- Opowiadanie: Ch4y01ia2 V303 - Zielony heban

Zielony heban

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Zielony heban

Szan­dor bu­szo­wał w zbożu od do­brej go­dzi­ny. Po­wo­li za­czy­nał wąt­pić, czy zle­ce­nie miało ja­ki­kol­wiek sens. Praw­do­po­dob­nie było to takie samo baj­du­rze­nie, jak więk­szość ludz­kich opo­wie­ści. Ślady w polu mu­sia­ły zo­stać wy­pa­lo­ne przez gów­niar­stwo albo za­wist­ne­go są­sia­da, któ­re­mu nie ob­ro­dzi­ło w tym roku.

Zer­ka­jąc w lewo i w prawo znów nic nie do­strze­gał, tak samo jak kil­ka­na­ście minut temu.

Ni­g­dzie ani śladu istot ma­gicz­nych – ani ży­wych, ani mar­twych. Nie li­cząc myszy po­lnych, które na widok trzech mrocz­nych wę­drow­ców znie­ru­cho­mia­ły, nie było tu nawet istot nie­ma­gicz­nych.

Wasyl szyb­ko wbił swoje kły w jed­ne­go z gry­zo­ni. Krew spły­wa­ła mu po bro­dzie i po szyi.

Był spra­gnio­ny, bo od kilku dni po­dró­żo­wa­li po morzu, a Ra­szaj sta­now­czo za­bro­nił mu kon­su­mo­wa­nia za­ło­gi. Mogło to źle wpły­nąć na in­te­re­sy.

Teraz, gdy za­spo­ko­ił pra­gnie­nie, po­czuł się nieco spo­koj­niej­szy. Nie dba­jąc o kom­pa­nów po­sta­no­wił za­wi­snąć na po­bli­skiej ga­łę­zi i zdrzem­nąć się, aż do mo­men­tu, gdy zo­sta­nie we­zwa­ny.

Tym­cza­sem Ra­szaj stał na dużym ka­mie­niu znaj­du­ją­cym się w miej­scu, gdzie pole gra­ni­czy­ło z lasem i bacz­nie ob­ser­wo­wał całą oko­li­cę przez lu­ne­tę.

Słoń­ce do­grze­wa­ło nie­mi­ło­sier­nie i dla­te­go po jego łysej, zie­lo­nej gło­wie spły­wał pot. Otarł go ręką, ale nie wiele to dało. Po chwi­li znów był cały mokry.

Jak za­wsze w pracy miał na sobie czar­ną szatę z kap­tu­rem, która świad­czy­ła o przy­na­leż­no­ści do kasty czar­no­księż­ni­ków. U pasa, w pro­stej skó­rza­nej po­chwie, nosił swoją ma­gicz­ną różdż­kę wy­ko­na­ną z zie­lo­ne­go he­ba­nu. Ta różdż­ka i szaty czy­ni­ły jego wi­ze­ru­nek pro­fe­sjo­nal­nym.

Na tle in­nych go­bli­nów czar­no­księż­ni­cy wy­róż­nia­li się jesz­cze czymś. Jako je­dy­ni po­sia­da­li rogi. Nie było to nic nad­zwy­czaj­ne­go – małe, około pię­cio­cen­ty­me­tro­we różki – lecz byli z nich bar­dzo dumni. Uwiel­bia­li po­wta­rzać, że to efekt ewo­lu­cji i w przy­szło­ści cały ga­tu­nek bę­dzie tak wy­glą­dał. Jed­nak nikt temu nie do­wie­rzał, bo ta ewo­lu­cja trwa­ła już od do­brych kilku stu­le­ci i dziw­nym tra­fem wy­bie­ra­ła tylko tych, któ­rzy pa­ra­li się okul­ty­zmem. Wszy­scy jed­nak byli zgod­ni, że owa drob­na mu­ta­cja po­pra­wia­ła re­pu­ta­cję ca­łe­go ga­tun­ku, a efekt jaki wzbu­dza­ła w ser­cach za­bo­bon­nych jed­no­stek był bez­cen­ny.

W całym Lagos roz­ma­ite rasy go­bli­nów łą­czy­ło w za­sa­dzie jedno, a mia­no­wi­cie brak obu­wia. Ewo­lu­cyj­nie były one przy­sto­so­wa­ne do po­ru­sza­nia się po ska­li­stym lub le­śnym pod­ło­żu, dzię­ki czemu po­sia­da­ły prze­wa­gę nad in­ny­mi ga­tun­ka­mi ob­da­rzo­ny­mi in­te­li­gen­cją.

Za­rów­no ich stopy, jak i dło­nie były wy­po­sa­żo­ne w krót­kie, ostre, czar­ne pa­zu­ry, które ide­al­nie speł­nia­ły swoją funk­cję, gdy trze­ba było sal­wo­wać się uciecz­ką na drze­wo lub chma­rą obez­wład­nić ro­słe­go hu­ma­no­ida. Nie­rzad­ko słu­ży­ły rów­nież do oczysz­cza­nia wiel­kich prze­gród no­so­wych.

Go­bli­nie nosy były pła­skie jak u nie­to­pe­rzy i dla­te­go, co bar­dziej na­wie­dze­ni bio­lo­dzy ewo­lu­cyj­ni wska­zy­wa­li na ko­niecz­ność ist­nie­nia wspól­ne­go przod­ka tych dwóch ga­tun­ków.

Na­to­miast ich uszy przy­po­mi­na­ły elfie – nieco spi­cza­ste i lekko za­dar­te do góry. Róż­ni­ło je to, że przy ma­łych, zie­lo­nych cze­re­pach spra­wia­ły gro­te­sko­we wra­że­nie. Czę­sto rów­nież by­wa­ły nad­gry­zio­ne, bo w trak­cie dzie­cię­cych zabaw żaden go­blin nie ża­ło­wał sobie prze­te­sto­wa­nia ostrych zę­bisk na ko­le­dze czy ko­le­żan­ce. Takie mał­żo­wi­ny miały jedną nie­by­wa­łą za­le­tę, wzmac­nia­ły od­bie­ra­ne dźwię­ki, co znacz­nie uła­twia­ło wy­kry­wa­nie za­gro­żeń. W kon­se­kwen­cji go­bli­ny nie­mal bez­u­stan­nie po­ru­sza­ły się, re­agu­jąc na każdy po­dej­rza­ny dźwięk, jakby były wiecz­nie roz­draż­nio­ne.

– Czy wiesz czemu wilk tak wyje w księ­ży­co­wą noc? – za­py­tał Ra­szaj.

– Bo mu się, kurwa, nudzi? – skon­tro­wał w ty­po­wy dla sie­bie spo­sób łowca.

Ra­szaj za­chi­cho­tał i znów otarł pot z głowy. Choć jego szaty były nie­zwy­kle cien­kie, to jed­nak czerń uwiel­bia­ła sku­piać pro­mie­nie sło­necz­ne i w takie dni wy­ma­ga­ła nie­mal aniel­skiej cier­pli­wo­ści.

Po­zo­stań mrocz­ny. Po­zo­stań mrocz­ny, po­wta­rzał w my­ślach.

Szan­dor prze­cze­sy­wał ko­lej­ne łany zboża, ale nadal nic nie do­strze­gał.

– Przy­da­ło­by się, aby spoj­rzeć na to pole z lotu ptaka – wy­szep­tał na tyle gło­śno, żeby wszy­scy sły­sze­li.

Wła­śnie od ta­kiej ro­bo­ty mieli w ze­spo­le Wa­sy­la, pół-go­bli­na i pół-wam­pi­ra w jed­nym.

Od czasu do czasu łowca za­sta­na­wiał się dla­cze­go pra­co­wa­li w takim skła­dzie. O ile Ra­szaj był na­tu­ral­nym li­de­rem, o tyle Wasyl był na­tu­ral­ną kulą u nogi. W tej chwi­li kulą u nogi po­grą­żo­ną w le­tar­gu.

Nie­za­prze­czal­ną za­le­tą Wa­sy­la była umie­jęt­ność prze­mia­ny w nie­to­pe­rza lub wilka, co wie­lo­krot­nie przy­da­wa­ło się, gdy miał robić za czuj­kę.

Wad było wiele, ale jedna przo­do­wa­ła. Wasyl był rów­nież pół-de­bi­lem. Naj­praw­dziw­szym z moż­li­wych. Nie mówił i nie my­ślał zbyt wiele. In­stynkt sa­mo­za­cho­waw­czy za­tra­cił gdzieś rok po prze­mia­nie, więc po­zo­sta­ła dwój­ka czę­sto ro­bi­ła mu za niań­kę.

– Kon­gre­ga­cja bę­dzie nie­po­cie­szo­na, je­że­li ktoś od­naj­dzie go przed nami.

Sra­cja, a nie Kon­gre­ga­cja, po­my­ślał Szan­dor.

Wtem uj­rzał przed sobą ide­al­nie spi­ło­wa­ny biały ka­mień. Niby zero sym­bo­li ja­kie­go­kol­wiek kultu. Ot zwy­kły biały kamor. Jed­nak dla do­świad­czo­ne­go łowcy była to cenna wska­zów­ka.

Za­chi­cho­tał ra­do­śnie i po­gła­dził swoją rudą szcze­ci­nę. Roz­dzia­wio­na z ra­do­ści morda jesz­cze bar­dziej uwy­dat­ni­ła dwa wiel­ki kły osa­dzo­ne w dol­nej szczę­ce.

Hob­go­blin gó­ro­wał ja­kieś dwa­dzie­ścia cen­ty­me­trów nad swo­imi po­bra­tym­ca­mi, a z wy­glą­du przy­po­mi­nał hu­ma­no­ida. Po­wo­do­wa­ło to, że on i po­zo­sta­li przed­sta­wi­ciel jego rasy znacz­nie bar­dziej spraw­dza­li się w roli wo­jow­ni­ków i łow­ców, niż czar­no­księż­ni­ków czy de­mo­no­lo­gów.

Ob­ci­sły brą­zo­wy bez­rę­kaw­nik uwy­dat­niał jego mu­sku­lar­ne ciało po­kry­te licz­ny­mi ta­tu­aża­mi. We­dług ga­dziów, czyli nie-go­bliń­skiej ga­wie­dzi, były to sym­bo­le ma­gicz­ne ozna­cza­ją­ce za­prze­da­nie duszy ciem­no­ści. W rze­czy­wi­sto­ści try­ba­le miały in­for­mo­wać o przy­na­leż­no­ści da­ne­go osob­ni­ka do kasty łow­ców de­mo­nów.

Wspo­mnia­na mu­sku­la­tu­ra nie ro­bi­ła wra­że­nia na lu­dziach, ale wśród zie­lo­nych dia­błów była im­po­nu­ją­ca. Sam Szan­dor był uoso­bie­niem ide­ału swo­je­go ga­tun­ku. Tak bo­wiem się skła­da­ło, że nawet u nich naj­więk­szym za­in­te­re­so­wa­niem płci pięk­nej cie­szy­ły się osob­ni­ki wa­lecz­ne i umię­śnio­ne, a nie za­su­szo­ne mą­dra­le.

Nie­ste­ty pole było ogrom­ne, co znacz­nie utrud­nia­ło dal­sze po­szu­ki­wa­nia. Łowca do­pie­ro pół go­dzi­ny póź­niej zna­lazł po­zo­sta­łe czte­ry ka­mie­nie.

Roz­po­znał ich układ i wie­dział, że gdzieś, być może na środ­ku, musi być jesz­cze jeden, ale za to więk­szy, słu­żą­cy za oł­tarz. Nie zaś jak te – za de­ko­ra­cję.

Ten kto na­zno­sił całe to dzia­do­stwo mu­siał albo dys­po­no­wać ogrom­ną siłą, albo po­sia­dać ma­gicz­ne umie­jęt­no­ści. Dla dobra spra­wy wo­le­li drugą opcję, bo mało kto pła­cił za ubi­cie gi­gan­ta. Za­wsze le­piej było ta­kie­go zakuć w kaj­da­ny i wy­słać do pracy w ka­mie­nio­ło­mach, a oni nie mieli na to czasu.

Szan­dor nie od razu do­strzegł to, na co po­lo­wał, al­bo­wiem ślady wy­pa­lo­nej ziemi nie po­kry­wa­ły się z roz­miesz­cze­niem ele­men­tów ka­mien­ne­go kręgu.

– Widzę to – wy­szep­tał na tyle wy­raź­nie, aby in­for­ma­cja do­tar­ła do uszu Ra­sza­ja.

Prze­strzeń przed nim była kom­plet­nie spa­lo­na na sze­ro­ko­ści około pięt­na­stu me­trów i dzię­ki temu wy­raź­nie wi­dział to, czego szu­kał.

Szyb­ko ścią­gnął z ple­ców gar­łacz.

Lewą dło­nią ści­snął rę­ko­jeść, zaś prawą przy­trzy­mał lufę.

Wy­ce­lo­wał. Cze­kał.

Na skra­ju ka­mien­ne­go oł­ta­rza sie­dzia­ła po­stać do­rów­nu­ją­ca mu wzro­stem. Wasyl od razu do­strzegł, że jej złote włosy były lekko po­fa­lo­wa­ne.

Isto­ta ta no­si­ła białą, lnia­ną ko­szu­lę i takie same spodnie, zaś na no­gach miała zwy­kłe san­da­ły. Wy­glą­da­ła do­kład­nie jak w opi­sie, który otrzy­ma­li od Kon­gre­ga­cji.

– Bądź po­zdro­wio­ny zie­lo­ny stwo­rze – po­wie­dzia­ła blond be­stia.

Ja­sno­nie­bie­skie oczy nie­mal za­hip­no­ty­zo­wa­ły Szan­do­ra, gdy zbli­żył się na od­le­głość trzech me­trów.

Wy­szcze­rzył kły, aby po­ka­zać, że nie oba­wia się kon­fron­ta­cji.

Sto­ją­cy na skale Ra­szaj spo­glą­dał przez lu­ne­tę, ale nic nie wi­dział poza fa­la­mi zboża. Uznał, że nie ma czasu na dal­sze pla­no­wa­nie. Się­gnął po różdż­kę, aby być go­to­wym do star­cia.

Ru­szył bie­giem w stro­nę kom­pa­na.

Po­dy­plo­mo­wy kurs łowcy de­mo­nów spo­wo­do­wał, że Szan­dor nie dał się na długo za­uro­czyć. Zda­wał sobie spra­wę, że musi być szyb­ki albo bę­dzie mar­twy. Jesz­cze raz wy­szcze­rzył kły, aby prze­ko­nać prze­ciw­ni­ka o swo­jej sile.

Blon­dy­nek po­pa­trzył na niego z po­li­to­wa­niem.

– Chcesz się ze mną bawić? – Wy­cią­gnął rącz­kę w stro­nę hob­go­bli­na. – Na twoim miej­scu odło­żył­bym ten grzmią­cy kij. – Jak na dzie­się­cio­lat­ka mówił nie­zwy­kle po­praw­nie.

Dzie­ciak ze­sko­czył z ka­mie­nia. Po­wo­li za­czął po­ru­szać pal­ca­mi rąk. Wy­glą­da­ło jakby sta­rał się coś ufor­mo­wać w każ­dej z dłoni, ale nic nie było widać.

– Ostrze­gam cię po raz ostat­ni – wrza­snął łowca de­mo­nów.

Do uszu Szan­do­ra do­tarł od­głos bie­gną­cych stóp. To Ra­szaj prze­dzie­rał się przez pole, aby pomóc mu w walce.

W tym cza­sie chło­piec za­czął bar­dzo po­wo­li zbli­żać dło­nie do sie­bie.

Wy­cza­ro­wał czer­wo­ną iskrę, ale po chwi­li na­stą­pił mały wy­buch i dało się po­czuć swąd spa­le­ni­zny. Jego ręce lekko się osmo­li­ły, a po po­licz­kach po­cie­kły łzy. Nie znie­chę­cił się przez to do pod­ję­cia jesz­cze jed­nej próby.

Tym razem czer­wo­na iskra oka­za­ła się sta­bil­niej­sza i za­czę­ła krą­żyć po­mię­dzy dzie­cię­cy­mi rącz­ka­mi.

Ne­fi­lim, po­my­ślał łowca. Ewi­dent­nie isto­ta była tym kogo tro­pi­li.

– Od­strze­lę ci łeb i na­sram do środ­ka, je­że­li za chwi­lę nie prze­sta­niesz bawić się tymi bły­skot­ka­mi – war­czał hob­go­blin. – To twój ko­niec bę­kar­ci po­mio­cie!

Iskra roz­bły­sła jesz­cze in­ten­syw­niej­szym czer­wo­nym bla­skiem, po czym za­czę­ła wi­ro­wać wokół wła­snej osi. Ruch od­środ­ko­wy po­wo­do­wał, że z po­cząt­ku nie­wiel­ka kula szyb­ko zwięk­sza­ła swoją ob­ję­tość.

Ra­szaj do­biegł na miej­sce w samą porę, aby zo­ba­czyć głów­ną część przed­sta­wie­nia.

Z kulą ognia dzia­ło się coś dzi­wacz­ne­go. Jako pierw­szy wy­ło­ni­ły się z niej długi pysk i ostre kły. W na­stęp­nej ko­lej­no­ści za­czę­ło się for­mo­wać coś na kształt psiej czasz­ki. Po nich przy­szedł czas na tułów i nogi ty­po­we dla dzi­kich be­stii. Na końcu po­ja­wił się pło­mien­ny ogon.

Ku za­sko­cze­niu go­bli­nów ogni­sty stwór za­czął krą­żyć wokół chłop­ca, a ten uba­wio­ny całą sy­tu­acją pod­ska­ki­wał ra­do­śnie i bił brawo.

Nie trwa­ło to długo.

Trwoż­ne serce Ra­sza­ja nie­mal za­mar­ło, gdy pło­ną­cy lis rzu­cił się w jego stro­nę.

– Hop! Hop! Hop, go­blin! – krzy­czał roz­ba­wio­ny ne­fi­lim.

Zie­lo­ny dia­beł ucie­kał w pod­sko­kach. Biegł zyg­za­kiem, aby stać się trud­niej­szym celem.

Za­trzy­mał się do­pie­ro, gdy miał pew­ność, że okrą­żył ne­fi­li­ma i razem z Szan­do­rem osa­czy­li go z dwóch stron. Był go­to­wy do walki.

Na­tych­miast wy­ce­lo­wał he­ba­no­wą różdż­kę w ma­ło­la­ta.

– Za­kli­nam cię bę­kar­cie, prze­stań cza­ro­wać a obę­dzie się bez roz­le­wu krwi!

Na te słowa ogni­sty lis znie­ru­cho­miał w po­wie­trzu i cze­kał na dal­szy prze­bieg wy­da­rzeń. Za­sko­czo­ny gapił się na swo­je­go pana i na dwie zie­lo­ne isto­ty, które wi­dział po raz pierw­szy.

– Sram na waszą krew, go­bli­nie ścier­wa! – Chło­piec sta­wał się coraz bar­dziej agre­syw­ny. – Czy wie­cie kim ja je­stem? Je­stem oświe­ce­niem! Mam w sobie aniel­ską krew!

Szan­dor nie mógł już zli­czyć, który to raz nie­wia­sta z ary­sto­kra­tycz­ne­go domu oka­zy­wa­ła się po­spo­li­tą ku­rew­ną i pu­sta­kiem.

W szko­łach po­win­ni je uczyć, że z ludz­ko-nie­ludz­kich me­za­lian­sów za­wsze wy­cho­dzi­ło to samo, po­my­ślał łowca. Bę­kar­ty z wiel­kim ego.

– Będę wła­dał tymi zie­mia­mi i nikt nie może mi roz­ka­zy­wać!

Prawą ręką Ra­szaj wy­ko­nał ruch, jakby prze­rzu­cał stro­ni­ce książ­ki. Ten gest za­sko­czył ne­fi­li­ma, który uznał, że go­blin jest szur­nię­ty. Po praw­dzie było to po­wszech­ne wśród jego po­bra­tym­ców, więc zdu­mie­nie ma­łe­go księ­cia nie trwa­ło długo. Uznał jed­nak, że ma prze­wa­gę nad prze­ciw­ni­ka­mi i może sobie po­pa­trzeć.

Tak na­praw­dę zie­lo­ny dia­beł przy­wo­łał ze swo­jej pa­mię­ci księ­gę cza­rów. Znana to i prak­ty­ko­wa­na od wie­ków tech­ni­ka mne­mo­nicz­na uży­wa­na przez go­bliń­skich czar­no­księż­ni­ków. Jak sama ety­mo­lo­gia wska­zu­je czar­no­księż­nik ko­rzy­sta z czar­nej księ­gi. Różni ma­go­wie i wróż­bi­ci za­cho­dzi­li w głowę, gdzie też go­bli­ny trzy­ma­ją te se­kret­ne księ­gi, lecz nigdy nie udało im się tego do­wie­dzieć.

Plu­sem rze­czo­nej mne­mo­tech­ni­ki było to, że po­zwa­la­ła spa­mię­tać nie­zli­czo­ną ilość za­klęć. Mi­nu­sem zaś, iż po­dob­nie jak w przy­pad­ku wszyst­kich ksiąg, nigdy nie było wia­do­mo, na któ­rej stro­ni­cy szu­kać tego, co było po­trzeb­ne w danej chwi­li.

By­wa­ło rów­nież, że po­cząt­ki de­men­cji po­wo­do­wa­ły, iż nie­któ­re stro­ni­ce były jakby po­wy­dzie­ra­ne. Szczę­śli­wie Ra­sza­ja jesz­cze to nie do­ty­czy­ło.

W końcu od­na­lazł to czego szu­kał.

– Loo kah lah ee ee keh zah, heh keh-eh! – Czar­no­księż­nik wy­mam­ro­tał za­klę­cie po go­bliń­sku, co dla uszu dzie­cia­ka brzmia­ło ko­micz­nie.

– Co ty mi tu od­pier­da­lasz mały kie­cu­chu? – wrza­snął ne­fi­lim.

Ra­szaj za­śmiał się de­mo­nicz­nie.

Nogi ma­łe­go księ­cia ugię­ły się i padł na ko­la­na. To go prze­ra­zi­ło, ale nie stra­cił czuj­no­ści.

Pierw­szy raz miał do czy­nie­nia z tak po­tęż­nym za­klę­ciem.

– Akysz! Akysz! – Szan­dor nie wy­trzy­my­wał z pod­nie­ce­nia i wrzesz­czał swój okrzyk bo­jo­wy. Jed­no­cze­śnie cały czas ce­lo­wał w chłop­ca, aby sy­tu­acja nie wy­mknę­ła się spod kon­tro­li.

– Nom mari pande hur!Ra­szaj kon­ty­nu­ował. Jego po­wie­ki wy­wró­ci­ły się na drugą stro­nę, a ciało do­sta­ło drga­wek jakby do­świad­czał ataku epi­lep­sji.

Ne­fi­lim darł się wnie­bo­gło­sy. Czuł jak jego ręce i nogi drę­twie­ją, jak traci dech w pier­si.

– Gohus torzu od zakar! – Ra­szaj wy­wrza­ski­wał za­klę­cie i wy­ma­chi­wał ła­pa­mi, jakby pró­bo­wał od­go­nić stado much.

W końcu wy­ce­lo­wał różdż­kę w chłop­ca. W mgnie­niu oka wy­strze­li­ła z niej zie­lo­na bły­ska­wi­ca i oplo­tła ciało bę­kar­ta, zmu­sza­jąc go do ka­pi­tu­la­cji.

Ne­fi­lim padł na twarz.

Pró­bo­wał pod­peł­znąć do swo­ich opraw­ców, ale czuł, że opusz­cza­ją go siły.

W końcu stra­cił przy­tom­ność.

Wi­dząc to pło­ną­cy lis zawył ża­ło­śnie, a po chwi­li uległ im­plo­zji.

– Trze­ba go prze­trans­por­to­wać do Kon­gre­ga­cji – po­wie­dział ro­ga­ty go­blin. – Wołaj za­przęg.

Szan­dor wsa­dził do mordy dwa place i za­gwiz­dał.

Las od­po­wie­dział mu prze­ra­ża­ją­cym war­cze­niem.

Nagle obok nich po­ja­wił się blady, nagi i za­śli­nio­ny go­bli­no-wam­pir.

– Jo chca! – Wasyl rzu­cił się na bez­bron­ną ofia­rę.

Ra­szaj szyb­ko wal­nął go różdż­ką w łeb, aby ten nie zabił księ­cia.

Pół-wam­pir za­to­czył się w miej­scu.

– Wasyl, prze­mie­niaj się w wilka i cią­gnij skur­wie­la, bo sami nie bę­dzie­my od­wa­lać całej ro­bo­ty.

– Jo nie chca. – Wasyl po­krę­cił prze­czą­co głową.

– Co nie chca? – Po­iry­to­wa­ny czar­no­księż­nik zdzie­lił go jesz­cze raz. – Do ro­bo­ty!

Po chwi­li stał przed nimi śmier­dzą­cy tru­pem wilk, z pyska po­dob­ny nieco do Wa­sy­la.

Ro­ga­ty go­blin po­now­nie za­czął spra­wiać wra­że­nie, jakby prze­wra­cał stro­ni­ce nie­wi­dzial­nej księ­gi. Nie­wy­raź­nie wy­mam­ro­tał ja­kieś za­klę­cie i znów za­czął wy­ma­chi­wać rę­ko­ma, jakby od­ga­niał chma­rę much. Tym razem nawet Szan­dor nie zro­zu­miał słów.

Efek­tem tego beł­ko­tu było po­ja­wie­nie się zie­lo­ne­go okrę­gu wy­peł­nio­ne­go ru­nicz­ny­mi sym­bo­la­mi. Sam krąg spra­wiał wra­że­nie, jakby wy­świe­tlał dzi­wacz­ne dane geo­lo­ka­cyj­ne Lagos. Znaki zmie­nia­ły się na bie­żą­co, gdy por­tal wy­szu­ki­wał naj­szyb­sze po­łą­cze­nie. Wśród dzi­wacz­nych ozna­czeń dało się od­czy­tać ich ak­tu­al­ne po­ło­że­nie na pla­ne­cie oraz cel po­dró­ży.

Czar­no­księż­nik po­gła­skał swój łysy cze­rep i po­dra­pał się po uchu.

– Taak… Tam po­win­no być do­brze. – Za­chi­cho­tał po­now­nie. – Chodź­my, chodź­my.

Na­rzu­cił na głowę kap­tur i wstą­pił do kręgu. W jego ślady po­szedł wilk cią­gną­cy za ko­szu­lę nie­przy­tom­ne­go ne­fi­li­ma.

Szan­dor wszedł do por­ta­lu jako ostat­ni. Zdą­żył jesz­cze zo­ba­czyć, jak w ich stro­nę biegł chłop z wi­dła­mi.

W tym mo­men­cie krąg eks­plo­do­wał, roz­ry­wa­jąc na strzę­py mrocz­ne go­bli­ny, wilka i ich zdo­bycz.

 

***

 

– Witaj, dia­ble!

Ra­szaj ock­nął się z po­tęż­nym bólem głowy.

Nie miał po­ję­cia, jak długo po­zo­sta­wał nie­przy­tom­ny, ani gdzie się znaj­do­wał. Nie za do­brze też wi­dział kształ­ty i ko­lo­ry. Jakaś plama po­ru­sza­ła się przed jego mordą.

– Przy­sze­dłem, aby ci po­dzię­ko­wać. – Roz­my­ta plama przed jego ocza­mi za­czę­ła przy­po­mi­nać sta­re­go gnoma.

Gnom-bank, mać kurwa, dział win­dy­ka­cji, po­my­ślał z prze­ra­że­niem.

– Do­sko­na­le wy­ko­na­li­ście swoje za­da­nie. – Nie­zna­jo­my uśmiech­nął się uka­zu­jąc reszt­ki po­żół­kłe­go uzę­bie­nia.

– Chyba nie bar­dzo, bo sie­dzę w celi. – Stop­nio­wo wzrok po­zwa­lał mu od­róż­nić star­ca od wię­zien­nych krat, za któ­ry­mi się znaj­do­wał.

Odzie­nie star­ca sta­no­wi­ły białe mni­sze szaty z wy­szy­tym na pier­si czer­wo­nym, pło­ną­cym lisem. Poza tym był zbyt wy­so­ki, jak na gnoma. Mu­siał być na­stęp­nym bę­kar­tem, krzy­żów­ką gnoma i czło­wie­ka.

– A tak w ogóle… Kto ty, kurwa, je­steś?

– Mówią na mnie Beryl, je­stem kle­ry­kiem Ora­ela, Pana Oświe­ce­nia.

– Tego nie­biań­skie­go po­pa­prań­ca?

– Nie ura­zisz moich uczuć re­li­gij­nych. – Ze­zo­wa­ty pół-gnom uśmiech­nął się i pu­ścił oczko do go­bli­na. – Są zbyt silne, abym zwąt­pił w go­dzi­nie próby.

Czar­no­księż­nik wcze­śniej nie zda­wał sobie spra­wy, że mimo mło­de­go wieku ne­fi­lim zdą­żył już za­ło­żyć kult re­li­gij­ny.

– Zo­sta­li­ście wy­na­ję­ci przez na­sze­go ojca re­dak­to­ra, Ma­cie­ja z Cet­na­ru, aby pomóc Ora­elo­wi po­ko­nać ko­lej­ny etap jego kru­cja­ty.

– Ja­kiej znowu kru­cja­ty? Zo­sta­li­śmy tu przy­sła­ni przez Kon­gre­ga­cję, bo wy­na­jął nas… – Wszyst­ko za­czę­ło się ukła­dać w ca­łość. Kon­gre­ga­cja Gob­bar­wa­lo wy­sła­ła ich, aby po­zby­li się ne­fi­li­ma z Sza­rych Kre­sów. Ofi­cjal­nie zle­ce­nio­daw­cą miał być król Fe­liks V, wład­ca tej kra­iny, któ­re­mu aniel­ski po­miot de­mo­ra­li­zo­wał pod­da­nych, rosz­cząc sobie pre­ten­sje do tronu. Wa­riat po­dró­żo­wał po wsiach i po­wo­ły­wał się na prawo dzie­dzi­cze­nia po ką­dzie­li.

Ra­szaj wal­nął się w łeb, gdy uzmy­sło­wił sobie, że aż do mo­men­tu przy­ję­cia zle­ce­nia nie sły­szał zbyt wiele na temat córki króla Fe­lik­sa. Stary satyr znany był na całym Lagos z po­sia­da­nia sied­miu synów, któ­rzy pew­ne­go dnia mogli do­pro­wa­dzić do roz­bio­ru dziel­ni­co­we­go kró­le­stwa, ale córka to inna bajka. Ponoć jakaś tam była, ale dawno temu i z nie­pra­we­go łoża. Zło­śli­wi po­wia­da­ją nawet, że była je­dy­nie fan­ta­zją li­te­rac­ką, pre­tek­stem do na­pi­sa­nia cyklu pie­śni ża­łob­nych.

Kle­ryk cier­pli­wie cze­kał, aż zie­lo­ny dia­beł zro­zu­mie swoją rolę w całej opo­wie­ści.

– Kie­dyś prze­czy­ta­łem, że naj­le­piej pisać o tym, co cię ota­cza – po­wie­dział Beryl. Gdy Orael przy­szedł do mnie uzna­łem, że wstą­pie­nie do jego za­ko­nu bę­dzie świet­nym spo­so­bem, aby za­mie­nić te słowa w czyny. Czyż nie ma wspa­nial­szej opo­wie­ści niż ta o dziec­ku, które przy­no­si nowy ład? – za­py­tał re­to­rycz­nie. – Jak tylko awan­su­ję, będę gło­sił ka­za­nia w in­nych kra­inach. Mamy tu taki po­mysł, aby upra­wiać re­li­gię mi­syj­ną, prze­kra­cza­ją­cą gra­ni­ce państw i ras, a może i… ga­tun­ków. To dla­te­go Pan Oświe­ce­nia wy­bie­ra na swo­ich pa­sto­rów mie­szań­ce i bę­kar­ty. Wszyst­kich tych, któ­rzy są od­rzu­ca­ni przez wspól­no­ty ro­dzin­ne czy kla­no­we. Chce­my na­uczyć pół-lu­dzi, pół-el­fy, pół-gno­my, a nawet pół-kra­sno­lu­dy, że nie muszą się bać bogów i in­nych istot ma­gicz­nych. Dia­błów zresz­tą też nie. – Beryl po­gro­ził pal­cem Ra­sza­jo­wi. – Przy­szłość na­le­ży do nas, do Dzie­ci Oświe­ce­nia.

Praw­dzi­wy kle­ryk, po­my­ślał czar­no­księż­nik. Dużo gada, mało robi.

– Wy­bacz, je­że­li się unio­słem – kon­ty­nu­ował Beryl. – Cho­dzi o to, że je­ste­śmy do­słow­nie w przeded­niu no­we­go ładu. Je­że­li tylko nasze za­da­nie się po­wie­dzie, speł­ni­my wszyst­kie pro­roc­twa, a słowo Ora­ela roz­prze­strze­ni się na całą Lagos i stare po­dzia­ły na ludzi i nie-lu­dzi odej­dą w za­po­mnie­nie. Sta­nie­my się po­tęż­niej­si i wkro­czy­my w Złoty Wiek.

– Tyle, że Orael nie jest bo­giem. Jest ne­fi­li­mem, a to znacz­na róż­ni­ca. – Ra­szaj nie był pe­wien swo­ich słów, bo zwy­kle przy­sy­piał w trak­cie wy­kła­dów z re­li­gio­znaw­stwa. – Wasze świę­te księ­gi nie prze­po­wia­da­ją na­dej­ścia ta­kie­go bę­kar­ta.

– Wła­śnie! – W oczach kle­ry­ka uka­zał się obłęd. – Tu masz rację! Wśród sta­rych re­li­gii nie ma ani jed­nej świę­tej księ­gi prze­po­wia­da­ją­cej na­dej­ście Ora­ela! Wszyst­kie wie­rze­nia ko­lo­ry­zu­ją swo­ich bogów i anio­ły. Czy­nią z nich lep­sze lub gor­sze isto­ty. Oczy­wi­ście, część z nich za­wie­ra in­for­ma­cje do­ty­czą­ce dzie­ci bogów i ludzi czy elfów. Jed­nak taki mie­sza­niec zwy­kle koń­czy jako na­jem­ny heros, osi­łek nie­wie­le by­strzej­szy niż bar­ba­rzyń­ca z pół­no­cy.

– Za­iste. – Go­blin za­chi­cho­tał. – W czym więc upa­tru­je­cie wiel­ko­ści Pana Oświe­ce­nia?

– Prze­cież na­dej­ście pół-gno­mów też nie jest ni­g­dzie opi­sa­ne, a jed­nak… – Roz­ło­żył ręce i ukło­nił się. – Mam dla cie­bie coś, co po­zwo­li ci le­piej zro­zu­mieć sy­tu­ację.

Beryl przy­kuc­nął i do­pie­ro w tym mo­men­cie go­blin do­strzegł brą­zo­wy to­bo­łek le­żą­cy u jego stóp.

Kle­ryk wy­do­był z niego grubą i nad­gry­zio­ną zębem czasu księ­gę. Wy­glą­da­ła, jakby li­czy­ła ty­siąc stron. Gdzie­nie­gdzie wy­sta­wa­ły ko­lo­ro­we za­kład­ki.

Ra­szaj za­chi­cho­tał na ten widok. Uwiel­biał czy­tać ma­nu­skryp­ty.

– To zbiór opo­wie­ści prze­po­wia­da­ją­cych na­dej­ście Pana Oświe­ce­nia. Ponad trzy­dzie­ści lat temu zo­sta­ły ze­bra­ne przez pierw­sze­go ojca re­dak­to­ra, który do­znał ob­ja­wie­nia i usły­szał głos aniel­ski. Głos ten na­ka­zał mu ze­brać sześć­set osiem­dzie­siąt dzie­więć ma­nu­skryp­tów za­wie­ra­ją­cych fan­ta­stycz­ne wizje przy­szło­ści na­szej pla­ne­ty i wy­brać spo­śród nich te, które…

Zie­lo­ny dia­beł znów za­chi­cho­tał, po czym po­pa­trzył po­błaż­li­wie na po­marsz­czo­ną twarz pół-gno­ma.

– Te, które prze­po­wia­da­ją na­dej­ście Pana Oświe­ce­nia – do­koń­czył na­śla­du­jąc ton głosu kle­ry­ka.

– Nie kpij! I nie zmie­niaj te­ma­tu! Dla nie­po­zna­ki księ­ga ta otrzy­mał tytuł „Fan­ta­sty­ka” – kon­ty­nu­ował. – Chcąc unik­nąć szy­kan ze stro­ny mod­nych kul­tów re­li­gij­nych przez lata po­tajm­nie gro­ma­dzi­li­śmy opo­wie­ści wska­zu­ją­ce miej­sce, w któ­rym Orael za­ma­ni­fe­stu­je swoją moc po raz pierw­szy. W końcu do­tar­li­śmy do Sza­rych Kre­sów i tu za­ło­ży­li­śmy sie­dzi­bę na­sze­go Za­ko­nu. – Kle­ryk wsu­nął opa­słe to­misz­cze przez kraty. – Za­po­znaj się z tą lek­tu­rą, a może zro­zu­miesz, co się świę­ci.

Gdy opa­no­wał obrzy­dze­nie otwo­rzył pierw­szą stro­ni­cę i prze­czy­tał wy­dru­ko­wa­ne słowa: Fan­ta­sty­ka – pod re­dak­cją ojca Holl'Anka z Pa­ro­wic. Zakon Oświe­ce­nia w Sza­rych Kre­sach. Wy­da­nie trzy­dzie­ste dru­gie, po­pra­wio­ne. Roku Wspól­ne­go 1014.

Me­cha­nicz­na re­pro­duk­cja, po­my­ślał ro­ga­ty go­blin i skrzy­wił się ze wstrę­tu.

Nie­na­wi­dził wy­na­laz­ku jakim była prasa dru­kar­ska. W Gob­bar­wa­lo wszy­scy wie­dzie­li, że praw­dzi­wa wie­dza jest prze­ka­zy­wa­na ust­nie, ewen­tu­al­nie na ma­gicz­nych pa­pi­ru­sach, ale nigdy w pi­smach dru­ko­wa­nych.

Prze­rzu­cił kilka stro­nic i po­bież­nie zer­k­nął na wy­róż­nio­ne za­kład­ka­mi opo­wia­da­nia. Bły­ska­wicz­nie uznał je za stek bzdur na­pi­sa­nych przez sza­leń­ców i dla sza­leń­ców.

– Nie wy­glą­da na pismo re­li­gij­ne – sko­men­to­wał uda­jąc za­cie­ka­wie­nie.

– Wo­li­my okre­śle­nie pismo fi­lo­zo­ficz­ne. Orael nie do­ma­ga się od nas kultu i ry­tu­ałów. Jego prze­sła­nie opie­ra się na po­wszech­nym we­zwa­niu do oświe­ce­nia. Uważa, że każdy mie­sza­niec jest do niego pre­de­sty­no­wa­ny. Jest zda­nia, że naj­le­piej bę­dzie gło­sić dobrą no­wi­nę po­przez opo­wie­ści. Je­że­li w tej czy w innej for­mie zo­sta­ną opi­sa­ne losy oświe­co­nych mie­szań­ców i od­mień­ców, to do­trze­my do jak naj­więk­szej grupy po­ten­cjal­nych od­bior­ców. W ten spo­sób przy­go­tu­je­my ich na dzień, w któ­rym do­peł­ni się nasza misja.

– Brzmi roz­sąd­nie.

– Praw­da? A czy ty umiesz czy­tać we wspól­nym ję­zy­ku?

Czar­no­księż­nik za­chi­cho­tał. Przy­tak­nął ski­nie­niem łba.

– A tak w ogóle, ile osób liczy wasz zakon? – Czar­no­księż­nik po­sta­no­wił szyb­ko przejść do ataku.

– Pię­ciu braci oraz Ora­ela – rzekł lekko zmie­sza­ny Beryl. – Przy czym łącz­ną ilość na­szych braci i sióstr sza­cu­je­my na około czter­na­ście ty­się­cy na całym Lagos. Pan Oświe­ce­nia twier­dzi, że na taką armię mo­że­my li­czyć, gdy na­dej­dzie dzień… – ugryzł się w długi gnomi język – Czy­taj, a ja sobie po­me­dy­tu­ję.

– Ej!

– Nic już wię­cej nie po­wiem – stwier­dził sia­da­jąc ze skrzy­żo­wa­ny­mi no­ga­mi.

Czy­ta­jąc ko­lej­ne stro­ny czar­no­księż­nik cały czas zer­kał na kle­ry­ka. Ro­bi­ło mu się żal od­szcze­pień­ca, któ­re­mu fan­ta­zje po­mie­sza­ły się z rze­czy­wi­sto­ścią. Czym innym jest opo­wieść, a czym innym życie. Bio­rąc pod uwagę, że był bę­kar­tem gnoma i czło­wie­ka mu­siał przez więk­szość życia zbie­rać nie­złe cięgi, może nawet był nie­wol­ni­kiem. Tacy za­wsze chęt­nie ucie­ka­ją w eks­cen­trycz­ne re­li­gie albo pseu­do-fi­lo­zo­fie.

W końcu ka­pła­no­wi ścier­pły nogi i wstał.

– Za dwa dni wrócę po cie­bie.

 

***

 

Wiel­kie ka­mien­ne scho­dy, któ­ry­mi wcho­dzi­li były zimne, a ko­ry­tarz brud­ny i po­kry­ty pa­ję­czy­na­mi.

Bra­cisz­ko­wie dbają tylko o czy­stość du­cho­wą, po­my­ślał czar­no­księż­nik.

Za­ło­żo­ne na nogi i ręce że­la­zne kaj­da­ny utrud­nia­ły mu po­ru­sza­nie się, ale do­ce­niał to, że zo­sta­ły wy­ko­na­ne spe­cjal­nie dla niego. W zwy­kłych wię­zie­niach nikt nie kło­po­tał się o więź­niów tak mi­krej po­stu­ry jak jego. Ozna­cza­ło to, że cała ope­ra­cja była pre­cy­zyj­nie za­pla­no­wa­na.

Gdy do­tar­li do końca wę­drów­ki Beryl pchnął drew­nia­ne drzwi nie­udol­nie ozdo­bio­ne sym­bo­lem pło­ną­ce­go lisa. Oczom czar­no­księż­ni­ka uka­za­ła się okrą­gła sala, pra­wie w ca­ło­ści wy­peł­nio­na świe­ca­mi.

Na samym środ­ku stał okrą­gły stół. Sie­dział przy nim Orael i trzech za­kap­tu­rzo­nych mni­chów. Go­blin do­my­ślał się, że każdy z nich jest tylko w po­ło­wie czło­wie­kiem. Za­sta­na­wiał go brak pią­te­go pół-czło­wie­ka.

Beryl ręką za­sy­gna­li­zo­wał go­bli­no­wi, aby ten za­trzy­mał się w po­ło­wie drogi.

– Cze­ka­my na cie­bie. – Orael uśmiech­nął się. – To miej­sce jest dla cie­bie – po­wie­dział wska­zu­jąc puste krze­sło. Pro­szę, usiądź i po­słu­chaj, co mam ci do za­ofe­ro­wa­nia.

Chci­we serce go­bli­na pod­po­wie­dzia­ło mu, aby się nie sprze­ci­wiał.

– Pra­gnę, abyś do­łą­czył do na­sze­go za­ko­nu – po­wie­dział Orael.

Go­blin sam nie wie­dział, co bar­dziej go za­sko­czy­ło. Słowa ne­fi­li­ma, czy też to, że na stół wsko­czył pło­ną­cy lis.

– Na czym po­le­ga pod­stęp? I gdzie są moi kom­pa­ni?

– Ten blady nie prze­żył te­le­por­ta­cji, bar­dzo mi przy­kro. Miało być ina­czej. Szan­dor na­to­miast… – Orael po­sta­no­wił uważ­nie do­bie­rać słowa. – Mniej­sza o to. Zo­ba­czysz się z nim nie­ba­wem i mam na­dzie­ję, że prze­mó­wisz mu do roz­sąd­ku.

Ne­fi­lim po­kle­pał grubą księ­gę le­żą­cą przed nim.

– Mam tu przed sobą „Nową Fan­ta­sty­kę”, chcę abyś po­mógł mi za­peł­nić jej stro­ni­ce – dodał po te­atral­nej pau­zie.

– Li­te­ra­tów ci za­bra­kło? A idź do stu dia­błów. – Ra­szaj splu­nął na stół.

– Głupi dia­ble, nawet sobie nie zda­jesz spra­wy, że w nie­bio­sach są bez­kre­sne pola, gdzie anio­ły się nie rodzą, tylko są ho­do­wa­ne! – wrzesz­czał Pan Oświe­ce­nia. – Już nie­dłu­go ta armia zstą­pi na Lagos, aby znie­wo­lić wszyst­kie żywe isto­ty! Je­że­li im ule­gnie­my to wszy­scy skoń­czy­my jako nie­wol­ni­cy – kon­ty­nu­ował spo­koj­niej. – Zro­zum, że to nasza je­dy­na szan­sa, aby nie opo­wia­dać się po żad­nej ze stron i wy­wal­czyć swoją wol­ność. Jed­nak wszyst­kie kulty czy­stych ras tego nie do­strze­ga­ją. Chcą tylko słu­żyć swoim bogom i trzy­mać z da­le­ka od in­nych ras. To ab­surd! Tylko hy­bry­dy ga­tun­ko­we spo­wo­du­ją, że lu­dzie będą wła­dać magią!

– To dla­te­go cze­ka­łeś przy tych ka­mo­rach? – Ra­szaj wolał przejść do me­ri­tum. – Chcia­łeś otwo­rzyć por­tal do nie­bios?

– Nie, cze­ka­łem na znak od mo­je­go ojca!

Czar­no­księż­nik po­ma­cał swój łeb i spoj­rzał do góry, na skle­pie­nie po­miesz­cze­nia. Coś po­ru­szy­ło się na belce stro­po­wej.

– Oto, co się sta­nie. Nie­ba­wem moi bra­cia za­czną opo­wia­dać, że zo­sta­łem za­bi­ty przez trzy dia­bły i za­bra­ny do pie­kła. Spę­dzi­łem tam trzy dni, a moje nauki od­mie­ni­ły serce jed­ne­go z pie­kiel­nych magów.

– Czar­no­księż­ni­ków – syk­nął Ra­szaj.

– Tak, wy­bacz – Orael po­ki­wał głową. – Tak… Więc, moje nauki od­mie­ni­ły serce czar­no­księż­ni­ka i w ten spo­sób przy­nio­słem oświe­ce­nie całej Lagos. Oczy­wi­ście opo­wie­ści będą mil­cza­ły na temat kwe­stii szcze­gó­ło­wych. Ci czte­rej bra­cia będą ocze­ki­wa­li na mój po­wrót i nie­raz zwąt­pią w moje słowa. Na końcu okaże się, że po­ko­na­łem śmierć i prze­ba­czy­łem moim za­bój­com. Wi­dząc to jeden z dia­błów po­sta­no­wi do­łą­czyć do moich kom­pa­nów.

Orael te­atral­nie wska­zał pal­cem go­bli­na i prze­rwał wy­po­wiedź.

– Tym dia­błem je­steś ty – do­koń­czył pi­skli­wym gło­sem. – Wiem, że teraz trud­no ci w to uwie­rzyć, ale je­że­li tylko do­łą­czysz do nas, po­wie­dziesz go­bliń­skie le­gio­ny w cza­sie wojny.

Chci­we serce go­bli­na ło­mo­ta­ło jak sza­lo­ne.

– Prze­ciw­nie – po­wie­dział Ra­szaj. – Czy­ta­jąc „Fan­ta­sty­kę” do­cho­dzi­łem do wnio­sku, że masz wiele racji. Nie zro­zum mnie źle, nie ku­pu­ję ca­łe­go tego gówna, ale pew­nym ra­cjo­nal­nym fak­tom trud­no prze­czyć.

Orael wąt­pił w szcze­rość jego słów, ale wie­dział, że mrocz­ne­go serca nie da się od­mie­nić pod wpły­wam jed­nej lek­tu­ry.

Po­sta­no­wił za­ry­zy­ko­wać.

– Oto twoja broń – po­ło­żył na stole he­ba­no­wą różdż­kę i pchną ją tak, że wy­lą­do­wa­ła w wy­cią­gnię­tych dło­niach go­bli­na. – Zwra­cam ci ją i daję wybór. Mo­żesz mnie zabić lub do­łą­czyć do mnie. Co wy­bie­rzesz?

Ra­szaj za­chi­cho­tał i wy­ce­lo­wał różdż­kę w Pana Oświe­ce­nia.

Lis czę­ścio­wo za­sło­nił Ora­ela.

– Do­łą­czę do cie­bie.

Beryl ode­tchnął z ulgą i spoj­rzał na uśmiech­nię­te­go ne­fi­li­ma.

Zie­lo­na bły­ska­wi­ca prze­le­ciał nad lisem i ude­rzy­ła Ora­ela pro­sto w czoło.

– Nieee! – wrza­snął kle­ryk.

Głowa ne­fi­li­ma ude­rzy­ła w ogni­ste­go lisa i po chwi­li całe ciało za­ję­ło się ogniem.

– Fa­scy­nu­ją­ce – wy­mam­ro­tał Ra­szaj. – Czar nie zdą­żył znik­nąć wraz z chwi­lą, gdy mózg ob­umarł.

– Zrób­cie coś! Mie­li­śmy go chro­nić! – stary Beryl nie mógł zro­zu­mieć dla­cze­go po­zo­sta­li bra­cia nie re­ago­wa­li. – Dla­cze­go tar­cza świa­tła go nie osło­ni­ła? Ćwi­czy­li­śmy jej sku­tecz­ność! Była nie­za­wod­na! Była nie­za­wod­na!

Po­czuł, że zo­stał ra­żo­ny bły­ska­wi­cą. Padł na ko­la­na.

Było to złu­dze­nie, bo choć rze­czy­wi­ście klę­czał, to jed­nak z po­wo­du zwy­kłe­go szoku, a nie magi.

– Bra­cia! – wołał łka­jąc. – Bra­cia!

Ro­ga­ty mor­der­ca ze­sko­czył z krze­sła i pod­szedł do pło­ną­cych zwłok.

Wy­cią­gnął ręce, jakby ogrze­wał się przy zwy­kłym ogni­sku.

Od­wró­cił się w stro­nę kle­ry­ka.

– Jak to zro­bi­łeś? – za­py­tał Beryl.

– Spójrz do góry – od­po­wie­dział Ra­szaj.

Od belki stro­po­wej od­cze­pił się nie­to­perz i za­pi­ko­wał w dół. Z wy­szcze­rzo­ny­mi kłami le­ciał wprost na Be­ry­la. Pół-gnom za­sło­nił twarz, ale nic to nie dało.

Coś chwy­ci­ło go za nad­garst­ki i po­de­rwa­ło do góry.

– Wasyl, nie gryź! Puść go! – krzy­czał czar­no­księż­nik.

Pół-wam­pir za­re­ago­wał z opóź­nie­niem, ale po­słu­chał roz­ka­zu. Od razu do­sko­czył do za­kap­tu­rzo­ne­go pół-el­fa. Uwiel­biał, gdy krew elfów lub ich bę­kar­tów wy­peł­nia­ła mu prze­łyk.

– Wasz plan był cał­kiem cwany, ale nie prze­wi­dział Wa­sy­la.

– Co?

– Wasyl to wam­pir idio­to! Jest nie­śmier­tel­ny i po­tra­fi za­hip­no­ty­zo­wać ofia­rę – po­wie­dział chi­cho­cząc.

– Spro­wa­dzi­łeś na nas za­gła­dę! To ko­niec! Ale ty nie wy­po­wie­dzia­łeś za­klę­cia, a magia za­dzia­ła­ła – beł­ko­tał. – To wbrew lo­gi­ce. Tylko Orael to po­tra­fi…

Ka­mien­ne mury od­bi­ły echo de­mo­nicz­ne­go śmie­chu.

Zie­lo­ny heban po­wo­du­je, że nie trze­ba wy­po­wia­dać za­klęć, od­po­wie­dział mu w my­ślach Ra­szaj. Gadka jest tylko dla picu.

– Z tym py­ta­niem cię po­zo­sta­wiam. Choć Wa­sy­lu, uwol­ni­my Szan­do­ra.

Wasyl koń­czył wła­śnie wy­sy­sać pół-el­fa.

Czar­no­księż­nik pod­szedł do łka­ją­ce­go kle­ry­ka i wy­ce­lo­wał w niego różdż­kę.

Bły­ska­wi­ca na­tych­miast spa­ra­li­żo­wa­ła pół-gno­ma. Beryl mógł je­dy­nie po­ru­szać ocza­mi i sły­szeć pie­kiel­ny chi­chot.

Zo­ba­czył, jak dłu­gie czar­ne pa­zu­ry trzy­ma­ją bi­ją­ce serce.

Dia­beł na­dział je na różdż­kę z zie­lo­ne­go he­ba­nu i ugryzł ka­wa­łek.

Koniec

Komentarze

Jest jakiś pomysł na konkurs. Gorzej z wykonaniem – sporo literówek, interpunkcja szwankuje. Na przykład wołacze, Autorze, wydzielamy przecinkami. Ale jako debiut – może być.

Goblinie nosy były płaskie jak u nietoperzy i dlatego biolodzy ewolucyjni wskazywali na konieczność istnienia wspólnego przodka tych dwóch gatunków.

A konwergencja? Czy ryby i walenie mają wspólnego przodka i jest on młodszy niż antenat waleni i myszy?

a jego sylwetka przypominał humanoidów.

Literówka i słabe porównanie. Sylwetka to kształt, a humanoid to istota.

Szybko ściągną z pleców garłacza.

Literówka i nieodpowiedni przypadek. Potem już przestałam wypisywać literówki, ale trochę jeszcze ich widziałam.

Babska logika rządzi!

Pomysł ok, ale wykonanie dla mnie zbyt chaotyczne. W trakcie czytania gubiłam się, nie wiedząc o której z postaci jest dane zdanie, a tego bardzo nie lubię. Postać Oraela jak dla mnie też się “nie klei” – nie ma spójnego opisu, co chwila pojawia się jakieś nowe określenie, które nie pasuje mi do poprzednich i długo zajęło mi skojarzenie, że to cały czas mowa o tej jednej osobie. 

Gdyby tak trochę nad tym popracować, doszlifować, to byłoby całkiem dobre. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

I nie lubisz Pocahontas. Albo Górniak. :) Ciekawe fragmenty. Jednak jeszcze popracowałabym nad tym tekstem, bo odnoszę wrażenie, że tak bardzo podobały Ci się pomysły na opis / żart / scenę, że wciskałeś je trochę chaotycznie i na siłę, byleby weszły. Brakuje mi płynności.

Eee, to całkiem dobre jest! A że problemy z kompozycją… To pewnie brak wprawy. Jak oglądasz film, rejestruj kolejność sekwencji i myśl, jak widzisz to Ty – Ty jako odbiorca. 

Dzięki, że zechcieliście przeczytać i skomentować mój tekst. Wasze uwagi są cenne i zastosuję się do nich, gdy będę poprawiał ten tekst i pisał kolejny. :)

Zmieniałem kilka razy opisy, aby zmiścić się w 30.000 znaków i możliwe, że dlatego macie wrażenie chaotyczności. Będę pracował nad tym.

@Finkla – właśnie takich porad potrzebowałem w pierwszej kolejności. Wielkie dzięki!

@śniąca – dzięki za tę uwagę. Uważałem, że nowe określenia lepiej oddadzą kim jest Orael, ale chyba przekombinowałem.

@rooms – Pocahontas to jedna z kluczowych animacji mojego dzieciństwa, ale Górniak nie lubię. ;)

@amboroziak – dzięki za dobre słowo i radę. Następnym razem postaram się o prostszą konstrukcję historii i powściągnę ciągoty do komplikowania kompozycji.

Bardzo proszę, abyście napisali, jeżeli coś jeszcze przyjdzie Wam do głowy.

Mam jedno pytanie.

  1. Czy któryś z bohaterów przypadł Wam do gustu na tyle, że chcielibyście poznać inne jego przygody?

Zdaję sobie sprawę, że jest to krótki tekst, ale bedę wdzięczny za odpowiedź.

Z góry dzięki.

My typewriter had turned mute as a tomb.

Wiesz co…? Ja często przywiązuję się do bohaterów książek. Ale na tym portalu wpada kilka tekstów dziennie, więc nie gwarantuję, że jutro będę pamiętał jeszcze którąkolwiek z Twoich postaci.

Naniosłem poprawki, tam gdzie błędy rzuciły mi się w oczy. Niestety przed końcem konkursu nie zdołam zrobić nic więcej.

My typewriter had turned mute as a tomb.

Przeczytane. Komentarz po ogłoszeniu wyników :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Berylu, czekam na komentarz.

My typewriter had turned mute as a tomb.

Ależ oczywiście, bardzo proszę:

Przykład, w którym opowiadanie całkowicie przytłacza poprawność języka oraz sposób prowadzenia historii – jedno i drugie szwankuje. Opisy chaotyczne i nieco przydługie, dialogi trochę zbyt infantylne. Niestety, a szkoda.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Dzięki za konkrety. Będę dalej pracował. Co do dialogów – taki był zamysł.

My typewriter had turned mute as a tomb.

Czytałam z trudem, bo opowiadanie zdało mi się jakieś takie przegadane, nieuporządkowane i miejscami traciłam wątek, zastanawiając się, o kim i o czym czytam. Jednym słowem chaos, zbyt wielki jak na mój gust, więc i satysfakcja w lektury raczej niewielka.

Wykonanie mogłoby być lepsze. Zabawna literówka: Szan­dor wsa­dził do mordy dwa place i za­gwiz­dał.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka