- Opowiadanie: uthModar - Traktat o transmechanizmie, czyli Dusza ze Stali

Traktat o transmechanizmie, czyli Dusza ze Stali

Czas wrzu­cić coś no­we­go. Szor­cik pi­sa­ny z myślą o kon­kur­sie li­te­rac­kim Dni Fan­ta­sty­ki 2014. Temat: „Mi­łość w od­cie­niach ste­am­punk”. 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Traktat o transmechanizmie, czyli Dusza ze Stali

– Dzię­ku­ję pań­stwu za tak licz­ne przy­by­cie.

Dok­tor Wy­soc­ki do­pie­ro co za­czął pre­zen­ta­cję, a już mu­siał minąć się z praw­dą. Ostat­nim razem było was wię­cej, wes­tchnął w duchu. Nie mó­wiąc o jesz­cze wcze­śniej­szym. Ale czego in­ne­go mógł się spo­dzie­wać? Ludzi pa­sjo­nu­je in­no­wa­cyj­ność, to, co nie­zna­ne, rze­czy okry­te mgłą ta­jem­ni­cy. Eks­pe­ry­ment dok­to­ra Wy­soc­kie­go naj­zwy­czaj­niej w świe­cie się prze­jadł.

Pół­to­ra roku temu „Go­niec Wiel­kiej Pol­ski” po­świę­cił mu pierw­szą stro­nę, spy­cha­jąc na dal­sze łamy re­la­cje z krwa­wych walk z nie­do­bit­ka­mi car­skich par­ty­zan­tów. Krót­ko po tym „Me­ta­lo­wa Hu­sa­rya” opu­bli­ko­wa­ła ob­szer­ny wy­wiad, w któ­rym dok­tor roz­wo­dził się głów­nie o tech­nicz­nej spe­cy­fi­ka­cji przed­się­wzię­cia. Oba eg­zem­pla­rze opra­wił w ramkę i za­wie­sił nad ko­min­kiem w swo­jej po­sia­dło­ści. Zwłasz­cza „Me­ta­lo­wa Hu­sa­rya” na­pa­wa­ła go dumą – pa­mię­tał, jak zaraz na po­cząt­ku kilka razy w ty­go­dniu za­pra­szał ko­le­gę Ra­czyń­skie­go na her­ba­tę i usa­da­wiał go tak, by in­ży­nier miał ga­ze­tę do­kład­nie na wy­so­ko­ści oczu. Zgrzy­tał wtedy zę­ba­mi jak źle na­oli­wio­na zę­bat­ka.

Zer­k­nął na stół, na po­mię­te wy­da­nie dzi­siej­sze­go dzien­ni­ka. Po po­bież­nym prze­kart­ko­wa­niu nie­mal od razu rzu­cił go na ster­tę ru­pie­ci. Na okład­ce próż­no było szu­kać choć­by wzmian­ki o wy­da­rze­niach dzie­ją­cych się w La­bo­ra­to­rium Tek­no­lo­gii przy ulicy Bo­ha­te­rów Po­wsta­nia Lip­co­we­go. Dok­to­ro­wi Wy­soc­kie­mu po­świę­co­no za­le­d­wie dwa aka­pi­ty – na Boga, dwa aka­pi­ty! – ła­ska­wie upchnię­te mię­dzy ar­ty­ku­łem o elek­try­fi­ka­cji po­bli­skiej wsi a po­li­cyj­ną notką o wczo­raj­szej krak­sie trzech mo­bi­li. Dok­tor nie miał złu­dzeń. To, co jesz­cze nie­daw­no nie scho­dzi­ło z ust wszyst­kich Po­la­ków, za­mysł okre­śla­ny przez naj­tęż­sze umy­sły jako ka­mień wę­giel­ny pod kon­cep­cję trans­me­cha­ni­zmu, a przez Ko­ściół od­są­dzo­ny od czci i wiary „akt nik­czem­ne­go bluź­nier­stwa”, prze­po­czwa­rzy­ło się w zwy­czaj­ną fa­na­be­rię. Fa­na­be­rię owdo­wia­łe­go, pod­sta­rza­łe­go na­ukow­ca. Na ban­kie­tach i dżen­tel­meń­skich spo­tka­niach, z uwagi na jego do­tych­cza­so­we osią­gnię­cia, wspa­nia­ło­myśl­nie po­mi­ja­no przy­miot­nik „sza­lo­ne­go”, ale za­pew­ne było to – jak wszyst­ko – tylko kwe­stią czasu.

Dok­tor Wy­soc­ki ob­rzu­cił zgro­ma­dzo­ne w sali to­wa­rzy­stwo ner­wo­wym spoj­rze­niem. Zer­k­nął na cza­so­mierz. Lwia część miejsc po­zo­sta­wa­ła pusta. Przy­by­ło trzy­dzie­stu, góra czter­dzie­stu gości i tylko jeden dzien­ni­karz; fo­no­gra­mi­sta, jak wy­wnio­sko­wał po oka­blo­wa­nej wa­li­zecz­ce, na któ­rej męż­czy­zna dys­tyn­go­wa­nie spla­tał dło­nie. Zero fo­to­apa­ra­tów, ni­ko­go spo­śród po­wa­ża­nych żur­na­li­stów.

Chrząk­nął i po­pra­wił dru­cia­ne oku­la­ry, osa­dzo­ne na nieco ha­czy­ko­wa­tym nosie. Cóż, wasza stra­ta.

– Dzię­ku­ję pań­stwu za tak licz­ne przy­by­cie – po­wtó­rzył gło­śniej, uci­sza­jąc na­ra­sta­ją­ce szme­ry. – Mnie­mam, że każdy zna powód, dla któ­re­go się tu ze­bra­li­śmy.

W końcu opo­wia­da­łem o nim tuzin razy, praw­da?

– Widzę, że bra­ku­je wśród nas pa­nien­ki Rok­szyc­kiej. Pra­gnę uspo­ko­ić: in­cy­dent z za­pło­nem tuby ter­micz­nej nie po­wtó­rzy się. Nad bez­pie­czeń­stwem pań­stwa odzie­ży czuwa prze­szko­lo­ny straż­nik ognio­wy. – Ski­nął głową w stro­nę asy­sten­ta To­ma­sza, który na szczę­ście był jesz­cze na tyle trzeź­wy, że oparł­szy się o sztu­cer mógł ustać na wła­snych no­gach. – Pro­szę śmia­ło prze­siąść się do pierw­szych rzę­dów. Za­pew­nia­ją lep­szą wi­docz­ność.

Nikt nie pod­niósł się z miej­sca. Zre­zy­gno­wa­ny dok­tor Wy­soc­ki pod­szedł do osło­nię­te­go płach­tą wy­na­laz­ku w cen­tral­nej czę­ści la­bo­ra­to­rium.

– Aby bez po­trze­by nie prze­dłu­żać, przej­dę do kon­kre­tów. Po wy­eli­mi­no­wa­niu błę­dów, które smut­nym cie­niem rzu­ci­ły się na ostat­nią pre­zen­ta­cję, a co za tym idzie wpro­wa­dze­niu od­po­wied­nich po­pra­wek – mię­dzy in­ny­mi wy­mia­nie pły­nów tłocz­nych i za­sto­so­wa­niu no­we­go ro­dza­ju lam­pek ża­ro­wych – oraz po prze­pro­wa­dze­niu sze­re­gu te­stów z za­kre­su bio­lo­gii me­cha­nicz­nej, ro­bo­ty­ki i me­ta­lur­gii pra­gnę za­pre­zen­to­wać pań­stwu fi­nal­ną wer­sję In­Pro­pu, In­te­li­gent­ne­go Pro­jek­tu na Parę.

Szarp­nął plan­de­kę, by ze­bra­ni mogli uj­rzeć dzie­ło jego życia w peł­nej kra­sie. Roz­le­gły się nie­prze­ko­nu­ją­ce okla­ski.

Chwi­la by­ła­by za­pew­ne prze­ło­mo­wa, gdyby nie fakt, że In­Prop wi­dzie­li już któ­ryś raz z kolei – jeśli nie tutaj, w La­bo­ra­to­rium Tek­ni­ki, to na bro­szur­kach Wszech­pol­skie­go In­sty­tu­tu Badań Na­uko­wych (kiedy jesz­cze aka­de­mi­cy go­to­wi byli spon­so­ro­wać pro­jekt) albo na wi­de­ogra­fach.

Wi­zu­al­nie wy­na­la­zek nie zmie­nił się na prze­strze­ni ostat­nie­go pół­to­ra roku, przy­naj­mniej dla laika. Dok­tor na­niósł kilka nie­znacz­nych po­pra­wek w po­wło­ce ze­wnętrz­nej – na­stęp­stwo wy­mia­ny nie­któ­rych pod­ze­spo­łów od­po­wie­dzial­nych za trans­fu­zję pły­nów kon­ser­wu­ją­cych – ale dużą wagę przy­kła­dał do tego, by od­pły­wy i wloty przy­po­mi­na­ły te użyte w pro­to­ty­pie. Za każ­dym razem, gdy zmu­szo­ny był wpro­wa­dzać mo­dy­fi­ka­cje obu­do­wy, bo­la­ło go serce. Czuł się jak le­karz prze­pro­wa­dza­ją­cy za­bieg am­pu­ta­cji tylko dla­te­go, że nie wie­dział, jak usu­nąć małą na­rośl na skó­rze cho­re­go.

Trud­no było do­szu­kać się w In­Pro­pie tego, czym w isto­cie miał być – oznak czło­wie­czeń­stwa. Nie­speł­na me­tro­we, ba­rył­ko­wa­te urzą­dza­nie bar­dziej przy­po­mi­na­ło zbior­nik na od­pa­dy. Dwie macki, od­po­wied­ni­ki rąk, za­opa­trzo­no w trój­kąt­ne chwy­ta­ki. Zwi­sa­ły wzdłuż me­ta­lo­we­go ka­dłu­ba ni­czym na­pom­po­wa­ne, mar­twe węże. Obu­do­wę po­kry­wa­ły dzie­siąt­ki kon­tro­lek i ża­ró­wek, po­śród któ­rych wmon­to­wa­no pła­ski wi­de­ograf. Co chwi­la któ­ryś ze wskaź­ni­ków roz­ża­rzał się bla­dym świa­tłem albo pul­so­wał na czer­wo­no, sy­gna­li­zu­jąc go­to­wość do pracy. Kor­pus wień­czy­ła nie­pro­por­cjo­nal­nie duża, spłasz­czo­na u góry ko­pu­ła. Tylko nie­po­praw­ny opty­mi­sta albo dok­tor Wy­soc­ki od­na­la­zł­by w niej po­do­bień­stwo do ludz­kiej głowy, która miast ocza­mi ozdo­bio­na była dwoma lu­ne­ta­mi na sprę­ży­nach, za usta słu­ży­ła roz­su­wa­na za­pad­ka a lej­ko­wa­ta tuba imi­to­wa­ła ucho. Z czub­ka „głowy” ster­cza­ły rząd­ki rurek od­pro­wa­dza­ją­ce parę – „fry­zu­ra uło­żo­na na modłę wie­deń­ską”, jak ze śmie­chem opo­wia­dał dzien­ni­ka­rzom, kiedy jesz­cze chcie­li go słu­chać.

In­Prop, In­te­li­gent­ny Pro­jekt na Parę, dzie­ło życia dok­to­ra Wy­soc­kie­go, jego mi­łość i ne­me­zis. Twór szka­rad­ny, dzi­wacz­ny, nie­ludz­ki, a jed­no­cze­śnie nie­sa­mo­wi­ty i po­cią­ga­ją­cy, bo prze­peł­nio­ny czło­wie­czeń­stwem. Do­słow­nie. Prze­peł­nio­ny ser­cem, mó­zgiem i ludz­ki­mi trze­wia­mi.

Me­ta­lo­wa obu­do­wa była skład­ni­cą or­ga­nów. Pre­pa­ra­ty, zę­bat­ki, prze­kład­nie i para je­dy­nie wpra­wia­ły je w ruch.

Dok­tor za­pre­zen­to­wał stan­dar­do­wy pro­gram. In­Prop re­ago­wał na ko­men­dy gło­so­we i po­słusz­nie wy­peł­niał po­le­ce­nia, po­ru­sza­jąc się po­śród pu­bli­ki na dwóch zwrot­nych gą­sie­ni­cach. De­li­kat­nie uj­mo­wał dło­nie dam i skła­dał na nich zimne, me­ta­lo­we po­ca­łun­ki. Ro­ze­grał kilka par­ty­jek w karty z człon­ka­mi Klubu Dżen­tel­me­na (dwie prze­grał; dok­tor za­pi­sał sobie, aby zak­tu­ali­zo­wać bazę ru­chów). Wy­świe­tlał na wi­de­ogra­fie przed­mio­ty, które opi­sy­wa­no mu za po­mo­cą en­cy­klo­pe­dycz­nych de­fi­ni­cji. Obyło się bez pro­ble­mów tech­nicz­nych. Tym razem nic nie wy­cie­kło ani nie wy­bu­chło. Było do­brze.

In­ny­mi słowy In­Prop dzia­łał iden­tycz­nie jak an­dro­bot, hu­ma­no­id opa­ten­to­wa­ny przez pru­skie­go uczo­ne­go dwa lata temu. Z tą róż­ni­cą, że an­dro­bo­ty były ludz­kie na ze­wnątrz, In­Prop – w środ­ku. I mimo że po­stę­po­wy świat znał powód, dla któ­re­go na dok­to­ra Wy­soc­kie­go spa­dła eks­ko­mu­ni­ka i za­po­znał się z teo­re­tycz­ną wy­kład­nią za­war­tą w jego pracy „Trak­tat o trans­me­cha­ni­zmie, czyli Dusza ze Stali”, na­uko­wiec wciąż nie po­tra­fił udo­wod­nić swo­ich hi­po­tez. Wła­dza świec­ka i śro­do­wi­ska na­uko­we co praw­da umoż­li­wia­ły mu le­gal­ny do­stęp do świe­żych or­ga­nów – osób od­da­ją­cych po­śmiert­nie ciało nauce albo tra­gicz­nie zmar­łych, któ­rych ro­dzi­ny wy­ra­zi­ły na to zgodę – ale wszyst­ko wska­zy­wa­ło, że nie­dłu­go umyją ręce. Brak efek­tów rów­nał się bra­ko­wi po­zwo­le­nia na dal­szą, mocno kon­tro­wer­syj­ną dzia­łal­ność. Na razie stra­cił wspar­cie ko­le­gów po fachu. Przy­pusz­czał, że urzęd­ni­cy do tej pory nie cof­nę­li mu ze­zwo­le­nia tylko dla­te­go, że nie chcie­li pu­blicz­nie przy­znać się do błędu – po­śred­nie­go udzia­łu w pro­fa­na­cji ciał.

Ale tym razem się uda. Musi.

– Kiedy przej­dzie­my do sedna? – za­py­tał lekko znu­dzo­ny dzien­ni­karz, umiesz­cza­jąc w fo­no­gra­mie nową płytę. – Już to wszyst­ko wi­dzie­li­śmy.

Dok­tor Wy­soc­ki ob­li­zał spierzch­nię­te wargi. Ro­zej­rzał się do­oko­ła. Ci lu­dzie przy­szli tylko po jedno. Resz­tę znali, resz­ta im się znu­dzi­ła.

– Wła­śnie mia­łem za­czy­nać.

Wyjął z chwy­ta­ka In­Pro­pa bu­tel­kę szam­pa­na, któ­rym ten czę­sto­wał gości. Przy­klęk­nął przy kon­struk­cie i przy­su­nął twarz bli­żej lejka. Wstrzy­mał od­dech i nie przej­mu­jąc się eks­ko­mu­ni­ką zmó­wił krót­ką mo­dli­twę.

– Jaki jest twój ulu­bio­ny kolor?

In­Prop stał nie­ru­cho­mo. Na wy­świe­tla­czu drga­nia bia­łej linii ob­ra­zo­wa­ły bicie serca, sty­mu­lo­wa­ne ru­chem tłocz­ków pa­ro­wych.

– Nie, pro­szę, nie sta­wiaj mnie znowu w tej sy­tu­acji… – wy­szep­tał dok­tor. – Jaki jest twój ulu­bio­ny kolor?

– Co są­dzisz o upad­ku ca­ra­tu? – Padło gło­śne py­ta­nie z sali.

Kon­tro­l­ki za­mru­ga­ły, za­brzę­cza­ły we­wnętrz­ne tryby, a wi­de­ograf wy­świe­tlił garść fak­tów hi­sto­rycz­nych, łącz­nie z naj­waż­niej­szy­mi da­ta­mi i miej­sca­mi bitew.

 – To prze­cież wiemy. Co TY są­dzisz o tym wy­da­rze­niu?

In­Prop mil­czał; pu­blicz­ność za­czę­ła się prze­krzy­ki­wać.

– Co czu­jesz pa­trząc na za­cho­dzą­ce słoń­ce?

– Czy Bóg ist­nie­je?

– Po­ru­sza cie­bie, kon­struk­cie, mu­zy­ka wie­deń­skich kla­sy­ków?

– Czy nasz król Józef po­wi­nien iść na wojnę z Pru­sa­mi?

Lu­ne­ty pod gra­dem pytań wy­su­nę­ły się na całą dłu­gość sprę­ży­ny, potem wy­co­fa­ły do wnę­trza. Z od­pły­wów na ko­pu­le buch­nę­ła para. Wi­de­ograf po­krył się błę­ki­tem.

– Prze­pra­szam, ma­try­ca zbio­rów padła, prze­pra­szam… – wy­du­kał za­wsty­dzo­ny dok­tor Wy­soc­ki. – To wy­ma­ga tylko ma­łych…

Nikt go nie słu­chał. Go­ście za­czę­li się roz­cho­dzić, nie ukry­wa­jąc roz­go­ry­cze­nia.

 

***

 

– Dla­cze­go mi to ro­bisz? Dla­cze­go…?

Dok­tor Wy­soc­ki za­mo­czył szmat­kę w spi­ry­tu­sie i de­li­kat­nie obmył mackę In­Pro­pa. Za oknem zmierz­cha­ło. Za­pew­ne w tej chwi­li lu­dzie dzie­li­li się przy ko­la­cji re­we­la­cja­mi na temat ko­lej­nej nie­uda­nej próby tchnię­cia po­wie­wu duszy w ma­szy­nę. Nie łu­dził się. Tylko naj­bar­dziej wy­trwa­li – usil­nie od­py­chał od sie­bie myśl, że na­iw­ni – sta­wią się na na­stęp­ny pokaz.

Nie wie­dział, dla­cze­go kon­strukt z nim po­gry­wa. Naj­wy­raź­niej miał powód. Nie był na niego zły, od­czu­wał tylko me­lan­cho­lij­ny zawód.

Wciąż go ko­chał. W końcu mie­ścił za­kon­ser­wo­wa­ne or­ga­ny osoby, która była mu naj­bliż­sza na świe­cie. Był no­śni­kiem du­cho­wej esen­cji jego żony.

Gdyby kto­kol­wiek do­wie­dział się, że zła­mał re­gu­la­cje do­ty­czą­ce trans­me­cha­na­cji na­rzą­dów, cze­ka­ło­by go wię­zie­nie. Gdyby po­nad­to od­kry­to, że grób pani Wy­soc­kiej zo­stał na­ru­szo­ny, a jej or­ga­ny usu­nię­te, tra­fił­by na sza­fot. Może wła­śnie dla­te­go In­Prop nie chciał współ­pra­co­wać: bał się zde­ma­sko­wa­nia, trosz­czył się o niego…

– Czy tak wła­śnie jest, naj­droż­sza?

Szczyp­czy­ki de­li­kat­nie po­gła­dzi­ły go po po­licz­ku. Wi­de­ograf wy­świe­tlił ko­mu­ni­kat.

NIE MARTW SIĘ PIO­TRZE KO­CHAM CIĘ

Dok­tor Wy­soc­ki stłu­mił na­ra­sta­ją­cy w gar­dle szloch.

WIEM ILE TO DLA CIE­BIE ZNA­CZY ALE ŚWIAT NIE JEST GO­TO­WY

– Jest, wła­śnie że jest, pta­szy­no! Roz­ma­wia­li­śmy o tym, pa­mię­tasz? To na­dzie­ja, to prze­łom, to nie iskier­ka, a pło­mień po­stę­pu!

CIIII PRZY­TUL SIĘ DO MNIE

Czule objął sta­lo­wy kor­pus. Macki oplo­tły go w pasie.

PO­CA­ŁUJ MNIE CAŁUJ MNIE JAK WTEDY W WE­NE­CJI

Splótł palce z ima­dłem. Prze­łknął łzy i do­tknął war­ga­mi me­ta­licz­nej za­pad­ki, czu­jąc, jak na­mięt­ność roz­cho­dzi się mu po ustach.

ACH ACH PRA­GNĘ CIĘ PIO­TRZE PRA­GNĘ

Po­spiesz­nie zdjął ko­szu­lę, nie prze­ry­wa­jąc słod­kie­go po­ca­łun­ku. Chwy­tak ocie­rał się o wy­pu­kłość jego spodni. Pra­gnął zo­sta­wić to wszyst­ko za sobą: do­ta­cje na ba­da­nia, splen­dor, na­głów­ki w ga­ze­tach, za­zdro­sne spoj­rze­nia in­ży­nie­rów, i znowu oddać się we wła­da­nie miło…

Po­czuł na karku chłód lufy sztu­ce­ra. Na­kry­li ich! Po raz pierw­szy na­kry­li ich razem!

– Co pan robi, na Boga?!

Głos jego asy­sten­ta, To­ma­sza.

– Wi­dzisz to, wi­dzisz? – Nie od­wró­cił się. Po­żą­da­nie mą­ci­ło mu zmy­sły. – In­Prop dzia­ła, on czuje, żyje!

– Niech pan na­tych­miast prze­sta­nie, to… to chore!

– To­ma­szu, przej­rzyj na oczy! Eks­pe­ry­ment się udał!

– In­Prop jest odłą­czo­ny od za­si­la­nia, go­dzi­nę temu padły ogni­wa! Sam po­słał mnie pan po nowe. W do­dat­ku trwa pro­ces tło­cze­nia for­ma­li­ny! Ta becz­ka po pro­stu tu stoi a pan… pan…

Dok­tor Wy­soc­ki wes­tchnął. Głu­piec, ni­cze­go nie ro­zu­mie. Może In­Prop ma rację, świat nie jest go­to­wy.

– To nie ma nic wspól­ne­go z nauką, to de­pra­wa­cja, obrzy­dli­wość. Pro­szę na­tych­miast się od­wró­cić albo strze­lam! Nie żar­tu­ję!

Dok­tor uśmiech­nął się; czule pie­ścił mię­dzy pal­ca­mi lej­ko­wa­tą tubę. Po chwi­li na­my­słu pod­wa­żył zę­ba­mi za­pad­kę gę­bo­wą i wsu­nął język do środ­ka.

Huk mi­ło­ści do­słow­nie zwa­lił go z nóg.

Koniec

Komentarze

In­te­re­su­ją­cy tekst.

Świet­ny, wręcz zna­ko­mi­ty finał!

 

Ste­am­punk to nie moje kli­ma­ty, więc trud­no mi coś me­ry­to­rycz­ne­go w kwe­stii po­my­słu po­wie­dzieć. Ale tekst uwa­żam za bar­dzo udany. 

Po­do­ba­ło mi się wiel­ce!

 

Po­zdra­wiam!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

In­te­li­gent­ny Pro­jekt na Parę, z więc ra­czej In­PRoP.

Tego typu tek­sty czyta się dzi­siaj z pew­ne­go ro­dza­ju roz­rzew­nie­niem: ech, jak to się kie­dyś pi­sa­ło, jakie wizje przed­sta­wia­ło, gdy para i elek­trycz­ność razem zda­wa­ły się wszech­mo­gą­cy­mi… Ale oprócz po­wie­wu tech­no­ro­man­ty­zmu jest w tym tek­ście odro­bi­na hi­sto­rii al­ter­na­tyw­nej, na­tłok ludz­kich emo­cji zna­nych każ­de­mu i kilka słów o trud­no­ściach, bę­dą­cych udzia­łem pre­kur­so­rów po­stę­pu. Czy zmie­rza­ją­ce­go dobrą drogą w dobrą stro­nę, to mniej istot­ne – hi­sto­ria oceni, współ­cze­śni mogą się mylić…

Miło mi, że pierw­szy się wpi­su­ję pod do­brym opo­wia­da­niem.

EDY­CJA: No masz, Na­zgul się po­spie­szył… :-(

2 mi­nu­ty prze­wa­ży­ły na mą ko­rzyść!

Na­zgul ma urlo­pa i żaden dobry tekst mi nie umknie!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Po­życz mi ze trzy dni w tego urlo­pa… :-)

Mój! Nie oddam;)

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Smut­ne to, ale dobre i nie­źle na­pi­sa­ne. Szko­da pro­fe­sor­ka, ale In­Prop miał rację: świat nie był go­to­wy :)

Emel­ka­li, Ty mnie przy­pra­wiasz o ból głowy. :-) Jesz­cze jedna spe­cja­li­za­cja? Nie za wiele masz ta­len­tów? :-) (AdamKB)

Wiel­ce zacne opi­sa­nie dra­ma­tycz­nych sta­rań dok­to­ra Wy­soc­kie­go, mimo tra­gicz­ne­go fi­na­łu, ode­bra­łam nie­zwy­kle przy­chyl­nie i śpiesz­nie do­no­szę, iż Trak­tat po­do­ba mi się nad­zwy­czaj.

 

Szarp­nął za plan­de­kę, by ze­bra­ni mogli uj­rzeć dzie­ło jego życia w peł­nej kra­sie. Szarp­nął plan­de­kę/ po­kro­wiec, by ze­bra­ni mogli uj­rzeć dzie­ło jego życia w peł­nej kra­sie.

 

…na bro­szur­kach Wszech­pol­skie­go In­sty­tu­tu Badań Na­uko­wych (kiedy jesz­cze aka­de­mi­cy gotów byli spon­so­ro­wać pro­jekt)… – Chyba: …(kiedy jesz­cze aka­de­mi­cy go­to­wi byli spon­so­ro­wać pro­jekt)

 

Cięż­ko było do­szu­kać się w In­Pro­pie tego, czym w isto­cie miał być – oznak czło­wie­czeń­stwa.  – Trud­no było do­szu­kać się w In­Pro­pie tego, czym w isto­cie miał być – oznak czło­wie­czeń­stwa.

Cięż­kie jest coś, co dużo waży.

 

…któ­rych ro­dzi­ny wy­ra­zi­ły na to zgodę – ale wszyst­ko wska­zy­wa­ło na to, że nie­dłu­go umyją ręce. – Może wy­star­czy: …któ­rych ro­dzi­ny wy­ra­zi­ły na to zgodę – ale wszyst­ko wska­zy­wa­ło, że nie­dłu­go umyją ręce.

 

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Szarp­nął za plan­de­kę, by ze­bra­ni mogli uj­rzeć dzie­ło jego życia w peł­nej kra­sie. Roz­le­gły się nie­prze­ko­ny­wu­ją­ce okla­ski. – Nie­prze­ko­nu­ją­ce lub nie­prze­ko­ny­wa­ją­ce. 

 

Pięk­ne, me­lan­cho­lij­ne opo­wia­da­nie. Bar­dzo mi się po­do­ba­ło.

Dzię­ku­ję pięk­nie za wszyst­kie opi­nie, zwłasz­cza za wy­tknię­cie błę­dów ję­zy­ko­wych – już na­no­szę po­praw­ki.

Tech­no­ro­man­tyzm – pięk­ne słowo :)

Hmmm. Ro­zu­miem przy­chyl­ne ko­men­ta­rze, ale mnie za serce nie ści­snę­ło. Nie przej­muj się, ten typ tak ma.

Za to po­do­ba­ła mi się sty­li­za­cja, te wszyst­kie słów­ka z epoki.

Gdzieś tam za­kra­dła się zbęd­na krop­ka na po­cząt­ku wy­po­wie­dzi.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Po­czą­tek żwawy, ale bez opisu prze­strze­ni bo­ha­te­ra , z tym masz pro­blem w całej opo­wie­ści. Głów­na  po­stać po­ru­sza się w pu­st­ce. 

„Go­niec Wiel­kiej Pol­ski” (…)re­la­cje z krwa­wych walk z nie­do­bit­ka­mi car­skich par­ty­zan­tów [warto dodać kilka słów o tle hi­sto­rycz­nym, wątek liź­nię­ty, ale jak widać tylko dla kli­ma­tu]

Na kon­fe­ren­cję wpada ok 40 osób , ale nar­ra­tor widzi tylko jedną. 

Dziw­ny prze­skok, który na­ru­szą spój­ność tek­stu, prof za­czy­na wy­kład, czy wie­cie po się spo­tka­li­śmy, by od razu za­milk­nąć i ini­cja­ty­wę przej­mu­je nar­ra­tor. 

W klu­czo­wym mo­men­cie, gdy opi­su­jesz an­dro­bo­ta gu­bisz watek. Po po­da­niu ogrom­nej ilo­ści szcze­gó­łów, wy­ko­nu­jesz woltę – ni stąd ni zowąd ma­szy­na jest w środ­ku ludz­ka, bo ma ludz­kie wnętrz­no­ści. Jak gdyby nic się nie stało. Już po­ka­zu­je w któ­rym miej­scu:

Twór szka­rad­ny, dzi­wacz­ny, nie­ludz­ki, a jed­no­cze­śnie nie­sa­mo­wi­ty i po­cią­ga­ją­cy, bo prze­peł­nio­ny czło­wie­czeń­stwem. Do­słow­nie. Prze­peł­nio­ny ser­cem, mó­zgiem i ludz­ki­mi trze­wia­mi.

Me­ta­lo­wa obu­do­wa była skład­ni­cą or­ga­nów. Pre­pa­ra­ty, zę­bat­ki, prze­kład­nie i para je­dy­nie wpra­wia­ły je w ruch.[tutaj]Dok­tor za­pre­zen­to­wał stan­dar­do­wy pro­gram.

Zaś wcze­śniej pi­szesz: Cięż­ko było do­szu­kać się w In­Pro­pie tego, czym w isto­cie miał być – oznak czło­wie­czeń­stwa.

Tak się dzie­je, gdy wy­kre­owa­ny świat za­czy­na uwie­rać au­to­ra, bo zmu­sza go ogrom­nej dys­cy­pli­ny, ze wzglę­du na stwo­rzo­ne ogra­ni­cze­nia w me­cha­ni­ce świa­ta, we wcze­śniej­szych opi­sach, chyba że za­sła­nia­my się “magią” i jakoś tam bę­dzie. Omi­ną­łeś coś, co praw­do­po­dob­nie stało by się osią ca­łe­go opo­wia­da­nia, czyli po­ka­za­niu czy­tel­ni­kom jak prof po­łą­czył czę­ści me­cha­nicz­ne z bio­lo­gicz­ny­mi, by ca­łość ożyła i ca­ło­wa­ła za­wsty­dzo­ne panie. Jak łatwo za­uwa­żyć, nie wy­star­czy na­pi­sać , że coś jest na parę i wy­mie­nio­no ża­rów­ki [na parę, na prąd?] i prze­wo­dy tłocz­ne, by wszyst­ko zło­żo­ne do kupy za­dzia­ła­ło. Fi­zy­ka ku­le­je, jak fun­du­sze na ba­da­nia głów­ne­go bo­ha­te­ra. 

 

Wstrzy­mał od­dech i nie przej­mu­jąc się eks­ko­mu­ni­ką zmó­wił krót­ką mo­dli­twę. [tego nie zro­zu­mia­łem, co ma jedno z dru­gim wspól­ne­go?]

 

Lu­ne­ty pod gra­dem pytań wy­su­nę­ły się na całą dłu­gość sprę­ży­ny, potem wy­co­fa­ły do wnę­trza. [ro­zu­miem za­bieg, jak wy­ra­zić mi­mi­kę i emo­cję, skoro wcze­śniej było ludz­kich ce­chach, ale owe lu­ne­ty są dość cha­rak­te­ry­stycz­ne, bo wy­sta­ją jak nos kła­mią­ce­mu Pi­no­kio­wi, i po­ja­wia­ją się zni­kąd “ma­gicz­nie”, bo wcze­śniej bar­dzo szcze­gó­ło­wo opi­sy­wa­łeś an­dro­bo­ta]

 

Prze­pra­szam, ma­try­ca zbio­rów padła, prze­pra­szam [co my tam jesz­cze znaj­dzie­my? i do czego służy?]

 

W końcu mie­ścił za­kon­ser­wo­wa­ne or­ga­ny osoby, która była mu naj­bliż­sza na świe­cie. Był no­śni­kiem du­cho­wej esen­cji jego żony.[to dla­cze­go prof wcze­śniej ku­po­wał na lewo i prawo or­ga­ny? I jesz­cze ta eks­ko­mu­ni­ka, za or­ga­ny żony, które od­ko­pa­li gra­ba­rze?]

 

Czy­ta­jąc koń­ców­kę o sek­sie z an­dro­bo­tem, jak ma­wia­ją ina­czej: ko­pa­ra mi opa­dła! Kom­plet­na po­raż­ka. Pu­en­ta o pa­ro­wym me­cha­no­fran­ken­ste­inie na prąd z ga­da­ją­cy­mi zwło­ka­mi w czę­ściach, które leżą w for­ma­li­nie… a gdzie smoki, albo sa­mo­lo­ty pa­ro­we na­pę­dza­ne sil­ni­ka­mi gra­wi­ta­cyj­ny­mi?

Re­asu­mu­jąc  można spró­bo­wać de­fi­nio­wać opka w kon­wen­cji trans­hu­ma­ni­zmu ste­am­pun­ko­we­go w kiep­skim wy­ko­na­niu. 

Od stro­ny ję­zy­ko­wej, po­czą­tek w miarę, koń­ców­ka słaba. Słow­nic­two pa­ro­wo-elek­trycz­no-me­cha­nicz­ne za­pew­nia kli­mat, to są plusy. Ale wię­cej jest mi­nu­sów: nie­spój­ny świat, war­stwa dia­lo­go­wa, szcze­gól­nie z żoną, strasz­nie in­fan­tyl­na. Opisy po­wierz­chow­ne, nad­uży­wa­ne słowa klu­cze, by jakoś prze­brnąć do seksu z trans­hu­ma­nist­ką żoną. 

 

 

 

 

 

@i­Ho­mer, od­nio­sę się ogól­nie do rze­czy, które po­ru­szy­łeś.

 

Opo­wia­da­nie było pi­sa­ne pod limit zna­ków (12 000, o ile do­brze pa­mię­tam), więc wia­do­mo, że trze­ba było zde­cy­do­wać, czy sku­pić się na roz­wi­ja­niu de­ta­li tech­nicz­nych, czy na emo­cjach i ogól­nie po­ję­tym za­my­śle (mi­łość czło­wie­ka do ma­szy­ny). Zde­cy­do­wa­łem się na to dru­gie, tro­chę po ma­co­sze­mu trak­tu­jąc otocz­kę. Sed­nem hi­sto­rii nie jest od­po­wiedź na py­ta­nia “jak on to zro­bił?” i”jak to dzia­ła?”. Tak jak po­wie­dzia­łeś – w grun­cie rze­czy wszyst­ko spro­wa­dza się do seksu z ma­szy­ną. A  spro­wa­dza się, bo tak miało być, wedle tego, co sobie za­ło­ży­łem.

Dzię­ki za ko­men­tarz i uwagę, jaką po­świę­ci­łeś tek­sto­wi.

Fak­tycz­nie,  limit zna­ków jest spo­rym ogra­ni­cze­niem, gdy two­rzy się świat od pod­staw, ale po prze­bu­do­wie tek­stu, i su­ge­stiach opek byłby cał­kiem nie­zły. Ostat­nio oglą­da­łem in­te­re­su­ją­cy film “her” , o tym jak sa­mot­ny męż­czy­zna za­ko­chu­je się w apli­ka­cji. Do­sko­na­ła kre­acja ak­tor­ska. Go­oglow­ski obraz trans­hu­mi­zmu. Nie pa­mię­tam na­zwi­ska ak­to­ra, ale to jest ten sam czło­wiek ze szra­mą, który grał w Gla­dia­to­rze rolę ce­sa­rza, głów­ne­go pro­ta­go­ni­stę Ma­xi­mu­sa. 

Jest tu at­mos­fe­ra gro­szo­wych po­wie­ści ko­le­jo­wych, pier­wo­wzo­ru ste­am­pun­ka, po­dob­nie jak i dość celna próba (sze­rzej o tym AdamKB już pisał) uchwy­ce­nia umy­sło­wo­ści epoki, jest spraw­ny warsz­tat i odro­bi­na gro­te­ski. Zwa­żyw­szy na pu­ry­tań­ski cha­rak­ter tam­tych cza­sów nie sądzę jed­nak, aby esen­cja du­cho­wa Ś.P. mał­żon­ki dok­to­ra Wy­soc­kie­go po­czy­na­ła­by sobie tak zu­chwa­le w kwe­stiach zwią­za­nych z ob­co­wa­niem płcio­wem;). 

Przy­cza­jo­ny użysz­kod­nik

Opo­wia­da­nie cie­ka­we, ale w mo­men­cie, w któ­rych (chyba) miało mnie za­smu­cić, jakoś nie ru­szy­ło. Ale chory ele­ment już coś tam w żo­łąd­ku po­prze­sta­wiał. Ogól­nie duży plus :)

 

Zwa­żyw­szy na pu­ry­tań­ski cha­rak­ter tam­tych cza­sów nie sądzę jed­nak, aby esen­cja du­cho­wa Ś.P. mał­żon­ki dok­to­ra Wy­soc­kie­go po­czy­na­ła­by sobie tak zu­chwa­le w kwe­stiach zwią­za­nych z ob­co­wa­niem płcio­wem;). 

Ja zin­ter­pre­to­wa­łam, że to się nie dzia­ło na­praw­dę (ze stron zony). Że dok­to­rek osza­lał… do­brze kom­bi­nu­je?

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

Czy­ta­nie tego tek­stu było czy­stą przy­jem­no­ścią. Dzię­ki.

Sorry, taki mamy kli­mat.

@Ten­sza, Me­cha­nisz­kin

“In­Prop jest odłą­czo­ny od za­si­la­nia, go­dzi­nę temu padły ogni­wa!” To po­win­no sporo tłu­ma­czyć ;)

Zu­chwa­le po­czy­na sobie dok­tor, esen­cja du­cho­wa jego żony grzecz­nie pod­da­je się pro­ce­so­wi tło­cze­nia for­ma­li­ny.

Cho­ciaż kto wie, In­Prop zna różne sztucz­ki…

 

Dzię­ki Se­th­ra­el!

“In­Prop jest odłą­czo­ny od za­si­la­nia, go­dzi­nę temu padły ogni­wa!” To po­win­no sporo tłu­ma­czyć ;)

No, do­brze kom­bi­nu­ję ;)

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

O, widzę, że nie za­pi­sał się mój ko­men­tarz. :( Dobre opo­wia­da­nie, limit dał mu w d…

Sza­lo­ne am­bi­cje, sza­lo­na mi­łość – miło od­grzać stare mo­ty­wy. :)

EDIT: He­ira­te mich – Ram­m­ste­ina mi się sko­ja­rzy­ło ;)

In­Prop jest prze­cież pa­ro­wy! A ra­czej pa­ro­wy In­Prop za­si­la­ny prą­dem, o czym na­po­mkną­łem w ko­men­ta­rzu. Z tego, co nam wy­tłu­ma­czy­łeś to jest cał­ko­wi­cie nor­mal­ne? 

Ok, zatem za­gad­ka: czy sa­mo­chód pa­ro­wy jest na ben­zy­nę czy na prąd? To by­naj­mniej jest py­ta­nie re­to­rycz­ne, na wszel­ki wy­pa­dek nie wy­ma­ga­my od­po­wie­dzi. 

Po­do­ba­ły mi się prze­bły­ski świa­ta prze­sta­wio­ne­go, tj. tej pa­ro­wej Pol­ski, nie­zła jest re­ak­cja  po­moc­ni­ka na scen­kę z ro­bo­tem. Kwe­stia sa­me­go ro­bo­ta zaś, jak już wska­za­no, opra­co­wa­na po łeb­kach – ale ro­zu­miem winę li­mi­tu  zna­ków ; )

 

I po co to było?

Tekst świet­ny. Mogą Ci lizać stopy co po­nie­któ­rzy Użyt­kow­ni­cy. Wiesz, o co cho­dzi. A to już COŚ. Po­mysł – za­je­bi­sty. Za­plu­so­wa­łeś. Zresz­tą – znasz swoją war­tość, mam na­dzie­ję ; )

...always look on the bri­ght side of life ; )

Dzię­ki za miłe słowa, imien­ni­ku :)

Cie­ka­we. Na­pisz jesz­cze coś ste­am­pun­ko­we­go.

In­fun­dy­bu­ła chro­no­syn­kla­stycz­na

Cał­kiem nie­złe. Na­pi­sa­ne przy­zwo­icie. Cie­ka­wie się czy­ta­ło. Ale nie po­rwa­ło mnie aż tak żebym piała z za­chwy­tu.

Nigdy nie mów nigdy!

Bar­dzo spodo­ba­ło mi się tło opo­wia­da­nia i słow­nic­two. Fa­bu­ła już tro­chę mniej.

„Czę­sto sły­szy­my, że ma­te­ma­ty­ka spro­wa­dza się głów­nie do «do­wo­dze­nia twier­dzeń». Czy praca pi­sa­rza spro­wa­dza się głów­nie do «pi­sa­nia zdań»?” Gian-Car­lo Rota

Pod­bi­jam za Dziad­kiem – tło (w moim ro­zu­mie­niu ste­am­pun­ko­wo-wiel­ko­pol­sko otocz­ka) oraz sty­li­sty­ka. Twój po­mysł jest dość in­try­gu­ją­cy, ale za­koń­cze­nie w ogóle nie przy­pa­dło mi do gustu. An­dro­bo­sex w całej swo­jej ob­ra­zo­bur­czo­ści mógł stać się pew­nym wa­lo­rem tek­stu, ale nie­wier­ny To­masz, który tak po pro­stu po­cią­gnął za spust, w ogóle nie mie­ści mi się w gło­wie. 

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Plusy:

 

„– Dzię­ku­ję pań­stwu za tak licz­ne przy­by­cie.

Dok­tor Wy­soc­ki do­pie­ro co za­czął pre­zen­ta­cję, a już mu­siał minąć się z praw­dą.”

 

„pa­mię­tał, jak zaraz na po­cząt­ku kilka razy w ty­go­dniu za­pra­szał ko­le­gę Ra­czyń­skie­go na her­ba­tę i usa­da­wiał go tak, by in­ży­nier miał ga­ze­tę do­kład­nie na wy­so­ko­ści oczu. Zgrzy­tał wtedy zę­ba­mi jak źle na­oli­wio­na zę­bat­ka.”

Nowa Fantastyka