dość ze ma na sobie szla­frok, to jesz­cze po­ma­lo­wał gębę w ja­kieś esy-flo­re­sy.

– Prze­pra­szam, panie ko­le­go – od­krzy­ku­ję – co to za oko­li­ca?

– Nahma'arh Na­ha­rak, Wy­brań­cze!

Na­kra-co? Zresz­tą nie­waż­ne. Umy­sło­wo cho­rzy rzad­ko wie­dzą, gdzie się znaj­du­ją.

– Coś za jeden?

– Ma­la­glus Nie­za­pa­mię­ta­ny, Wy­brań­cze.

– Hola, ko­le­go, star­czy z tym wy­brań­cem. Co za dużo, to nie­zdro­wo. Mów mi Arek. Ja ci będę mówił Mal, tak dla uła­twie­nia, zgoda?

– Jak sobie ży­czysz, Wy…

– Ekhem.

– Jak sobie ży­czysz, Arku.

– Okej, Mal, pro­wadź do szpi­ta­la. Albo nie, do knaj­py, póź­niej sam już sobie po­ra­dzę.

Za­pro­wa­dził, nie do knaj­py, nie­ste­ty, a pod Wieżę. Pew­nie bym mu za tę po­mył­kę na­wy­my­ślał, lecz nie ską­pił w dro­dze sa­mo­go­nu i nie wy­pa­da­ło. Przy oka­zji do­wie­dzia­łem się, że mój nowy kom­pan jest Ma­giem, bu­dow­la zaś to nie byle wieża, a Wieża wła­śnie. Przez duże W. I że: "jeno Wy­bra­niec ma moc, by zła­mać za­klę­cia ochron­ne i do­stać się do środ­ka”.

Co mi szko­dzi? A nuż znaj­dę we­wnątrz te­le­fon? Spraw­dzam i fak­tycz­nie: wy­star­czy­ło raz przy­rżnąć z bobo blo­oma i po zamku.

– Co dalej, Mal? Co znaj­du­je się na szczy­cie?

– Ar­te­fakt wszech­po­tęż­ny!

– Wszech­po­tęż­ny?

– Ano! Po­zwa­la zwie­dzać naj­róż­niej­sze fan­ta­stycz­ne kra­iny. Od­by­wać po­dró­że przez czas oraz prze­strzeń! Za­glą­dać do miejsc, które zdol­na stwo­rzyć je­dy­nie wy­obraź­nia!

To mi zabił ćwie­ka, muszę przy­znać, magik jeden. Tro­chę nie chce mi się wie­rzyć, ale z dru­giej stro­ny… Skoro ufoki i bliź­nia­cze księ­ży­ce, to dla­cze­go nie te­le­por­ta­cja?

– Po­wiedz mi, Malu, jak wy­glą­da ten ar­te­fakt?

– Po­wia­da­ją, że ładna. Dla mnie, rzecz gustu. Włosy ja­kieś takie wy­pło­wia­łe, cho­ciaż młoda prze­cie, no i ta bli­zna, okrop­ność!

– Zaraz, zaraz, Mal. O czym ty ga­dasz? Ten ar­te­fakt to czło­wiek? Dziew­czy­na jakaś?

– Wiedź­ma, ot co!

– Ładna, po­wia­dasz…

– Wcale żem…

– Cicho! Sły­szysz?

Ze szczy­tu Wieży do­bie­ga śpiew. Słod­ki, me­lo­dyj­ny, tylko słowa jakby nie­ade­kwat­ne. Coś o mor­do­wa­niu po­two­rów. O wil­kach. O kra­sno­lu­dach ja­kichś.

– Idę – oznaj­miam.

– Arku!

– Idę.

– A ja?

– Zo­stań tu. W razie czego, masz. – Wrę­czam Ma­go­wi jeden z bobo blo­omów. – Tylko, niech cię Bozia broni, nie na­ci­skaj zie­lo­ne­go.

Le­d­wie zdą­ży­łem po­ko­nać kilka stop­ni, grzmot­nę­ło tak, że aż się pa­ję­czy­ny pęk­nięć na ścia­nach po­ro­bi­ły. I gdzie ja mia­łem głowę? Po­wiedz komuś, żeby cze­goś NIE robił? NIE prze­wróć się tylko. NIE zgub klu­czy. NIE za­po­mnij wy­nieść śmie­ci. Tylko NIE za­śpij. Dzia­ła za każ­dym razem! Cóż, Ma­go­wie,  zwłasz­cza ci przez duże M, pew­nie znają ja­kieś ma­gicz­ne spo­so­by na ra­dze­nie sobie ze śmier­cią. Chwi­la, czy ja po­wie­dzia­łem "zie­lo­ne­go"?

*

Do­cie­ram na szczyt. Pukam do drzwi. Cisza. No to sruuu świe­tli­stym i po drzwiach. Wcho­dzę pew­nym kro­kiem, by ra­to­wać i wy­zwa­lać, a tu rap­tem błysk bie­lu­sień­ki i gwiaz­dy.

– Nie ule­gnę ci, Ma­la­glu­sie! Nigdy, sły­szysz! Nigdy, mówię… Chwi­lecz­kę. Ty nie je­steś…

– Nie. – Obraz wi­ru­je jak na ka­ru­ze­li. Za­chcia­ło mi się wyj­ścia smoka! – Nie je­stem.

– Więc kim?…

– Arek, miło mi panią po­znać, pani?

Dziew­czy­na marsz­czy brwi, unosi cegłę.

– A zatem je­steś jego sługą! – Tak­su­je mnie ja­do­wi­tym spoj­rze­niem.

– Ra­czej za­bój­cą. – Wsta­ję i otrze­pu­ję bre­zent z kurzu.

– Że jak?

– Za­bi­łem go. Cał­kiem przy­pad­ko­wo. A ra­czej sam się zabił, cho­ciaż prze­ze mnie. No, po­nie­kąd…

Dzie­wo­ja rzuca mi się na szyję i za­sy­pu­je gra­do­bi­ciem ca­łu­sów. Jasny gwint, do­brze, że Kaśka tego nie widzi! Wtem cmo­ka­nie usta­je. Blon­dy­na cofa się o krok, na­kry­wa dłoń­mi po­licz­ki; w jej ja­sno­zie­lo­nych oczach tli się prze­ra­że­nie.

– Otruł cię! – woła za­ła­mu­ją­cym się gło­sem. – Podły cza­row­nik cię otruł.

O w mordę!

– Co to za tru­ci­zna? – Za­czy­nam z wolna pa­ni­ko­wać. – Mówże, dziew­czy­no!

– Naj­sil­niej­sza w całym świe­cie! – krzy­czy, zroz­pa­czo­na. – Spi­ry­tus!

Nooo, to teraz mam już pew­ność, że zna­la­złem się da­le­ko od domu.

*

Nie­po­dob­na, ale Mal nie był wcale po­my­leń­cem. Dziew­czy­na w rze­czy samej znała taj­ni­ki magii. "Po­wiedz, dokąd chciał­byś się udać?" – za­py­ta­ła, gdy już zda­łem jej re­la­cję ze swo­jej nie­co­dzien­nej przy­go­dy. "Do po­cząt­ku" – od­par­łem, mając na myśli tejże przy­go­dy po­czą­tek. No i masz ci babo pla­cek, blon­dy­na ma­gicz­na była bez dwóch zdań, tyle że nie­zbyt by­stra. Dla­cze­go ko­bie­tom trze­ba wszyst­ko tłu­ma­czyć? Im bar­dziej szcze­gó­ło­wo, tym le­piej, bo w prze­ciw­nym razie go­to­we ode­brać każdą wy­po­wiedź do­słow­nie!

Chcia­łem, to i je­stem. Na Po­cząt­ku.

Cisza jak ma­kiem za­siał, ciem­no jak nie po­wiem gdzie.

Tylko ja i Bóg. Tak, ten Bóg. Przez duże B. Za­wie­sze­ni w ni­co­ści ni­czym dwie śliw­ki w kom­po­cie.

– Szczęść Boże – za­ga­du­ję, bo prze­cież głu­pio tak się z Panem Bo­giem nie przy­wi­tać.

– Na wieki wie­ków.

– Le­wi­tu­je sobie Bóg? Roz­my­śla sobie?

– Mhm.

– A nad czym, jeśli można za­py­tać?

– Nad Stwo­rze­niem.

– Aha. I co? Ja­kieś po­my­sły?

– To nie takie hop-siup, synu. Wy­ma­ga Czasu.

No i zbłaź­ni­łem się przed Stwór­cą… ale przy­naj­mniej Czas za­ist­niał.

Głu­pio mi, więc sta­ram się jakoś wy­brnąć.

– Może bym tak po­mógł? Cosik pod­po­wie­dział?

– Czemu nie? Więc tak: Wszech­świat już wy­my­śli­łem. Mgła­wi­ce, gro­ma­dy ga­lak­tyk, ukła­dy sło­necz­ne. Drze­wa i inne ro­śli­ny też. Zwie­rza­ki różne. Tylko z isto­ta­mi ob­da­rzo­ny­mi duszą nadal mam pro­blem.

Ha! Spa­dłem Bogu jak z nieba!

– Tak się skła­da, Panie Boże, że mam przy sobie go­to­wy pro­jekt!

*

Słowo cia­łem się stało. A ra­czej słowa – cia­ła­mi. I to ja­ki­mi!

Pro­blem w tym, że sam je­stem – je­dy­ny facet w całym Wszech­świe­cie. Raj na Ziemi, co? Ma­rze­nie speł­nio­ne? Otóż nie! Nie, nie, i jesz­cze raz nie! Boże mój drogi, o czym te baby ga­da­ją?! Gdzie po­dzia­ła się piłka nożna, kino akcji, boks i kom­pu­te­ro­we strze­lan­ki?! A seks? Moc seksu, jasne! Dniem i nocą! Ale jeść wszak cza­sa­mi też trze­ba, nie? I uciąć ko­ma­ra od­święt­nie by się przy­da­ło! Nie, panie, gdzie tam! Wyśpi się pan po śmier­ci! Pal­nął­bym sobie w łeb lub wy­sa­dził się bobo blo­omem dla samej tylko chwi­li wy­tchnie­nia – nie­ste­ty, próż­no w tej wer­sji Wszech­świa­ta szu­kać komór z po­kła­du Blu­ho-Bla­ha!

I na co mi było wy­mą­drzać się przed Bo­giem?

*

– Arek! – Zna­jo­my głos, gdzieś z od­da­li. – Aruś, ko­cha­nie, późno już.

Ob­ra­zy gubią ostrość. Tracą kolor. Zmie­nia­ją się w czar­ne li­te­ry na bia­łym tle.

– Skar­bie. – To Kaśka, za­pra­sza mnie ge­stem dłoni. – Ile mam cze­kać? Na­tych­miast wska­kuj do łóżka.

Spo­glą­dam na ze­ga­rek. O matko! Rze­czy­wi­ście już późno. Na dziś wy­star­czy tych przy­gód. Nie, mylę się, przede mną jesz­cze jedno wy­zwa­nie, rów­nie fan­ta­stycz­ne, co po­dróż ko­smicz­na, wi­zy­ta w Wieży i roz­mo­wa z Bo­giem – czeka na mnie otu­lo­ne po­ście­lą, za­pra­sza. Je­stem go­to­wy, mia­łem so­lid­ną roz­grzew­kę. Od­kła­dam naj­now­szy numer "Nowej Fan­ta­sty­ki" i ru­szam na spo­tka­nie ko­lej­nej przy­go­dzie.

Koniec

Komentarze

Po­mysł bar­dzo mi się spodo­bał, ale koń­ców­ką, IMO, spły­ci­łeś opo­wia­da­nie. A takie było pięk­ne, już się za­sta­na­wia­łam, jak to z jabł­kiem bę­dzie…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Mam po­dob­ne od­czu­cia jak Fin­kla, po­mysł i przy­go­dy Arka super, ale koń­ców­ka roz­cza­ro­wu­je.

Bar­dzo dobre.

Oto SF, z któ­re­go od­bio­rem Na­zgul nie ma żad­nych pro­ble­mów.

;-)

 

Po­do­ba­ła mi się po­zor­na in­fan­tyl­ność, choć sama hi­sto­ria zacna, już nie tak dzie­cin­na, tylko lekka. Czyta się to świet­nie. Przez tekst brnie się jak łyż­wa­mi po lo­dzie i nawet rys nie ma.

Co do koń­ców­ki wy­da­je mi się na siłę do­kle­jo­na do kon­kur­so­wych ram. Nie jest źle, ale spo­dzie­wa­łem się cze­goś bar­dziej blum­ba­stycz­ne­go!

;-)

Rzek­nę jesz­cze tylko i wcale nie prze­sa­dzam:

Bli­blu bli­blu blu blu.

;-)

 

Świet­ne.

Po­zdra­wiam!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

W tek­ście po­ja­wia się dwa razy Play­boy, raz Nowa Fan­ta­sty­ka – tro­chę mi się pro­por­cje za­bu­rzy­ły… pas Ku­ipe­ra – z dużej li­ter­ki chyba ten pas… Jak dla mnie – tro­chę ta NF do­kle­jo­na w ostat­nim mo­men­cie. Ale – dobre opo­wia­da­nie nie jest złe. Peace ;o)

...always look on the bri­ght side of life ; )

Rację przed­pisz­cy mają, Nowa Fan­ta­sty­ka tro­chę na siłę. Ale to samo do­ty­czy wszyst­kich kon­kur­so­wych tek­stów do tej pory. I nie zmie­nia faktu, że uba­wi­łem się po pachy. Roz­mo­wa z Bo­giem – mi­strzo­stwo Świa­ta.

Szczęść Boże!“… ha­ha­ha­ha, za­ła­twi­łeś mi, Drogi Bo­gu­sła­wie­Ery­ku, na­praw­dę ra­do­sny po­ra­nek.

Blahhh!

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Na Wiel­kie­go Gu, a mi się wy­da­wa­ło, że jest do­kład­nie na od­wrót i ca­łość opo­wia­da­nia jest na siłę do­kle­jo­na do koń­ców­ki! :)

Dzię­ku­ję wszyst­kim za ko­men­ta­rze i oceny, szcze­gól­nie Fin­kli – za głos.

Look at every word in a sen­ten­ce and de­ci­de if they are re­al­ly ne­eded. If not, kill them. Be ru­th­less. - Bob Co­oper

Tekst cho­dził za mną cały dzień i na­sta­wiał mnie po­zy­tyw­nie!

 

Do tej pory od­no­śnie kon­kur­sów na forum to pod­cho­dzi­łem do nich bez emo­cji. Teraz trzy­mam kciu­ki by ten tekst wy­grał.

Bo­gu­sła­wie­Ery­ku za­słu­ży­łeś na zwy­cię­stwo. To ty po­wi­nie­neś wy­grać tego Ci­tro­ena.

;-)

 

To jest mój ulu­bio­ny z two­ich tek­stów!

Po­zdra­wiam!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Dzię­ki, Na­zgul :)

Na zwy­cię­stwo nie liczę. Do­wie­dzia­łem się o kon­kur­sie i zaraz pod­świa­do­mość wy­plu­ła już go­to­wy po­mysł, więc prze­la­łem na­trę­ta na pa­pier, żeby się przy­pad­kiem w gło­wie nie roz­ra­stał :P

Mój oso­bi­sty kon­kur­so­wy fa­wo­ryt cią­gle się be­tu­je ;)

Look at every word in a sen­ten­ce and de­ci­de if they are re­al­ly ne­eded. If not, kill them. Be ru­th­less. - Bob Co­oper

A mój wczo­raj­szy ko­men­tarz zżar­ło i nawet, sie­rot­ka, tego nie za­uwa­ży­łam… do­pie­ro teraz.

 

Chcia­łam tylko nad­mie­nić, że tek­ścior jest zaj…sty :)

Tylko ilość Ew się mnie tak mi­ni­mal­nie nie zga­dza ;)

 

Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie. Trzy­mam kciu­ki.

Emel­ka­li, Ty mnie przy­pra­wiasz o ból głowy. :-) Jesz­cze jedna spe­cja­li­za­cja? Nie za wiele masz ta­len­tów? :-) (AdamKB)

Dzię­ki za wi­zy­tę i ocenę :)

Cie­szy mnie wiel­ce, że nie je­stem ska­za­ny wy­łącz­nie na mor­do­wa­nie je­de­na­sto­let­nich dziew­czy­nek, lecz po­tra­fię rów­nież Czy­tel­ni­ków roz­ba­wić. Hmmm. Czas po­sta­wić sobie ko­lej­ne wy­zwa­nie ;)

Look at every word in a sen­ten­ce and de­ci­de if they are re­al­ly ne­eded. If not, kill them. Be ru­th­less. - Bob Co­oper

I odejść od ostat­nio po­pu­lar­nej na por­ta­lu kon­wen­cji…

Przez ostat­ni rok nie skrzyw­dzo­no tutaj tylu dzie­ci, co przez sier­pień i wrze­sień :)

Emel­ka­li, Ty mnie przy­pra­wiasz o ból głowy. :-) Jesz­cze jedna spe­cja­li­za­cja? Nie za wiele masz ta­len­tów? :-) (AdamKB)

Cał­kiem spryt­nie wy­wią­za­łeś się, Au­to­rze, z za­ło­żeń kon­kur­su. Nowej fan­ta­sty­ki jest dużo i mało jed­no­cze­śnie. Czy­ta­ło się sym­pa­tycz­nie :)

Roz­ba­wi­ła i od­prę­ży­ła mnie zacna przy­go­da Arka, ale – Panie Boże, byłeś tam i nie grzmia­łeś! Jak można tak zacną hi­sto­ryj­kę za­koń­czyć bła­hym prze­bu­dze­niem? No jak? A wcze­śniej kazać bo­ha­te­ro­wi za­snąć przy lek­tu­rze naj­now­sze­go nu­me­ru Nowej Fan­ta­sty­ki! Zgro­za! ;-)

 

Świa­tło razi, mię­snie rwą, skro­nie pul­su­ją. – Li­te­rów­ka.

 

…wbu­do­wa­ne w ścia­nę po­miesz­cze­nie do ży­we­go przy­po­mi­na­ją­ce windę oso­bo­wą. – Wo­la­ła­bym: …wbu­do­wa­ne w ścia­nę po­miesz­cze­nie, jako ży­wo przy­po­mi­na­ją­ce windę oso­bo­wą.

Do ży­we­go można kogoś zra­nić sło­wem, można do ży­we­go do­tknąć, czyli ob­ra­zić.

 

"Po­wiedz, gdzie chciał­byś się udać?" – za­py­ta­ła… – Wo­la­ła­bym, żeby za­py­ta­ła: "Po­wiedz, dokąd chciał­byś się udać?" Lub: "Po­wiedz, gdzie chciał­byś się zna­leźć?"

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Zyg­fry­d89 – Dzię­ku­ję za wi­zy­tę i ko­men­tarz. Cie­szę się, że lek­tu­ra przy­pa­dła do gustu i za­pra­szam do od­wie­dzin przy na­stęp­nej oka­zji :)

 

Re­gu­la­to­rzy – Za­śnię­cie to tylko jedna in­ter­pre­ta­cja :) Arek mógł po­pu­ścić cugle fan­ta­zji w trak­cie bądź tuż po lek­tu­rze i śnić opi­sa­ną przy­go­dę na jawie. Lub – żeby było bar­dziej fan­ta­stycz­nie :) – rzecz dzie­je się w przy­szło­ści i Nowa Fan­ta­sty­ka, obok roz­ryw­ki pod po­sta­cią słowa pi­sa­ne­go, po­zwa­la Czy­tel­ni­ko­wi na uczest­ni­cze­nie w opi­sa­nych wy­da­rze­niach na za­sa­dzie in­te­rak­tyw­nej roz­ryw­ki wir­tu­al­nej :P A może też Arek czy­tał od bia­łe­go rana – do­pie­ro od­krył NF i za­mó­wił cały kar­ton nu­me­rów ar­chi­wal­nych – i fak­tycz­nie w pew­nym mo­men­cie przy­snął? :P

Dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i za wy­ła­pa­nie błę­dów. Mój po­dziw dla Two­je­go czuj­ne­go oka – oraz chęci! – stale ro­śnie :) Po­zdra­wiam.

Look at every word in a sen­ten­ce and de­ci­de if they are re­al­ly ne­eded. If not, kill them. Be ru­th­less. - Bob Co­oper

Unfall – Dzię­ki za głos :) Szko­da tylko, że od­da­ny milcz­kiem :P

Look at every word in a sen­ten­ce and de­ci­de if they are re­al­ly ne­eded. If not, kill them. Be ru­th­less. - Bob Co­oper

Zgo­dzę się z przed­pi­ś­ca­mi – jak można tak fajne opo­wia­da­nie za­rżnąć taką koń­ców­ką?!

NF jak dla mnie tro­chę do­cze­pio­na. Ale mój gło­sik masz:)

”Kto się myli w win­dzie, myli się na wielu po­zio­mach (SPCh)

Dzię­ku­ję, Alex :)

Look at every word in a sen­ten­ce and de­ci­de if they are re­al­ly ne­eded. If not, kill them. Be ru­th­less. - Bob Co­oper

Motyw z Bo­giem bar­dzo dobry, po­dob­nie po­czą­tek tek­stu, Play­boy – super po­mysł pod­su­nię­cia Stwór­cy wzoru Ewy z roz­kła­dów­ki, ge­nial­ne :-). Bar­dzo ory­gi­nal­nie to ze sobą po­łą­czy­łeś. Wstaw­ka z Ciri taka sobie, chyba dla­te­go, że za dużo Sap­kow­skie­go wszę­dzie– elfek o mig­da­ło­wych oczach, mie­czów na ple­cach itd uzna­ję tylko w wy­ko­na­niu wyżej wy­mie­nio­ne­go au­to­ra, tak jak Ro­lan­da i więżę tylko w po­wie­ściach Kinga. Nie mam nic prze­ciew­ko luź­nym na­wią­za­niom do ar­che­ty­pów, ale zbyt bez­po­śred­nich nie tra­wię. Koń­ców­ka nie­ste­ty płyt­ka i na siłę, może gdyby prze­rwał im (Ar­ko­wi i Kaśce) zma­so­wa­ny atak Zom­bia­ków? :-) imię głów­ne­go bo­ha­te­ra daje radę :-))) ogól­nie bar­dzo dobre, za­baw­ne opo­wia­da­nie z se­pu­ku przy uży­ciu eg­zam­pla­rza Fan­ta­sty­ki na końcu :-)

A póki co pol-niem 0:0 :-))

Cie­szę się, że jed­nak za­baw­ne :) Ja rów­nież cięż­ko tra­wię ja­kie­kol­wiek elfy, jeśli nie są ani­mo­wa­ne pió­rem AS-a, cho­ciaż zda­rza­ją się wy­jąt­ki ;) Ro­land, poza cy­klem Króla, imo, daje radę też w ko­mik­sach MA­RVE­LA – go­rą­co po­le­cam wszyst­kim fanom MW :)

Dzię­ki za wi­zy­tę :)

 

EDIT: Arek i Kaśka zma­ga­ją­cy się z zom­bie apo­ka­lip­są… hmmm. Chyba to sobie prze­my­ślę :D

Look at every word in a sen­ten­ce and de­ci­de if they are re­al­ly ne­eded. If not, kill them. Be ru­th­less. - Bob Co­oper

Ko­mik­sy z Ro­lan­dem? Nie sły­sza­łam, muszę zer­k­nąć, kurde bele :-D ostat­nio wra­cam do dzie­cię­cych lat spę­dzo­nych w to­wa­rzy­stwie pew­ne­go  przy­stoj­ne­go Czr­nia­ni­na :-D

Wię­cej przy­gód Arka! Wię­cej przy­gód Arka! Wię­cej przy­gód Arka! Wię­cej przy­gód Arka!

:)

Za­koń­cze­nie w stylu “wszyst­ko to był tylko sen” nigdy do mnie nie prze­ma­wia­ło, choć muszę w przy­znać, że w tej wer­sji chyba się spraw­dza. Taka to wręcz kryp­to­re­kla­ma dla NF. 

Samo opo­wia­da­nie za­baw­ne. Na­pi­sa­ne pro­sto, lecz bez­pre­ten­sjo­nal­nie. Do prze­czy­ta­nia, po­śmia­nia się i odro­bi­ny roz­ryw­ki.

Takie wła­śnie miało być :) Dzię­ki Vy­zart za wi­zy­tę i za głos.

Look at every word in a sen­ten­ce and de­ci­de if they are re­al­ly ne­eded. If not, kill them. Be ru­th­less. - Bob Co­oper

Bar­dzo mi się po­do­ba­ło. Lubię tek­sty, które wy­wo­łu­ją u mnie uśmiech na twa­rzy. Co do za­koń­cze­nia nie będę się cze­piać. Moi przed­mów­cy już wszyst­ko na ten temat na­pi­sa­li. Swoją drogą trud­no w tak krót­kiej for­mie jaką jest opo­wia­da­nie stwo­rzyć bo­ha­te­ra, któ­re­go w jakiś spo­sób zdą­ży­ło­by się po­lu­bić. A Tobie się to udało. Po­zdra­wiam :)

To dla­te­go, że Arek jest moim al­te­re­go, a ja sym­pa­tycz­ny czło­wiek je­stem ;)

Dzię­ku­ję za wi­zy­tę i rów­nież po­zdra­wiam :)

Look at every word in a sen­ten­ce and de­ci­de if they are re­al­ly ne­eded. If not, kill them. Be ru­th­less. - Bob Co­oper

Za­baw­ne.

Sorry, taki mamy kli­mat.

Bul!!!* 

 

 

 

*ko­lo­kwial­nie rzecz uj­mu­jąc, ryłem jak norka. Dawno tak się nie uśmia­łem…!  Przy kul­mi­ma­cyj­nym dia­lo­gu z Bo­giem, “Le­wi­tu­je sobie Bóg?” spo­wo­do­wa­ło, że rża­łem na przy­stan­ku, a naród dziw­nie na mnie pa­trzył. Naj­ge­nial­niej­sze za­ga­je­nie w hi­sto­rii li­te­ra­tu­ry,

Sza­lo­na hu­mo­re­ska w szta­fa­żu scien­ce fic­tion, która bar­dzo przy­pa­dła mi do gustu. Przede wszyst­kim ga­mo­nio­wa­ty, nie­po­rad­ny gwiezd­ny łu­pież­ca robi nie­li­chy wstęp. No i ten re­zo­lut­ny sprze­daw­ca z mię­sne­go, w zde­rze­niu z ko­smicz­ną praw­dą i nie­zwy­kło­ścią, bu­du­je świet­ny kon­trast.

Po dia­lo­gu z Bo­giem, na ko­bie­tach, opo­wia­da­nie mo­gło­by się skoń­czyć. Gdy­byś dał im mie­cze, dia­de­my, ob­ci­słe por­cię­ta, tar­cze – to też miał­byś NF, w do­dat­ku z roz­pacz­li­wym wo­ła­niem o pomoc…. ;-) Obec­na koń­ców­ka w for­mie sen/prze­bu­dze­nie mocno roz­cza­ro­wu­je, co nei zmie­nia faktu, że…

Dawno tak się nie uśmia­łem… ;-) Nawet nie będę pró­bo­wał ni­cze­go pisać na ten kon­kurs, jak dla mnie roz­bi­łeś bank, Bo­gu­sła­wie­Ery­ku ;-)

 

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Fajne i sza­lo­ne. Tylko to za­koń­cze­nie bar­dzo roz­cza­ro­wu­ją­ce. Za to dia­log z Bo­giem zacny.

„Czę­sto sły­szy­my, że ma­te­ma­ty­ka spro­wa­dza się głów­nie do «do­wo­dze­nia twier­dzeń». Czy praca pi­sa­rza spro­wa­dza się głów­nie do «pi­sa­nia zdań»?” Gian-Car­lo Rota

Dzię­ku­ję wszyst­kim za od­wie­dzi­ny i ko­men­ta­rze :)

Fiszu – Miłym mi jest nie­po­mier­nie Twój ko­men­tarz, gdyż do­kład­nie w taką re­ak­cję mie­rzy­łem. Cie­szę się, że cel zo­stał osią­gnię­ty ;)

Look at every word in a sen­ten­ce and de­ci­de if they are re­al­ly ne­eded. If not, kill them. Be ru­th­less. - Bob Co­oper

I za tę re­ak­cję po­szła no­mi­na­cja… Ale pa­mię­taj na przy­szłość: sen w koń­ców­ce jest bar­dziej okle­pa­ny niż przy­cisk od Bi­blio­te­ki, chyba, że wpro­wa­dzasz dwu­znacz­ność i sen nie­ko­niecz­nie musi być snem ;-) 

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Za­pa­mię­tam :) Dzię­ku­ję za no­mi­na­cję!

Look at every word in a sen­ten­ce and de­ci­de if they are re­al­ly ne­eded. If not, kill them. Be ru­th­less. - Bob Co­oper

Prze­czy­ta­ne. Ko­men­tarz po ogło­sze­niu wy­ni­ków :)

Ad­mi­ni­stra­tor por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki. Masz ja­kieś py­ta­nia, uwagi, a może coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no? Na­pisz do mnie! :)

Lubię cię w wy­ko­na­niu mniej ab­sur­dal­nym, a bar­dziej kriw­stym. Ale te dwa tek­sty:

brzyd­kich jak jajca wie­lo­ry­ba!

Szczęść Boże – za­ga­du­ję, bo prze­cież głu­pio tak się z Panem Bo­giem nie przy­wi­tać.

Mnie po­wa­li­ły :D Jed­nak, co do po­do­bień­stwa do mo­je­go tek­stu, mimo wszyst­ko nie­wie­le do­strze­gam. Poza ty­tu­łem. Wi­dząc tytuł pra­wie za­wa­łu do­sta­łam.

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

Cał­kiem fajny tekst. Lubię nie­źle na­pi­sa­ne opo­wia­da­nia hu­mo­ry­stycz­ny i to jest dobry przy­kład wła­śnie ta­kie­go opo­wia­da­nia. Może miej­sca­mi jed­nak zbyt abs­trak­cyj­ne i w nie­któ­rych mo­men­tach żarty nie bawią tak, jak w za­ło­że­niu po­win­ny, ale ogól­nie rzecz bio­rąc czy­ta­ło się bar­dzo przy­jem­nie. Po­szu­ki­wa­nie koń­czyn, mimo że wie­dzia­łem do czego do­pro­wa­dzi, a także roz­mo­wa z Bo­giem – świet­ne ;) Szko­da, że wra­że­nie ze­psu­te sła­bym za­koń­cze­niem i tym, że NF jest do­cze­pio­ne ra­czej na odwal się – prze­cież z ła­two­ścią da­ło­by się zna­leźć dla niego ja­kieś lep­sze miej­sce.

Ad­mi­ni­stra­tor por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki. Masz ja­kieś py­ta­nia, uwagi, a może coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no? Na­pisz do mnie! :)

Dzię­ki :)

Look at every word in a sen­ten­ce and de­ci­de if they are re­al­ly ne­eded. If not, kill them. Be ru­th­less. - Bob Co­oper

Fajne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Miś daje 4/6

Nowa Fantastyka