Sekretarka senatora siedziała na krześle jednym półdupkiem i nerwowo piłowała tipsy. Jej kawa w przezroczystej szklance wystygła, zostawiając na brzegach czarną obrączkę. Kobieta raz po raz zerkała w kąt gabinetu i szczerzyła się do oczekującego na spotkanie z senatorem petenta, odsłaniając zęby, naznaczone śladami bordowej pomadki. Gość odpowiadał niewinnym uśmiechem, co wprawiało asystentkę w jeszcze większe zakłopotanie. Spoconą dłonią podniosła do ucha słuchawkę i drżącym palcem wcisnęła przycisk aparatu.
– Panie senatorze – wyszeptała do telefonu ochrypłym głosem. Odchrząknęła, po czym dodała: – Osoba, której pan oczekuje, już tu jest.
– Doskonale! – ucieszył się senator. – Podaj nam coś do picia. – Polityk zastanowił się przez chwilę. – Najlepiej coś chłodnego, owocowego i bezalkoholowego. A teraz przyprowadź go i bądź dla niego miła!
– Oczywiście – odpowiedziała i odłożyła słuchawkę. Następnie przełknęła ślinę, wygładziła garsonkę i chwiejąc się na wysokich szpilkach, podeszła do rogu gabinetu, gdzie na obitym tapicerką krześle czekał gość. Kiedy zobaczył, że sekretarka ruszyła w jego kierunku, sam również wstał.
– Senator oczekuje pana! – wyartykułowała wolno, wyraźnie i głośno, jakby zwracała się do niespełna rozumu małpy. Natomiast petent uśmiechnął się tylko i naśladując ją, rzekł z emfazą:
– Dziękuje pani bardzo! – Skonsternowana, wskazała dłonią wejście i dodała tym razem odrobinę ciszej:
– Proszę. – Mężczyzna ukłonił się i ruszył we wskazanym przez siuśkę kierunku.
Senator siedział za wielkim biurkiem. Kiedy drzwi otworzyły się, szybko wstał z miejsca. Jednak gdy do gabinetu weszła sekretarka (swoją drogą na ugiętych nogach i blada jak ta ściana), prowadząc za sobą gościa, polityk zwolnił kroku, a potem utknął pośrodku pokoju. Pot wystąpił na jego wysokie czoło, krew odpłynęła z twarzy. Poczuł nagle, że różowy krawat, który miał tego dnia, jest zawiązany zdecydowanie za ciasno. Wykonał nieznaczny ruch szyją, jakby się dusił, a potem, starając się zapanować nad emocjami, wydał odgłos, który plasował się gdzieś pomiędzy piskiem zdychającej myszy, a pianiem starego koguta:
– Witamy serdecznie! Serdecznie witamy! Witecznie żegnamy… – Gość wykazał miłosierdzie i jako pierwszy wyciągnął dłoń na przywitanie.
– Dzień dobry, panie senatorze – powiedział spokojnie. – Miło mi pana poznać.
– No tak… – rzekł do siebie zakłopotany urzędnik, a jego wzrok wyfrunął gdzieś przez okno. Stali tak przez chwilę na środku ogromnego gabinetu, gdy w końcu interesant, widząc bladość polityka, zaproponował:
– Może usiądziemy?
– A no tak… Witamy serdecznie, ser… sertamy, witecznie serdamy! – bełkotał senator, ale w końcu opadł na fotel i pogrążył się w grobowej ciszy. Przybyły również zajął miejsce, siadając naprzeciwko biurka. Impas przerwał stukot obcasów sekretarki, która wniosła dwie szklanki z pomarańczowym płynem. Nie patrząc na żadnego z mężczyzn, postawiła tacę na blacie, a potem dygnęła i kuląc się w sobie, potruchtała z powrotem za drzwi. Gość odczekał krótką chwilę, a potem jako pierwszy rozpoczął konwersację:
– Ojciec wiele mi o panu opowiadał. Podobno na studiach byliście przyjaciółmi?
– Tak, no… – przyznał senator, wypatrując czegoś na dywaniku, który leżał nieopodal fotela. – Z Jarkiem poznaliśmy się już w liceum – ciągnął, przerywając niezręczną ciszę. – Niezły był z niego numer… Jednak pana ojciec najbliżej kumplował się z Jasiem, naszym aktualnym prezydentem. Tych dwóch to dopiero był duet! – Polityk uśmiechnął się do wspomnień, po czym dorzucił:
– Pan jest do niego bardzo podobny, tylko…
– Mam ciemniejszą skórę? – spytał mężczyzna, uśmiechając się promiennie.
– Nie to miałem na myśli – speszył się urzędnik. – Chciałem tylko powiedzieć, że… jest pan od niego… lepiej zbudowany. A jak się miewa Jaro, znaczy tata, co u niego?
– Wszystko w porządku – odpowiedział mężczyzna. – Właśnie się żeni. Po raz czwarty.
– Ach! Czy to znaczy, że pańska szanowna matka…
– Nie, ależ skąd! Z moją szanowną, jak to pan określił, matką wszystko jest w jak najlepszym porządku. Mój szanowny ojciec poślubił jej dwie siostry, a teraz ma zamiar wziąć za żonę jedną z jej młodszych kuzynek.
– Ach tak. No…
– Ojciec uparł się, że powinienem poznać stary kontynent – kontynuował gość. – Sam zadbał o moją edukację aż do matury. No i teraz czas na studia. Ojciec twierdzi, że nauki polityczne to dla mnie odpowiedni kierunek. Region, w którym mieszkamy, jest aktualnie bardzo niespokojny, a miejscową ludność trapią wielorakie problemy. Żeby je rozwiązać, potrzeba wykwalifikowanego personelu. Ojciec stwierdził, że może wykorzystać polskie korzenie, by mnie wykształcić, i tym samym przyczynić się do poprawienia sytuacji w kraju, który teraz nazywa swoją ojczyzną. Uznał, że odbycie praktyki u pana wiele mnie nauczy i dopełni tym samym mojej edukacji. Napisał w tym celu do prezydenta, a ten stwierdził, że to dobry pomysł.
– A no tak… – odpowiedział senator, błądząc załzawionym wzrokiem po suficie.
– W takim razie kiedy mógłbym zacząć? – zapytał rzeczowo interesant.
– Co? No tak.
– Może od jutra?
– Serdecznie…
– Wspaniale! – ucieszył się gość, po czym wstał i wyciągnął rękę na znak, że umowa współpracy właśnie została zawarta. Polityk również odruchowo wyciągnął spoconą dłoń. Po chwili, jakby sobie uzmysłowił co robi, chciał cofnąć rękę, ale mężczyzna szybko ją pochwycił, ścisnął w żelaznym uścisku i potrząsnął. Krople potu spłynęły senatorowi za kołnierz i pociekły po plecach. Świeżo upieczony praktykant nie krył radości.
– Dziękuję, panie senatorze, i do zobaczenia, do jutra! – Następnie ukłonił się i ruszył w kierunku drzwi, prezentując oniemiałemu politykowi zgrabny tył. Urzędnik państwowy gwałtownym ruchem rozwiązał krawat. Odetchnął, wychylił najpierw jedną, potem drugą szklankę soku pomarańczowego, po czym bezwładnie zwalił na fotel.
– No tak… A swoją drogą, to kto go tu wpuścił w tej… przepasce? – powiedział do siebie i drżącą ręką chwycił telefon.
– Słyszałaś, Jadźka? – wykrzyknęła blondyna, zwalając się zadem na biurko koleżanki.
– Że niby co znowu? – odparła Jadźka znudzonym tonem, nie mając najmniejszej ochoty na słuchanie plotek, które Magda zawsze podkoloryzowała.
– A to, że mamy nowego praktykanta przy gabinecie senatora!
– I? – odpowiedziała Jadźka, zaciągając się wypalonym prawie do filtra szlugiem.
– I? I? Ty to dopiero jesteś, wiesz?! To, że nasza partia jest skrajnie liberalna, nie musi od razu oznaczać, że działają w niej samej lesby!
– Uważaj na słowa – odparła szorstko Jadźka, gasząc kiepa. – Nie zapominaj, dla kogo pracujesz.
– Och, wiesz doskonale, co miałam na myśli! – Zaperzyła się blondyna, czerwieniejąc po końce odstających uszu. – Czasem po prostu zachowujesz się tak, jakby mężczyźni w ogóle cię nie interesowali, a obie doskonale wiemy, że jesteś heteroseksualna!
– A co, jeśli zmieniłam orientację? – spytała Jadźka, mrużąc oczy.
– Nie wygłupiaj się! Przecież było na ostatnim wykładzie prelekcyjnym, że orientacji się nie wybiera, tylko się z nią rodzi!
– Może ominęłam ten wykład.
– Albo na nim zasnęłaś! Ostatnio nie wydajesz się szczególnie zaangażowana w naszą działalność.
– Gnieciesz mi papiery – odparła sennym głosem Jadźka, zmieniając temat i starając się wydostać spod tłustego dupska Magdy sterty raportów, nad którymi pracowała w ciągu ostatnich kilku tygodni.
– Ach, przepraszam! – odpowiedziała blondyna, i pokazując język, wstała niezgrabnie z biurka. – Stara lesba – wymamrotała pod nosem i kaczym krokiem ruszyła w kierunku innych koleżanek, dzielić się gorącą plotką, którą usłyszała dziś rano od osobistej sekretarki senatora Kopcipsa.
Nowy praktykant pojawił się w biurze tego samego dnia i wywołał olbrzymie zamieszanie. Większe niż transwestyta, który parzył kawę i nazywał wszystkich bez wyjątku „słoneczkiem”, czy transseksualista, który wcześniej nosił imię Roman, a aktualnie nazywał się Julią, albo dwóch czarnoskórych studentów, niemiłosiernie kaleczących język polski, ale pracujących niestrudzenie w ramach antyrasistowskiej edukacji w przedszkolach i żłobkach oraz Chińczyk wyznania prawosławnego – razem wzięci.
Na rzecz partii pracowali mono-, bi-, tri-, quatro-, pento– i heteroseksualiści. Czerwoni, zieloni, czarni, żółci, a także pomarańczowi. Krasnoludki, jak i palacze marihuany. Anemicy, schizofrenicy oraz sekretni fani ABBY. Wszelkiej maści nałogowcy i maniacy. Ateiści, muzułmanie, buddyści. Wyznawcy Świętowita, boga dębu, Szatana, niebieskiego jednorożca, pszczółki Mai i płaskiej Ziemi. Wielbiciele naleśników, amatorzy rurek z kremem, a także tajnożercy schabowych. Zwolennicy wolnej miłości, wolnych słoni tudzież wolnego Tybetu. Przygłusi muzykanci, racjonalni abstrakcjoniści, pełnoetatowi onaniści oraz zaangażowani chlacze wódki. Karły, grubasy, striptizerki i ekshibicjoniści. Producenci asfaltu, patyczków do uszu, plastikowych kubeczków, a niekiedy dmuchanych lalek. Kataryniarze, poligloci, cyrkowcy i dziennikarze, ale nigdy, przenigdy nie pojawił się tam żaden naturysta. W gabinecie Kopcipsa wrzało jak w garnku.
– On jest… nagi, panie senatorze! – wrzeszczała posłanka z ramienia partii liberalnej, purpurowiejąc na upudrowanej twarzy.
– No tak… istotnie, w samej rzeczy… – sapał Kopcipies. – Jednak jest to nagość etniczna, tradycyjna i całkowicie aseksualna! Tym samym jest to nagość poprawnie upolityczniona i uwolniona indywidualnie. I proceduralnie uzasadniona! Znaczy utożsamiona, znaczy tfu, konstytucyjnie gwarantowana, naturalnie, znaczy się manifestowana przez wartości tożsame. No! Nie zboczona, miałem na myśli. Taka zwykła, no normalna, no! Bez ubrania taka tylko…
– Jaka etniczna, jaka etniczna?! Przecież on jest prawie biały! – darł się jeden z czarnoskórych edukatorów.
– Niemal biały i w dodatku być może heteroseksualny! – zapiał rudy gej, owinięty cytrynową apaszką.
– W dodatku pełnosprawny! – dorzuciła kobieta na wózku inwalidzkim. Jej grube szkła zaparowały ze wzburzenia tak, że musiała pochylać głowę do przodu, aby widzieć do kogo mówi.
– I prawdopodobnie wierzący – wyważonym tonem przemówił wyznawca Hare Krishna. – Tradycyjnie wierzący, miałem na myśli – sprostował mnich, widząc pytające spojrzenia kolegów.
– Jakiego jesteś wyznania? – senator zwrócił się do zakłopotanego praktykanta.
– Mhmm…– zamyślił się mężczyzna.
– Czy jest to rodzaj jakiegoś plemiennego kultu?
– No…
– Wierzący, ale nie katolik! – wykrzyknął triumfalnie Kopcipies. – I to jest najważniejsze! W samej rzeczy! To ma ogromne znaczenie!
– Przepraszam bardzo! – podniosła głos posłanka z ramienia partii liberalnej. – Katolik czy wyznawca mambo-jambo, jeśli on chce tu zostać, to musi włożyć gacie! Są jakieś granice, do jasnej cholery!
– Zgadzam się z KOLEŻANKĄ posłanką! – zawtórowała przewodnicząca stowarzyszenia feministek, aż opluła sobie wąsy i brodę. – Naturalna czy seksualna, nagość zawsze może wzbudzić negatywne emocje wśród koleżanek-kobiet oraz uczucie bycia molestowaną! Na to, jako feministka, zgodzić się nie mogę! – Aby potwierdzić swoje słowa, koleżanka-feministka walnęła pięścią w stół tak mocno, że koleżance-niepełnosprawnej spadły okulary.
– A ty, co o tym myślisz, Przemuś? – Kopcipies zwrócił się do geja w żółtym szaliku. Ten zmrużył muśnięte cieniem powieki i obrzucił praktykanta nieco przyjaźniejszym wzrokiem. Po chwili machnął wiotką w nadgarstku ręką i powiedział:
– Och, jeśli o mnie chodzi, to wystarczy, jeśli włoży jakieś spodnie.
Przewodniczący, poddając się mocy argumentów oraz sile większości, opadł na miękki fotel i zapadł się w nim po czerwony nos. Następnie spojrzał psim wzrokiem na praktykanta. Nie musiał jednak nic mówić, ponieważ ten go uprzedził:
– Przykro mi, że swoją nagością wzbudziłem u państwa tyle negatywnych emocji. Wstępując w szeregi partii skrajnie liberalnej, liczyłem na większe zrozumienie. W kraju, w którym mieszkam, zakładamy ubrania tylko od święta albo po prostu malujemy ciało. Nie przywykłem do odzieży. Krępuje mnie i uwiera. Prawdę mówiąc, zupełnie nie potrafię się skupić, kiedy mam cokolwiek na sobie. Myślałem, że pracując tutaj będę mógł czuć się tak swobodnie, jak czułem się w swojej ojczyźnie. Poza tym nie uważam, żeby w nagości jako takiej było coś niestosownego, ale jak widzę moja opinia jest w tym przypadku odosobniona. W tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, jak państwa pożegnać.
– Proszę zaczekać…– Kopcipies odezwał się zduszonym głosem, ale praktykant, udając się w kierunku wyjścia, już go nie słyszał. Oczy wszystkich zgromadzonych jak na komendę, gapiły się teraz w jedno, kołyszące się w rytm kroków miejsce. Kiedy mężczyzna zniknął za drzwiami, senator powiódł po członkach gabinetu rozżalonym wzrokiem, pokręcił z niedowierzaniem głową, poluzował krawat, który tego dnia był we wzór z Myszką Miki, i powiedział, częściowo do nich, a częściowo do siebie:
– Brawo!
– Widziałaś, Jadźka? Widziałaś? – Magda wrzeszczała od progu, machając nad głową gazetą, jak oszalały kibic Górnika Zabrze szalikiem. Jadźka nie widziała i gówno ją to obchodziło. W kąciku opuszczonych ust jak zwykle tlił się papieros.
– Nasz praktykant! Ukradli naszego praktykanta! Te prawicowe świnie nikomu nie odpuszczą! Nie wiem, jak to zrobili, ale podebrali nam NASZEGO stażystę! Zobacz! – Magda wskazała paluchem czarno-białe zdjęcie. – Przecież to kropka w kropkę on!
– Raczej piksel w piksel – odpowiedziała Jadźka, odrywając znudzony wzrok od gazety i na powrót wlepiając przekrwione oczy w ekran komputera. – Poza tym nie byłabym tego taka pewna. Ma na sobie garnitur, koszulę i krawat. Jeśli miałabym go zidentyfikować, to raczej nie po twarzy.
– Och! Czy z tobą w ogóle można poważnie porozmawiać?!
– Sęk w tym, że ze mną można rozmawiać tylko poważnie – odparła Jadźka i strzepnęła popiół do wypełnionej po brzegi popielniczki.
– Ojej! Wiesz, co mam na myśli! Czytałaś nagłówek? „Syn polskiego ambasadora wstępuje w szeregi skrajnie prawicowej partii”. Nie ulega wątpliwości, że to on!
– A nawet jeśli, to jakie ma to znaczenie? Przecież to tylko praktykant.
– Teraz to chyba naprawdę żartujesz? Pytasz się, jakie to ma znaczenie? Więc ci powiem! A takie, że to jest prowokacja, indoktrynacja i zamach na wolność osobistą!
– Na wolność? – spytała sennie Jadźka, mrużąc zmęczone oczy.
– Właśnie, że na wolność! Na wolność! Łaził tu sobie roznegliżowany! Jak ten turecki błogosławiony, w przepasce na biodrach i z gołą dupą! Nikt mu złego słowa nie powiedział. A teraz nagle patrzcie go! Przechrzczony na prawicowe poglądy i przekonania, zapięty pod samą szyję w czarno-białym uniformie!
– To zdjęcie jest czarno-białe, nie wiadomo, czy jego garnitur też.
– Och, przestań! – wrzasnęła Magda podniecona nagłym odkryciem politycznego spisku. – Oczywiście, że czarno-biały, bo jaki niby miałby być!? Mózg mu wyprali, koszulę wyprali i wyprasowali i przenicowali na swoją stronę magią czarno-katolicką! Ale my tego tak nie zostawimy, o nie! Niedoczekanie! – Blondyna sapała jak parowóz, błądząc dookoła opętańczym wzrokiem. Kiedy dostrzegła wchodzącą do biura grupę współpracowników, rzuciła się w ich stronę, machając nad głową zwiniętą w rulon gazetą i wrzeszcząc jak potępieniec:
– Prowokacja! Prowokacja!
– Koleżanki i koledzy. To jest prowokacja! – senator Kopcipies uniósł się w fotelu, a jego wypowiedzi towarzyszył pomruk zebranych. – Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą – ciągnął poważnym tonem – nasz praktykant został podstępnie zwerbowany, zindoktrynowany i najpewniej przemocą zmuszony do włożenia symbolu ksenofobii, kołtuństwa, ciasnoty umysłowej i poddaństwa – garnituru! Ten młody, niewinny człowiek, nie mając pojęcia o politycznych rozgrywkach i przepychankach na wysokim szczeblu, został wciągnięty w podłą intrygę, której stał się przypadkową ofiarą. Ponieważ był zintegrowanym członkiem naszej partii, nie możemy opuścić go w potrzebie. Słucham propozycji!
– Tak właśnie sobie pomyślałam – wyszeptała nieśmiało posłanka – że moglibyśmy zorganizować pikietę pod siedzibą partii oponenta i na znak solidarności z uciśnionym zdjąć ten, tego… ubrania by tak może zdjąć, co?
– Świetny pomysł! Zamieniam się w słuch – oświadczył senator i spojrzał wyczekująco na członków gabinetu.
– Ja żem sobie wymyślił – tym razem odezwał się czarnoskóry student – że może te nasze laleczki, co je do edukowania posiadam, te czarnoskóre, żeby je do naga rozebrać i w ramie edukacji szerzyć. Golasy! Laleczki-golasy!
– Super, kolego! Więcej, chcę więcej!
– Mam zaplanowany odczyt na przyszły czwartek – powiedziała zduszonym głosem feministka – i może zamiast się wysilać, dwoić i troić, pokażę im cycki. I tyle.
– I ja też! Ja też! – odezwała się z entuzjazmem koleżanka-niepełnosprawna, najwyraźniej poruszona perspektywą publicznego negliżowania się. Senator skrzywił lekko czerwone oblicze, ale nie dał po sobie nic więcej poznać.
– Dobrze, dobrze – skomentował ostrożnie. – Przemuś? – Gej wzruszył ramionami, widać nic nie przychodziło mu do głowy. Następnym, który zabrał głos był mnich.
– Moglibyśmy przygotować serię wykładów na temat uświęconej strony nagości i ciała. A oprócz tego zorganizować kursy medytacji w zupełnym negliżu, odnosząc się do nurtu bogactwa duchowego i ubóstwa materialnego.
– Doskonale! – Kopcipies zastanowił się nad czymś, po czym dodał:
– Mam kilka konferencji w tym tygodniu i rozważam, czy nie powinienem zająć jednoznacznego i zdecydowanego stanowiska w tej sprawie.
– Nie jestem pewien, czy to jest aby najlepszy pomysł, szefie – podsunął Przemek. – Myślę, że zanim podejmiemy oficjalne działania, najpierw powinniśmy się z nim skontaktować.
– Z kim? – spytał senator.
– Jak to z kim? Z naszym golaskiem! – odparł Przemuś i wzruszył ramionami. – Może moglibyśmy do niego po prostu zadzwonić i skłonić do powrotu, o ile ta czarna sekta nie wyprała mu mózgu do reszty…
– A wiesz – podjął Kopcipies – że to chyba najlepszy pomysł ze wszystkich, które tu dzisiaj usłyszałem. – Zastanawiał się jeszcze nad czymś i dodał:
– Idźcie się napić kawy, czy coś. A ja tymczasem wykonam telefon do naszego stażysty. – Kiedy członkowie opuścili pokój, przewodniczący podniósł słuchawkę i poprosił swoją osobistą sekretarkę, aby spróbowała go połączyć z siedzibą opozycyjnej partii. Niedługo potem udało się jej poprosić do telefonu praktykanta, który wywołał tyle zamieszania w ostatnich dniach. Senator rozmawiał z nim około dziesięciu minut. Następnie ponownie wykręcił numer wewnętrzny i zamówił u asystentki setkę wódki. Po niespełna minucie poprosił ją o jeszcze dwie setki. Po półgodzinie ponownie zwołał zebranie. Kiedy wszyscy byli na miejscu, blady jak twaróg zaczął przemowę:
– Udało mi się porozmawiać z golaskiem.
– I? – Posłanka na sejm uniosła się na krześle.
– Próbowałem go przekonać, żeby się nie wygłupiał, tylko do nas wracał.
– I?
– Powiedział, że nie wróci.
– Jak to? – jęknął czarnoskóry student, jakby ktoś nagle mu oświadczył, że Murzynek Bambo w Afryce już nie mieszka.
– Tak to – odpowiedział wciąż biały jak prześcieradło senator. – Zapytałem więc, jak go przekonali, żeby włożył garnitur…
– I jak go przekabacili? – dopytywała koleżanka-feministka.
– Poprosili go – oświadczył polityk.
Na twarzach zebranych pojawił się wyraz niezrozumienia. Wpatrywali się jeden w drugiego, jakby starali się zrozumieć jakąś niezgłębioną tajemnicę.
– Tak po prostu? – spytał z niedowierzaniem wyznawca Hare Krishna.
– Tak po prostu – odpowiedział senator.
Po chwili, która wydawała się wiecznością, Kopcipies uniósł zachmurzone oblicze i spojrzał na członków swojej skrajnie liberalnej partii. Wszyscy bez wyjątku czekali w napięciu na jego komentarz. W końcu oświadczył rzeczowym tonem:
– Nie możemy tego tak zostawić – powiedział zimno jak rewolwerowiec przed ostatnim pojedynkiem, po czym dodał:
– I nie zostawimy.
Odpowiedział mu zgodny chór głosów:
– Tak jest, panie prezesie!