- Opowiadanie: Nazgul - Ptaki bez skrzydeł

Ptaki bez skrzydeł

Po­sta­no­wi­łem i ja wło­żyć rękę w pasz­czę smoka.

Obym wy­cią­gnął ją stam­tąd z wszyst­ki­mi pal­ca­mi. Albo, choć z więk­szo­ścią... :)

 

W tek­ście cy­tu­ję Apo­ka­lip­sę Św. Jana (Ap 13,1).

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

BogusławEryk, PsychoFish

Oceny

Ptaki bez skrzydeł

 

 

“Dre­ams of war, dre­ams of liars

Dre­ams of dra­gon’s fire

And of things that will bite.”

Me­tal­li­ca “Enter Sand­man”

 

 

 

 

PRO­LOG

 

Śnił mu się ogień. Jego skłę­bio­na masa wiła się i skrę­ca­ła, przy­bie­ra­jąc nie­re­gu­lar­ne kształ­ty. Pło­mie­nie ocię­ża­le, z wy­raź­nym tru­dem pró­bo­wa­ły nadać samym sobie jakąś formę. Bez­rad­nie kur­czy­ły się i roz­cią­ga­ły. 

Coś je wię­zi­ło. Ogień szar­pał się, wy­ry­wał, ale nie­wi­dzial­ny  łań­cuch trzy­mał i dusił.

Piotr zbu­dził się zlany potem. Kosz­mar znikł, ale żar po­zo­stał. Jesz­cze nie w pełni świa­do­my, spoj­rzał na swoje ręce, szu­ka­jąc po­pa­rzeń.

Ode­tchnął z ulgą.

“To tylko zły sen.” – Po­my­ślał uśmie­cha­jąc się z po­li­to­wa­niem nad swym ab­sur­dal­nym od­ru­chem.

Spoj­rzał na ze­ga­rek. Do­cho­dzi­ła druga.

Po­ło­żył się, ale do sa­me­go świtu nie za­mknął już oczu. Czuł strach przed tym, co mogło mu się przy­śnić.

 

3.

 

Lą­dow­nik usiadł na pły­cie lot­ni­ska, na prze­kór swym roz­mia­rom, nie­zwy­kle lekko i gład­ko. Sześć sil­ni­ków na­pę­dza­nych przez tu­ro­bium przy­ci­chło, za­gwiz­da­ło prze­cią­gle i za­mil­kło.

Am­ba­sa­dor Mark Brown z wiel­ką i nie­skry­wa­ną ulgą przy­jął tę chwi­lo­wą prze­rwę we wszech­obec­nym ha­ła­sie. Od naj­młod­szych lat cenił spo­kój i ciszę. W szcze­gól­no­ści ciszę. Nie­ste­ty ta nie trwa­ła zbyt długo.

Am­ba­sa­dor aż pod­sko­czył, gdy lą­dow­nik z trza­skiem otwo­rzył pasz­czę, wy­plu­wa­jąc ze swego me­ta­licz­ne­go ciel­ska rzekę ludzi.

Brown pró­bo­wał wy­ło­wić w tym wart­kim nur­cie tę jedną, wy­jąt­ko­wą rybkę, dla któ­rej po­fa­ty­go­wał się na to ha­ła­śli­we lot­ni­sko. Nie­ste­ty woda była zbyt mętna i za dużo pły­wa­ło w niej sar­dy­nek, by do­strzec dra­pież­ni­ka.

– Witam! Am­ba­sa­dor Mark Brown?

Tym­cza­sem rekin był już obok.

– Tak! – Brown uści­snął przy­by­szo­wi rękę. – Pro­fe­sor Piotr Bu­ko­wiec­ki?

– Zga­dza się. – Przy­bysz uśmiech­nął się ser­decz­nie. – Ładna tutaj po­go­da.

Am­ba­sa­dor do­pie­ro teraz spo­strzegł, że pro­fe­sor cały czas stoi na desz­czu, a tym­cza­sem on chowa się pod ciem­nym pa­ra­so­lem.

– Prze­pra­szam bar­dzo. Je­stem dzi­siaj bar­dzo roz­ko­ja­rzo­ny. Ten hałas… Pro­szę. – Wy­cią­gnął w stro­nę Bu­ko­wiec­kie­go drugi pa­ra­sol.

– Dzię­ku­ję. – Uśmiech nie zni­kał z twa­rzy pro­fe­so­ra. – Choć muszę przy­znać, że zdą­ży­łem już prze­mok­nąć.

– Za­pra­szam do ła­zi­ka. Na­tych­miast udamy się do ho­te­lu. Bę­dzie mógł pan się prze­brać.

– Z wiel­ką chę­cią przy­sta­nę na tę jakże uprzej­mą pro­po­zy­cję.

Tym razem to Brown się uśmiech­nął.

Wszyst­ko wska­zy­wa­ło, że pro­fe­sor na­le­żał do ludzi otwar­tych, z dużym dy­stan­sem do sie­bie. Gdy do am­ba­sa­dy do­tar­ła in­for­ma­cja o bli­skim przy­by­ciu psy­cho­lo­ga, Brown, ocza­mi wy­obraź­ni, wi­dział si­we­go sta­rusz­ka ode­rwa­ne­go od rze­czy­wi­sto­ści. A, gdy do­dat­ko­wo prze­czy­tał, że ma to być Polak, od razu w gło­wie po­ja­wi­ła mu się bu­tel­ka ta­niej wódki. Duża bu­tel­ka.

Na szczę­ście, pierw­sze wra­że­nie było zgoła od­mien­ne. Ci na górze za­pew­ne nie przy­sła­li­by tutaj za­pi­ja­czo­ne­go nie­doj­dy.

Wsie­dli do ła­zi­ka. Ru­szy­li szyb­ko ku za­bu­do­wa­niom na za­cho­dzie. Za­czy­na­ło się prze­ja­śniać. Za ich ple­ca­mi, coraz śmie­lej, wsta­wa­ło słoń­ce. Nad­cho­dził ko­lej­ny dzień na pla­ne­cie Etrium 1.

 

 

Pro­fe­sor psy­cho­lo­gi Paweł Bu­ko­wiec­ki wy­szedł ze swo­je­go ho­te­lo­we­go po­ko­ju ubra­ny w suchy i nowy gar­ni­tur. Otrzy­mał go od am­ba­sa­do­ra Brow­na w ra­mach prze­pro­sin za, jak sam to okre­ślił: “zbyt mokre przy­ję­cie”.

Bu­ko­wiec­ki miał w ba­ga­żach kilka wła­snych gar­ni­tu­rów, ale żaden z nich nie był choć w po­ło­wie tak szy­kow­ny. Ta ele­gan­cja krę­po­wa­ła go. Za­po­mniał o niej do­pie­ro teraz, gdy zde­ner­wo­wa­nie przed ofi­cjal­ną wi­zy­tą w am­ba­sa­dzie zdo­mi­no­wa­ło wszyst­kie myśli i emo­cje.

Po­czuł się znów jak przed eg­za­mi­na­mi koń­co­wy­mi. I jak za cza­sów stu­diów, tak i teraz miał ogrom­ną ocho­tę, by się napić.

Ma­rzy­ła mu się bu­tel­ka wódki. Duża bu­tel­ka.

Wes­tchnął cięż­ko, po­zby­wa­jąc się tych nie­po­waż­nych myśli i, ru­szył na spo­tka­nie.

 

 

Przy­ję­to go w biu­rze am­ba­sa­do­ra. Gdy Piotr wszedł do środ­ka, oka­za­ło się, że oprócz Brow­na czeka na niego jesz­cze tylko jeden męż­czy­zna – młody, ele­ganc­ki, o szla­chet­nych ry­sach. Wszyst­ko wska­zy­wa­ło, że bę­dzie bar­dziej ka­me­ral­nie, niż przy­pusz­czał.

– Prze­pra­szam. – Bu­ko­wiec­ki uśmiech­nął się nie­zręcz­nie. – Po­gu­bi­łem się tro­chę. Nie przy­pusz­cza­łem, że ziem­ska am­ba­sa­da okaże się aż tak po­kaź­nym bu­dyn­kiem.

– Nic nie szko­dzi – rzekł ten młody, wsta­jąc z krze­sła. – Tho­mas Tay­lor. – Uści­snę­li sobie dło­nie. – Je­stem przed­sta­wi­cie­lem “Tu­ro­bium Com­pa­ny” Za­po­znał się pan już z do­ku­men­ta­mi?

– Bar­dzo do­kład­nie – od­parł Bu­ko­wiec­ki. – Lot z Ziemi, nawet na­pę­dza­nym tu­ro­bium stat­kiem i z wy­ko­rzy­sta­niem ist­nie­ją­cych bram prze­sy­ło­wych trwał pra­wie trzy mie­sią­ce…

– Ma pan w związ­ku z nimi ja­kieś py­ta­nia? – prze­rwał mu Tay­lor.

– Szcze­rze po­wie­dziaw­szy… Nie je­stem pewny, czy do­brze go zro­zu­mia­łem.

– Czego… – za­czął am­ba­sa­dor Brown, ale ten młody uci­szył go ge­stem ręki. Od razu było widać, kto tutaj jest prze­ło­żo­nym.

– Pro­szę stre­ścić za­war­tość tych do­ku­men­tów.

Piotr prze­łknął gło­śno ślinę. Czuł się już nie jak na stu­diach, a jak w pod­sta­wów­ce, wy­wo­ła­ny do od­po­wie­dzi przy biur­ku.

– W moc­nym uprosz­cze­niu – za­czął – mam do­łą­czyć do ze­spo­łu spe­cja­li­stów ma­ją­cych roz­wią­zać pro­blem… – urwał. Spoj­rzał na Brow­na, potem na Tay­lo­ra. Żaden nie za­mie­rzał udzie­lić mu po­mo­cy. – Pro­blem na­si­la­ją­cych się sa­mo­bójstw wśród rdzen­nych miesz­kań­ców pla­ne­ty.

– Zga­dza się. To pana za­da­nie.

– Ale ja je­stem psy­cho­lo­giem! – Piotr za­re­ago­wał gwał­tow­niej niż chciał. – Psy­cho­lo­giem ludzi – dodał już spo­koj­niej­szym gło­sem. – La­cer­tia­nie to… Chyba brak nam… mi, wie­dzy na temat za­cho­wań, kul­tu­ry…

– Po­ra­dzi sobie pan. – Tay­lor wstał. – Pro­szę po­trak­to­wać to jako ży­cio­we wy­zwa­nie. Gdyby nie chciał go pan pod­jąć, nie roz­ma­wia­li­by­śmy tutaj, na Etrium 1. Praw­da?

Piotr miał ocho­tę po­wie­dzieć, że zgo­dził się, tylko dla­te­go, bo wpadł w fi­nan­so­wy dołek. Cho­ler­nie głę­bo­ki dołek. Ofe­ro­wa­ne przez “Tu­ro­bium Com­pa­ny” wy­na­gro­dze­nie umoż­li­wia­ło mu nie tylko spła­tę dłu­gów, ale i wyj­ście na pro­stą. To był kop­niak, któ­re­go po­trze­bo­wał. Nie­ste­ty za­po­mniał, że każdy kop­niak boli. Za­czy­nał się o tym coraz wy­raź­niej prze­ko­ny­wać.

– Nie­ste­ty obo­wiąz­ki wzy­wa­ją. – Tay­lor uści­snął rękę pro­fe­so­ro­wi. – Am­ba­sa­dor Brown przed­sta­wi panu resz­tę… hmm… ze­spo­łu. Mi­łe­go dnia. – Znik­nął za za­mknię­ty­mi drzwia­mi.

 

 

– To znana i ce­nio­na pani pro­fe­sor teo­lo­gii Susan Sim­mons – Brown przed­sta­wił sto­ją­cą przy za­gra­co­nym biur­ku ko­bie­tę. – A to pro­fe­sor psy­cho­lo­gii Piotr Bu­ko­wiec­ki, nowy czło­nek ze­spo­łu.

– Witam. – Piotr ski­nął głową.

– Miło pana po­znać – od­par­ła ko­bie­ta.

– Prze­pra­szam, ale mam jesz­cze kilka spo­tkań. Pani Sim­mons wpro­wa­dzi pana w za­kres pana obo­wiąz­ków. – Am­ba­sa­dor szyb­ko znik­nął jakby oba­wia­jąc się tu dłu­żej zo­stać. Drzwi trza­snę­ły i za­pa­dła nie­zręcz­na cisza.

– A gdzie resz­ta ze­spo­łu? – za­py­tał w końcu Bu­ko­wiec­ki, roz­glą­da­jąc się po cia­snym i za­tę­chłym wnę­trzu.

Ko­bie­ta ro­ze­śmia­ła się.

– Je­ste­śmy w kom­ple­cie – rze­kła prze­glą­da­jąc ja­kieś do­ku­men­ty.

– Nie ro­zu­miem…

– Do­my­ślam się. – Prze­rwa­ła swą pracę, unio­sła głowę, od­gar­nę­ła blond ko­smyk wło­sów i spoj­rza­ła na męż­czy­znę ciem­ny­mi ocza­mi. – Na po­cząt­ku ze­spół li­czył dwa­dzie­ścia osób. Sami znani i ce­nie­ni spe­cja­li­ści. Już po mie­sią­cu zo­sta­łam tylko ja.

– O co tutaj cho­dzi?

– O pie­nią­dze – od­par­ła z roz­bra­ja­ją­cą szcze­ro­ścią. – In­te­res kor­po­ra­cji. Wiesz, czym jest tu­ro­bium?

– To bar­dzo wy­daj­ne bio­pa­li­wo…

– Gówno praw­da. – Susan po­de­szła do kom­pu­te­ra. – Spójrz!

Piotr nie­pew­nym kro­kiem do­tarł do ko­bie­ty. Na mo­ni­to­rze otwar­ta była ga­le­ria zdjęć.

– Tu­ro­bium to ro­śli­na. Jej li­ście są dla ludzi sil­nie tru­ją­ce. Z jej prze­two­rzo­nych owo­ców two­rzy się pa­li­wo. Spójrz tutaj.

Zdję­cie przed­sta­wia­ło spo­rych roz­mia­rów krzak. Ciem­no po­ma­rań­czo­wy o wiel­kich roz­ło­ży­stych li­ściach.

– Ja­go­dy zbie­ra się ręcz­nie – kon­ty­nu­owa­ła Sim­mons. – Pró­bo­wa­no z róż­ny­mi ma­szy­na­mi, ale nisz­czy­ły ro­śli­nę, a sa­dzon­ki, by za­kwit­nąć po­trze­bu­ją aż dwu­na­stu lat. Kor­po­ra­cja nie mogła sobie na to po­zwo­lić. Lu­dzie przy zbio­rach muszą pra­co­wać w kom­bi­ne­zo­nach ochron­nych i ich wy­daj­ność spada. Naj­lep­szym roz­wią­za­niem było za­trud­nie­nie rdzen­nych miesz­kań­ców pla­ne­ty. Nie­ste­ty ci ma­so­wo po­peł­nia­ją sa­mo­bój­stwa. I tu wkra­cza­my my.

– Chce pani po­wie­dzieć, że od­bie­ra­ją sobie życie, po­nie­waż nie chcą pra­co­wać dla ludzi?

– Gówno praw­da. – Ko­bie­ta wsta­ła od kom­pu­te­ra. – Nic ta­kie­go nie po­wie­dzia­łam. Choć przy­czy­na ich za­cho­wa­nia jest mi znana.

– Słu­cham.

– Re­li­gia. Pro­blem, z któ­rym cięż­ko jest się zmie­rzyć.

– Re­li­gia? – po­wtó­rzył zdzi­wio­ny. – Więc to ra­czej pani dzie­dzi­na. Oba­wiam się, że ja jako psy­cho­log mogę oka­zać się mało po­moc­ny.

– Gówno praw­da. – Susan po­de­szła do wie­sza­ka przy drzwiach. – Sama wła­śnie pro­si­łam o psy­cho­lo­ga. Razem może coś za­ra­dzi­my. – Uśmiech­nę­ła się, a jej zmę­czo­na, po­kry­ta zmarszcz­ka­mi twarz, przez tą krót­ką chwi­lę znów stała się młoda i pięk­na.

– Ale moja wie­dza na temat miesz­kań­ców tej pla­ne­ty…

– Wy­cho­dzi­my w tej spra­wie – za­ko­mu­ni­ko­wa­ła ko­bie­ta, za­kła­da­jąc cien­ką kurt­kę. – Po­ka­żę panu tro­chę kul­tu­ry la­cer­tian i udo­wod­nię, że cią­gle jest w nich chęć do życia i to więk­sza niż u nie­któ­rych ludzi.

 

 

La­cer­tiań­ska ko­bie­ta tań­czy­ła. Jej nagie, po­kry­te łuską ciało mie­ni­ło się sre­brzy­ście w świe­tle pło­mie­ni.

Ręce wzno­si­ła wy­so­ko nad głowę i sza­leń­czo się krę­cąc, błą­dzi­ła wokół ol­brzy­mie­go ogni­ska. Pło­ną­ce po­la­na strze­la­ły gło­śno jakby do wtóru, z apro­ba­tą.

Piotr i Susan stali nie­opo­dal, skry­ci mię­dzy drze­wa­mi. Za­pa­dał zmrok. Ciem­ność gęst­nia­ła nie­zwy­kle szyb­ko. Ale oni tego nie do­strze­ga­li, sku­pie­ni cał­ko­wi­cie na po­la­nie przed nimi i roz­gry­wa­nej tam sce­nie.

La­cer­tiań­ska ko­bie­ta nagle za­chwia­ła się, za­wi­ro­wa­ła fał­szy­wie. Piotr przez chwi­lę po­my­ślał, że po­my­li­ła kroki, ale ona po pro­stu się za­trzy­ma­ła. Za­mar­ła, choć jej długi, jasz­czur­czy ogon cią­gle szu­rał po ziemi, dalej wy­bi­ja­jąc rytm.

Znie­ru­cho­mia­ła tuż przed ogni­skiem, wpa­trzo­na w wi­ją­ce się pło­mie­nie.

Piotr drgnął, do­my­śla­jąc się, co zaraz się sta­nie. Susan spo­strze­gła to, po­ło­ży­ła mu dłoń na ra­mie­niu i wy­szep­ta­ła:

– To jeden z ich ob­rzę­dów. Dziew­czy­na staje się ko­bie­tą. U nas ludzi czeka się na pierw­szą mie­siącz­kę, na Etrium łono ko­bie­ty musi ska­lać ogień…

Na­prze­ciw­ko mło­dej la­cer­tian­ki, po dru­giej stro­nie ogni­ska, sta­nę­ła rosła po­stać w ozdob­nej sza­cie. Za­wo­ła­ła sy­kli­wie, wy­cią­ga­jąc ręce w stro­nę dziew­czy­ny.

– To jeden z ich nie­licz­nych du­chow­nych – Susan szep­ta­ła dalej. – Znasz ich język?

– Słabo – przy­znał Piotr.

– Ka­płan prosi teraz ogień, by za­brał, spo­pie­lił dziew­czy­nę, a w swym żarze ule­pił ko­bie­tę. Ce­re­mo­nia do­bie­ga końca, jesz­cze tylko…

La­cer­tian­ka drgnę­ła. Ostroż­nie, z wy­raź­ną trwo­gą wsta­wi­ła jedna nogę w ogień. Łuski na jej ciele roz­bły­sły jesz­cze moc­niej. Zro­bi­ła ko­lej­ny krok. Stała teraz w cze­lu­ści pło­mie­ni.

Żar jakby przy­gasł, zdła­wio­ny jej obec­no­ścią. Lecz tylko na krót­ko. Ję­zy­ki ognia za­czę­ły opla­tać jej łydki ni­czym pną­cza, wspi­na­jąc się coraz wyżej. Po chwi­li się­ga­ły już kolan, mu­ska­ły uda i szyb­ko, za­chłan­nie zmie­rza­ły do celu.

La­cer­tian­ka krzyk­nę­ła, strze­li­ły iskry, jakby sam ogień prze­żył to co ko­bie­ta.

Ka­płan pod­szedł do niej. Okrył ją szkar­łat­nym płasz­czem i rzekł coś swym sy­kli­wym na­rze­czem.

– Zbie­raj­my się – szep­nę­ła Susan.

Ru­szy­li tą samą trasą, którą przy­by­li. Pół­mrok wie­czo­ru utrud­niał im prze­pra­wę, ale w końcu wy­do­sta­li się z lasu.

Susan za­trzy­ma­ła się na­tych­miast. Piotr do­pie­ro po chwi­li do­strzegł dla­cze­go.

Po­środ­ku wrzo­so­wi­ska stała jakaś po­stać, opar­ta o maskę ich ła­zi­ka.

– Spo­koj­nie – szep­nę­ła ko­bie­ta i ru­szy­ła w stro­nę nie­zna­jo­me­go.

– Czy wy lu­dzie nie macie god­no­ści i czci? – rze­kła ta­jem­ni­cza po­stać sy­kli­wym i nie­wpraw­nym an­giel­skim.

Sim­mons za­trzy­ma­ła się. Roz­po­zna­ła męż­czy­znę. To był ka­płan, któ­re­go jesz­cze przed chwi­lą wi­dzia­ła na po­la­nie w lesie.

– Nasza re­li­gia wy­ma­ga nie­raz aktów bar­dzo oso­bi­stych – kon­ty­nu­ował la­cer­tia­nin. – Tak in­tym­nych, że udzia­łu w niej nie bie­rze nawet ro­dzi­na.

– Ro­zu­miem… – za­czę­ła Susan, ale ka­płan nie po­zwo­lił jej do­koń­czyć.

– Czło­wiek na­to­miast w swej aro­gan­cji i bez­wsty­dzie pra­gnie jed­nak po­znać i po­siąść wszyst­ko co za­ka­za­ne i nie­do­stęp­ne. Sssys ssska­ri sssass­se ssso­di ssses sss sssys ssson sss­ba­ri sssam sssoy.

– Ro­zu­miem twój gniew. Ale je­ste­śmy tutaj, by wam pomóc.

– Pomóc nam? – La­cer­tia­nin nawet nie pró­bo­wał ukry­wać swego za­sko­cze­nia. – A ja my­śla­łem, że przy­by­li­ście na NASZĄ pla­ne­tę, by znie­wo­lić NASZ ród i okraść z do­bro­dziejstw su­row­ców i plo­nów NA­SZEJ ziemi.

Susan wes­tchnę­ła.

– Po­mo­że­my la­cer­tia­nom. Chce­my, by za­prze­sta­li od­bie­rać sobie życie…

Ka­płan ścią­gnął z głowy kap­tur. Ko­bie­ta drgnę­ła za­sko­czo­na. Od­ru­cho­wo cof­nę­ła się o krok.

Bar­dzo do­brze znała tę jasz­czur­czą twarz.

– Sssy­su­rius – szep­nę­ła, a w na­głej ciszy to imię po­nio­sło się po wrzo­so­wi­sku jak ude­rze­nie dzwo­nu.

Sto­ją­cy obok Piotr, wy­czu­wał na­ra­sta­ją­ce na­pię­cie.

– Z drogi, la­cer­tia­nie – wark­nę­ła ko­bie­ta na pozór szorst­ko, choć głos jej za­drżał. – Je­dzie­my! – zwró­ci­ła się do Bu­ko­wiec­kie­go.

Sssy­su­rius od­su­nął się spo­koj­ny i pewny sie­bie. Za­rzu­cił na głowę kap­tur i ru­szył w stro­nę lasu.

– Kto to był? – za­py­tał Piotr, gdy wsie­dli do ła­zi­ka.

– To ich głów­ny ka­płan, wręcz pro­rok. To on więk­szość la­cer­tian po­py­cha w prze­paść. Se­ryj­ny mor­der­ca na nie­spo­ty­ka­ną skalę, dzia­ła­ją­cy pod przy­kryw­ką i sztan­da­rem swego boga.

– Jedna osoba…

– Jutro za­bio­rę cię na ich świę­ty klif, byś to zo­ba­czył na wła­sne oczy. I nie ob­cho­dzi mnie, czy Sssy­su­rius nas prze­go­ni.

Za­pa­dła cisza.

– Susan, zdradź mi, co po­wie­dział ten la­cer­tia­nin w swoim ję­zy­ku?

Ko­bie­ta uru­cho­mi­ła sil­nik, ale nie włą­czy­ła jesz­cze re­flek­to­rów. Wpa­trzo­na w ciem­ność za szybą, rze­kła zim­nym gło­sem:

– Niech spło­ną wasze nie­god­ne ręce i niech ogień wy­pa­li wam oczy.

 

 

2.

 

Sen po­wró­cił.

Ogień pęcz­niał, szar­pał się za­cie­kle i cią­gle dusił. Pło­mie­nie nadal wię­zi­ła nie­wi­dzial­na ob­ręcz. Ogień rósł, na­pie­ra­jąc na kaj­da­ny, pró­bu­jąc wy­do­stać się z tego wię­zie­nia i od­zy­skać, przy­na­leż­ną mu od za­ra­nia dzie­jów, wol­ność.

Żar sta­wał się nie do znie­sie­nia. Ogień hu­czał, jakby pło­nął w nim cały świat.

A wtedy łań­cuch pękł. Du­szą­ce się pło­mie­nie w końcu ode­tchnę­ły i w swym gło­dzie wol­no­ści po­chło­nę­ły wszyst­ko.

Piotr zbu­dził się gwał­tow­nie. Otarł spo­co­ne czoło i prze­ra­żo­nym wzro­kiem wo­dził po ciem­nej sy­pial­ni. Po chwi­li uspo­ko­ił się i oklapł na mięk­ką po­dusz­kę. Za­czął roz­my­ślać o tym jak go oszu­ka­no.

Pre­sti­żo­wa i do­brze płat­na praca, za­miast oka­zać się speł­nie­niem ma­rzeń, stała się pu­łap­ką i coraz bar­dziej przy­po­mi­na­ła kosz­mar.

Z po­cząt­ku trak­to­wał pro­po­zy­cję “Tu­ro­bium Com­pa­ny” jako wy­róż­nie­nie i do­ce­nie­nie, tych kilku opu­bli­ko­wa­nych pod­czas stu­diów prac, które w śro­do­wi­sku psy­cho­lo­gów zo­sta­ły cie­pło przy­ję­te.

Praw­da była jed­nak okrut­na. Wszy­scy praw­dzi­wi spe­cja­li­ści dawno stąd ucie­kli, po­zo­sta­li mieli na tyle roz­sąd­ku, by pro­po­zy­cji nie przy­jąć. Kor­po­ra­cja za­czę­ła więc szu­kać coraz niżej i niżej…

– Kurwa! – Wściekł się na sa­me­go sie­bie.

Wyj­rzał przez okno. Na ze­wnątrz cią­gle było ciem­no. Mimo to, wstał, ubrał się i za­pa­rzył sobie kawę. Po­nu­re myśli po­wo­li roz­bie­ga­ły się prze­ga­nia­ne bla­skiem bu­dzą­ce­go się dnia. Piotr dopił zimną kawę i wy­szedł.

 

 

Bu­ko­wiec­ki i Sim­mons wsie­dli do ła­zi­ka. Ma­szy­na ru­szy­ła szyb­ko.

– Nie pró­bo­wa­no aresz­to­wać tego Sssy­su­riu­sa, skoro to on w głów­nej mie­rze na­wo­łu­je la­cer­tian do sa­mo­bójstw? – za­py­tał Piotr, po­pra­wia­jąc usta­wie­nie fo­te­la. – Może wy­star­czy wy­alie­no­wać go ze spo­łe­czeń­stwa? Bez iskry nie ma ognia.

– Gówno praw­da. – Susan prze­su­nę­ła dźwi­gnię gazu do oporu. Łazik gład­ko przy­spie­szył. – Za­bra­nie im jego głów­ne­go ka­pła­na, pro­ro­ka, który jest dla nich świę­ty, wy­wo­ła­ło­by za­miesz­ki. Takie za­gra­nie by­ło­by wła­śnie iskrą, która wznie­ca ogień, a oba­wiam się, że może nawet i pożar.

– Więc co nam po­zo­sta­je?

– Mu­si­my albo prze­mó­wić do iskry i prze­ko­nać ją , by sama zga­sła, albo zwró­cić się do chru­stu i wy­ja­śnić mu, że w jego in­te­re­sie jest aby nie spło­nąć.

– Ba­nal­nie pro­ste – pod­su­mo­wał Piotr. – Chciał­bym jesz­cze za­py­tać, jak wy­glą­da sam… akt sa­mo­bój­stwa. Do­star­czo­na mi do­ku­men­ta­cja wspo­mi­na o tym bar­dzo mgli­ście.

– La­cer­tia­nie nie to­le­ru­ją soli. O ile w kon­tak­cie z ich po­kry­tym łuską cia­łem wy­wo­łu­je ona tylko coś na kształt uciąż­li­wej i bo­le­snej aler­gii, to po do­sta­niu się do or­ga­ni­zmu, jest już dla nich tru­ją­ca. Do­ty­czy to rów­nież mor­skiej wody…

– Mam ro­zu­mieć…

– La­cer­tia­nie z dy­stan­sem pod­cho­dzą do wody. Słod­ka jest dla nich zu­peł­nie nie­groź­na i nie­zbęd­na ich or­ga­ni­zmo­wi. Na­to­miast co do ich, hmmm… kon­tak­tu z wodą, to la­cer­tia­nie, co może wydać się dziw­ne, nie po­tra­fią pły­wać.

– A więc dla­te­go klif…

– Nie mu­sisz sobie tego wy­obra­żać. Spójrz.

Łazik wspiął się na wznie­sie­nie, a przed nimi wy­rósł ol­brzy­mi klif. Za­le­d­wie kil­ka­set me­trów od miej­sca, w któ­rym się za­trzy­ma­li, zie­mia ury­wa­ła się, ustę­pu­jąc miej­sca ot­chła­ni, wy­peł­nio­nej aż po ho­ry­zont błysz­czą­cym mo­rzem.

Po ich pra­wej zgro­ma­dzi­ła się ol­brzy­mia licz­ba la­cer­tian. Stali jeden za dru­gim, w nie­rów­nym wę­ży­ku.

– Co to…

– To pie­przo­na ko­lej­ka sa­mo­bój­ców. Cze­ka­ją grzecz­nie na bło­go­sła­wień­stwo od swego wiel­kie­go i wspa­nia­łe­go pro­ro­ka Sssy­su­riu­sa. – Głos Susan aż ki­piał od sar­ka­zmu. – By móc w końcu sko­czyć w prze­paść i zgi­nąć. Więk­szość umie­ra od uto­nię­cia, resz­ta za­tru­wa się solą za­war­tą w mor­skiej wo­dzie, a ta dzia­ła nie­zwy­kle szyb­ko.

– Pro­blem jest więk­szy, niż przy­pusz­cza­łem. – Piotr raz jesz­cze zmie­rzył wzro­kiem tłum.

Susan pod­je­cha­ła tro­chę bli­żej, po czym za­trzy­ma­ła łazik. Wy­sie­dli.

– Idzie­my tam? – za­py­tał Bu­ko­wiec­ki, wska­zu­jąc miej­sce przy kra­wę­dzi urwi­ska, gdzie gro­te­sko­wa ko­lej­ka miała swój po­czą­tek.

– Tak – od­par­ła krót­ko ko­bie­ta, a w jej gło­sie było coś ta­kie­go, że Piotr nawet nie pró­bo­wał sprze­ci­wów.

Szli szyb­kim, zde­cy­do­wa­nym kro­kiem, przy skra­ju prze­pa­ści, naj­da­lej jak mogli od szpa­le­ru la­cer­tian. Ale Piotr i tak wi­dział ich nie­przy­chyl­ne spoj­rze­nia. Nie­któ­rzy krzy­cze­li coś sy­kli­wym ję­zy­kiem, jesz­cze inni war­cze­li jak zwie­rzę­ta.

Byli coraz bli­żej. Grom­ki głos Sssy­su­riu­sa sta­wał się wy­raź­niej­szy.

– Po­słu­chaj, czym karmi ich ten pro­rok – szep­nę­ła Susan i za­czę­ła tłu­ma­czyć. – Sły­sze twój zew wiel­ka wodo i obiet­ni­cę wiecz­nie wy­ma­wia­ną w szu­mie fal. Przyj­mij to dzie­cię w twą głę­bi­nę i wy­pluj w błę­kit­ne prze­stwo­rza.

– Błę­kit­ne prze­stwo­rza?

– To naj­waż­niej­sza dok­try­na ich wiary i im­puls do tego co czy­nią. W ich Świę­tej Księ­dze za­pi­sa­ne jest, że ich zba­wi­ciel, bóg, zro­dzi się z mor­skiej głę­bi­ny, z któ­rej wy­fru­nie na ogni­stych skrzy­dłach. Wcie­li się on we śmiał­ka, który nie zlęk­nie się wiel­kiej wody, a jego serce wy­peł­nio­ne bę­dzie żarem ognia. Ci głup­cy ska­czą w na­dziei, że staną się bo­giem.

– To sza­leń­stwo… – wy­szep­tał Piotr, wpa­trzo­ny jak po­bło­go­sła­wio­ny la­cer­tia­nin pod­cho­dzi do kra­wę­dzi klifu,  ugina lekko ko­la­na i ska­cze.

Nie obej­rzał się, nie za­wa­hał nawet przez chwi­lę. Fa­na­tyzm ab­so­lut­ny.

Bu­ko­wiec­ki zro­zu­miał, że nigdy nie prze­ko­na­ją la­cer­tian, by nie od­bie­ra­li sobie życia, bo oni tego pra­gnę­li, mo­dli­li się o to i świę­cie wie­rzy­li, że po to ist­nie­ją.

Ko­lej­ny sko­czył w prze­paść.

Ci wszy­scy jasz­czu­ro-lu­dzie byli jak… ptaki.

Ptaki bez skrzy­deł, które marzą, by latać. I by speł­nić to ma­rze­nie, za­wie­rzyć mgli­stej obiet­ni­cy, są w sta­nie po­świe­cić wszyst­ko.

Na­stęp­ny la­cer­tia­nin znik­nął za kra­wę­dzią klifu.

My, lu­dzie, oba­wia­my się wojen, broni mo­gą­cych za­bi­jać nas na nie­spo­ty­ka­ną skalę, a za­po­mnie­li­śmy o sile rów­niej de­struk­cyj­nej, to­wa­rzy­szą­cej nam już od tak dawna.

Ma­ni­pu­la­cji, in­dok­try­na­cji, pro­pa­gan­dzie, pra­niu mó­zgów.

Wy­star­czy, by ja­kieś za­cho­wa­nie stało się ma­so­wo, obiek­tyw­nie za­ak­cep­to­wa­ne i sto­so­wa­ne. Ot, choć­by co­dzien­na gra w ro­syj­ską ru­let­kę przy po­ran­nej kawie. Ide­olo­gie można do­pi­sać różne: pań­stwo­wą (jeśli je­steś po­trzeb­ny spo­łe­czeń­stwu, broń nie wy­pa­li), re­li­gij­ną (jeśli je­stem dobry, prze­ży­je), oso­bi­stą (jeśli ro­dzi­na na­praw­dę mnie po­trze­bu­je, nie umrę) i tak dalej. Ważna jest wiara w praw­dzi­wość ta­kie­go osądu.

La­cer­tia­nie uwie­rzy­li. Pod­sta­wia­ją do skro­ni broń, ale nie zdają sobie spra­wy, że w ich przy­pad­ku, we wszyst­kich ko­mo­rach spo­czy­wa nabój.

Zo­sta­li w wy­ra­cho­wa­ny, per­fid­ny i okrut­ny spo­sób oszu­ka­ni. A pusta na­dzie­ja, to zde­cy­do­wa­nie za mało.

Piotr po­czuł jak ugi­na­ją się pod nim ko­la­na. Spoj­rzał przed sie­bie. Ko­lej­ka sa­mo­bój­ców od ja­kie­goś czasu stała w miej­scu. Przy­czy­ną była Susan. Stała przy pro­ro­ku, wrzesz­cząc na niego.

Bu­ko­wiec­ki miał ocho­tę usiąść na ziemi i pod­dać się w ob­li­czu klę­ski, któ­rej nie był w sta­nie po­wstrzy­mać, gdyż jej siła wy­kra­cza­ła poza jego po­ję­cie.

Sim­mons krzyk­nę­ła coś gło­śniej, a jej głos otrzą­snął Pio­tra na tyle, by mógł do niej po­dejść.

– Mor­du­jesz wła­sną rasę pie­przo­ny rzeź­ni­ku! – Susan po­bla­dła ze wście­kło­ści. – Co chcesz tym osią­gnąć?! Bawi cię ich na­iw­ność?! Bawią cię te uno­szą­ce się na wo­dzie trupy?! – Wska­za­ła na morze.

Piotr pod­szedł do urwi­ska. Parę drob­nych ka­my­ków ode­rwa­ło się od skały spod jego stóp, kil­ku­krot­nie obiło się o nie­rów­ną ścia­nę klifu, po czym z ci­chym plu­skiem wpa­dło w spie­nio­ne morze.

Na wo­dzie uno­si­ło się już kilka tru­pów. Te, które od­pły­nę­ły, dalej uno­si­ły się spo­koj­nie, wręcz z ma­je­sta­tem. Na­to­miast te przy kli­fie ryt­micz­nie, wraz z fa­la­mi, roz­bi­ja­ły się o skal­ną ścia­nę, jakby pró­bo­wa­ły zła­pać za jej nie­rów­ną po­wierzch­nię i wspiąć się po niej z po­wro­tem na ląd.

Ocean szu­miał.

Piotr po­czuł za­wro­ty głowy.

Woda w dole śpie­wa­ła, nu­ci­ła coś mia­ro­wo. Bu­ko­wiec­ki klęk­nął, za­czął ro­zu­mieć jej słowa.

Ogień! – rzekł nie­swo­im, zmie­nio­nym gło­sem. – Ogień już pło­nie. Kaj­da­ny ro­ze­rwa­no. Po­żo­ga nad­cho­dzi!

Susan i Sssy­su­rius za­mil­kli. Cały klif mil­czał, słu­cha­jąc słów, które jak ogień pa­rzy­ły ciało i duszę.

Nad­cho­dzi Pożar, któ­re­go nie po­wstrzy­ma żadna śmier­tel­na ręka.

Sssy­su­rius uklęk­nął, a wraz z nim wszy­scy ze­bra­ni na kli­fie la­cer­tia­nie.

Nad­cho­dzi pło­mień, który spo­pie­li ciała. Nad­cho­dzi żar, który po­chło­nie dusze. Wrzuć­cie w morzę mą iskrę, a woda zro­dzi prze­po­wie­dzia­ny Pożar.

Bu­ko­wiec­ki upadł na zie­mię nie­przy­tom­ny. Susan pod­bie­gła do niego szyb­ko i chwy­ci­ła nim bez­wład­ne ciało prze­to­czy­ło się za kra­wędź urwi­ska.

– Piotr?! – Ko­bie­ta pró­bo­wa­ła ocu­cić męż­czy­znę. – Sły­szysz mnie?!

Sim­mons po­czu­ła, że ktoś stoi tuż nad nią. To był Sssy­su­rius. Na jego jasz­czur­czej twa­rzy ma­lo­wał się gry­mas, który mógł ozna­czać tylko ol­brzy­mie zdzi­wie­nie.

– Za­bierz­my go do mojej chaty – rzekł la­cer­tia­nin.

– Osza­la­łeś?! Pomóż mi go za­nieść do ła­zi­ka. Je­dzie do szpi­ta­la.

– Moja chata jest tutaj, na kli­fie. Je­stem w sta­nie mu pomóc.

Susan spoj­rza­ła na ka­pła­na. W jej oczach błysz­cza­ło nie­zde­cy­do­wa­nie i strach.

– Co… Co tu się stało?

– Ludz­ka ko­bie­to. Twój przy­ja­ciel to Sssy­ry­asan. Pro­rok. La­cer­tiań­ski pro­rok.

 

 

1.

 

Piotr otwo­rzył oczy.

Leżał na twar­dym łóżku w ja­kiejś drew­nia­nej cha­cie. W głębi po­miesz­cze­nia, przy stole, sie­dział męż­czy­zna. Czło­wiek. Ubra­ny był w… su­tan­nę?!

– Cie­szę się, że od­zy­ska­łeś przy­tom­ność – rzekł ksiądz, pod­cho­dząc do Bu­ko­wiec­kie­go i wrę­cza­jąc mu pa­ru­ją­cy kubek.

– Co się stało? – Piotr po­pra­wił się na łóżku.

– Nie wsta­waj. Dałeś nie­zły popis na kli­fie. – Du­chow­ny uśmiech­nął się życz­li­wie.

– Popis? Nie ro­zu­miem. Gdzie ja je­stem?

– W cha­cie Sssy­su­riu­sa.

– Co tu się dzie­je?

– Naj­pierw wypij to.

Piotr zła­pał kubek w obie dło­nie. Po­wą­chał. Śmier­dzia­ło strasz­nie.

– Ja na­zy­wam się John Bro­ker. Jako jeden z nie­licz­nych przed­sta­wi­cie­li ka­to­lic­kie­go ko­ścio­ła zo­sta­łem wy­de­le­go­wa­ny na Etrium 1. Okres mojej po­słu­gi miał obej­mo­wać dwa lata. Je­stem tutaj od ośmiu. Po za­po­zna­niu się z tu­tej­szą kul­tu­rą, a w szcze­gól­no­ści re­li­gią, wy­snu­łem dosyć hmmm… kon­tro­wer­syj­ną teo­rię. Dane było mi za­po­znać się nawet z ich Świę­tą Księ­gą. W znacz­nej czę­ści jest ona zbież­na, mo­men­ta­mi wręcz iden­tycz­na z Apo­ka­lip­są Świę­te­go Jana. Resz­ta tej księ­gi su­ge­ru­je, dosyć wy­raź­nie, że la­cer­tia­nie to… ród sza­ta­na.

Piotr spoj­rzał na du­chow­ne­go. Jego twarz była po­waż­na, nie zdra­dza­ła nawet cie­nia sar­ka­zmu. Bu­ko­wiec­ki od­su­nął się od męż­czy­zny naj­da­lej, na ile po­zwa­la­ło wą­skie łóżko.

– Ich bóg, któ­re­go tak usil­nie pró­bu­ją zro­dzić z morza, to sza­tan. Apo­ka­lip­sa, NASZA apo­ka­lip­sa, za­cznie się tutaj, na Etrium 1. I bio­rąc pod uwagę twoje słowa na kli­fie, czas jest bli­ski. Kto wie, może na Ziemi sły­chać już trąby ba­bi­loń­skie?

– Je­steś sza­lo­ny…

– Tak samo okre­ślił mnie pa­pież. Zo­sta­łem wy­łą­czo­ny z ko­ścio­ła. Su­tan­nę noszę z przy­zwy­cza­je­nia. Ofi­cjal­nie nie je­stem już księ­dzem. Zo­sta­łem na pla­ne­cie z wła­snej woli. Pa­pie­żo­wi było to na rękę. Pew­nie oba­wiał się, że po po­wro­cie na Zie­mię za­cznę roz­po­wia­dać tę teo­rię o pla­ne­cie sza­ta­na, co po­gor­szy i tak nie­cie­ka­wy wi­ze­ru­nek ko­ścio­ła.

– Po co mi o tym mó­wisz? – Piotr od­sta­wił kubek. Nie za­mie­rzał nic pić od tego wa­ria­ta.

– Po­nie­waż je­steś pro­ro­kiem la­cer­tian. Sam zo­sta­łeś na­tchnio­ny przez sza­ta­na. Czy to nie wspa­nia­ła sym­bo­li­ka, że to wła­śnie czło­wiek prze­po­wia­da swój ko­niec?

– Z tego co pa­mię­tam, w Apo­ka­lip­sie Świę­te­go Jana sza­tan zo­sta­je po­ko­na­ny.

– Praw­da – zgo­dził się John Bro­ker. – Ale Świę­ta Księ­ga la­cer­tian mówi ina­czej…

Drzwi do chaty otwo­rzy­ły się. Do środ­ka wszedł Sssy­su­rius.

– Gdzie jest Susan Sim­mons? – za­py­tał Piotr.

– Wła­śnie od­je­cha­ła ła­zi­kiem – od­po­wie­dział la­cer­tia­nin. – Ma przy­wieź ja­kieś leki. Nie­dłu­go bę­dzie z po­wro­tem.

– Co do­kład­nie stało się na kli­fie?

– Na­zy­wa­my to Sss­ber Sssuss­sue. Śpie­wem morza. Wy lu­dzie uży­wa­cie słowa…

– Wiesz­cze­nie – pod­po­wie­dział ksiądz.

Piotr już wie­dział, skąd Sssy­su­rius tak do­brze zna an­giel­ski.

– Co po­wie­dzia­łem?

– Nie pora teraz na tę roz­mo­wę. Wypij to. – La­cer­tia­nin podał mu od­sta­wio­ny kubek. – To le­kar­stwo. Wzmoc­ni cię.

Piotr prze­łknął kilka łyków. Po po­cząt­ko­wych mdło­ściach po­ja­wi­ło się zmę­cze­nie. Nie pa­mię­tał nawet kiedy za­snął.

 

 

Pło­mień. Ogień. Pożar.

Wy­zwo­lo­ny ży­wioł sza­lał wście­kły i wolny. Gdy roz­rósł się od­po­wied­nio, na­brał wy­star­cza­ją­co masy, uspo­ko­ił się, skur­czył i za­czął for­mo­wać. Wi­ją­ce pło­mie­nie to co­fa­ły, to wy­cią­ga­ły się, przy­bie­ra­jąc zna­jo­my kształt.

Ogień bu­do­wał z sa­me­go sie­bie hu­ma­no­idal­ne ciało. Nogi, ręce, tułów i… głowa. Twarz na­bie­ra­ła coraz głęb­sze rysy. Lico z każdą chwi­lą sta­wa­ło się wy­raź­niej­sze. W końcu dzie­ło zo­sta­ło ukoń­czo­ne.

Piotr znał wy­ku­tą w ogniu osobę.

 

 

Bu­ko­wiec­ki zbu­dził się.

Nie było żad­nych wąt­pli­wo­ści. Prze­peł­nia­ło go, zu­peł­nie nie­po­dob­ne do niego, prze­ko­na­nie o słusz­no­ści czynu, który przed nim po­sta­wio­no.

W cha­cie był tylko ksiądz.

– Gdzie Sssy­su­rius? – Głos Pio­tra był pełen siły i zde­cy­do­wa­nia.

– Prze­cha­dza się po kli­fie.

– Idzie­my do niego. – Bu­ko­wiec­ki wstał. Za­czął za­kła­dać buty.

– Chyba nie po­wi­nie­neś…

– Wiem… Wi­dzia­łem we śnie kogo szu­ka­ją la­cer­tia­nie.

Chwi­lę potem obaj wy­bie­gli z chaty.

 

 

EPI­LOG

 

– Czy lu­dzie na­praw­dę muszą nam za­bie­rać wszyst­ko? – W gło­sie Sssy­su­riu­sa po­brzmie­wał żal. – Czy nawet na­sze­go boga chce­cie nam ode­brać?

– Nie za­bie­ra­my go – od­parł Piotr. – Je­ste­śmy go wam dłuż­ni.

– Do­brze zatem. – Sssy­su­rius pod­szedł do księ­dza. – Na­praw­dę chcesz to zro­bić? – za­py­tał i przez tę krót­ką chwi­le wydał się Bu­ko­wiec­kie­mu bar­dziej ludz­ki niż sto­ją­cy obok John Bro­ker.

– Tak. – Du­chow­ny był zde­cy­do­wa­ny. W jego oczach błysz­cza­ło sza­leń­stwo i… speł­nie­nie.

Sssy­su­rius za­czął słowa bło­go­sła­wień­stwa.

Piotr wpa­try­wał się w pół­mro­ku wie­czo­ru w twarz Johna Bro­ke­ra – księ­dza, który tak łatwo, bez opo­rów, zgo­dził się sko­czyć do morza, by stać się zba­wi­cie­lem, sza­ta­nem, la­cer­tiań­skim bo­giem i cho­le­ra wie czym jesz­cze. Cie­nie po­kry­ły jego szpa­ko­wa­te lico mrocz­ną maską. Teraz wy­glą­dał ina­czej niż za dnia. Twarz wy­cią­gnę­ła się i upodob­ni­ła do zwie­rzę­cia, do jasz­czur­czych głów la­cer­tian, a nawet wię­cej, wy­glą­da­ła jak ol­brzy­mi, ma­ją­cy zaraz splu­nąć ogniem łeb…

Sssy­su­rius za­koń­czył bło­go­sła­wień­stwo.

“Co ja robię” – Prze­mknę­ło jesz­cze Pio­tro­wi przez głowę. – “To go­rącz­ka? Ten pie­przo­ny wywar? Prze­cież to co ro­bi­my to czy­ste sza­leń­stwo!”

John Bro­ker sta­nął na kra­wę­dzi klifu.

Piotr prze­tarł oczy, bo przez chwi­lę wy­da­wa­ło mu się, że z ple­ców księ­dza wy­ra­sta­ją ol­brzy­mie skrzy­dła.

Du­chow­ny spoj­rzał na Bu­ko­wiec­kie­go. Piotr cof­nął się, bo w oczo­do­łach Johna do­strze­gał tylko ogień.

Ksiądz sko­czył.

Bu­ko­wiec­ki z la­cer­tia­ni­nem spoj­rze­li w dół zbo­cza. Ciem­na syl­wet­ka du­chow­ne­go zni­kła we wzbu­rzo­nym morzu.

Cze­ka­li w na­pię­ciu.

Woda uci­chła, jej śpiew urwał się nagle. Ale tylko po to, by zaraz wrza­snąć.

”I uj­rza­łem be­stię wy­cho­dzą­cą z morza, ma­ją­cą dzie­sięć rogów i sie­dem głów, a na ro­gach jej dzie­sięć dia­de­mów, a na jej gło­wach imio­na bluź­nier­cze” – słowa wy­po­wie­dział Piotr, ale głos nie na­le­żał do niego. – I po­nie­sie ona ogień, by z wszech­rze­czą się zmie­rzyć. Pożar i Po­wódź na­prze­ciw staną. I tylko po­pio­ły świa­tów będą świad­ka­mi zwy­cię­stwa jed­ne­go z nich.

Z morza wzniósł się ol­brzy­mi, ciem­ny cień.

Piotr od­zy­skał świa­do­mość. Tylko po to, by za­nu­rzyć się w ogień.

Nie było nic wię­cej.

Ogień ro­dzą­cy po­piół.

 

 

Koniec

Komentarze

 A, gdy do­dat­ko­wo prze­czy­tał, że ma to być polak […]

 

:-( 

Wiel­ką li­te­rą.

Do­czy­tam wie­czo­rem na kom­pu­te­rze.

EDIT: Jutro.

Pierw­szy palec po­ooooszedł… :(

Mi­nu­ta ciszy, ku jego pa­mię­ci.

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Sporo ogon­ków – zwłasz­cza przy ą – się po­gu­bi­ło i znik­nę­ło, a ja­kieś się gdzieś przy­cze­pi­ły nie­le­gal­nie :) Zer­k­nij na spo­koj­nie pod tym kątem.

Nad samą tre­ścią muszę po­my­śleć i prze­tra­wić. Czy­ta­nie frag­men­ta­mi w pracy to nie naj­lep­szy po­mysł :( 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Nie widzę :(

Word też nie widzi… :)

 

Je­stem ślep­cem, pro­wa­dzo­nym przez ślep­ca! :/

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Opo­wia­da­nie cie­ka­we, czy­ta­łem z za­in­te­re­so­wa­niem, ale… coś smo­ków tu mało…

Przed czy­ta­niem skon­sul­tuj się z le­ka­rzem bądź far­ma­ceu­tą. Lub psy­cho­lo­giem.

sfu­nie, dzię­ki za prze­czy­ta­nie.

Słowo smok nie pada w opo­wia­da­niu ani razu. Taki był za­mysł. Co do sa­me­go smoka…

Spe­cjal­nie go nie opi­su­je, czy­tel­nik sam wy­obra­zi go sobie ta­kie­go jakim chce, by był ;)

 

Po­zdra­wiam!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

tą chwi­lo­wą prze­rwę

Ję­zy­ko­znaw­cą nie je­stem, ale ze szko­ły do­sko­na­le za­pa­mię­ta­łam, że tę prze­rwę, nawet jesli mię­dzy nimi jest koń­czą­cy się na ą przy­miot­nik. Dla­te­go rzuca mi się coś ta­kie­go w oczy i razi. 

 

tą jakże uprzej­mą pro­po­zy­cję.

j.w.

 

am­ba­sa­da okaże się, aż tak

zbęd­ny prze­ci­nek

Piotr nie­pew­nym kro­kiem do­tarł do ko­bie­ty

Le­piej chyba po pro­stu pod­szedł

 

Wiec to ra­czej pani dzie­dzi­na.

Po­ka­że panu tro­chę kul­tu­ry la­cer­tian

Ok, mój błąd – nie ą, tylko ę :) 

Chyba jesz­cze kilka dalej wi­dzia­łam, ale nie mam chwi­lo­wo czasu na do­kład­niej­sze prze­szu­ka­nie tek­stu. 

 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Aaaaa…

A ra­czej ąą­ą­ą­ąą… ;)

 

Edit:

Po­pra­wi­łem. Dzię­ki! :)

Do­tarł zo­sta­wiam. To takie… dwu­znacz­ne ;)

 

Po­zdra­wiam!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Prze­czy­ta­łem z umiar­ko­wa­nym za­in­te­re­so­wa­niem. Jed­nak scien­ce fic­tion tego bym nie na­zwał, bo scien­ce tu nie ma. Tym nie­mniej czy­ta­ło się dość przy­jem­nie. Po­zdra­wiam życz­li­wie.

ry­szard, słusz­nie.

SF, w tym przy­pad­ku to lek­kie nad­uży­cie. Czyli co? Inne?

 

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie, po­zdra­wiam rów­nie życz­li­wie.

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Bar­dzo in­try­gu­ją­cy po­mysł, za­po­wia­da­ło się w stylu “źli ludzi gnę­bią­cy ko­smi­tów”, a do­sta­li­śmy cie­ka­wą, me­ta­fi­zycz­ną opo­wieść.  Zna­la­zło się tro­chę uste­rek. Just to name a few:

 

Po­mo­że­my la­cer­tia­ną.

“la­cer­tia­nom”

 

Jego skłę­bio­na masa wiła się i skrę­ca­ła, przy­bie­ra­jąc nie­re­gu­lar­ne kształ­ty.

Zgu­bio­ny prze­ci­nek

 

Czuł strach przed tym, co mogło mu się przy­śnić.

Tu chyba też, ale nie je­stem pewny.

 

Lą­dow­nik usiadł na pły­cie lot­ni­ska, na prze­kór swym roz­mia­rom, nie­zwy­kle lekko i gład­ko.

Tu mi nie pa­su­je ten drugi prze­ci­nek (cho­ciaż tu też nie je­stem pewny, mu­sisz po­cze­kać na Re­gu­la­to­rów, Fin­klę albo po­zo­sta­łych dok­to­rów prze­cin­ko­lo­gii sto­so­wa­nej :) ) Mógł­byś się go po­zbyć albo zmie­nić szyk zda­nia na : “ Lą­dow­nik usiadł na pły­cie lot­ni­ska, nie­zwy­kle lekko i gład­ko, na prze­kór swym roz­mia­rom”

 

Za­le­d­wie kil­ka­set me­trów od miej­sca, w któ­rym się za­trzy­ma­li, zie­mia ury­wa­ła się, ustę­pu­jąc miej­sca ot­chła­ni, wy­peł­nio­nej, aż po ho­ry­zont błysz­czą­cym mo­rzem.

Po­wtó­rze­nie.

 

Mor­du­jesz wła­sną rasę, pie­przo­ny rzeź­ni­ku!

Prze­ci­nek przed wo­ła­czem.

 

Ma przy­wieź ja­kieś leki.

“przy­wieźć”

 

 

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Prze­czy­ta­łam.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Hmmm. Smoki fak­tycz­nie nie­na­chal­ne.

Ję­zy­ko­wo – Na­zgu­lu, chyba po­wi­nie­neś wię­cej tre­no­wać. In­ter­punk­cja szwan­ku­je, sporo li­te­ró­wek, pro­blem z tą i tę.

Za­sko­czy­ło mnie, że pro­fe­sor tak się przej­mo­wał spo­tka­niem w am­ba­sa­dzie. Bez prze­sa­dy, facet wy­gła­sza wy­kła­dy przed aulą pełną stu­den­tów, twar­do ne­go­cju­je o gran­ty, któ­ryś tytuł na­uko­wy to się z rąk pre­zy­den­ta od­bie­ra, a tu pa­ni­ka z po­wo­du am­ba­sa­do­ra? I jesz­cze przej­mu­je się gar­ni­tu­rem jak dziew­czyn­ka su­kien­ką na stud­niów­kę?

Ale po­mysł in­te­re­su­ją­cy.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Wic­ked G, dzię­ki za prze­czy­ta­nie i wy­ła­pa­nie błę­dów.

 

re­gu­la­to­rzy, OK.

 

Fin­kla, ro­zu­miem, mam jesz­cze pro­ble­mów sporo. Znaj­dę czas i po­sie­dzę nad tym.

Co do wska­za­nych przez Cie­bie wąt­pli­wo­ści w za­cho­wa­niu Pio­tra, mógł­bym się tłu­ma­czyć, ale jak to ktoś wcze­śniej na­pi­sał, to sam tekst ma się bro­nić, więc rzek­nę tylko: mea culpa.

 

Po­zdra­wiam wszyst­kich!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

nur­cie jedną, wy­jąt­ko­wą rybkę,

 

Nie po­do­ba mi się pod­bi­cie ste­reo­ty­pu z wódką. Brown sobie po­my­ślał, ale Bu­ko­wiec­ki po­twier­dził. Tak jakby. 

 

Nie­ste­ty za­po­mniał, że każdy kop­niak boli. Za­czy­nał się o tym coraz wy­raź­niej prze­ko­ny­wać.

Pfff, mięk­ki ten pro­fe­so­rek. Jaki kop­niak? W hotel go wkłą­da­ją, są nic tylko mili i do tego gar­niak dali.

Gówno praw­da. – Ko­bie­ta wsta­ła od kom­pu­te­ra.

Czy to jest jej stała ri­po­sta? :P Nie no serio. Chwi­lę potem mówi to trze­ci raz.

kon­ty­nu­ował la­cer­tia­nin

W sumie tak mnie to za­sta­no­wi­ło. Czemu z małej li­te­ry? 

– Po­mo­że­my la­cer­tianą.

la­cer­tianOM

– Niech spło­ną wasze nie­god­ne ręce i, niech ogień wy­pa­li wam oczy.

prze­ci­nek? moim zda­niem zbęd­ny

– Gówno praw­da. – Susan prze­su­nę­ła dźwi­gnię

Ok, ofi­cjal­nie mam dosyć tej babki…

Sim­mons krzyk­nę­ła coś gło­śniej, a jej głos

Susan spoj­rza­ła na ka­pła­na. w jej oczach błysz­cza­ło nie­zde­cy­do­wa­nie i strach.

Duże W po­win­no być.

ozpo­wia­dać te teo­rię o pla­ne­cie

tę teo­rię

– Nie pora teraz na tą roz­mo­wę.

tę roz­mo­wę

krót­ką chwi­le

tę krót­ką chwi­lę

 

Ogól­nie po­mysł fak­tycz­nie jest in­te­re­su­ją­cy, choć to zu­peł­nie nie moje kli­ma­ty. Nie­ste­ty wy­ko­na­nie już tro­chę ku­le­ję. 

 

 

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

Ten­sza, dzię­ki za wi­zy­tę! :)

 

Błędy po­pra­wię w pią­tek lub so­bo­tę. Do­pie­ro wtedy do­sta­nę się do kom­pu­te­ra. Na te­le­fo­nie to by­ła­by mor­dow­nia.

 

Co do “gówno praw­da”, to fak­tycz­nie jest to po­wie­dzon­ko Susan Sim­mons. Babka miała być… cha­rak­ter­na ;)

 

Po­zdra­wiam cie­pło!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Wiesz, Na­zgu­lu, prze­czy­ta­łam ten tekst i po­szło spraw­nie i miło. Ale nie wiem, czy mi się spodo­bał. Jakoś tak nie prze­ko­na­ło mnie po­łą­cze­nie apo­ka­lip­tycz­nych wizji ludzi z pra­wie le­min­go­wym za­cho­wa­niem la­cer­tian. I jesz­cze ten John Bro­ker – był osiem lat wśród la­cer­tian i do­pie­ro teraz zo­rien­to­wał się, że ma sko­czyć z klifu?

Jed­nym sło­wem – nie prze­ko­nu­jesz mnie swoją opo­wie­ścią. Ale czy­ta­ło się nie­źle.

Tekst oce­niam na 6

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

 Co do Johna Bro­ke­ra nie mógł wie­dzieć, że to on. La­cer­tia­nie szu­ka­li boga wśród swo­ich. Do­pie­ro po po­ja­wie­niu się Bu­ko­wiec­kie­go, czyli la­cer­tiań­skie­go pro­ro­ka wia­do­mo już kto nim jest. Poza tym kryją się w tym dwa głów­ne prze­sła­nia opo­wie­ści (jest i kilka mniej­szych;)).

Choć ro­zu­miem co chcia­łaś po­wie­dzieć. Po­win­nie­nem na­kre­ślić to ina­czej, wia­ry­god­niej. OK.

 

Tekst Cię nie prze­ko­nał i po­sta­wi­łaś mi… 6?!

Jak to? Prze­cież to takie… nie­pro­fe­sjo­nal­ne ;)

 

Po­zdra­wiam cie­pło Cie­bie i Kar­me­la!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Bo mimo wszyst­ko opo­wia­da­nie mnie wcią­gnę­ło i prze­czy­ta­łam z za­in­te­re­so­wa­niem. Ale potem za­sta­na­wia­łam się nad jego tre­ścią i wy­szło, jak wy­szłosmiley

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Be­mi­ku, tekst był do­da­ny 8 grud­nia, czyli nie pod­le­ga te­sto­we­mu oce­nia­niu :) I może dla­te­go Na­zgul dziwi się z 6 :) 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Śnią­ca, zo­rien­to­wa­łam się po cza­sie, ale po­my­śla­łam, że nie będę już usu­wać ocen­ki, bo cał­kiem wy­so­ka. Beryl nie bę­dzie jej brał i tak pod uwagę, bo usta­wił licz­nik na 10 grud­nia.

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

A!

Czyli teraz oce­nia­my w innej skali! 

Na­zgul do hyde parku nie za­glą­da i nic nie wie

:(

6 => 60% czyli tro­chę po­wy­żej śred­niej.

 

A ja się dzi­wo­wa­łem, co tak nikt na gwiaz­ki nie klika.

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

 Le­piej po­wy­żej, niż po­ni­żej :) I bli­żej do szczy­tu, a wtedy i mo­ty­wa­cja do dal­szej pracy lep­sza :)  

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

:/

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Na­zgul, ny­gu­sie Ty nik­czem­ny, nie chcia­ło się wcze­śniej, co?! :D

Nooo, chło­pie, je­stem pod ogrom­nym wra­że­niem. Dotąd pi­sa­łeś przy­zwo­ite szor­ty, więc, wy­bacz, spo­dzie­wa­łem się co naj­wy­żej przy­zwo­ite­go opo­wia­da­nia, a do­sta­łem opo­wia­da­nie wy­bit­ne w każ­dym calu! Po­mi­ja­jąc kwe­stię za­gu­bio­nych prze­cin­ków, kilku zbęd­nych za­im­ków i li­te­ró­wek, po­do­ba­ło mi się wszyst­ko. Do­słow­nie. Świat przed­sta­wio­ny zo­stał wy­kre­owa­ny sta­ran­nie, wia­ry­god­nie i szcze­gó­ło­wo; Dra­ma­tis per­sonæ takoż; za prze­ko­nu­ją­ce mam rów­nież re­li­gij­ne im­pli­ka­cje wy­ni­ka­ją­ce z przy­by­cia ludzi na pla­ne­tę ob­cych – nie­ba­nal­nie to sobie wy­my­śli­łeś; dia­lo­gi – palce lizać; język (po­mi­ja­jąc błędy, ach te błędy) na za­ska­ku­ją­co wy­so­kim po­zio­mie… cho­le­ra, fakt, nie­któ­re zda­nia na­pi­sał­bym ina­czej, ale tylko nie­któ­re (plus minus 10% ca­ło­ści). Re­asu­mu­jąc, kawał do­brej ro­bo­ty!

Tekst oce­niam na 8. (Dał­bym dzie­więć, gdyby nie po­tknię­cia warsz­ta­to­we).

(EDIT: Psia­kość, nie mogę dać ani 8, ani 9, bo tekst zo­stał opu­bli­ko­wa­ny przed dzie­sią­tym grud­nia, ani też no­mi­no­wać do piór­ka, bo Dra­go­ne­za ;/ No nic, w takim razie 6 gwiaz­dek.)

Ła­pan­ki nie ro­bi­łem. Mogę. Chcesz? ;)

Po­zdra­wiam.

Look at every word in a sen­ten­ce and de­ci­de if they are re­al­ly ne­eded. If not, kill them. Be ru­th­less. - Bob Co­oper

Wiel­kie dzię­ki, Bo­gu­sła­wie­Ery­ku!

 

Wal­czę z tymi błę­da­mi, wal­czę… i cią­gle prze­gry­wam:(

Ła­pan­kę na­ra­zie sobie od­pu­ść­my. W świę­ta, już bar­dziej dla sie­bie, po­sie­dzę nad tek­stem. Może sam coś znaj­dę…

 

Po­zdra­wiam cie­pło!

(No i cze­kam na pu­bli­ka­cję Two­je­go tek­stu. To bę­dzie wy­da­rze­nie roku! Mówię Ci:))

 

EDIT:

Nie spoj­rza­łem wcze­śniej, dzię­ki za punkt do bi­blio­te­ki!

Ten jeden ka­my­czek, to za­po­wiedź przy­szłej… la­wi­ny.

;-)

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Prze­czy­ta­łam. In­te­re­su­ją­ca kon­cep­cja, choć jak dla mnie przed­sta­wio­na w mało wia­ry­god­ny spo­sób. Nie mo­głam wczuć się w kli­mat, po­czuć emo­cji do bo­ha­te­rów, za­dzi­wić się roz­wią­za­niem itp. Trosz­kę po pro­stu nie ku­pu­ję nie­któ­rych ele­men­tów fa­bu­lar­nych, brak mi dla nich umo­co­wa­nia. Nie­mniej – po­mi­mo wie­eelu po­tknięć in­ter­punk­cyj­nych i li­te­ró­wek – czy­ta­ło mi się cał­kiem nie­źle.

 

Po­zdra­wiam.

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Dzię­ki za ko­men­tarz.

“Duże” tek­sty to nie mój konik. Po­dob­nie jak… in­ter­punk­cja:(

 

Po­zdra­wiam!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Hmmm…

Po­mysł nie­zły, ale chyba nie dla mnie. Mimo to prze­czy­ta­łam bez bólu… może nawet z za­in­te­re­so­wa­niem.

Emel­ka­li, Ty mnie przy­pra­wiasz o ból głowy. :-) Jesz­cze jedna spe­cja­li­za­cja? Nie za wiele masz ta­len­tów? :-) (AdamKB)

Dzię­ki za ko­men­tarz.

 

Po­zdra­wiam!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Przy­zwo­icie się czy­ta­ło, choć sporo błę­dów. I nie ro­zu­miem, dla­cze­go Piotr przy­ło­żył rękę do fi­na­łu hi­sto­rii, za­miast pró­bo­wać to po­wstrzy­mać. Wpro­wa­dze­nie w opo­wia­da­nie tro­chę przy­dłu­gie. I przy­da­ło­by się tro­chę wię­cej opi­sów, mamy w końcu ma­low­ni­czą obcą pla­ne­tę i obcy lud. 

 

Po­praw­ki:

skrę­ca­ła przy­bie­ra­jąc – prze­ci­nek po "skrę­ca­ła"

spoj­rzał na swoje ręce szu­ka­jąc po­pa­rzeń – prze­ci­nek po "ręce"

“To tylko zły sen.” – Po­my­ślał uśmie­cha­jąc – wo­lał­bym "To tylko zły sen, po­my­ślał, uśmie­cha­jąc

Czuł strach przed tym co mogło mu się przy­śnić. – prze­ci­nek po "tym"

tą chwi­lo­wą prze­rwę – tę

tą jakże uprzej­mą – tę

ocza­mi wy­obraź­ni, wi­dział si­we­go sta­rusz­ka ode­rwa­ne­go od rze­czy­wi­sto­ści – zgu­bio­ny pod­miot; wcze­śniej pi­szesz o pro­fe­so­rze

Ci na górze, za­pew­ne – bez prze­cin­ka

myśli i ru­szył na – prze­ci­nek przed “ru­szył”

niż przy­pusz­czał – prze­ci­nek przed “niż”

Wiesz czym jest tu­ro­bium – prze­ci­nek przed “czym”

tą krót­ką chwi­lę – tę

drgnął do­my­śla­jąc się co zaraz – prze­ci­nek po “drgnął” i po “się”

tą jasz­czur­czą twarz – tę

i, niech ogień – bez prze­cin­ka

Ogień hu­czał jakby – prze­ci­nek po ”hu­czał”

za wy­róż­nie­nie – le­piej jako wy­róż­nie­nie

Wszy­scy, praw­dzi­wi, spe­cja­li­ści – przy­miot­ni­ki okre­śla­ją się wza­jem­nie, dla­te­go jak pi­sze­my np. "mały, biały domek" da­je­my prze­ci­nek, a "pierw­szy pol­ski pre­zy­dent" już nie, jeśli nie wia­do­mo, warto za­miast prze­cin­ka wsta­wić "i", jeśli za­dnie za­cho­wa­ło sens, to trze­ba tam dać prze­ci­nek (mały i biały domek), jeśli nie to bez prze­cin­ka ("pierw­szy i pol­ski pre­zy­dent" – wy­ra­że­nie traci sens, tak samo "wszy­scy i praw­dzi­wi spe­cja­li­ści")

Mu­si­my, albo prze­mó­wić – bez prze­cin­ka

za­py­tać jak wy­glą­da sam – prze­ci­nek przed “jak”

La­cer­tia­nie ponad to, z dy­stan­sem – nie ro­zu­miem tego "ponad to" i prze­cin­ka, weź to wywal :P

nie groź­na – nie­groź­na

wy­peł­nio­nej, aż po – bez prze­cin­ka

Głos Susan, aż ki­piał – też bez prze­cin­ka, przed "aż" da­je­my prze­ci­nek, jak wpro­wa­dza zda­nie pod­rzęd­ne, czyli po obu stro­nach są cza­sow­ni­ki itp. (Głos aż ki­piał od zło­ści. Cze­ka­ła, aż skoń­czą.) 

Pro­blem jest więk­szy niż przy­pusz­cza­łem – prze­ci­nek przed “niż”

za­py­tał Bu­ko­wiec­ki wska­zu­jąc – prze­ci­nek przed “wska­zu­jąc”

ska­czą, w na­dziei – bez prze­cin­ka

My, lu­dzie oba­wia­my się wojen – my, lu­dzie, oba­wia­my

( jeśli – wkra­dła się spa­cja, w ko­lej­nych zda­niach też

Ko­lej­ka sa­mo­bój­ców, od ja­kie­goś – bez prze­cin­ka

obiło się o nie­rów­ną ścia­nę klifu, po czym z ci­chym plu­skiem wpa­dły – albo "od­bi­ło" i potem "wpa­dło", albo "od­bi­ły" i "wpa­dły"

które od­pły­nę­ły dalej uno­si­ły – prze­ci­nek przed “dalej”

skal­ną ścia­nę jakby pró­bo­wa­ły – prze­ci­nek przed “jakby”

które jak ogień, pa­rzy­ły ciało i duszę. – nie­po­trzeb­ny prze­ci­nek

tu­tej­szą kul­tu­rą, a w szcze­gól­no­ści re­li­gią wy­snu­łem – prze­ci­nek przed wy­snu­łem, do­mknię­cie wtrą­ce­nia

zro­dzić z morza to sza­tan – prze­ci­nek przed “to”

wie­dział skąd Sssy­su­rius tak do­brze zna – prze­ci­nek przed “skąd”

wy­cią­ga­ły się przy­bie­ra­jąc – prze­ci­nek po “się”

ludz­ki, niż sto­ją­cy – bez prze­cin­ka

Na końcu masz ja­kieś puste en­te­ry. Chyba.

Tekst oce­niam na 6.

O!

To ci do­pie­ro! ;)

Wiel­kie dzię­ki za ko­rek­tę. Po­sta­ram się od­na­leźdz i po­pra­wić błędy, w naj­bliż­szych dniach.

 

Po­zdra­wiam cie­pło!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Sporo tych “naj­bliż­szych dni” prze­mi­nę­ło jak z wia­trem, a po­pra­wy nie widać; gdy­bym miał czas – no i chęć… – trzy ekra­ny li­czył­by wy­ka­zik.

Nie ku­pu­ję. Przy­kro mi, ale za­wę­że­nie grona osób głów­nych i ro­ze­gra­nie wszyst­kie­go na bar­dzo ogra­ni­czo­nym te­re­nie, sche­ma­tyzm rze­czo­nych osób i do tego ni­czym nie wy­tłu­ma­czal­ne – dla mnie takie – “sprzę­że­nie” tre­ści świę­tych ksiąg z krań­co­wo róż­nych świa­tów widzę jako wady na tyle istot­ne, że tekst po­zo­sta­je dla mnie pustą hi­sto­ryj­ką. A mógł być ba­aar­dzo in­te­re­su­ją­cy…

W week­end się za to biorę!!!

Prze­czy­tam ca­łość wiel­ce wni­kli­wie. Dzi­siaj mia­łem chwi­lę, ale mój al­tru­izm zwy­cię­żył i za­ją­łem się wąt­kiem o za­pi­sie dia­lo­gów.

 

Przy­znam, że może tekst tro­chę mnie prze­rósł, ale w końcu mój konik ti szor­ty, a w dłu­giej for­mie do­pie­ro racz­ku­ję. Także ro­zu­miem roz­cza­ro­wa­nie.

 

Dzię­ki za ko­men­tarz, po­zdra­wiam!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

:-) Prze­sia­daj się z ko­ni­ka na wierz­chow­ca. :-)

Wiesz co? Nie ma wiel­kiej róż­ni­cy mie­dzy krót­ka a dłuż­szą formą. Ot, tyle, że w dłuż­szej można wię­cej błę­dów po­ro­bić :-) czego Tobie nie życzę, oczy­wi­ście.

Za­cie­ka­wi­ła mnie ta smo­cza rasa i tu duży plus za ten ta­niec przy ogni­sku. Cie­ka­we po­dej­ście do te­ma­tu. Nie­za­leż­nie od błę­dów jakie się po­ja­wi­ły, opo­wia­da­nie mi się po­do­ba­ło. :)

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Wiel­kie dzię­ki!

 

Tak, szcze­rze i mię­dzy nami, to prze­czy­ta­łem wszyst­kie tek­sty loży na dra­go­ne­zę i chyba… mam szan­sę na po­dium!

;-)

 

Po­zdra­wiam!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Widzę… Złotą ga­le­rę, Ta­ro­ta P. An­tho­ny’ego,  Ori ze Star­ga­te i SO:2001. :)

Sza­cun za wy­ko­rzy­sta­nie Ob­ja­wie­nia. Ma taki bagaż kul­tu­ro­wy i jest tak nie­jed­no­znacz­ne, że można czer­pać wia­dra­mi i nadal bę­dzie robić po­ło­wę na­stro­ju, więc te smo­cze nie­do­po­wie­dze­nia są jak naj­bar­dziej na miej­scu. Czy­ta­ło się lekko. Fa­bu­ła z nie­złym twi­stem, bo­ha­te­ro­wie też nie­zgor­si, tylko ten gów­no­praw­dzi­wy ma­nie­ryzm Sim­mons draż­nił. Za duży kon­trast w po­rów­na­niu z całą resz­tą po­sta­ci. Jak w opku kogoś ty­tu­łu­jesz pro­fe­so­rem, to nie wpro­wa­dzaj kon­fu­zji u czy­tel­ni­ka, bo nie ma na to miej­sca. Dzię­ki za lek­tu­rę.

"Biał­ka były czer­wo­ne, a źre­ni­ce więk­sze niż całe oczo­do­ły"

Dzię­ki za wi­zy­tę.

 

Po­zdra­wiam!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Co naj­mniej na sre­bro masz szan­sę. ;)

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Ależ ty je­steś mrocz­ny, Na­zgu­lu.

Taki pseu­do­nim i takie opo­wia­da­nie…

Nie mo­głam się ode­rwać. Na błędy w ogóle nie zwró­ci­łam uwagi z wy­jąt­kiem

“Gówno praw­da”, które de­ner­wu­je już przy dru­gim po­wtó­rze­niu.

Ja ro­zu­miem, że to jej ma­nie­ryzm, ale czło­wiek się za­czy­na za­sta­na­wiać, czy to rze­czy­wi­ście ko­bie­ta z krwi i kości, a nie robot za­pro­gra­mo­wa­ny na jedno je­dy­ne prze­kleń­stwo. 

Ja znam wię­cej już od przed­szko­la, ale nie ma się czym chwa­lić. Mia­łam kre­atyw­ną bab­cię, która nie lu­bi­ła go­to­wać…

Moim zda­niem opo­wia­da­nie jest na takim po­zio­mie, ja­kie­go się ocze­ku­je od do­brej li­te­ra­tu­ry.

Trze­ba je ko­niecz­nie od­błę­dzić :) i wy­dru­ko­wać, Re­dak­cjo:)

Daję 6 i za­pra­szam do czy­ta­nia mo­je­go.

Jest krót­kie i pra­wie na końcu:)

Wiel­kie dzię­ki za prze­czy­ta­nie.

To “gówno praw­da” może fak­tycz­nie nie­tra­fio­ne. Ale pisać nadal się uczę, więc nie­tra­fio­ne po­my­sły to cią­gle jeden ze skład­ni­ków moich tek­stów:(

 

Je­stem w loży, więc za­pew­ne zaj­rzę i do Two­je­go opo­wia­da­nia (nie wiem kiedy) i oby… było dobre !

;-)

 

Po­zdra­wiam cie­pło!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Już się boję;)

Coś mi chyba po­przed­ni ko­men­tarz wy­szedł za mało po­zy­tyw­ny.

Tak w ogóle to zga­dzam się z Bo­gu­sła­wem Ery­kiem, ale nie chcia­łam po­wta­rzać tego, co on już na­pi­sał. Po­mysł z twar­dą ko­bie­tą jest jak naj­bar­dziej tra­fio­ny, tylko aż prosi się o więk­szą róż­no­rod­ność prze­kleństw. A gdyby nie­któ­re były w ję­zy­ku tu­byl­ców? 

Też cie­pło po­zdra­wiam:)

 

W końcu prze­czy­ta­łem.

Bar­dzo ob­ra­zo­we. Wy­obra­ża­łem sobie to wszyst­ko w in­ten­syw­nych ko­lo­rach (w stylu awa­ta­ra Beaty, albo okład­ki sta­re­go SF).

Twój atut to swo­bod­na żon­gler­ka mo­ty­wa­mi (jak w Ostat­nim po­two­rze). Rób tak!

Za­uwa­ży­łem w Two­ich tek­stach pewną re­gu­łę: za­wsze mocno ak­cen­tu­jesz prze­sła­nie, cza­sem wpro­wa­dzasz je, jak dla mnie, zbyt na­chal­nie i bez­po­śred­nio. Ale to tylko opi­nia. Zde­cy­do­wa­nie mu­sisz po­pra­co­wać nad ję­zy­ko­wą dys­cy­pli­ną (to już nie tylko opi­nia).

Dał­bym 4+/5-, ale sporo błę­dów.

Dzię­ki za wi­zy­tę. 

Dłu­gie tek­sty na­ra­zie sobie od­pusz­czam. Trze­ba mo­zol­nie szli­fo­wać watsz­tat na szor­tach, le­gio­nach szor­tów…

Aż wszel­kie błędy w moich tek­stach szcze­zną bez­pow­rot­nie ;)

 

Po­zdra­wiam!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Na­zgu­lu, po­wia­da się, że praw­dzi­wym jeźdź­cem jest do­pie­ro ten, kto sto razy z sio­dła wy­le­ci… Więc do­sia­daj wierz­chow­ca i gnaj ;-)

 

Klik­ną­łem Bi­blio­te­kę, bo wie­rzę, że nie­do­ró­by – do­ro­bisz, li­trów­ki opróż­nisz i bra­ku­ją­ce znaki wsko­czą na swoje miej­sca. :-)

 

Mi się nie “gów­nia­na” ma­nie­ra pani re­li­gio­znaw­czy­ni. No po pro­stu, sztucz­nie brzmią­ce po­wie­dzon­ko.

 

Mi się bar­dzo ładny po­mysł na to, jak przez lata, ni­czym biały czło­wiek Ame­ry­kę, a i Afry­kę, ga­tu­nek nasz za­faj­da­ny uda­nie prze­niósł stary, dobry wzo­rzec wy­zy­sku na ko­lej­nych tu­byl­ców. Smo­czy ludek, ry­tu­ał – rów­nież cie­ka­we. Le­min­go­wa hi­sto­ria – nie­źle prze­ro­bio­ny wzo­rzec. Sma­czek z bu­tel­ką wódki… Dużą… Przed­ni :-) Wmie­sza­nie re­li­gii i de facto, od­nie­sie­nie się do kon­cep­cji Boga, wspól­ne­go wszę­dzie – no no.

 

SPO­ILER AREA ALERT

 

Masz lekki chaos w koń­co­wej nar­ra­cji, kiedy to w końcu du­chow­ny się oka­zu­je tym czymś, trze­ba ze dwa razy czy­tać, by roz­plą­tać kto i co. Nie ro­zu­miem, czy Pio­tro­wi cho­dzi­ło o to, by Bu­ko­wiec­ki sko­czył, więc prze­wi­dy­wał, że to za­koń­czy falę sa­mo­bójstw, czy na­praw­dę uwie­rzył w wizję, czy po pro­stu chciał zo­ba­czyć co się sta­nie? Jaka była jego mo­ty­wa­cja?

Odro­bin­ka ło­pa­to­lo­gii w koń­ców­ce za­kra­dła się do nar­ra­cji, cóż, ko­niecz­ność skró­to­we­go przed­sta­wie­nia prze­my­śleń pro­ta­go­ni­sty… Bywa. Oso­bi­ście wolę, jak bo­ha­ter jawi się przez swoje dzia­nie lub to co mówi, ale ro­zu­miem.

Koń­co­wa roz­pier­du­cha jest, cóż, spo­dzie­wa­na, nie zo­sta­wia po sobie nic poza po­pio­ła­mi, więc emo­cjo­nal­nie – siada, bo nie ma po dro­dze bo­ha­te­rów, z któ­ry­mi zży­łem się tak bar­dzo, by ich teraz ża­ło­wać.

 

 

Ge­ne­ral­nie, in­te­re­su­ją­ca lek­tu­ra. Tro­chę bra­ków w wy­ko­na­niu, ale to tech­ni­ka­lia.

 

 

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Dzię­ki Psy­cho­Fi­shu za wi­zy­tę i nie­li­chy ko­men­tarz ;)

 

Teraz, po cza­sie, zga­dzam się z wszyst­ki­mi za­rzu­ta­mi. Do­sia­dłem konia, ale ten mnie zrzu­cił ;)

Co do fi­na­łu i cha­osu w fa­bu­le – dla mnie wszyst­ko było jasne ;-)

A na po­waż­nie, to opko mnie chyba prze­ro­sło. Za szyb­ko chcia­łem wy­pły­nąć na głę­bo­ką wodę, nie będąc gotów sobie z nią po­ra­dzić. Naj­le­piej bę­dzie, gdy po­lu­skam się jesz­cze przy brze­gu, wśród pły­cizn. Oswo­ję się z zimną i zdra­dziec­ką wodą, a kie­dyś, kie­dyś znów wyjdę jej na­prze­ciw i albo prze­pły­nę, albo jej głę­bi­na po­chło­nie mnie i utopi, po­grze­bie w swej bez­den­nej ot­chła­ni całą mo­ty­wa­cję i li­te­rac­ką chci­cę ;)

 

Pod­su­mo­wu­jąc:

Z opka­mi na razie daję sobie spo­kój. Zwal­niam tempo, sku­piam się na warsz­ta­cie. Nie wiem co z tego bę­dzie…

 

Dzię­ki za pkt.!

 

Po­zdra­wiam!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Sia­daj, pała. ;-)

 

Miej po­mysł, ustaw we­wnętrz­ny limit w oko­li­cy 20k-30k zna­ków i pisz.

Roz­ro­śnie ci się, bę­dziesz mu­siał ciąć, kom­pre­so­wać, po­wal­czyć nie tylko z warsz­ta­tem tech­nicz­nym, ale i z krwa­wią­cym ser­cem po re­duk­cji zbęd­nych wąt­ków…

Pisz opo­wia­da­nie. Ina­czej nigdy się nie na­uczysz. Nie robi błę­dów ten, kto nic nie robi.

 

Ja robię masę błę­dów. Wo­do­lej­stwo usku­tecz­niam. Z kom­po­zy­cją drę koty od… sam nie pa­mię­tam od kiedy. Po to jest ten por­tal, żeby tekst wy­grzać w ogniu zło­śli­wych bet. Pisz, te­stuj, zmie­niaj, znów te­stuj, znów zmie­niaj… 

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Na­zgu­lu, chcesz Ty mi pod­paść na trzy czwar­te gwizd­ka? Jakie prze­ro­śnię­cie, jakie da­wa­nie sobie spo­ko­ju? Tre­nuj ak­tyw­nie, czyli pisz, jak Tobie Psy­cho radzi.

Bo punk­cik zdej­mę…! ;-)

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Po­sta­ram się od­na­leźdz i po­pra­wić błędy

:D

Ad­mi­ni­stra­tor por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki. Masz ja­kieś py­ta­nia, uwagi, a może coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no? Na­pisz do mnie! :)

Nie brzmi… opty­mi­stycz­nie ;)

… ani za­chę­ca­ją­co ;)

 

Ale, ok, ro­zu­miem, sta­wia­nie wy­zwań roz­wi­ja naj­le­piej. Może jed­nak skro­bać opko…?

 

Psy­cho­Fi­shu, jak Ty łatwo mną ma­ni­pu­lu­jesz!

;-)

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Przy­go­tuj się tylko psy­chicz­nie, że na jeden głask po­cząt­ko­wo przy­pa­da­ją trzy kop­nia­ki… :) Za to potem pro­por­cja, bywa, zmie­nia się nawet kom­plet­nie w drugą stro­nę.

 

BERYL :-D

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Czy­ta­ło się przy­jem­nie, bar­dzo cie­ka­we opo­wia­da­nie, sporo faj­nych po­my­słów, tylko za dia­bła nie ro­zu­miem mo­ty­wa­cji panów, któ­rzy ra­do­śnie przy­czy­ni­li się do Apo­ka­lip­sy. Ale może coś mi umknę­ło.

Jak po skoń­cze­niu kon­kur­su po­pra­wisz nie­do­rób­ki tech­nicz­ne, daj znać, to kilk­nę Bi­blio­te­kę.

I pisz opo­wia­da­nia. Będę czy­tać ( może z opóź­nie­niem i nie wszyst­kie, no i jeśli aku­rat wiało nie bę­dzie, ale się po­sta­ram;))

”Kto się myli w win­dzie, myli się na wielu po­zio­mach (SPCh)

Dzię­ki za wi­zy­tę i ko­men­tarz.

 

Po­pra­wia­łem to opko tyle razy, że mógł­bym w tym cza­sie na­pi­sać nowy tekst…

Ale zer­k­nę do niego. Jesz­cze nie wiem kiedy, ale zer­k­nę…

Naj­póź­niej w… świę­ta ;-)

 

Po­zdra­wiam!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Re­li­gia. Fa­na­tyzm. Opę­ta­nie. Pro­roc­two. Biz­nes. Psy­cho­lo­gia. Sa­mo­bój­stwo. I wresz­cie Apo­ka­lip­sa św. Jana – chyba naj­trud­niej­szy ze wszyst­kich bi­blij­nych tek­stów…

Jeśli ktoś aż tak bar­dzo, bar­dzo, bar­dzo wy­so­ko sta­wia sobie po­przecz­kę, to bar­dzo, bar­dzo, bar­dzo łatwo wszyst­ko może za­koń­czyć się… po­raż­ką.

Wła­śnie dla­te­go tak cenię tych au­to­rów, któ­rzy mają od­wa­gę usta­wić tę po­przecz­kę tak wy­so­ko.

Na­zgu­lu, po tym wstę­pie po­win­nam na­pi­sać Ci szcze­gó­ło­wo, co mi się po­do­ba­ło, co nie, i dla­cze­go. Ale za dużo ro­bo­czo­go­dzin by mi ucie­kło i na opo­wia­da­nie Fin­kli by już nie star­czy­ło ener­gii, dla­te­go ogra­ni­czę się do jed­nej krót­kiej uwagi. 

„Pani Gówno Praw­da” – naj­le­piej zbu­do­wa­na po­stać w całym tek­ście. To, co pi­sa­li inni (prze­le­cia­łam wzro­kiem ko­men­ta­rze), że ich draż­ni po­wie­dzon­ko, na Twoim miej­scu po­li­czy­ła­bym sobie na plus. Szok, nie­smak, wku­rze­nie – to bar­dzo silne środ­ki ar­ty­stycz­ne­go wy­ra­zu i do­brze nimi ope­ro­wać jest dia­bel­nie trud­no. A Tobie się udało stwo­rzyć nie­ba­nal­ną po­stać – wku­rza kre­tyń­skim po­wie­dzon­kiem (żeby to tylko ona jedna…), a jed­no­cze­śnie ma w sobie dużo po­zy­ty­wów – nie pod­da­je się łatwo, wy­trwa­ła do końca na po­ste­run­ku, jest dobrą ob­ser­wa­tor­ką. Do tych sce­nek, kiedy rzuca się na sza­ma­na, wpro­wa­dzi­ła­bym tro­chę hu­mo­ru – żeby od­cią­żyć drugą po­ło­wę opo­wia­da­nia. Ale miała być tylko jedna uwaga :)

W przy­spie­szo­nym try­bie prze­cho­dzę więc do za­koń­cze­nia.

Jest w tym iskra, Na­zgu­lu, pie­lę­gnuj ją, a wyda pło­mień. A jak do­brze pój­dzie to kto wie, może nawet pożar, który spali Zie­mię.

 

:)

Мама, я знаю, мы все сошли с ума...

Jest w tym iskra, Na­zgu­lu, pie­lę­gnuj ją, a wyda pło­mień. A jak do­brze pój­dzie to kto wie, może nawet pożar, który spali Zie­mię.

Pięk­ne! Po pro­stu pięk­ne!

Umiesz Ty mnie pod­bu­do­wać ;)

 

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz.

 

Po­zdra­wiam!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Nie ma za co. Pi­sa­łam SZCZE­RZE. Bła­gam, niech Ci teraz nie przyj­dzie do głowy od­wza­jem­niać się po­zy­tyw­nym, acz nie­szcze­rym ko­men­ta­rzem pod któ­rymś z moich tek­stów, bo wy­czu­ję i będę ZŁA. Nie­na­wi­dzę ta­kich prak­tyk.

Мама, я знаю, мы все сошли с ума...

Chciał­bym Ci po­wie­dzieć, że uwiel­biam wszyst­kie Twoje tek­sty, nawet tego drab­bla…

;-)

 

A na po­waż­nie, je­stem w loży, więc nie sto­su­ję ta­kich prak­tyk. Jak trze­ba, to wy­gar­nę, że mi się nie po­do­ba­ło, a jak jest za co, to i po­chwa­lę.

Do Two­je­go tek­stu na dra­go­ne­zę pew­nie zaj­rzę nie­ba­wem. 

Drżyj ko­bie­to! Na­zgul zwró­cił w Twą stro­nę swe nie­ludz­kie, zimne ob­li­cze…

;-)

 

Po­zdra­wiam cie­pło!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Ha, ha :) Do­oobra, no skoro tak bar­dzo chcesz, to mo­żesz rzu­cić okiem na tę moją smo­czą nie­do­rób­kę ;D

Мама, я знаю, мы все сошли с ума...

Jakie zimne ob­li­cze? My­śla­łem, że Na­zgu­le są bez­gęb­ne… ;-)

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Me lico to mrok, mrok nie­prze­nik­nio­ny dla zwy­kłych śmier­tel­ni­ków ;)

A ci, któ­rzy po­tra­fią prze­zeń prze­nik­nąć, do­strze­gą twarz, oso­bli­wie po­dob­ną do… Mar­ti­na. Tak, tego z dwoma “ry” po imie­niu;)

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Roz­ty­łeś się, Na­zgu­lu? ;-)

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

;-)

Tylko li­te­rac­ko ;)

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Pro­fe­sor psy­cho­lo­gi Paweł Bu­ko­wiec­ki

Nie psy­cho­lo­gi, tylko psy­cho­lo­gii i nie Paweł tylko Piotr :D (chyba że twój pro­ta­go­ni­sta na­zy­wa się tak jak pe­wien su­per­mar­ket). A w ogóle to po­ra­zi­ło mnie po oczach to pełne przed­sta­wie­nie – wie­dzia­łem już, że na­zy­wa się Piotr Bu­ko­wiec­ki i że jest psy­cho­lo­giem. Wo­lał­bym dalej już tylko “Pro­fe­sor Bu­ko­wiec­ki”. Może to szcze­gół ale jeśli cho­dzi o dobór słów ten nad­miar wydał mi się bar­dzo ja­skra­wy. 

 

“Pani Gówno Praw­da” – ok.

Po­mysł o sa­mo­bój­stwach – chyba naj­bar­dziej mi się po­do­bał.

Opis re­li­gii rdzen­nych miesz­kań­ców – też cał­kiem nie­zły, nie za­nu­dził.

Pierw­sza wy­po­wiedź by­łe­go księ­dza za­cie­ka­wi­ła mnie, ale osta­tecz­nie ko­niec jakoś nie urzekł…

Jakoś zbyt szyb­ko, zbyt bez­po­śred­nio? Sam nie wiem.

Praw­dę mó­wiąc, naj­pierw wy­obra­zi­łem sobie, że to Piotr wsko­czy do wody. ;)

 

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Cie­ka­wa je­stem, co to jest z tą fa­scy­na­cją ogniem, szcze­gól­nie w od­nie­sie­niu do po­sta­ci ko­bie­cych… Mar­tin, Sap­kow­ski, kto tam jesz­cze ;)

 

Ro­zu­miem, że to z braku fa­chow­ców we­zwa­li tam teo­lo­ga (teo­loż­kę? A tak btw to ja­kiej re­li­gii?), a nie re­li­gio­znaw­cę albo an­tro­po­lo­ga? 

 

Jest sporo nie­do­ró­bek ję­zy­ko­wych (psy­cho­lo­gii przez dwa “i” na końcu!) ale nie z tym mia­łam naj­więk­szy pro­blem. Ani nie z tym, że to opo­wia­da­nie aż się prosi o ko­men­tarz w duchu kry­ty­ki post­ko­lo­nial­nej (ci rdzen­ni miesz­kań­cy są tacy bez­wol­ni i nie­mą­drzy, nawet ich pro­rok i zba­wi­ciel nie po­cho­dzą z ich wła­sne­go ludu tylko lu­dzie mu­sie­li im ich przy­słać…). Nawet nie z pseu­do-fi­lo­zo­fu­ją­cy­mi prze­my­śle­nia­mi z po­gra­ni­cza re­li­gio­znaw­stwa bo ro­zu­miem, że to są myśli pana psy­cho­lo­ga który, choć pro­fe­sor, pro­sty chłop jest (w sumie to też wy­ja­śnia­ło­by ste­reo­ty­po­we spoj­rze­nie na La­ce­trian). Naj­bar­dziej nie pa­so­wa­ła mi kon­struk­cja – otóż tego księ­dza po­zna­je­my do­pie­ro pod ko­niec opo­wia­da­nia, wy­ska­ku­je tro­chę jak kró­lik z ka­pe­lu­sza. W ogóle koń­ców­ka jest bar­dzo skró­to­wa, tak jak­byś nie mógł się już do­cze­kać, kiedy skoń­czysz ;). Ten “pro­ro­czy” motyw jest przy­go­to­wy­wa­ny od po­cząt­ku a “zbaw­czy” nie. Może le­piej by­ło­by, gdyby to ksiądz po­wi­tał­by pana psy­cho­lo­ga na pla­ne­cie? Mu­siał to być am­ba­sa­dor oso­bi­ście? ;) Wpro­wa­dze­nie tej ta­jem­ni­czej po­sta­ci nieco wcze­śniej wy­szło­by opo­wia­da­niu na dobre.

 

Uwa­żam, że po­mysł jest cie­ka­wy. Apo­ka­lip­sa jest bar­dzo in­spi­ru­ją­ca, faj­nie że ją wy­ko­rzy­sta­łeś. I nie bra­ku­je mi tam smo­ków, nie uwa­żam, że skoro to jest Dra­go­ne­za to w co dru­gim zda­niu po­wi­nien być smok z wiel­kim, mi­ga­ją­cym pod­pi­sem roz­pię­tym mię­dzy ro­ga­mi, żeby nikt się nie po­my­lił. Summa sum­ma­rum: czy­ta­ło się przy­jem­nie. 

 

Ps. Tak się jesz­cze za­sta­na­wiam: na ile ( i czy w ogóle) motyw sa­mo­bójstw jest za­in­spi­ro­wa­ny Du­ka­jem? Bo on mi przy­szedł od razu na myśl pod­czas czy­ta­nia.

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Nevaz, dzię­ki za wi­zy­tę i ko­men­tarz.

 

 

Praw­dę mó­wiąc, naj­pierw wy­obra­zi­łem sobie, że to Piotr wsko­czy do wody. ;)

Eee… To by­ło­by za oczy­wi­ste ;)

 

 

 

Mi­ra­bel

 

Cie­ka­wa je­stem, co to jest z tą fa­scy­na­cją ogniem, szcze­gól­nie w od­nie­sie­niu do po­sta­ci ko­bie­cych… Mar­tin, Sap­kow­ski, kto tam jesz­cze ;)

Od­po­wiem na to py­ta­nie. Pa­ra­fra­zu­jąc kla­sy­ka:

“Ko­bie­ty są aha, aha go­rą­ce! ;)

 

 

 

Jest sporo nie­do­ró­bek ję­zy­ko­wych (psy­cho­lo­gii przez dwa “i” na końcu!) ale nie z tym mia­łam naj­więk­szy pro­blem.

Co do jed­ne­go “i”, to winę  za to po­no­si… moja wro­dzo­na skrom­ność;) Po­zwa­la mi ona na tylko jedno “i”.

 

 

 

Ani nie z tym, że to opo­wia­da­nie aż się prosi o ko­men­tarz w duchu kry­ty­ki post­ko­lo­nial­nej (ci rdzen­ni miesz­kań­cy są tacy bez­wol­ni i nie­mą­drzy, nawet ich pro­rok i zba­wi­ciel nie po­cho­dzą z ich wła­sne­go ludu tylko lu­dzie mu­sie­li im ich przy­słać…). 

Gdyby rdzen­ni miesz­kań­cy wal­czy­li z ludź­mi, do­sta­ło­by mi się za okle­pa­ne mo­ty­wy. A pro­rok la­cer­tian – czło­wiek, ksiądz – to takie… sym­bo­licz­ne ;)

 

otóż tego księ­dza po­zna­je­my do­pie­ro pod ko­niec opo­wia­da­nia, wy­ska­ku­je tro­chę jak kró­lik z ka­pe­lu­sza. 

Tak miało być. Jak w sta­rym kry­mi­na­le. Gdy czy­tel­nik myśli, że wie już kto jest “mor­der­cą”, to na ostat­nich stro­nach po­ja­wia się praw­dzi­wy wi­no­waj­ca.

 

Ps. Tak się jesz­cze za­sta­na­wiam: na ile ( i czy w ogóle) motyw sa­mo­bójstw jest za­in­spi­ro­wa­ny Du­ka­jem? Bo on mi przy­szedł od razu na myśl pod­czas czy­ta­nia.

 

Tym razem od­po­wiem cy­tu­jąc moją po­lo­nist­kę z pod­sta­wów­ki, gdy pro­si­ła, bym coś prze­czy­tał kla­sie na lek­cji:

Na­zgul, nie Dukaj, nie Dukaj!

;-)

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i cie­ka­wy ko­men­tarz.

 

Po­zdra­wiam Was cie­pło!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Nie zgo­dzę się z tym sta­rym kry­mi­na­łem. Mor­der­ca po­wo­nien być obec­ny od po­cząt­ku tylko czy­tel­nik nie po­dej­rze­wa, że to on. Wpro­wa­dze­nie po­sta­ci z ze­wnątrz to ła­twi­zna, uży­cie już obec­nej tak, by po­zo­sta­wa­ła poza po­dej­rze­nia­mi – oto sztu­ka! ;)

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Wpro­wa­dze­nie po­sta­ci z ze­wnątrz to ła­twi­zna, uży­cie już obec­nej tak, by po­zo­sta­wa­ła poza po­dej­rze­nia­mi – oto sztu­ka! 

Po­słu­ży­łem się w taki spo­sób Pio­trem. To było za­mie­rzo­ne. Chcia­łem “od­wró­cić role” – pro­rok, miać być “Waż­niej­szy” od zba­wi­cie­la, któ­re­go na­dej­ście prze­po­wia­dał.

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka