1.
Przygarbiony mężczyzna siedział na posłaniu i spoglądał przez okno kabiny mieszkalnej technika. Czerń za ultracienką, ale niezniszczalną szybą przyprawiała go o mdłości. Wnętrza wszystkich statków, którymi podróżowała jego sekcja, były bezlitośnie identyczne.
Ostry dźwięk pokładowego budzika nie wyrwał go z zamyślenia. Santi zawsze budził się parę minut przed ustalonym czasem. Organizm jak zaprogramowany poddawał się rytmowi życia narzuconemu przez wymogi misji. Od czternastu lat w kółko to samo. Zwlókł się z łóżka i sięgnął po ubranie przesiąknięte mdłym zapachem sprayu piorącego.
Na korytarzu natknął się na Maksa, nowego pomocnika. Dla niego był to pierwszy lot. Z twarzy dwudziestoparolatka nie znikały rumieńce. Gdy się odzywał, nie panował nad głosem i przesadnie gestykulował. Santiego drażnił entuzjazm chłopaka.
To dla niego Zing, kapitan sekcji, tuż przed odlotem zwołał, po raz pierwszy od miesięcy, regulaminową odprawę. Zazwyczaj kilka zdań rzuconych w szatni lub na stołówce wystarczało, by każdy członek załogi wiedział, co do niego należy. Santiemu nieraz wydawało się, że mogliby obyć się nawet bez tego.
– Lecimy na automatyczną stację paliwową firmy Starocean – tłumaczył Zing, gdy siedzieli w niewielkiej salce. Za oknami widać było rzędy pojazdów ustawionych wzdłuż pasa startowego.
– Przedwczoraj system monitorujący porty wokół stacji przez trzy godziny nie transmitował sygnału.
– Przepraszam – przerwał nowicjusz, rzucając mówiącemu roziskrzone spojrzenie. – Chodzi o porty paliwa czy transportowe?
– Chodzi o porty, przy których cumują statki. Porty paliwa nie miewają monitoringu.
Pomocnik oblał się rumieńcem. „Dobrze mu tak”, pomyślał Santi.
– Z tego powodu ruch w promieniu dziewięciu odcinków podstawowych musiał zostać na jakiś czas wstrzymany. Wszystko wskazuje na przedwczesne zużycie akumulatorów. Musicie je wymienić.
Dzięki Bogu, krótka, prosta robota.
Wiele miesięcy wcześniej trafiła się misja, która też miała być krótką, prostą robotą. Doba, może półtorej. Na miejscu okazało się, że diagnosta popełnił błąd podczas pomiaru intensywności sygnału nadajnika, który mieli nastawić. Dwie – trzy doby. Potem miernik trafił szlag. Tydzień. Firma przestała nadążać ze zleceniami. Krótka noc na lotnisku i kolejne trzy dni w przestrzeni.
Gdy wrócił do domu, twarz miał tak zapadniętą, że nie rozpoznał jej identyfikator. Zadzwonił. Drzwi otworzyła Aeis. W ręku trzymała ręcznik. Właśnie wykąpała bliźniaki. Młodsza córka bawiła się jeszcze na podwórku. Starsza oglądała jakieś botaniczne wystawy w mindgrafie.
Kobieta uniosła dłoń ku jego twarzy. Odepchnął ją.
– To koniec.
– Co się stało?
– Rzucam tę robotę.
– Jesteś wykończony. – Aeis z czułością patrzyła na męża.
– Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek nie był. Nie mogę tak żyć, rozumiesz? Jutro jadę do biura. Tym razem mnie nie powstrzymasz. Zabiorę swoje rzeczy…
– I dokąd pójdziesz? – Czułość zniknęła.
– Gdziekolwiek. Byle nie w przestrzeń.
W jej oczach pojawiły się pierwsze łzy.
– To akurat pewne – powiedziała. – Robota w kosmosie drugi raz już się nie trafi. Dostaniesz coś w jednej z naziemnych stacji napraw należących do małych firm, które techników zmieniają częściej, niż podzespoły w pojazdach klientów. Chłopców nie da się zapisać do szkoły, jeśli nie będziesz miał umowy na czas nieokreślony. Liliette będzie musiała…
Z pokoju dobiegł płacz bliźniaków. Odwróciła się. Rzuciła ręcznik na podłogę. Pobiegła wąskim korytarzykiem i zniknęła za drzwiami.
– Nie musisz kończyć – rzucił za nią. Sam też już płakał. Do domu wbiegła czteroletnia dziewczynka. Dławiła się ze śmiechu.
– Tatusiu, patrz! Mam interflowa! Zaraz mnie zje!
– Nie, kochanie – powiedział, całując jej policzek umorusany czymś szarym. – Nikt cię nie skrzywdzi. Tatuś… Tatuś nie pozwoli.
„I sam też cię nie skrzywdzi” – dokończył w myślach.
Aeis wyszła z pokoju. Otworzyła usta. Chciała krzyczeć, wiedział to.
– Przepraszam, skarbie. – Nie pozwolił jej zacząć. – Jestem zmęczony. Nigdy, przysięgam, nigdy nie zaryzykuję tej posady.
2.
– Od dawna latasz? – odezwał się Maks, gdy zbliżali się do głównej sali statku będącej jednocześnie stołówką.
– Za miesiąc będzie czternaście lat.
– Zdążyłeś się już przyzwyczaić.
– I to jak.
– Jakieś rady?
Santi nie miał ochoty na tę rozmowę. Silił się, by nie wyjść na gbura.
– Na razie rób tylko to, co każą ci inni. Ten fach nie jest trudny. Szybko nabierzesz wprawy. Ale dopóki jej nie masz, uważaj, żeby czegoś nie spieprzyć. Nie zdarza się to często, ale jeśli Zing złapie cię na niedbalstwie albo gdy weźmiesz się do czegoś, na czym jeszcze nie do końca się znasz, od razu wylecisz.
Wzrok chłopaka przygasł. Santi poczuł pewną satysfakcję, choć wiedział, że to podłe.
– A poza tym nie spodziewaj się, że spotkasz Boga, odkryjesz nową kometę albo zaliczysz pierwszy kontakt człowieka z obcymi. Prędzej już zobaczysz piratów.
– Właśnie… Podobno… niedawno w tym rejonie widziano statek Bengtssona. – Maks wyraźnie zaniepokoił się. Załoga Bengtssona napadała na ekipy techniczne w poszukiwaniu drogiego sprzętu do napraw dla nielegalnych flot.
– Podobno… – odparł Santi, ukrywając zadowolenie, które wzbudziła w nim bladość na twarzy rozmówcy.
Po chwili usiedli przy stole, dołączając do Zinga i drugiego technika. Zjedli śniadanie, wpatrując się w główny otwór okienny. Szara bryła stacji przypominała monstrualnych rozmiarów kontener, do którego od spodu podczepiono mniejszy, płaski prostopadłościan. Górna część stanowiła zbiorniki paliwa, do dolnej miały cumować statki. Konstrukcja stawała się coraz większa, aż całkowicie wyparła otaczającą ją czerń. Gdy napis „Starocean” urósł do rozmiaru uniemożliwiającego objęcie go wzrokiem, statek zmienił kurs. Kapitan wydał kilka lakonicznych komend i wszyscy rozeszli się do swoich kabin, by przygotować się do wyjścia w przestrzeń.
Widok kombinezonu napawał Santiego taką samą niechęcią jak wszystko inne na statku. Masa niepotrzebnego badziewia. Gruby, niewygodny pas z ośmioma torebkami.
A przydawały się najwyżej cztery. Pakiet przeciwrozszczelnieniowy montowany w okolicach prawej pachy ograniczał ruchy ramienia. W dodatku był jeszcze jedną drogą zabawką, za której zagubienie można było słono zapłacić. Odkąd wprowadzono dodatkowe uszczelki, stał się zupełnie nieprzydatny i zapewne przeoczenie kogoś, kto aktualizował przepisy, było powodem, dla którego wciąż musiał znajdować się w ekwipunku. Większość techników na czas pracy po prostu go odłączała i wrzucała do torby na narzędzia. Santi zazwyczaj w ogóle nie zabierał go na zewnątrz.
Po kwadransie wszyscy byli gotowi. Pierwsze chwile poza statkiem poświęcono na przygotowanie się do braku grawitacji, sztucznie podtrzymywanej na pokładzie. Krew uderzała do głowy. Po minie Maksa widać było, że znosi to wyjątkowo źle.
Gdy minęło kolejne piętnaście minut, ruszyli ku sześciennej wypukłości wystającej
z olbrzymiej ściany stacji. Kiedy znaleźli się u celu, drugi technik otworzył niewielką pokrywę w bocznej ściance i przyjrzał się wskazaniom liczników.
– Dziwne.
Włączył latarkę i oświetlił kilka archaicznych zegarów o białych tarczach, by dokładniej się im przyjrzeć.
– Wygląda, jakby wszystko było w porządku.
Spojrzał pytająco na kapitana.
– Sprawdź podłączenie liczników – rzucił tamten.
Trwało to kilka minut.
– Wszystko jest na miejscu.
– No dobra. – Zing przesunął dłonią po osłonie hełmu, jakby zapominając o jej obecności chciał otrzeć pot z czoła. – Musimy zrobić uproszczony przegląd. Ja zajmę się elektroniką. Santi – maszynownia.
Kapitan odwrócił się do pozostałych astronautów.
– Ty z Maksem obejrzyjcie porty z zewnątrz. Zwróćcie uwagę zwłaszcza na czujniki.
Santi sięgnął po niewielki panel bezwładnie zawieszony na grubym, sztywnym przewodzie i już po chwili mknął ku rufie stacji, zostawiając za sobą świetliste smugi spalin.
Długo mocował się z mechanizmem zwalniającym blokadę śluzy. Właz z filtrami nowego typu, o którym oczywiście nie wspomniano podczas ostatniego szkolenia.
Pierwszych kilka kroków w hali maszynowni przyniosło ulgę. Wokół silników nowszej generacji utrzymywano sztuczne ciążenie. Najbardziej wydajny, a zarazem najtańszy system chłodzenia oparty był na swobodnym opadaniu kryształków w tysiącach rurek o mikroskopijnych średnicach.
Środek pomieszczenia zajmował silnik napędzający równocześnie wszystkie pompy stacji. Wyglądał jak niewielka, ciemnozielona cysterna, otoczona plątaniną rur i skrzynkami o wymyślnych kształtach. Dookoła znajdowała się metalowa rampa. Santi z pamięci mógłby wyrecytować przeznaczenie i podstawowe parametry każdego z widocznych tu urządzeń. By do granic możliwości zredukować masę tej części stacji, umieszczano tu tylko to, co naprawdę było niezbędne. Żadnych tabliczek, metalowych osłon lamp, kamer, czujek dymu, nawet gaśnicy. W razie pożaru i tak wszystko zniknęłoby w ciągu niecałej sekundy.
Nawet po dokładniejszych oględzinach nic w pomieszczeniu nie wzbudzało szczególnej uwagi. Wyjątkiem była cieniutka warstwa kurzu pokrywająca wszystkie urządzenia.
Santi zaklął w duchu. Przepisy bezwzględnie nakazywały w takiej sytuacji usunąć nawet najmniejsze zanieczyszczenia. Szybko oszacował, że uczynienie zadość temu wymogowi wydłużyłoby pobyt na stacji co najmniej o dobę. Wytarcie kurzu to najwyżej dziesięć minut, ale później należałoby skontrolować wszystkie ruchome połączenia i elementy nagrzewające się. Długo bił się z myślami. W końcu postanowił milczeć. Kurz musiał osiadać przez kilkanaście miesięcy, nic więc nie stanie się, jeśli poczeka do zbliżającego się kompleksowego przeglądu całej stacji. Technik włączył mikrofon.
– Maszynownia bez usterek, bez wskazań – powiedział.
– Wracaj bezpośrednio do naszej śluzy – odparł Zing.
Santi z ulgą ruszył w drogę powrotną. Przez kilka chwil zdawało mu się jednak, że coś było nie tak. W skupieniu starał się odtworzyć w pamięci jak najwięcej mało istotnych szczegółów, wśród nich bowiem spodziewał się znaleźć źródło niepokoju, ale gdy poczuł lekki ból w skroniach, postanowił dać sobie z tym spokój.
W godzinę od zakończenia przeglądu cała czwórka znów zebrała się w głównym pomieszczeniu statku.
– Do głowy przychodzi mi tylko jedna diagnoza – powiedział kapitan po odczytaniu ostatniej wersji spisanego naprędce protokołu oględzin. – Przyczyna musi tkwić w odbiornikach na Ziemi. Proponuję taki wniosek umieścić w raporcie. Czy są jakieś inne pomysły?
Cisza pieściła uszy Santiego. Jednak gdy tylko wstał od stołu, jedna krótka myśl sprawiła, że poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy. Wiedział już, co się nie zgadzało.
Przez ułamek sekundy miał ochotę przyznać się, że zataił obecność kurzu. Szybko jednak uzmysłowił sobie, że nawet szczera skrucha nie ustrzegłaby go przed karą. Wiedział, że ukrycie bądź przeoczenie istotnego szczegółu powinno skończyć się nawet kilkuletnim zakazem wykonywania zawodu i że nie był to jedynie martwy zapis regulaminu.
Musiał szybko coś wymyślić.
– Słuchaj, Zing – powiedział, chwytając kapitana za łokieć. – Będziesz wściekły. Chyba muszę wyskoczyć jeszcze na chwilę.
– Wpadłeś na coś?
– Nie – Santi westchnął ciężko. – Zostawiłem tam ten cholerny pakiet przeciwrozszczelnieniowy.
– Chyba zwariowałeś – Zing wywrócił oczami. – Tylko się pospiesz.
Technik odwrócił się na pięcie. Zdążył zrobić kilka kroków, gdy nagle usłyszał swoje nazwisko. Poczuł, że zaczyna się pocić.
– A tak właściwie… Od kiedy to zabierasz pakiet ze sobą na zewnątrz?
Boże, co robić?
Za plecami kapitana mignęła szczupła sylwetka Maksa. Właśnie, Maks.
– Od kiedy młodzież bierze z nas przykład.
– Słusznie, Santi.
Udało się.
Tym razem bez trudu poradził sobie ze śluzą. Z bijącym sercem, centymetr po centymetrze badał system uszczelnień. Wszystko było w idealnym stanie.
W tym właśnie tkwił sęk. Filtry nowej generacji nie miały prawa wpuścić do hali nawet pojedynczej bakterii. A jednak zebrał się tam kurz. Mieszanina zarazków i złuszczonego naskórka. Było go tyle, że Santiemu nasuwał się jeden wniosek. Ktoś urządził tu sobie biwak. Pomieszczenie było wystarczająco duże, by posłużyć jako przechowalnia pirackiego łupu. Gdy lokator musiał się stąd wydostać, celowo wyłączył monitoring portów, żeby statek, który miał go stąd zabrać, mógł niepostrzeżenie zbliżyć się do stacji.
Podłoga maszynowni wyłożona była metalem z antypoślizgowymi tłoczeniami, dzięki czemu Santi nie musiał obawiać się, że zostawi ślady. Szybkim krokiem przemierzył pomieszczenie. Przed usunięciem dowodów swojej niekompetencji musiał zrobić coś jeszcze. Nie mógł powstrzymać dziecinnej ciekawości. Zatrzymawszy się w połowie drogi, wyciągnął niewielki zestaw do zbierania próbek i wyszukał miejsce, w którym warstwa kurzu była wystarczająco obfita. Starannie ukrył małą fiolkę w zakamarku kombinezonu, po czym zabrał się do pospiesznego sprzątania. Gdy skończył, wyciągnął pakiet przeciwrozszczelnieniowy, który schowany był w – dotąd zawsze zbędnej – torebce na pasku, po czym umieścił go we właściwym miejscu.
3.
Lotnisko przywitało ich deszczem. Z powodu chmur zmrok zapadł nieco wcześniej, dzięki czemu zasunięcie rolet w służbowej kwaterze nie budziło podejrzeń. Pomieszczenie było niewielkie – mieściło łóżko, biurko i wąską szafkę – ale sprawdzało się jako przejściowe zakwaterowanie członka załogi. Santi po raz pierwszy cieszył się, że przed powrotem do domu czeka go przymusowy nocleg w bazie.
Bez namysłu rzucił torbę ze swoimi rzeczami na podłogę, wyciągnął z niej skrzętnie zamaskowaną fiolkę i usiadł przy biurku. Wywołał na pulpit niewielki ekran i zestaw do analizy DNA. Kilka lat temu od znajomego lekarza sądowego nauczył się sztuczki pozwalającej dostać się do bazy Inter-Medu. Znajdowały się tam informacje umożliwiające zidentyfikowanie dowolnego mieszkańca Ziemi. Ładowanie wyniku trwało wieczność. Gdy wreszcie się pojawił, Santiemu zrobiło się słabo.
Przez kolejną minutę raz po raz na nowo odświeżał odczyt, nim dotarło do niego, że był prawidłowy. Kod z próbki nie figurował w bazie.
W takiej sytuacji interfejs odsyłał do opcji „określ gatunek”.
I znów niekończące się ładowanie.
Gatunek: nieznany.
Santi pospiesznie schował sprzęt i opadł na oparcie fotela. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w próbkę trzymaną w dłoni. Wyobrażał sobie resztę życia spędzoną na tłamszeniu w zakamarkach pamięci wieści, której cała ludzkość wypatrywała od stuleci; której ujawnienie całej ludzkości był winien. A gdyby się przyznał? Czy gdyby okrzyknięto go odkrywcą, uniknąłby kary? Cokolwiek znalazł, usuwając dowody i nie protokołując nieprawidłowości, złamał zapis regulaminu. Nic nie stanowiłoby usprawiedliwienia. Wyobraził sobie spojrzenie Aeis dowiadującej się o wszystkim. Wyobraził sobie Liliette, ze śmiechem biegającą po podwórku, i śpiących bliźniaków, kołysanych przez starszą siostrę – żadne z nich nie zdające sobie sprawy z tego, co mogłoby je spotkać bez ich udziału. Takiego ryzyka nie mógł podjąć. Będzie milczał.
Wyszedł na zewnątrz, by ochłonąć. Deszcz ustał już jakiś czas temu. Ostatnie krople nabrzmiewały na krawędzi zadaszenia i coraz rzadziej spadały na betonową płytę progu. Niebo było bezchmurne. Santi spojrzał w gwiazdy. Stacja znajdowała się zbyt daleko, by jej światło dało się dostrzec gołym okiem. A jednak była tam. Tliła się niewidocznym płomieniem, tak, jak świat, do którego wracali jej niedawni mieszkańcy. Tlić się tak będzie jeszcze długo, skrywając tajemnicę, której brzemię poniesie tylko jeden, jedyny człowiek na Ziemi.