- Opowiadanie: Wilk który jest - Ostatnich czterech w ostatnią noc

Ostatnich czterech w ostatnią noc

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Ostatnich czterech w ostatnią noc

– Inter canem et lupum.

Słowa Macieja zbudziły Zbigniewa ze stanu, który był bardziej odrętwieniem niż snem. Wyjrzał przez otwór strzelniczy.

– No, szarówka – zgodził się szeptem.

– Nie ma co szeptać, nikt nie podsłuchuje – rzucił Maciej.

– Mściwój śpi – dodał cicho Zbigniew, wskazując brodą na młodzieńca, który leżał na boku, okryty grubym szarym płaszczem.

– Zbudźmy go, naradzić się trzeba!

– Nie, zostaw. Od trzech dni nie spał. Niech się chociaż wyśpi skoro może. Do świtu zdążymy podjąć decyzję. Dzierżysław na szczycie?

– Tak, mówiłem, żeby rozpalił ogień pod kotłem. Ciepło będzie, a i widno.

Maciej zdjął szłom i zasiadł na ławie obok Zbigniewa. Oparł głowę o kamień, z którego niespełna wiek temu muratorzy postawili tę strażnicę, ostatni, symboliczny punkt oporu na drodze wojsk księcia Godfryda w głąb kraju.

Z trzynastoosobowej załogi zostało ich czterech. Jutro o tej porze przy życiu będzie już tylko jeden z nich. Tego byli pewni jak obecności słowa „amen” na końcu pacierzy. Przed miesiącem armia księcia Godfryda zwanego Wrednym najechała ziemie, których przysięgali strzec. Bezsilnie patrzyli jak płoną twierdze graniczne: Niedźwiedzi Stołp i Mocna Skała. To były zamki, z podwójnym pasem murów, suchymi fosami i liczną załogą, złożoną z dzielnych i bitnych obrońców, a jednak padły. Na linii granicznej pozostała tylko strażnica, którą mieli utrzymać, tak długo, jak to będzie możliwe. Tydzień temu na wieżach spalonych zamków opuszczono w dół chorągwie ze srebrnym gryfem, znakiem księcia Bolesława, któremu służyli i wciągnięto flagi zwycięzcy przedstawiające czarną żabę na złotym tle. Ciężko im się zrobiło na sercach. Poczuli osamotnienie i ciężar położenia. Towarzyszyło temu jednak i dziwne uczucie ulgi, że oto, zamiast biernie tkwić na swoim ostańcu, będą mogli zadawać wrogowi rany, walczyć!

Patrzyli, jak zbliżają się dymy obozowisk armii zmierzającej z dwóch kierunków w ich stronę. Jeszcze czujniej spoglądali na wschód i południe, gdzie wypatrywali oznak nadchodzącej odsieczy. Gdy wrogie wojska były dzień drogi od strażnicy, przerąbali siekierami drewniany most, jedyną drogę wiodącą do małej wieży strażniczej, zwanej Wilczą Czatą. Drwa z hukiem runęły w przepaść. Rozpadlinę głęboką, ale niewielkiej szerokości. Bez zbroi mógł ją przeskoczyć dorosły mężczyzna. Zaryglowali wrota i czekali na szturm.

Trzy dni temu najeźdźcy otoczyli skałę, a na resztki mostu wkroczyło poselstwo. Trębacz zadął w róg, a emisariusz uniósł głowę ku szczytowi wieży czekając na wyjście dowódcy.

Wojciech nie kazał mu długo wyczekiwać. Stanął na brzegu blankowanego muru i krzyknął.

– Coście za jedni i czego tu chcecie!

– Jestem Otton Czarny emisariusz księcia Godfryda zwanego kiedyś Wrednym, a który przyjął przydomek Wszechmogący! Poddajcie strażnicę i przyłączcie się do wielkiej armii książęcej! Zmierzamy do cesarza upomnieć się o koronę królewską, która słusznie się księciu Godfrydowi należy!

Sprawa odrzucenia przez cesarza namolnych zabiegów Godfryda Wrednego o koronę rozeszła się po świecie szerokim echem, podobnie jak i groźby, które ten skierował wobec cesarskiego majestatu. Rzecz była tak głośna, że dotarła nawet do pogranicznej strażnicy i jej nielicznej załogi.

– Wojciech ze Słupczy, dowódca Wilczej Czaty! A jeśli nie ustąpimy?

– Tedy zginiecie, a my pójdziemy dalej! Nie chcecie po słusznej stronie stanąć?! Wszyscy wiedzą, że cesarz niegodnie postąpił, odmawiając sprawiedliwym żądaniom!

– Ja wiem jedno: tam gdzie konie kują, niechaj żaba nogi nie podstawia! Jedynie książę Bolko może nam kazać broń złożyć. Przysięgaliśmy Wilczej Czaty bronić i nie odstąpimy. Na próżno więc obaj języki strzępimy. Jeśliście dość dzielni to nacierajcie, ale śmierć poniesie wielu z was, nim zdołacie nas powalić!

Otton wykrzywił twarz w pogardliwym uśmiechu i rzekł:

– Gotuj się tedy na rychły zgon Wojciechu. Zgodnie z wolą księcia Godfryda zakładamy tu obóz, by wojska mogły trochę po oblężeniach odpocząć i czwartego dnia ruszamy dalej.

– Liczysz, że w niecałe trzy dni nas zawojujesz?! Niedoczekanie twoje! – krzyknął Wojciech.

– A kto nas czwartego dnia powstrzyma? Ostatni żywy obrońca? – Otton zaśmiał się paskudnie i odszedł w stronę obozu.

Defensorzy zastygli przy otworach strzelniczych i skryci za blankami na szczycie wieży. Rozpalili ogień pod kotłem ze smołą i czekali. Pawężnicy Godfryda otoczyli Wilczą Czatę podwójnym kordonem. Reszta wojsk oblężniczych spokojnie rozbijała obóz. Nikt się do szturmu nie kwapił. Nagle zgromadzeni wewnątrz wieży usłyszeli łomot ciał i chrzęst zbroi uderzających głucho o kamienną posadzkę szczytu. Gdy wbiegli na górę, zobaczyli ciała Wojciecha i dwóch jego towarzyszy, ze strzałami tkwiącymi w grdykach. Próbowali coś jeszcze wycharczeć. Czy to jednak miały być informacje o tym, kto ich zabił, czy słowa modlitwy tego już ustalić nie było podobna. Strzały musiały być zatrute, bo śmierć przyszła szybko.

Wyjrzeli przez blanki. Wciąż otaczali ich pawężnicy, a w obozie trwała normalna krzątanina. Nikogo z łukiem nie było widać, a musiał to być długi łuk angielski. Inny nie zdołałby donieść strzały ze znaczniejszej odległości i to z taką siłą, by ta przebiła pancerz. Mistrzem nad mistrzami musiał być też ten, który strzelał. W jedną chwilę z trzynastu obrońców Wilczej Czaty zrobiło się dziesięciu. Po śmierci Wojciecha Zbigniew objął dowodzenie, jako najstarszy i najbardziej doświadczony w bojach. Walczył on ongiś z niewiernymi jako krzyżowiec i sporo po świecie wędrował.

Ciała poległych znieśli na dół wieży. Ułożyli przy drzwiach. Dłonie złożyli im do modlitwy, kładąc na ciałach nagie miecze i tarcze herbowe. Czuwali całą noc. Widzieli, jak pawężnicy zapalają wokół strażnicy pochodnie wbite w ziemię, a sami, już za umocnieniem zrobionym ze swych wysokich tarcz, rozpalają ogniska i warzą strawę. Nikt nie szturmował.

Wszyscy obrońcy Wilczej Czaty w napięciu oczekiwali ataku. Wręcz go pożądali! Chcieli zewrzeć się z wrogiem w walce. Nic z tego, aż do świtu żaden atak nie nastąpił. Dumali, czy ich głodem chcą wziąć, czy jak? I wtedy zginęło kolejnych trzech. Dwóch co stali na szczycie wieży i pełnili straż i jeden wewnątrz. Ten najbardziej zagadkowo, bo przecież strzałą w zwężający się ku środkowi otwór strzelniczy trafić, to nieomal cud.

W trakcie modlitwy nad zmarłymi towarzyszami Zbigniew zrozumiał, jaki wróg u stóp Wilczej Czaty stanął. Zwołał wszystkich na naradę. Gdy zebrali się w siedmiu w sieni górnej, rzekł do nich:

– Towarzysze! Nie wychodzimy już na szczyt wieży. Nie zwykły to bowiem łucznik pod strażnicą stoi, ale niechybnie Godfryd Wredny z diabłem pakt zawarł i po jego stronie walczy czarownik – strzelec. Uszczelnijmy otwory strzelnicze i módlmy się bracia, bo w Panu jedyna nadzieja.

Zbyt byli przygnieceni smutkiem i poczuciem beznadziei, by o szczegóły pytać. Uszczelnili okna i oddali się modłom. Nic to nie pomogło. Z nastaniem świtu zginęło kolejnych trzech z nich. Jak strzały dotarły do wnętrza wieży, nie zdołali odgadnąć. Przy wrotach, leżało teraz dziewięć ciał rycerzy z przebitymi gardzielami. Przy życiu zostało czterech obrońców.

Szarówka powoli zamieniała się w noc. Mściwój spał niespokojnie, ale spał. Maciej ze Zbigniewem siedzieli na ławie, słuchając trzaskania płomieni na szczycie wieży i powolnych kroków Dzierżysława, który straż pełnił i podsycał ogień.

– Dlaczego tylko po trzech katrupi? – zapytał Maciej.

Zbigniew uniósł zmęczone powieki:

– Czarownik – strzelec może zabijać najwyżej trzech lub czterech dziennie. Zależy od tego, ile razy wizerunek Zbawiciela ugodził. Ile razy ugodzi – tylu ludzi może dziennie zabijać. Nie więcej niż czterech, a najczęściej trzech, by się diabłu szczególnie przypodobać. Bo te trzy ofiary dziennie, to na drwinę z Trójcy Przenajświętszej…

– Da się jako  obronić? – Maciej, którego ciekawość co do zasady została zaspokojona, postanowił zapytać o praktyczną stronę wojenki.

Zbigniew pokręcił głową.

– Słyszałem, że ci, co wolą diabłu duszę zaprzedać, niż z Bogiem w sercu umrzeć, aby ochronić szyję, odcinają mieczem głowę od krucyfiksu.

Zapadła cisza, w której nie było słychać ni kroków Dzierżysława na szczycie, ni trzaskających płomieni. Maciej zerknął na krzyż z wyobrażeniem Zbawiciela wiszący na ścianie sieni. Wzdrygnął się i rzekł:

– Naradzić się trzeba.

– Zgoda – potwierdził Zbigniew. – Budź Mściwoja, ja idę na szczyt wieży. Tam się spotkamy we czterech.

Oparli się o mur i patrzyli na pierścień pochodni okrążający Wilczą Czatę, na idące w setki ogniska płonące pogodnie w obozie armii Godfryda i na nieprzeniknione ciemności od strony, z której spodziewali się odsieczy.

– Bracia – zaczął Zbigniew spokojnie. – Po stronie wroga diabeł stoi. Jutro czarownik – strzelec zabije kolejnych trzech z nas. Ocaleje jeden. Niepodobna ustalić, który i co mu z tego ocalenia przyjdzie poza dniem życia więcej. Znaków żadnych armii księcia Bolesława, czy cesarskiej nie widać. Przez dwa dni odsiecz nie nadejdzie. Strzały w wieży nas znajdą, czego byśmy nie uczynili. Zdjęliśmy czatę ze szczytu. Uszczelnili strzelnice. Nic to nie pomogło. Strażnica jest otoczona. Wyjścia mamy dwa – czekać na śmierć w wieży lub próbować się przedrzeć. Co sądzicie?

– Trzech zginie jutro – rzekł jakby do siebie Dzierżysław. – Może ustalmy, kto ma przeżyć, stańmy z obnażonymi gardzielami w kręgu. Czwarty we środku przykucnie, dzięki temu ocaleje i może sam uciecze i księcia ostrzeże?

– Jak ustalić kto ma ocaleć? – rzekł Maciej. – Po mojemu: walczmy. Natrzyjmy na nich. Ilu zdołamy zabić, tylu zdołamy, a może z Bożą pomocą, ktoś się zdoła przebić i księciu Bolesławowi o czarowniku – strzelcu opowie? Niechaj tęższe umysły od nas, jakiego sposobu na to ścierwo szukają!

– Jeden mniej się w oczy rzuca – syknął Dzierżysław.

– No to możemy natrzeć we trzech na pawężników Godfryda tej nocy, a czwarty niech próbuje ujść z oblężenia. Durno na śmierć z odsłoniętą gardzielą czekać – rzekł Maciej.

– Dobrze prawisz Macieju. Godniej wyjść śmierci na spotkanie niż czekać – głos zabrał Zbigniew.

– Kto walczy, kto ujść próbuje? – zagadnął Dzierżysław. Czuć było, że debata jakakolwiek na ten temat będzie trudna, a argumentów pro et contra można wysypać tyleż samo za każdym.

Zbigniew, który trzymał komendę, powiedział:

– Zrobimy tak: Mściwój jest najmłodszy i jako jedyny jest stąd. Zna teren. On sam pójdzie.

– Nie bierz zbroi, jeno szłom na głowę . Weź łuk, kołczan, suchą strawę, bukłak z wodą– zwrócił się wprost do młodzieńca. – Kiedy wyjdziemy z wieży, kieruj się na zachód i spróbuj do cesarskich sprzymierzeńców dotrzeć. Na tym kierunku, chyba się wróg spodziewa nas najmniej.

Mściwój w milczeniu skłonił głową i zszedł na dół, by się przyszykować do drogi.

– My samotrzeć uderzymy na godfrydowych pawężników. W pełnych zbrojach. Kierować będziemy się na wschód. Skupimy na sobie siły wroga i tanio się nie sprzedamy. Szykujmy się, musimy ruszyć, nim nastanie świt. Weźcie ławy, przerzucimy je nad przepaścią, bo inaczej przejść niepodobna.

Skłonili się sobie nawzajem i wstali w milczeniu. Maciej i Dzierżysław poszli wybrać ławy i dobrać rynsztunek do nocnej walki. Zbigniew został na szczycie wieży sam. Popatrzył na gwiazdy i na ogniste kręgi otaczające Wilczą Czatę. Wytężył wzrok. Ni od wschodu, ni od południa nie widać było choćby najsłabszej łuny zwiastującej nadejście odsieczy. Splunął i wylał kocioł ze smołą.

Kiedy schodził w dół, dostrzegł, że od krucyfiksu ktoś mieczem odrąbał głowę Zbawiciela. Pojął, że mierząc się z armią wspieraną przez diabła, przyjdzie mu walczyć w jednym szeregu z bluźniercą. Nadzieja, którą pokładał w Bogu przygasła.

Odmówili krótką modlitwę nad ciałami dziewięciu zabitych towarzyszy i starając się zachować ciszę, otworzyli wrota do wieży. Dzierżysław z Maciejem wynieśli ciężkie ławy, jakby te nic nie ważyły. Na czworakach przekroczyli przepaść. Tu uścisnęli się z Mściwojem.

– Ruszaj z Bogiem – szepnął Zbigniew.

– Ostańcie z Bogiem – szepnął młodzian i zaczął opuszczać się po skale ku zachodowi. Po chwili zniknął im z oczu.

Wyciągnęli miecze i zeszli po resztkach mostu. Światła płonących pochodni, otaczających kręgiem strażnicę, zaczęły odbijać się w płytach pancerzy, wtedy przestali się już kryć, tylko ruszyli pędem.

Z okrzykiem:

– Gryf nadchodzi! – runęli ustawieni w klin na pawężników. Ci z pierwszego szeregu legli odtrąceni na boki lub runęli z rozpłatanymi czaszkami od ciosów tak straszliwych, jakie tylko osaczone zwierzę potrafi zadać. Wrogowie nie spali, czuwali, choć więc zaskoczyła ich furia ataku, szybko zorganizowali opór i zaczęli zaciskać krąg wokół rycerzy.

Zbudzony okrzykami powstał w swym namiocie i czarownik – strzelec. Było już po północy. Wszedł w krąg światła. Popatrzył na walczących i naciągnął cięciwę potężnego łuku. Strzała pognała w ciemność i wbiła się w oko Dzierżysława. Rycerz wypuścił z ręki miecz, schwycił się za twarz i runął na ziemię. Czarownik uśmiechnął się paskudnie i spokojnie sięgnął po kolejną, zatrutą strzałę… Gdy i drugi rycerz padł z przebitą grdyką, pawężnicy odstąpili, pozostawiając czarownikowi – strzelcowi pole do działania. Ten napiął łuk i trzecie z ciał uderzyło o ziemię. Ciszej niż dwa poprzednie – Mściwój nie miał na sobie zbroi… Czarownik uśmiechnął się zimno i ruszył do namiotu, uznając swoje dzieło na ten dzień za zakończone. W tym czasie Zbigniew biegł przez las. Tarczę wyrzucił jak Archiloch, podobnie i szłom. Pawężnicy nie gonili za wyrywającym z okrążenia rycerzem. Wciąż czekali, aż dosięgnie go trzecia strzała czarownika–strzelca. Nie widzieli będąc po drugiej stronie skały, że ta już zadała śmierć komu innemu.

Koniec

Komentarze

Jeśli zwalili most, to na jakich resztkach stanęło poselstwo?

Dlaczego pawężnicy czekali? Nie umieli liczyć do trzech, czy może czarownik któregoś nie trafił?

Takie mam wrażenie, jakby to miał być fragment czegoś większego. Scenka nieźle napisana, ale nie wzrusza za specjalnie.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ja zrozumiałem to tak, że ostatniego nie gonili a czarownik go nie zabił – bo to on zniszczył ten krucyfiks. Czytało mi się nad wyraz przyjemnie, leci piąteczka.

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Bardzo ciekawy pomysł na magiczne ograniczenia. I to z uzasadnieniem. Ale końcówka i do mnie nie trafiła – trzy ciała padły. Na co czekali pawężnicy? Liczyli, że następnego dnia czarownik chłopaka zastrzeli? Po co właściwie ciągnąć całą armię? Tylko do oblężenia? W ogóle jednak zauważyli czwartego?

Wołacze, Wilku, oddzielamy przecinkami od reszty zdania.

Staną na brzegu blankowanego muru i krzyknął.

Literówka. Jeszcze w co najmniej jednym miejscu masz podobną.

– Ja wiem jedno: tam gdzie konie kłują,

Oj. Biedne konie. Ostrogi znowu w modzie? ;-)

Babska logika rządzi!

@bemik

Pierwowzorem jest strażnica w Ryczowie (na szlaku warowni jurajskich). Według rekonstrukcji most drewniany prowadził od początku ostańca, aż do wieży. Przepaść jest po drodze. Ma trochę po nad metr – taki solidny krok do zrobienia, tyle, że parą ładnych metrów w dół. Reszta mostu istniała po to, żeby spokojnie i bezpiecznie dojść, albo nawet dojechać do strażnicy. Z perspektywy obrońców wystarczyło zrąbać ten kawałek nad przepaścią. Stąd się wzięły te resztki mostu. Ich zniszczenie nie miało z przyczyn militarnych sensu.

Liczyli do trzech, tylko trzecia strzała utkwiła w gardle Mściwoja. Ten był z drugiej strony skały. Pawężnicy po prostu nie wiedzieli, że ten trzeci strzał padł.

Owszem – Zbigniew ma jeszcze rolę w moich opowieściach do odegrania! ;-)

Pozdrawiam i dzięki za uwagi!

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

@Kwisatz Haderach

Dzięki śliczne! WOW! Tłuściutka piąteczka już na starcie – miło! :-)

Moim zdaniem czarownik – strzelec zabił Mściwoja. Krucyfiks zniszczył Dzierżysław, który podsłuchał / usłyszał przypadkiem rozmowę Zbigniewa i Macieja. Dlatego został ugodzony strzałą w oko. Taka drwina diabelska – szyję ocalił, duszę i życie stracił.

Pozdrawiam serdecznie i dzięki za dobre słowo!

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

@Finkla

W końcu pęknę i zatrudnię wolontariuszy do korekty. Piękne dzięki za słuszne uwagi. Z lekka się rumienią, ale pod przyłbicą nie widać! ;-)

Wracając do wątku głównego. Trzech rycerzy walczy z pawężnikami od wschodu. Z drugiej strony skały jest czwarty, którego ci najeźdźcy, którzy biorą udział w walce nie widzą. Czarownik – strzelec zabija jako pierwszego Dzierżysława, drugi ginie Maciej, tu pawężnicy odstępują i czekają na trzeci strzał. Strzała i owszem pomknęła w ciemność, ale dopadła Mściwoja. Tego pawężnicy ani, nie widzą, ani nie przeczuwają jego istnienia. Ponieważ są pewni skuteczności diabelskiego sługi, spokojnie czekają na efekt. To pozwala Zbigniewowi na gest Archilocha i wykazanie się chyżością biegu w pełnej zbroi, choć bez szyszaku. Uff… :-)

Pozdrawiam serdecznie i raz jeszcze dzięki!

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Wilku – i właśnie o to chodzi! Jeśli musisz tłumaczyć w komentarzu, to znaczy, że są braki w tekściesmiley

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Może też nie tłumaczyć i zostawić to naszym domysłom :) Tak byłoby lepiej. Ale to fakt, nigdy nie wziąłbym twojego (czyli prawidłowego) scenariusza pod uwagę. Choć jest to najlepszy tekst z tych, które ostatnio tu czytałem, to jednak nie udało Ci się przekazać nam go tak jak miałeś w zamyśle. Popracuj nad tym :)

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

@bemik

Wersja druga: albo, że się nie czyta dość uważnie. :-P ;-)

OK! Przejrzę zakończenie raz jeszcze. Z drugiej strony chcę jednak zostawić pole dla domysłów.

Pozdrawiam i dzięki za uwagi!

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

@Kwisatz Haderach

:-D Przeglądam ostatni akapit! Pomyślę nad tym, jak to sprzedać, żeby pola na domysły nie zaorać.

Pozdrawiam!

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

@Bemik

@Finkla

@Kwisatz Haderach

Wybaczcie, że zbiorowo i, że w kolejnym komentarzu. Nie chciałem edytować poprzednich wiadomości, bo nie wiem, czy już mieliście okazję je przeczytać, czy też nie. Dlatego – naruszając dobry obyczaj – dodaję jeszcze jeden komentarz.

Przeredagowałem ostatni akapit. Mam nadzieje, że teraz zakończenie historii ma prostszy układ.

Raz jeszcze śliczne dzięki za uwagi!

Pozdrawiam serdecznie!

 

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Dla mnie wszystko zostało teraz wyjaśnione.

Popatrzył na walczących i naciągną cięciwę swego potężnego łuku. – naciągnął, swego zbędne

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

:-D Opowiadania są cudowne – ciągle w nich coś można znaleźć… Do poprawienia. :-)

Dzięki!

Pozdrawiam!

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Wilku, tu jest jakiś fuckup albo ja nie rozumiem:

 

Zbigniew został na szczycie wieży sam. (…). Wytężył wzrok. (…). Splunął i wylał kocioł ze smołą.

Kiedy schodził w dół, dostrzegł, że od krucyfiksu ktoś mieczem odrąbał głowę Zbawiciela. Pojął, że mierząc się z armią wspieraną przez diabła, przyjdzie mu walczyć w jednym szeregu z bluźniercą. Nadzieja, którą pokładał w Bogu przygasła.

 

Podmiotem jest cały czas Zbigniew. Jakim więc cudem, skoro pierwszy zauważył odrąbaną głowę, to on okazał się odrąbującym w finale? Czy też wynika z tego, że odrąbanie to nieskuteczne zabezpieczenie?

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

@PsychoFish

Cóż mogę powiedzieć – przeczytaj raz jeszcze. W tekście jest odpowiedź na pytanie brzmiące: kto odrąbał głowę. Dla ułatwienia dodam, że to nie jest Zbigniew. Skąd Ci przyszło do głowy, że to on jest odrąbującym? Ocalał dlatego, że czarownik – strzelec mógł zabić trzy osoby i tyle zabił. Na Zbigniewa mu abonamentu szatańskiego nie starczyło.

No dobra, nie będę się nad Tobą pastwił – odrąbującym był Dzierżysław i dlatego dostał strzałą w oko. Jak już pisałem powyżej, taka diabelska drwina: szyję ocalił, życie i duszę – utracił.

Czy już się wszystko zgadza? Powiedz mi, że tak… :-)

Pozdrawiam serdecznie i dzięki, że Ci się chciało i przeczytać i skomentować – miło!

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Zagłosowałem na twój tekst ^^

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Czyli ja nie zrozumiałem :-)

 

Fajne, rycerskie fantasy. Czyta się lekko i dobrze. Ale to chyba dopiero wstęp, co? :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

@Kwisatz Haderach

WOW! Dzięki piękne!

Pozdrawiam serdecznie!

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

@PsychoFish

Dzięki! :-) Walczę z dłuższą historyjką osadzoną w realiach XIII wieku. Tam utknąłem, a ta opowieść przyszła sama. Najwidoczniej miała taką ochotę. ;-) Cała sztuka polegała na tym, żeby nie ukatrupić głównego bohatera.

Pozdrawiam i dzięki za dobre słowo!

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Chętnie przeczytam następny twój średniowieczny tekst. Czuć klimat, a mało komu udaje się go dobrze ująć – za to duży plus, to właściwie przesądziło o mojej pozytywnej opinii. Dopracuj fabułę, bo w dłuższym tekście czarownik nie wystarczy :) I postaraj się nie dopuścić nieścisłości. Powodzenia Wilku!

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Dzięki! Tym razem demon będzie, ale inny. Też opisany w Malleus Maleficarum.

Chwytam pióro i piszę dalej!

Dzięki za zachętę!

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

świetny, spójny klimat :). Potknięć z poprzednich komentarzy nie zauważyłam – pewnie dlatego, że już po korekcie :D. Co prawda nie moje to klimaty, ale świetnie napisane. Nie znam się na interpunkcji ,póki co (mogą o tym zaświadczyć niektórzy ;P), więc nie będę pisała o ogonkach, tylko wspomnę o prywatnym odbiorze: mam wrażenie bieganiny w górę i w dół po wieży. Nic to złego, ale zdominowało moje wspomnienie o historii.

Dzięki za dobre słowo!

No cóż, wieże to do siebie mają, że można albo do góry, albo na dół. ;-)

Cieszę się, że historia zostawiła po sobie wspomnienie.

Pozdrawiam serdecznie!

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Czytałem wcześniej, ale wpisuję się dopiero dzisiaj.

Klimat jest, przekonywający, i to duży plus. Lecz nie byłbym sobą, gdybym nie zapytał: dlaczego Gotfryd, czy jak mu tam było, powstrzymał marsz zwycięskiej armii z powodu jednej malutkiej strażnicy? Każdy wódz, rozochocony sukcesami, nacierałby dalej, pozostawiając oddziałek oblężniczy.

Oj, Adam, no daj spokój ze zdrowym rozsądkiem i strategią, co? ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nie dam. Gdyby obecność całej armii była niezbędna w jednoznaczny sposób, dałbym, ale czy magikus łucznikus nie mógł zostać razem z niewielkimi siłami blokującymi strażnicę, zrobić swoje i dogonić siły główne? Co, Gotfryd jednego miał takiego zawodnika? Nawet jeśli jednego, czym prędzej powinien go użyć do sprzątnięcia Bolka i jego sztabu, a nie ceregielić się z niczym mu nie zagrażającą garstką odciętych na tyłach armii.

A nie bierzesz pod uwagę, że strażnica była miejscem strategicznym? Tzn. samą strażnice pewnie wybudowali w jakimś ważnym miejscu, dlatego tam właśnie stacjonowała armia. I to nie tak, że cała armia oblegała strażnicę, tylko utrzymywali tę pozycję, a że paru wojowników zabarykadowało się w wieży – no cóż, ich problem. Przecież na wojnie armie nie zawsze prą przed siebie, a tutaj jest opisany TYLKO trzydniowy postój. 

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Co najwyżej – istotnym taktycznie. Czuwać, dostrzec, powiadomić, a jeżeli się zdąży, wziąć nogi za pas i hajda do swoich. W strategicznych punktach lokowano obiekty o większych walorach obronnych…

Biorą pod uwagę priorytety, może te miejsce nie było na górze listy, ale z jakiegoś powodu mogło być ważne dla dowódcy. Może dwa człony armii się przegrupowywały, zbierały w jedno? Tamta musiała dojść? To tylko spekulacje, a rozwiązań dla tej sytuacji jest wiele, więc obciążanie zamysłu autora jest nie wskazane :) Za krótka forma.

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

@AdamKB

Wojna średniowieczna to nie jest blitzkrieg. Wojska Godfryda Wrednego pokonały właśnie dwie twierdze graniczne. Zdobyły je wyjątkowo szybko – w zaledwie trzy tygodnie każdą. To wymagało ofiar. Taka armia przemieszcza się z prędkością kilkunastu kilometrów dziennie. To jest czas ich podejścia pod Wilczą Czatę. Wiedzieli dobrze, że ta strażnica – ostatnia w pasie umocnień granicznych – tu jest (wiedzieli też ilu jest obrońców – brawa dla szpiegów, czy zdrajców). Obie zajęte twierdze zostały spalone, więc pozostawianie w nich nie miało żadnego sensu.

Sens miało założenie obozu w miejscu, które pozwalało na biwak i lizanie ran przez liczne wojska. Dali sobie czas na naprawienie uzbrojenia, leczenie, być może powtórne sformowanie chorągwi (nie wiemy jakie ponieśli straty w trakcie szturmów, zakładam, że znaczne, bo obrońcy byli bitni).

Miło, że się czepiasz. :-)

Pozdrawiam serdecznie i dzięki za pasjonującą dyskusję Kwisatz Haderach i PsychFish!

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Ale ja nie z Fishem dyskutowałem, a Adamem :D

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Przyjemnie i słowiańsko :) Czytało się płynnie i nawet się spodobało. Tylko tak… krótko :)

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Och, ja się śmieję z przymrużeniem oka – opowiadanie jest dla mnie – wstępem do czegoś dłuższego, Adamowi przyznaję rację, ale z przekory apeluję o chwilowe odłożenie logiki na bok i, jak się spodziewałem, odpowiedź zabrzmiała “nie” ;-)

 

Wilku – Adam ma rację.  Bo pomyśl – jaki sens pełną siłą sie rozkładać pod strażnicą, z której mógł ujść umyślny z wiadomością o liczebności wojsk? Po diabła siedzieli w strażnicy do końca, skoro widzieli, że sytuacja jest beznadziejna i tak naprawdę priorytetem jest ostrzeżenie władcy, nie umieranie bez sensu?

Tym niemniej, klimat jest i za to duży plus :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Trudno strażnice uważać za cokolwiek więcej ponad to, na co wskazuje ich nazwa. Punkt oporu? Chwilowego, niewartego uwagi w porównaniu z głównymi celami kampanii. To raz. Druga sprawa: jeżeli w składzie armii Gotfryda były oddziały konnicy – a być powinny, choćby jako szpice rozpoznawcze – oraz tabory – też być powinny, rycerze zabierali ze sobą sporo bagaży… – to istniała konieczność zaopatrzenia się w paszę. Piechota mogła sobie na popasie w punkcie koncentracji napolować dziczyzny, ale konie na samej trawie długo nie pociągną. Więc koncentrować oddziały, rozdzielone z celu zdobywania dwóch twierdz czy innych zameczków obronnych należałoby w okolicy z rozwiniętym rolnictwem, a nie byle gdzie, byle szybko. Tacy nierozgarnięci wodzowie z tamtych czasów nie byli, nie… W końcowym efekcie wracamy do sytuacji, w której do zdobycia strażnicy wydziela się niewielki oddziałek oblężniczy, a reszta szparko zasuwa do przodu po sianko, owies i co tam jeszcze…

Adam, ale tu nie ma cholernego opisu miejsca… Skąd wiesz, że strażnica nie była postawiona pośród wielohektarowego pola kukurydzy? Sprawa z końmi jest absurdalna – co jak w świecie Wilka nie ma koni…? To takie samo gdybanie. Zresztą wątpię, żeby jakikolwiek pisarz (może oprócz Folletta) analizowałby w swoim wymyślonym świecie, na wymyślonej mapie, wymyśloną ekierką, odległość w wymyślonych milach, do wymyślonych gospodarstw, w których jego wymyślona chorągiew, pasie wymyślone konie. Ma się czytać przyjemnie, a teraz za przeproszeniem się czepiasz. Może parę mil od strażnicy znajduje się forteca samego króla, a armia tylko czeka na rozkaz szturmu? (Raczej oblężenia, ale mniejsza o to)

 

Żeby nie było – bo przeczytałem ponownie – autor faktycznie troszkę sugeruje, że to właśnie oblężenie samej strażnicy słowami:

Dumali, czy ich głodem chcą wziąć, czy jak?

Lecz za pierwszym razem odebrałem to zupełnie inaczej. Niemniej opinie co do całości podtrzymuję ^^

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

No, pole kukurydzy chyba spokojnie można wykluczyć. Zbyt wiele wskazuje na polsko-średniowieczne realia.

Babska logika rządzi!

:-) Tak to bywa, jedno zdanie, pozornie mało znaczące, a inicjuje coś w rodzaju lawiny… :-)

Załoga strażnicy uprawiała kukurydzę?

 

Edycja: Finkla już to zauważyła, tę kukurydzę…

Obrona dzieła to czyn szlachetny, ale czepialstwo pomaga eliminować w przyszłości pewne, hm, nieścisłości, niedociągnięcia, mylące niedopowiedzenia…

Prawda, z tym się zgadzam w stu procentach, tyle że tutaj już zaczęły powstawać teorie na temat strategii wodzów w odniesieniu do miejsca postoju armii. (bądź jej członu, Wilk nie napisał :D ) Ale co jak co – musisz być niezłym betującym :D Mój tekst na SF czeka, jakbyś się skusił to daj znać ^^

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Wybacz, nie tym razem. Zawsze jestem ciekawy tekstów SF, ale naprawdę nie wyrabiam się ze swoimi zaległościami, więc przed ich zlikwidowaniem… Przepraszam, Kwisatzu, Adamie zresztą, jak sam ujawniłeś, Imienniku.

A prawda :) Nic nie szkodzi, w sumie jeszcze mam sporo czasu na wszelkie przeredagowania. A zamykając temat – powodzenia w dalszych pracach Wilku! :)

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Moi Drodze – WOW!

Jestem pod wrażeniem dyskusji – serio, serio.

Wracając do realiów wojny średniowiecznej i w jakim stopniu mogę się upierać:

– przy tempie, z jakim przemieszcza się średniowieczna armia, z wieży głównej zamku widać ją od tygodni. Umyślni zatem pognali do księcia Bolesława już dawno. W następnej historii opowiem, dlaczego Bolesław z odsieczą nie ruszył. ;-)

– obrońcy i o tym wspominam, przysięgali wytrwać, dopóki będzie to możliwe. Uwielbiam taki „beznadziejny” heroizm, jak obrona Wieży Przeklętej przez Joannitów i templariuszy o Rodos nie wspominając, bo jak to zapisano w kronikach: „nic nie zostało tak pięknie przegrane jak Rodos”. Skoro przysięgali, to i zostali do końca, śpiewając w myślach: „powstańcie od pługa siermiężni oracze”.

– armia czasem musi „odleżeć swoje” i tu pełna zgoda AdamKB. Jeźdźcy ruszyli zbadać teren, zorientować się gdzie są główne siły Bolesława, nawiedzić potajemnie szpiegów i opłacić zdrajców (oczywistości postanowiłem pominąć).

Mnie się ten postój nie kłóci z opisami. Zmęczony żołnierz – żaden żołnierz, a marsz bez rozpoznania to nie jest przejaw strategii.

Skoro jednak tak sobie miło o kukurydzy gawędzimy, to dodam i taką uwagę „poza offem”. Może obecne pole dawało armii Godfryda przewagę w przypadku starcia w otwartym polu i sam wódz chciał zmienić to położenie dopiero wtedy, kiedy będzie miał pewność, że dotrze do kolejnej takiej przestrzeni?

Kwisatz – dzięki za obroną godną obrońców Wieży Przeklętej! I wybacz, że nie posłuchałem dobrej rady, żeby zakończyć wątek. :-D

Pozdrawiam wszystkich Dyskutujących! Uczyniliście Świat lepszym (przynajmniej mój)! :-)

 

 

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Stanął na brzegu blankowanego muru i krzyknął.

Ładnie napisane, porządnie powiedziałabym, klimacik czuć, ale tekst nie przykuwa uwagi na początku, a i potem nie odnalazłam niczego, co sprawiłoby, że ze mną zostanie choćby do jutra. Jest dobry ;) ale jeszcze nie bardzo dobry.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

:-D Sprawiłaś mi radość.

Jak to Molly powiedziała do niejakiego Case’a: „a ty byłeś dobry, ale nie aż tak dobry” (oczywiście: „Neuromancer”). Wzruszyłem się. :-)

Dzięki za dobre słowo! Pozdrawiam Cię serdecznie!

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Ahh Neuromancer! Muszę odświeżyć!

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Koniecznie!

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Choć to tylko epizod, czytało się całkiem przyjemnie. Lubię, Wilku, Twoje opowieści dziejące się w odległych czasach. :-)

 

Zbi­gniew uniósł w górę zmę­czo­ne po­wie­ki… – Masło maślane. Czy mógł unieść je w dół?

Wystarczy: Zbi­gniew uniósł zmę­czo­ne po­wie­ki

 

jakie tylko osa­czo­ne zwie­rze po­tra­fi zadać. – Literówka.

 

Wciąż cze­ka­li, aż do­się­gnie go trze­cia strza­ła cza­row­ni­ka – strzel­ca.Wciąż cze­ka­li, aż do­się­gnie go trze­cia strza­ła cza­row­ni­ka-strzel­ca.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzień dobry Bogini Regulatorzy!

Jestem pod wrażeniem! Stale mam uczucie, że opowieść niezaproponowana do Biblioteki, szybko staje się niewidzialna. A tu proszę, takie miłe odwiedziny ponad półtora roku od publikacji!

Dziękuję za uwagi!

Pozdrawiam serdecznie,

Wilk

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Na razie bardzo widzialne są dla mnie opowiadania, które kiedyś umieściłam w swojej kolejce. Wczoraj przyszła pora na jedno z nich, akurat Twoje. Niebawem dotrę także do innych. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

„Czasem łapię się na tym, że się grzebię w przeszłości” – napisał jeden poeta, a drugi przetłumaczył. :-) No i teraz nie znajdę czasu na nowe, korygując stare… ;-)

A serio – to dziękuję pięknie! Uwagi zawsze przydatne, zwłaszcza celne! :-)

z pozdrowieniem.

Wilk

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Nowa Fantastyka